Rewalacje - nr 1/2015
Transkrypt
Rewalacje - nr 1/2015
ISSN 1508-2776 Cena 2,50 zł Rewal, 7 - 12 lipca 2015 r. ROK XVIII, nr 1 (127) RYS. PIOTR RAJCZYK Potęga Prasy wkroczyła w dorosłość – czytaj strona 16 –18 INFORMACJE KIT (Krótkie Informacje Tekstowe) Drodzy czytelnicy! Jesteśmy pierwszym turnusem obozu dziennikarskiego Potęga Prasy. Pochodzimy z wielu miast Polski, m.in. Poznania, Jaworzna, Katowic, Sosnowca, Rudy Śląskiej, Kalisza Pomorskiego, Kamiennej Góry i Opola. Przyjechaliśmy do Rewala pełni energii i pozytywnego myślenia. Już pierwsze zebranie pokazało, że jesteśmy zgraną grupą. To na pewno pozwoli nam stworzyć miłą atmosferę podczas obozu i przynieść ciekawe efekty współpracy. Oprócz pisania do gazety, będziemy umilać czas turystom, prowadząc RewalStację. Tam słuchacze będą mogli posłuchać audycji, które poprowadzimy oraz najgorętszych hitów tego lata. Planujemy ciekawe audycje autorskie, które zapewnią niezapomnianą atmosferę wieczorami. Poza radiem swoje umiejętności przed kamerą sprawdzimy w TeVa – Rewal. Pogoda za oknem sprzyja naszej energii i chęci do pracy. Dwa najbliższe tygodnie spędzone pod okiem dziennikarzy na pewno zaspokoją nasz głód wiedzy. Ten turnus odwiedzi też kilku gości, m.in.: Tomasz Zimoch, Tomasz Patora, Katarzyna Zalepa i Michał Ogórek. Będziemy mieli okazję nie tylko z nimi porozmawiać, ale i nauczyć się różnych form dziennikarstwa. Mamy również możliwość uczestniczenia w lokalnych imprezach. Liczymy na to, że będzie się działo! Zwłaszcza, że w tym roku nasz obóz kończy 18 lat. Od 3 do 5 lipca w Rewalu, od 7 do 8 lipca w Niechorzu, a od 9 do 10 lipca w Pobierowie odbywać się będzie „Festiwal Indii”. Będziemy mieli okazję zobaczyć i największy i najsłynniejszy orientalny happening, podczas którego poznamy indyjską kulturę. Jest to impreza, która również gości w naszej gminie co roku. 4 lipca na terenie Muzeum Rybołówstwa Morskiego w Niechorzu odbyło się Święto Śledzia Bałtyckiego. Impreza odbywa się cyklicznie – w tym roku po raz czternasty goście mogli usłyszeć zespoły szantowe: Mark Twain, Majtki Bosmana. Rozstrzygnięto też konkurs na „Najlepszą potrawę ze śledzia” oraz „Najlepszą potrawę rybną”. Od 27 czerwca do 23 sierpnia mieszkańcy oraz goście gminy mają możliwość wzięcia udziału w turniejach siatkówki plażowej na plaży w Pustkowie. Gracze mogą zgłaszać się do turniejów trójek – w środy od 10:00 do 10:30, turniejów „mikstów” w soboty od 10:00 do10:30, turniejów dwójek (zawodnicy zgłaszają się i losowo dobierany jest im partner) w niedziele od 10:00 do 10:30. Zawody odbywają się kolejno w soboty, niedziele, oraz środy. Zwycięzcy mogą liczyć na upominki i nagrody od sponsorów Organizatorzy zastrzegają możliwość zmian terminu rozgrywek ze względu na warunki atmosferyczne. Gdy nie będą odbywać się turnieje, boiska będą udostępnione do gry turystom. Kabaret Nowaki 7 lipca zainauguruje sezon letni w rewalskim amfiteatrze. Występ rozpocznie się o godzinie 20. Bilety w cenie 35 zł (normalny), 25 zł (ulgowy). Do kupienia w kasie amfiteatru na ul. Parkowej lub w Internecie. Reklama: Jędrzej Brzozowski, Jakub Biegniewski, Maciej Radziński Dział foto: Julia Hanke Korekta: Berenika Balcer, Zbigniew Zarzycki, Stanisław Bryś Opiekunowie pedagogiczni: Małgorzata Wągrowska, Agata Ostrowska Adres redakcji: Hotel California 72-433, ul. Saperska 3, tel. 607650742 e-mail: [email protected] URL: http://www.potegaprasy.pl Facebook: facebook.com/potegaprasy Druk: PHU JAKLEWICZ 70-322 Szczecin ul. Kazimierza Pułaskiego 4/4 BARTEK MADEJ NATALIA GUZIK Redaktor naczelna: Natalia Guzik Zastępca redaktora naczelnego: Anna Prochera Sekretarz redakcji: Anna Firgolska Opieka merytoryczna: Zbigniew Natkański (gazeta), Tamara Pawlik (radio), Marek Nowak (telewizja), Marek Urbańczyk Skład: Marek Urbańczyk 2 AKTUALNOŚCI Morze Indii INFORMATOR TURYSTYCZNY Fot. Sławek Urbańczyk W ubiegły weekend na rewalskich plażach zaroiło się od kolorowych, rozśpiewanych postaci, a na dłoniach i stopach wykwitły misterne wzory tatuaży. To znak, że do wsi ponownie zawitał Festiwal Indii. „Fala Orientu”, organizowana przez fundację Viva Kultura, już po raz dwudziesty piąty przetacza się polskim wybrzeżem. To cykl imprez odbywających się w wielu nadmorskich miejscowościach. W tym roku jest ich 36. Festiwal prezentuje się również na Woodstocku jako Wioska Kryszny. – Jesteśmy pasjonatami kultury indyjskiej i dzielimy się tym – mówi Robert Dawidowski, menadżer fundacji – Na przestrzeni lat okazało się, że taka forma jest najciekawsza i najatrakcyjniejsza zarówno dla nas, jak i dla odbiorców. Na placu koło Urzędu Gminy 3 lipca rozłożyło się trzynaście namiotów. Każdy z nich przybliżał uczestnikom świat Orientu. Można było wypożyczyć tradycyjny indyjski strój, sari, i zrobić makijaż. W sklepie z pamiątkami oprócz kadzideł, których zapach potrafił zakręcić w głowie, można było nabyć hinduskie rękodzieło. Na innym stoisku swoje sztuczki prezentował magik, a chętni mieli okazję porozmawiać z astrologiem. Nie zabrakło także wyjaśnienia kwestii wegetarianizmu, będącego, ze względu na wiarę w reinkarnację, ważnym elementem hinduizmu. Organizatorzy zadbali również o pokazy gotowania. Na miejscu można było spróbować jedzenia w wegetariańskim pawilonie. Pozostając w temacie religii, wylegujący się na plażach turyści mieli tak- że okazję oglądać kolorowe i rozśpiewane pochody, będące częścią obrządku Hare Kryszna: Podczas ich trwania intonuje się mantrę „Hare Kryszna, Hare Kryszna, Kryszna, Kryszna, Hare Hare, Hare Rama, Hare Rama, Rama, Rama, Hare, Hare”, co w przekładzie znaczy „O wszechatrakcyjny, wszechprzyjemny Panie, proszę zaangażuj mnie w służbę oddania dla Ciebie”. Mantry mają wynosić umysł człowieka poza świat materialny i przybliżać go do bożej miłości. Mnisi i mniszki muszą powtórzyć to zawołanie codziennie tysiąc siedemset dwadzieścia osiem razy. W jednym z namiotów można było wziąć udział w pokazach jogi. Sam festiwal ruszał o 17:30. Centralnym punktem była scena, na której odbywały się występy. Prezentował się, między innymi, Dina Dayal, mistrz sztuk walki. Poza tym organizatorzy współpracują z grupą artystyczną Sankhya Dance Creation z Bombaju, która wystawia muzyczne spektakle, nawiązujące do tradycji indyjskich. To niezwykle kolorowe widowiska, przyciągające przede wszystkim uwagę najmłodszych. Milusińscy mogą również wziąć udział w musicalu „Nandal”. Dzieci uczą się kilku prostych kroków i piosenek, by potem wystąpić na scenie. Ci, którzy Festiwal Indii w Rewalu przegapili, mają jeszcze okazje odwiedzić go w innych miejscowościach. Od 7 do 8 lipca impreza będzie odbywać się w Niechorzu, a 9 i 10 w Pogorzelicy. ANNA FIRGOLSKA Ośrodek zdrowia czynny pn-pt 8:00 – 15:00 tel. +48 91 38 62 588 Apteka ul. Mickiewicza 25 tel. 91 386 27 02 WOPR tel. 601 100 100 Straż Graniczna ul. Dworcowa 2 tel. 91 387 76 20 Straż Gminna ul. Mickiewicza 21 tel. 91 384 90 30 Policja ul. Mickiewicza 21 tel. 997, 91 38 52 861 Urząd Gminy ul. Mickiewicza 19 [email protected] tel. 91 384 90 11 Poczta ul. Sikorskiego 3 91 386 25 50 Kościół pw. Najświętszego Zbawiciela ul. Dworcowa 2 Msze Święte w niedziele: 7:30, 9:00, 10:30, 12:00, 19:00, 21:00 Amfiteatr ul. Parkowa 4 tel. 508 871 122 Centrum Informacji Promocji Rekreacji Gminy Rewal ul. Szkolna [email protected] Bankomaty SGB, ul. Mickiewicza 19a (obok Urzędu Gminy) Global Cash, ul. Westerplatte 16 (naprzeciw przystanku autobusowego) Euronet, ul. Saperska 1 (przy restauracji Robinson Crusoe) Euronet, ul. Kamieńska (przy Polo Market) PKO BP, ul. Saperska (przy klubie California) Gold Cash, ul. Westerplatte 16 Nadmorska Kolej Wąskotorowa tel. 91 384 22 35 (Dworzec Rewal) Odjazdy w kierunku: Śliwin, Niechorze, Niechorze Latarnia, Pogorzelica: 10:06, 11:35, 13:05,15:15, 17:05 Odjazdy w kierunku Trzęsacz: 11:15,12:44,14:41,16:25,18:15 Odjazd w kierunku Gryfice: 18:15 Place zabaw ul. Szkolna (na terenie kompleksu sportowego) ul. Słoneczna, niedaleko apteki ul. Rybacka 3 NASZ GOŚĆ Dopóki piłka w grze Rozmowa z Tomaszem Zimochem, dziennikarzem radiowym i sportowym. Co sprawiło, że zakochał się Pan w radiu? Radio to teatr wyobraźni. Radio to jest coś wyjątkowego. Radio to taki środek przekazu, który stwarza taką więź między autorem audycji a słuchaczem. To jest intymność. To jest nawet przyjaźń, coś wyjątkowego. Poza tym w telewizji wszystko widać. Telewizja dzisiaj przekazuje nam obraz niemal tak dokładny, że nie potrzebny jest głos nawet komentatora. Sami możemy wszystko sobie dopowiedzieć. Tak dokładnie relacjonowane są największe imprezy, kamera wchodzi niemal do domu i odwrotnie. Kamera wchodzi w duszę zawodnika. A w radiu ciągle potrzebny jest komentator. Dlatego ja w radiu się zakochałem. Kocham się w nim nadal – jest moją wielką miłością. Tylko mogę potwierdzić, że ten kto pierwszy użył określenia, że radio to teatr wyobraźni miał absolutnie rację. Która transmisja szczególnie zapadła Panu w pamięć? Najlepiej mogą to ocenić słuchacze czyli kibice. Mnie trudno jest tak klasyfikować i trudno dokonywać takich ocen. Ale było kilka takich transmisji i przeżyć. Mecz w lidze w Broendby, pojedynek, który decydował o awansie piłkarzy Widzewa Łódź do Ligii Mistrzów. Sukces Adama Małysza. To inne występy; Kamila Stocha czy też na Igrzyskach Olimpijskich – walka naszych sportowców o medale. Wie Pan, że Pańskie powiedzenia szybko stają się kultowe? Liga mistrzostw Widzew Łódź – Broendby Kopenhaga. Słynne „Panie Turek, kończ Pan ten mecz”. To jest najmilsze dla sprawozdawcy, jak rzeczywiście transmisja żyje po latach a nie wyłącznie podczas audycji. Dzisiaj dzięki Internetowi może być odtwarzana w różnych sytuacjach po latach. Mimo wszystko ja nie pracuję po to by coś było kultowe. Nie pracuję dlatego by ktoś mnie cytował. Ja po prostu taki jestem, tak pracuję, tak mnie wyuczono. Można powiedzieć „Deszcz pada, słońce świeci”, albo można poszukać innych określeń. Powiedzieć, że jest gol, ale co to znaczy? 4 Fot. Julia Hanke Jak ten gol został zdobyty? W jaki sposób? Można opisywać jak ciężka jest wspinaczka pod górę kolarza, nie powiedzieć „wspina się pod górę”. Ale co to znaczy? Jak wygląda ten kolarz? Co się z nim dzieje? Jak wygląda jego twarz, ciało? Jak on walczy? Z czym walczy? Itd. Dlatego sprawozdawca musi szukać takich określeń, żeby wszystko słuchaczowi przekazać. Jest Pan dość popularny a przede wszystkim rozpoznawalny przez swoje audycje i swój głos. Zdarza się tak, nawet tutaj jak jestem w Rewalu. Ale ja wolę być sobą, mieć swój świat. Ale spotkanie z kibicami, ze słuchaczami jest bardzo miłe. Tak jak mówiłem, nie pracuję po to by być rozpoznawalny, jeśli ktoś mnie rozpoznaje, podchodzi, chce porozmawiać, to jest to bardzo miłe. Rodzina wspiera Pana na co dzień w pracy? Tak, żona mnie bardzo dobrze rozumie. Sama ma kontakt ze sportem. Bardzo dużo zawdzięczam rodzinie. Bardzo pomaga i wspiera. Cieszę się z tego. Chociaż życie dziennikarza sportowego to wyrwane weekendy. Weekendy, w których rozgrywanych jest najwięcej imprez sportowych. To nie jest nieraz łatwy wybór. Nie zawsze jest się w domu, wtedy kiedy chciałoby się być. Ale ja swoją pracę kocham i szanuję. Rodzina to rozumie i tak to jest. Chciałby Pan, by pańskie dzieci poszły w Pańskie ślady? Np. córka? Sami dokonają wyboru. Dzieci można ukierunkowywać, ale tylko do pewnego momentu. Chociaż uważam, że to zawód bardzo trudny, taki któremu trzeba się oddać bezgranicznie. Ja to nazywam „Gdzie serce i głowa – wszystko jest podporządkowane tym obowiązkom.” Nigdy nie będę odmawiał czy mówił zdecydowanie nie. Dzieci powinny dokonywać same wyborów. Mogą obserwować, ale jeśli będzie im to odpowiadało, to nie mam nic do powiedzienia. U mnie też tata nie do końca był szczęśliwy, ze ja wybieram ten zawód. Chciałbym został prawnikiem, został przy zawodzie wyuczonym. Bym kształcił się dalej po studiach prawniczych. Ale zrozumiał, że coś się stało, że zakochałem się w radiu i sporcie. Wiedział, że to jest mój wybór a jego słowo już nie miało takiego znaczenia. Po latach przekonał się, że to był mój dobry wybór i przekonał się do tego, że ta praca daje mi satysfakcję. Trzeba grać fair play wszędzie, nie tylko na boisku. Zaakceptować każdy wybór. Pańska żona nie ma Panu za złe, że Pan tak wyjeżdża, często na długo? A co ma powiedzieć żona marynarza? A co ma powiedzieć żona podróżnika? Nie wyolbrzymiajmy tego wszystkiego. Jest czas dla rodziny i na pracę. To jest praca a w moim przypadku także i przyjemność. Rodzina dobrze wie jak ta praca wygląda. Skąd Pan wziął pomysł na tzw. „Wielką Flagę”? Trafił mnie szlag. Mówię to, przypominając sobie jak wyglądało nasze życie 3 lata temu. Zbudowaliśmy przepiękne stadiony, nowe lotniska i pełno hoteli. Była fantastyczna impreza, przy której Polacy potrafili się bawić. Polska wyglądała cudownie. A sam nie ukrywam, że w dniu rozpoczęcia mistrzostw Europy w piłce nożnej pojechałem przedpołudniem zobaczyć jak wyglądają ulice Warszawy, jak miasto wygląda. Jak zobaczyłem tłumy ludzi, którzy przyjechali z całej Polski, nie NASZ GOŚĆ ukrywam, że byłem bardzo wzruszony. Ale trafił mnie szlag dlatego, że na pierwszym spotkaniu pojawiła się wielka flaga rywali. Kolejny mecz, wielka flaga rywali. Kolejne spotkanie w innym mieście. Flaga Irlandii rozwijana na stadionie. W dniu meczu Polska – Rosja trafił mnie szlag, że wszystko zdążyliśmy zrobić a o takim elemencie zapomnieliśmy. Absolutnie spontanicznie rzuciłem takie hasło w czasie transmisji z nikim wcześniej nie rozmawiając: „Uszyjmy flagę na następny mecz”. Kolejny mecz był z Czechami. Jeszcze nie wyszedłem ze stadionu a już miałem mnóstwo odpowiedzi. Spontaniczny apel spotkał się z szerokim odzewem. Dostałem maile z różnych stron świata. Od kibiców i od ludzi niezwiązanych tak emocjonalnie ze sportem. Ktoś chciał wyjmować maszyny do szycia. Z Japonii i USA napłynęły wiadomości, że ktoś chce wpłacić pieniądze na ten cel. Wbrew pozorom nie było to takie proste. Flaga wymagała np. materiału z atestem niepalności. Musiało to być zatwierdzone przez obserwatora UEFA. Trzeba było pokonać wiele barier biurokratycznych. Szczególne wielkie dzięki dla 2 osób szczególnie dobrej woli, dzięki której tę flagę udało się uszyć. Te 300 kilogramów biało – czerwonego materiału rozwinęliśmy na stadionie we Wrocławiu przed meczem z Czechami. Wtedy na stadionie był pewien pan z wnuczkiem. Powiedział, że dla tego chłopaka była to najlepsza lekcja wychowania. Do końca życia będą pamiętać tę chwilę. Jest film, są zdjęcia jak ta flaga jest rozwijana i co czują ludzie pod tą flagą. Proszę mi uwierzyć, że skóra cierpnie. W czasie Euro wielu widzów wyłączało odbiorniki, by posłuchać Pana w radiu. Podobnie też było w moim domu. Czuje się Pan taką „Komentatorską Legendą?” Nie. Ja się czuję normalnym dziennikarzem, normalnym sprawozdawcą radiowym. To miłe, że tak jest, że radio nie przegrywa pojedynku z wszechwładną telewizją i że słuchacz może przeżyć dzięki komentatorowi piękne chwile i dzięki głosowi sprawozdawcy przeżyć to co się dzieje na boisku, nie tylko piłkarskim ale na każdej arenie sportowej. Na naszym spotkaniu na obozie opowiedział Pan nam przykład, że radio jest też wyjątkowe dla osób niewidomych. Że jest dla nich jedynym środkiem wyrazu i wyobrażenia. Jak Pan się czuje jako dziennikarz siedząc na krześle komentatora? Ja staram się normalnie pracować. Tak jak mnie uczono i jak mi podpowiadano. To nie jest tak, że ja myślę, że przekazuję relacje osobie niewidomej. Podałem ten przykład dlatego, że dla tych osób w radiu jest to takie okno na świat. Słuchacz niewidomy jest najbardziej wdzięcznym słuchaczem. Kontakt z ludźmi niewidomymi sprawia mi ogromną przyjemność. Ich podpowiedzi i oceny są dla mnie bardzo istotne. Jak siadam liczy się już przede wszystkim mikrofon i to co się dzieje przed moimi oczami. Fani najlepiej znają Pana z emocjonujących komentarzy, zwłaszcza gdy komentuje Pan rozgrywki naszej reprezentacji. Emocje biorą górę, ale potrafi Pan je kontrolować? Fakt, że nie raz człowiek odlatuje „na taką orbitę, że statek kosmiczny jest już w drodze na księżyc”. Nieraz miałem tak, że tętnice były nabrzmiałe do granic wytrzymałości, że tętno zasuwało tak szybko, że serce biło tak szybko. Ale to jest sport. To są emocje. Do tego jeszcze świat radia. Nie raz jest to wulkan emocji. Staram się to kontrolować, bo nie można żyć wyłącznie emocjami w mojej pracy. Ale nie raz nie jest to łatwe, zwłaszcza jak się coś dzieje dzięki naszym polskim sportowcom, dostarczają nam takich przeżyć, takich dobrych wrażeń. Nie raz po prostu trzeba się ograniczyć. Jak Pan sobie radzi w byciu obiektywnym w komentowaniu i kibicowaniu, podczas gdy w rozgrywce jest np. pański faworyt? Staram się o tym zapomnieć. Nie mam czegoś takiego, że zakładam sobie, że ktoś jest faworytem. Ja mogę kogoś lubić, ale potrafię docenić jak ktoś jest zdecydowanie lepszy i o tym powiedzieć. Dla mnie to nie ma znaczenia. Jeśli trzeba krytycznie o czymś powiedzieć, to tego się nie boję. Wręcz przeciwnie, uważam to za konieczność, obowiązek. Wydaje mi się, że jestem sprawiedliwy i potrafię ocenić i docenić w sporcie rywala, nawet jeśli przegrany jest bliższy mojemu sercu. W mojej pracy to po prostu nie ma znaczenia. Jaki sport daje Panu najwięcej emocji podczas komentowania? Każdy! Każdy, bo sport jest tak niezwykły. Każda dyscyplina, każda dziedzina. Nie wybieram i nie grymaszę. Kelner też nie grymasi, każdego klienta obsłuży. Pisarz też nie ustawia klientów, tylko tworzy całe dzieło. Piłka nożna, kolarstwo, sporty zimowe, skoki narciarskie i hokej na lodzie są bardzo wdzięczne jeśli chodzi o komentowanie w radiu. Widzę w sporcie pełen świat emocji, wzruszeń i pięknej rywalizacji. Pewnie, że sport jest skażony, pewną rdzą jaką jest np. dopping. Ale damy sobie z tym radę. Jak Pan potrafi powstrzymywać negatywne emocje, wręcz wulgarne określenia, gdy na meczu pojawiają się sytuacje bulwersujące? Ja nie lubię chamstwa, wulgarności. Staram się z tym walczyć. Trzeba być sobą i mówić o tym otwarcie. Nie zgadzajmy się na to, by świat wokół nas był światem prostactwa i złych zachowań. Jeżeli to wdziera się także do świata sportu, trzeba wyraźnie mówić nie! Ja o tym mówię zawsze. Ostatnią rzeczą która mnie ciekawi jest to, czy ma Pan jakieś wspomnienia związane z Rewalem. W końcu jesteśmy tu na warsztatach dziennikarskich. To piękne miejsce, zawsze tutaj mile wracam. Przyjeżdżałem tu w latach młodości do Niechorza. Nie byłem tu nigdy na obozie harcerskim, ale lubiłem chodzić na wycieczki do obozu harcerskiego, który stacjonował w Łukęcinie. Rewal pięknieje każdego roku, okolice są prześliczne. Lubię Niechorze i Pogorzelicę. To są tereny fantastyczne. Zawsze kiedy tu byłem, dzień budził się z mgłami! A w tym roku sama słoneczna pogoda. Takiej pogody nie ma nawet w Grecji, we Włoszech, w Hiszpanii czy na Wyspach Kanaryjskich. Pewnie zaczniemy narzekać, jak to my Polacy, że jest za gorąco, a gdy zacznie padać znów zatęsknimy za taką pogodą. Popatrzmy jednak wokół nas, że jest naprawdę fajnie. Miła atmosfera i ludzie których spotykam co roku. Chociażby Wy, dziennikarze, którzy tutaj macie bazę od 18 lat. Mam nadzieję, że tak będzie jeszcze długo, że Rewal będzie identyfikowany z Wami. Przede wszystkim zapamiętam właśnie Was. ZBIGNIEW ZARZYCKI 5 NASZ GOŚĆ Deficyt słowa mówionego Drugi dzień warsztatów Potęgi Prasy w Rewalu. Wszyscy udajemy się na korytarz na drugim piętrze. Mamy mieć spotkanie z jakąś ciekawą personą. Wchodzę i siadam na dywanie. Zaraz się przekonam z kim mamy rozmawiać. Siedząc prawie na samym końcu korytarza, słyszę słowa: Witajcie, ja nazywam się Tomasz Zimoch i jest mi szalenie miło spotkać się z Wami. Ciekawie zapowiada się to spotkanie. Przecież to jeden z najbardziej znanych komentatorów sportowych w kraju. Zastanawiam się od razu, co chce nam powiedzieć. Fajnie by było, gdyby dał nam jakieś rady, przecież jest o wiele bardziej doświadczony. I ni stąd ni zowąd z jego ust wychodzą słowa – Słuchajcie zawsze rad bardziej doświadczonych dziennikarzy. Jakby wiedział o czym teraz myślę. I jego kolejna myśl: ciekawe jak wyglądał początek kariery dziennikarskiej? W radiu zakochałem się będąc na studiach, studiowałem wtedy prawo. Wkręciłem się tam i od razu mi się spodobało. Nigdy nie myślałem o tym, że będę pracował w radiu. Dziś jednak idę do pracy szczęśliwy, bez bólów głowy, bo naprawdę to lubię. Od razu migawka w głowie. Czyli jeśli chcesz zostać dziennikarzem, wcale nie musisz iść na studia dziennikarskie? – Jestem przeciwnikiem studiów dziennikarskich, według mnie nie przygotowują należycie do zawodu. To co, jeśli chcę być dziennikarzem, ale przy okazji sensownie zarabiać? Przecież studia nie przygotowują należycie? Jeśli naprawdę chcesz być dziennikarzem, to nim będziesz. Nie można kierować się tym, że muszę dobrze zarabiać. Jeśli naprawdę to lubisz to sobie poradzisz. W końcu docenią cię i zobaczą, że jesteś dobry w tym co robisz, bo to lubisz i robisz to z przyjemności, nie z przymusu. Hmmm... skoro wiem jak mam sobie poradzić z tym jak zostać dziennikarzem, to co mam zrobić, żeby być w tym dobrym? Ciekawe czy jest na to jakaś recepta? -Korzystajcie z rad doświadczonych dziennikarzy, po pierwsze. Przede 6 Dziennikarze Rewelacji rozmawiają z redaktorem Tomaszem Zimochem. Fot. Julia Hanke wszystkim musicie być rzetelni i uczciwi, żeby czytelnik lub słuchacz wiedział, że może Wam ufać i że go nie oszukujecie. Czyli jednak jest coś podobnego do recepty na sukces dziennikarski. Gdyby ktoś teraz na nas spojrzał, to by się bardzo zdziwił lub nawet roześmiał. Wszyscy siedzieliśmy z ustami otwartymi prawie na całą szerokość i wzrokami skierowanymi na jednego człowieka. Ciekawe, czy jest coś jeszcze w jego opowieści, co może nam przysłowiowe „kopary” otworzyć na całą szerokość? Pan Tomasz komentował zimowe igrzyska w Vancouver. Rozmawiał przed imprezą z Matką Bryana Adamsa, która jest wielką fanką Adama Małysza i przyszła oglądać jego skoki. Wspominała jak wyglądało to miejsce, przed budową skoczni. Przychodziła tutaj malować swoje obrazy i zawsze towarzyszyła jej rodzina niedźwiedzi, która miała gdzieś w pobliżu swoją gawrę. Ale jaki to ma związek z igrzyskami i Jego zajęciem? A ma, bo Pan Tomek komentował konkurs. Przypomniała mu się ta historia i powiedział: – zapewne odgłos uderzających nart o skocz- nie obudził śpiące w pobliżu niedźwiedzie. Jak mówił nam później, to nie była jedyna taka sytuacja. W tym samym konkursie skok Adama Małysza porównał do – nurkującej po sardynkę rybitwy. Pytając, skąd u niego takie pomysły na komentarze, odpowiedział nam że z życia. Mówiąc o sardynce, przypomniał mu się film o życiu tych ryb, który oglądał na TVP. Dziennikarz musi być spostrzegawczy i uważny, musi słuchać otoczenia. Każdy fragment czyjejś rozmowy lub jakaś sytuacja może być genialnym pomysłem na materiał. – W dzisiejszych czasach zawód dziennikarza spsiał. Ograniczamy się pozyskiwania informacji z internetu. Kiedyś nie było Internetu i powstawały materiały. Musimy więcej rozmawiać. W dzisiejszych czasach mamy deficyt słowa mówionego. To prawda, w dzisiejszych czasach więcej do siebie piszemy niż mówimy. Zazdroszczę Wam, za moich czasów nie było takich warsztatów. Doceńcie to, bo najwięcej można się nauczyć od swoich rówieśników. Miło było się z Wami spotkać. MACIEK „BOGUŚ” RADZIMSKI AKTUALNOŚCI Z WYBRZEŻA Bałtyk dla wszystkich Na rewalskiej plaży 4 lipca pojawiła się drobna dziewczyna z dużym, ważącym dziesięć kilogramów plecakiem. To Olga Glińska, biorąca udział w marszu „440 km po zmianę”, w tym roku pod hasłem „Ustaw czułość na morze zmian”. „440 km po zmianę” to projekt mający trzy główne cele. Pierwszym z nich jest pomoc Angelice Boniuszko, działaczce społecznej z Demptowa, która w wyniku choroby genetycznej nie może się samodzielnie poruszać. Znalazł się jednak sponsor, Sunrise Medical, który ufunduje pani Angelice specjalny wózek, pozwalający jej na wkroczenie w aktywne życie zawodowe. Żeby się tak stało, cztery aktywistki: Sylwia Nikko Biernacka, Olga Glińska, Katarzyna Heród i Danuta Zdrojewska muszą pokonać pieszo morską granicę Polski od Świnoujścia, po Piaski na Mierzei Wiślanej. Poza tym marsz ma także wzmacniać obecność kobiet z niepełnosprawnościami w przestrzeni publicznej. Na całej trasie przejścia będą się odbywać spotkania z Ambasadorkami projektu, chociażby ze znaną z tegorocznego konkursu Eurowizji Moniką Kuszyńską. W ramach „440 km po zmianę” 25 lipca artystka zagra także koncert w Gdyni. Do zmiany jest wiele Jednym z najważniejszych etapów projektu są konsultacje społeczne z mieszkańcami dziesięciu gmin: Gdyni, Gdańska, Choczewa, Darłowa, Łeby, Jastarni, Kołobrzegu, Władysławowa, Krynicy Morskiej i Rewala dotyczące przystosowania plaż tak, aby były dostępne dla wszystkich – osób starszych, z małymi dziećmi i z niepełnosprawnościami. W ich wyniku mają powstać publikacje o projektowaniu uniwersalnym. Polega ono na tworzeniu infrastruktury w taki sposób, żeby każdy, niezależnie od stopnia sprawności, mógł z niej skorzystać. Tak jak z toaletą z plakietką osoby na wózku – mogą z niej korzystać zarówno one, jak i cała reszta społeczeństwa. Warto by więc przystosować wszystkie ubikacje, by nikt nie był ograniczany. – Dużym problemem w Polsce jest brak dostępu do budynków użyteczności publicznej lub usługowej dla osób z ograniczoną możliwością poruszania się. – mówi Aleksandra Górecka, koordynatorka projektów edukacyjnych w Amnesty International –. Osoby, które poruszają się na wózkach inwalidzkich, czy mają jakikolwiek stopień niepełnosprawności, nie mogą dostać się do środka. Jako organizacja uważamy, że jest to związane z dyskryminacją, to w jawny sposób pozbawia te osoby możliwości uczestnictwa w życiu publicznym czy społecznym. Najgorsza sytuacja jest w małych miasteczkach i wsiach, także nad morzem. – Trudny jest dostęp do samej wody. Parawany są tak porozstawiane, że kiedy przyjeżdżamy na plażę i chcemy się dostać do morza, to mąż z córką na ręku po prostu lawiruje miedzy nimi. – skarży się Bożena Dusińska, która wraz z mężem i poruszającą się na wózku córką nad Bałtyk jeździ, mimo trudności, co roku. – Przydałaby się wydzielona strefa czy ścieżka, może podjazd, pomost, tak żeby nad wodę można było dojechać wózkiem i dopiero tam ściągnąć z niego osobę niepełnosprawną. Poza tym, zwłaszcza w Rewalu, mało jest miejsc, w których można bez problemu zejść na plażę. Jesteśmy tu pierwszy raz, zwykle jeździmy do Dziwnowa, który jest dobrze przystosowany, ale tylko jeśli chodzi o wejście na plażę. Później małe kółka wózka grzęzną w piasku i nie można przejechać. Kiedy dzieci i osoby z niepełnosprawnościami są młodsze i mniejsze, rodzicom jest ła- Foto. Julia Hanke twiej. Teraz, kiedy Weronika jest już prawie dorosła, wszystko się komplikuje. Bez męża byśmy sobie nie poradzili. Nie tylko wyjście nad wodę sprawia problemy. – Miasteczka są w ogóle nieprzystosowane. W każdej knajpce jakieś schody, schodeczki, podwyższenia – dodaje pani Bożena – Mam nadzieję, że zacznie się coś zmieniać. W tym momencie wszystko zależy od mieszkańców Rewala i okolic. Na dniach do miasteczka dotrą plakaty i ulotki zachęcające do przyłączenia się do Klubów Doradczych. Dopiero po ich utworzeniu rozpoczną się konsultacje społeczne. Poszukiwanych jest przynajmniej dwunastu członków, a także koordynator lub koordynatorka, którzy ściślej współpracowaliby z fundacją Machina Fotografika, organizującą cały projekt. Gmina już zgodziła się na przeprowadzenie konsultacji w tej sprawie. Póki co, w poniedziałek 6 lipca ruszyła strona internetowa akcji, na której można znaleźć wszystkie aktualności i aktywnie się w nią włączyć. 7 AKTUALNOŚCI Z WYBRZEŻA Marsz rusza już po raz trzeci. – Zaczęło się w 2012 roku. Moim marzeniem było przejście polskiego wybrzeża z aparatem – mówiła w radiowej Trójce Sylwia Nikko Biernacka, pomysłodawczyni projektu – Pomyślałam, że spełnię się jako artystka, fotografka, wydam książkę. Ale wiedziałam też, że to dla mnie za mało. Tak narodziła się idea połączenia pasji z działaniem społecznym. Za pierwszym razem pani Sylwia przeszła trasę sama, żeby promować marsz, a rok później przyłączyły się do niej kobiety z niepełnosprawnościami. Każda z uczestniczek pokonywała w sztafecie pięć kilometrów. Spotykały się także z mieszkańcami nadmorskich miejscowości. Dzięki tej wędrówce udało się ufundować protezę nogi sześćdziesięciodwuletniej Urszuli Kosmal-Krauze. Rok później sfinansowano pani Krauze wsparcie psychologiczne. Po raz pierwszy udało się również nawiązać współpracę z samorządem w Stegnie, który stworzył rekomendacje do planu modernizacji plaż. W tym roku założenia są ambitniejsze. Chociaż część projektu na pewno zostanie zrealizowana ze względu na dofinansowanie z Europejskiego Obszaru Gospodarczego (czyli z UE i EFTA), to od mieszkańców zależy, co stanie się z rozpoczętą zmianą w przyszłości. – Poza przeprowadzeniem konsultacji społecznych, zwiększeniem świadomości mieszkańców i ich udziału w partycypacyjnym podejmowaniu decyzji o zagospodarowaniu przestrzennym wybrzeża, chcemy podtrzymać efekty wypracowane w projekcie.– podsumowuje Olga Glińska – Zostawimy samorządy z rekomendacjami architektonicznymi i pokażemy jak powinny wyglądać konsultacje społeczne, ale musimy też na miejscu szkolić i przekonywać mieszkańców, by stworzyli grupy wsparcia dla władz lokalnych. To pozwoli im na konsultowanie dalszych zmian w infrastrukturze pod kątem dostosowania jej dla potrzeb osób z niepełnosprawnościami. ANNA FIRGOLSKA 8 Wakacyjna wycieczka! Pierwsza wzmianka o Rewalu pochodzi z 1466 roku. Duży napływ turystów rozpoczął się w 1896 roku, kiedy otwarto kolej wąskotorową. Bilety są dostępne w cenach od 6 do 10 zł. Aktualnie pociąg przemieszcza się na trasie Trzęsacz – Rewal – Śliwin – Niechorze Latarnia – Niechorze – Pogorzelica. Transport już mamy, ale co tak na prawdę warto zwiedzić? Na pewno kościół w Trzęsaczu – chyba wszyscy o nim słyszeliśmy, warto go zobaczyć w rzeczywistości, a nie tylko na zdjęciach w podręcznikach szkolnych czy gazetach. Pierwotnie, budowla znajdowała się w odległości prawie 2 km od brzegu morskiego. Pierwsza ściana kościoła runęła do morza w 1901r. Do naszych czasów przetrwała jedynie część ściany południowej. Z klifu jest piękny widok na morze, a ruiny kościoła wzbudzają zainteresowanie jego historią. Ale jak to się stało? Legenda mówi o rybaku Boguchwale, który mieszkał w niewielkiej osadzie Trzęsacz. Pewnego dnia podczas porannego połowu, spotkał piękną sy- renę Zielenicę, córkę króla Bałtyku. Rybak, zauroczony jej urodą i śpiewem, porwał ją i zabrał do swojej wioski. Po kilku dniach nieszczęśliwa syrena zmarła z bólu i tęsknoty. Zielenicę pochowano na przykościelnym cmentarzu. Gdy jej ojciec Bałtyk dowiedział się o śmierci córki, postanowił się zemścić. Zniszczył wieś, kościół i cmentarz, by zabrać ciało córki w morskie odmęty. Od tego czasu, Bałtyk zabiera kawałek po kawałku ląd Trzęsacza. Gdy było już wiadomo, że nie ma szans na uratowanie średniowiecznego kościoła na klifie, podjęto decyzję o wzniesieniu nowej świątyni w głębi lądu, przy ulicy Pałacowej 3. Godziny zwiedzania to 9.00 – 12.00 i 15.00 – 18.00. Ale kościół neogotycki to nie tylko centrum kultu religijnego. To także miejsce wydarzeń kulturalnych takich jak np. Międzynarodowy Festiwal Muzyki Gitarowej. W czerwcu tego roku odbyła się już osiemnasta edycja tego wydarzenia. W pobliżu ruin kościoła, przy ul. Klifowej 3B znajduje się muzeum multimedialne. Po wejściu do budynku, można zobaczyć trzy osob- Rys. Katarzyna Zalepa AKTUALNOŚCI Z WYBRZEŻA ne sale, gdzie historia i legenda pozostałości świątyni zostanie nam przedstawiona w nowoczesny i zupełnie inny sposób niż dotychczas. W okresie wakacyjnym muzeum jest otwarte codziennie od 9.00 do 19.00. Cena biletu normalnego to 15 zł, a ulgowego: 12 zł. Natomiast w Rewalu przy ul. Kamieńskej znajduje się Park Wieloryba, który zafascynuje naszych najmłodszych turystów. Duże wrażenie na nich zrobią wielkie figury zwierząt morskich, do których możemy podejść i je dotknąć. Najmłodsi turyści, bawiąc się, dużo nauczą się o morzu i jego mieszkańcach. Park jest otwarty codziennie w godzinach: od 10.00 do 19.00. Bilet normalny kosztuje 23 zł, ulgowy 19 zł, a bilet rodzinny (2+1): 60 zł, natomiast (2+2) to 75 zł. Dzieci do lat 3 mają wstęp wolny. Cena wejściówki obejmuje cały dzień atrakcji na terenie Parku Wieloryba. Dla starszych idealny będzie amfiteatr w Realu, mieszczący się przy ulicy Parkowej 4. Na jego terenie w okresie letnim odbywa się wiele koncertów, kabaretów i przedstawień, podczas których można się doskonale bawić ze znajomymi. Siódmego lipca jako pierwszy wystąpi Kabaret Nowaki w programie,, Moda na Nowaki”. W te wakacje będziemy mieli okazję zobaczyć na scenie również Kabaret Skeczów Męczących, Kabaret Smile, Kabaret Młodych Panów, Kabaret Paranienormalni, Kabaret Ani Mru Mru, Kabaret Moralnego Niepokoju i wiele innych znanych artystów. Natomiast co środę o godzinie 18.00 możemy uczestniczyć w programie dla dzieci – „Nasze podwórko”. Ceny wszystkich blietów wahają się w granicach 25 – 50 złotych. Wejściówki można kupić przez internet, na stronie www.kupbilecik.pl. Zabawa gwarantowana! Niechorze natomiast słynie z pięknej latarni morskiej. Wzniesiona w 1866 roku, liczy 45 m wysokości. Jest udostępniona do zwiedzania, a oprócz funkcji widokowej, wspaniale wygląda po zachodzie słońca, gdy światło zabłyśnie na jej szczycie. Latarnia mieści się na ulicy Polnej 30. Latarnię morską można zwiedzać codziennie w godz. 10-17. Bilet normalny kosztuje 3 zł, a ulgowy 2zł. W bliskim sąsiedztwie, przy ul. Ludnej 16, znajduje się Park Miniatur Latarni Morskich. Możemy tam zobaczyć wszystkie latarnie polskiego wybrzeża. Miniatury są wykonane w skali 1 do 10. Czynne codziennie od 10.00 do 17.00. Dodatkowo, jubilaci w dniu swoich urodzin, po okazaniu dokumentu tożsamości będą mogli zwiedzić Park Miniatur za darmo! Bilet normalny to koszt 19 zł, młodzież od lat 14 do 18: 16 zł, dzieci do lat 14: 15 zł, a bilet rodzinny (2+ dzieci): 55 zł. I na koniec Muzeum Figur Woskowych, mieszczące się przy ul. Klifowej 8, czyli rozrywka dla całej rodziny. To miejsce, gdzie można spotkać swoich ulubionych bohaterów – chociażby zielonego ogra – Shreka z bajki, ulubionego aktora czy z bohatera lekcji historii. Wakacyjne godziny otwarcia to: od 10.00 do 20.00. Ceny biletów wynoszą: normalny: 15 zł, a ulgowy: 12 zł. Dlaczego więc nie spędzić w ten sposób wolnego czasu z rodziną? Taka wycieczka łączy w jedno naukę i zabawę. Gwarantuję, że nie obejdzie się bez śmiechu. DOMINIKA WÓJTOWICZ Dźwięki Rewala Mało kto zadaje sobie takie pytanie. Jednak chcemy odpowiadać na każde zagadnienie, które może zainteresować naszych czytelników. Dlatego postanowiliśmy przejść się po centrum Rewala, aby sprawdzić, jakie dźwięki są charakterystyczne dla uliczek tego uroczego miasteczka. Swoją wędrówkę zaczęliśmy od ulicy Saperskiej i już tam zalała nas ogromna fala odgłosów. Rowerzyści dzwoniący na przechodniów, brzęk szklanek i sztućców z pobliskich restauracji, powoli jeżdżące samochody i dźwięk opon sunących po asfalcie. Przeszliśmy Plac Wielorybów, gdzie ogromną atrakcją – zwłaszcza dla dzieci – był mężczyzna, który potrafił tworzyć z balonów zwierzęce kształty. Niezliczone głosy turystów, dzieci wybuchające co chwilę śmiechem, z radością patrzące na ruchy animatora. Przemierzając ulicę Sikorskiego mogliśmy doświadczyć już nieco innej gamy dźwięków. Jest tu wiele kramików, dlatego odgłosy smażenia ryby czy głośnych gier nie są tu niczym dziwnym. Muzyka płynąca z głośników w niektórych barach konkuruje z grajkiem siedzącym na krawężniku śpiewającym swoje własne piosenki, akompaniując sobie prostymi gitarowymi akordami. Pod niektórymi straganami cieszącymi się większym zainteresowaniem słyszymy monety przekazywane z dłoni do dłoni. Idąc dalej skręcamy w prawo. Widzimy tu kolejne stoisko z pamiątkami, sklepy spożywcze i różne budynki, a nasze uszy odbierają głosy spacerowiczów dyskutujących, co jeszcze warto zobaczyć. Są to dźwięki dosyć typowe dla miasteczka kurortowego. Następnie zmierzamy do ulicy Mickiewicza, mijamy Urząd Gminy i właśnie tutaj słyszymy odgłosy trwającego festiwalu, a dążąc do ulicy Westerplatte mijamy wesołe miasteczko. Oczywiste jest, że słyszymy radośnie piszczące dzieci, a niekiedy również krzyki rodziców pragnących zapanować nad niesfornymi pociechami. Wracając do ulicy Saperskiej przemierzamy deptak, a tam mijamy liczne budki z lodami, stoiska z drobiazgami i inne kramiki, a wszystko to brzmi podobnie jak na wcześniejszych ulicach. Warto dodać, że całą harmonię odgłosów Rewala uzupełnia słyszalny w oddali pomruk morza, szum wiatru prześlizgującego się między listkami drzew i majestatyczne wołanie mew krążących nad miastem. Zatem jeśli ktoś z Was, drodzy Czytelnicy, zadał sobie pytanie o to, co właściwie słychać w Rewalu, dołożyliśmy wszelkich starań, aby pokazać Wam ogrom dźwięków tego miasta. KAROLINA PALICA 9 OBYCZAJE Uczucia zamknięte pod kluczem Możemy znaleźć je w wielu miejscach. To coraz popularniejszy sposób na symboliczne przypieczętowanie miłości. Mowa o kłódkach, które zawieszane są na mostach oraz tarasach widokowych. Czy są one ozdobą, kiczem czy zagrożeniem? Pytanie to nasuwa się podczas spaceru po Rewalu. Taras widokowy przy zejściu na plażę aż lśni od złotawych kłódek. Każda z nich to osobna historia, inni ludzie. Specjalnie dla Was postanowiłam spytać o zdanie w tej sprawie turystów Rewala. Wycieczka po historii Przyjrzyjmy się początkom tego zwyczaju. Według legendy, zawieszanie „kłódek miłości” na mostach ma swoje korzenie we Florencji. Wyznania miłosne pojawiły się tam na poręczy Mostu Złotników. Warto również przyjrzeć się dziejom bohaterów powieści „Trzy metry nad niebem” Federica Moccia. Wzmianka o zawieszaniu kłódki na Moście Mulwijskim przez zakochanych przyczyniła się do wzrostu popularności tego zwyczaju. Parom tak bardzo spodobał się pomysł, że w 2007 roku wiadukt groził zawaleniem. W Polsce historia prowadzi nas do Wrocławia. Tam zabytkowy wiadukt stał się miejscem, do którego zakochani przypinają swe uczucia. W ślad za polskim prekursorem poszły inne miasta. Dzięki temu uczucia zaklęte w kłódce spotkać możemy m.in. w Gdańsku, Krakowie, Poznaniu i Warszawie. Symboliczne obciążenie z poważnym skutkiem Kłódki zawieszane na mostach to zwyczaj, który zyskuje na popularności. O ile pierwsze amulety cieszyły oko, tak obecnie stanowią poważny problem dla stalowych konstrukcji. Przyczyna jest prosta: im więcej kłódek, tym większe obciążenie wiaduktów. Most we Wrocławiu dźwiga ponad 2 tony symbolicznych dowodów miłości. W Polsce sytuacja nie jest tak alarmująca jak w innych krajach europejskich. Paryski Pont des Arts obiążony jest ponad milionem kłódek. Ta- 10 ka liczba to waga około 45 ton. Władze miejskie podjęły działania, dzięki którym ze słynnego wiaduktu znikają pamiątki po zakochanych. Powodem tego było nie tylko wzrastające niebezpieczeństwo, ale także zagrożenie dla dziedzictwa narodowego. Polska przejęła inicjatywę Paryża i postanowiła przyjrzeć się sytuacji polskich mostów. Póki co działania w kierunku usuwania kłódek nie zostały podjęte. Jak to było w Rewalu? W tym nadmorskim miasteczku pierwsze kłódki zawisły na tarasie widokowym około trzech lat temu. Zaczęło się od jednej, dziś jest ich około 3100 sztuk. Nie wiadomo, kto był prekursorem tego zwyczaju na rewalskim tarasie. Jak widać, pomysł się przyjął. Jeszcze kilka lat i znaczna część barierek zostanie „zakłódkowana”. Co na to turyści? Spytałam turystów z Rewala, co sądzą o zamykaniu uczuć w metalowej kłódce. Zdania są podzielone. Każda z zapytanych osób wyraziła inną opinię. Najczęściej padło stwierdzenie, że jest to świetny sposób na upamiętnienie pobytu w Rewalu. Turyści przychylnie nastawieni są do zawieszania swoich inicjałów czy wyznań miłosnych na barierkach tarasu widokowego. „Jak przyjedziemy do Rewala za kilka lat, miło będzie tu przyjść i zobaczyć swoją pamiątkę. Mamy już swoją kłódkę w Krakowie, teraz czas na Rewal”- mówi mieszkanka Krakowa. Z inną opinią spotkałam się w rozmowie z Kasią z Poznania: „Dla mnie to bezsensowny pomysł, który nie wnosi nic do naszego życia. Metalowa kłódka nie może być symbolem nieskończonej miłości. Czasem ludzie zawieszają je i później związki się rozpadają. Ten cały symbol staje się zbędnym, zardzewiałym elementem na mostach.” Pytanie o kłódki wywołało w ludziach różne odczucia. Oprócz przytoczonych wypowiedzi usłyszałam również, że to oszpecanie i obciążenie wiaduktów. Ludzie mają pojęcie o tym, że ogólnie przyjęty zwyczaj może stanowić poważne zagrożenie. „Ja to bym nie weszła na taki most, gdzie tyle tego wisi. Bałabym się, że to się zawali”- mówi mieszkanka Gliwic. Czy warto zamykać uczucia pod kluczem? To pytanie stanowi nie lada problem. Są ludzie, którzy wierzą w magiczną moc amuletu, jakim jest kłódka zakochanych. Inni z kolei uważają ten zwyczaj za kicz, oszpecanie mostów. Są zdania, że ozdoba ta nie zapewni szczęścia w miłości i nie spowoduje, że będzie ona wieczna. Zdania są podzielone, nie ulega jednak wątpliwości, że ten zwyczaj jest coraz bardziej popularny. Kłódki póki co z tarasu widokowego nie znikną. Jeśli chcecie, by i Wasza tam zawisła, możecie je kupić na deptaku. TEKST I FOT. NATALIA GUZIK OBYCZAJE Koloroterapię czas zacząć! Często nie dostrzegamy szczegółów, które wywracają nasze życie do góry nogami. Widzenie rzeczy kolorowymi nie jest dla nas czymś nadzwyczajnym. Nic bardziej mylnego! Badania dowodzą, że nasz dobry humor jest w pewnym stopniu uwarunkowany barwami z którymi obcujemy. Niedawno zaczęły się wakacje. Atmosfera lata jest odczuwalna w powietrzu. Szum fal, gorące słońce i zapach smażonych ryb tylko wzmaga nasz optymizm i dobry humor. Pomimo ciepłego piasku, który zachęca turystów do leniwego spędzania wolnych dni, energii nie brakuje żadnemu plażowiczowi. Co jest przyczyną tej radości? Większość ludzi odpowiedziałaby, że to słońce i cudowna pogoda są sprawcami naszego wakacyjnego optymizmu. Zastanówmy się. Czy piaszczysta plaża i ciepłe morze wprawiałoby nas w tak dobry humor, gdyby ktoś po- malował świat na szaro? Czy piękne nadmorskie miejscowości gościłyby tyle samo turystów w czarno- białym świecie? Czy bylibyśmy równie szczęśliwi? Naukowcy uważają, że barwy, odcienie i ich nasycenie mają ogromny wpływ na nasze samopoczucie! Co ciekawe, kolory nie tylko poprawiają nam nastrój, mogą nas inspirować, pobudzać, wyciszać, a nawet denerwować i smucić. Jak to wszystko jest możliwe? Niestety medycyna nie potrafi jeszcze precyzyjnie określić, w jaki sposób kolory wpływają na nasz organizm. Niektórzy uważają, że odbieranie barw to nie tylko prosta rejestracja bodźca, a skomplikowany akt psychiczny, w który jest zaangażowany cały organizm i osobowość patrzącego. To, jak postrzegamy barwy, zależy także od naszej wiedzy, światopoglądu i wartości, jakie wyznajemy. Kolory, które widujemy codziennie i wydają nam Rys. Piotr Rajczyk Rys. Piotr Rajczyk się czymś naturalnym, wbrew pozorom od najmłodszych lat kształtowały nasze usposobienie i zdrowie psychiczne! Co ciekawe, stosuje się je także do leczenia chorób fizycznych (np. ukł. pokarmowego) i mogą nam pomóc w zrzuceniu kilku zbędnych kilogramów! Miejscowi turyści Rewala zapytani o wakacyjne barwy bez wahania odpowiadali: żółty, pomarańczowy, zielony i niebieski. Kolory te wywołują w nas radość i pobudzają do życia. Sprzyjają pogodnym myślom. Żółty jest zastrzykiem pewności siebie! Pomarańczowy przywraca chęć do życia, zwiększa motywację do działania. Zielony zwiększa optymizm i pomaga nam w odprężeniu się podczas wakacji. Natomiast niebieski pozwoli nam się zrelaksować i doda lekkości w wolne, upalne dni. Wszystkie te opisy tłumaczą, dlaczego lato kojarzymy z odpoczynkiem, przygodą, opty- mizmem i nutką szaleństwa. Co zrobić, żeby każdy kolejny letni dzień zacząć od uśmiechu? Idź na zakupy! Dodaj swojej garderobie trochę słonecznych barw! A jeśli nie chcesz tracić pięknej pogody, na chodzenie po sklepach i stania w olbrzymich kolejkach, kwiaty są równie dobrymi zamiennikiami, które nie tylko świetnie wyglądają, ale równie cudownie pachną! Okres wakacyjny jest zbyt krótki, żeby marnować go na zły humor i ponure nastawienie. Najlepszą receptą na lato jest pozytywny wyraz twarzy i odrobina radości. Pomóżmy sobie! Zacznijmy doceniać małe detale, jakimi jest choćby samo widzenie wielu różnych odcieni. Koloroterapię czas zacząć! Wprowadźmy w te wakacje więcej barw, a gwarantuję, że uśmiech sam zagości na naszych buziach! EMILIA NOWAK 11 OBYCZAJE Morze tonie w brudzie Fot. Julia Hanke Plaża, zachód słońca, wszystko piękne, patrzymy na piasek, a tam zamiast opalających się turystów wypoczywają plastikowe butelki i opakowania, szkło, niedopałki papierosów, papierki i resztki jedzenia. Zniechęca to do korzystania z kąpieli. Morze Bałtyckie to skarb, o który musimy dbać. Skoro z taką chęcią wyjeżdżamy na północ Polski, to czemu tak śmiecimy? Skoro tak bardzo lubimy jeść świeże rybki, to czemu nie szanujemy ich naturalnego środowiska? Czemu doprowadziliśmy morze do takiego stanu? Ankietowani turyści i mieszkańcy Rewala uważają, że to wina niewielkiej świadomości ekologicznej i braku konsekwencji w codziennym postępowaniu. Przyczyną zanieczyszczenia Bałtyku jest przede wszystkim działalność człowieka, ale także niewielka wymiana jego wód z Morzem Północnym, z którymi miesza się w wąskich cieśninach duńskich. Badacze twierdzą, że proces trwa nawet 30 lat. Według ekspertów zanieczyszczenia biorą się z nadmiernego wzbogacania zbiorników wodnych w substancje pokarmowe, czyli eutrofizacji. Morze dotknięte tym zjawiskiem jest jak organizm, który nie jest w stanie strawić spożywanego w nadmiernej ilości pokarmu i wskutek tego umiera. Według naukowców substancje toksyczne znajdujące się m.in. w proszkach do prania wzmagają ten proces, więc są szkodliwe dla zdrowia naszego i naszych bliskich. Badania za pomocą krążka Secchiego, czyli przyrządu do pomiaru mętności wody, udowodniły, że Morze Bałtyckie jest jednym z najbardziej zanieczyszczonych akwenów. Krążek w Morzu Bałtyckim zanika na głębokości pięć metrów (dla porównania; krążek w Morzu Weddella, czyli w najczystszym morzu na świecie, staje się niezauważalny dopiero osiemdziesiąt metrów poniżej lustra wody). A co MY, jako turyści, plażowicze, mieszkańcy nadmorskiej miejscowości możemy zrobić? Przede wszystkim nie wyrzucajmy śmieci do morza ani nie zostawiajmy ich na plaży! Postarajmy się brać ze sobą papierową torbę na odpadki i resztki i wyrzućmy je do pobliskiego kosza. Coś tak prostego, a pomaga wielu żywym stworzeniom, nie tylko nam. Miejscowi rolnicy podczas uprawy roślin nie powinni korzystać ze sztucznych nawozów. Stosujmy nawóz naturalny i używajmy go w dokładnie takich ilościach ile potrzeba. Pamiętajmy również, aby nie wylewać substancji szkodliwych do rzek. ZUZANNA BARTLEWSKA 12 OBYCZAJE Rewal w wersji light Dla wielu osób odżywiających się zgodnie z własną, konkretną dietą, wśród morza zalet wakacyjnego wyjazdu pojawił się pewien problem – skąd weźmiemy jedzenie? Choć w dużych miastach z łatwością znajdziemy produkty, które zajmują czołowe miejsca w naszym jadłospisie, w Rewalu nie jest to takie proste. Asortyment maleńkich sklepów spożywczych często pozostawia wiele do życzenia, a market w tej nadmorskiej miejscowości jest tylko jeden. Wybrałam 15 popularnych dietetycznych produktów, a następnie udałam się do kilku rewalskich sklepów spożywczych, aby sprawdzić, czy je tam znajdę. Część z nich jest łatwo dostępna, niestety inne będziecie musieli przywieźć z domu lub kupić w większym sklepie w jednym z nadmorskich, większych miast. Dzięki przygotowanej przeze mnie tabelce zamiast biegać po sklepach, znajdziecie więcej czasu na to, co tutaj najważniejsze – odpoczynek na plaży. Dobrym przykładem są osoby stosujące dietę wegańską. Jedzą głównie produkty roślinne, co na pierwszy rzut oka nie wydaje się być problematyczne. Niestety, również oni napotykają trudności w kupowaniu odpowiedniej żywności. – Szczerze mówiąc, gdybym próbowała na obozie jeść zgodnie z moimi przekonaniami, chyba umarłabym z głodu. Na śniadanie Jednodniowe soki owocowe Budyń bez cukru Płatki dietetyczne lub musli Twarożek Otręby Produkty sojowe Napoje light Słodycze light Jogurty light Słodzik Mleko sojowe Mleko odtłuszczone Ciemne pieczywo Wafle ryżowe Pieczywo chrupkie Rys. Piotr Rajczyk zostałaby mi kanapka z pomidorem – pół żartem, pół serio mówi Anna Firgolska, uczestniczka obozu Potęga Prasy i weganka – Na szczęście nie brakuje mi wielu produktów, bo dieta roślinna składa się z naprawdę podstawowych, nieprzetworzonych produktów: warzyw, owoców, roślin strączkowych, pełnych zbóż oraz orzechów i pestek. To wszystko jest w sklepach. Gdybym przyjechała tu sama, prawdopodobnie wybrałabym stancję z aneksem kuchennym i tam gotowała. Jedyne, czego mogłoby mi brakować, to mleko roślinne. PrzeLewiatan TAK NIE TAK TAK TAK NIE TAK NIE NIE NIE NIE TAK TAK TAK TAK Mini Max TAK NIE TAK TAK NIE TAK TAK TAK NIE NIE NIE NIE TAK TAK TAK Nikola TAK NIE TAK TAK NIE TAK TAK TAK TAK TAK NIE NIE TAK TAK NIE cież nie będę zabierała z domu blendera, żeby zrobić je sobie sama. Zabawne, bo najtańszy napój sojowy można dostać dopiero w popularnym dyskoncie, dla którego charakterystyczny jest czerwony owad w kropki. Takich sklepów tutaj nie ma. Podsumowując, znalezienie dietetycznych produktów sprawia trudności, ale nie jest to zadanie niemożliwe. Pamiętajmy, że niskokaloryczne jedzenie nie zastąpi nam odpowiedniej dawki ruchu, która naprawdę może zdziałać cuda! JULIA ZNOJEK POLOmarket TAK NIE TAK TAK TAK NIE TAK TAK TAK TAK NIE TAK TAK TAK TAK U Marioli NIE NIE TAK TAK NIE NIE TAK NIE NIE NIE NIE NIE TAK TAK NIE 13 MUZYKA Na muzyce zarabiają nie tylko gwiazdy. Twórcy muzyki (podkładu, bitu) najczęściej pozostają w cieniu. Mimo to, dobre instrumentarium i aranżacja jest równie ważna co sam wokal! Chociaż wynagrodzenia początkujących producentów pozostawiają wiele do życzenia, „cierpliwość i wytrwałość w dążeniu do celu to podstawa”. Kropla drąży kanion Mieszkam jakieś czterdzieści, może pięćdziesiąt metrów od jeziora. Kilka lat temu codziennie chodziłem z kumplem na pobliskie kładki (ja w gimnazjum, on trzy lata starszy). Wakacyjne poranki zaczynaliśmy soczystym skokiem na główkę, przecinając taflę drawieńskiego jeziora. „Kładkowaliśmy” całymi godzinami. Kąpielowe szorty i długie ręczniki to był nasz jedyny ekwipunek. Raz, w przytoczonym wyżej rynsztunku, przyszedłem po Bartka na chatę. Siedział przed komputerem. Na ekranie szereg dziwnych okien, ścieżek – niezrozumiałe symbole. Czasami opowiadał mi o robieniu muzyki i swoich coraz to nowszych projektach, ale nigdy wcześniej nie widziałem tego w praktyce. Potem przegrał mi na dysk mój pierwszy program do robienia bitów... Tworzenie muzyki jest procesem topornym, często czysto inżynieryjnym. Szczególnie na początku, kiedy jedyne narzędzie to komputer i myszka. Liczy się wytrwałość. Z czasem twórczość przybiera coraz wyraźniejszych kształtów i pojawia się opcja zarabiania na podkładach. Niestety nie byłem jedynym bitmejkerem (tak potocznie nazywa się producenta), tylko kroplą w producenckim morzu. Największy polski serwis oferujący podkłady muzyczne od producentów liczy ponad sześć tysięcy użytkowników – mniej lub bardziej znanych. Powstał w 2010 roku i od tego czasu bitmejkerzy zarobili ponad 180 tysięcy złotych. Dużo? Biorąc pod uwagę liczbę zarejestrowanych osób i 5 lat istnienia serwisu – to naprawdę niewiele. Produkcja muzyczna to zajęcie często nieopłacalne. W większości przypadków nie ma mowy o utrzymaniu się z muzyki. Tylko nieliczni zarabiają w tej branży pokaźne su- 14 Rys. Katarzyna Zalepa my rzędu ponad tysiąca złotych za jeden podkład. Po drugiej stronie barykady znajdziemy młokosów, którzy „oddadzą się” za równowartość paczki papierosów. To z kolei zdecydowanie psuje rynek (najbardziej ten podziemny, nieoficjalny), choć jak mówi polskie przysłowie „co ma wisieć, nie utonie”. Sprawa ma się zupełnie inaczej za oceanem. W Stanach funkcjonuje zdecydowanie więcej serwisów oferujących najróżniejsze produkcje muzyczne. Najpopularniejsza jest sprzedaż podkładów na licencji non-exclusive (opcja tańsza, ale bez prawa na wyłączność). Ceny oscylują wokół kilkudziesięciu dolarów, ale bity robione „na zamówienie” na portalu mogą kosztować nawet kilkaset. W ten sposób w kompozycje muzyczne zaopatruje się Playboy, Universal Music, Fox Sports, Lil Jon, czy Pitbull. Oficjalną notkę ze znanymi nazwiskami i markami zamieścił jeden z portali. Nasuwa się pytanie... Co zrobić, żeby być polskim Scottem Storchem? (kanadyjski producent muzyczny; majątek ponad 70 mln dolarów) Czasami wystarczy „jeden strzał”, czasami trzeba drążyć swoją ścieżkę nawet kilka długich lat – jak kropla kanion. Najczęściej to drugie Jak powiedział kiedyś jeden z najlepszych producentów w kraju: „Cierpliwość i wytrwałość w dążeniu do celu to podstawa. Szukajcie inspiracji, ale nie kopiujcie innych” Oczywiście zasada ta sprawdza się nie tylko w muzycznym, zawirowanym świecie... Pozostaje założyć szorty i ręcznik a potem do boju! JAKUB SAMSON BIEGNIEWSKI MUZYKA Drugie życie festiwali Muzyczne festiwale przeżywają dziś swój renesans. Tłumy ludzi jadą tam nie tylko po to, aby posłuchać na żywo ulubionych wykonawców, ale by posmakować niezwykłej koncertowej atmosfery. Wskazuje na to nie tylko pochodzenie słowa: choć „festivus” (łac.) znaczy radosny i świąteczny, za powodzenie takich widowisk odpowiada głównie szereg przemyślanych działań nie zawsze związanych z muzyką. Na początku był Woodstock. Legendarna impreza, której pierwsza edycja odbyła się w 1969 roku, przyciągnęła pół miliona Amerykanów o wolnościowych poglądach – nic dziwnego, skoro festiwalowi przyświecały idee miłości, pokoju i szczęścia. Olbrzymia popularność koncertów hipisowskich Janis Joplin czy Jimiego Hendrixa sprawiła, że święto kultury z Zachodu stało się niesłabnącym wzorem do naśladowania. Choć od tego czasu minęło kilkadziesiąt lat, festiwale muzyczne wciąż przyciągają rzeszę zainteresowanych. Za dość śmiałą tezą przemawiają liczby: przed dwoma tygodniami na brytyjskim Glastonbury bawiło się 120 000 melomanów. Organizator Open`era, czyli największej tego typu imprezy w naszym kraju, przyznał, że na tegorocznej edycji pojawiła się rekordowa ilość artystów i uczestników. Skąd bierze się rozgłos takich przedsięwzięć? Nie sposób nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że na wspomnianym Woodstocku, katowickim OFF Festival czy płockim Audioriver liczy się przede wszystkim muzyka. Choć na początku inicjatorzy takich wydarzeń nie byli przekonani, żeby ściągać nad Wisłę zagranicznych wykonawców, dziś praktycznie nie zdarza się, żeby okryty międzynarodową sławą zespół ominął Polskę w ramach europejskiej trasy koncertowej. Oprócz sprawdzonych nazwisk, dyrektorzy artystyczni festiwali decydują się na ciekawe eksperymenty: młode, debiutujące formacje czy nieznane projekty z drugiego końca świata. Nierzadko to też jedyna okazja, żeby zobaczyć ulubione grupy muzyczne grające niecodzienny repertuar. Kilka tygodni temu rozmawiałem z przyjaciółką, która przyznała, że wybiera się na zakończonego niedawno Open`era wyłącznie ze względu na niezwykłą atmosferę panującą przy bramkach czy na polu namiotowym. Otwartość, z jaką ludzie wymieniają się swoimi przeżyciami, uśmiechy na twarzach pomimo kolejek do prysznica czy niecierpliwe oczekiwanie na artystów z przypadkowo poznanymi znajomymi zbliżają do siebie. Jak przyznała moja koleżanka: „czujesz się tam tak, jakbyś był w innej rzeczywistości. Wszyscy są szczęśliwi i nikt W tym roku swoje stroje zaprezentowali chociażby wyróżnieni uczestnicy popularnego programu telewizyjnego „Project Runway”. To jednak tylko wierzchołek góry lodowej: oprócz czegoś dla miłośników niebanalnych outfitów, wspomniany już OFF sugeruje wycieczkę po zabytkowym katowickim osiedlu Nikiszowiec czy pokazy niezależnych filmów. Brzmi to ciekawiej, niż przesiadywanie pod sceną przez kilkanaście godzin, prawda? Mimo wszystko, ostatnie lata pokazały, że nawet pozostawanie w pierw- nie narzeka na opóźnienia, bo i tak za chwilę spełni się marzenie wielu”. Umiejętny dobór wykonawców w połączeniu z niezwykłym klimatem nie przekona jednak wszystkich – wszak bilety na największe polskie festiwale kosztują nawet kilkaset złotych. Twórcy wydarzeń przewidzieli jednak taką sytuację i od kilku lat rozszerzają i tak już bogatą ofertę kulturalną. Oprócz muzyki, na OFF Festival zaplanowano spotkania z polskimi pisarzami współczesnymi. Polski Woodstock proponuje prelekcje ze znanymi ludźmi, w ramach Akademii Sztuk Przepięknych, a podczas poznańskiego Spring Break odwiedzający mieli okazję wziąć udział w warsztatach fotograficznych czy dziennikarskich. Głodny dodatkowych wrażeń? Pomysłodawcy Open`era, zauważywszy, że od dłuższego czasu uczestnicy festiwali przykładają wagę do letniego ubioru, zorganizowali konkurs dla młodych projektantów połączony z wieczornymi pokazami. szych rzędach potrafi być przyjemne. W ostatnich latach organizatorzy eventów przełamali w końcu stereotyp dotyczący tego, że masowe imprezy odbywają się w obskurnych i nieprzygotowanych miejscach. Poza niekończącymi się nieużytkami, lotniskami czy stadionami, popularne stało się planowanie koncertów w zindustrializowanych miejscach: starych fabrykach czy gazowniach. W Grecji wyeksploatowano zaś starożytny amfiteatr, a sporo imprez w klubowych rytmach odbywa się na specjalnie zaaranżowanych plażach. Moja rozmówczyni, którą już wcześniej cytowałem, stwierdziła, że nie ma nic lepszego od „wykrzykiwania refrenu i skandowania pseudonimu gitarzysty w towarzystwie tysięcy ludzi”. Ci, którzy byli kiedykolwiek na festiwalu, zrozumieją jej słowa. Tym, którzy takiej okazji jeszcze nie mieli, polecam chociaż spróbować – nawet jeśli muzyka nie jest Waszym drugim imieniem, żałować nie będziecie. TEKST I FOT. STANISŁAW BRYŚ 15 18 LAT OBOZU DZIENNIKARSKIEGO Żyj Potęgo nam sto lat! Potęga Prasy jaka jest każdy widzi, zwłaszcza zaczepiani na ulicy turyści. Co roku innego koloru, co roku z nowymi twarzami, lecz zawsze nadaje na falach o tej samej częstotliwości i w tym samym miejscu. Zawsze uśmiechnięta, zawsze docierająca do najskrytszych zakamarków i spraw Rewala. W historii obozu przewinęło się wiele tęgich głów pełnych pomysłów i energii do działania. Skupia ona wokół siebie młode osoby, które wnoszą do gminy świeżość i nowe spojrzenie na błahe oraz nieistotne na pierwszy rzut oka sprawy. Zawsze profesjonalna, rzetelna oraz otoczona fachową opieką doświadczonych dziennikarzy służących radą i dobrym słowem. Lecz co jest w niej takiego magicznego? Co sprawia, że jest ogromne grono uczestników, którzy decydują się na powtórkę dziennikarskiej przygody z poprzednich wakacji? Otóż jest taki pierwiastek, który również w moim przypadku sprawił, że znalazłam się tu już po raz piąty i nie żałuję. W tym roku Potęga Prasy obchodzi swoje osiemnaste urodziny. Jest pełnoletnia i można powiedzieć, że wchodzi w nowy okres – okres dorosłości. Jednak czy coś się zmieniło? No właśnie, zmienia się ośrodek, w którym mieszkamy, zmienia się sam Rewal, ale nie zmienia się to, co najważniejsze – atmosfera. Przez te kilkanaście dni klimat pracy daje się mocno odczuć już po samym wejściu do redakcji. Każdy jest zajęty, zabiegany. Artykuł, audycja, materiał filmowy. Wsiadając do pociągu jadącego w kierunku rewalskiej redakcji, podpisujesz umowę na dobrą zabawę i nowe doświad- 16 RYS. PIOTR RAJCZYK czenia. Kiedy wchodzisz w redakcyjną wspólnotę, zostajesz otoczony zawsze fantastycznymi, kreatywnymi ludźmi, z głowami aż kipiącymi od pomysłów. Nie ma tu kompletnie mowy o nudzie, gdyż po prostu nie ma na nią czasu. Zawsze znajdzie się coś. Właśnie te małe „cosie” sprawiają, że czas mija tu niesamowicie szybko. Godziny zamieniają się w minuty, minuty w sekundy. Szczególnie gdy goni nas redakcyjny deadli- ne. Wszystko musi zostać dopięte na ostatni guzik. Gazeta zostaje wydana, za kilka dni wychodzi kolejny numer, a w tym samym czasie płynie z eteru głos Rewalstacji, w Internecie prowadzona jest nasza strona i dodawane są kolejne materiały i reportaże filmowe. Mimo iż Potęga jest jeszcze młoda, zdążyła sobie już wyrobić renomę wśród władz gminy, 18 LAT OBOZU DZIENNIKARSKIEGO RYS. KATARZYNA ZALEPA miejscowych małych przedsiębiorców, właścicieli barów i hoteli. Co roku odwiedzają nas znane osoby, które przekazują nam cenne spostrzeżenia, opowiadają o swoich karierach i o tym, jak wygląda ich praca. Uczestniczymy w większości lokalnych imprez kulturowych i sportowych, a wszystko po to aby Tobie, drogi Czytelniku, wszystko dokładnie zrelacjonować i podzielić się z Tobą tym, co zobaczyliśmy i usłyszeliśmy. Ale kimże jestem aby mówić, o tym co było i jak było. Mój pięcioletni staż jest niczym wobec osiemnastu lat działania Potęgi Prasy, dlatego zapytałam o początki osoby, które są pomysłodawcami oraz koordynatorami obozu. Mirosław Kuliś (prezes Angory) oraz Mieczysław Mika (Grand Tour) – pomysłodawcy oraz koordynatorzy obozu Zaczęło się od impulsu. Pewnego dnia na jednym z letnich obozów na jeziorem, które mieliśmy przyjemność prowadzić, został sprowadzony komputer. Warto przypomnieć, że były to wczesne lata dziewięćdziesiąte, okres boomu nowych technologii i fascynacji elektroniką. Urządzenie to wywołało spore zaciekawienie, szczególnie u jednej z uczestniczek. Po długich namowach z opiekunami po pewnym czasie dziewczynie udało się uzyskać do niego dostęp. Tu powstał pomysł. To właśnie ona nas zainspirowała, ponieważ udało jej się stworzyć małą gazetkę obozową. Miała ona „nakład” w liczbie około 10 egzemplarzy drukowanych na obozowej drukarce. Inicjatywa ta zyskała niemałą popularność, aż z czasem redakcja powiększyła się o kilka kolejnych członków. To właśnie wtedy zauważyłem, że młodzież to interesuje, że chcą coś tworzyć, redagować, wyrażać własne zdanie. I tak powstała koncepcja Potęgi Prasy. W 1998 roku uczestnicy po raz pierwszy, mieli możliwość zmierzenia się z fachem dziennikarstwa. Był to okres zupełnie inny od tego, który mamy obecnie. Brak Internetu, komórek. Informacje nie były podane na tacy tak jak teraz. Wtedy wydawaliśmy dziennik oraz tygodnik. Wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Dzieci same pisały artykuły, a następnie drukowały i spinały kolejne egzemplarze, które później dostarczali czytelnikom. Wtedy także pojawiła się kwestia odpowiedniej nazwy dla gazetki. Autorką najlepszego pomysłu okazała się Aleksandra Borowiec z Łodzi, to właśnie ona wymyśliła nazwę – Rewalacje, która funkcjonuje do dziś. Wówczas Potęga Prasy była organizowana w postaci 4 turnusów, każdy po 2 tygodnie. Z czasem, metodą prób i błędów, doszliśmy do ustalenia idealnego wieku uczestników oraz ich liczby. Oczywiście nad wszystkim zawsze czuwali od strony merytorycznej dziennikarze z Angory. Zawsze twierdziłem, że pomysł na stworzenie takiego obozu jest unikalny, nietypowy i stawia wiele wyzwań. Ale każda trudność zawsze zostawała pokonywana. Wielu uczestników kształtowało swój charakter tutaj, uczyli się warsztatu, ale przede wszystkim rozmowy i słuchania innych ludzi. Wiele z nich jest dzisiaj dziennikarzami w popularnych stacjach radiowych, redakcjach, nawet telewizji. Jedno jest pewne, nie ma drugiego takiego obozu na całym świecie. FOT. ARCHIWUM REDAKCYJNE REWALACJI 17 18 LAT OBOZU DZIENNIKARSKIEGO Marta Wągrowska – 8 lat na Potędze (2002-2010) Uczestnicy są głównym filarem tego, co tutaj się dzieje. To oni sprawiają, że obóz tętni życiem, zmienia się. Każdy z nich przywozi z Potęgi spory bagaż nowych doświadczeń, ale, co najważniejsze, również świetne wspomnienia, dlatego ta opowieść nie byłaby kompletna bez słów uczestników. Ja, można powiedzieć na Potędze się wychowałam. Byłam tu po raz pierwszy, kiedy miałam zaledwie 10 lat. Potęga była dla mnie domem od samego początku, do tego stopnia że teraz, kiedy jestem dorosła, nadal przyjeżdżam tu w wakacje. Tak po prostu w odwiedziny. Do domu. W tym roku przyjechałam z moim chłopakiem, który zaintrygowany moimi wspomnieniami, był bardzo ciekawy tego miejsca. Ten obóz to nie tylko praca, to wspaniali ludzie tworzą tą niezwykłą atmosferę. Spotkałam tu wiele wspaniałych ludzi, z którymi kontakt utrzymuję do tej pory. Wiele znajomości przerodziło się w długoletnie przyjaźnie. Nauczyłam się tu patrzeć na świat pod zupełnie innym kątem. Nauczyłam się rzetelności i sprawiedliwości, tego że każdy medal ma dwie strony, a nic nie jest tylko białe albo czarne, że są też odcienie szarości. Myśląc o czasie spędzonym tutaj, na tym obozie pojawia się u mnie zawsze uśmiech na twarzy. Najbardziej jednak utkwił mi w pamięci Mroczny Eryk. Był to pseudonim, po jakim jeden z uczestników prowadził wieczorne audycje w Rewalstacji. Był to totalny hit. Jego sposób prowadzenia, tajemnicza otoczka, jaką wokół siebie stworzył, przyciągnęły ogromne grono słuchaczy. Był on mistrzem w swoim fachu. Zawsze go podziwiałam. Mam z nim kontakt, do tej pory jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Czasu spędzonego tutaj nie zamieniłabym na nic innego nigdy w życiu. Chciałabym móc wrócić do tamtych czasów i przeżyć to jeszcze raz, ale podobno to jeszcze niemożliwe. Tamara Pawik – 6 lat na Potędze (2006, 2011-2015) Podczas mojego pierwszego pobytu na Potędze Prasy wahałam się pomiędzy wyborem kariery. Bardzo chciałam studiować prawo. Miałam nawet wtedy praktyki w sądzie i zapowiadało się, że w tym kierunku właśnie pójdę. Dopiero kiedy RYS. KATARZYNA ZALEPA poczułam namiastkę redakcyjnej atmosfery, zdałam sobie sprawę, że byłam w błędzie. Gdyby nie fakt, że tu przyjechałam, prawdopodobnie teraz czynnie wymierzałabym sprawiedliwość. Zostałam dziennikarką radiową. Znalazłam pracę, która jest jednocześnie moją pasją. Teraz na obóz przyjeżdżam już w zupełnie innej roli, jestem instruktorem i opiekunem radia, ale nadal pamiętam, że kiedyś to ja siedziałam tu za mikrofonem i miałam tremę przed pierwszymi wejściami w radiu. Kacper Krepsztul – 8 lat na Potędze (2005-2013) Jako obozowicz z 8-letnim stażem Potęgę Prasy zapamiętam jako miejsce, w którym ludzie o różnych poglądach, zainteresowaniach i charakterach tworzyli jedną zgraną paczkę. Obóz jest idealnym miejscem na bliższe poznanie zawodu dziennikarza i spełnienie się w pracy przy tworzeniu gazety, radia czy materiałów filmowych, ogólnie rzecz biorąc – dla każdego coś miłego. Po mojej przygodzie z Potęgą pozostało wiele wspomnień i zabawnych sytuacji, których ciężko zliczyć i wybrać z nich coś konkretnego, dlatego nie zdecyduję się na wybranie żadnej. Polecam za to zapisać się na obóz i osobiście doświadczyć atmosfery, jakiej nie znajdziecie na żadnym innym wyjeździe. *** Zaczęło się od gazety, w 2001 roku po raz pierwszy można było posłuchać Re- Strona internetowa „Potęgi Prasy” www.potegaprasy.pl 18 walstacji, a w 2006 roku pojawiły się pierwsze materiały filmowe zapowiadające huczną działalność TeVaRewal. Teraz Potęga działa pełną parą. Jest obecna we wszystkich możliwych mediach społecznościowych. Na Twitterze i Facebooku przeczytacie wszystkie najświeższe informacje o Rewalu i nie tylko. Nasz obóz w Rewalu jest już stałym elementem. Niezmiennie po raz osiemnasty dostarcza informacji turystom, ale także i mieszkańcom. Dzięki nam każdy z turystów nie może narzekać na brak informacji. Potęga dorasta, osiągnęła pełnoletniość, a wraz z nią my. Wielu z nas wychowała jak matka i nauczyła wiele rzeczy, które procentują w przyszłości i dają nam lepszy pogląd na świat. W tym czasie kiedy czytasz tę gazetę, leżysz sobie na plaży w gorącym słońcu, Potęga Prasy działa. Nikt nie odpoczywa. Zbieramy informacje, odkrywamy nieprawidłowości i wyjaśniamy to co niewyjaśnione, ale przede wszystkim świetnie się przy tym bawimy. Obóz przez osiemnaście lat zmienia się dynamicznie i zaskakuje, coraz to nowymi pomysłami, ale jedno się nie zmienia atmosfera tworzona tu przez kadrę oraz uczestników. To właśnie sprawia, że nazywamy Rewal drugim domem. My tu nie przyjeżdżamy, my tu wracamy. Pomimo, że każdy z nas jest z innej części Polski, to w sercu wszyscy jesteśmy rewalaninami. A może ty chcesz spróbować swoich sił i sprawdzić się w roli dziennikarza? Jeżeli tak, to pod tym adresem znajdziecie wszystkie informacje o tym, jak wziąć udział w tej przygodzie. ANNA PROCHERA NASZA ROZMOWA California dreamin’ Wyjeżdżając na wakacje wielu z nas nie myśli o przyziemnych sprawach. Nie martwimy się z czego przygotujemy obiad ani czy pranie wyschnie na czas. Nasze nicnierobienie ktoś musi nadrobić swoją pracą. Z Grzegorzem Składanowskim, jednym z właścicieli ośrodka wypoczynkowego „California”, rozmawiają uczestniczki obozu Potęga Prasy. – Skąd pomysł, żeby rozpocząć taką formę działalności turystycznej? – Tutaj nic innego nie można robić. Chcielibyśmy z żoną zacząć hodowle kóz, ale nie ma trawy, a do dyspozycji jest jedynie piasek. (śmiech) To nasza tradycja. Mieszkali tu kiedyś Niemcy i to oni stworzyli to, co my kontynuujemy. Wszystko zaczęło się ponad sto lat temu. – Są Państwo z Rewala? – Żona jest rdzenną mieszkanką gminy, ale ja nie. – W takim razie dlaczego akurat tutaj? – Moja żona weszła w posiadanie posesji kilkanaście lat temu. Sam budynek istniał już przed I wojną światową. Przez wiele lat, pomimo przeciwności, jakimi była choćby wojna, ośrodek przetrwał. Nie pogrążyły go ani wielokrotne zmiany właścicieli, ani niestabilna sytuacja polityczna kraju. – Czy na początku trudno było się wybić, zdobyć dzisiejszą renomę? – Nie. Wszystko przychodziło nam łatwo. Zwyczajnie pracujemy. To prosta sprawa, wystarczy tylko chcieć. – Jest tu cała masa turystów. Dlaczego wybierają akurat to miejsce? –Znam całe polskie wybrzeże od Mierzei Wiślanej i myślę, że Rewal jest najpiękniejszy. Klify są na idealnej wysokości, nie za wysokie. Roztacza się z nich bajeczny widok. Innym atutem są dość szerokie plaże. Nigdzie na polskim wybrzeżu nie ma takich pięknych klifów i plaż, jakie są w gminie Rewal. – A ciężko jest dogodzić współczesnemu turyście? – Wymagania wzrastają z każdym rokiem i oczekuje się od nas coraz bardziej komfortowych pokoi oraz większej czystości. To oczywista sprawa, więc nie narzekamy. Zasobność portfeli Polaków rośnie, co widać po ich oczekiwaniach. – Czy zadłużenie gminy wpłynęło jakoś na hotel? Jakieś kryzysowe momenty, chwile zwątpienia? – Nie, dopóki gmina wywozi nam śmieci. Nie odczuwamy tego przez pryzmat turystyki, ale zauważamy to jako mieszkańcy tej gminy, na przykład szkoła mogłaby być lepiej dofinansowana. – To znaczy? – Jest bardzo dużo problemów z wyremontowaniem czegoś, chociażby sali lekcyjnej. Jest taki głupi zwyczaj w Rewalu, że rodzice muszą remontować klasy swoich dzieci. W tej gminie czuć finansową zapaść. Są problemy z zakończeniem inwestycji. Jak widzicie, kolejka wąskotorowa niby działa, ale stacje nie są oddane do użytku, pomimo że minął już szmat czasu. Ale widać, że gmina próbuje każdą część ziemi wydzierżawić. – Czy wydarzenia kulturalne w Rewalu mają wpływ na Pański interes? – Zapewnienie rozrywki turystom to ważna rola gminy, bo nie tylko samym słońcem i plażą człowiek żyje. Tego typu wydarzenia są potrzebne. Nie można tylko siedzieć na plaży. W poprzednich latach mieliśmy przyjemność wyprawić imieniny Doroty Dody Rabczewskiej przy okazji jej występu w amfiteatrze. – Mają państwo jakąś przyjemność ze swojej pracy? – Ogromną! Zadowolenie klientów jest dla nas najważniejszą rzeczą. – Czy bardziej odczuwa się przyjemności czy też obowiązki? – To ciężka praca. Nie miałem nawet czasu z wami porozmawiać. Dla nas sezon jest okresem wyrzeczeń. – A poza sezonem? – To my wtedy wyjeżdżamy. Próbujemy mieć wakacje, odpoczywać, cieszyć się życiem. Kiedy jest po sezonie i zaczyna się zastój, przeprowadzamy remonty i renowacje. – Turyści chwalą Rewal? – Bardzo lubią Rewal. Wracają, trzeba im to przyznać. Są zadowoleni, a nawet zachwyceni. Nasi goście są nie tylko z Polski, coraz więcej ludzi przyjeżdża zza granicy. Czesi, Niemcy, coraz więcej osób przybywa z nieoczekiwanych dla nas kierunków takich jak na przykład Szwecja. Tam mają mniej atrakcyjne plaże, nasze są cieplejsze i mniej kamieniste. – Mimo wszystko sprawa zadłużenia gminy była głośna w całej Polsce. Czemu letnicy chętnie tu wracają, skoro mogą jechać do innych miejscowości? – Zadłużenie gminy nie ma żadnego wpływu na jakość oferowanych usług. To nie mieszkańcy Rewala się zadłużyli, zadłużyli się nasi włodarze. Dług nie ma nic wspólnego z działalnością mieszkańców. Gmina to nie tylko dobra wspólne, takie jak wodociągi, drogi, szkoły, to także majątek mieszkańców, o który dbają. Próbują budować nowe rzeczy, dogadzać turystom, wychodzić naprzeciw ich oczekiwaniom. To dwie odmienne sprawy. Fakt, że gmina jest zadłużona, to pierwszy problem, ale są też mieszkańcy, którzy działają w sezonie pomimo tego. Widać ze Rewal się zmienia. Powstają drogi, wodociągi i tym podobne. Pięknieją także budynki, które są własnością miejscowych. – Odnośnie współpracy z naszym obozem, Potęgą Prasy... – Chyba Mordęgą? – Czy były jakieś nieprzyjemne sytuacje z uczestnikami? – Jesteście spokojną, dobrze ułożoną młodzieżą. – Pana zawód to dla Pana jakiś rodzaj przygody? Wyzwanie? – Raczej nie, to praca. Satysfakcjonująca, ale praca. Mamy ogromną styczność z młodzieżą, ponieważ co roku zatrudniamy bardzo dużo młodych pracowników. – Jakaś rada dla nowych na tym rynku? – Pokora. ZUZANNA BARTLEWSKA, EMILIA NOWAK, DOMINIKA WÓJTOWICZ 19 GRY I ZABAWY Renesans planszówek Moda się zmienia. Trendy przychodzą i odchodzą. Zdarza się jednak, że niektóre tendencje wracają, nieraz z ogromnym hukiem. Jesteśmy właśnie świadkami takiego wielkiego powrotu. Planszówki wracają do łask! Rys. Tomasz Wilczkiewicz Czasami trzeba od czegoś odpocząć, by po czasie znowu to docenić. Gry planszowe nie kojarzą się nam już tylko ze Scrabblami czy Monopoly. Na rynku możemy znaleźć ogromną ilość propozycji – od szybkich karcianek aż po gry strategiczne, w które rozgrywka trwać może wiele godzin. Każdy może znaleźć coś dla siebie. Tematyka planszówek również zaskakuje różnorodnością. Możemy znaleźć gry nawiązujące do realiów PRL-u, wcielać się w postaci z filmów i seriali lub wykazać się refleksem w jednej z gier towarzyskich. Co nam daje granie w gry planszowe? Przede wszystkim to świetna forma spędzania czasu z rodziną lub znajomymi. W tej dziedzinie klasyczne gry wygrywają z komputerem czy konsolą, które mimo funkcji multiplayer nie zastąpią czasu i budowania relacji z drugim człowiekiem. Z własnego doświadczenia wiem, że taka rozgrywka potrafi być nieraz o wiele bardziej emocjonująca. Poza rozrywką gry rozwijają pamięć, uczą dedukcji (często pojawiającym się motywem 20 jest wywnioskowanie z ruchów współzawodników, który z nich jest naszym sojusznikiem, a który wrogiem). Rozbudowują też naszą umiejętność podejmowania decyzji. Niestety, większość gier sporo kosztuje i zdarza się czasem, że zawartość pudełka jest dość uboga w stosunku do ceny (choć w przeważającej części przypadków większe znaczenie ma wartość merytoryczna gry niż jej „skład”). Bardzo dużo nowych pozycji zyskuje dzięki oprawie graficznej – niektóre gry to prawdziwe dzieła sztuki użytkowej. Sporo znaczą oryginalne rozwiązania, a także nowoczesny design i dbałość o detale. Planszówki są też świetnymi pomysłami na prezent. Wybór jest tak różnorodny, że z pewnością znajdzie się coś odpowiedniego. W co warto więc zagrać? Na listach najlepszych gier oraz wśród tych najczęściej polecanych znajdujemy takie pozycje jak: – Dixit – wyjątkowo wciągająca gra, którą szczególnie dedykuje się rodzinnych rozgrywkom. Polega na wymyślaniu skojarzeń do wielo- znacznych kart – obrazków. Rozwija wyobraźnię i umiejętność kreatywnego myślenia. – Carssone – wznoś zamki, twórz drogi i buduj klasztory. Gra polega na rozbudowywaniu królestwa o kolejne kafelki z obiektami oraz polami, a zwycięzcą zostaje gracz, który uzyska największą liczbę punktów. Ciekawostką jest, że tytułowe Carcassone to rzeczywiste francuskie miasto posiadające średniowieczne fortyfikacje i to na nim wzorowali się twórcy planszówki. – Munchkin – karciana gra RPG (Role Playing Games – fabularna), w której z całą pewnością zakochają się fani fantastyki. Odbiega od klasycznych pozycji tego gatunku poprzez specyficzny humor i kreskówkową oprawę graficzną. Wciągnie każdego. – Jungle Speed – gra odbiegająca od definicji typowej planszówki, ponieważ planszy tutaj nie znajdziemy. W gustownym i poręcznym zarazem woreczku dostaniemy za to drewniany totem i zestaw kolorowych kart z symbolami. Dążymy do pozbycia się całej talii, a dokonać tego możemy... walcząc o totem! Choć chwilami brutalna (znane są przypadki strat moralnych i fizycznych podczas rozgrywki), ta pozycja z pewnością zasługuje na uwagę. Doskonale nadaje się na spotkania ze znajomymi – świetnie integruje! – Pędzące żółwie – pozycja nadająca się i skierowana głównie do tych trochę młodszych, ale starsi też świetnie się przy niej bawią. Prosta forma, nieskomplikowane zasady i szybki przebieg to niewątpliwie jej zalety. Wygrywa żółw, który pierwszy dotrze... do sałaty! Pędzące żółwie przy okazji dyskretnie rozwijają myślenie strategiczne. Może i taka rozrywka nie jest dla każdego: wymaga wszakże czasu, skupienia i cierpliwości. Nie zrażajcie się jednak pierwszymi niepowodzeniami – tego naprawdę trzeba spróbować, poczuć te emocje i ryzyko. Wakacje szczególnie temu sprzyjają. Zbierz więc znajomych i pionki w dłoń! JULIA HANKE GRY I ZABAWY Zwierzęta i historia w jednym Na wakacjach mało kto ma ochotę na naukę nowych rzeczy: jeśli plażowicze cokolwiek czytają, nie są to podręczniki, ale kolorowe magazyny czy Rewalacje. Regułę potwierdzają dwie nowe gry edukacyjne: choć intrygują, nie nadają się na plażę. Jeśli wybraliśmy „Timeline”, tworzymy swoistą oś czasu. Gdy zdecydowaliśmy się na „Cardline”, klasyfikujemy gatunki ssaków według czasu ich życia, wagi albo wielkości. Choć zadanie wydaje się być banalnie proste, zestawienie krowy morskiej i kaszalota potrafi sprawić problemy. Niewątpliwym plusem gry jest fakt, że do triumfu nie potrzeba znajomości wszystkich dat. To, co było pierwsze: papier, długopis czy książka, możemy łatwo wywnioskować. Podobnie jest ze zwierzętami: tu też na podstawie zdjęcia określimy, czy dany gatunek sporo waży. Niestety, po kilkunastu minutach rozgrywka zaczyna być nudna. Autorzy nie przewidzieli żadnego rozbudowania, co w konsekwencji czyni „Cardline” i „Timeline” monotonnymi. Tu nie pomoże przyjemna dla oka szata graficzna bądź niektóre zaskakujące elementy (kto wpadłby na to, w którym roku powstały tabletki antykoncepcyjne?) Na nadmorskie plażowanie nada się po prostu inna gra – te dwie zostawcie do samochodu czy pociągu, gdy macie trochę wolnego czasu do zagospodarowania. TEKST STANISŁAW BRYŚ FOT. JĘDRZEJ BRZOZOWSKI Tak jak wielu moich znajomych nie jestem zwolennikiem wysilania szarych komórek latem, dlatego z pewnym powątpiewaniem sięgnąłem po dwa tytuły należące do tej samej rodziny: „Timeline” i „Cardline”. Obie, wydane przez cenionego producenta gier Rebel, są utrzymane w podobnej stylistyce. Ich celem nie jest losowe rzucanie kostkami, ale sprawdzenie swojej wiedzy z zakresu chronologii i zoologii. Wyznaczenie zwycięzcy nie odbywa się jednak w tradycyjny, quizowy sposób. Na początku rozgrywki gracz otrzymuje kilka kart: w zależności od wybranej planszówki, przedstawiają one zwierzęta albo różnorakie wynalazki. Zadaniem uczestników jest uszeregowanie ich według wybranego wcześniej klucza. 21 GRY I ZABAWY Witamy w Ankh-Morpork! „Świat Dysku – Ankh – Morpork” to pozycja obowiązkowa dla każdego fana twórczości Terry’ego Pratcheta, jeżeli kiedykolwiek czytając historie ze Świata Dysku, zapragnąłeś stać się jego częścią, móc wpływać na losy miasta Ankh-Morpork, jego gildii i wszelakiej maści dziwacznych stworzeń to miasto zamieszkujących. A może jeszcze nie znasz tego świata? No cóż, czas to zmienić! Pratchett opisuje to miasto w sposób następująco: „Poeci próbowali opisać Ankh-Morpork. Bez sukcesów. Może z powodu niepojętej, gorliwej żywotności miasta, a może dlatego, że miasto z milionem mieszkańców i bez żadnej kanalizacji jest zbyt mało subtelne dla poetów, którzy preferują żonkile i trudno im się dziwić.” T.Pratchett „Mort” Pratchett jest mistrzem ironii, a sam Świat Dysku jest odbiciem naszego świata, jednak widzianym w bardzo krzywym zwierciadle. Po grze również spodziewałam się tego klimatu. No i się nie zawiodłam. Karty akcji przedstawiające bohaterów lub miejsca znane z książek, plansza-plan Ankh-Morpork i pionki – agenci, wszystko to utrzymane w klimacie specyficznego Pratchett’owskiego humoru sprawia wrażenie części uniwersum. Klimat gry zachwyca, tak jak oprawa graficzna z charakterystycznymi ilustracjami Paula Kidby’ego, który jest również twórcą większości okładek książek Pratchetta. Rozgrywka trwa ponad godzinę i jest przeznaczona dla 2-4 graczy 22 Fot. Internet powyżej 12 roku życia. Każdy gracz wciela się w postać jednego z bohaterów ubiegających się o władzę nad miastem. Każdy z nich ma swoich szpiegów, którzy mogą kontrolować dzielnice. Jedna z najciekawszych zasad tej gry jest fakt, że każdy z graczy dąży do zwycięstwa w inny sposób przypisany do danej postaci. Sprawi to, że przeciwnicy nie wiedzą, jak blisko jesteś zwycięstwa, a to podgrzewa atmosferę. Dodatkowo, na każdej karcie akcji znajdują się symbole, dzięki którym gra staje się jeszcze ciekawsza. Można na przykład przez przypadek wprowadzić na plansze demony, powódź, pożar czy zamieszki. Gra pełna jest niespodzianek wynikających z losowych połączeń kart i zagrań oraz odrobinki chaosu. Jest to jedna z tych gier, która wciąga całkowicie i bez reszty. Nie należy zaczynać rozgrywki, zostawiając włączone żelazko czy zupę na gazie. Po prostu lepiej nie ryzykować. Fot. Julia Hanke JULIA HANKE GRY I ZABAWY Strzelanina na Dzikim Zachodzie Większość osób przechodzi okres, kiedy chce być kowbojem. Strzelać z rewolweru do bandytów próbujących obrabować pociąg lub sam tym bandytą być. Gra Bang jest osadzona w brutalnych realiach Dzikiego Zachodu. Gracz wciela się w jedną z trzech stron konfliktu: bandytę, renegata lub szeryfa i jego zastępców. Ci pierwsi polują na wszystkich, renegat spiskuje, ostatecznie wspierając jedną ze stron, natomiast szeryf stara się pilnować porządku. Mimo że gra nie wydaje się skomplikowana, mnożność opcji rozgrywki, jak i jej przebieg jest zawsze inny. Wszystko dzięki bardzo ciekawej i dynamicznej formie rozgrywki. Każdy gracz losuje swoją postać. Każda z nich posiada inną specjalną zdolność. Kolejno każdy uczestnik gry losuje rolę, którą odgrywa. Jedynie szeryf ujawnia swoją tożsamość. Rozgrywkę rozpoczyna najmłodszy gracz, następnie zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Każdy kolejno rzuca pięcioma sześciennymi kośćmi. Mają one różne ozna- czenia, takie jak dynamit, gauntling czy atak Indian. Kości można przerzucać aż trzy razy, jednak czasem ryzykujemy dość dużo, wykonując taki ruch. Cała gra trwa nie dłużej niż 30minut jeśli gramy w cztery osoby, czas ten oczywiście zwiększa się z każdym kolejnym graczem. Dzięki temu, że nie jest to gra długa, można w nią spokojnie zagrać w przerwie w pracy lub podczas rodzinnego wieczoru. Gra jest odpowiednia tak naprawdę dla każdego, zasady nie są skomplikowane. Na plus na pewno trzeba dać dość ładne i estetyczne wykonanie graficzne. Każda postać wygląda inaczej, jest ciekawie narysowana. Również dobrze przemyślana. Nie ma postaci ewidentnie lepszej niż reszta. Oczywiście wszystko zależy od tego, jak wypadną nam kości oraz tego, jaką role, trafimy. Zazwyczaj w najgorszej sytuacji jest Szeryf, który musi odpierać aż dwóch bandytów i jednego renegata, w przypadku gry na cztery osoby. Reasumując, Bang jest świetną, krótką, ale dynamiczną grą, idealną na rodzinne popołudnie czy przerwę w pracy. Bardzo ładne wykonanie oraz ciekawe zasady to faktyczny plus tej produkcji. Zazwyczaj po zakończeniu jednej rozgrywki czuje się duży niedosyt i trzeba zagrać jeszcze kilka razy. TEKST I FOT. JĘDRZEJ BRZOZOWSKI 23 WITRYNA Mutanty, ciemnia i herbatka z grzybów, czyli „METRO 2033” Przyszłość jeszcze nie tak dawno była dla nas jasnym spojrzeniem na nasze nadchodzące życie. Oczekiwaliśmy wielu ułatwień, udogodnień oraz zewsząd otaczających, wyciągających na każdym kroku pomocną dłoń, robotów i maszyn. Dziś nasze społeczeństwo patrzy z wielkim niepokojem na to, co dzieje się na świecie i jakie to może mieć skutki w przyszłości. Widoki na bezpieczne jutro znikają w zastraszającym tempie, co budzi niepokój przed nadchodzącymi zagrożeniami, takimi jak bomby, wojny, katastrofy i tym podobne niebezpieczeństwa. Jeden z niepokojów ludzkości – wojna atomowa, stała się udziałem bohaterów świata „Metra 2033”. Autorem tego bestsellera jest Dmitry Glukhovsky. To rosyjski dziennikarz, który zdobył nagrodę Euroconu w kategorii najlepszego debiutu. Świat przedstawiony w książce to wszechobecny chaos. Zamieszkują go bezduszne stworzenia, których jedynym celem jest zdobycie pożywienia. Są to m.in.: „czarni” (potężne istoty, które nawiedzają rodzimą stację głównego bohatera), zmutowane hordy wilków czy ogromne, latające stwory. Ich zachowanie zagraża resztkom ludzkiego świata. Pozostali musieli skryć się do podziemi, jednocześnie przeistaczając się z łowcy w zwierzynę. Musieli zapomnieć o przysmakach nadziemnego świata. W metrze największym frykasem jest napar z grzybów. Tworząc podziemną cywilizacje, trzeba liczyć się także z rodzącą się prędzej czy później ideologią. Tak właśnie w „metrze” powstały zwalczające się nawzajem w sposób handlowy jak i zbrojny, frakcje: Hanza, Linia Czerwona, Czwarta Rzesza oraz Polis. Kieruje nimi chęć osiągnięcia władzy absolutnej za wszelką cenę. Skutkiem konfliktów politycznych jest wzrastająca liczba ofiar ludzkich i tak spośród zagrożonym wyginięciem. Głód, choroby, wojny między stacjami oraz potwory – wszystko to składa się na obraz nieszczęśliwej 24 ludzkości, gotowej zejść do najbardziej przerażających czynów. Jedynym światełkiem w tunelu, będącym ostatnią nadzieją na ochrone społeczeństwa przed zupełnie nowym zagrożeniem, jakimi są „czarni” jest młody mieszkaniec stacji WOGN, Artem. Jego celem jest dostanie się do stolicy podziemnego świata Polis w celu ostrzeżenia pozostałych mieszkańców metra i zdobyciu pomocy dla swojej rodzimej stacji. Pierwsze, co zachwyciło mnie w tej powieści, to oryginalnie wyimaginowany świat o nowych, własnych wartościach oraz ciekawe budowle. Arkady podtrzymujące ściany stacji, baraki, namioty, posterunki graniczne, miejsca do tranzytów. Mogłyby one żyć własnym życiem. Z bohaterem jest całkiem łatwo się identyfikować, dzięki czemu każda następna przerzucona kartka jest coraz ciekawsza. Artema można uznać za symbol moralności. Nie odmówiłby pomocy nikomu. Wspiera się go od początku do końca, nie chcemy nawet myśleć o możliwości niepowodzenia jego życiowej misji. Artema często dopadają rozterki, w których musi walczyć sam ze sobą i bronić się przed myślą o poddaniu się. Książka zmusza do przemyśleń nad swoim, jak i cudzym życiem. Nasuwa się wtedy refleksja, co by się stało, gdybyśmy znaleźli się w świecie przedstawionym „Metra”, jakimi kierowalibyśmy się wartościami i czy cieszyłby nas każdy przeżyty dzień. W drodze naszego bohatera odkrywamy świat na nowo, nie jest nam łatwo uwierzyć, jak nasze dotychczasowe zwyczaje mogą ulec zmianie. Uświadamiamy sobie, że żadna wojna nie kończy się dobrze, że żadna walka nie uczyni nas lepszymi ludźmi, a właśnie odwrotnie. Każda kolejna stacja to zupełnie nowy świat, co sprawia, że żałujemy, że nie możemy odwiedzić każdej z nich. Wszystkie postacie mają swój konkretny cel, przez co przygoda naszego bohatera nie staje się ani na chwilę monotonna, tylko staje się coraz bardziej interesująca. Można narzekać na niezbyt dużą różnorodność potworów w książce. Jeśli już do spotkania z nimi dojdzie, na rękach czytelnika może pojawić się gęsia skórka. Niestety, według mnie „Metro 2033” ma jeden minus. Sekwencje, w których Artem miał okazje spotykać się z „czarnymi” w swoich snach, nie były zbytnio interesujące. Chciałem przez to jak najszybciej omijać te fragmenty, żebym nie stracił całego obrazu tego dzieła. Metro można czytać zawsze, niezależnie od naszego samopoczucia. Powieść ta dostarcza nam przede wszystkim nadziei na zwycięstwo dobra nad złem, co było głównym celem autora i wyszło znakomicie. WOJCIECH NAROŻNY SPORT Na skraju dwóch żywiołów W dzisiejszych czasach nie wszyscy spędzają wakacje nad morzem na leżeniu i opalaniu się. Niektórzy, a w szczególności młodzi ludzie, wolą spędzać ten czas aktywnie. Bardzo popularnym ostatnio sposobem na spędzanie tego wolnego, wakacyjnego czasu, są sporty wodne. Pod tym pojęciem kryją się szeroko pojęte sporty, które uprawia się w wodzie, pod nią, jak i czasem nad powierzchnią tafli. Większość tego typu aktywność była efektem globalizacji i wywodzi się z USA, a konkretniej z Kalifornii. Nie trzeba mieszkać, więc w Kalifornii, aby poczuć się jak prawdziwy surfer, ponieważ nad naszym polskim Bałtykiem także posiadamy takie możliwości. Oczywiście nie w każdym miejscu jest to możliwe, ale Pomorze idzie ze współczesną modą i zaczyna się pojawiać coraz więcej miejscówek – jak określają to zawodowi surferzy. Wiatr, siła nośna, czyli windsurfing. Prawdziwym królestwem windsurfingu, czyli połączenia deski i żagla jest Półwysep Helski. Dyscyplina ta w Polsce pojawiła się w roku 2000, a Hel jest wciąż polecanym miejscem do stawiania pierwszych kroków w tym sporcie. Pływanie na desce polega na wykorzystaniu siły wiatru jak i siły nośnej deski. Deska jest wypornościowa, co oznacza, że bardzo trudno ją zatopić. Pływa się w pozycji stojącej i w zależności od wiejącego wiatru zmieniamy kierunek płynięcia. Surfer zawsze znajduje się po stronie nawietrznej, czyli tej z której bezpośrednio wieje wiatr. Podobno po niemal kilku godzinach nauki, można zacząć swobodnie pływać bez zbędnego wpadania do wody. Na Morzu Bałtyckim coraz częściej pojawiają się mistrzowie świata, którzy trenują wykonywanie efektywnych trików na morskich falach. Jedynym minusem tej dyscypliny jest potrzeba dmuchania silnego wiatru, ponieważ podczas flauty surferzy odpoczywają i mają czas na opalanie się. Wysoko w górze latawiec, czyli trochę o kitesurfingu. Kolejnym współczesnym bardzo modnym sportem wodnym, który można uprawiać nad morzem w Polsce jest kitesurfing. Jest bardzo podobny do windsurfingu, tylko zamiast żagla używa się latawca przyczepionego do surfera, który stoi na o wiele mniejszej desce, dzięki temu może on wykonywać dynamiczniejsze i wyższe skoki i triki niż na windsurfingu. Mają one tę samą wadę, wiatr. Jeśli go nie ma to kitesurferzy nawet nie mają po co wychodzić na wodę. Najpopularniejszym miejscem do kitesurfingu jest Zatoka Gdańska oraz okolice Helu, lecz jest tam ciasno i przy większej ilości chętnych nie ma z tego żadnej przyjemności, dlatego dobrym miejscem na stawianie pierwszych kroków w tej dyscyplinie jest Świnoujście. Bardzo często tam wieje, woda jest na niskim poziomie, wiec jest bardzo bezpiecznie. Co robić, gdy nie ma wiatru?! Gdy na morzu zupełnie nie wieje, oprócz opalania można podnieść sobie adrenalinę sportem, który nazywa się wakeboard. Im spokojniejsze morze i mniej fal, tym lepiej się pływa. Jest to wykorzystanie samej deski do ślizgania się po wodzie, bardzo podobnie jak dzieje się to na snowboardzie. Niestety, do tego sportu, nad morzem trzeba wynająć motorówkę, która umożliwi nam ciągnięcie nas za sobą. Windsurfer przyczepiony jest tylko i wyłącznie nogami do deski, a w rękach trzyma linę, która przywiązana jest do motorówki, najczęściej do specjalnej wieżyczki holowniczej. Fale, jakie tworzy motorówka po przepłynięciu, pozwalają „deskarzom” na wyskakiwanie z wody i robienie przeróżnych trików i obrotów. Gdy nie ma słońca, może pod wodę? Pomorze oferuje również masę zatopionych statków, które pod okiem instruktora można odkrywać i zwiedzać. Ale nie jest to takie typowe, ponieważ wraki nie są wyłowione, tylko nadal leża na dnie Morza Bałtyckiego. W ostatnich latach coraz więcej osób robi kursy nurkowania wrakowego. Może to być bardzo ciekawy sposób na spędzenie czasu nad morzem, gdy nie ma słońca i pogoda nie jest sprzyjająca wypoczywaniu na plaży. Najciekawszymi i najczęściej odwiedzanymi cmentarzami wraków są okolice Zatoki Gdańskiej, a także Półwyspu Helskiego. Są to bowiem dobre miejsca do nurkowania, ponieważ nie trzeba daleko oddalać się od brzegu, aby mieć szansę zgłębić tajemnice czekające na dnie Bałtyku. Coraz więcej wypożyczalni Kiedyś nie każdego zwykłego wczasowicza stać było na to, żeby popływać lub nawet posterować motorówką lub skuterem wodnym. Zazwyczaj sporty te kojarzone były z bogatymi rodzinami, które mogły sobie pozwolić na kilka wyjazdów rocznie. W większych nadmorskich miastach obecność wypożyczalni, któregoś z wodnych środków transportu to norma. Wiele osób, które mają chęć wystartowania w zawodach, coraz częściej rozgrywane są na Morzu Bałtyckim, kupują własny sprzęt, ponieważ wypożyczanie już się nie opłaca. Jak widać, każdy może poczuć się jak profesjonalny zawodnik, pływając po kilometrach otwartej przestrzeni, jaką jest morze. Warto również pamiętać, aby zawsze myśleć o życiu swoim i innych użytkowników wody i nie popływać za blisko plaży w okolicy, gdzie kąpią się ludzie. FILIP MIELNIK 25 SPORT Polskie zespoły jednak nie za słabe na Europę Czwartek 2 lipca miał być kolejną okazją, by Polacy mogli krytykować krajowe drużyny za występy na europejskich boiskach. Jagiellonia i Śląsk jednak zamknęli usta krytykom i wygrali mecze. Jednak bez kolejnej wpadki. Z polskich ekip jako pierwsza grała Jagiellonia. Walczyła na litewskim boisku, a jej przeciwnikiem był niewielki klub Kruoja Pokroje. Jest on na tyle mały, że mecz rozegrał się na Savivaldybe Stadion w mieście Szawle. Kruoja nie dostała bowiem pozwolenia od UEFA na rozgrywanie na swoim boisku spotkań w pucharach. Zdaniem federacji ich stadion nie spełnia wymagań bezpieczeństwa.W lidze litewskiej Kruoja zajmuje dopiero 8 miejsce na 10 występujących drużyn. Wobec tego faworyt mógł być tylko jeden. Jagiellonia mimo sporych problemów nie zawiodła kibiców. Wygrała 1:0 po bardzo dramatycznym spotkaniu. „Jaga” przeważała przez większość spotkania, co pokazała pomeczowa statystyka (67% posiadania piłki). Po czerwonej kartce dla Rafała Grzyba Jagiellonia grała w osłabieniu. Mimo tego białostocka drużyna dzielnie walczyła i swymi atakami starała się niczym żmija kąsać rywala. Gol padł w doliczonym czasie gry. Karol Świederski popisał się fenomalnym strzałem i zdołał pokonać bezradnego w tej sytuacji Martynasa Matuzasa – bramkarza Kruoji. Po tak udanym spotkaniu, w rewanżu „Jaga” będzie już faworytem. Jednak im głębiej w las, tym ciemniej. Rywalem będzie zwycięzca pary Dinamo Batumi (Gruzja) – Omonia Nikozja (Cypr). Są to drużyny, z którymi Jagiellonia będzie musiała się sporo napocić. Veni, vidi, vici, czyli przygoda Śląska w Słowenii. Drugą polską drużyną grającą w czwartek 2 lipca w eliminacjach do Ligi Europy był Śląsk Wrocław. Wrocławian czekało trudniejsze wyzwanie, jednak również pokazali, że Europa nie jest za wysokim progiem dla polskich 26 Rys. Paweł Wakuła ekip. Los postawił im na swej drodze słoweński klub NK Celje. Wynik spotkania z Arena Petrol był identyczny jak ten, który padł na Litwie. Jedynego gola strzelił Słowak Robert Pich w 32 minucie. Mimo skromnego zwycięstwa, Śląsk zasługuje na brawa. Spotkanie przypominało zaciekłą rywalizację dwóch gladiatorów. Nikt nie wywalczył przewagi. Posiadanie piłki wynosiło 51%-49% na korzyść Wrocławian. W meczu obie ekipy oddały łącznie dwadzieścia osiem strzałów. Zawodziła jednak skuteczność. W całym meczu zaledwie sześć razy sprawdzane były umiejętności bramkarzy. Simon Rozman, trener rywali, stwierdził: „W pierwszej połowie Śląsk grał lepiej i agresywniej. W drugiej zaprezentowaliśmy się z lepszej strony. W meczu rewanżowym będziemy chcieli wygrać. Gdybyśmy w to nie wierzyli, nasza podróż do Polski nie miałaby sensu”. Zawodnicy będą musieli więc znów być w 100% skoncentrowani. Zwycięstwo 1:0 nie jest praktycznie żadną przewagą. Wygrany tej pary zagra w drugiej rundzie ze zdecydowanie mocniejszym rywalem. Będzie nim szwedzkie IFK Goteborg, czyli stały bywalec europejskich pucharów. Ewentualny wyjazd do Szwecji nie będzie więc turystyczną wycieczką. Polskie danie główne jeszcze nie zaserwowane. W Lidze Europy na rozpoczęcie możliwości podbicia europejskiego futbolu czeka wciąż Legia Warszawa. Swoje pierwsze mecze rozegra ona 16 oraz 23 lipca w spotkaniach drugiej rundy eliminacyjnej. Jej rywalem będzie zwycięzca pary FC Botosani (Rumunia)-Spartaki Tskhinvali (Gruzja). Nazwy te brzmią dla przeciętnego kibica bardzo egzotycznie, ale nie ma się co dziwić, ponieważ nie są to dobre drużyny. Jednak mimo swej nikłej wartości, boleśnie doświadczony przed la- SPORT Transferowe zawirowanie w NBA Trwają wakacje, czas wypoczywania, odpoczynku, ale nie wszyscy mają tak dobrze. Mowa tu o agentach, właścicielach zespołów oraz oczywiście samych zawodnikach, którym skończył się kontrakt i czekają na nowych pracodawców. Rynek wolnych agentów został otwarty i zaczynają się przetasowania, które wpłyną na przyszły sezon. 1. Monta Ellis – Indiana Pacers O tym, że Ellis wyląduje w Indianopolis, mówiło się od początku okienka transferowego. Zdecydował się on podpisać z włodarzami Pacers, kontrakt w którym przez cztery lata zarobi 44 mln $. Do wyboru miał też ofertę z Sacramento Kings, w której za cztery lata gry zarobiłby 48 mln $. Wybrał on jednak pewniejszą szansę na walkę w play-offach. Monta do drużyny Larrego Birda może się idealnie wpasować. Właściciel Indiany chce obniżyć skład, by móc grać szybszą koszykówkę. Pozwala ona na więcej taktycznych rozwiązań. Ellis będzie tworzył teraz trio, w którego skład wchodzą jeszcze George Hill i Paul George. Z tymi zawodnikami będzie mógł pokazywać na parkiecie to, co potrafi i lubi najbardziej. Jest to głównie gra z piłką, zastępowanie rozgrywającego oraz gra na zasłonach. Kłopotem Ellisa zawsze były rzuty za trzy punkty. Teraz nie będzie musiał ich oddawać wobec lepszych graczy w tym aspekcie w drużynie. 2. Paul Pierce – Los Angeles Clippers Washington Wizards jeszcze nie tak dawno temu było pewne, że Pierce podpisze umowę i zostanie na co najmniej rok. Paul wybrał jednak inną opcję. Podpisał on trzyletnią umowę, a w trakcie trwania kontraktu zarobi 10 mln $. Można z tego wnioskować, że nie poszedł tutaj zarabiać. Zadecydowały o tym dwie zupełnie inne rzeczy. Po pierwsze trener. Ponowne spotkanie z Dociem Riversem może być motywujące. Razem z nim Paul odnosił największe sukcesy i przy aktualnym składzie Clippers jest szansa na powtórkę tego sukcesu. Drugim powodem jest miasto. Zawodnik pochodzi z Los Angeles. Pod koniec kontraktu będzie miał 40 lat i na 100% zakończy karierę. A jak kończyć coś tak udanego, to najlepiej w miejscu, gdzie się to rozpoczęło. 3. Greg Monroe – Milwaukee Bucks Największe dotychczasowe zaskoczenie. Wiadomo było, że Monroe klub zmieni, jednak nikt się nie spodziewał, że wybierze on Milwaukee. Miał oferty też od m.in. Los Angeles Lakers czy New York Knicks. Dostał maksymalny kontrakt, czyli 50 mln $ zapłaconych w ciągu trzech lat. Zawodnik ma jednak możliwość zrezygnować z ostatniego sezonu kontraktu. Greg jest koszykarzem, który zapewnia około 15 punktów na mecz oraz 9 zbiórek. Będzie on zatem idealnym wzmocnieniem, ponieważ Bucks cierpią na brak klasowych wysokich zawodników. Dzięki Monroe otworzą się przed nimi drzwi z możliwościami rozgrywania ataku. 4. LaMarcus Aldridge – San Antonio Spurs Mimo że rynek wolnych agentów będzie jeszcze otwarty do końca sierpnia, można śmiało powiedzieć, że największy transfer został już sfinalizowany. Aldridge’a kusiło wiele innych zespołów. Mówił on jednak od początku, że chciałby grać w swoich rodzinnych stronach, czyli w Teksasie. Dodatkowo skusiła go szansa na zdobycie pierścienia mistrzowskiego. Koszykarz dostał kontrakt na cztery lata. Zarobi w tym czasie 80 mln $, jednak ma możliwość zrezygnować z ostatniego roku kontraktu. Wątpliwe jednak, by do tego doszło. Trafił on tutaj, by zostać liderem drużyny zastępując Tima Duncana, który po sezonie odchodzi na emeryturę. LaMarcus poniżej pewnego poziomu nie schodzi oraz jest graczem, która nie dba za wszelką cenę o statystyki indywidualne. Będzie więc on idealnym dopełnieniem planu trenera Gregga Popovicha. ty polski kibic podchodzi do rywali z dystansem. Sukcesów też nigdy nie odniosły. Botosani zostało założone dopiero w 2001 roku, natomiast Spartaki nigdy nie osiągnęło lepszego wyniku niż 5 miejsce w lidze. Po przegranym mistrzostwie, przez szatnie Legionistów przeszedł huragan. Odeszli m.in. dotychczasowa gwiazda i lider Miroslav Radović, Orlando Sa, Dossa Junior, czy Inaki Astiz. W ich miejsca do klubu zostali ściągnięci tacy gracze jak Michał Pazdan, Pablo Dyego czy Nemanja Nikolics. Legia przed spotkaniami LE rozegrała mecze towarzyskie. Rywale byli trudniejsi niż ci z którymi zmierzy się w najbliższym czasie. Ze Steauą Bukareszt zremisowała 1:1, a z Dynamem Kijów 0:0. Czy Lech ma jeszcze szanse na romans z Europą? Wśród kibiców słychać obawy, że skoro w poprzednich latach Lech nie poradził sobie ze słabymi drużynami typu Żalgiris Wilno czy islandzkie Stjarnan, teraz tym bardziej polegnie jak Krzyżacy pod Grunwaldem. Na te niepewności odpowiedział kapitan Lecha, Łukasz Trałka: „FK Sarajewo to dobry przeciwnik. Cieszę się, że zmierzymy się z taką drużyną. Czekają nas dwa ciężkie spotkania, ale musimy je wygrać. Mecze ze Stjarnenem czy Żalgirisem były zupełnie inne. Teraz startujemy z wyższego pułapu. Jesteśmy zespołem znacznie silniejszym psychicznie niż w poprzednich eliminacjach”. Miejmy nadzieję, że nie jest to typowe mydlenie oczu kibicom i Lech w końcu zagra na swoim poziomie. W minionym tygodniu, w dniach 30 czerwca i 1 lipca, wystartowała też pierwsza runda eliminacji Ligi Mistrzów. Grają w niej reprezentaci słabych lig jak np. Lincoln Red Imps (mistrz Gibraltaru) lub Levadia Tallinn (Estonia). Dopiero w drugiej rundzie zacznie się to, co tygryski lubią najbardziej. Mianowicie do gry włączą się drużyny z bardziej prestiżowych lig. Reprezentujący polską Ekstraklasę Lech Poznań będzie na tym etapie rywalizował z FK Sarajevo. Kolejorz nie ma łatwej sytuacji. Trafił na najtrudniejszego rywala, na jakiego mógł. Dodatkowo, musi walczyć z powiększającą się z roku na roku falą frustracji. MACIEJ JANKOWSKI MACIEJ JANKOWSKI 27 BAJKA NIE TYLKO DLA NAJMŁODSZYCH Zazdrośnice Fot. Julia Hanke Dawno, dawno temu, w odległej krainie, Gdzie blask księżyca nigdy nie zginie, Na pozór zwyczajna dziewczynka mieszkała, I zwyczajnymi rzeczami się zajmowała. Jej uroda przyćmiewała inne miasta mieszkanki, Zazdrościły jej nawet najlepsze koleżanki. Imię miała nadzwyczaj piękne- Karolina, Mądra z niej była i rozsądna dziewczyna. Naturę obdarzała ogromną miłością, Cechowała się wieczną skromnością. Pewnego dnia na łące przyjęcie zrobić miała, Do koszyka jedzenie mama jej spakowała. Przestrzegła ją tylko przed największym wrogiem, Którego spotkanie byłoby nieszczęściem srogim. „Ostrożnie, córeczko, piękna i kochana, Wiedźma czyha na łące już od samego rana. Pamiętaj, by złej mocy się wystrzegać, W razie niebezpieczeństwa, uciekaj, nalegam.” Wiedźma zmorą była miasteczka, Przed nią niemożliwa była ucieczka. W starej chacie za lasem mieszkała, To do niej zawsze dzieci porywała. Poszła Karolka przyjęcie organizować, 28 Znaleźć miejsce i piknik szykować. Koleżanki towarzystwa jej dotrzymać miały, Lecz podstęp na nią okrutny szykowały. Książę Wiktor z królestwa przyjechać miał, Żony dla siebie poszukiwać bowiem chciał. Gdy one o przyjeździe księcia się dowiedziały, Wyeliminować swoją rywalkę chciały. Zabawa była przednia, Karolcia nic nie podejrzewała, Za przyjaciółki swoje od dawna je miała. Zaufaniem darzyła je przecież bez granic, Myślała, że nie zrobią jej krzywdy za nic. Tymczasem one wiedźmę na nią nasłały, Cel obrany wobec tego czynu miały. Więziona Karolina nie stanowiła przeszkody, Były więc bliskie cennej nagrody. Mama dziewczynki okropnie się zamartwiała, O pomoc księcia poprosić się zdecydowała. Gdy tylko przybył do miasteczka małego, Ogromną prośbę skierowała do niego: – Żony poszukujesz, książę kochany, Idealną kandydatkę dla ciebie mamy. To moja córka, została porwana, Mogłaby zostać przez ciebie uratowana. Wiktor chęć wyraził ratowania, Nie mógł dopuścić do pięknej katowania. Na poszukiwania wyruszył z rana samego, O wskazówki pytał praktycznie każdego. Dziewczynki wiedziały, że przepadły marzenia, Uwięzienie Karolki w tej sprawie nic nie zmienia. Ślicznotka przez księcia zostanie znaleziona, I jego żoną zostanie właśnie ona. Przestraszone Wiktora szukać rozpoczęły, Gdy zagrożenie z jego strony pojęły. Wiedziały bowiem, że gdy podstęp się wyda, Na pewno burmistrz z miasteczka je wygna. Chatę za lasem więc szybko wskazały, Do popełnionego czynu się przyznały. Prosiły o litość i łagodną karę, Swego zachowania obiecały zmianę. Wiktor i Karolina w sobie się zakochali, Niedługo potem hucznie się pobrali. Że zazdrość to zło, dziewczynom wytłumaczyli, I ich winę wspólnie wybaczyli. NATALIA GUZIK ROZRYWKA - SUDOKU 29 ROZRYWKA HOROSKOP BARAN 21.03-19.04 WAGA 23.09-22.10 KOZIOROŻEC 22.12-19.01 W tym tygodniu gorąca będzie nie tylko pogoda, ale także Twoje uczucia. Nie zapomnij zadbać o pozytywny nastrój każdego dnia. I pamiętaj: w takie upalne wakacje dziewczyny najbardziej lubią mrożoną kawę. Rozglądaj się uważnie nie tylko za miłością, ale przede wszystkim patrz uważnie pod nogi. Gwiazdy podpowiadają, że niedługo czeka Cię przypływ gotówki i najpewniej będzie to bilon znaleziony na chodniku. Zadbaj o swoich przyjaciół. Mimo tego, że jesteś na wakacjach, powinieneś pamiętać o regularnych rozmowach z nimi. A może wyślesz im pocztówkę? Uważaj na wydatki – rozrzutność boli. BYK 20.04-22.05 Jak to byki mają w zwyczaju, łatwo będzie Cię zdenerwować. Unikaj drażliwych sytuacji i nie zapomnij o tym, że najprościej uspokoić się na plaży. BLIŹNIĘTA 23.05-21.06 Uważaj na zdrowie. Słońce jest kuszące, ale korzystaj z niego z rozwagą. Jedz dużo lodów, ale nie przesadzaj. Bolące gardło nie sprzyja wypoczynkowi. RAK 22.06-22.07 Lipiec sprzyja nowym znajomościom. Spróbuj zagadać do ratownika lub sympatycznego pracownika kawiarni. Kto wie, może jesteście sobie przeznaczeni? LEW 23.07-23.08 Wytężaj wzrok na nadmorskich deptakach. Aleja Róż i taras widokowy wkrótce mogą stać się miejscami właśnie dla Ciebie. Może do ponad trzech tysięcy kłódek dołączy ta należąca do Was...? PANNA 24.08-22.09 Skoki w bok nie zawsze okazują się być dobrym rozwiązaniem. Lato i upał, gorące kobiety i przystojni mężczyźni nie powinni zawracać Ci w głowie. Pamiętaj, by nie nadwyrężyć zaufania najbliższych. 30 SKORPION 23.10-21.11 Korzystaj jak najwięcej z pobytu nad morzem. Nie żałuj sobie niczego, baw się i szalej. To będzie dla Ciebie wyjątkowy czas do poukładania wszystkich spraw życiowych. Odpoczynek na plaży sprzyja myśleniu. STRZELEC 22.11-21.12 Czeka Cię niełatwy okres w pracy albo szkole. Mimo letniego odpoczynku nie zapominaj o systematyczności i rzetelnym wykonywaniu powierzonych Ci obowiązków. Posada jak zając – może uciec. WODNIK 20.01-18.02 To będzie dla Ciebie niezapomniany urlop. Niezwykła konstelacja Jowisza i Wenus to nieodparty znak, że oprócz różnorakich pamiątek przywieziesz z Rewala bagaż wspaniałych wspomnień. RYBY 19.02-20.03 Rybka lubi pływać... Jednak nie przesadzaj. Pamiętaj o zachowaniu równowagi we wszystkim, co robisz. Konsekwencje mogą kosztować wiele. Jeśli chodzi o kwestie biznesowe, Twoja posada wydaje się być niezachwiana. Gwiazdy szepczą o podwyżce. STANISŁAW BRYŚ NATALIA GUZIK ROZRYWKA KRZYŻÓWKA 1. Ulica na której znajduje się główny deptak w Rewalu. 2. Główny patron obozu dziennikarskiego Potęga Prasy. 3. Miejscowość, w której znajduje się motylarnia oraz muzeum figur woskowych. 4. Przy jakiej ulicy znajduje się Urząd Gminy Rewal? 5. Lokalna rozgłośnia radiowa nadająca na częstotliwości 99,2 FM 6. Potoczne określenie ferii letnich. Zaczynają się w czewcu, kończą się we wrześniu. 7. Nazwa grupy Ratownictwa Wodnego w gminie. 8. Miejsce odbywania się większości imprez kulturalnych na terenie Rewala. 9. Nazwa hotelu, gdzie znajduje się redakcja Rewalacji. 10. Nadmorska miejscowość wypoczynkowa. Znajduje się w województwie zachodniopomorskim, jest siedzibą gminy. się i mówi: – Tak, kurde, ty przywiozłeś węgiel! Niemiec, Polak i Rosjanin kłócą się, gdzie najszybciej powstają inwestycje. Niemiec mówi:- Jak ja jadę rano do roboty i budują nową fabrykę samochodów, to jak jadę dnia następnego – to już z taśmy zjeżdżają nowe auta. Rosjanin mówi:To jeszcze nic. Jak ja idę rano do pracy i budują nowy wieżowiec, to jak wracam z powrotem – to na balkonie tego wieżowca już pieluszki się suszą. Na to Polak: – A u nas, jak trzech architektów siada do projektu gorzelni, to już za 3 godziny wszyscy są narąbani. *** Do pracy przyjmują nowego pracownika.- Jak długo był pan w poprzednim zakładzie? – Trzy lata. – Opuścił go pan wskutek wypowiedzenia? – Nie, dzięki amnestii! *** Przyjeżdża chłop wozem do wsi i woła: – Węgiel przywiozłem! Na to koń, który prowadził wóz, odwraca *** ty na świecie. Żona otwiera drzwi, facet wchodzi do mieszkania i idzie prosto do sypialni. – A gdzie róże? – pyta żona. – A gdzie... najpiękniejsza kobieta na świecie? Telefon do biura podróży:- Dzień dobry, akurat tak się złożyło, że mamy z żoną urlop. I chcielibyśmy odpocząć... – Oczywiście. Dobrze się składa. Jaką kwotą państwo dysponują? – Mamy 500 złotych. – Aaaa... to se odpoczywajcie. Ojciec woła syna: – Synu, znalazłem papierosy w kieszeni twojej kurtki. – No i co? – Jesteśmy na Jamajce, jest 40 stopni, na co ci kurtka?! *** *** Mąż wraca do domu z pracy i zastaje żonę nagą. – Dlaczego nie nałożysz nic na siebie? – Przecież tyle razy ci mówiłam, że nie mam co na siebie włożyć! Mąż otwiera szafę. – A to co?! Jedna suknia, druga suknia, trzecia suknia, cześć Franek, czwarta suknia... Idzie teściowa z zięciem przez łąkę, gdy nagle rozpętała się burza. W pewnej chwili w pobliżu trzasnął piorun, na co zięć: – No... Idą dalej i ponownie piorun pieprznął kawałek od nich, na co zięć znowu: – No... Tym razem piorun zabił teściową, a zięć mówi: – No, w końcu... *** *** Bardzo późno w nocy pijany facet wraca do domu. Dzwoni do drzwi, ale żona nie chce mu otworzyć. Facet, czekając, mówi: – Ooooo... ootwórz kochaaanie... przyniosłem buuu... bukiet najpiękniejszych róż na świecie dla naaaj... najpiękniejszej kobie- *** Do Biura Informacji Turystycznej wchodzi wczasowicz i pyta: – Co warto obejrzeć w tym mieście? – Po południu w telewizji będzie fajny mecz. BARTEK MADEJ 31 REKLAMA 32