Alison Houghton zapewniała, że spotkanie w hotelu ma
Transkrypt
Alison Houghton zapewniała, że spotkanie w hotelu ma
Alison Houghton zapewniała, że spotkanie w hotelu ma się odbyć o dwunastej, ale było już dziesięć po i nie stwierdziły ani śladu jej męża. Flick i Georgie tkwiły na posterunku w kącie hotelowego holu, koło wielkiego okna. Flick była dumna, że z tego strategicznego punktu ma widok zarówno na wchodzących do hotelu, jak i tych, którzy już tu są. Georgie optowała początkowo, żeby ukryć się za jedną z olbrzymich palm, ale uznały, że taki kamuflaż za bardzo przypominałby przygody inspektora Clouseau. I tak wzbudziły podejrzenia kelnerów, zamawiając wodę, podczas gdy wszyscy naokoło pili szampana i koktajle. — Jakieś plany na drugą połowę dnia? — mruknęła Georgie. — Byłoby fajnie powałęsać się po sklepach w Knightsbridge, a potem wpaść na kieliszek bąbelków przed babskim lunchem. — Albo pobzykać się z cudzym mężem. Jadowity ton Georgie zaskoczył Flick, ale nie mogła odczytać niczego z twarzy przyjaciółki, bo ta odwróciła głowę, obserwując eleganckie towarzystwo kręcące się po holu. Pewien dżentelmen z Azji głośno i wylewnie witał się z dwoma partnerami w interesach przy akompaniamencie niekończących się uścisków rąk i szerokich uśmiechów. — Trudno zgadnąć, kim są ci ludzie, nie? Może to zwykli sprzedawcy, a może omawiają miliardowe kontrakty na wydobycie ropy. Georgie nie odpowiedziała. Prawie się nie odzywała od czasu, kiedy Flick po nią wpadła, co było do niej niepodobne. Zwykle była wesołym kompanem — przekomarzały się na temat Libby albo żartowały z uciążliwego klienta. Georgie zawsze pobudzała Flick do śmiechu — i Flick spodziewała się, że poplotkują sobie jeszcze o strasznej klapie w klubie. Ale tego ranka Georgie była małomówna, a oczy miała podejrzanie zaczerwienione i spuchnięte. — Nie moja sprawa, ale czy mieliście małżeńską sprzeczkę? Ed nie zakręcił słoika marmite? — spytała Flick. Georgie nie odpowiedziała i dopiero przed South Kensing-ton mruknęła: — Nie, to nie sprzeczka. Flick nie drążyła tematu. Długo szukały miejsca do zaparkowania, a potem przeszły przez park do hotelu. Georgie nie wygłosiła jak zwykle w takich sytuacjach komentarza: że ładnie jest dookoła i że wolałaby przysiąść na trawie z lodami. Flick miała nadzieję, że nie wzbudzają podejrzeń — dwie milczące kobiety popijające wodę - ale milczące sygnały, które wysyłała Georgie, przestrzegały: „Nie pytaj”. Toteż Flick wycofała się i obserwowała przez szybę portiera, jak wita gości nadjeżdżających taksówkami i limuzynami. Słyszała, że portierzy w swoich szamerowanych uniformach i wysokich czapkach dostają wystarczająco sute napiwki, aby ocieplić ich stosunek do gości, ale nie była pewna, czy mimo takiej pokusy ubiegałaby się o tę pracę. Hotelowy personel wyposażony jest w gen uprzejmości, który pozwala mu słodko się uśmiechać nawet do najbardziej nieznośnych klientów. A Flick była absolutnie przekonana, że gdyby ktoś odniósł się do niej grubiańsko, skopałaby go po kostkach. Poza tym kto słyszał o portierce? Żadna z dziewczyn, które znała, nie marzyła o takiej posadzie. Tak skupiła uwagę na drobnej cudzoziemce wyglądającej jak chodząca kolekcja Louisa Vuittona, która z gracją wyłaniała się właśnie z tylnego siedzenia bentleya z niewielkim psiakiem pod pachą, że omal nie przegapiła wysokiej sylwetki Bena Houghtona, która ukazała się w wejściu do hotelu. Drzwi zamknęły się za nim bezgłośnie. Zatrzymał się na chwilę i zlustrował spojrzeniem hol. Flick szybko odwróciła wzrok, zanim zdążył je namierzyć. — Psst, to on — syknęła do Georgie, która machinalnie kartkowała ilustrowany magazyn. Uniosła głowę i otaksowała Houghtona spojrzeniem od góry do dołu. — Ta dziwka też tu jest? - zapytała. Flick była przekonana, że skrupulatnie rozpracowała ludzi siedzących w holu. Ale nagle, nie wiadomo skąd, wychynęła z prawej strony recepcji posągowa kobieca postać o wschodnioeuropejskim wyglądzie. Była niższa od Flick — kto nie był? — a wysokie czarne buty dodawały elegancji jej smukłym nogom. Miała na sobie kremowy kostium i dyskretną biżuterię. Ciemne włosy upięte w nieskazitelny kok okalały równie nieskazitelną twarz z perfekcyjnym makijażem. Nie wydawała się typem kobiety, która dałaby się zauroczyć hotelową namiętnością, ale może na tym polegał jej sekret. Pod ubraniem mogła skrywać czarną bieliznę i pończochy. Ta myśl napełniła Flick dziwnym niepokojem. Kobieta podeszła do Bena z wyciągniętą ręką, pobrzękując imponującą złotą bransoletką. Rozpromienił się na jej widok, uścisnął jej dłoń i ucałował w oba policzki. — Super, panie Houghton — mruknęła Flick i sprawdziwszy, czy nikt nie patrzy, gestem tak niedbałym, na jaki tylko było ją stać, uniosła telefon, żeby uwiecznić to powitanie. Ale oni zdążyli się od siebie odsunąć i straciła swoją szansę. Zaklęła pod nosem. — Daj spokój, Flick. Przecież nie będą się tu migdalić w środku dnia — powiedziała Georgie, nie odrywając wzroku od magazynu. — Trzeba zdobyć dowody, nie? O kurczę, idą do restauracji. Chodź, pójdziemy za nimi. Po krótkiej utarczce z kierownikiem sali, który nie znalazł ich rezerwacji w swojej księdze — szczegół bez wątpienia niezbędny w pustej niemal sali - w końcu zostały zaprowadzone do stolika oddalonego na szczęście od Bena i jego towarzyszki. Goście, głównie biznesmeni, zajmowali sześć czy siedem stolików, ale Georgie i Flick, dzięki głośnym rozmowom zmiksowanym z puszczaną z zaplecza hałaśliwą muzyką, nie rzucały się w oczy. — Widziałaś te upiorne ceny? — sapnęła z oburzeniem Georgie. — Nie będę tyle bulić tylko po to, żeby patrzeć, jak ona wcina liść sałaty, czekając, aż on ją złapie za udo. Flick przejrzała szybko menu. Co będzie, jak Ben zamówi pełny zestaw trzydaniowy? Jak długo przeciągać konsumpcję najtańszej w karcie sałatki nicejskiej? Naprawdę ludzie wydają tyle pieniędzy na lunch? — Mesdames — zagadnął przymilnie usłużny kelner, szastając po stole serwetkami. Flick zerknęła na obiekt inwigilacji i jego towarzyszkę, którzy zamknęli menu i pogrążyli się w rozmowie. Kobieta nie wyglądała na obżartucha zmiatającego wszystko z talerza. Z taką figurą prawdopodobnie żyła dzięki samym płynom. Postawny Ben natomiast sprawiał wrażenie osoby, według której lunch jest dla mięczaków. Z nadzieją, że słusznie dedu-kuje, Flick podjęła ryzyko i zamówiła dwie sałatki dla siebie i Georgie. — Dalej, stary, przynajmniej weź ją za rękę — mruknęła. — Weźmie. Daj mu czas — zapewniła Georgie, patrząc w inną stronę. Flick również udawała, że niedbale rozgląda się po sali, poddając oględzinom kolumny stylizowane na greckie i niedorzeczną obfitość zwojów materii w oknach, ale wzrokiem stale powracała do Bena Houghtona. Przedtem, z ciemnego wnętrza samochodu, nie dostrzegła, jak zaskakująco przystojnym był mężczyzną. Burza ciemnych włosów okalała interesującą twarz o wyrazistych rysach i mocno zarysowanej szczęce. Podwinięte rękawy koszuli odsłaniały muskularne ramiona. W koszuli i dżinsach wyróżniał się swobodą stroju pośród innych klientów wepchniętych w biznesowe mundurki i buty. Flick nie widziała tylko jego oczu, stale zwróconych w drugą stronę. — Nie gap się - upomniała ją Georgie. — Sorki. Ale chcę sporządzić pełny raport. Sałatka bez wątpienia warta była swojej ceny, a Flick zdążyła porządnie zgłodnieć. Rozprawiła się też z pieczywem, zużywając przydział Georgie do wytarcia sosu z dna miseczki. Georgie niemrawo dłubała widelcem w swojej porcji. — Staruszko, w czym problem? — spytała ją Flick. — Nie jestem głodna. Mówiąc STJCL<ZXTJZ, trochę mnie mdli. Coś mi musiało wczoraj zaszkodzić. — Georgie odsunęła miseczkę, w której Flick natychmiast zanurzyła swój widelec. — Chyba tak nie wypada w pięciogwiazdkowym hotelu — syknęła i uśmiechnęła się nieznacznie. — Taa, oszczędzę im wyrzucania — stwierdziła Flick z pełnymi ustami. - Założę się, że gromadzą tu masę odpadków. Poza tym szkoda marnować tak drogie żarcie. Ben i jego towarzyszka kończyli swoje dania, które wyglądały na ryby. Trud konwersacji spoczywał głównie na niej; od czasu do czasu wybuchała śmiechem, odrzucając głowę do tyłu. Mówiąc, gestykulowała szczupłymi rękami, pobrzękując głośno bransoletką. Na jej palcu połyskiwała gruba złota obrączka. Zdziwienie budził brak torebki, fakt raczej niezwykły jak na kobietę, a tym bardziej damę, która najprawdopodobniej ani na chwilę nie rozstawała się ze szminką. Kiedy do ich stolika podszedł kelner, po krótkiej naradzie z Benem odprawiła go władczym gestem. W oczywisty sposób była typem dominującym. Przez głowę Flick przemknął obraz towarzyszki Bena ubranej w czarną szeroką spódnicę jak u Hiszpanek i pończochy i dosiadającej go okrakiem, ale szybko przegoniła go z myśli. Nagle oboje wstali i skierowali się do wyjścia. Flick zerwała się, by za nimi podążyć. — A rachunek? Wyłowiła z torebki kilka dziesięciofuntowych banknotów, wcisnęła je Georgie do ręki i krokiem tak nonszalanckim, na jaki tylko było ją stać, pospieszyła do wyjścia. Początkowo nie mogła wypatrzyć ich w holu i omal nie wpadła w panikę, że zgubiła trop, kiedy spostrzegła Bena koło windy. Był sam, ale zaraz ujrzała jego towarzyszkę zmierzającą do niego od strony recepcji. Kobieta wcisnęła guzik przywołujący windę. Kiedy kabina się otworzyła, Flick, tłumiąc uczucie rozczarowania, skorzystała z okazji, aby zrobić komórką zdjęcie. — A nie mówiłam? — cynicznie stwierdziła Georgie zza pleców przyjaciółki. Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa. W drodze do domu serce Georgie waliło w rytm tego jednego słowa, które kołatało jej się w głowie bez opamiętania. Myślą powędrowała daleko, do Cardiff, udręczona wizją Eda wsiadającego do hotelowej windy jak Ben Houghton. Nie wierzyła już w nic, co mówił. Jak mogłaby mu dalej ufać? Moment otwarcia drzwi własnego domu nie sprawił jej jak dawniej przyjemności. Wszystko ją bolało, wróciły mdłości. Dom wyglądał tak, jak go zostawiła. Pozbierała stłuczone skorupy po chińskim imbryku i schowała kalendarz Eda, jakby ukrycie go w łatwo wysuwanej szufladzie miało sprawić, że problem w cudowny sposób zniknie. Ed — zawsze taki skrupulatny i uporządkowany. Szwendała się po mieszkaniu, zadręczając się wyimaginowanymi szczegółami. Pocałował ją rano na pożegnanie, zanim poszedł spotkać się z tamtą kobietą. Pocałował Libby. Włożył najlepszy garnitur. Sama mu go czyściła, żeby dobrze wypadł na biznesowym spotkaniu. Czy razem z tą kobietą w kaszmirowym swetrze śmiali się z tego, co w tym czasie robi Georgie? Czy całował ją tak samo jak żonę? Jak się kochali? Krzyczał, kiedy w nią wchodził? Wyznał jej miłość? Zebrało jej się na wymioty i pobiegła do toalety. Krztusząc się i pocąc, nachyliła się nad sedesem i raz po raz w bolesnych konwulsjach, z palącym gardłem, pozbywała się zawartości żołądka. Przejrzała się potem w lustrze — czerwona na twarzy, z otwartymi ustami łapała powietrze. Może tak wyglądała, kiedy uprawiali seks? Seks i wymioty — rzeczy w końcu nie tak bardzo od siebie odległe. Powoli wstała i długo przyglądała się sobie w lustrze. Potem spokojnie i metodycznie wytarła deskę sedesową i spuściła wodę. Przemyła twarz i osuszyła miękkim białym ręcznikiem zdjętym z wieszaka wybranego przez Eda. Ed. Przejrzała się jeszcze raz i przygładziła włosy. Nie do wiary, ale wciąż wyglądała jak ona, jak Georgie. Jak to się stało? Jak mogła nie zorientować się, że Ed ją okłamuje? Takie rzeczy zdarzały się innym, ale nie jej. Dlaczego to zrobił? Prawda, była stale zajęta Libby i własną pracą, więc może poczuł się odsunięty? Może za mało interesowała się nim i jego troskami? Może o to chodzi? Na przykład ta sprawa z czesnym. Nie miała pojęcia, że tak kiepsko się mu wiedzie w interesach. A może chodzi o seks? Od wieków jej nie przytulał. Pewnie uznał, że go ignoruje, i to go znudziło. Odchyliła głowę i wpatrzyła się w efektowne światła sufitowe. Z wytrwałą pieczołowitością Ed zadbał o każdy detal domu. Przyjęła ten fakt za oczywisty, a do tego rujnowała jego starania gratami z rupieciarni. Może nie znosił jej gustu? Szydził z niego bezlitośnie w okresie narzeczeństwa, ale potem nie robił już uwag na ten temat. Zmierzyła wzrokiem swój obszyty koralikami top z welwetową lamówką, dżinsy rurki i zamszowe botki, które jeszcze rano wydawały się praktyczne i zabawne, a teraz wyglądały banalnie i mało oryginalnie, wybrane z katalogu wysyłkowego dla młodych matek. Georgie wyprostowała się, by zmierzyć się z wyzwaniem. — Naprawisz swój błąd, Georgino Casey. Położysz temu kres, cokolwiek by to było. Nie poddasz się bez walki. Ed jest twoim mężem i tak zostanie - powiedziała sobie z mocą. Poszła do kuchni. Na blacie stał wazon z Ikei — Ed nazywał ten sklep wnętrzarstwem dla ubogich. Jakże tandetnie wyglądał przy szklanej rzeźbie, którą mąż kupił w galerii na jej ostatnie urodziny. Zdegustowana samą sobą cisnęła wazon o ścianę. Kawałki szkła rozprysły się po terakocie. Jej twarz wykrzywiła się szpetnym grymasem i Georgie targana szlochem upadła na podłogę pod ciężarem smutku