Wspomnienia z praktyk – Bałkańskie wakacje 2010 - iaeste

Transkrypt

Wspomnienia z praktyk – Bałkańskie wakacje 2010 - iaeste
Wspomnienia z praktyk – Bałkańskie wakacje 2010
Jeszcze zanim wyjechałam z Polski miałam okazję zasmakować Bałkańskiej kultury. Otóż
praktyki miałam zacząć w połowie lipca, już nawet znalazłam świetną ofertę LOT-u, a odpowiedzi
z Uniwersytetu w Nis ani widu ani słychu..Już straciłam wszelką nadzieję aż wreszcie dostałam
maila od profesora.. na 2 tygodnie przed planowanym początkiem praktyk, ale nawet przez myśl mi
nie przeszło, żeby zrezygnować!
Podróż, pierwsze wrażenie oraz nie wierzcie taksówkarzom
Wylot miałam z Warszawy z samego rana. Od momentu wyjścia z pokoju znajomych w
akademiku Politechniki Warszawskiej piętrzyły się trudności – lało, zimno, ponuro, a ja
próbowałam znaleźć przystanek, z którego mogłabym się dostać na lotnisko, a ja – nie znam
kompletnie Warszawy.. Mało tego – korki na ulicach, następnie problem z kupieniem biletu –
nigdzie nie znalazłam ani otwartego kiosku, ani automatu z biletami. W zatłoczonym autobusie jak
już się ucieszyłam, że jest automat to okazało się, że nieczynny. W kieszeni banknot 50zł, nikt nie
chciał rozmienić, kierowca gbur.. Aż tu wreszcie zlitował się nade mną jakiś chłopaczyna i oddał
swój bilet, bo miał już wysiadać. Może już będzie lepiej?
Dotarłam do Belgradu – pierwsze wrażenie – okropnie i ja chcę wracać! Nikt nie mówił po
angielsku, nie udało mi się znaleźć informacji, ani karty SIM..Od razu przy wyjściu z terminala
zostałam zaatakowana przez tabun natrętnych taksówkarzy wmawiających mi, że autobusy
z lotniska nie kursują.. W ten sposób wydałam ostatnich kilka groszy na telefon do chłopaka, który
miał mnie odebrać w Nis, a on niestety to potwierdził.. Musiałam skorzystać z usług jednego
z taksówkarzy – ta przyjemność kosztowała mnie 2,5 tys dinarów – od tego momentu NIC mi się
nie podobało.
Dotarłam na dworzec w Belgradzie – teraz czekała mnie podróż do Nis. Ktoś mi pomógł
kupić bilet, dostałam dziwną monetę z dziurką i pokierowano mnie do wejścia na perony i.. co się
okazało? Że w Serbii płaci się praktycznie za wszystko – za wejście na peron (ta przedziwna
moneta z dziurką, która kosztuje 100 dinarów), za pozostawienie walizki w bagażniku – i to nie ma
tak, że powiesz nie, wezmę do środka – nie masz wyjścia! Już byłam zrozpaczona moim wyborem
miejsca praktyk.. Ale w autobusie spotkałam przemiłą dziewczynę, przegadałam z nią całą podróż
(3 godz.) i użyczyła mi nawet swojego telefonu, żebym mogła skontaktować się z osobą, która
miała mnie odebrać. No i wreszcie byłam na miejscu.. Po dwóch godzinach okazało się, że jedna
z dziewczyn (Hiszpanka) urządzała imprezę urodzinową. Poznałam przecudownych ludzi. Od tej
pory wiedziałam już, że to był świetny wybór.
Uczelnia, miasto i.. Sarajewo!
Następnego dnia poznałam profesora, u którego miałam odbywać praktyki i dowiedziałam
się, że za kilka dni mam jechać na całe dwa tygodnie do Centrum Naukowego w Petnicy na
seminarium o elektronice. Tego samego dnia padł pomysł, by wybrać się do Sarajewa – początkowo
wydawał mi się to dość głupi pomysł – bo co tam może być..?
Jednak baaaaaardzo się myliłam – miasto przepiękne, przecudowni ludzie, wrażenie jakby
przeniosło się do zupełnie innego świata. Bośnia to w 90% muzułmanie – Sarajewo nie przypomina
w najmniejszym stopniu miasta europejskiego, dodatkowo otoczone jest górami – wrażenia wprost
niesamowite. Warto było spędzić 10 godzin w autobusie, by to wszystko zobaczyć, spróbować
sławnego burku (bośniacki różni się bardzo od tego, który jest popularny w pozostałej części byłej
Jugosławii), wypić pyszną i mocną kawę.. i oczywiście pójść na sziszę ;)
A jakie jest Nis? Powiedziałabym, że bardzo „pociapane”, tzn przeplatają się stare, zabytkowe
budynki z komunistycznymi bądź nowoczesnymi. Poza tym – bardzo sympatyczne, ciekawe.
Określiłabym je jako miasto festiwali – odkąd przyjechałam do momentu wyjazdu cały czas trwał
jakiś festiwal – i wcale nie wyolbrzymiam – z dniem końca jednego festiwalu miał początek
następny.
Następne 2 tygodnie spędziłam w centrum naukowym położonym „z dala od cywilizacji”, na
wzgórzu, wśród lasów. W ciągu tego czasu poznałam niesamowitych ludzi – pełnych pasji,
ciekawych oraz przesympatycznych. Byłam tam gościem, jedyną osobą z zagranicy a czułam się
jak wśród swoich. Miało tam miejscem m.in. seminarium o elektronice – obóz dla najzdolniejszych
licealistów z Serbii, którzy mieli 2 tygodnie na wykonanie naprawdę zaawansowanych projektów –
które spokojnie nadawałyby się na pracę inżynierską! Ja pełniłam funkcję mentora. Czułam się tam
jak dziecko w sklepie z zabawkami – mnóstwo różnego sprzętu elektronicznego (jak kilka naszych
laboratoriów wziętych do kupy) i wszystko do mojej dyspozycji :)
Beer Festival..?
Kilka dni po moim powrocie z Petnicy odbywał się Beer Festival w Belgradzie, na którym
oczywiście nie mogło zabraknąć mnie jak i całej reszty praktykantów z IAESTE! Przy okazji
mogliśmy zobaczyć miasto – które teraz po miesiącu od moich traumatycznych przeżyć po
przylocie (okazało się, że zostałam oszukana przez taksówkarza), wydawało mi się przepiękne.
Miałam też genialnego przewodnika. Zatrzymałam się u kolegi, którego poznałam podczas
zeszłorocznych wojaży. Okazało się, że Milos ma ogromną wiedzę o swoim mieście, zabrał mnie
w tyle cudownych, ciekawych miejsc!
Najwyższa pora zacząć pracować!
Mój profesor stwierdził, że skoro on mi osobiście nie płaci, to mogę nie pracować w ogóle,
tylko podróżować (jak się okazało spośród osób, które miały mieć praktyki na uczelni byłam jedną
z 3 osób, które naprawdę coś robiły). Zostałam przydzielona do projektu systemu automatyzacji
domu (a konkretniej miało to mieć zastosowanie w laboratorium, w którym pracowałam). Jako że
nie dużo czasu zostało - moim zadaniem było odpowiednio zaprogramować panel dotykowy jako
menu.
Spełnienie marzeń – Czarnogóra
Od zawsze chciałam zobaczyć ten malutki kraj. Wybrałam się do Budvy – podobno
najbardziej turystyczne miasto w Czarnogórze – mimo że nie lubię takich miejsc – wolę tereny
dzikie i nie do końca od kryte, jak na przykład kanion na rzece Tara, to i tak zostałam zauroczona.
Wszędzie góry.. Pewnego dnia wybraliśmy się na rejs do Kotoru. Wpływając do zatoki czułam się
jak w Norwegii, dokoła
wzgórza skalne niczym fiordy – coś cudownego.
Korab 2010
Podczas mojego pobytu na Bałkanach miałam też okazję zobaczyć kawałek Macedonii,
Skopje – jak dla mnie dość dziwne miasto, jest kilka miejsc wartych zobaczenia, np. Meczety,
jednak ogólnie nie polecam. To miasto wywarło na mnie bardzo złe wrażenie. Kraj jest bardzo
biedny, ale niestety i ludzie nieprzyjemni. Aha – jakbyście mieli kiedykolwiek perspektywę noclegu
w Skopje w akademiku – nigdy, pod żadnym pozorem się na to nie zgódźcie! Celem mojej
wyprawy do Macedonii było wzięcie udziału w Korab 2010 – czyli masowej wyprawie na
najwyższy szczyt w tym kraju, który znajduje się na granicy z Albanią. Niezapomniane przeżycie –
w kilkutysięcznej kolejce na szczyt ;)
I to tyle wspomnień z moich praktyk, oczywiście w wielkim skrócie – mogłabym napisać książkę o
całej mojej wyprawie na Bałkany :) Największa część tej podróży to ludzie – to dzięki nim wyjazd
staje się niezapomniany. Zawsze będę pamiętać to luźne podejście do życia, czasu (Balcanic Fluent
Time) 15 minut może nabrać całkiem nowego znaczenia :)
A co najlepsze – najłatwiej tam jest dogadać się.. po
polsku! W sklepie, pubie (serbskie kafany) angielski nic
nie da ;)
Odkąd moi znajomi, rodzina dowiedzieli się, że jadę do
Serbii na dwa miesiące co chwila słyszałam jak to tam jest
niebezpiecznie, że za pewne nie wrócę i bez kałasznikowa
się nie obędzie – oczywiście, żadne z nich na Bałkanach
nie było. Bardziej mylić się nie mogli – jakbym mogła – z pewnością wybiorę się tam jeszcze raz.