W maratonie życia...trzydziesty czwarty kilometr
Transkrypt
W maratonie życia...trzydziesty czwarty kilometr
W maratonie życia…trzydziesty czwarty kilometr… Kochani…wpis na Wasze życzenie. Szczerze? Nie sądziłam, iż moje pisarskie próby wywołają w Was aż takie emocje. Informacje, które do mnie dotarły, po tym jak umieściłam fragment swojej pierwszej powieści na facebookowym funpagu, przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Kiedy jestem zamknięta w domu i oddaję się bez reszty procesowi twórczemu, zastanawiam się czasami jak zostanie odebrane to, co napisałam. Staram się myśleć tylko pozytywnie wizualizując sobie dzień, w którym będę trzymała w dłoniach swoją powieść i spełni się marzenie dziecięcych lat…Tymczasem zapraszam do przeczytania kolejnego i ostatniego już fragmentu powieści… Pozostałe znajdziecie tu i tu. Całością mam nadzieję podzielić się niebawem Życzę przyjemnej i emocjonującej lektury Ania “Zaczynając trzydziesty czwarty kilometr mojego maratonu, próbuję pożegnać się emocjonalnie z dzieckiem, o którego istnieniu dowiedziałam się w chwili, gdy już go nie było. Czy to był chłopiec? Czy to była dziewczynka? Jak potoczyłoby się moje życie, gdyby ono pojawiło się na świecie? Czy Jan byłby wtedy z nami? Dlaczego poroniłam? Przecież byłam młoda i zdrowa. Czy faktycznie przyczyną był silny stres? A może to ten pieprzony telewizor? Nie lubię telewizorów, od tamtego dnia ich nie znoszę…To wszystko, teraz po latach jest zupełnie nieistotne, chociaż czasami myślę sobie, że zostałam ukarana na cudzołóstwo. Mój śp. ojciec mawiał, że człowiek uczy się przez całe życie i głupi umiera. Teraz, kiedy biegnę ten przeklęty maraton zastanawiam się po co to robię? Czy wykańczanie siebie fizycznie jest mądre? Czy Bóg jest w stanie wybaczyć mi moje grzechy? Przesuwam horyzont możliwości mojego ciała właśnie po to, aby wymierzyć sobie karę. Mam respekt do śmierci, wiem że może przyjść niezauważona a ja przecież…nie chcę umierać z poczuciem porażki. Gdybym nie wplątała się w ten romans, nie byłoby tego dziecka, ono niczemu nie było winne. Chciało po prostu żyć na tym świecie i cieszyć się promieniami słońca, które teraz świecą na mnie, podmuchem wiatru, który pieści czule moją mokrą od potu brudną i zmęczoną twarz. Być może teraz czekałoby na mnie na mecie mojej katorżniczej kary…tylko że wtedy, prawdopodobnie nie nazywałabym tego karą. Noga za nogą, krok za krokiem idę po swoje. Od kilku lat szukam odkupienia win, starając się być dobrym człowiekiem. Jest ciężko, jest bardzo ciężko, rzekłabym że jest ciężko piekielnie. Moje sumienie nie jest przejrzystą taflą niczym nieskażonego szkła. Powiedziałabym raczej, że jest zachwaszczonym ogrodem. Kiedy dobiegnę, powiem o wszystkim Tomkowi. Wyjawię mu wszystkie tajemnice swojej przeszłości. Tak trudno mi z nimi żyć. Proszę cię Boże, pozwól mi dobiec do mety. Dodaj mi sił, dodaj mi wiary w to, że mogę to zrobić. Mam coraz cięższe nogi. Pozostało jeszcze dziewięć kilometrów i będzie po wszystkim. Musze przetrwać, muszę być silna. Chociaż raz chcę zrobić w życiu coś do końca. Zauważam, jak karetka zabiera kogoś z trasy. Żałuję, że jestem tego świadkiem. Czyjeś marzenie właśnie legło w gruzach. Być może ten ktoś także szukał w biegu przebaczenia? Zaczynam się modlić o szczęśliwe zakończenie. Ponownie dociera do mnie, że maraton to nie jest piątka, to nie jest dyszka ani połówka. Maraton to dystans królów i byle kto ich nie biega. Dostaję wiadomość sms od babci „Dajesz, dajesz – już blisko”! Po chwili przychodzi wiadomość od Kajtka „Mama czekam na mecie z krówkami, pospiesz się, jestem głodny!”. Zaciskam zęby i próbuję się nie rozpłakać. Oczy mnie pieką, bolą mnie nogi, które zaczynają się zachowywać jak drewniane słupki. Pośladki mam zbite niczym najtwardsze kamienie. Zaczynam opadać z sił. Skurcze łydek przybierają na sile. Czuję, że po prostu nie mogę biec. Wspinam się na najwyższe szczyty swojej wytrzymałości i wmawiam sobie, że to zrobię. Nie po to tu przyjechałam, aby mnie ktoś zabrał z trasy! Dobiegnę po te krówki. Zrobię wszystko, aby po nie dobiec! Znowu zwalniam tempa. Nie ma już mnie, tej sprzed godziny, kiedy to jeszcze z energią walczyłam o czas poniżej czterech godzin. Teraz myślę już tylko o tym, abym dobiegła w jednym kawałku. Z każdym krokiem zostawiam za sobą bolączki swojej przeszłości, każdy pokonany kilometr napełnia mnie pokorą i wybaczeniem. Przepraszam za to, co uczyniłam i wybaczam krzywdy, które mi zostały wyrządzone…”