Untitled

Transkrypt

Untitled
9
Remigiusz Mróż
Turkusowe szale
(fragment książki)
***
Walerian Flejszar, jeden z lotników eskadry „B”, pilotował nowego beaufightera nad kanałem La Manche,
słuchając jak radioobserwator relacjonuje mu odczyty
z radaru przez interkom. Żałował, że niektórzy piloci
z Trzysta Siódmego, którzy latali na defiantach, nie
mieli okazji przesiąść się na te maszyny. Była to różnica z gatunku niebo a ziemia. Światło księżyca, zachmurzenie i inne warunki pogodowe straciły na znaczeniu,
gdy chodziło o namierzanie przeciwnika. W dodatku,
z tego co wiedział Flejszar, Niemcy nie mieli na wyposażeniu radarów pokładowych, dzięki czemu przewaga
była niebagatelna. Wystarczyło tylko trafić na jednego
z fryców w powietrzu, by z niej skorzystać.
– Połóż go na moment na lewe skrzydło – rozległ
się głos obserwatora, który wyrwał Waleriana z zamyślenia. Część strzelców została przekwalifikowana do
nowej roli, ale pozostali musieli opuścić szeregi Dywizjonu. W ich miejsce dowództwo przysłało nowych
ludzi, takich jak jego dzisiejszy kompan. Zostali ciepło
przyjęci, każdy rozumiał sytuację i nikt nie zamierzał
psioczyć na dowództwo. Dobrzy strzelcy byli potrzebnigdzie indziej, podczas gdy w Trzysta Siódmym powstał deficyt obserwatorów.
– Co widzisz? – zapytał Flejszar.
– Może u-boot, może jakiś wrak. Masz coś na radarze?
– Nie – odparł pilot, przechylając beaufi ghtera.
Wprawdzie poszukiwania Esskera i jego strzelca
dawno zostały porzucone, ale nigdy nie trafi ono na
defianta, na którym się rozbili. Cały proces odnalezie1
nia go, realizowany długimi miesiącami przez Aileen
Saville i Merowinga, został nieoficjalnie zakończony.
Z tyłu głowy Walerianowi wciąż jednak kołatała myśl,
że może uda się znaleźć choćby część zniszczonego
aeroplanu. Wprawdzie nie sądził, by Lucky i Lemon
przeżyli, ale natrafi anie na szczątki samolotu zamknęłoby jakiś rozdział w historii Lwowskich Puchaczy
i pozwoliło iść dalej, nie oglądając się już za siebie.
A z pewnością pomogłoby podoficer WAAF-u, która
od dwóch miesięcy miała takie cienie pod oczami, że
nie sposób było tego ukryć najlepszym makijażem.
– Widzisz coś więcej? – zapytał Walerian.
– Chowa się, gnój! U-boot! Puść serię!
Szkoda, skwitował w myśli Flejszar. Liczył raczej na
resztki defianta, a nie niemiecką łódź podwodną, których atakowanie było wzbronione przez dowództwo
RAF-u. Po sekundzie zastanowienia huknął w kierunku
u-boota z przedniego działka, ale nie liczył na wiele.
Zrobił to raczej po to, by zaspokoić późniejsze wyrzuty sumienia, że nie skorzystał z okazji. Patrolowali
wody kanału jeszcze przez pół godziny, po czym zostali wezwani z powrotem do RAF Exeter.
Podejście z dołu obserwował Leon, który stał na
samym końcu pasa startowego, paląc papierosa i obserwując wolno przesuwające się chmury. Od kilku dni
odwalał tytaniczną pracę, przeszkalając się na obserwatora. Wprawdzie traktował to co najmniej jako degradację, ale stwierdził, że nie ma zamiaru opuszczać
szeregów Trzysta Siódmego. Dziwnie latało mu się bez
kontroli nad działkami, niemniej było to lepsze niż
trafienie do jakiegoś dywizjonu pełnego herbaciarzy.
Merowski wodził wzrokiem za lecącym beaufighterem i w pewnym momencie zauważył, że nawalił
jeden z siników. Znieruchomiał w ułamku sekundy,
a papieros zatrzymał się w połowie drogi do ust. Nie
zadziałał żaden naturalny mechanizm, który powinien
uaktywnić się w takiej sytuacji. Leon nie pobiegł po
pomoc, nie powiadomił odpowiednich służb, że za2
raz na płycie lotniska wydarzy się tragedia. Nawet nie
rzucił się na ziemię, by ratować własną skórę. Stał jak
słup soli, widząc, że Flejszar – zwany Fleją – walczy jeszcze z aeroplanem. Gdyby chodziło o jakikolwiek inny,
miałby szansę, ale uszkodzony silnik w beaufighterze
zamieniał tę maszynę w spadającą trumnę.
Samolot rozbił się z hukiem kilkaset metrów od
skamieniałego Leona. Ten wrócił do świata żywych
dopiero, kiedy powietrze rozerwał przeraźliwy huk,
ziemia pod nim się zatrzęsła, a z płyty lotniska uniósł
się ogień.
Puścił się biegiem w kierunku pogorzeliska, ale
nawet w głębokim szoku zdawał sobie sprawę, że w
niczym już dwóm lotnikom nie pomoże. Gdy eksplodował zapasowy zbiornik z paliwem, Merowskiego odrzuciło do tyłu. Runął z wyciągniętymi w tył rękami
na płytę lotniska, zdzierając sobie przy tym skórę na
dłoniach. Zanim zdążył się podnieść, służby ratunkowe już działały, pędząc w kierunku wraku. Leon usiadł
i złapał się za głowę, rozsmarowując krew na twarzy.
Wrak już gaszono, by nie doszło do kolejnej eksplozji.
– Co za pieprzone fatum...
Od początku istnienia Trzysta Siódmego wypadek
następował za wypadkiem. Były mniejsze i większe
– szczęśliwie, więcej było tych pierwszych. Jeszcze
w Kirton-in-Lindsey kilku lotników doznało złamań, zeskakując z samolotów. W Blackpool czarna
passa trwała, a mechanizmy samolotów nawalały to
w jednej, to w drugiej maszynie. Kiedy stacjonowali
w Jurby liczba wypadków spowodowała, że dowództwo Dziewiątej Grupy Myśliwskiej zastanawiało się
nad rozformowaniem jednostki. A przypieczętowaniem tego były takie wydarzenia jak katastrofa samolotu Leona i Ziemilskiego.
Beaufightery zaś z urzędu zyskały sobie miano „latających trumien”. Od kiedy za sterami zasiadł pierwszy z pilotów, było kilka krytycznych sytuacji, a dzisiejszy dzień stawiał kropkę nad i.
– Pieprzone fatum... – powtórzył Leon.
3
Siedząc na płycie lotniska, zaczął zastanawiać się,
czy jakiekolwiek nadprzyrodzone siły mają w tej sprawie cokolwiek do gadania. Szybko miało okazać się, że
nie jest w tych rozważaniach osamotniony.
Kiedy uporano się z wrakiem i żałobą po dwóch pilotach, Merowski wypuścił się do miasta na kameralną
stypę z kilkoma zaufanymi osobami. Pięciu lotników
z Trzysta Siódmego ulokowało się w Rising Sun Inn na
Russell Street. Był to ulubiony przybytek Jerzego Morglina, lubującego się w zakładach, które wbrew prawu
organizował właściciel pubu. Kapitan był nie tylko inicjatorem wyboru miejsca, ale także samego spotkania.
Gdy pięciu mężczyzn zajęło swoje miejsca, sprawiali
wrażenie zblazowanych robotników, którzy w tę czerwcową noc nie pragną niczego ponad zimny kufel piwa.
Powód zgromadzenia był jednak inny – Goblin przygotował długą listę wszystkich wypadków, jakie przydarzyły
się w Dywizjonie od października tamtego roku. Czesław Tummel obrócił kartkę A4 w swoją stronę, biorąc
na siebie ciężar rozczytania bazgrołów kapitana.
– Czwarty października, defiant L7035, awaria podwozia przy lądowaniu. Dwudziesty ósmy października,
defiant N1560, katastrofa przy lądowaniu z niewiadomych przyczyn. Dwa dni później, fairey battle R7411,
awaria układu chłodzącego, samolot zniszczony, załoga
wyskoczyła. Drugi grudnia, defiant L7035, olej wydostał
się z silnika przy lądowaniu, pozbawiając pilota widoczności. Dwadzieścia dni później, defiant N1641...
Disney urwał i westchnął, spoglądając po wszystkich zebranych. Wlepiali w niego wzrok, oczekując na
dalsze dane, on zaś na powrót skupił się na długiej
liście Morglina i stwierdził, że to nie ma sensu.
– Może przeczytam tylko śmiertelne.
– Naturalnie – odparł major Żyro, który w ostatniej
chwili również został włączony do tej paczki. – Było
tego zbyt wiele, byśmy deliberowali na temat każdej
usterki.
– Prędzej czy później trzeba będzie wszystko przeanalizować – wtrącił Leon.
4
– Dziesiąty stycznia tego roku, defiant N3401...
Ziemilski i Merowski. Jedna ofiara śmiertelna. Powód
katastrofy: brak danych – kontynuował Tummel i poczuł się nieswojo, mając obok siebie człowieka, który
widniał na liście. Spojrzał na Goblina, podczas gdy ten
uniósł brwi, wpijając wzrok w Leona.
– I nie uzupełnię tych danych – powiedział Merowski. – Nie mam pojęcia, co się stało. Dziura w pamięci.
Ile razy mam wam to powtarzać?
– Siedem dni później, defiant N3314, EW-B, dwie
ofiary – kontynuował po chwili Czesiek. – Dziesiąty
kwietnia, defiant N3390, dwie ofiary śmiertelne, maszyna wpadła w niekontrolowany korkociąg. Przypuszczalnie, by uniknąć kolizji z inną.
– Trochę się nam tego uzbierało... – powiedział
Eryk Zeidler, spoglądając przez ramię Disneyowi i po
raz pierwszy widząc wszystko to na papierze, rzetelnie
spisane w równych tabelkach.
– Dwudziesty czwarty kwietnia, N3391, samolot
rozbił się koło Carlton Musgrave, załoga się ewakuowała. Według nich, tuż przed utratą kontroli nad defiantem, czuli duże wibracje z silnika. Czwartego maja
runął N1769, jedenastego zniszczony został N3439
EW-E. No i beaufighter dzisiaj...
– Świeć panie nad ich duszą – powiedział Suprynowicz, zamykając oczy i opuszczając głowę. Reszta
odczekała chwilę, zanim najbardziej uduchowiony
z ich grona wzniósł modły, po czym odezwał się Goblin.
– Jeśli tylko ja widzę tutaj... Cóż, przynajmniej
potencjalny sabotaż, to stawiam wszystkim następną
kolejkę.
Zapadła cisza, a za kolejne piwo każdy płacił z własnej kieszeni.(...)
***
Przylgnąwszy na powrót do drzwi, Felo mocno
ściskał rękojeść mausera. Mary Ann odsunęła się
5
o kilka kroków, więc przynajmniej nie dekoncentrowała go bliska obecność dziewczyny. Wcześniej czuł,
jakby nawzajem połykali swoje oddechy, a to z pewnością nie był najlepszy moment na takie zbliżenie.
Szczególnie, że za ścianą znajdowali się nie tylko
Niemcy, ale także Horton.
Gospodarz zaniechał protestów i oprowadzał
członków Organizacji Todt po swoich włościach. Na
taki wypadek miał przewidziany odpowiedni tryb
działania – w salonie była skrytka pod dywanem,
o której żaden z Niemców nie wiedział, zaś Hort miał
w geście dobrej woli pokazać im, gdzie się znajduje.
W zamierzeniu miało to sprawić, że funkcjonariusze
zaufają mu na tyle, by nie sprawdzać dokładnie reszty
domu.
Felo przypuszczał, że ten nędzny fortel się nie powiódł, bo żołnierze nadal przemieszczali się po domu.
Starał się stwierdzić ilu ich jest, ale bezskutecznie. Todtowców mogło być pięciu, ale równie dobrze
dziesięciu. Niby niewielka różnica, ale naboje w mauserze nie miały zamiaru się rozmnożyć.
– Są blisko? – zapytała dziewczyna tak cicho, że
Essker ledwo usłyszał jej głos.
– Nie weszli jeszcze do korytarza – odparł szeptem, odwracając się przez ramię.
Dostrzegł przerażenie na twarzy Mary Ann,
a zresztą sam czuł, że nogi ma jak z waty. Nie był
żołnierzem piechoty, przyzwyczajonym do takich sytuacji. Czuł się komfortowo w powietrznej konfrontacji, na lądzie było zupełnie inaczej. Wcześniej, gdy
pozbawił życia dwóch todtowców, wszystko działo się
szybko – teraz, był czas na zastanowienie i uświadomienie sobie, jak beznadziejna jest to sytuacja.
– Jak wejdą, to... – zaczęła Mary Ann i urwała,
chowając twarz w dłoniach.
Felo zaklął w myśli, po czym odwrócił się od ściany i podszedł do dziewczyny.
– To zainteresują się tym, że korytarz nagle, niespodziewanie się kończy – powiedział. – Przebiją się
6
tutaj, a ja i mój mauser ich przywitamy. Ty musisz
tylko zamknąć oczy i przykucnąć tam. – Wskazał
na miejsce za niewielką skrzynką. Nie była to żadna
osłona przed wzrokiem Niemców, a tym bardziej
ich kulami, ale innej kryjówki w tej kanciapie nie
było.
Mary Ann spojrzała we wskazanym kierunku, po
czym przeniosła wzrok na niewielkie okno, którym
codziennie wychodzili na zewnątrz, gdy zagrożenie
minęło.
Felo też myślał o tym, czy nie spróbować ucieczki.
Horton na wszystko miał jednak zawczasu przygotowany plan – w wypadku takim jak teraz miał znaleźć
sposób, by uderzyć w ścianę, sygnalizując ich dwójce,
że dom nie jest strzeżony z zewnątrz i mogą dawać
dyla.
Plan awaryjny zakładał, że jeśli nie będzie mógł
ich w ten sposób powiadomić, zacznie mówić o kutrze zarekwirowanym przez Niemców. Jeden ani drugi
sygnał jednak nie nadszedł, więc trzeba było przyjąć,
że todtowcy mają oko na obejście domu.
Essker spojrzał wymownie na Mary Ann i pokręcił
głową. Zrobił krok w kierunku drzwi, by prowadzić
dalszy nasłuch, ale dziewczyna zaszła mu drogę.
Znalazłszy się tuż przed nim, zarzuciła mu ręce
na szyję i przywarła do niego. Nie wiedzieć czemu,
w pierwszej kolejności pomyślał o wyhodowanym
brzuchu, który zapewne musiała poczuć Mary Ann.
Uśmiechnął się w duchu, a potem najuprzejmiej jak
to było możliwe, ściągnął jej ręce z szyi.
Stanęli naprzeciwko siebie i przez moment patrzyli sobie w oczy. W końcu Felo wskazał jej wzrokiem
skrzynkę, a dziewczyna skinęła i przykucnęła za nią.
– Co tu jest? – rozległ się głos któregoś Niemca.
– Niewielka izba – odparł gospodarz. – Nie ma
tam nic wartego uwagi, ale oczywiście zapraszam, by
pełnej inspekcji stało się zadość. Kiedyś było stąd wyjście na zewnątrz, ale zamurowałem, bo tylko wiatr od
morza ciągnął przez szpary w drzwiach.
7
Essker oczami wyobraźni widział, jak Hort wskazywał drzwi zakryte lichą tapetą. Z trudem przełknął
ślinę, czując jak fala gorąca oblewa jego ciało.
– Sprawdźcie tę izbę – odezwał się oberfrontführer.
Znów rozległ się stukot żołnierskich buciorów,
tym razem znacznie bliżej.
Odsunąwszy się o krok, Felo podniósł mausera
i wycelował go w drzwi. Przyłożył lufę do drewna i zamknął oczy. Starał się uspokoić galopujące serce, ale
z każdą upływającą sekundą czuł, jakby przyspieszało
jeszcze bardziej.
– I mówisz, że tu było wyjście na zewnątrz? – rozległ się głos Söldnera.
Essker czuł, że Niemiec patrzy w okolice miejsca,
gdzie trzymał broń.
Rozważał, czy strzelić teraz, zanim zabiorą się za
rozwalanie drzwi, czy poczekać jeszcze chwilę. Żadne
rozwiązanie nie wydawało mu się dobre.
Zanim dobrze się nad tym zastanowił, ktoś z drugiej strony przywalił mocno w drzwi.
Rozległ się pusty odgłos, który musiał uświadomić wszystkim Niemcom, że nie ma tutaj cegieł.
Felo zadziałał instynktownie.
Pociągnął za spust, a kula przebiła z chrzęstem
drewno i trafiła jednego z fryców, który zawył głośno.
– Kurwa mać – powiedział Essker, zanim strzelił
po raz kolejny. – Trzeba było czekać.
Znów pociągnął za spust, a potem padł na ziemię.
Nie mógł mieć pewności, czy przypadkiem nie trafił
Horta, bo sień natychmiast wypełniła się głośnymi
nawoływaniami.
– Felix! – krzyknęła Mary Ann.
Ledwo runął na podłogę, a powietrze przeszyła
ogłuszająca salwa, która wydawała się nie mieć końca.
Felo czuł spadające na niego kawałki postrzępionego
drewna. Dziewczyna nadal krzyczała, może sądząc, że
oberwał którymś pociskiem i dlatego runął jak długi – wszystko działo się zbyt szybko, by nadążyć za
sytuacją. (...)
8

Podobne dokumenty