nicze mity

Transkrypt

nicze mity
PULS BIZNESU, 14 STYCZNIA 2015
3
Donald Tusk
Adam Rotfeld
przewodniczący Rady Europejskiej
były minister spraw zagranicznych
Zawodowy dyplomata niezmiennie klasyfikowany jest na najwyższej półce
ekspertów prawa międzynarodowego. Został uczestnikiem panelu wybitnych
osobistości ds. bezpieczeństwa europejskiego, powołanego przez prezydenta
Szwajcarii Didiera Burkhaltera, okresowo przewodniczącego OBWE. [JAZ]
Pierwszy raz w nowej roli wystąpił przed Parlamentem Europejskim
i od razu musiał przełamywać opory. Racjonalnie zaapelował o szybsze prace
nad systemem wymiany informacji o pasażerach. PE jest w tej sprawie oporny,
a tymczasem brak regulacji unijnej grozi rozmontowaniu strefy Schengen. [JAZ]
nicze mity
Cztery kopalnie wybrane przez KW
są trwale nierentowne.
To kwestia definicji „trwałej nierentowności”, a także wiary w jakość wyliczeń, umieszczonych w rządowym planie
naprawczym dla KW. Krzysztof Wolski, prezes Kopeksu
(planującego budowę własnej kopalni węgla), podkreśla,
że parametry, które wziął pod uwagę rząd, mogą być inne
od tych, które uwzględnia inwestor prywatny. Zwłaszcza
że inwestor tych kopalni jeszcze nie przebadał.
— Gdyby rząd zdecydował się wziąć na siebie część
zobowiązań związanych z funkcjonowaniem kopalni, np.
kosztów pracowniczych, dla inwestora oznaczałoby to
istotną poprawę perspektyw biznesowych — zauważa
Krzysztof Wolski.
O rentowności decydują też inwestycje. KW na nie nie
stać, bo co miesiąc generuje 200 mln zł straty.
— Nie ma szans ani na pozyskanie kredytów, ani na
bezpośrednie dokapitalizowanie przez skarb państwa, bo
to dozwolone jest tylko w przypadku zamykania kopalni.
Musi też sobie radzić z bagażem kosztów społecznych
— dodaje Jan Dziekoński z Roland Berger.
Krzysztof Domarecki chce
kontynuować wydobycie węgla.
Niekoniecznie. W oficjalnych wypowiedziach biznesmen
podkreśla wprawdzie, że zamierza „kontynuować działalność górniczą”, ale w rozmowach dodaje, że stawia
przede wszystkim na rozwój technologii, a konkretnie
— na pozyskiwanie metanu z pokładów węgla. Nie precyzuje, o której technologii myśli, ale menedżerowie z branży twierdzą, że od dawna interesuje się możliwościami
podziemnego zgazowania węgla. To technologia, która po
pierwsze — nie wymaga dużego zatrudnienia, a po drugie
— na poziomie globalnym jest dopiero w fazie testów.
Jeden z węglowych menedżerów dodaje, że gdyby
Krzysztof Domarecki chciał kontynuować wydobycie,
to pewnie i tak zmieniłby technologię, stawiając na tzw.
eksploatację pasową — tańszą, ale mniej dokładną, tzn.
marnującą część zasobów.
Nowy inwestor jest gotów
wziąć kopalnie
z dobrodziejstwem inwentarza.
Nieprawdopodobne. Już w pierwszych wypowiedziach
po ogłoszeniu oferty dla KW Krzysztof Domarecki sygnalizował, że nie obejdzie się bez restrukturyzacji, zarówno
w obszarze zatrudnienia, jak i technologii.
— Inwestor na pewno nie kupi kopalni bezwarunkowo. Przypuszczam, że zażąda czystej kartki, czyli aktywów nieobciążonych zobowiązaniami, deputatami
etc. Zapomnijmy też o pięciodniowym tygodniu pracy,
oczekiwałbym raczej modelu PG Silesii, czyli siedmiodniowego, choć to też nie gwarantuje sukcesu, bo ceny
węgla są niskie. Płonne są także nadzieje na utrzymanie
liczebności zatrudnienia. Administrację kopalni czekają
zapewne cięcia, ale pracownicy dołowi nie powinni się
martwić — uważa Jan Dziekoński z Roland Berger.
Po likwidowane przez KW
kopalnie ustawiła się
kolejka inwestorów.
Krzysztof Domarecki jest jedynym chętnym — chyba że
za poważną uznać ofertę Janusza Palikota. Prywatny
kapitał, jeśli interesuje się polskim węglem, to woli
albo budować kopalnie od podstaw ( jak np. australijska PD Co czy polski Kopex), albo przejmować zamknięte, by je ponownie uruchomić (tak zrobili Czesi
w PG Silesia, a zamierzają — Australijczycy w Nowej
Rudzie). Wspólnym mianownikiem jest brak obciążeń
socjalnych dla inwestora.
W Kopeksie mówią, że nigdy nie chcieliby angażować
się w zakup kopalni od KW. Za dużo zobowiązań, umów,
dokumentacji, gwarancji, kłopotów.
— Szanse na porozumienie byłyby niewielkie — uważa
Krzysztof Jędrzejewski, właściciel Kopeksu.
Polska potrzebuje węgla
z zamykanych kopalni.
Dziś to nieprawda. W Polsce mamy do czynienia z nadpodażą węgla kamiennego. W listopadzie na zwałach
leżało 8,2 mln ton węgla, do tego taniejący rubel czyni
węgiel rosyjski coraz bardziej konkurencyjnym.
— Polski rynek jest jak beczka, która pomieści 60 mln
ton węgla rocznie. Na więcej po prostu nie ma zbytu,
a wszelka nadwyżka musi trafić na zwały — emocjonuje
się Mirosław Taras, były prezes KW.
Na dodatek najłatwiej znaleźć klientów na węgiel
najtańszy, np. z lubelskiej kopalni Bogdanka, która ma
przewagę geologiczną nad Śląskiem, lub z importu.
— Albo zatem nauczymy się fedrować bardzo tanio,
albo zamrozimy kopalnie. Innego wyjścia dla śląskiego
węgla nie ma — uważa Mirosław Taras.
Czy w przyszłości popyt na węgiel wzrośnie? Były
szef KW w to wątpi. Ale przekonuje, że zamrożone
kopalnie warto mieć pod ręką.
Prywatne kopalnie w Polsce
zarabiają kokosy,
a państwowe bankrutują.
Sztandarowym przykładem kopalni prywatnej i rentownej jest Bogdanka. Sprzyjają jej jednak lubelskie
warunki geologiczne. Dlatego to wokół Bogdanki
inwestorzy toczą najbardziej emocjonujące boje
o koncesje.
Na Śląsku też da się jednak zarabiać. Najlepszym
przykładem jest PG Silesia, należąca do czeskiego
koncernu energetycznego EPH. Pamiętajmy jednak,
że Czesi, przejmując kopalnię przeznaczoną do likwidacji, rozmawiali ze związkami stojącymi pod ścianą.
I uzgodnili m.in. siedmiodniowy tydzień pracy (dla
firmy, bo pracownik pracuje pięć dni w tygodniu).
Tymczasem związki w KW nie chcą nawet słyszeć
o sześciu dniach pracy (znów: dla firmy, bo górnik
będzie pracować przez pięć dni). © Ⓟ
NOWE KIERUNKI: Gdy na polskie jabłka zamknął się rosyjski
rynek, który wchłaniał 700 tys. ton owoców rocznie, branża
i polskie władze rzuciły się do szukania nowych odbiorców.
Na celowniku jest m.in. Azja. [FOT. BLOOMBERG]
Szkodniki stoją
na drodze do Indii
Niepotrzebna blokada
czy walka o dobre imię
Polski. Problem wysyłki
jabłek do Indii ma się
rozwiązać lada dzień.
Niektórzy sadownicy rzeczywiście nie są w stanie sprzedawać jabłek — przyznaje
Marta Wiatroszak z Vermilion
Consulting w odpowiedzi na
nasz poniedziałkowy tekst o niewywiązaniu się ze zobowiązań
dostaw na rynki afrykański
i arabski.
— Są jednak firmy zdolne do
podjęcia wyzwania i mające
możliwości sprostania wymaganiom importerów z nowych rynków już w tym sezonie. Indyjscy
odbiorcy podpisali z nimi długoterminowe kontrakty, pierwsze
dostawy miały opuścić Polskę
już w listopadzie. Niestety,
mimo obustronnego zainteresowania „droga do Indii” pozostaje zamknięta — mówi Marta
Wiatroszak.
Sposób fumigacji
Chodzi o sposób usuwania
szkodników, bakterii i grzybów. Indie wymagają fumigacji
owoców bromkiem metylu,
który jest wycofany z użycia
w Polsce i wielu innych krajach.
Władze indyjskie poszły jednak
producentom na rękę i zaproponowały, że może być ona
przeprowadzana już w Indiach.
Tym samym jednak w momencie wjazdu do kraju towar taki
nie spełnia obowiązujących
w nim norm. — Właśnie dlatego
część krajów eksportujących do
Indii, np. drewno z Afryki, po
prostu przyjmuje do wiadomości noty o niezgodności i wydaje swoim firmom odpowiednie
certyfikaty eksportowe. Główny
Inspektorat Ochrony Roślin
i Nasiennictwa stanowczo jednak
odmawia wydawania polskim
producentom jabłek certyfikatów fitosanitarnych — twierdzi
Marta Wiatroszak.
— Diabeł, jak zawsze, tkwi
w szczegółach. Gdybyśmy wystawiali świadectwa eksportowe,
to strona indyjska wystawiałaby
nam noty o niezgodności. Te in-
formacje pozyskałyby państwa
trzecie i byłaby to podstawa czy
też pretekst dla dowolnego kraju
do wykazania, że strona polska
nie przestrzega zobowiązań międzynarodowych, co stanowiłoby
podstawę do działań ograniczających eksport — odpowiada
Dariusz Wiraszka, zastępca głównego inspektora ochrony roślin
i nasiennictwa.
Wyjście awaryjne
Jego zdaniem, problem eksportu polskich jabłek do Indii
powinien być jednak wkrótce
rozwiązany.
— W grę wchodzi jedno
z dwóch wyjść — albo nasze
jabłka będą przed wysyłką poddawane zabiegom schładzania
(zamiast fumigacji), albo będą fumigowane na miejscu przez stronę indyjską, ale bez wystawiania
not w formie zagrażającej naszej
pozycji jako eksportera żywności — twierdzi Dariusz Wiraszka.
Marta Wiatroszak przestrzega jednak, że czasu jest
mało. Jabłka mogą wprawdzie
przetrwać w dobrym stanie
w chłodniach do następnego
sezonu, ale w Indiach lada moment będą miały konkurencję.
— Jeśli kontenery z owocami
nie wyjadą z Polski w styczniu,
aby znaleźć się w Indiach w lutym, nie będzie już szansy na
zdobycie choćby niewielkiego
udziału w rynku w tym sezonie. W marcu bowiem do Indii
oraz innych krajów trafią świeżo zerwane owoce z półkuli
południowej, dobrze znane
i lubiane przez tamtejszych
konsumentów — twierdzi Marta
©Ⓟ
Wiatroszak. [MICH]
JUŻ PISALIŚMY
„PB” z 12.01.2015 r.