kuszące tamy - Zielona energia

Transkrypt

kuszące tamy - Zielona energia
KUSZĄCE TAMY
Autor: Andrzej Hołdys
("Polska Energia" - nr 9/2015)
Na świecie nastała moda na budowanie olbrzymich elektrowni wodnych. Eksperci
ostrzegają jednak, że w takich megaprojektach można łatwo utopić… górę pieniędzy
Przyszłość wielkich tam i towarzyszących im równie wielkich hydroelektrowni wygląda
różowo. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Obecnie łączna moc wszystkich elektrowni
wodnych na świecie wynosi 1100 GW, z czego 543 GW przypadają na Azję, 216 GW na
Europę, 78 GW na Amerykę Północną, 161 GW na Amerykę Łacińską i zaledwie 28 na
Afrykę. W maju tego roku podczas Światowego Kongresu Hydroenergetycznego w Pekinie
przedstawiono prognozy na 2050 r. Moc elektrowni wodnych ma wzrosnąć do 1800 GW.
Udział Azji będzie wynosił 1000 GW, a Ameryki Łacińskiej 300 GW. Europa i Ameryka
Północna tylko nieznacznie zwiększą swój stan posiadania, bo na obu tych kontynentach
ostatnio raczej rozbiera się stare i zbędne tamy niż wznosi nowe. Wciąż bardzo mało, bo
tylko ok. 100 GW znajdzie się w Afryce.
Niezależne szacunki przeprowadził też Klement Tockner, profesor Instytutu Ekologii Wodnej
im. Leibniza w Berlinie. Według niego na świecie buduje się lub planuje wybudować łącznie
3700 zapór wodnych z turbinami o mocy powyżej 1 MW. Powodów boomu jest wiele, ale
najważniejsze – zdaniem Tocknera – są dwa: demografia oraz zmiany cywilizacyjne. – Ludzi
na Ziemi szybko przybywa i marzeniem większości z nich jest podniesienie swojego
poziomu życia. Kraje Azji, Ameryki Południowej i Afryki, które chciałyby się szybko
rozwijać, cierpią na niedobór energii elektrycznej – mówi naukowiec.
Jest też trzeci czynnik sprzyjający budowie wielkich elektrowni wodnych. Mają one dobrą
prasę jako te, które przyczyniają się do hamowania zmian klimatycznych. Woda zaliczana
jest do zielonych, odnawialnych źródeł energii. Nic dziwnego, że kilka tysięcy decydentów,
przedsiębiorców i ekspertów, którzy spotkali się w Pekinie na wspomnianym kongresie, dość
zgodnie narzekało, że plany na połowę XXI w. są za mało ambitne. Przydałoby się –
postulowano – jeszcze więcej zapór, aby zaspokoić potrzeby energetyczne biedniejszego
świata, który bez dostatecznej ilości prądu nigdy nie wyrwie się z pułapki chronicznego
niedorozwoju.
Czasami zielone, czasami nie
Potencjał energetyczny rzek jest w teorii olbrzymi. Obecnie hydroelektrownie produkują
rocznie około 3500 TWh prądu, zaspokajając 17 proc. światowego popytu na energię
elektryczną. A ile mogłyby wytwarzać? Nawet 15 000 TWh. Tak uważa Międzynarodowa
Agencja Energetyczna.
Brzmi oszałamiająco, trzeba jednak podkreślić, że jest to tak zwany potencjał techniczny,
który nie uwzględnia ograniczeń ekonomicznych, społecznych i środowiskowych. Wszak nie
wszystko, co jest technicznie wykonalne, warto budować, albowiem jawne i ukryte koszty
wielu takich inwestycji mogą po latach znacznie przewyższyć zyski. – Tu zresztą przebiega
główna linia sporu pomiędzy zwolennikami i krytykami wielkich tam. Pierwsi patrzą głównie
na korzyści, umniejszając wagę kosztów. Drudzy zwracają większą uwagę na skutki uboczne,
ponieważ ich ignorowanie może prowadzić do dramatów społecznych i katastrof
ekologicznych – wyjaśnia Christiane Zarfl z uniwersytetu w Tybindze w Niemczech,
współpracowniczka Tocknera.
Zarfl jest współautorką raportu „The Power of Rivers” firmowanego przez Nature
Conservancy, znaną międzynarodową organizację ekologiczną. Raport nie potępia w
czambuł energetyki wodnej, ale sugeruje, że za każdym razem trzeba ważyć zyski i straty.
Gdybyśmy jednak kierowali się wyłącznie ekonomią – zdaniem Zarfl – rychło okazałoby się,
że wielu planowanych zapór w ogóle nie należy wznosić, a setki innych, już istniejących,
należałoby uznać za zbędne i szkodliwe. Tymczasem dwie trzecie już realizowanych oraz
projektowanych inwestycji hydroenergetycznych przypada na rzeki o najwyższej wartości
przyrodniczej, takie jak Tapajós i inne dopływy Amazonki, Kongo, Amur, Ganges, Irrawadi
czy Mekong. W dolnym biegu tej ostatniej przewiduje się budowę 11 zapór (w górnym
Chińczycy już postawili siedem). Na Tapajós ma ich powstać ponad 30, z których cztery już
są budowane.
Nature Conservancy próbuje współpracować z biznesem, a jej eksperci stworzyli własny
model komputerowy ułatwiający planowanie inwestycji hydroenergetycznych w sposób
zrównoważony. Chodzi o to, aby nie stawiać zapór w miejscach, gdzie koszty społeczne i
ekologiczne będą zbyt duże, a także minimalizować i rekompensować straty tam, gdzie z
bilansu zysków i kosztów wynika, że tamę można jednak wznieść. Organizacje ekologiczne
mają jednak różne strategie działania. Nie wszystkie chcą szukać kompromisu. Te bardziej
radykalne, jak International Rivers, wybrały drogę konfrontacji: protestują, blokują oraz
angażują lokalną i światową opinię publiczną.
Dług na sto lat
Radykalnych, jak i umiarkowanych ekologów łączy sprzeciw wobec gigantomanii. W tym
względzie jedni i drudzy mogą coraz częściej liczyć na poparcie ekonomistów. Bent
Flyvbjerg i Atif Ansar, naukowcy z Uniwersytetu Oksfordzkiego, opublikowali niedawno w
jednym z czasopism naukowych obszerny artykuł pod wiele mówiącym tytułem „Czy
powinniśmy budować wielkie tamy?”. Autorzy zajęli się wyłącznie ekonomicznym aspektem
takich inwestycji, dochodząc do wniosku, że w przeszłości kosztorysy i harmonogramy
niemal wszystkich megaprojektów były znacznie niedoszacowane.
Przesłanie, jakie Flyvbjerg i Ansar mają dla większości krajów świata, brzmi następująco:
dajcie sobie spokój z takimi ekstrawaganckimi budowami, bo ich koszty was przygniotą. –
Elektrownia Itaipu na Paranie, jedna z największych na świecie, obciążyła budżet Brazylii na
trzy dekady. Miała kosztować 5 mld dol. Skończyło się na 20 mld. Budowa zamiast 10 lat
trwała 18. Choć Itaipu produkuje olbrzymie ilości prądu, koszt tej inwestycji nigdy się nie
zwróci – zauważa Ansar.
Inny przykład to Etiopia, która na Nilu buduje tamę Grand Ethiopian Renaissance Dam. Jej
koszt początkowo szacowany był na 4,6 mld dol., ale w ciągu trzech lat wzrósł do 10 mld, co
odpowiada jednej czwartej rocznego PKB tego kraju i może go wpędzić w długi na wiele
dekad. Z kolei w Pakistanie od 2008 r. powstaje na rzece Indus olbrzymia tama DiamerBhasha. Początkowo miała kosztować 13 mld dol. i być uruchomiona w 2021 r.
Dziś jej koszt szacuje się na 35 mld dol., a termin oddania przesunięto o siedem lat. –
Przyjrzeliśmy się 245 już skończonym megainwestycjom. Niemal wszystkie okazały się źle
oszacowane. Jakby ich wstępne budżety układali głupcy albo kłamcy – komentuje Flyvbjerg.
Naukowiec zaleca przestawienie się na małe, lokalne elektrownie wodne, tak jak w Norwegii,
która niemal cały prąd wytwarza z rzek, choć jej mieszkańcy nie zgodzili się na wznoszenie
wielkich tam. – Chiny, Indie, Pakistan, Meksyk, Turcja, Brazylia, Demokratyczna Republika
Kongo powinny wziąć norweski przykład pod uwagę, zanim zadłużą się na dziesiątki lat, aby
postawić kolejne megatamy. Owszem, budzą one wielkie nadzieje, ale na końcu często
okazują się wielką iluzją i wielkim balastem – podkreśla Flyvbjerg.

Podobne dokumenty