Dziadku, pieląc ogródek, wyobra˝am sobie twoją Źmierē. Przera
Transkrypt
Dziadku, pieląc ogródek, wyobra˝am sobie twoją Źmierē. Przera
Dziadku, pielàc ogródek, wyobra˝am sobie twojà Êmierç. Przera˝ajàce, ˝e moje grzàdki przypominajà dzia∏k´ cmentarnà, którà niedawno dla ciebie rozkopali. Obroty ziemi, kr´gi ˝ycia wirujà mi przed oczami. Ja tu sadz´ sobie marchewki, a ty tam gnijesz. Cholera jasna! Zdecydowanie nie jestem w radosnym humorze. Oto jakie myÊli snujà mi si´ po g∏owie wiosennà porà przy pracy w ogrodzie! A przecie˝ lubi´ t´ por´ roku, kiedy odczuwam szczególnà harmoni´ z naturà. Moje cia∏o odnawia si´ wraz z odradzajàcà si´ ziemià. Próbuj´ wyzbyç si´ tego ci´˝aru, uÊmiechajàc si´ do Mony, która patrzy, jak pracuj´. Mona nie odwzajemnia uÊmiechu. Jest zawzi´ta. Ma mi za z∏e, ˝e trzymam jà w domu. Och! Od kilku tygodni jej stan bardzo mnie niepokoi. Pomimo wysi∏ków, ˝eby odegnaç z∏e myÊli, dostrzegam coraz wi´cej alarmujàcych znaków. Przypomina mi si´ scena, którà urzàdzi∏a, ˝eby nie chodziç na lekcje gry na pianinie. S∏ysz´ w∏asne argumenty: – Pami´tasz Mona, sama podpisa∏aÊ proÊb´, ˝ebym by∏a stanowcza, gdy b´dziesz chcia∏a porzuciç pianino bez powodu. Nalega∏aÊ, bo uwielbiasz graç, ale w godzinach, które ci odpowiadajà. Pami´tasz? Dzisiaj chcesz wszystko rzuciç tylko dlatego, ˝e jest wiosna i wolisz bawiç si´ z kolegami na dworze. 12 – No w∏aÊnie – odpowiedzia∏a mi aroganckim tonem. – Mam ju˝ tego dosyç. Wszystkie dziewczyny si´ bawià, a ja w porze obiadu musz´ iÊç na lekcj´ pianina. Nigdy wczeÊniej nie widzia∏am jej tak zdecydowanej, zirytowanej, a nawet zgorzknia∏ej. Zazwyczaj wystarczy∏o kilka dni przerwy, rozmowa o koniecznoÊci rozwijania talentów, jakie otrzymaliÊmy, obietnica, ˝e b´dzie mog∏a sobie wybraç ∏atwiejsze kawa∏ki, i by∏o po sprawie. Mona wraca∏a na lekcje szcz´Êliwa i pe∏na zapa∏u. Teraz zupe∏nie nie wiem, jak sobie z tym poradziç. Czuj´, ˝e u mojej córki coraz silniej zaznacza si´ poczucie wolnoÊci. A poza tym za bardzo kocham muzyk´, by jà do niej zmuszaç. Mona wchodzi w okres dojrzewania. Sama nie wiem, czy wybraç surowà dyscyplin´, czy kontrolowanie jej wolnoÊci. Sta∏a si´ lekkomyÊlna, drwi ze wszystkiego, ma problemy z koncentracjà. Zosta∏a nawet wyrzucona z lekcji francuskiego. – Mamo, ale ten nauczyciel jest kompletnie stukni´ty. – Dobrze, mo˝e on jest troch´ dziwny, ale ty chyba jednak troch´ przesadzasz. Biedak, aby utrzymaç autorytet, przywiàzuje wag´ do b∏ahostek i wcià˝ skar˝y si´ dyrektorce. Mona uwa˝a, ˝e nie zas∏uguje na szacunek. Bawi si´ z uczniami w kotka i myszk´, by zagoniç ich w kozi róg i udowodniç, ˝e ma racj´. Mona musia∏a go przeprosiç, ˝eby wróciç do klasy. A je˝eli chodzi o muzyk´, to koniec na ten rok; zobaczymy w przysz∏ym. Badam odleg∏oÊç mi´dzy moimi prostymi grzàdkami marchewki i zasypuj´ ziarna niewielkà iloÊcià ziemi. Roz∏o˝ona pod drzewem Mona czyta jakàÊ powieÊç przygodowà. Mam nadziej´, ˝e goràczka nieco opad∏a; nie Êmiem jednak jej dotknàç, przekonana, ˝e i tak mnie odepchnie. Okrad∏am jà z cennego okresu przygotowaƒ do s∏ynnego dnia olimpijskiego. W godzinach obiadu sala sportowa jest wolna, wi´c 13 mo˝na w niej çwiczyç skoki, bieganie, a tak˝e przygotowywaç przedstawienia, majàce zakoƒczyç zawody sportowe. Od pewnego czasu mówi tylko o tym i dostrzegam w jej spojrzeniu wyrzut. – Nauczycielowi bardzo zale˝y na tym, abym tam by∏a – mówi w koƒcu. – Tak, wiem o tym. – Mamo, pozwól mi chocia˝ do niego zadzwoniç. – Prosz´ bardzo! Dzwoni wi´c i przeprasza, ˝e nie mog∏a braç udzia∏u w ostatnich przygotowaniach. Dodaje równie˝, ˝e jeÊli jutro nadal b´dzie mia∏a goràczk´, to mo˝liwe, ˝e b´dzie musia∏a pójÊç do szpitala. Zwraca si´ do nauczyciela po imieniu. UÊwiadamiam sobie, jak bardzo Mona doros∏a i jak wiele dla niej znaczy ten dzieƒ. – Jean-Guy, naprawd´ bardzo mi przykro – powtarza. Po od∏o˝eniu s∏uchawki opowiada mi o przygotowaniach. Chodzàc za mnà po ogrodzie, mówi pe∏na zapa∏u: – Oj! Trenujemy, a póêniej, na dêwi´k dzwonka, po∏ykamy kanapk´, popijajàc jà sokiem... Mamo, jestem jednà z najlepszych. Pokazujàc swoje umi´Ênione uda, wykonuje salto w ty∏, aby mnie o tym przekonaç. – Naprawd´ przykro mi, ˝e musisz opuszczaç te zaj´cia – mówi´ przepraszajàcym tonem. Ale widz´, ˝e mi nie wierzy. Tego ranka musia∏am podnieÊç g∏os, ˝eby przekonaç jà do zostania w domu. W koƒcu wykrzykn´∏am: – To przecie˝ nie moja wina, ˝e akurat masz goràczk´. – Pozwól mi zatem pójÊç, je˝eli to nie twoja wina. – Mona, bàdê rozsàdna. Czy za wszelkà cen´ chcesz, ˝ebym poczu∏a si´ jak wyrodna matka? 14 Wcale nie mia∏a ochoty mi zaprzeczaç. W jej wÊciek∏ych oczach mog∏am wyczytaç: „Bo nià jesteÊ!”. Wola∏abym ju˝ byç wyrodnà matkà, ni˝ czuç ten z˝erajàcy mnie niepokój podczas sadzenia sa∏aty. Moje grzàdki jak dzia∏ki cmentarne. Mona, zamyÊlona, patrzy gdzieÊ w dal. Nie lubi´ tego cienia w jej spojrzeniu. Wystarczy! Nie mog´ wcià˝ si´ zadr´czaç! Zrobiono jej przecie˝ analiz´ krwi – jak zawsze, kiedy nagle dostaje wysokiej goràczki. Lekarz uprzedzi mnie, je˝eli coÊ b´dzie nie tak. Potrafi´ przecie˝ si´ opanowaç. Mona çwiczy skoki przez gum´: w Êrodku, na zewnàtrz, nad, pod... S∏ysz´, jak cicho podÊpiewuje, wi´c z l˝ejszym sercem sadzi mi si´ sa∏at´. No, ale ju˝, znowu si´ zadysza∏a i odpoczywa. – Widzisz, nie masz kondycji... Mój g∏os przypomina wibrowanie gumy, którà Mona rozpi´∏a mi´dzy drzewem a p∏otem sàsiadów. Mona znowu k∏adzie si´ na kocu w kratk´, roz∏o˝onym na najwy˝szym miejscu. Patrzy na góry, które podziwia ka˝dego wieczoru ze wzgl´du na pi´kne kolory, jakich nabierajà dzi´ki Êwiat∏u zachodzàcego za nimi s∏oƒca... Z powagà wpatruje si´ w horyzont. Mam ochot´ do niej krzyknàç: „To nie jest zachód s∏oƒca!”. M´czy mnie sposób, w jaki obserwuje te góry. Nie patrzy si´ tak na góry w wieku dwunastu lat. Majàc dwanaÊcie lat, mo˝na podziwiaç góry, ale nie zadawaç im pytania. Przekl´ty ogród, gdybym mog∏a ju˝ z tym skoƒczyç! – Mona, zjad∏abyÊ podwieczorek? – Nie, nie jestem g∏odna. No ∏adnie, niczego mi nie oszcz´dzi: brak apetytu, ci´˝ke spojrzenie, coraz bledsza cera. A moje serce zgaduje, co te wszystkie znaki mówià. Nalewam sobie szklank´ soku, dzwoni telefon. 15