październik 2015 - Parafia pw św. Wojciecha w Krakowie
Transkrypt
październik 2015 - Parafia pw św. Wojciecha w Krakowie
październik 2015 JUBILEUSZ 15-LECIA KONSEKRACJI KOŚCIOŁA I 30-LECIA PRACY PROBOSZCZOWSKIEJ KS. PRAŁATA JÓZEFA CAPUTY PARAFIALNA KOLONIA DLA DZIECI Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 3 SŁOWO KS. PROBOSZCZA Drodzy Parafianie Z woli Bożej po letnim wypoczynku Bóg wzywa nas, abyśmy z zapałem i z nowymi siłami weszli w okres wytężonej pracy. Pragnę prosić wszystkich parafian, dorosłych i młodzież, aby włączyli się w to wielkie zadanie, jakim jest organizacja Światowych Dni Młodzieży. Każdy z nas powinien czuć się gospodarzem i dołożyć starań, by wszystko udało się zrealizować, byśmy dali świadectwo naszej wiary i otwartości na drugiego człowieka. Pracy jest wiele i każdy znajdzie możliwości, by włączyć się w to wielkie dzieło. Potrzeba noclegów, tłumaczy, pomocy przy posiłkach, wolontariuszy począwszy od 15 roku życia. Chorych proszę, by dołożyli swoją cegiełkę poprzez dar modlitwy i cierpienia. Nie przejdźmy obojętnie obok tego historycznego wydarzenia. ks. Proboszcz KALENDARIUM DUSZPASTERSKIE W październiku zapraszamy do wspólnej modlitwy różańcowej w kościele i w naszych rodzinach. W Święto Wszystkich Świętych 1 listopada program Mszy św. jest niedzielny z wyjątkiem Mszy św. o godz. 13.00. 1. Od początku października można składać na wypominki listopadowe i roczne. 2. Prosimy, by na wypominki roczne starać się wpisywać ogólnie rodzinę bez wymieniania imion, na- tomiast na listopadowe możemy wpisywać wszystkie imiona. 3. W dniu 11 listopada pamiętajmy o naszej Ojczyźnie przez udział we Mszy św. o godz. 9.00, śpiew patriotycznych pieśni i o wywieszeniu na naszych domach flagi Polski. 4. W I Niedzielę Adwentu 29 listopada rozpoczynają się rekolekcje Adwentowe, na które już serdecznie zapraszam. Drodzy Czytelnicy i Czytelniczki „Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny!” – takie słowa wypowiedziała Maryja, kiedy odpowiedziała z zaufaniem na powołanie, jakim obdarzył ją Bóg. W październiku Kościół na nowo wzywa nas do modlitwy różańcowej. Rozważamy w niej i dziękujemy za „wielkie rzeczy”, które za pośrednictwem Maryi zostały i nam dane: Wcielenie Syna Bożego, Jego misja, zbawcza śmierć i zmartwychwstanie, dar Ducha Świętego, moc przemiany serc, wspólnota wierzących. Każdy z nas może także wskazać w swoim życiu takie „rzeczy”, wielkie, które są Bożym darem. Dziękujmy za nie i dzielmy się wiarą z innymi jak Maryja. W tym numerze naszego pisma chcemy przybliżyć słowa Encykliki papieża Franciszka „Laudato Si”. Papież pragnie, abyśmy dostrzegali Boże dzieła i brali za nie odpowiedzialność. Każdy z nas ma „swój świat”, w którym chce czuć się dobrze, u siebie. Można jednak zamknąć się w tym świecie i uczynić z niego więzienie. Papież wskazuje, że możemy budować świat przyjazny dla wszystkich, świat, w którym nikt nie jest pozbawiony praw oraz dóbr koniecznych i potrzebnych do życia. Niedługo staniemy także na ziemi kryjącej doczesne szczątki naszych zmarłych. Wędrówka na cmentarz jest powiązana z zadumą, modlitwą, odnajdywaniem nadziei, ale także otwieraniem serc i umysłów na prawdę, że „życie ludzkie zmienia się, ale się nie kończy”. Przekonanie o tym pozwala tęsknić za tym, co czeka chrześcijanina „po drugiej stronie” i bardziej odpowiedzialnie podchodzić do aktualnych, doczesnych spraw. Mamy nadzieję, że „Okruchy” owocnie pomogą Wam w przeżywaniu nadchodzących dni. Szczęść Boże! Redakcja Zdjęcie na stronie pierwszej okładki przedstawia obraz Święty Franciszek autorstwa Jusepe de Ribery, 1642 r. Autorem zdjęć na stronie drugiej jest M. Łażewski, a na str trzeciej G. Leleń. 4 Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 ŻYCIE PARAFII KRONIKA PARAFIALNA Parafialne Zawody Sportowe z okazji Jubileuszu 15-lecia konsekracji kościoła parafialnego Św. Wojciecha w Krakowie – Bronowicach – czerwiec 2015. 4.06. – czwartek – uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej. Po Mszy św. o godz.17.00, celebrowanej przez ks. Krzysztofa Dębskiego, który w tym dniu obchodził jubileusz 10 – lecia święceń kapłańskich i ks. neoprezbitera Krzysztofa Cepila procesja eucharystyczna wyruszyła do czterech ołtarzy tradycyjną trasą – ulicami: Zarzecze, Przybyszewskiego, Zapolskiej i Wesele. 7.06. Parafia Św. Jacka wyraziła wielką wdzięczność za ofiary na budowę kościoła. Zebrano 7510 zł. 10.06. Z racji jubileuszu 15. rocznicy konsekracji naszej świątyni wydaliśmy monografię o parafii zatytułowaną „Spod mariackich po wojciechowe dzwony”, zawierającą historię naszej parafii od początku istnienia do końca 2014 roku. 13.06. O godz. 8.00 wyruszyła pielgrzymka do Sanktuarium Matki Bożej w Rychwałdzie koło Żywca. Parafialny Dzień Chorych.. 14.06. Gościliśmy misjonarza o. Benedykta Pączka, kapucyna pracującego w Republice Środkowej Afryki. 15.06. Minęła 30. rocznica przybycia ks. Józefa Caputy do Ośrodka Duszpasterskiego. 18.06. O godz. 19.00 odbyło się posiedzenie Rady Duszpasterskiej. 25.06. Podczas uroczystej Eucharystii kończącej rok szkolny i katechetyczny pożegnaliśmy siostrę Lidię Śpiewak, która przez rok pracowała pośród naszych dzieci w Szkole Podstawowej, a od września podejmie pracę w Radomiu. Roczną posługę w naszej świątyni kończy zakrystianka, siostra Danuta Osuch. 1.07. Pracę kościelnego rozpoczął pan Łukasz Karaś. 12.07. Wyruszyła doroczna pielgrzymka Radia Maryja na Jasną Górę. MUZYKA – POBUDZA W CZŁOWIEKU NOWE SPOSOBY WYRAŻANIA SIEBIE Benedykt XVI, papież – emeryt, doktorem honoris causa UPJPII i AM Rektorzy UPJPII: ks. prof. dr hab. Wojciech Zyzak, ks. kard. Stanisław Dziwisz – wielki kanclerz UPJPII oraz rektor Akademii Muzycznej w Krakowie – prof. dr hab. Zdzisław Łapiński wystosowali list do Benedykta XVI, prosząc o uczynienie zaszczytu przyjęcia tytułów doktora honorowego obu uczelni. Papież odpowiedział: „Jednak propozycja przedstawiona mi przez Akademię Muzyczną w Krakowie i Uniwersytet Papieski Jana Pawła II w Krakowie to prawdziwy wyjątek. Jestem świadomy, że moje niewielkie teksty odnośnie muzyki kościelnej nie zasługują na takie wyróżnienie. Jednak radość, że mogę w ten sposób na nowo stanąć blisko czcigodnej i umiłowanej osoby Świętego Jana Pawła II jest tak wielka, że nie mogę powiedzieć <nie> w sprawie tego wyróżnienia. Przyjmuję zatem z wdzięcznością i radością doktorat honoris causa ze strony Waszych szanownych instytucji”. Benedykt XVI, papież – emeryt, przyjął tytuł doktora honoris causa Akademii Muzycznej i Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie w dzień poświęcenia wawelskiej katedry 4 lipca 2015r. o godz. 10.00 w sali posiedzeń Castel Gandolfo. Sala była piękna: ściany pokryte wytłaczanym, wzorzystym, jasnobordowym atłasem, z wiszącymi nań gobelinami. Wszyscy uczestnicy uroczystości 3 lipca modlili się pod przewodnictwem ks. kardynała Stanisława Dziwisza przy grobie św. Jana Pawła II, śpiewał chór Psalmodia UPJPII oraz grał kwartet smyczkowy Ypsylon AM. Były to podniosłe i wzruszające wydarzenia, które na zawsze pozostaną inspirującą siłą naszej wiary. Kard. Stanisław Dziwisz powiedział: „Ojcze Święty! Przede wszystkim pragnę wyrazić naszą ogromną radość z tego dzisiejszego niecodziennego spotkania. Przywożę pozdrowienia od Kościoła Krakowskiego, który wdzięczny jest Waszej Świątobliwości za posługę papieską, za wielkie dziedzictwo nauczania, a także za życzliwość, z jaką się zawsze spotykaliśmy. Nie zapomnimy słów, które Ojciec Święty wypowiedział u nas 28 maja 2006 roku: <Kraków Karola Wojtyły i Kraków Jana Pawła II jest również moim Krakowem!> Uniwersytet Papieski Jana Pawła II, erygowany przez Waszą Świątobliwość 19 czerwca 2009 roku, oraz Akademia Muzyczna w Krakowie postanowiły dać wyraz naszej zbiorowej wdzięczności i przyznać Ojcu Świętemu doktorat honoris causa. Przyjęcie w drodze wyjątku tego wyróżnienia traktujemy jako wyraz szacunku Waszej Świątobliwości dla świętego Jana Pawła II. On Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 sam – święty Papież – był zawsze pełen wdzięczności dla swojego najbliższego współpracownika – Prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Jesteśmy pewni, że teraz spogląda na nas z wysoka i cieszy się z naszego spotkania”. O nadaniu tytułu doktora honoris causa Benedykowi XVI zadecydowały senaty obu uczelni na podstawie przyjętych recenzji. Dla Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie recenzje przygotowywali: ks. prof. dr hab. Andrzej Zając (UPJPII), ks. dr hab. Jacek Bramorski, (prof. AM Gdańsk) oraz prof. dr hab. Teresa Malecka (Akademia Muzyczna). Natomiast dla Akademii Muzycznej w Krakowie recenzje przygotowali: ks. prof. dr hab. Kazimierz Szymonik (Uniwersytet Muzyczny im. Fryderyka Chopina w Warszawie), ks. dr hab. Robert Tyrała (UPJPII) oraz bp. prof. dr hab. Tadeusz Pieronek (UPJPII). Uroczystość rozpoczął chór odśpiewaniem „Gaude Mater Polonia”, a prowadził ją ks. dr hab. Robert Tyrała – dyrektor Międzyuczelnianego Instytutu Muzyki Kościelnej. Uczestniczyli w niej: senaty obu uczelni i pracownicy naukowi. Miałem ten niezwykły zaszczyt być tam wraz z moją rodziną. Przemówienia przeplatane były śpiewem chóru i grą utworów Mozarta przez kwartet smyczkowy. Laudację doktoranta wygłosił prof. dr hab. Stanisław Krawczyński: „Najwyższy tytuł akademicki, jakim jest doktorat honoris causa, dwie uczelnie: Uniwersytet Papieski Jana Pawła II w Krakowie i Akademia Muzyczna w Krakowie nadają zawsze postaciom wybitnym w działalności naukowej czy artystycznej, pracującym 5 na rzecz szeroko pojętego dobra. Są to jednocześnie osoby bliskie uczelnianym środowiskom ze względu na dążenie do tych samych wartości, jakie tworzą misje obu szkół wyższych. Idea wiary, dobra i piękna niezwykle silnie łączy postacie doktorów honorowych z ideami najwyższych wartości. Taką właśnie osobą wybitną i bliską nam wszystkim jest pontifex romanus emeritus Benedykt XVI. Sztuka, a zwłaszcza muzyka, jest naszemu wielkiemu Laureatowi szczególnie bliska. W swojej refleksji nad jej wartością Benedykt XVI określa kształt jej natury, zadania, jakie przed nią stoją, oraz funkcję, jaką pełni w Kościele. To właśnie dzięki niej człowiek w sposób szczególny może zbliżyć się do Boga, odkrywając Jego piękno, wszechogarniającą miłość i nieskończone dobro. Tak więc Ojciec Święty powierza muzykom kościelnym wyjątkowe zadanie, mówiąc: <Jesteście strażnikami piękna; dzięki swojemu talentowi możecie przemawiać do serca ludzkości, trafiać do indywidualnej i zbiorowej wrażliwości, rozbudzać marzenia i nadzieje […] Bądźcie zatem wdzięczni za otrzymane dary i w pełni świadomi wielkiej odpowiedzialności za ukazywanie piękna, za porozumiewanie się w pięknie i poprzez piękno!>. Odnajdywanie przez muzykę drogi prowadzącej do Boga staje się w teologii Benedykta XVI ciągłym dążeniem do Najwyższego Piękna, które pomaga pogłębiać szczególną z Nim więź. Staje się transcendentnym porozumieniem pomiędzy rzeczywistą Osobą Boga a pełnym oddania i miłości dążeniem człowieka do Niego jako Piękna w jedynej niezaprzeczalnej i niepodważalnej Prawdzie. Ojciec Święty w swojej teologicznej refleksji wskazuje na ścisły związek Ostatnia modlitwa Anioł Pański przed abdykacją Benedykta XVI. Papież mówił: „Serdecznie pozdrawiam Polaków. Dziękuję wam za pamięć i dowody bliskości, które otrzymuję od was w tych dniach, a szczególnie za modlitwy”. 6 Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 muzyki kościelnej z liturgią, ukazując ich zintegrowany eschatologiczny wymiar. Ich ścisłe zespolenie staje się, zdaniem Benedykta XVI, wniknięciem w najdoskonalszy wymiar rozumienia zależności człowieka od Boga. Pozwala każdemu, mimo licznych pokus otaczającej go rzeczywistości, szukać własnej drogi, którą zmierzać będzie do Niego i Jego wszechogarniającej miłości. Droga ta staje się więc źródłem rozwoju ludzkości, łaknącej i szukającej. Bez tego szeroko pojętego sposobu rozwoju człowiek nigdy nie osiągnie pełni człowieczeństwa. Dlatego w zespoleniu muzyki z liturgią należy upatrywać środka pozwalającego na wyjście poza granice płytkiego rytualizmu, będącego jedynie formą bez treści. To właśnie dzięki transcendentnej roli wzajemnie zespolonych muzyki i liturgii człowiek potrafi oprzeć się pokusie hipostazowania swojej wartości i wartości wspólnoty. Dla Benedykta XVI muzyka pełni rolę służebnej formy, narzędzia budującego nowy Lud Boży, którego głową jest Chrystus, a my wszyscy jego członkami. Bez muzyki każda forma liturgiczna staje się jedynie martwym rytuałem, zwykłym gestem bez związku z transcendencją, a każdy z nas traci bezcenną pomoc w rozwijaniu własnego człowieczeństwa prowadzącego go do Stwórcy. Benedykt XVI niezwykle szeroko ujmuje zakres teologiczny muzyki kościelnej: <to najwznioślejsza, służebna forma […], w której wypełnieniu nie musi się ona wyrzekać swojej artystycznej wielkości – przeciwnie, dopiero w ten sposób osiąga ją w pełni: oczyszcza zasypaną pyłem drogę do serca, do jego najgłębszego wnętrza, gdzie spotyka się bezpośrednio ze swoim Stwórcą i Odkupicielem. Wszędzie, gdzie to następuje, muzyka staje się drogą, która prowadzi do Jezusa – drogą, na której Bóg ukazuje nam swoje zbawienie>”. Bulle doktorskie wręczyli: prof. dr hab. Zdzisław Łapiński – rektor Akademii Muzycznej w Krakowie i ks. prof. dr hab. Wojciech Zyzak – rektor Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie. Papież – emeryt w swoim wykładzie doktorskim powiedział: „W tej chwili mogę jedynie wyrazić moje najszczersze i najserdeczniejsze podziękowania za wiel- ki zaszczyt, jaki mi zgotowaliście, przyznając doctoratus honoris causa. Dziękuję Wielkiemu Kanclerzowi, Jego Eminencji drogiemu Kardynałowi Stanisławowi Dziwiszowi i Władzom akademickim obu Uczelni. Cieszę się przede wszystkim, że w ten sposób jeszcze bardziej pogłębił się mój związek z Polską, z Krakowem, z ojczyzną naszego wielkiego świętego Jana Pawła II. Bez niego bowiem trudno sobie nawet wyobrazić moją drogę duchową i teologiczną. Swoim żywym przykładem ukazał on nam również, jak mogą się ze sobą łączyć radość wielkiej muzyki sakralnej i zadanie wspólnego uczestnictwa w liturgii, podniosła radość i pokorna prostota celebracji wiary .W latach posoborowych z nową żarliwością ujawnił się bardzo stary spór w tej kwestii. Ja sam wychowałem się w rejonie Salzburga, naznaczony wielką tradycją tego miasta. Było tam czymś naturalnym, że uroczyste Msze św. z towarzyszeniem chóru i orkiestry stanowiły integralną część naszego doświadczenia wiary w celebracji liturgii. Na trwałe, na przykład, wpisało się w moją pamięć, że skoro tylko zabrzmiały pierwsze nuty Mszy Koronacyjnej Mozarta, to jakby otwierało się niebo i można było bardzo głęboko odczuć obecność Pana. Jednakże obok tego obecny już był Ruch Liturgiczny, zwłaszcza za pośrednictwem jednego z naszych kapelanów, który później został wicerektorem, a następnie rektorem Wyższego Seminarium Duchownego we Fryzyndze. Później, podczas moich studiów w bawarskim Monachium, bardzo konkretnie coraz mocniej wnikałem w ruch liturgiczny poprzez wykłady profesora Josepha Paschera, jednego z najważniejszych ekspertów Soboru w tematyce liturgicznej, a zwłaszcza przez życie liturgiczne we wspólnocie seminaryjnej. Tak więc stopniowo wyczuwalne stało się napięcie między participatio actuosa [aktywnym uczestnictwem] zgodnym z liturgią a uroczystą muzyką, która otaczała działanie sakralne, chociaż jeszcze tego tak silnie nie dostrzegałem. W Konstytucji o Liturgii Soboru Watykańskiego II napisano bardzo wyraźnie: <Z największą troskliwością należy zachowywać i otaczać opieką skarbiec muzyki kościelnej>. Z drugiej strony tekst ten podkreśla jako podstawową kategorię Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 liturgiczną participatio actuosa wszystkich wiernych w świętej czynności. To, co w soborowej Konstytucji jest jeszcze zgodnie złączone, później, w recepcji Soboru, było często stawiane w relacji dramatycznego napięcia. Znaczące środowiska Ruchu Liturgicznego utrzymywały, że dla wielkich dzieł chóralnych i dla mszy na orkiestrę w przyszłości miejsce będzie tylko w salach koncertowych, a nie w liturgii, gdzie może być miejsce tylko dla śpiewu i wspólnej modlitwy wiernych. Z drugiej strony było zakłopotanie z powodu zubożenia kulturowego Kościoła, które musiało stąd wynikać. Jak można pogodzić te dwie rzeczy? Jak realizować Sobór w jego całości? Takie pytania narzucały się mnie i wielu innym wiernym, zarówno ludziom prostym, jak i osobom posiadającym wykształcenie teologiczne. W tym momencie warto może postawić pytanie podstawowe: Czym właściwie jest muzyka? Skąd pochodzi i do czego zmierza? Myślę, że można wskazać trzy „miejsca”, z których wypływa muzyka. Pierwszym jej źródłem jest doświadczenie miłości. Kiedy ludzie byli zauroczeni miłością, otwierał się im inny wymiar istnienia, nowa wielkość i perspektywa rzeczywistości. Pobudzała ona także do wyrażania siebie w nowy sposób. Poezja, śpiew i w ogóle muzyka zrodziły się z tego doświadczenia wstrząsu, z tego otwierania się nowego wymiaru życia. Drugim źródłem muzyki jest doświadczenie smutku, dotknięcie śmiercią, bólem i otchłaniami istnienia. Także i w tym przypadku otwierają się w przeciwnym kierunku nowe wymiary rzeczywistości, które nie mogą znaleźć odpowiedzi w samych tylko słowach. Wreszcie trzecim miejscem pochodzenia muzyki jest spotkanie z tym, co Boże, od początku w jakiejś mierze definiującym to, co ludzkie. Tu najbardziej jest obecne coś zupełnie innego i coś zupełnie wielkiego, co pobudza w człowieku nowe sposoby wyrażania siebie. Może da się powiedzieć, że w istocie także w dwóch pozostałych obszarach – miłości i śmierci – dotyka nas tajemnica Boga, a więc w tym sensie dotknięcie przez Boga stanowi w sumie źródło muzyki. To wzruszające, gdy dostrzegamy, że na przykład w Psalmach ludziom nie wystarcza już sam tylko śpiew i znajdujemy odwołanie do wszystkich instrumentów: rozbudzona zostaje ukryta muzyka stworzenia, jej tajemniczy język. Wraz z Psałterzem, w którym mamy do czynienia z dwoma motywami: miłości i śmierci, znajdujemy się wprost u źródeł muzyki Kościoła Bożego. Można powiedzieć, że jakość muzyki zależy od czystości i wspaniałości spotkania z tym, co Boże, z doświadczeniem miłości i cierpienia. Im bardziej czyste i prawdziwe jest to doświadczenie, tym czystsza i wspanialsza będzie także muzyka, która z niego się rodzi i rozwija. W tym miejscu chciałbym wyrazić myśl, która w ostatnim czasie pochłaniała mnie coraz bardziej, tym bardziej, im częściej różne kultury i religie wchodzą między sobą w relacje. W ramach najróżniejszych kultur i religii obecna jest wielka literatura, świetna architek- 7 tura, malarstwo i wspaniałe rzeźby. I wszędzie jest także muzyka. A jednak w żadnym innym środowisku kulturalnym nie ma muzyki o wielkości dorównującej tej, która zrodziła się w kontekście wiary chrześcijańskiej: od Palestriny do Bacha, Haendla, aż po Mozarta, Beethovena i Brucknera. Muzyka zachodnia jest czymś wyjątkowym, nie mającym sobie równych w innych kulturach. To powinno skłonić nas do zastanowienia. Oczywiście, muzyka zachodnia wykracza daleko poza dziedzinę religijną i kościelną. A jednak swoje najgłębsze źródło znajduje w liturgii, w spotkaniu z Bogiem. Jest to bardzo wyraźne u Bacha, dla którego chwała Boga stanowi w ostateczności cel całej muzyki. Wspaniała i czysta odpowiedź muzyki zachodniej rozwinęła się w spotkaniu z Bogiem, który w liturgii uobecnia się nam w Jezusie Chrystusie. Ta muzyka jest dla mnie wyrażeniem prawdy chrześcijaństwa. Tam, gdzie rozwija się taka odpowiedź, miało miejsce spotkanie z prawdą, z prawdziwym Stwórcą świata. Dlatego wielka muzyka sakralna jest rzeczywistością o randze teologicznej oraz o trwałym znaczeniu dla wiary całego chrześcijaństwa, chociaż nie jest konieczne, aby wykonywana była zawsze i wszędzie. Z drugiej jednak strony, jest również jasne, że nie może zniknąć z liturgii i że jej obecność może być szczególnym sposobem uczestnictwa w świętych obrzędach, w tajemnicy wiary. Jeśli myślimy o liturgii celebrowanej przez świętego Jana Pawła II na każdym kontynencie, widzimy całą szerokość możliwości ekspresyjnych wiary w wydarzeniu liturgicznym. Widzimy także, jak wspaniała muzyka tradycji zachodniej nie jest obca liturgii, ale w niej się zrodziła i rozwinęła, a w ten sposób nieustannie na nowo przyczynia się do jej kształtowania. Nie znamy przyszłości naszej kultury i muzyki sakralnej. Ale jedno jest jasne: tam, gdzie rzeczywiście zachodzi spotkanie z Bogiem żywym, który w Chrystusie przychodzi do nas, tam rodzi się i nieustannie na nowo się rozwija także odpowiedź, której piękno pochodzi z samej prawdy. Działalność obydwu uczelni, które przyznają mi ten doktorat honoris causa, stanowi istotny przyczynek, aby wielki dar muzyki pochodzącej z tradycji wiary chrześcijańskiej pozostawał żywy i pomagał, by twórcza siła wiary także w przyszłości nie gasła. Za to wam wszystkim serdecznie dziękuję, nie tylko za zaszczyt, jakim mnie obdarzyliście, ale także za całą pracę, jaką wykonujecie w służbie pięknu wiary. Niech Pan was wszystkich błogosławi!” Wielkie brawa przerwał chór śpiewając „Gaudeamus igitur”. Na zakończenie wszyscy podeszliśmy do Ojca Świętego, przedstawiani przez ks. dr hab. Roberta Tyrałę, ucałowaliśmy pierścień i zamieniliśmy kilka słów. Widać było wielkie wzruszenie na twarzy papieża. Potem uściśnięcie dłoni i oczekiwanie na słowa, których nie sposób było nie wypowiedzieć. Marek Polański 8 Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 Pamięci ks. Kamila Kowalczyka w drugą rocznicę Jego śmierci KAZANIE, KTÓREGO NIE WYGŁOSIŁEM... Czy chce Pani tekst kazania, które przygotowałem, ale nie zostało wygłoszone? – zapytał mnie ks. Kamil podczas jednego ze spotkań redakcji „Okruchów św. Wojciecha”. Oczywiście – odpowiedziałam natychmiast – wiedząc, że dostanę prawdziwy „rarytas” dla duszy, gdyż z takich właśnie kazań znaliśmy ks. Kamila. Po chwili dzierżyłam w ręce maszynopis; zapytałam jeszcze, dlaczego nie zostało wygłoszone, na co dostałam odpowiedź, że zmienił się plan niedzielnej Eucharystii, (czy to przybył do parafii kaznodzieja z zewnątrz, czy też przysłano list z kurii, który należało odczytać – dzisiaj już nie pamiętam). Zaraz po powrocie do domu, przeczytałam kazanie. Dzisiaj jest ono dla mnie cenną pamiątką po naszym ukochanym Wikariuszu i, chociaż nie wybrzmiało w kościele św. Wojciecha owej niedzieli, na którą zostało przygotowane, podzielę się nim z Tobą drogi Czytelniku „Okruchów św. Wojciecha”; może czytając je przywołasz w pamięci wysoką sylwetkę młodego kapłana i ton głosu, którym wypowiadał słowa skierowane do nas. „Przeszłość – jest to dziś, tylko cokolwiek dalej” – pisał niegdyś Cyprian Kamil Norwid. Wprawdzie historię można lubić lub nie, to jednak – bez względu na osobiste upodobania – trudno jest wykluczyć jej wpływ na nasze życie. Ona jest w nas. To jest teraźniejszość, tyle, że nieco przesunięta na osi czasu. Historia jest dla człowieka tym, czym dla drzewa korzenie. Dostarcza mu pokarmu. Pozwala wznosić się do nieba, bez obawy upadku przy pierwszym wichrze. Dziś niezwykle popularne jest doszukiwanie się rodzinnych korzeni. Człowiek chce wiedzieć, z czego wyrasta. Dzieci w szkołach przygotowują drzewa genealogiczne. Archiwa parafialne i kurialne oblegane są przez domoro- słych badaczy dziejów swoich protoplastów. Rezultaty bywają różne. Jedni z dumą wymieniają zasługi i dokonania pradziadków, inni szare życie swoich antenatów spowijają milczeniem. Bo niby znojne posługiwanie się motyką czy kosą miało mniejsze znaczenie niż dumne poruszanie berłem czy szablą. Tymczasem – jak nie wypiera się poeta Józef Baran „Moi mali przodkowie”: „cierpliwsi od Szymona Słupnika stali przez całe życie na baczność trzymając przed sobą w zesztywniałych rękach lustra w tych lustrach przeglądali się Wielcy przymierzali korony berła peruki i szczerbce zwycięskie bitwy i bohaterskie klęski przed tymi lustrami czynili ostatnie przygotowania do najdłuższej ze wszystkich wypraw wyprawy w Historię”. Dzisiejszej niedzieli znów przypatrujemy się Jezusowi bawiącemu w rodzinnym Nazarecie. Ta prowincjonalna wioska była osadą nieznaną ani Pismu Świętemu, ani żadnemu ze znanych nam ówczesnych spisów ludności, ani nawet żydowskiemu historykowi Józefowi Flawiuszowi. Totalny margines. I w takim oto środowisku powstaje wielki prorok. Kiedy przemawia w miejscowej synagodze, ludzie pytają: „Czy nie jest to syn Józefa?”. Przecież syn prostego rzemieślnika nie może być prorokiem. Jezus ubiega myśli ziomków, którzy na końcu języka mieli starożytne Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 przysłowie: „Medice, cura te ipsum” – „lekarzu, ulecz samego siebie”. Mówi im, że nikt nie jest prorokiem we własnej ojczyźnie. W genealogii Jezusa z Nazaretu, przekazanej nam przez św. Mateusza, nie znajdziemy samych tylko świetlanych postaci. Pojawiają się w niej osoby, których słusznie można by się wstydzić. Spośród zaledwie czterech kobiet wspomnianych przez Ewangelistę, żadna nie była Żydówką, wszystkie natomiast były obciążone grzechem. Tamar, Rachab, Rut, Batszeba. Tamar – spłodziła z własnym teściem, Judą, dwóch synów, Rachab – prostytutka z Jerycha; Rut – poganka wywodząca się od Moaba, syna Lota – bratanka Abrahama – narodzonego z kazirodczego związku z własną córką po zagładzie Sodomy i Gomory i Batszeba – „dawna żona Uriasza”, która z pozamałżeńskiego związku z królem Dawidem wydała na świat Salomona. Nie chodziło oczywiście o to, żeby insynuować, iż wszystkiemu winne są kobiety. Oto pierwszą osobą, której objawiona została wieść o Wcieleniu Syna Bożego, była niewiasta – Miriam z Nazaretu. Pierwszą zwiastunką radości wielkanocnego poranka była niewiasta – Maria Magdalena. Tak się przedstawia historia Zbawiciela. Bóg się nie wstydzi, że w Jego żyłach płynie krew grzeszników! Toteż i Jego generacja nie jest wyidealizowana, lecz taka,która głośno woła, że On – Bóg-Człowiek – niósł w swych przodkach znamię grzechu, od którego przyszedł wybawić ludzi. Bez wyjątku: Żydów i nie-Żydów. Wszystkich! Ciebie, siostro i bracie, także. A my? Jakże często wstydzimy się niektórych krewnych i przodków. Może warto zadać sobie pytanie: kogo z własnej rodziny najchętniej byś się wyparł? Ojca alkoholika, brata kryminalisty, matki chorej psychicznie, upośledzonego czy kalekiego syna, dziadka w Wehrmachcie lub w bezpiece? A może 9 skrzętnie ukrywasz w gronie bliskich skandal obyczajowy, odmienną orientację polityczną (lub inną), albo po prostu biedę? Współczesnemu człowiekowi trudno żyć bez tzw. „kreowania własnego wizerunku”. Wizażyści mają pełne ręce roboty, aby zbudować ten właściwy. Ludzie silą się, aby uchodzić za kogoś, kim naprawdę nie są. Wystarczy przyjrzeć się profilom na Facebooku. Wielu nie przyznaje się do własnego Nazaretu, bo to mało atrakcyjne. Lepiej przemilczeć, wygodniej konfabulować. „Wyrzucili Go z miasta” – napisze Ewangelista. Ziomkowie pozbyli się Jezusa. Chcieli Go mieć na swoją małą, ludzką miarę. Niczym „złotą rybkę” do spełniania życzeń. Ale że najpierw zażądał od nich wiary, postanowili Go usunąć. Wiara jest bowiem trudna, jeśli ktoś siebie uznaje za „pępek świata”. Czy nie masz w tym momencie déja vu? To przypomnij sobie, kogo ze swojego życia już wyzułeś, kogo byś najchętniej wykluczył z Kościoła, kogo wyobcował w klasie, w pracy, w towarzystwie? A może wyrzuciłeś ze swego życia także Boga, bo ci niewygodny? Nie od dziś wiadomo, że jak się nie żyje tak, jak się wierzy, wówczas zaczyna się wierzyć tak, jak się żyje. To nie Słowo Boże mamy naginać do naszych widzimisię, ale to my mamy do niego dorastać. Wydarzenie z Nazaretu nie należy tylko do historii. Dzieje się w życiu wielu z nas. I doskonale potwierdza, że: „Przeszłość – jest to dziś tylko cokolwiek dalej. (...) Nie jakieś tam coś, gdzieś, gdzie nigdy ludzie nie bywali!...”. (Kazanie na 4. Niedzielę Zwykłą (C), 3 lutego 2013 r.) udostępniła i opatrzyła wstępem Anna Stawowiak P.S. W wydanej przez Parafię św. Wojciecha książce „Wikary z Bronowic” znajdują się te kazania śp. ks. Kamila Kowalczyka, które zostały wygłoszone, powyższe kazanie, jak zaznaczyłam w tytule, jest kazaniem niewygłoszonym i można przypuszczać, że do tej pory nigdzie niepublikowanym. 10 Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 KAPŁANI Z BRONOWICKIEJ PARAFII – KS. PRAŁAT JAN BIELAŃSKI Jak wiadomo, obchodzimy w tym roku piętnastą rocznicę konsekracji naszego Kościoła. Z tej okazji, w kolejnych numerach „Okruchów”, chciałbym przedstawić sylwetki Kapłanów, którzy przyczynili się do powstania naszej parafii, zasłużyli się pracą dla niej i pozostali w naszych wspomnieniach. Postaram się z nimi spotkać i porozmawiać o ich wspomnieniach z okresu pracy w Bronowicach, oraz o tym, jak potoczyły się ich dalsze losy. W tym numerze zapraszam do przeczytania tekstu o księdzu prałacie Janie Bielańskim. Ksiądz Prałat Jan Bielański. Pierwszy organizator naszej parafii, potem organizator parafii Św. Brata Alberta w Czyżynach i jej późniejszy proboszcz. Wspaniały Kapłan i dobry, szlachetny człowiek. Urodzony 3 stycznia 1939 roku w Odrowążu Podhalańskim, tam też ochrzczony 6 stycznia 1939. Po ukończeniu gimnazjum w Nowym Targu, w 1957 roku wstąpił do Krakowskiego Seminarium Duchownego. Święcenia kapłańskie przyjął z rąk księdza kardynała Karola Wojtyły 23 czerwca 1963 roku. Pracował w Stryszawie, w Zakopanem w parafii św. Rodziny, w parafii Św. Floriana w Krakowie. W latach 1976-1980 organizował naszą parafię, św. Wojciecha na osiedlu Bronowickim. Następnie został duszpasterzem III rejonu parafii Bieńczyckiej, a od 1983 roku proboszczem czyżyńskiej parafii św. Brata Alberta, gdzie pracuje do tej pory, już jako emeryt, choć, jak sam twierdzi, kapłan na emeryturę nie przechodzi nigdy. W roku 1996 dostąpił godności prałata. Udając się na spotkanie z księdzem Janem, sądziłem, iż zadam mu kilka zaplanowanych wcześniej pytań. Kilkanaście minut, może pół godziny... Szybki wywiad. Nie wiedziałem jeszcze, jak bardzo się myliłem. Krótkie spotkanie zamieniło się w długą, pasjonującą rozmowę z niezwykłym człowiekiem, wysłuchałem bardzo ciekawej i bogatej historii kapłana i miejsc z nim związanych. Postaram się zebrać w krótką relację to, co usłyszałem. Na początku zapytałem księdza Prałata o wspomnienia z okresu pracy w parafii św. Wojciecha, o to, jakie doświadczenia stąd wyniósł, co szczególnie zapamiętał oraz jak potoczyły się jego losy po odejściu z naszej parafii. Ksiądz Prałat przyszedł na świat w rodzinie o silnych tradycjach katolickich i patriotycznych. Tak opowiadał o swojej młodości: „Moim marzeniem od dzieciństwa było zostać księdzem. Podobał mi się strój kapłana, śpiew religijny, obrzędy mszy świętej. (…) Na drodze do kapłaństwa miałem małe przeszkody: po ukończeniu szkoły podstawowej mój ojciec nie wyraził zgody na dalszą naukę, gdyż oczekiwał pomocy w gospodarstwie i bał się kosztów kształcenia. (…) Mama i ja przekonaliśmy tatę, że poradzimy sobie. (…) A potem... matura, seminarium, święcenia, kapłaństwo. Przyłożyłem ręce do ewangelicznego pługa i nie oglądam się wstecz.” O pracy w Bronowicach mówił dużo i bardzo barwnie: „W 1976 roku ksiądz kardynał Karol Wojtyła powiedział do mnie: na osiedlu Bronowickim w Krakowie przy Szkole 35, na Złotym Rogu trzeba założyć samodzielne duszpasterstwo i nową parafię. To był dla mnie „poligon doświadczalny”, który mi się później bardzo przydał. Tam – bloki, bloki, kilkadziesiąt domków jednorodzinnych i osiem tysięcy mieszkańców. Jak, gdzie i za co tworzyć tu nową placówkę? Ale Pan Bóg, św. Wojciech, a także ksiądz prałat Stanisław Truszkowski i grono dzielnych katolików pomogło mi stworzyć fundamenty pod dzisiejszą parafię św. Wojciecha.” „Przez rok szukałem punktu zaczepienia. Chodziłem, szukałem, pytałem. W końcu dowiedziałem się o możliwości zakupu budynku piekarni przy ulicy Bronowickiej. Udało się.” „Przez jakiś czas byłem właścicielem kamienicy w Krakowie” śmieje się ksiądz Jan. „Pierwsze trzy noce nie mogłem spać. Miałem mały pokoik od strony ulicy. Tramwaje nie dawały zasnąć, a potem budziły. Później się przyzwyczaiłem. Księża Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 Szkodoń i Nowobilski mieli duży pokój po drugiej stronie domu. Tam mieli ciszę”. „Zmagałem się z wieloma problemami, nie było dojazdu do budynku, a trzeba było prowadzić prace remontowe i budowlane. Trzeba było wyburzyć piec piekarniczy, wydawało się to błahostką, a zajęło ponad miesiąc. Trzeba było zorganizować salę do nauki religii, kaplicę. A na początku, przez jakiś czas, utrzymać wszystko w tajemnicy. Ławki i stoły do salki przenosiłem sam pewnej nocy, z budynku obok szkoły na Złotym Rogu. Zacząłem o północy, skończyłem o czwartej nad ranem. Ale z pomocą Pana Boga, św. Wojciecha i grupy parafian, która szybko się koło mnie zebrała i bardzo wspomagała, mimo trudności, udawało się realizować nasze plany.” W 1980 roku ksiądz Jan Bielański został duszpasterzem III rejonu parafii w Bieńczycach, a od 1983 roku proboszczem tworzonej przez siebie parafii Św. Brata Alberta. Początki tej pracy wspomina tak: „Ksiądz kardynał Franciszek Macharski skierował mnie do parafii Bieńczyce, do III rejonu duszpasterstwa. Przybyłem tu już z pewnym doświadczeniem bronowickim. Napotkałem życzliwość Metropolity, księdza proboszcza Józefa Gorzelanego i całego zespołu duszpasterskiego.” „Z tego okresu najlepiej pamiętam decyzję ówczesnego prezydenta Krakowa, Józefa Gajewicza, który uznał potrzebę i dopuścił możliwość budowy kościoła. Potem moment poświęcenia placu i Krzyża został mi mocno w pamięci, pierwsza dostawa desek i ochotnicy do budowy ogrodzenia, kaplicy, a potem domu parafialnego...” „W latach dziewięćdziesiątych, w jednym roku do Pierwszej Komunii Świętej przystąpiło 530 dzieci. Przez trzy niedziele, tam przy kaplicy, na dworze, nieraz w deszczu (uciekaliśmy kilka razy pod koniec mszy świętej do kaplicy), stłoczeni, zmoknięci – tego nie sposób zapomnieć! A potem, po sześciu latach te same dzieci przystępowały do bierzmowania. To była masa, masa!” „ A później, przez dwa dni i jedną noc, bez przerwy, betonowanie stropu kościoła i żelbetonowego pierścienia spoczywającego na ośmiu filarach, podtrzymujących żelazną konstrukcję dachu świątyni. Tam na górze, na tych ośmiu filarach, jest ogromny i ciężki pierścień żelbetonowy, stąd właśnie wylewanie betonu musiało trwać bez przerwy, żeby nie było później kłopotów z jego łączeniem się.” Historia budowy kościoła w Czyżynach i związane z nią wydarzenia, opowiedziana przez księdza Prałata, mogłaby być materiałem na kolejny, zapewne ciekawy i pasjonujący artykuł. Jednocześnie ksiądz Jan angażował się też w działalność charytatywną, mając i na tym polu ogromne zasługi. Jak sam twierdzi, tak musi być. Patron parafii zobowiązuje do czynienia dobra i pomocy potrzebującym. 11 Na tym też według niego polega kapłaństwo. Na służbie Bogu i ludziom wszędzie tam, gdzie zachodzi taka potrzeba. I ta służba trwa nadal. Nadal pomaga potrzebującym materialnie, służy wiernym przez posługę w konfesjonale, sprawując Eucharystię, udzielając sakramentów. Często pomaga samą swoją obecnością. „Kapłan nigdy nie przechodzi na emeryturę”. Spotyka się z ludźmi starszymi, z młodzieżą, wspomaga duszpastersko różne wspólnoty na terenie parafii, ale także poza nią. Pamięta też o swoich rodzinnych stronach, odwiedzając je często, biorąc udział w tamtejszych uroczystościach, gdyż i tam jest pamiętany i znany jako dobry człowiek i kapłan. Jest dumny ze swoich korzeni, ze swojego góralskiego pochodzenia. Wspomaga górali nie szczędząc czasu i pieniędzy na krzewienie góralskiej kultury, sztuki, muzyki i śpiewu. Nie wszyscy to rozumieją i aprobują, ale „jeszcze się taki nie urodził, coby wszystkim dogodził”. Bardzo ważną w jego życiu jest też działalność na rzecz „Solidarności”. Wspierał odważnie strajkujących hutników w czasie stanu wojennego. Był wśród nich w najtrudniejszych momentach, spowiadał, udzielał Komunii Świętej, wspomagał dobrym słowem, dodawał otuchy, nie zważając na ryzyko, jakie sam ponosi. Pomimo nacisków ze strony Służby Bezpieczeństwa nigdy nie zgodził się zostać donosicielem, co zapewne także utrudniało mu pracę przy budowie kościoła. Jednak nigdy nie działał na szkodę swojej umiłowanej Ojczyzny oraz na szkodę innych ludzi. Za swoje zasługi był wielokrotnie wyróżniany i odznaczany. W roku 2007 został wyróżniony tytułem Nowohucianina roku przez kapitułę „Głosu – Tygodnika Nowohuckiego”. „Jestem szczęśliwym człowiekiem. Cieszę się zdrowiem, choć wiem, że słońce chyli się ku zachodowi. Cieszę się szacunkiem u ludzi, ale wiem, że jeszcze dużo jest do zrobienia”. „Kilka zdań jest ważnych w moim życiu: – Porta patet, cor magis – co znaczy: drzwi otwarte, serce bardziej. – U kogo Bóg jest na pierwszym miejscu, u tego wszystko jest na właściwym miejscu. – Kapłaństwo jest trudne, ale piękne i radosne, ponieważ prowadzi ludzi do Boga i sprowadza Boga do ludzi. Na koniec naszego spotkania odmówiliśmy wspólnie Anioł Pański. Ksiądz Jan wskazał na figurę Jezusa zawieszoną na ścianie pokoju. Figurę szczególną, gdyż nieposiadającą rąk. „Popatrz. To ja mam być Jego rękami” Pisząc te słowa o księdzu prałacie Janie Bielańskim wspierałem się własnymi notatkami, tym, co zapamiętałem z rozmowy oraz bogatymi materiałami, które podarował mi bohater artykułu. Grzegorz Leleń 12 Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 ENCYKLIKA PAPIEŻA FRANCISZKA LAUDATO SI ZACHOWAJ PORZĄDEK, A PORZĄDEK CIEBIE ZACHOWA „Ekologia” – to słowo pojawia się czasem w naszych rozmowach, a częściej w radiu lub telewizji. Różne są zapewne związane z nim skojarzenia. Przede wszystkim, słysząc „ekologia” myślimy o ochronie przyrody. Są osoby, które rozumieją sens troski o otaczające nas środowisko. Wiedzą, że ta troska jest wzajemna: przyroda odpłaci „dobrem za dobre” i „złem za złe”. Z drugiej strony jednak wystarczy wybrać się do pobliskiego lasu, aby znaleźć tam plastikowe worki ze śmieciami, butelki, puszki, a nawet porzuconą oponę samochodową czy starą pralkę. Czasem ochrona przyrody kojarzy się z grupami, które organizują protesty przeciwko pewnym inwestycjom zakłócającym porządek natury lub też z osobami posiadającymi skrajne poglądy. Sam kiedyś spotkałem osobę, która z litością patrzyła i mówiła o leżącej na stole wiązance ciętych kwiatów, które „tak bardzo cierpią”, a po kilku tygodniach z agresją w głosie wypowiadała się o lekarzu, który nie chce zabić nienarodzonego dziecka. Warto w tym kontekście podkreślić, że prawdziwa ekologia wymaga całościowego podejścia do świata. Świat należy traktować jako dom, cały świat. Świat jest duży, a więc myślenie o nim nie może być ciasne. Trzeba mieć całościową wizję świata, a więc hierarchię wartości. Każdy, kto nie żyje bezmyślnie, zadaje sobie pytanie o to, co jest dla niego ważne, czemu warto poświęcić swoje siły, czego należy bronić. Idzie w głąb. Ekologia to przede wszystkim odpowiedzialne, a zatem szersze i głębsze spojrzenie na siebie, życie, świat. Następnie jest to życie według zasad. Jeśli uznaję, że coś jest ważne, dla czego warto się poświęcić, jeśli uważam, że złamanie pewnych zasad zniszczy życie moje lub innych, to przełamuję swój egoizm. Potrafię działać wbrew sobie wtedy, gdy staję się zagrożeniem dla świata. To może wielkie słowa: „być zagrożeniem dla świata”. Oczywiście nie jestem bezpośrednio odpowiedzialny za cały świat. Przede wszystkim odpowiadam za tę jego cząstkę, po której stąpają moje stopy. Gdyby się jednak chwilę zastanowić, to dostrzegę, że moje powiązaZamiatająca pokojówka, Henry Meynell Rheam (1859-1920). nia z tym wielkim światem są mocniejsze, niż mi się wydaje. Wystarczy spojrzeć na metki ubrań, które zawierają informacje o krajach, gdzie je wyprodukowano, aby się o tym przekonać. Życie według zasad, dostosowanie się do nich, może być trudne dla wielu z nas. Kiedyś pewien mądry, święty człowiek powiedział: „Zachowaj porządek, a porządek ciebie zachowa.” Ta maksyma była powtarzana przez księdza, który miał duży wpływ na środowisko młodzieży przy mojej rodzinnej parafii. Nie zawsze jako młodzi ludzie potrafiliśmy „zachować porządek”. Myśleliśmy głównie o porządku zewnętrznym, o dyscyplinie, dzięki której można osiągnąć w życiu pewne rzeczy. Zgadzam się i dzisiaj z tym, że jest to bardzo istotne, zwłaszcza w okresie dzieciństwa i młodości, a i później pomaga. Z biegiem czasu jednak zrozumiałem, że najpierw trzeba mieć porządek „w środku”. I nie chodzi tutaj o jakieś wewnętrzne napięcie, wynikające z trzymania się na smyczy, ale o… pokój, wewnętrzny pokój. O takim pokoju mówi Ewangelia i Listy Apostołów. Najpierw jest to pokój z Bogiem. Otwartość na Bożą mądrość, porzucenie tego, co się Bogu nie podoba. To wynik łaski Bożej, ale też wewnętrznej walki. Następnie jest to pokój z ludźmi: przebaczenie i pojednanie, otwartość na innych, ale też umiejętność przeciwstawienia się temu, co poniża i szkodzi. Drugi jest bliźnim, jest przyjacielem w drodze. Jak pięknie jest, gdy ludzie mieszkający pod jednym niebem i idący po jednaj drodze odkryją to i uszanują. Oznacza to także, że nie trzeba dawać się „wodzić za nos”. Jest to także pokój ze stworzeniem. Po pierwsze człowiek powinien odkryć, że nie potrzebuje za wiele. Są rzeczy, których mieć nie musi. Następnie warto zrozumieć, że jesteśmy dla siebie po to, aby się dzielić. Chodzi o to, co posiadamy, co otrzymaliśmy lub co zostało wypracowane. Chrześcijańska ekologia nosi na sobie rys wdzięczności i pracowitości. Tam, gdzie pojawia się chciwość i lenistwo, życie cudzym kosztem, tam kończy się chrześcijaństwo, a zaczynają się puste słowa o „równych prawach”, „litości”, czy nawet „miłosierdziu”. Warto wejść na drogę ekologii. Dlaczego? Konsekwentne kroczenie tą drogą otwiera umysł i serce, wzywa do pokonywania egoizmu, pozwala uznać prawa Boże nad światem. W efekcie – taką trzeba mieć nadzieję – człowiek staje się bardziej człowiekiem, a dzięki temu świat staje się piękniejszy. ks. Wojciech Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 13 RADOŚĆ DAWANIA... Ostatnia encyklika papieża Franciszka z czerwca 2015 r. posiada znamienny tytuł: „LAUDATO SI” („POCHWALONY BĄDŹ...”), zaczerpnięty z pieśni św. Franciszka, wyrażającej miłość i szacunek do ZIEMI, całej jej przyrody i wszystkich zamieszkujących ją istot: „Pochwalony bądź, Panie mój, przez siostrę naszą, matkę Ziemię, która nas żywi i chowa, wydaje różne owoce z barwnymi kwiatami i trawami...” Celem encykliki jest próba powstrzymania katastrofy ekologicznej, która grozi naszemu „wspólnemu domowi”. Każdy powinien więc zapoznać się z tym niezwykle przejrzystym, syntetycznym, przejmującym prawdą dokumentem, aby zrozumieć istotę, przyczyny i skutki światowego kryzysu ekologicznego. Tak jak wszystko na świecie, także ten kryzys sprowadza się do CZŁOWIEKA, jego wewnętrznych wartości, a raczej – w tym przypadku – ich braku. W części wstępnej encykliki Papież przypomniał wszystko to, co na temat ekologii napisali Jego Poprzednicy, ale o roli człowieka w tym zagadnieniu – co interesuje mnie w tej chwili najbardziej – najobszerniej wypowiedział się w rozdziale III, zatytułowanym „LUDZKI PIERWIASTEK KRYZYSU EKOLOGICZNEGO”. Zawarł w nim m.in. krytykę WYPACZONEGO ANTROPOCENTRYZMU (antropocentryzm to pogląd, że człowiek jest ośrodkiem i celem świata, a wszystko w przyrodzie dzieje się ze względu na niego). W akapicie 119 tego rozdziału czytamy: <Krytyka ta> „...nie powinna też stawiać na drugim planie WARTOŚCI STOSUNKÓW MIĘDZY LUDŹMI. Jeśli kryzys ekologiczny jest ujawnieniem się lub zewnętrznym przejawem KRYZYSU ETYCZNEGO, KULTUROWEGO I DUCHOWEGO nowoczesności, to NIE MOŻEMY ŁUDZIĆ SIĘ UZDROWIENIEM NASZYCH RELACJI Z PRZYRODĄ I ŚRODOWISKIEM NATURALNYM BEZ UZDROWIENIA WSZYSTKICH PODSTAWOWYCH RELACJI MIĘDZYLUDZKICH. Gdy myśl chrześcijańska domaga się podkreślenia szczególnej wartości człowieka – ponad innymi stworzeniami – daje wówczas podstawę, by dowartościować każdą oso- bę ludzką, a w ten sposób pobudza do uznania innych”. Warto również zacytować z akapitu 123 tego rozdziału krytykę RELATYWIZMU (relatywizm oznacza, że wszelkie wartości oraz związane z nimi normy i oceny mają charakter względny). <Relatywizm> „jest tą samą patologią, która pobudza daną osobę do wykorzystywania innej i potraktowania jej jedynie jako przedmiotu, zmuszając ją do pracy przymusowej lub sprowadzając do niewolnictwa za długi. Jest to ta sama logika, która prowadzi do porzucenia osób starszych, które nie służą naszym interesom, czy do wykorzystywania seksualnego dzieci. Jest to także logika wewnętrzna tych, którzy mówią: > Pozwólmy, by niewidzialne siły rynku uregulowały gospodarkę, ponieważ ich szkodliwy wpływ na społeczeństwo i przyrodę jest nieunikniony.< Jeśli nie ma żadnych PRAWD OBIEKTYWNYCH ANI STAŁYCH ZASAD poza zaspokojeniem własnych aspiracji i doraźnych potrzeb, jakie ograniczenia może mieć handel ludźmi, organizacje przestępcze, przemyt narkotyków, handel „krwawymi diamentami” czy skórami zwierząt zagrożonych wyginięciem? Czyż to nie ta sama logika relatywizmu usprawiedliwia handel organami ludzi ubogich, aby je sprzedać czy wykorzystać do badań, lub odrzucenie dzieci, ponieważ nie odpowiadają życzeniom swoich rodziców? Chodzi o tę samą LOGIKĘ „UŻYJ I WYRZUĆ”, generującą wiele odpadów jedynie z powodu NIEUPORZĄDKOWANEGO PRAGNIENIA KONSUMOWANIA WIĘCEJ NIŻ FAKTYCZNIE POTRZEBA”. Z powodu ogromu i złożoności zagadnień zawartych w encyklice, pragnę jeszcze ściślej zakreślić ramy tematyczne tego artykułu do sprawy NIEKONTROLOWANEJ ŻĄDZY CZŁOWIEKA DO POSIADANIA RZECZY I SPLENDORÓW. Ośmieliłam się więc sparafrazować jedno ze słynnych haseł – wskazówek św. Jana Pawła II, aby „BARDZIEJ BYĆ NIŻ WIĘCEJ MIEĆ” na – podobne w duchu i treści – „WIĘCEJ DAWAĆ (ofiarowywać, dzielić się, poświęcać) NIŻ MIEĆ (posiadać, gromadzić, kupować), przy czym „dawać” możemy 14 Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 nie tylko rzeczy materialne, ale np. dobry przykład, czas, nadzieję, wsparcie, „serce” (czyli dobre uczucia) itp. Chodzi o to, aby egoizmowi, zachłanności, bezmyślności przeciwstawić altruizm, empatię, hojność... W p. 8. wstępnej części encykliki Papież przywołał słowa patriarchy Bartłomieja: „Każdy z nas na miarę swoich skromnych możliwości przyczynia się do małych katastrof ekologicznych”, a w p. 9 napisał „Patriarcha Bartłomiej (–) zaproponował, byśmy PRZESZLI OD KONSUMPCJI DO POŚWIĘCENIA, OD CHCIWOŚCI DO WIELKODUSZNOŚCI, OD MARNOTRAWSTWA DO ZDOLNOŚCI DZIELENIA SIĘ, DO ASCEZY, KTÓRA OZNACZA UCZENIE SIĘ DAWANIA, A NIE PO PROSTU REZYGNOWANIA...” Jak najczęściej testujmy wrażliwość naszego sumienia w tym względzie, zadając sobie proste pytania, np. – Czy poświęcam wystarczająco dużo czasu sprawom naprawdę ważnym (np. swojej rodzinie)? – Czy pamiętam przysłowie: „Zgoda buduje, niezgoda rujnuje”? – Czy – w miarę swoich możliwości – pomagam innym w ich trudnej sytuacji życiowej? – Czy swoim postępowaniem daję dobry przykład innym (zwłaszcza dzieciom i młodzieży )? – Czy – w taktowny sposób – dzielę się z innymi swoim życiowym doświadczeniem? – Czy w swojej pracy zawodowej mam możliwość działań proekologicznych? – Czy muszę kupić jeszcze jeden talerz, płaszcz, mebel, samochód? – Czy nie da się naprawić jakiegoś urządzenia zamiast kupować nowe? – Czy oszczędzam wodę i wszelkie nośniki energii? – Czy segreguję śmieci? – Czy nie zostawiam śmieci w lesie lub nad rzeką? – Czy nie marnuję jedzenia? itp. To wielka radość móc coś komuś ofiarować, móc się z kimś czymś podzielić... Mam nadzieję przekonać tych, którzy nie doświadczyli jeszcze radości dawania, stawiając im za przykład wolontariuszy, których spotykamy w szpitalach i hospicjach, których widzimy na ekranach telewizorów w Lourdes czy w Afryce... Zwróćmy uwagę, że to ludzie uśmiechnięci, spokojni, serdeczni... Kiedy rozglądniemy się wokół siebie, zobaczymy zapewne też takich ludzi wśród nas... Materialne i duchowe „dary serca” trzeba też umieć przyjmować, nie unosić się dumą, czy myśleć o rewanżu... Dziękując, pomyślmy o tym, że może będziemy mieć okazję oddać to samo innym ludziom... Swoje rozważania pragnę zakończyć słowami piosenki „Tolerancja”, skomponowanej i wykonywanej przez Stanisława Sojkę do tekstu Kory Jackowskiej. Dlaczego nie mówimy o tym, co nas boli, otwarcie? Budować ściany wokół siebie – marna sztuka, Wrażliwe słowo, czuły dotyk – wystarczą Czasami tylko tego pragnę, tego szukam ... Na Miły Bóg! Życie nie tylko po to jest, by brać, Życie nie po to, by bezczynnie trwać. I aby żyć, siebie samego trzeba dać... Problemy twoje, moje, nasze boje, polityka... A przecież każdy włosek, nasze lata, policzone. Kto jest bez winy, niechaj pierwszy rzuci kamień, niech rzuci. Daleko raj, gdy na człowieka się zamyka. Na Miły Bóg! Życie nie tylko po to jest, by brać, Życie nie po to, by bezczynnie trwać. I aby żyć, siebie samego trzeba dać... Anna Siess Giotto di Bondone, Kazanie do ptaków, XIII w. Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 15 PRZEMIJANIE Rodzimy się i... przemijamy, tak samo jak przemija otaczający nas świat. Z każdą chwilą zdążamy do kresu ziemskiego życia. Jako dzieci i ludzie młodzi z reguły nie zastanawiamy się nad upływającym czasem, a tym bardziej nie myślimy o śmierci, chyba że „odszedł” ktoś bliski lub sami zostaliśmy dotknięci ciężką chorobą. Z biegiem lat i życiowych doświadczeń coraz częściej podejmujemy refleksje o przemijaniu. Wtedy i czas ulega jakby przyspieszeniu. Tak było od zarania dziejów. Kruche i ulotne jest życie, a śmierć czeka każdego z nas. Ten nieuchronny proces – przemijanie – staje się nieszczęściem, jeśli nie jest drogą ku zbawieniu. Przemijanie niekiedy budzi w nas lęk, czyni zgorzkniałymi. Nie przyjmujemy do naszej świadomości prawdy, że lęk przed przemijaniem jest tym silniejszy, im bardziej chce się przed nim zabezpieczyć lub uciec. Zapobiec przemijaniu nie sposób, to ułuda. Człowiek w swojej zuchwałości i pysze marzył często nawet o nieśmiertelności zamiast zaakceptować świat stworzony przez Boga i zaplanowany przez Niego porządek rzeczy. Owe marzenia skutecznie rozwiązuje śmierć. „Panta rhei” (wszystko płynie) – słowa greckiego filozofa Heraklita z Efezu mówią o przemijaniu. Heraklit twierdził, że wszystko się zmienia: „nie można dwa razy wstąpić do tej samej rzeki, jej wody bowiem zmieniają się, ciągle płyną”. Usystematyzował on pojęcia i prawdopodobnie jako pierwszy zaproponował teorię powszechnej zmienności. Temat przemijania intrygował człowieka zawsze. W literaturze i sztuce podejmowano go bardzo często. Oto dwa przypomnienia. O ulotności życia pisał m.in. Jan Kochanowski: „Zacność, uroda, moc, pieniądze, sława. Wszystko to minie jako polna trawa”. Ks. Jan Twardowski również wskazywał na nieuchronność i szybkość przemijania, ale także na miłość, która może przemijanie uczynić pięknym: „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą, zostaną po nich buty i telefon głuchy (…) Tak szybko stąd odchodzą, jak drozd milkną w lipcu, jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon, żeby widzieć naprawdę zamykają oczy, chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć, kochamy wciąż za mało i stale za późno”. Pismo Święte, a zwłaszcza Stary Testament, odnosi się w różnym kontekście do kwestii przemijania. Już w Księdze Rodzaju znajdujemy słowa Pana Boga do pierwszych rodziców po ich upadku: „Prochem jesteś i w proch się obrócisz”, mówiące o marności ludzkiego żywota. W Księdze Psalmów często znajdujemy odniesienia do przemijania, np.: – „Człowiek jak cień przemija, na próżno tyle się niepokoi, gromadzi, lecz nie wie, kto to zabierze” (Ps 39,7), – „Kończymy nasze lata jak westchnienie. Czas naszych dni – to lat siedemdziesiąt lub, gdy jesteśmy mocni, osiemdziesiąt; a większość z nich – to trud i marność, bo szybko mijają, my zaś odlatujemy” (Ps 90, 9-10), – „Dni człowieka są jak trawa, kwitnie jak kwiat na polu; ledwie muśnie go wiatr, a już go nie ma, i miejsce, gdzie był, już go nie poznaje” (Ps 103,15-16). Także w innych Księgach Starego Testamentu odnajdujemy teksty mówiące o kruchości i marności życia, np.: – „Dni moje lecą jak tkackie czółenko, i kończą się, bo braknie nici” (Hi 7,6), – „Człowiek zrodzony z niewiasty ma krótkie i bolesne życie. Wyrasta i więdnie jak kwiat, przemija jak cień, co nie trwa” (Hi 14,1-2), – „Czas nasz jak cień przemija, śmierć nasza nie zna odwrotu: pieczęć przyłożono i nikt nie powróci” (Mdr 2,5). W Księdze Izajasza sam Pan Bóg mówi, że niebo i ziemia przeminą, a nasze życie jest kruche i wskazuje nam, że tylko w Nim znajdziemy zbawienie: „Zaiste, niebo jak dym się rozwieje i ziemia zwiotczeje jak szata, a jej mieszkańcy wyginą jak komary. Lecz moje zbawienie będzie wieczne, a sprawiedliwość moja zmierzchu nie zazna” (Iz 51,6). „Marność nad marnościami – wszystko jest marnością” – to z kolei słowa z Księgi Koheleta, której treścią są rozważania nad sensem ludzkiego życia. Autor zadaje pytanie, jaka jest droga do prawdziwego szczęścia i nie znajdując odpowiedzi, stwierdza, że wszystko jest marnością. Szczęścia bowiem nie daje bogactwo i sława, rozkosze i mądrość. Kohelet widzi jednak dar Boży w stworzonych dobrach i radzi korzystać z nich roztropnie, bacząc na sąd Boży: „Boga się bój i przykazania Jego przestrzegaj, bo cały w tym człowiek! Bóg bowiem każdy czyn wezwie przed sąd dotyczący wszystkiego, co ukryte: czy dobre było, czy złe” (Koh 12,13-14). 16 Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 „Przemija... postać tego świata” mówi św. Paweł w 1 Liście do Koryntian (por. 1Kor 7,31), a św. Jan jakby uzupełniał i wskazywał właściwą drogę: „Świat zaś przemija, a z nim jego pożądliwość; kto zaś wypełnia wolę Bożą, ten trwa na wieki” (1J 2,17). Pan Bóg w historii zbawienia każdego człowieka „zaprogramował” drogi prowadzące do nieba. Realizację pozostawił nam, ludziom posiadającym wolną wolę. Mamy zatem możliwość wyboru między dobrem a złem. Odrzucając plan Bożej miłości zdążamy ku potępieniu. Czasu nie mamy dużo: „Bo czymże jest życie wasze? Parą jesteście, co się ukazuje na krótko, a potem znika” (Jk 4,14). Św. Jan Paweł II w „Tryptyku rzymskim” pisał: „I tak przechodzą pokolenia. Nadzy przychodzą na świat i nadzy wracają do ziemi, z której zostali wzięci (…) Zatrzymaj się, to przemijanie ma sens, ma sens, ma sens.” Mijają pokolenia, odchodzimy i pamięć o nas odchodzi w zapomnienie... Czas listopadowej zadumy – Święto Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny – może być czasem głębokiej refleksji, dostrzeżenia sensu naszego życia i jego przemijania. Zatrzymaj się i pomyśl! AS ENCYKLIKA PAPIEŻA FRANCISZKA „LAUDATO SI” (FRAGMENT) Radość i pokój Duchowość chrześcijańska proponuje alternatywny sposób rozumienia jakości życia i zachęca do prorockiego i kontemplatywnego stylu życia, zdolnego do głębokiej radości, unikając obsesji na tle konsumpcji. Ważne jest podjęcie dawnego nauczania, obecnego w różnych tradycjach religijnych, a także w Biblii. Chodzi o przekonanie, że „mniej znaczy więcej”. Rzeczywiście, nieustanne gromadzenie możliwości konsumpcji rozprasza serce, uniemożliwiając docenienie wszystkiego i każdej chwili. Natomiast stawanie w pogodzie ducha przed tym, co istnieje, choćby tego było niewiele, otwiera nam znacznie większe szanse na zrozumienie i spełnienie osobiste. Duchowość chrześcijańska proponuje rozwój wstrzemięźliwości i zdolności radowania się, mając niewiele. To powrót do prostoty, która pozwala nam się zatrzymać i docenić to, co małe, i dziękować za możliwości, jakie daje życie, nie przywiązując się do nich ani nie smucąc z powodu tego, czego nie posiadamy. Wymaga to unikania dynamiki panowania i gromadzenia samych tylko przyjemności. Wstrzemięźliwość przeżywana świadomie i w wolności wyzwala nas. Nie jest gorszym życiem, nie jest mniejszą intensywnością, ale całkiem odwrotnie. W istocie tymi, którzy bardziej się rozkoszują i lepiej przeżywają każdą chwilę, są ci, którzy nie chcą wybierać tu i tam, nieustannie poszukując tego, czego nie mają, lecz doświadczają, co oznacza docenienie każdej osoby i każdej rzeczy, uczą się nawiązywać kontakt i potrafią się cieszyć z najprostszych rzeczy. W ten sposób potrafią pomniejszyć niezaspokojone potrzeby i zredukować zmęczenie i niepokój. Można mieć niewiele, a żyć intensywnie, zwłaszcza gdy jesteśmy w stanie odkryć inne przyjemności i odnajdywać satysfakcję w braterskich spotkaniach, usługiwaniu, w realizowaniu swoich charyzmatów, w muzyce i sztuce, w kontakcie z naturą, w modlitwie. Szczęście wymaga umiejętności ograniczenia pewnych potrzeb, które nas ogłuszają, i pozostawania w ten sposób otwartymi na wiele możliwości, jakie daje nam życie. Wstrzemięźliwość i pokora nie cieszyły się w minionym stuleciu oceną pozytywną. Ale kiedy powszechnie ulega osłabieniu praktykowanie jakiejś cnoty w życiu osobistym i społecznym, prowadzi to w ostateczności do wielu zaburzeń równowagi, także ekologicznej. Dlatego nie wystarcza już mówienie jedynie o integralności ekosystemów. Musimy zdobyć się na mówienie o integralności życia ludzkiego, konieczności popierania i łączenia wszystkich wielkich wartości. Zanik pokory w człowieku, nadmiernie podekscytowanym możliwością panowania absolutnego, bez żadnych ograniczeń, może jedynie prowadzić do wyrządzenia szkody społeczeństwu i środowisku. Nie jest łatwo rozwijać tę zdrową pokorę i radosną wstrzemięźliwość, jeśli stajemy się samowystarczalni, jeśli wykluczymy Boga z naszego życia, a Jego miejsce zajmuje nasze własne ego, jeśli uważamy, że to my sami określamy, co jest dobre, a co złe. Z drugiej strony, nikt nie może wzrastać w radosnej wstrzemięźliwości, jeśli nie jest pogodzony z samym sobą. Częścią właściwego zrozumienia duchowości jest poszerzenie naszego rozumienia pokoju. Jest on czymś więcej niż brakiem wojny. Pokój wewnętrzny osoby ma wiele wspólnego z troską o środowisko i dobro wspólne, ponieważ, jeśli są one przeżywane autentycznie, odzwierciedla się w nich zrównoważony styl życia w połączeniu ze zdolnością do zadziwienia, prowadzącą do głębi życia. Natura jest pełna słów miłości, ale jak je usłyszeć pośród ciągłego hałasu, niepokoju i roztargnienia czy też kultu powierzchowności? Wiele osób doświadcza głębokiej niestabilności, popychającej do wykonywania wszystkiego na pełnych obrotach, by czuły się zajęte, w ciągłym pośpiechu, i by tratowały wszystko wokół siebie. Ma to wpływ na sposób, w jaki traktujemy środowisko. Ekologia integralna wymaga, aby poświęcić trochę czasu na odzyskanie spokojnej harmonii ze Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 stworzeniem, na refleksję o naszym stylu życia i naszych ideałach, na kontemplację Stwórcy, który żyje pośród nas i w tym, co nas otacza, a którego obecności «nie powinno się wytwarzać, lecz odkrywać, odsłaniać». Mówimy o pewnej postawie serca, przeżywaniu wszystkiego z pogodną koncentracją, umiejętności bycia przed kimś w pełni obecnym, nie myśląc o tym, co nastąpi później, o postawie tego, kto daje siebie w każdej chwili jako dar Boży, który powinien być przeżywany w pełni. Jezus uczył nas tej postawy, kiedy zachęcał nas, byśmy spojrzeli na lilie polne i ptaki powietrzne, lub gdy w obecności człowieka poszukującego «spojrzał z miłością na niego» (Mk 10, 21). On umiał być w pełni obecny 17 wobec każdego człowieka i każdego stworzenia, i ukazał nam w ten sposób drogę przezwyciężenia chorobliwego niepokoju, który czyni nas powierzchownymi, agresywnymi i niepohamowanymi konsumentami. Wyrazem tej postawy jest zatrzymanie się, by podziękować Bogu przed i po posiłku. Proponuję wszystkim wierzącym, aby wznowili ten cenny zwyczaj i przeżywali go głęboko. Ta chwila błogosławieństwa, choć bardzo krótka, przypomina nam o naszej zależności od Boga, umacnia nasze poczucie wdzięczności za dary stworzenia, wyrażając uznanie dla tych, którzy swoją pracą zapewniają te dobra, oraz ugruntowuje solidarność z najbardziej potrzebującymi. KOŚCIÓŁ: NAUKA, LUDZIE, MIEJSCA, WYDARZENIA O MUZYCE CHRZEŚCIJAŃSKIEJ CZĘŚĆ I, WPROWADZENIE Gdybym przypadkowym przechodniom w ulicznej sondzie zadał pytanie, czym jest muzyka chrześcijańska, usłyszałbym zapewne tyle odpowiedzi, ile byłoby zapytanych osób. Dla jednych byłyby to gregoriańskie chorały, dla innych wielogłosowy chór przy akompaniamencie orkiestry symfonicznej. Ktoś powiedziałby, że to gospel, a ktoś dodałby, że to na pewno psalmy śpiewane w towarzystwie delikatnych dźwięków gitary klasycznej. Rzadziej pojawiłyby się głosy opowiadające się za gatunkami rockowymi, heavy metalem czy też hip – hopem. Lecz jestem pewien, iż każda z udzielonych odpowiedzi byłaby prawidłowa. Bo czym jest muzyka chrześcijańska? Dla mnie to muzyka, która, niezależnie od gatunku jaki przedstawia w warstwie instrumentalnej, niesie przesłanie o Dobrej Nowinie. Nawołuje do miłości Boga i bliźniego, zachęca do czynienia dobra. Być może ktoś zarzuci, że muzyka popularna, rozrywkowa, nie jest właściwa, aby sławić imię Boga. Ja takim zarzutom przeciwstawiłbym słowa Psalmu 150: Alleluja! Chwalcie Boga w Jego świątyni, chwalcie Go na wyniosłym Jego nieboskłonie! Chwalcie Go za potężne Jego czyny, chwalcie Go za wielką Jego potęgę! Chwalcie Go dźwiękiem rogu, chwalcie Go na harfie i cytrze! Chwalcie Go bębnem i tańcem, chwalcie Go na strunach i flecie! Chwalcie Go na cymbałach dźwięcznych, chwalcie Go na cymbałach brzęczących: Wszystko, co żyje, niech chwali Pana! Alleluja. Ja rozumiem je tak, że miłe jest Bogu, aby Go chwalić. Lecz to nam pozostawia wybór jak. Czy przy dźwiękach harfy, czy ostro brzmiących gitar elektrycznych i perkusji. Czy też może przy elektronicznych samplach i rymowanych rytmicznie wersach hip – hopowych zwrotek. Hans Memling, Muzykujące anioły, 1470 r. 18 Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 Dlatego też chciałbym napisać klika słów o muzyce, która powstaje na Chwałę Boga i z miłości do Niego. Opowiedzieć o ludziach młodych i starszych, bardziej i mniej znanych, którzy wywodząc się z różnych środowisk i reprezentujących różne, często odmienne i dalekie od siebie nurty muzyczne, mają tą jedną wspólną cechę – chcą śpiewać Panu. Zastanawiam się często, co skłania artystów do tworzenia muzyki poświęconej Bogu? Najczęściej nie jest to muzyka komercyjna. Trudno im przebić się do rozgłośni radiowych czy do telewizji i osiągnąć sukces, niosąc przesłanie Miłości Boga, miłości bliźniego i czynienia dobra. Bez skandalu, bez obrażania wszystkich wokół. Bez udawania kogoś, kim nie są, bez ulegania modom. Udaje się to nielicznym spośród wielu muzyków chrześcijańskich. Owszem, usłyszymy w radio zespół Luxtorpeda, jego lider, Robert „Litza” Friedrich gości na antenie radiowej i telewizyjnej udzielając wywiadów i mówiąc o Bogu i o swojej wierze. Zauważymy na rynku muzycznym obecność jego projektu Arka Noego, w którym udział obok dorosłych muzyków biorą też dzieci. Przy odrobinie szczęścia usłyszymy Mietka Szcześniaka czy Antoninę Krzysztoń. Ale to jest kropla w morzu, zaledwie kilka osób, spośród wielu niemniej utalentowanych muzyków. Jednak gdy widzi się tych artystów na koncertach, czyta udzielone przez nich wywiady, obserwuje, jak wbrew modzie tworzą swoje piosenki na chwałę Panu, można być pewnym, iż to nie ów sukces jest wyznacznikiem ich szczęścia. Przez tę „medialną banicję” muzyków niewstydzących się swojej wiary niewielka jest wśród słuchaczy świadomość ogromnego bogactwa i różnorodności muzyki chrześcijańskiej. Chór TGD (Trzecia Godzina Dnia). Skąd wywodzą się ci właśnie muzycy? Czytając ich biografie, najczęściej pojawiają się dwa wątki. Pierwszy to człowiek wychowany w chrześcijańskiej rodzinie, wierzący i chcący swój talent ofiarować Bogu i ludziom. Drugi wątek, to muzyk, który w pewnym momencie nawrócił się do Boga. Postanowił odejść od dotychczasowego trybu życia. Lecz po zerwaniu z muzyką powstawała pustka, której nie potrafi niczym zapełnić. Wtedy pojawił się pomysł, aby tworzyć i grać dalej, lecz już na chwałę Boga. To oczywiście duże uproszczenie, bo tak naprawdę ilu ludzi, tyle też ciekawych historii. Często historii opowiadanej poprzez tworzoną przez nich muzykę. Słuchając często muzyki, głównie rockowej, zainteresowałem się również nurtem muzyki chrześcijańskiej. Zacząłem poszukiwać coraz to innych wykonawców, odkryłem dla siebie wielu wspaniałych muzyków wywodzących się z różnych środowisk, reprezentujących wszystkie niemal gatunki muzyczne, a których łączy jeden wspólny cel – śpiew na Bożą Chwałę i ku naszej, słuchaczy, radości. W kolejnych numerach „Okruchów” postaram się przedstawić sylwetki niektórych muzyków, zarówno z rodzimej, jak i zagranicznej sceny muzycznej, przybliżyć gatunki muzyczne, które oni reprezentują i zabrać Czytelników w podróż muzyczną pełną pięknych dźwięków i dobrego Słowa. Lecz już teraz chcę zaznaczyć, iż pomimo tego, że postaram się wykroczyć poza ramy własnych fascynacji muzycznych, będą to opinie i wybory często bardzo subiektywne. Być może jednak staną się dla kogoś inspiracją do własnych poszukiwań? Grzegorz Leleń Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 19 ŚW. BENEDYKT – PATRON EUROPY Z ogromnej „puli talentów”, z jakiej Najwyższy rozdziela swoje dary wybranym, znakomita część dostała się Benedyktowi z Nursji, który żyjąc na przełomie V i VI wieku wykorzystał je wszystkie, pomnażając je ku chwale Darczyńcy i dla pożytku Europy. Zaopatrzony w mądrość, pokorę, zmysł organizacyjny i osobistą świętość, skierowany całą duszą ku Chrystusowi – tworzył niezwykłą regułę życia zakonnego, która z czasem stała się moralnym krwioobiegiem w organizmie kontynentu. Życiorys św. Benedykta pisany pięćdziesiąt lat po jego śmierci, znany jest z pisma „Dialogi”, którego autorem był uczeń Świętego – papież św. Grzegorz Wielki. Benedykt urodził się w Nursji, w pobliżu Perugii, ok. 480 r. jako bliźniaczy brat św. Scholastyki. Będąc synem zamożnych patrycjuszy, mógł sobie pozwolić na zdobywanie wiedzy w Rzymie. Jeszcze będąc w Nursji, dał się poznać jako niezwykły młodzieniec, uczestnicząc w studium teologicznym skupiającym osoby duchowne i świeckie przy miejscowej katedrze. W Rzymie Benedykt doznał rozczarowania, gdy widział hulaszcze życie rzymskiej młodzieży, która uważała, że w tak niepewnych czasach należy zatracić się w uciechach! Nie było to bez przyczyny – tu historia: cztery lata przed narodzeniem się Benedykta – w 476 r. – ostatecznie upadło Zachodnie Cesarstwo Rzymskie pod naporem plemion barbarzyńskich, po niemal dwóch wiekach ciągłych najazdów, zmianach władzy, grabieży Rzymu i zniszczeniach. Był to okres przejściowy, niebywały przełom, wśród ludności cesarstwa panowała atmosfera niepewności losu. Kończyła się pewna epoka, zwana „starożyt- nością” – jak to dziś określają historycy, nadchodziło „wczesne średniowiecze”. Zniechęcony Benedykt opuszcza Rzym na przełomie V i VI w., aby udać się do jakiejś samotni, gdzie mógłby poświęcić się Bogu przez modlitwę i kontemplację. W końcu, po wędrówkach, znajduje takie miejsce w Subiaco, należącym do regionu Castelli Romani w pobliżu Rzymu. Jest to teren górzysty, pokryty gęstymi lasami. Romantyczne, zielone pagórki, oddzielone od siebie rzekami i jeziorami – idealny krajobraz, który sprzyjał pustelniczemu życiu. Tu, w jednej z grot wysokiej góry, Benedykt znalazł upragnione odosobnienie i spokój. Do groty prowadziła skalista półka zawieszona nad przepaścią, z niej rozciągał się przepiękny widok. I dzisiaj to miejsce tchnie niezwykłością – to genius loci! W zorganizowaniu pustelniczego życia pomógł Benedyktowi Romulus (nie ma pewności, czy był to mnich z pobliskiego klasztoru św. Roman, czy też pustelnik z jakiejś pobliskiej groty). Romulus dał młodzieńcowi habit – symbol życia zakonnego, zaopatrywał go też w pożywienie. Podobno Benedykt prowadził pustelnicze życie ok. trzech lat, zanim pasterze kóz nie wykryli jego schronienia... Zaciekawieni, zaczęli go odwiedzać i słuchać. Ogromna charyzma, mądrość i dobroć sprawiły, że grono gości powiększało się tak, że wkrótce Święty miał już sporą gromadkę uczniów. Wieści o Nim rozchodziły się szybko. Ściągali do Niego świeccy i duchowni, rolnicy i patrycjusze, możni obywatele zaczęli przysyłać Mu swoich synów na naukę do Jego szkoły, jak Benedykt nazywał swój model życia religijnego. Subiaco – klasztor św. Benedykta – fragment zabudowań klasztornych. Subiaco – klasztor św. Benedykta – fragment górnego kościoła. 20 Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 Kiedy zmarł przeor pobliskiego klasztoru, mnisi zwrócili się do Benedykta, aby objął tę funkcję. Dał się uprosić, ale wkrótce powstał konflikt na tle różnicy poglądów co do modelu życia zakonnego. Benedykt miał już przemyślaną Regułę, którą później miał opisać, ale ona stawiała mnichom znacznie większe wymagania niż ta, do której mnisi tego klasztoru byli przyzwyczajeni. Pewne źródła podają, że próbowano Go nawet otruć (!), ale w cudowny sposób dzban z zatrutym winem sam się rozbił. Benedykt nie widząc tutaj dla siebie miejsca, mimo trzech owocnych lat pracy w tym klasztorze wrócił do Subiaco. Wobec coraz bardziej rosnącej liczby uczniów pragnących podjąć trud życia według wskazań Benedykta, zakłada On w okolicy 12 klasztorów dla każdego z 12-osobowej grupy, mianując przeora. Zapewne wtedy zakłada żeński klasztor dla swojej siostry Scholastyki, która zafascynowana bratem, pragnie prowadzić takie samo życie jak On. Klasztor żeński, istniejący do dzisiaj, jest na innym wzgórzu, nieco poniżej, w ówczesnej miejscowości Plombariola, położonej w odległości ok. 10 km od Subiaco. Przez całe życie Bliźniaków istnieje między nimi idealne porozumienie i głęboka, religijna więź. Raz do roku spotykali się dla prowadzenia dysput teologicznych. Po pewnym czasie Benedykt z garstką uczniów opuszcza jednak Subiaco, aby znaleźć jeszcze spokojniejsze miejsce. Pustelnia św. Benedykta zachowała taki wygląd jak za jego tu bytności – dodano tylko wiszące lampy, a na kamieniu – na którym pewnie siadywał – ustawiono jego posąg. Grota, a właściwie cały szereg grot, został w średniowieczu obudowany z zewnątrz kompleksem klasztornym, który wsparty na pięciu architektonicznych łukach opiera się o strome zbocze. Ślady tego połączenia budynku i skały – prześwity – widoczne są wewnątrz grot; sączy się z nich światło dzienne. Skalną półkę, biegnącą wzdłuż fasady budynku, zamieniono na wąski taras. Niegdyś ta półka prowadziła do groty św. Benedykta. Wewnątrz w grotach urządzono kaplice – łączą się one korytarzami i schodami. Wszystkie pomieszczenia zdobione są wspaniałymi malowidłami; szczególnie przepiękny kościółek posiada XIV-wieczne freski ze szkoły sieneńskiej i XV-wieczne ze szkoły umbryjskiej. Z kościoła położonego najwyżej schodzi się poprzez kaplicę Matki Bożej po mozaikowej posadzce do najniższego pomieszczenia – pustelni Świętego. Z tego górnego kościoła boczne wyjście prowadzi na klasztorny dziedziniec pełen kwiatów. Późniejsza historia klasztoru jest bogata w wydarzenia. Odwiedzali go papieże i święci, także św. Franciszek. Wielu dostojników Kościoła pobierało tu naukę. Subiaco to ulubione miejsce św. Jana Pawła II. Nie wiadomo dokładnie, kiedy św. Benedykt wraz z garstką uczniów opuścił Subiaco. Uznał zapewne, że założone przez niego klasztorne wspólnoty same sobie już poradzą. Wędrując z uczniami, po jakimś czasie (tu pewna historyczna luka) Benedykt znajduje niedostępną górę nad miastem Cassino, na której w 529 r., zakłada Subiaco – klasztor św. Benedykta – fragment górnego kościoła. Subiaco – klasztor św. Benedykta – fragment wnętrza klasztoru. Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 21 swoją Wspólnotę. Tu – na Monte Cassino – na ruinach rzymskiej warowni, własnoręcznie wraz z braćmi buduje klasztor. W tej okolicy znajduje jeszcze resztki kultu pogańskiego, więc zajmuje się nauczaniem okolicznej ludności, nawracając ją do Chrystusa... Na Monte Cassino św. Benedykt pozostaje do końca życia. Tu obmyśla i zapisuje ostateczną formę swojej reguły życia zakonnego. Według jego zamierzeń, założona przez niego wspólnota nie miała być zakonem! To miała być szkoła życia z Chrystusem według Ewangelii, a „Reguła” była komentarzem Ewangelii. Określał to jako „szkołę służby Pańskiej”. Szczegółowe przepisy wskazywały drogę życia nie tylko mnichom we wspólnocie, ale także pustelnikom i osobom świeckim. Garnęli się więc łaknący nauki w tej szkole, która była ostoją ładu moralnego i porządku w dobie dziejowego chaosu. Klasztory istniały już w II w., głównie na Wschodzie, jako miejsca odosobnienia i religijnego skupienia. W czasach św. Benedykta ruch monastyczny był bardzo rozwinięty. Jednak te zgromadzenia miały niezbyt wyraźnie ustalone reguły. Św. Benedykt obmyślił własną, oparł się na doświadczeniach tamtych wspólnot (np. św. Pachoniusza, św. Bazylego, św. Kasjana), ale uściślił i uporządkował zasady życia wspólnotowego w sposób genialny tak, że w późniejszych wiekach uznano Go za ojca monastycyzmu. Znane jest naczelne hasło św. Benedykta: Ora et labora – „Módl się i pracuj”! To hasło można uznać jako syntezę Reguły. Było jeszcze inne, używane przez Niego na zakończenie listów i dokumentów: UT IN OMNIBUS GLORIFICETUR DEUS (U+I+O+G+D) – „Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony”! To hasło należy uznać za ideę życia według Reguły. Według niej Chrystus miał być centrum życia, a ona sama – praktycznym komentarzem Ewangelii. Dlatego też zawierała bardzo szczegółowe przepisy dotyczące wszystkich aspektów życia zakonnego; jej zaletą była niezwykła przejrzystość dotycząca zasad postępowania. Choć Reguła była najbardziej surową ze znanych, miała dawać szczęście zjednoczenia z Bogiem. Zadaniem mnicha było więc, aby wszystko, co robi, w każdej chwili odnosić do Boga; mieć świadomość ciągłej Jego obecności. Cały dzień był precyzyjnie podzielony na czynności: modlitwa własna i wspólna z braćmi (śpiewanie), sprawowanie Officium – Eucharystia i Liturgia Godzin, osobiste studiowanie Pisma Świętego (lectio divina), praca – w tym fizyczna („Bezczynność jest wrogiem duszy”). Św. Benedykt przywrócił godność ludzkiej ciężkiej pracy. W systemie niewolniczym, który wtedy jeszcze funkcjonował, praca fizyczna przeznaczona była dla niewolników i ludzi niższego stanu – pogardzano nią. W Regule św. Benedykta miała być radością mnicha! W rozkładzie dnia był przewidziany także... odpoczynek! Dla pogłębienia coraz większej łączności z Chrystusem – co było głównym celem Reguły – mnich miał wykształcić w sobie odpowiednie cechy charakteru, takie jak: umiejętność panowania nad sobą, zachowanie umiaru we wszystkim, radość z pracy, posłuszeństwo przeorowi, życie w ascezie, stałe doskonalenie się w kontemplacji, uczenie się. Zaskakujące są Subiaco – klasztor św. Scholastyki – wnętrze kościoła. Monte Cassino – klasztor św. Benedykta – wnętrze kościoła klasztornego. 22 Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 też zalecenia św. Benedykta, aby nikt w klasztorze nie doznawał smutku... Mnich miał nie opuszczać swojej wspólnoty, chyba że został wysłany przez przeora, aby założyć gdzieś nową. Nie było w tym sprzeczności, że życie mnicha podzielone było między samotność z jednej strony, a łączność ze wspólnotą – celem doskonalenia swojej duchowości – z drugiej. Reguła św. Benedykta objęła cały ruch monastyczny. Stała się wzorem dla przyszłych reguł, a w pewnym momencie była już jedyną obowiązującą w Kościele zarówno dla męskich jak i żeńskich klasztorów. Przyjęli ją także cystersi i kameduli. Posiew jej jest ogromny – trudno ją przecenić. Św. Benedykt umarł na stojąco przed ołtarzem śpiewając psalm, podtrzymywany przez uczniów, po przyjęciu Komunii św. w dniu 21 marca 547 r. Spoczął w krypcie klasztornego kościoła na Monte Cassino obok swojej siostry, zmarłej rok wcześniej – św. Scholastyki. Świętego Benedykta nazywa się ojcem cywilizacji europejskiej i patriarchą Zachodu. Wyrazem tego jest tytuł patrona Europy, przyznany mu przez papieża Pawła VI w czasie II Soboru Watykańskiego w dniu 24 października 1964 r. Wszystko, co się powie o Nim i Jego Regule, to będzie jeszcze za mało! Pozostaje mi, choć pobieżnie, przedstawić dokonania benedyktynów. Reguła św. Benedykta stanowiła dla jego następców i braci doskonałe narzędzie do działania tak, że życie klasztoru na Monte Cassino i klasztorów od niego założonych mogło się toczyć ustalonym rytmem. Prócz prac fizycznych, takich jak np.: kamieniarka, stolarka czy uprawa roli były też inne, wymagające intelektualnych właściwości, jak: studiowanie i przepisywanie ksiąg nie tylko Starego i Nowego Testamentu oraz innych chrześcijańskich, ale także autorów starożytnych – greckich i rzymskich pisarzy i filozofów. Powstałe potem klasztory posiadały skryptoria, w których pracowali bardziej wykształceni bracia. Jeżeli dziś znamy dzieła Sofoklesa, Arystotelesa, Platona i innych – za- wdzięczamy to benedyktynom. Oni przenieśli dorobek kulturalny starożytnych i przez nich świat mógł się z nim później zapoznać. Benedyktyni wyspecjalizowali się także w malarstwie miniaturowym, zdobiąc nim woluminy. Malarstwo to kopiowano, wykonując wspaniałe freski w świątyniach. Nieraz całe życie mnich poświęcał wykonywaniu jednej księgi – stąd mówi się z podziwem o „benedyktyńskiej cierpliwości i pracy”. W założeniu wspólnota nie miała wychodzić do świata (klasztor – łac. claustrum – miejsce zamknięcia) przeciwnie – to świat miał przychodzić do niej, i tak się działo! Tak jak niegdyś w Subiaco, również na Monte Cassino gromadzili się liczni kandydaci – osoby świeckie i duchowne – do nauki w „szkole życia służby Pańskiej”, aby swe życie kształtować według Reguły. Do furty klasztoru na Monte Cassino pukali i byli przyjmowani po próbie reprezentanci wszystkich warstw ówczesnego społeczeństwa, wszyscy poszukujący prawdy, skruszeni grzesznicy i późniejsi święci. Zgłaszali się plebejusze i niewolnicy (za zgodą swych panów), ludzie średniego stanu, patrycjusze, książęta a nawet królowie. Szczególna sytuacja wytworzyła się w VI w. Po upadku Cesarstwa Zachodu na jego terenie utworzyły się z plemion barbarzyńskich państewka-królestwa. Już w V w. Kościół musiał brać w obronę ludność Cesarstwa, negocjując z najeźdźcami. Hierarchowie Kościoła wykazali się w tym czasie – o czym warto pamiętać – niezwykłymi umiejętnościami duszpasterskimi tak, że ogromna liczba barbarzyńców przyjęła chrzest w pierwszym i drugim pokoleniu. W VI w. z czasem zasilili grono kształcących się w benedyktyńskich szkołach przyklasztornych. Praktycznie w tym czasie innych szkół nie było, więc do benedyktynów udawali się wszyscy, którzy łaknęli wiedzy, aby w duchu ewangelicznym, zgodnie z Regułą, rozpocząć życie świeckie lub zakonne. Otrzymywali więc nie tylko formację religijną, ale również całą dostępną wówczas wiedzę, Monte Cassino – klasztor św. Benedykta – plac i wejście do kościoła klasztornego. Monte Cassino – klasztor św. Benedykta – atrium przed wejściem do kościoła. Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 23 w tym dorobek starożytnych Greków i Rzymian. Było normą, że patrycjusze przysyłali swoich synów na naukę do benedyktyńskich klasztorów. Ten proces rozciągnął się na całe stulecia. Kształcenie Europy rozpoczęli benedyktyni – piętnaście wieków niezwykłego oddziaływania Reguły! Ukształtowała ona intelektualnie całe pokolenia ludzi mogących podjąć się w przyszłości poważnych zadań w społeczeństwie średniowiecznej i późniejszej Europy. Później, pod wpływem reguły św. Benedykta, również inne zgromadzenia podjęły się tej nauczającej roli. W rezultacie w ciągu wieków benedyktyni dali Kościołowi 22 papieży, 5000 biskupów, setki świętych i błogosławionych; również wiele wybitnych, chrześcijańskich jednostek wyszło z ich szkoły. Benedyktynami byli późniejsi patroni: Anglii – św. Augustyn, Niemiec – św. Bonifacy, Skandynawii – św. Oskar, Czech, Węgier i Polski – św. Wojciech. Klasztory benedyktynów rozsiały się po całym Zachodzie. Gdziekolwiek uczniowie św. Benedykta się pojawili, budowali najpierw swoją siedzibę, potem drogi, mosty, uprawiali ziemię, gdyż wspólnota miała być samowystarczalna. Swoimi doświadczeniami agrotechnicznymi dzielili się z okoliczną ludnością. Zakładali też szkoły dla świeckich. Wokół klasztorów powstawały osiedla, nawet miasta. Kwitło życie religijne i gospodarcze mieszkańców. Przede wszystkim zaś benedyktyni uczyli i ewangelizowali kogo się tylko dało, zważywszy na pozostałości kultów pogańskich i stale napływające plemiona barbarzyńców. Aby schrystianizować cały Zachód – to wymagało czasu. Jednak gorliwie dokonali tego benedyktyni, zaczynając swoje dzieło w okresie zagrożonym przez chaos. Regułę św. Benedykta najpierw rozsławił jego biograf – papież św. Grzegorz Wielki. Znaczenie jej stale rosło. Karol Wielki w I. połowie IX w. uznał ją za przewodnią w swoim państwie. Następny rozkwit benedyktynów to wiek X – okres reformy Kościoła i wiel- ka rola klasztorów związanych z opactwem w Cluny. Wtedy też powstają nowe odgałęzienia, skierowane szczególnie w stronę monastycyzmu ubogiego – cystersi i kameduli. Na początku XIX wieku następuje ruch odnowy życia we Francji (opactwo Solmes) i w Niemczech (opactwo Beuron). Benedyktyni docierają też do Ameryki, Afryki i Azji – to kluczowe momenty triumfalnego pochodu przez wieki. Do Polski najpierw – jako misjonarz – przybył benedyktyn św. Wojciech.. Pierwsze klasztory powstały w XI w. Bolesław Chrobry sprowadził benedyktynów z Monte Cassino, budując dla nich klasztor świętokrzyski w 1006 r. Dziś są obecne w naszym kraju liczne zgromadzenia męskie i żeńskie oparte na Regule. Najbardziej znane są klasztory w Lubiniu i Tyńcu. Przepisując księgi, benedyktyni na gruzach starożytnej cywilizacji grecko-rzymskiej stworzyli cywilizację chrześcijańską. Chrystianizując Europę, zadecydowali o jej duchowym obliczu, dając jej światło wiary i kultury na całe stulecia. Symbolem tego stało się Monte Cassino. Ironią historii jest to, że zostało zniszczone właśnie w obronie chrześcijańskiej Europy przed barbarzyństwem XX wieku. Monte Cassino padło ofiarą, klasztor został zbombardowany przez aliantów w lutym 1944 r., aby zlikwidować okupujące go oddziały niemieckie, broniące tzw. Linii Gustawa zagradzającej drogę do Rzymu na tamtym odcinku. Uwolnienie Rzymu – to ocalenie wartości europejskiej cywilizacji. Polacy, zdobywając Monte Cassino dnia 18 maja 1944 r., zastali już tylko ruiny klasztoru... Dziś, przywrócony do dawnej świetności, znowu jest symbolem chrześcijańskiej Europy. Spójrzmy ze czcią i wdzięcznością na tę Świętą Górę. Na stoku polski cmentarz wojskowy, a na nim napis: „Przechodniu, powiedz Polsce...”. Położony na szczycie klasztor zdaje się mówić: „Przechodniu, powiedz Europie, jaka jest jej tożsamość”! Monte Cassino – klasztor św. Benedykta – ołtarz z grobem św.św. Benedykta i Scholastyki. Monte Cassino – klasztor św. Benedykta – widok od strony Polskiego Cmentarza Wojennego. Krystyna Ungeheuer-Mietelska 24 Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 LATARNIE UMARŁYCH – RELIKTY ŚREDNIOWIECZNYCH WIERZEŃ [odtąd ] już nocy nie będzie . A nie potrzeba im światła lampy i światła słońca, bo Pan Bóg będzie świecił nad nimi i będą królować na wieki wieków. (Ap 22, 5) Oprócz różnorodnych, znanych obecnie, funkcji światła, w czasach średniowiecza światło miało dodatkowe znaczenie. Było symbolem związanym z pamięcią o zmarłych. Wierzono, że duszom pokutującym pomagało dostać się do wieczności i przypominało o modlitwie w ich intencji. Utrzymywanie ognia na grobach było charakterystyczne dla kultu pogańskiego i innych kultur; w rzymskich katakumbach znajdowały się lampy pogrzebowe. Było ono kultywowane również przez pierwszych chrześcijan. Od początków chrześcijaństwa lampy i świece oznaczały dusze zmarłych. Światła wieszano na grobach, aby przypominały o przemijaniu świata i tym samym wierzono w nieprzemijającą światłość życia w niebie. Zapalanie zniczy na grobach w Dniu Zadusznym (2 listopada) wywodzi się z przedchrześcijańskich zwyczajów obecnych na terenach słowiańszczyzny. Wierzono, że z 1 na 2 listopada dusze naszych zmarłych wracają na Latarnia umarłych w Sarlat-la-Canéda. tę jedną noc na ziemię i potrzebują jakiegoś drogowskazu. Światło miało pokazywać im drogę. Często także rozpalano piece i ustawiano stoły z jedzeniem, aby dusze przodków mogły się ogrzać i najeść. W literaturze obrzędy te opisane zostały przez Mickiewicza w Dziadach oraz przez Reymonta w Chłopach. Zwyczaje kultywowane były aż do początku XX wieku, szczególnie na terenach wschodniej Polski. Karmienie tzw. dziadów proszalnych, masowo pojawiających sie przy cmentarzach w Dzień Zaduszny, było tego przykładem. Przygotowane jedzenie dawano żebrakom, oni za to mieli wypominać zmarłych, czyli modlić się, żeby ich dusze były zbawione. W czasach średniowiecza, po zapadnięciu zmroku, następowały wszechobecne ciemności. W miastach na sygnał trębacza o nadchodzącym zmierzchu zamykano bramy, które otwierano na ponowny sygnał o świcie. Ciemności nocy budziły lęk, mroczne zaułki napawa- Pomnik poległych w kształcie latarni zmarłych. Proj. arch. Wawrzyniec Dayczak, 1918 r. Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 25 ły strachem, wierzono w błąkające się w ciemnościach pokutujące dusze zmarłych i nocne zjawy. Na drodze czyhało mnóstwo niebezpieczeństw: wybojów, rynsztoków, nierzadko złoczyńców. Tylko najbogatsi mogli przemierzać drogę w towarzystwie służących z zapalonymi pochodniami. Nikłe światełka migotały jedynie przed karczmami. Oprócz tych świateł były jednak i inne. Mrok rozświetlały lampki i kaganki umieszczone w tajemniczych, smukłych budowlach, przypominających słupy, wieżyczki czy kolumny. Były to latarnie umarłych. Murowane z kamienia lub cegły miały wysokość od kilku do kilkunastu metrów; ich wygląd nawiązywał do stylu gotyckiego, rzadziej stylizowane były na wzór romański; wewnątrz wydrążony był otwór – kanał (w większych latarniach znajdowały się spiralne schody), którymi wciągano na otwarty prześwit zapalany nocą kaganek; prześwit był tak skonstruowany, aby światło było widoczne z każdej strony. Szczyt zwieńczony był najczęściej stożkowatym hełmem zakończonym krzyżem. Często na dole takiej kolumny znajdowały się drzwiczki prowadzące do kanału. Latarnie budowane były na masywnych, czworobocznych lub kolistych podstawach, które nierzadko umieszczano nad grobowcem lub ossuarium (kostnicą). Pierwsze i najliczniejsze latarnie umarłych wzniesiono w pierwszej połowie XII wieku w centralnej i zachodniej Francji. Prawdopodobnie ich budowa była związana z tworzeniem fundacji zakonnych i klasztornych cmentarzy. Znaczną rolę w ich upowszechnieniu odegrało opactwo benedyktyńskie w Cluny. Zakon słynął z wielkiego kultu pamięci o zmarłych, przyczynił się do rozwoju obrzędowości pogrzebowych i do rozpowszechnienia latarń umarłych. Najpiękniejsze, które przetrwały do dziś, znajdują się w Fenioux, Sarlat-la-Canéda, Pranzac, Sant-Pierre-d’Oléron i La Châtre. Przypuszcza się także, że latarnie mogły być pewnego rodzaju drogowskazami. Stawiano je bowiem na skrzyżowaniach ważnych traktów drogowych. We Fran- cji miały wytyczać drogę do Composteli i innych miejsc pielgrzymkowych (latarnie w Longjumeau, Arles). Od XII do XIV w. latarnie wznoszono także w północnych Włoszech, Austrii, południowych Niemczech oraz w Czechach i Polsce. Najczęściej stawiane były jako samodzielne budowle przy cmentarzach, nieopodal szpitali, przytułków i zamkniętych miejsc odosobnienia dla trędowatych, tzw. leprozoriach. Informowały przechodniów o zbliżaniu się do miejsc związanych ze śmiercią i ostrzegały przed niebezpieczeństwem zakażenia. W czasie epidemii ułatwiały niosącym zmarłych trafić do miejsc pochówku. Pod koniec XIV wieku latarnie są budowane coraz rzadziej, a w ich miejsce pojawiają się niewielkie kaplice na kształt grobowców, w których pośrodku zawieszano zapalaną lampę. Kaplice te jednak służyły tylko jednej osobie lub rodzinie, a nie jak latarnie umarłych -ogółowi. Z czasem jednak i te kapliczki przekształcają się w większe cmentarne kaplice służące wszystkim. Do wznoszenia latarni umarłych powrócono we Francji pod koniec XIX wieku, a także zaczęto je stawiać na cmentarzach wojskowych, głównie dla poległych w czasie I wojny światowej. Co dzisiaj pozostało z tamtych latarń sprzed ośmiu i więcej wieków? Najwięcej, ok. 100, zachowało się we Francji. Wiele bezpowrotnie uległo zniszczeniu, inne przebudowano, rozbudowano lub przeniesiono w inne XIX –wieczny Plac Słowiański. Latarnia umarłych sprzed szpitala trędowatych, T.B. Stachowicz, 1845 r. Latarnia umarłych przy kościele św. Mikołaja (przeniesiona z obecnego pl. Słowiańskiego), (fot. as-cb). 26 Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 miejsce, a ich funkcje zmieniły się. Już nie ostrzegają, nie przepędzają upiorów, nie oświetlają drogi zabłąkanym duszom, nie skłaniają do modlitw i pamięci o śmierci i przemijaniu. Wiele z nich to dzisiaj kapliczki z figurami lub obrazami świętych, pod które przynosi się kwiaty, zapala świętym świece, czasem odprawia nabożeństwa, ale nie kojarzą się ze śmiercią. W Polsce wzniesiono ich niewiele. Zachowały się m.in.: – w Kielcach przy Kościele św. Wojciecha, wybudowana w 1732 r. na nieistniejącym już cmentarzu; obecnie z figurą Chrystusa Frasobliwego. Na cokole zachował się, częściowo już nieczytelny napis: ANNO DOMINI 1732 DIE 2X* APRILIS KPWDK CIAŁA LUCKIE NA TEM MIESCV SPOCZYWAJZCE VPRASZAJE PBOZNOSCI WASZY (-------- --------) OIE POZDROWIENIA ANIELSKIE, – w Ożarowie, obecnie kapliczka z figurą Chrystusa Frasobliwego; stoi na miejscu dawnego szpitala dla choleryków, – w Kazimierzu Dolnym z 1588 r. z figurą Chrystusa Frasobliwego, – pod Krakowem w Osieku i Imbramowicach, obok klasztoru, opisywana jako przydrożna kapliczka słupowa z XVIII wieku. Najwięcej latarni umarłych i tak identyfikowanych znajduje się w Krakowie. Najcenniejszą i najstarszą Latarnia – kapliczka przy ul. Kopernika 44, (fot. as-cb) w Polsce latarnią umarłych jest latarnia z XIV wieku znajdująca się obecnie przy kościele św. Mikołaja na ulicy Kopernika 9. Przeniesiona tutaj została w 1871 r. z dzisiejszego pl. Słowiańskiego, gdzie do 1818 r. znajdował się szpital dla trędowatych przy kościele św. Walentego. W 1845 r. latarnię uwiecznił Teodor Baltazar Stachowicz. Na obrazie widoczna jest pomiędzy kościołami św. Krzyża i św. Walentego. Po rozbiórce kościołów i szpitala stała tam jeszcze przez 53 lata. W zachowanym opisie z końca XIX w. czytamy: Wykonana z kamienia w XIV w. Na cokole wysokim na 30 cm, wznosi się ośmiokątny słup, zdobny w górnej części ślepem rozetowaniem. Wysokość słupa wraz z cokołem aż po krawędź daszku 3,53 m. Wysokość całej latarni mniej więcej 6 m. W jednej ze ścianek trzonu mieści się prostokątny otwór (9x16 cm) służący niegdyś do windowania oszklonej latarni (kaganka) w wydrążonej szyi słupa. (...) Na szczycie nowa figurka Chrystusa (...) W ściankach dachu mieściły się pierwotnie otwory, przez które światło wydostawało się na zewnątrz – zamurowano je w 1871 roku. Dalej, przy ul. Kopernika 44 przy murze klasztoru Karmelitanek stoi kapliczka, niegdyś latarnia-drogowskaz oświetlająca drogę do klasztoru; być może wskazywała również kierunek do klasztoru Cystersów w Mogile. Latarnia umarłych – obecnie kapliczka przy wejściu do Parku Krakowskiego, (fot. as-cb). Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 Rolę latarni – drogowskazu pełniła także kapliczka przy wejściu do Parku Krakowskiego. Wskazywała drogę do letniej rezydencji królewskiej w Łobzowie oraz do klasztoru Kamedułów. Na cokole napisy: Wołasz Boga, On często schodzi po kryjomu I puka do drzwi Twoich – aleś rzadko w domu A. Mickiewicz Ku chwale Najśw. Marii Panny Staraniem Zarządu Miejskiej Kolei Elektrycznej Odnowiono 1938 Inna kapliczka na szlaku do Łobzowa znajduje się przy ul. Tetmajera. W wyniku prowadzonych prac archeologicznych ciągle odkrywane i weryfikowane są inne tego typu obiekty. I tak wg obecnego stanu wiedzy zachowane latarnie umarłych, czy latarnie – drogowskazy to kapliczki przy ul. Tynieckiej, Kozienickiej, Skotnickiej i opisane: – Kapliczka Sobierajów przy ul. Dobrego Pasterza wzniesiona w 1683 r. na pamiątkę pobytu króla Jana III Sobieskiego w drodze pod Wiedeń lub wg innych źródeł – jej powstanie związane jest z upamiętnieniem konfederacji barskiej. 27 – Latarnia umarłych przy ul. Konopnickiej, tzw. Słup Dębnicki. Przeniesiona tutaj z ul. Bułhaka z powodu budowy centrum kongresowego. Zbudowana w XVI wieku w stylu barokowym, zamiast wewnętrznego kanału miała zewnętrzną rynnę służącą do wciągania zapalanej na noc lampki. Pełniła funkcję latarni na szlaku z Kazimierza do klasztoru Benedyktynów w Tyńcu. Badania archeologiczne potwierdziły, że istniał niegdyś w tym miejscu cmentarz choleryczny. – Kapliczka Boga Ojca przy ul. Wielickiej z barokową figurą Boga Ojca na szczycie. Niegdyś latarnia umarłych; stała przed starym cmentarzem Podgórskim. W obecne miejsce przeniesiona została po II wojnie światowej. Umieszczona współcześnie tablica poświęcona jest żołnierzom rozstrzelanym w czasie II wojny światowej. Na koniec jeszcze o najciekawszej krakowskiej latarni umarłych. Najciekawszej, bo do dnia dzisiejszego jej pierwotna funkcja nie została zmieniona. Co wieczór w jej prześwicie zapala się światło. Co prawda już nie ostrzega i nie rozświetla średniowiecznych mroków, wszak Planty są rzęsiście oświetlone elektrycznością, ale jej światło przywołuje zadumę i przypomina pamięć o tych, którzy odeszli przed nami. Latarnia powstała w pierwszej połowie XVI wieku. W wyniku epidemii kiły, która wybuchła w Krakowie z końcem XV w., rajcowie miejscy w 1528 r. podjęli decyzję o budowie szpitala dla chorych wenerycznie. Pod budowę wyznaczono teren poza murami miasta na wyspie wiślanego rozlewiska. Wraz ze szpitalem wzniesiono kościół pod wezwaniem ŚŚ. Sebastiana i Rocha (święci patroni mieli chronić przed zarazami). Mały, drewniany kościółek spłonął podczas obrony miasta w 1655 r. Został jednak szybko odbudowany. W roku 1793 kościół i zabudowania zostały zniszczone przez huragan. Kościołek i cmentarz zlikwidowano ostatecznie w 1821 r. Na miejscu pozostała tylko latarnia, zwana dzisiaj kapliczką św. Gertrudy. Stoi do dzisiaj – teraz na tyłach hotelu Royal i swoim światłem przypomina o życiu pozagrobowym, nieśmiertelności duszy i o potrzebie modlitwy za zmarłych. Szkoda tylko, że na tych dawnych reliktach pobożności i średniowiecznej bojaźni ludzi nie ma żadnej informacji, jaką skrywają historię. oprac. as (c-b) Latarnia – kapliczka św. Gertrudy na krakowskich Plantach (fot. as-cb) Wykorzystane materiały: 1). Ruchałowski A., Latarnie umarłych. W: Kraków. Nr 11 (13), 2005. 2). B.S., Latarnie umarłych. W: Gazeta Rycerska, 23 marca 2005. [dostęp 22.05.2015]. 3). [teksty: Jakubowski K. et al.], Spacerownik krakowski. Warszawa, [ 2010], 2013. 4). Kracik J., Rożek M., Hultaje, złoczyńcy, wszetecznice w dawnym Krakowie. Kraków, 1986. 5). Źródła internetowe. 28 Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 CIERPIENIE BOGA I CZŁOWIEKA CHRZEŚCIJAŃSTWO CZY JEGO POZORY? Praca w szpitalu skłania do refleksji dotyczącej bycia (por. Wj 11,1-10). Niestety, dwadzieścia lat wolności chrześcijaninem w tym szczególnym miejscu. Odnosi się oraz pojawienie się nowego pokolenia, spośród którego ona w równej mierze do personelu medycznego, jak i do wielu otrzymało wszystko zbyt łatwo, zatarło pierwotną chorych oraz odwiedzających. Rozważania te inspiro- tęsknotę za Bogiem i Jego ukrzyżowanym Synem. I zły wane są również coraz mocniejszymi głosami obrońców duch powrócił do wolnej ojczyzny z siedmioma gorszyi przeciwników obecności Krzyża w miejscach publicz- mi od siebie (por. Mt 12,43-45) – sekularyzacją, materianych, a przecież takim miejscem jest również szpital. lizmem, libertynizmem, promiskuityzmem, seksizmem, Będąc studentem, a następnie młodym lekarzem w okre- poprawnością polityczną i ateizmem. Niepokoi jednak zwłaszcza upolitycznienie Osoby sie realnego socjalizmu, daremnie szukałem kaplicy, czy też Krzyża w sali szpitalnej. Opieka duszpasterska nad Chrystusa, który broniąc godności człowieka, nigdy nie chorymi w szpitalu była wówczas wstydliwie ukrywa- utożsamiał się z władzą ziemską, bowiem królestwo Jego na, a kapelan przemykał korytarzami skoro świt, aby nie nie jest z tego świata (por. J 18,36). Należy również zdecydowanie przypomnieć „duszpasterzom” bogaczy, że: drażnić tych, co „zawsze mieli rację”. W tych trudnych czasach była ogromna tęsk- „[Chrystus] sporządziwszy [...] bicz ze sznurów, powypędzał wszystkich ze nota za Krzyżem świątyni, także baw życiu publiczranki i woły, poroznym, a zwłaszcza rzucał monety banw szpitalu, gdyż kierów, a stoły ponadawał on sens wywracał” (J 2,15). ludzkiemu cierpieBył solidarniu. Chorzy pragnęli ny z człowiekiem również sakramenod ubóstwa stajni tów, a zwłaszcza Eubetlejemskiej (por. charystii. Krzyża nie Łk 2,1-16), poprzez było na ścianach, ale zwyczajne życie upominał się o swow Nazarecie (por. Łk ją obecność w ludz2,52), aż po wyniszkich sumieniach. czenie na Krzyżu W tym Znaku zdoi takim pragnie pobywali siłę do życia zostać. Uczniowie i godność nie tylko Jego i ich następcy chrześcijanie, lecz od samego początrównież ludzie nie- Figura Chrystusa sprzed kościoła św. Krzyża w Warszawie. ku podejmowali to wierzący, poszukuzadanie. Wiara bez jący prawdy. Krzyż uczynków jest bowiem dla nich martwa (por. Jk 2,18). – symbol miłości, pojednania i wolności drażnił tylko zniewolonych, a będących na usługach nieprzyjaciół lu- Symbole wprawdzie ożywiają wiarę, jednak potrzeba człowieka, aby uwierzył i żył według jej zasad. dzi i Boga. Spór o Krzyż jest sporem o uznanie Syna BożeWspominam zatem te chwile, kiedy Krzyż wrócił na swoje miejsce. Tysiące ludzi o czystych sercach, go. Chrystus sam ostrzegał, że będzie on dotyczył naspracowanymi dłońmi wieszały w całej Polsce ten Znak wet osób tworzących najściślejszy krąg rodziny. „Odtąd nadziei, ale również „Znak, któremu sprzeciwiać się bowiem pięcioro będzie podzielonych w jednym domu: będą” (Łk 2,34). Nie były to puste gesty, ale wyraz wia- troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojry i zwycięstwa miłości nad nienawiścią, zwycięstwa ciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw wolności nad zniewoleniem. Naród nasz przypominał córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synoIzraelitów, którzy ocaleni zostali z niewoli egipskiej wej, a synowa przeciw teściowej” (Łk 12,52-53). Za- Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 nim Krzyż zostanie bowiem zdjęty ze ściany, musi być zlekceważony i zapomniany lub, co gorsze, całkowicie wyrzucony z sumienia. Chrystus ostrzega: „Niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia, lecz biada temu, przez którego przychodzą” (Łk 17,1). Można w pewnym sensie zrozumieć argumenty przeciwników Chrystusa i Jego Kościoła, są to bowiem racje księcia ciemności, który od zawsze składa tę samą propozycję: „Jeśli więc upadniesz i oddasz mi pokłon, wszystko będzie Twoje” (Łk 4,7). Nie ma jednak usprawiedliwienia dla osób nazywających się chrześcijanami, a ukrywających swoje przekonania z obawy przed utratą korzyści: materialnych, politycznych, czy też społecznych. Chrystus nie pozostawia wątpliwości: „[...] Kto się przyzna do Mnie wobec ludzi, przyzna się i Syn Człowieczy do niego wobec aniołów Bożych; a kto się Mnie wyprze wobec ludzi, tego wyprę się i Ja wobec aniołów Bożych” (Łk 12,8-9). 29 Prawdziwa wiara rodzi się bowiem w czasie próby. „[...] Jeśli masz zamiar służyć Panu, przygotuj swą duszę na doświadczenia! Zachowaj spokój serca i bądź cierpliwy, a nie trać równowagi w czasie utrapienia! Przylgnij do Niego i nie odstępuj” (Syr 2,l-3a). Kto zatem nie ma dość sił, aby przyznać się do Chrystusa przed ludźmi, straci jedyną i niepowtarzalną okazję poznania Syna Bożego, podobnie jak panny nieroztropne, którym zabrakło oliwy (por. Mt 25,1-13). Człowiek jako istota społeczna, powołana do życia we wspólnocie z Bogiem, nie może zamknąć miłości do Niego w obrębie własnej izby. Życie każdego chrześcijanina powinno być czytelnym znakiem ukazującym Tego, który oddał za niego życie. Jest to wymóg konieczny odwzajemnienia Miłości (por. Mt 25, 31-46). Natomiast kompromis ze złem dokonuje się wówczas, jeżeli człowiek dał się zwieść i stracił z oczu Chrystusa ukrzyżowanego, na którego powinien patrzeć nieustannie. PODAROWAĆ SAMEGO SIEBIE Jedynym ratunkiem dla terminalnie chorego, z powodu nieodwracalnego uszkodzenia ważnego dla życia narządu, jest transplantacja. Zabiegi przeszczepiania narządów mają swoją historię. Pierwsza niedoskonała próba jest wykonana na zwierzęciu w XVIII wieku. Od tamtego czasu techniki transplantacji są wciąż doskonalone. Wymaga to współdziałania wielu dziedzin nauki. Dane statystyczne wykazują, jak wielu ludzi zawdzięcza zdrowie i życie przeszczepionemu narządowi. Kościół katolicki zabiegi te uznaje za godne najwyższej pochwały, a Jan Paweł II określa je jako przejaw „kultury życia” (Encyklika «Evangelium vitae». O wartości i nienaruszalności życia ludzkiego, por. EV nr 77). Podobnie do zabiegów tych odnoszą się pozostałe Kościoły chrześcijańskie, jak również religia żydowska. Celem zabiegu transplantacji może być wyłącznie integralne dobro chorego ze względu na jego wyjątkową godność, mającą uzasadnienie w biblijnym przekonaniu, że człowiek został stworzony na „obraz Boży” (por. Rdz 1,27). Zatem „godność osoby” oznacza przede wszyst- kim to, że nie jest on przedmiotem działań medycznych, lecz jest podmiotem. Katechizm Kościoła Katolickiego uczy, że: „[Człowiek] jest zdolny poznawać siebie, panować nad sobą, w sposób dobrowolny dawać siebie oraz tworzyć wspólnotę z innymi osobami; przez łaskę jest powołany do przymierza ze swoim Stwórcą, do dania Mu odpowiedzi wiary i miłości, jakiej nikt inny nie może za niego dać” (Katechizm Kościoła Katolickiego 357, dalej KKK). Słusznie jednak spostrzega F. Fukuyama, że „godność człowieka” jest współcześnie jednym z najczęściej używanych terminów w polityce i najmniej rozumianym przez ludzi. Dzieje się tak, ponieważ pojęcie to zostało oderwane od Boga, a tylko On jest źródłem i wyjaśnieniem ludzkiej godności (por. Koniec człowieka, tłum. B. Pietrzyk, Kraków 2004, s. 197). Stąd też człowiek nie posiada samowładnego prawa dysponowania sobą, swoim ciałem, ani też drugim człowiekiem. Nie może również postrzegać transplantacji wyłącznie w kategoriach użyteczności społecznej. 30 Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 Zatem głównym motywem dawstwa narządów jest miłość do Boga i bliźniego oraz solidaryzowanie się z ciężko chorym poprzez bezinteresowny dar, który wyklucza wszelką komercję, wymianę lub handel. Solidarność z człowiekiem znajdującym się w niebezpieczeństwie śmierci jest silniejsza od religijnych różnic. Znany jest przypadek uratowania życia katolika, cierpiącego na pęcherzykowe zwłóknienie płuc, przez rodzinę baptystów, która zgodziła się na transplantację koniecznego do życia narządu od tragicznie zmarłego, w wyniku samochodowego wypadku, ich ojca. Należy jednak wyraźnie rozróżnić słuszną interwencję medyczną od nieuzasadnionego eksperymentu. Kongregacja Nauki Wiary uczy, że medycyna, służąc umocnieniu zdrowia, często przekracza granicę, poza którą napotyka przeszkody nie tylko natury technicznej, lecz również etyczno-moralnej. Wówczas, chociaż jest możliwe wykonanie zabiegu, to należy powstrzymać się od niego ze względu na poszanowanie godności chorego i szacunek dla jego ludzkiej natury. Na podjęcie tej trudnej decyzji ma istotny wpływ przyjęty system wartości etycznych i wiara w Boga. Pobranie jednego z narządów parzystych od żywego dawcy wymaga świadomego i uprzedniego przyzwolenia ze strony dawcy i biorcy, po wcześniejszym zapoznaniu ich z wszystkimi możliwymi konsekwencjami dla zdrowia i życia. Natomiast narządy pojedyncze mogą być pobrane dopiero po śmierci człowieka, która została stwierdzona z całą pewnością. W przeciwnym wypadku mielibyśmy do czynienia z zabójstwem. Wymaga to doskonalenia metod rozpoznawania śmierci człowieka, która jest jednym z najbardziej dyskusyjnych zagadnień współczesnej bioetyki. Obecnie przyjmowane jest kryterium „neurologiczne”, według którego ustanie aktywności mózgu oznacza utratę zdolności integrujących, a więc śmierć osoby. Przy obecnym zasobie wiedzy ta definicja nie jest sprzeczna z założeniami chrześcijańskiej antropologii i nie narusza ludzkiej godności. Wzrastająca liczba oczekujących na przeszczep skłania do poszukiwania rozwiązań na drodze międzygatunkowych transplantacji. Jest ona dopuszczalna pod warunkiem, że nie stworzy poważnego zagrożenia dla życia i zdrowia biorcy oraz nie naruszy jego psychicznej i genetycznej tożsamości. Natomiast uzyskiwanie narządów w drodze klonowania istoty ludzkiej jest niemoralne i narusza jej godność. Zapewne w najbliższej przyszłości zwiększy się liczba przeszczepianych narządów, a zwłaszcza nerek. Stanie się to możliwe dzięki udoskonaleniu lekarstw opóźniających odrzucenie przeszczepionego narządu oraz skutecznie zwalczających infekcje bakteryjne i wirusowe. Spowoduje to również rozszerzenie przeszczepów międzygatunkowych poza granice eksperymentu. Z dużym prawdopodobieństwem można przewidywać, że pomimo sprzeciwu wielu środowisk, wciąż będą ponawiane próby zalegalizowania sztucznej „produkcji” narządów, poprzez klonowanie istoty ludzkiej i techniki oparte na embrionalnych komórkach macierzystych. Zatem istnieje pilna potrzeba wypracowania etyki uprzedzającej eksperymentalne działania medyczne. Etyki, która nie tylko stanie na straży godności człowieka, ale nauczy go dokonywać wyboru godziwych interwencji medycznych. Stąd też nie chodzi o rozstrzygnięcia moralne inspirowane kategoriami: sukcesu, użyteczności społecznej, relatywizmem norm, czy też samymi intencjami. Etyka nowoczesnej medycyny, zajmując się najtrudniejszymi problemami człowieka, nie może być oderwana od miłości, prawdy i sprawiedliwości. Nawrócenie Spróbuj zrozumieć Ciemno było... Latarnik świata Zapalił we mnie światło. Ono poraziło oczy duszy. Czy boli cię światło? - zapytał – Bo twój grzech bardzo mnie boli. - Sercem zrozumiałem to I nauczyłem się płakać. Czy nie widzisz, że jest mi źle? Spróbuj mnie zrozumieć. Nie zmuszaj do uśmiechu, Ale przytul i bądź cicho. Zobaczyłem to, Czego nie było widać. Przeraziłem się... Latarnik cierpliwie czekał. Łzy szczerego żalu Obmyły duszę. Latarnik przygarnął ją I odtąd chodzimy już razem. Obejmij i nie puszczaj, A może głos mego serca usłyszysz, Który ci powie, Że kochać to znaczy wytrwać. Notka o autorze: Ks. Lucjan Szczepaniak SCJ, lekarz, teolog, kapelan Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie, duszpasterz chorych dzieci, związany z ZHR, otrzymał Order Uśmiechu, autor publikacji naukowych z zakresu deontologii medycznej i etyki lekarskiej, poeta. Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 31 POEZJE Twarze Zaduma nad życiem niespełnionej poetki Rozsypany na biurku stos zdjęć niepoukładanych. Patrzę na twarze zamazane już nieco przeszłością I na te teraźniejsze, jakby zatrzymane w pośpiechu. Z tymi twarzami wiążą się niepowtarzalne historie. Tak jak jedyny i niepowtarzalny jest każdy człowiek. Tu pełna energii i filuternego błysku w oku twarz tej, Która miała tyle zapału i nowych pomysłów na życie, A którą potem czas i zły człowiek oszukał i zdradził. Tam uśmiechnięta dziewczyna z blond-warkoczem, Układająca wciąż świeże kwiaty w wazonie, Marząca o gromadce dzieci, a zmagająca się z mężem-pijakiem. A te rozpalone zaciekawieniem świata oczy drobnej twarzyczki Zgasły już w odmętach wielkiej tragedii... Ten ciemnooki przystojniak, łamiący niewieście serca, Który pozostał później tak opuszczony Jak spróchniały pień równie niepotrzebnego już drzewa. Tamta z kolei twarz chłopca o spojrzeniu niewinnego dziecka, Który niestety nie sprostał wymogom dorosłości I okazał się skończonym łotrem. Są tu też twarze, w których oczach można było już wtedy Wyczytać powołanie do życia samotnego, czyli wyższego. Wiele z tych twarzy odcisnęło się mocnym atramentem Na białym płótnie mojej niedokończonej pamięci. Niosę ten wizerunek ostrożnie, niczym relikwie święte I składam go przed Bramą Nieśmiertelności. I znów kolejny rok mego życia minął. Wskazówki przebiegły obok mnie szybciej niż zdążyłam pomyśleć, Że to już tyle lat... Lał przeplatanych łzami i uśmiechem, Głupotą nad wyraz i mądrością niewielką, sukcesami małymi i porażkami olbrzymimi, A przecież pełnych Nadziei na... I myśl taka zaświtała w mej głowie. Że może by tak zebrać przyprószone siwizną siły i talenty wszelkie I dogonić przyszły czas... I mieć znów swoje wielkie pięć minut, W ciągu których świat słanie na głowie i pokiwa z udawanym zrozumieniem. A ja będę płonąć... Wierzyć znów będę i w serce i w rozum, W ludzi światłych, bo tyle już dokonali, w ludzi wiernych, bo doświadczonych I w tych ciągle niespełnionych... A gdy już Wam powiem, czego pragnę, Uwierzę na nowo w siebie i zacznę wypełniać moje śmieszne powołanie, A potem spalę się nagle... Będą mnie opłakiwać nad grobem I może kłoś w tym smutku wiersz serdeczny napisze. A serce me w popiół się zamieni... Notka o autorce: Elżbieta Boduch (1961-2015), poetka, chora na zanik mięśni, w tomiku „Twarze” odsłania wewnętrzne zmagania z chorobą, ukazuje sens dni przeżytych w poszukiwaniu Boga i dobra w napotkanych osobach, zgłębia tajemnice ważnych aspektów życia. Czytelniku, może Ty także tworzysz poezje. Ten kącik jest dla Ciebie. Zapraszamy Cię do zamieszczania w nim własnych wierszy. 32 Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 Drogie dzieci, nasi najmłodsi parafianie! Witamy Was serdecznie po wakacyjnej przerwie. Miło zobaczyć Was w kościele i znów usłyszeć Wasze radosne głosy. Na nowy początek chcę Wam zaproponować cykl opowiadań; nazwałam go „Święci w opowieściach”. Dowiecie się z nich, jak żyły osoby, które zostały wyniesione na ołtarze, czyli są świętymi. Zobaczycie, że: po pierwsze, tak jak Wy byli dziećmi, uczniami (nie zawsze super zdolnymi), a przede wszystkim nie wszyscy byli jakoś szczególnie wyjątkowi, a jednak Pan Bóg sprawił, że teraz są naszymi orędownikami przed Jego Boskim Obliczem. Pierwszym Świętym, o którym chciałam Wam opowiedzieć, będzie święty Stanisław Kostka, patron dzieci i młodzieży, a więc Wasz patron. Jego wspomnienie liturgiczne, czyli dzień, w którym polski Kościół katolicki modli się do św. Stanisława Kostki, przypada 18 wrze- śnia, a więc u początku roku szkolnego. Modlimy się w tym dniu za uczniów, aby w kolejnym roku nauki Pan Bóg błogosławił im za wstawiennictwem Świętego Stanisława. Oczywiście, w pozostałe dni roku również możecie modlić się do swojego patrona, w sprawach szkolnych i wszystkich, z którymi trudno Wam sobie poradzić. Jak umiłować najbliższych naucz mnie, Stanisławie. Jak ukochać szkołę – powiedz mi, Stanisławie. Jak zrozumieć sens wyrzeczeń oświeć mnie, Stanisławie. Jak zrealizować cel życia wskaż mi, Stanisławie. Amen Taka modlitwa, raptem kilka słów, ale wypowiedzianych z ufnością i pełnym oddaniem w opiekę Świętego – wystarczy. A teraz o samym Świętym: Stanisław Kostka urodził się w październiku 1550 r. w Rostkowie, wiosce położonej około 4 kilometrów od Przasnysza, na Mazowszu. Miał trzech braci i dwie siostry. Swój dom rodzinny wspominał w takich oto słowach: „Rodzice chcieli, byśmy byli wychowani w wierze katolickiej, zaznajomieni z katolickimi dogmatami, a nie oddawali się rozkoszom. Co więcej, postępowali z nami ostro Rysunek Maciej Jarocki Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 i twardo, napędzali nas zawsze do wszelkiej pobożności, skromności, uczciwości tak, żeby nikt z otoczenia, jak i z licznej służby, nie mógł się na nas skarżyć o rzecz najmniejszą”. Św. Stanisław swoje pierwsze nauki pobierał w domu rodzinnym. Następnie,w wieku 14 lat, razem ze swym bratem – Pawłem rozpoczęli studia u jezuitów w Wiedniu. Do jezuickiej szkoły w Wiedniu uczęszczało wówczas około 400 uczniów, a regulamin tej szkoły streszczał się w jednym zdaniu: „Taką pobożnością, taką skromnością i takim poznaniem przedmiotów niech się uczniowie starają ozdobić swój umysł, aby się mogli podobać Bogu i ludziom pobożnym, a w przyszłości ojczyźnie i sobie samym przynieść także korzyść”. Początkowo Stanisławowi nauka szła trudno, ale pod koniec trzeciego roku należał już do najlepszych uczniów kolegium. Władał płynnie językiem ojczystym, niemieckim i łacińskim; uczył się też języka greckiego. Przez trzy lata pobytu w Wiedniu Stanisław znał tylko drogę do kolegium, do kościoła i do domu. Swój wolny czas poświęcał na lekturę i modlitwę. Był słabego zdrowia; w grudniu 1565 r. jego stan uległ takiemu pogorszeniu, że Stanisław był bliski śmierci. Kiedy się okazało, że nie może otrzymać Wiatyku, gdyż właściciel domu nie chciał wpuścić katolickiego kapłana, wtedy św. Barbara, patronka dobrej śmierci, do której się zwrócił, w towarzystwie dwóch aniołów nawiedziła jego pokój i przyniosła mu ów Wiatyk. Również w chorobie objawiła się Świętemu Matka Najświętsza i złożyła mu na ręce Boże Dzieciątko. Od Niej to doznał cudownego uleczenia z poleceniem, by wstąpił do Towarzystwa Jezusowego. Nie było to rzeczą łatwą dla Stanisława, gdyż jezuici nie mieli zwyczaju przyjmować kandydatów bez woli rodziców, a on na nią nie mógł liczyć, gdyż ojciec Stanisława stanowczo się temu sprzeciwiał. Po wielu trudnościach i zmaganiach Stanisław został przyjęty do jezuitów najpierw na próbę, gdzie zadaniem jego było sprzątanie pokoi i pomaganie w kuchni. Po pewnym jednak czasie Rysunek Zosia Trząska 33 przełożony generalny przyjął go do nowicjatu. Rozkład zajęć nowicjuszy przedstawiał się następująco: modlitwa, praca umysłowa i fizyczna, posługi w domu i w szpitalach. Stanisław czuł się szczęśliwy, że wreszcie osiągnął swój życiowy cel. Przełożeni pozwolili Stanisławowi złożyć śluby zakonne. Wielkim wydarzeniem w życiu św. Stanisława było przybycie 1 sierpnia, w uroczystość Matki Bożej Anielskiej (dziś tę uroczystość obchodzimy 2 sierpnia), św. Piotra Kanizjusza, który wygłosił dla nowicjuszy konferencję, dziś nazwalibyśmy to rekolekcjami. Po tej konferencji Stanisław powiedział do kolegów: „Dla wszystkich ta nauka świętego męża jest przestrogą i zachętą, ale dla mnie jest ona wyraźnym głosem Bożym, umrę bowiem jeszcze w tym miesiącu”. Koledzy zlekceważyli sobie jego słowa. Jeszcze 5 sierpnia jeden z ojców zabrał Stanisława do Bazyliki Najświętszej Maryi Panny na doroczny odpust. Za kilka dni było święto Wniebowzięcia Matki Bożej. 10 sierpnia Stanisław napisał list do Matki Bożej i ukrył go na swojej piersi. Prosił, by mógł odejść z tego świata w Uroczystość Wniebowzięcia Maryi. Jego prośba została wysłuchana. W przeddzień Uroczystości Wniebowzięcia Stanisław dostał silnych mdłości i zemdlał. O północy zaopatrzono go Wiatykiem. Przeszedł do wieczności tuż po północy 15 sierpnia 1568 r., mając zaledwie siedemnaście lat. Wieść o jego pięknej śmierci rozeszła się lotem błyskawicy po całym Rzymie. Wbrew zwyczajowi zakonu jezuitów ciało Stanisława przyozdobiono kwiatami. W dwa lata później, gdy otwarto grób św. Stanisława, znaleziono Jego ciało nietknięte rozkładem. Wkrótce zaczęły nadchodzić wiadomości o cudownych uzdrowieniach za Jego przyczyną. W 1726 r. papież Benedykt 34 Okruchy św. Wojciecha – październik 2015 XIII kanonizował św. Stanisława Kostkę. Ciało Świętego spoczywa w Kościele św. Andrzeja w Rzymie na Kwirynale. Dwieście lat po kanonizacji sprowadzono do Polski cząstkę Jego relikwii, która spoczywa w Pa- Konkurs Konkurs rafii św. Stanisława Kostki w Sulechowie. Tam też udają się każdego roku piesze pielgrzymki dzieci i młodzieży z różnych zakątków naszego kraju. Konkurs Znany polski poeta Cyprian Kamil Norwid napisał na cześć Św. Stanisława Kostki wiersz. Postarajcie się go odszukać, na kartkach narysujcie postać Świętego lub wklejcie obrazek z Jego wizerunkiem, wpiszcie tekst wiersza, a na odwrocie prośbę, jaką chcielibyście skierować do swojego Patrona. Przygotowane przez Was kartki wyślemy do Parafii św. Stanisława w Sulechowie, gdzie Konkurs Konkurs podczas pielgrzymki dzieci i młodzieży Wasi rówieśnicy modlą się w nadesłanych intencjach. Podpisane kartki należy przynieść na Mszę św. w niedzielę, 25 października, o godz. 10.30. Na wszystkich uczestników konkursu czekają nagrody! WAKACJE TEOFILA Witajcie, Jesteście pewnie, Drogie Dzieci, ciekawe jak spędziłem wakacje. Opowiem Wam. Pewnej niedzieli, tuż przed rozpoczęciem wakacji, zabrały mnie do domu Zosia i jej młodsza siostrzyczka Tereska. Ucieszyłem się, gdyż już kiedyś z nimi spędzałem wakacje i było fajnie. Wiedziałem też, że czeka mnie kąpiel, a to już gorzej... Ale nie warto być brudasem, więc zgodziłem się, a suszenie na sznurku, w towarzystwie innych maskotek i wygrzewanie się na słonku było całkiem fajne. Razem z Zosią i Tereską jeździłem na wycieczki. Byliśmy na lotnisku, oglądaliśmy samoloty, w skansenie w Wygiełzowie podziwialiśmy stare, zabytkowe domy. Kibicowaliśmy kolarzom na trasie Tour de Pologne, zwiedzaliśmy Szczawnicę, zawitaliśmy też do Łomnicy Zdrój, do przyjaciół dziewczynek. Czasem na kilka dni jechaliśmy do babci i dziadzia moich opiekunek. Na dwa tygodnie wyjechaliśmy do Koninek, do bardzo miłego i gościnnego księdza Zdzisława. Tam chodziliśmy wygrzewać się nad rzeką, na spacery po parku, na lody... Było super! Ale nie zapominaliśmy przy tym o Panu Bogu. O nie! Co wieczór czytaliśmy Pismo Święte, pamiętaliśmy o Mszy Świętej. Odwiedziliśmy centrum ruchu Światło – Życie na Kopiej Górce w Krościenku, pomo- dliliśmy się przy grobie księdza Franciszka Blachnickiego, założyciela tego ruchu. Byliśmy też na pielgrzymce Ruchu Światło – Życie i służby liturgicznej do Kalwarii Zebrzydowskiej. A tam wielka radość! Spotkanie z księdzem kardynałem Stanisławem Dziwiszem, krótka rozmowa, potem Msza Święta, w trakcie której krzyże animatorskie przyjęły Gabrysia, kuzynka Zosi i Tereski oraz Justyna z naszej parafii. A ja dumnie machałem flagą Światowych Dni Młodzieży, które już niedługo odbędą się w Krakowie. Byliśmy jeszcze w Myślenicach, na IV Myślenickim Zlocie Mini. Tam razem z dziewczynkami próbowałem wybrać samochód, jaki kupię, gdy dorosnę. Fajne te Miniaki... Ponadto, ponieważ jestem już coraz większy, zastanawiałem się, kim zostać w przyszłości. Może strażakiem, strażnikiem miejskim, rolnikiem, może kolarzem, może kierowcą autobusu. Popróbowałem różnych prac. Ale jednak najlepiej jest mi z dziećmi. Dlatego, gdy wakacje dobiegły końca, wróciłem do naszego Kościoła, aby co tydzień odwiedzać któreś z Was w domu, czytać z Wami Pismo Święte, przytulać i dawać radość. To też jest piękna praca, którą teraz przez cały rok będę wykonywał z uśmiechem, aż do następnych wakacji. Okruchy św. Wojciecha Wydawca: Parafia św. Wojciecha, ul. Św. Wojciecha 4, 30-134 Kraków, tel. 12 636 73 69 Zapraszamy do współtworzenia naszego pisma. Kontakt: ks. Wojciech Mozdyniewicz Informujemy, że redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania zmian i skrótów oraz nie bierze odpowiedzialności za treść nadesłanych artykułów Teofil WAKACJE TEOFILA Papież Franciszek na zakończenie Encykliki „Laudato Si” napisał: Proponuję dwie modlitwy. Jedną z nich możemy dzielić się ze wszystkimi wierzącymi w Boga Stworzyciela i Ojca, a drugą odmawiajmy, aby chrześcijanie potrafili podjąć zobowiązania, jakie wobec stworzenia stawia nam Jezusowa Ewangelia. Modlitwa za naszą ziemię Chrześcijańska modlitwa wraz ze stworzeniem Wszechmogący Boże, który jesteś w całym wszechświecie oraz w najmniejszym z Twoich stworzeń, Ty, który otaczasz swą czułością wszystko, co istnieje, ześlij na nas moc swojej miłości, byśmy zatroszczyli się o życie i piękno. Napełnij nas pokojem, abyśmy żyli jak bracia i siostry i nikomu nie wyrządzali krzywdy. Ojcze ubogich, pomóż nam uratować opuszczonych i zapomnianych tej ziemi, którzy znaczą tak wiele w Twoich oczach. Ulecz nasze życie, byśmy strzegli świata, a nie łupili go, byśmy rozsiewali piękno, a nie skażenie i zniszczenie. Dotknij serc tych, którzy szukają jedynie zysków kosztem ubogich i ziemi. Naucz nas odkrywania wartości każdej rzeczy, kontemplowania w zadziwieniu, uznania, że jesteśmy głęboko zjednoczeni z każdym stworzeniem w naszej pielgrzymce ku Twej nieskończonej światłości. Dziękujemy, że jesteś z nami każdego dnia. Wspieraj nas, prosimy, w naszych zmaganiach na rzecz sprawiedliwości, miłości i pokoju. Chwalimy Cię, Ojcze, wraz ze wszystkimi stworzeniami, które wyszły spod Twojej wszechmocnej ręki. Twoje są i pełne są Twojej obecności i Twojej czułości. Pochwalony bądź, Panie! Jezu, Synu Boży, wszystko przez Ciebie zostało stworzone. Kształtowałeś się w łonie Maryi, stałeś się częścią tej ziemi i oglądałeś ten świat ludzkimi oczyma. Dziś żyjesz w każdym stworzeniu w Twojej chwale Zmartwychwstałego. Pochwalony bądź, Panie! Duchu Święty, który swoim światłem kierujesz światem ku miłości Ojca i towarzyszysz jękom stworzenia, Ty żyjesz także w naszych sercach, by nas pobudzać ku dobru. Pochwalony bądź, Panie! Panie Boże w Trójcy Jedyny, piękna Wspólnoto nieskończonej miłości, naucz nas kontemplowania Ciebie w pięknie wszechświata, gdzie wszystko mówi nam o Tobie. Rozbudź nasze uwielbienie i wdzięczność za każdą istotę, którą stworzyłeś. Obdarz nas łaską poczucia się wewnętrznie zjednoczonymi ze wszystkim, co istnieje. Boże miłości, ukaż nam nasze miejsce w tym świecie jako narzędzi Twojej miłości dla wszystkich istot tej ziemi, bo żadna z nich nie jest przez Ciebie zapomniana. Oświeć posiadających władzę i pieniądze, aby nie popadli w grzech obojętności, aby miłowali dobro wspólne, wspierali słabych i opiekowali się światem, w którym żyjemy. Ubodzy i ziemia wołają: Panie, obejmij nas swą mocą i światłem, abyśmy chronili wszelkie życie, przygotowali lepszą przyszłość, aby nadeszło Twoje Królestwo sprawiedliwości, pokoju, miłości i piękna. Pochwalony bądź, Panie! Amen.