t

Transkrypt

t
NOWY SĄCZ t KRYNICA t LIMANOWA t STARY SĄCZ t PIWNICZNA t MSZANA DOLNA t MUSZYNA
www.nowysacz.naszemiasto.pl
www.krynica.naszemiasto.pl
www.limanowa.naszemiasto.pl
Zobacz nas: www.tygodnikgn.gk.pl
piątek, 4 lipca 2008
Dwaj mężczyźni podejrzani
o śmiertelne pobicie Stanisława K.
są na wolności. Odsiedzieli tylko
dwa miesiące w areszcie.
Mieszkańcy Mszany Górnej
są zbulwersowani
STR.8
FOT. PRZEMYSŁAW KIMALA
ZABILI?
Przekazywanie dla klubu
pieniędzy bez pełnej kontroli
nad tym jak są wydawane nie
ma sensu. Może nie warto
utrzymywać drużyny za wszelką
cenę
∑ str. 3
RAPORT
WÓJT MA NAS W NOSIE
W Chełmcu ludzie nie mogą dojechać do pracy, a wójt
spokojnie wypoczywa na urlopie. Na razie dostają się do
miasta okazją albo wspólnie z sąsiadami organizują
transport
∑ str. 6
FOT. RAFAŁ KAMIEŃSKI
DLACZEGO GO
MILIONY
DLA SANDECJI
WAŻNE SPRAWY
Na razie historycy nie będą
lustrować dawnych sądeckich
opozycjonistów. Chcą jednak
odkrywać bolesne dla Sącza
momenty najnowszej historii
∑ str. 7
FOT. SŁAWOMIR WRONA
IPN WKRACZA DO
SĄCZA
ROZMOWA TYGODNIA
Doradzamy gdzie i jak na
Sądecczyźnie można uprawiać
winorośl. Produkcja wina może
sprawić wiele satysfakcji
∑ str. 10
FOT. RAFAŁ KAMIEŃSKI
ZAKŁADAMY
WINNICĘ
LUDZIE I ICH PASJE
REKLAMA
0134598/A/BEDAG
Gazeta Krakowska
piątek
4 lipca 2008
2
REKLAMA
0136868/A/GARAN
Sądeccy Romowie
będą nam nagle
pstrykać zdjęcia
Nie zdziw się, gdy w najbliższym tygodniu na ulicy zaskoczą cię Cyganie z aparatem,
prosząc o wspólne zdjęcie.
Od 4 do 11 lipca Stowarzyszenie Przyjaciół Rodziny
w Nowym Sączu wspólnie
z Martą Kotlarską, antropologiem kultury i fotografem,
i grupą Romów z Krakowa będzie realizować projekt romski
„Pstryk” – akcja fotograficzna
„Zróbmy razem zdjęcie”.
– Takie nieszablonowe akcje są bardzo potrzebne – mówi Andrzej Burkat, prezes stowarzyszenia, od dwóch lat
opiekujący się romską świetlicą na osiedlu przy ul. Zawiszy
Czarnego. – Podobna akcja odbyła się już w Szaflarach i uważam ją za sukces w przełamywaniu barier miedzy Romami
i Polakami. –
Finansowany w ramach
programu dla tolerancji Fundacji Batorego projekt ma dać
młodym Romom szansę podniesienia poczucia własnej
wartości i ma być dla nich alternatywą na konstruktywne
spędzenie czasu w wakacje.
Dwudziestka młodych Cyganów w wieku od 7 do 16 lat
zrobi aparaty fotograficzne
z tekturowych pudełek, tzw.
camera obscura.
Potem za ich pomocą zilustrują trzy romskie bajki napisane przez Jana Mirgę – Roma
z Czarnej Góry.
Warsztaty zakończy happening uliczny.
– Będzie dotykał nadal aktualnej problematyki wyjścia
z tradycyjnego zamkniętego
świata Romów – uważa Burkat. – Dzieci romskie będą za-
REKLAMA
REKLAMA
praszały przypadkowych przechodniów do wspólnego zdjęcia.
Każde ze zdjęć same opatrzą komentarzem. Fotografie
powstałe podczas happeningu
zostaną udostępnione na stronie internetowej www.AkademiaPstryk.pl
Powstałe podczas warsztatów ilustracje zaprezentuje starosądecka galeria Pod Piątką.
– Romski „Pstryk” organizowaliśmy najpierw w Szaflarach i cieszył się olbrzymim zainteresowaniem wśród Romów – mówi Marta Kotlarska.
– Wiadomość o projekcie rozeszła się różnymi kanałami. Romowie z kolejnych miejscowości zapraszali nas, byśmy, jeżeli
tylko będziemy mieli możliwość, także u nich poprowadzili
podobne
zajęcia.
Do współpracy zaprosili nas
między innymi asystenci romscy z Czarnej Góry, Czarnego
Dunajca i Warszawy. Namawiał nas też na współpracę
wójt z Zawiszy Czarnego i postanowiliśmy korzystać z jego
gościny.
Nad przebiegiem warsztatów czuwała będzie również
Małgorzata Mirga, Romka, absolwentka krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Obecnie
studiuje pedagogikę. Jest
współpracowniczką romskiego stowarzyszenia edukacyjnego Harangos, animatorką działań ze społecznością romską
w Czarnej Górze i Szaflarach
i współkoordynatorką zakończonego powodzeniem zeszłorocznego romskiego „Pstryka”.
(RAF)
0135074/A/ZAJMA
0132681/A/JANMIN
- Wybierz OFE WARTA
Zadzwoń: 793 505 373
Dojazd nawet do domu.
REKLAMA
0132214/A/BABEW
Cygańskim dzieciom spodobała się akcja „Pstryk”
FOT. RAFAŁ KAMIEŃSKI
WĘDRUJCIE Z BŁOGOSŁAWIEŃSTWEM
Na górze Paproć rozpoczęto sezon turystyczny ziemi limanowskiej. Mszę św. w intencji turystów odprawiali ks. dziekan Ryszard Stasik – proboszcz parafii w Łososinie Górnej oraz ks.
Stanisław Opocki. Po nabożeństwie rozpoczęła się zabawa przy tańcu i śpiewie. Wystąpił Zespół Regionalny Spod Kicek z Mordarki, młodzieżowa grupa Consonans z Zespołu Szkół
nr 1 w Limanowej, grupy taneczne Jambo i Twenty Angels, Leśne Skowronki z repertuarem piosenki turystycznej oraz Mila ze Starej Wsi. Kazimiera i Marek Piwowar z Męciny serwowali
chleb z łopaty oraz kołacze, Czesław Kaim z Rupniowa zapraszał na przejażdżki konne, limanowscy ratownicy GOPR przywieźli z sobą ściankę wspinaczkową, a pracownicy Gminnego Zespołu Użyteczności Publicznej w Limanowej zaprosili do konkursów z nagrodami. W konkursie
plastycznym pierwsze miejsce zdobył Mateusz Uryga z Kaniny, w konkursie wiedzy o regionie
nagrodzone zostały Marta Zięba z Piekiełka oraz Dominika Talarczyk ze Starej Wsi, a w symultanie szachowej najlepszy był Kazimierz Golonka z Piekiełka. W konkurencjach sprawnościowych mistrzem okazał się Daniel Kapitan z Sowlin. (IK)
FOT. ARCHIWUM
Warto zobaczyć...
Gang
i sejmik
W najbliższą niedzielę w podsądeckiej Kamionce Małej odbędzie się
doroczna impreza Lato w Dolinie Kamionki. W tym roku gwiazdą programu będzie zespół Gang Marcela, który wystąpi na estradzie o godz.
18.30.
Na festyn bogaty w atrakcje zaprasza tradycyjnie Gminny Ośrodek Kultury. Będą tańczyć i śpiewać Mszalniczanie, Mystkowianie, Kamionczanki, zespół Barvinok z zaprzyjaźnionej słowackiej Kamienki, gości
zabawi także kabaret Masztalscy.
Prócz występów estradowych w programie jest także kiermasz sztuki ludowej. Nie zabraknie gorących i zimnych pyszności oraz napojów.
***
Zespół regionalny Koronka z Bobowej oraz Grupa Obrzędowa Stowarzyszenia Kół Gospodyń Wiejskich
z Męciny będą reprezentować nasz
region na dwudniowym XXIV Międzywojewódzkim Sejmiku Wiejskich
Zespołów Teatralnych, który rozpoczyna się jutro w Bukowinie Tatrzańskiej. Wystąpi 11 zespołów rekomendowanych przez wojewódzkie
ośrodki lub domy kultury z czterech
województw: małopolskiego, śląskiego, podkarpackiego i opolskiego.
Najlepsze zespoły pojadą na XXV
Centralny Sejmik Teatrów Wsi Polskiej, który odbędzie się w Tarnogrodzie 17 października.
Współorganizatorem imprezy jest
Małopolskie Centrum Kultury Sokół
w Nowym Sączu. (IK)
Poznaj sąsiada
M
iejski Ośrodek Pomocy
Społecznej w Nowym
Sączu realizuje na osiedlu
Kochanowskiego pilotażowy projekt pod nazwą Centrum Aktywności Lokalnej.
Ma on na celu integrację
mieszkańców pod hasłem:
„Jak dobrze mieć sąsiada”.
W najbliższą niedzielę
w ogródku jordanowskim
w ramach tego projektu odbędzie się po południu osiedlowy festyn, na który
MOPS wraz z innymi instytucjami zaprasza wszystkich mieszkańców „Piekła”,
aby przy wspólnej zabawie
lepiej się poznali.
Atrakcji będzie mnóstwo. Między innymi grillowanie, pokazy sprawnościowe, tańce i zabawa. Jeśli pomysł okaże się strzałem
w dziesiątkę, będzie realizowany również na innych
osiedlach.
( YES)
Tydzień w „Nowosądeckiej”
Republika sądecka
K
iedy u wrót Sądecczyzny
pojawił się książę Albert
Saski wraz z małżonką Elmirą, włodarzom Nowego
Sącza i powiatu nowosądeckiego jego wizyta zapewne
skojarzyła się z lipcową rocznicą zburzenia Bastylii. Zatem mając w myślach żywe
idee republikańskie, żeby
nie powiedzieć socjalistyczne, nie przybyli na bankiet
wydany z okazji tak podniosłej wizyty w podsądeckim
Rytrze. Jeśli pojawiłby się
król, cesarz, a może chiński
burmistrz... byłoby pewnie
inaczej.
Przodkiem księcia Alberta był znany bawidamek August II Mocny. Ten, który
giął podkowy niczym cienki
drucik
aluminiowy.
To do czasów jego panowania historycy odnoszą zawołanie szlachty: „Za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa! ”. Monarchiści z konfederacji spiskiej, którzy tak
skrzętnie przypominają historię, chyba wolą nie pamiętać o tych niezbyt chlubnych epizodach w dziejach
Polski związanych z monarchią, głosząc, że brat księcia
Alberta, książę Maria Emanuel z Wettinów, jest prawowitym spadkobiercą polskiego tronu...
Natomiast władze Sącza
związane z Prawem i Sprawiedliwością wyraźnie pokazały przy okazji wizyty
książęcej pary swoje republikańskie oblicze.
JERZY WIDEŁ
RAPORT
Gazeta Krakowska
piątek
4 lipca 2008
3
Od 1,5 do 2 milionów złotych deklaruje prezydent Nowego Sącza jako wsparcie dla Sandecji w II lidze.
Czy warto wydawać nasze
pieniądze na piłkarzy?
P
rzeszkody padają jedna
po drugiej i dziś jest właściwie pewne, że Sandecja w nowym sezonie
przystąpi do rozgrywek w zreformowanej II lidze. Dla kibiców płynie z tego pewnie radosne przesłanie, ale jest jeszcze
inne, które dotyczy wszystkich
mieszkańców Nowego Sącza.
Po pierwsze, wszyscy bez wyjątku mają w tym wydarzeniu
swój udział, bo płacąc podatki,
zrzucili się na kwoty, jakie sądecki samorząd łoży na klub
od wielu miesięcy. Po drugie,
wygląda na to, że są to udziały
długoterminowe, bo klub bez
wsparcia miasta nie jest w stanie utrzymać się sam. Te udziały obarczone są przy tym ryzykiem i budzą szereg pytań, które na Kilińskiego przyjmowane
sązniechęcią, ale zktórymi musi liczyć się Ryszard Nowak, deklarując dalsze utrzymywanie
sądeckiej piłkarskiej tradycji.
Miliony z naszych kieszeni
Deklaracja prezydenta Ryszarda Nowaka jest konkretna.
Prezydent godzi się z faktem,
że nie udało się znaleźć dla klubu sponsora strategicznego
i w tej sytuacji jedynym rozwiązaniem jest wsparcie
ze strony miasta. Konkretna
kwota nie padła, ale R. Nowak
nie wyklucza, że może to być
nawet ok. 2 mln zł. To wsparcie
obwarowane jest jednak szeregiem warunków, jakie klub
musi spełnić. Pierwszym krokiem musi być sporządzenie
możliwie najbardziej precyzyj-
Kibice Sandecji gotowi są sami zrzucić się na utrzymanie swojego klubu
nych szacunków wydatków.
Określone mają być w nich nie
tylko cele, na jakie będą wydawane miejskie środki, ale także
ich uzasadnienie. Dotyczy
to zarówno kosztów związanych z pensjami zawodników
i pracowników administracyjnych, jak i kosztów bieżących,
na przykład wyjazdów na mecze, noclegów itd.
– To ma być też połączone
ze zbilansowaniem wpływów
pozabudżetowych, czyli pie-
niędzy od drobnych sponsorów czy wpływów z innej działalności, jaką prowadzi Sandecja – mówi prezydent Nowak.
– Moja propozycja jest taka, żeby nie tworzyć pewnej fikcji
z przekazywaniem Sandecji jakichś parkingów czy placu targowego w zarządzanie. Z tego
są określone wpływy, teraz
trzeba je obliczyć, dodać kwotę, jaką przekazujemy w ciągu
roku na sport kwalifikowany,
i to musimy zabezpieczyć
w budżecie.
Ta operacja jest o tyle potrzebna, że miasto nie może
wyłączyć specjalnej kwoty dla
klubu z Kilińskiego. Te pieniądze muszą być wpisane w pulę
planowaną co roku na sport
kwalifikowany, czyli na wsparcie dla budżetów wszystkich
działających w mieście klubów. Całość musi być zatem
na tyle duża, żeby się nie okazało, że Sandecja weźmie niemal wszystko. Kolejnym warunkiem, jaki musi spełnić
klub, by uzyskać deklarowaną
dotację, ma być zwołanie w ciągu dwóch miesięcy walnego
zgromadzenia członków stowarzyszenia i powołanie nowego zarządu. Dopiero wówczas prezydent zamierza podjąć próbę przekonania sądeckich radnych, by wyrazili zgodę na tak wysokie wsparcie dla
Sandecji, a to wcale nie będzie
łatwe.
Wątpliwości radnych
Radość z awansu do II ligi jest wielka, ale czy potrwa długo?
FOT. ARCHIWUM
Wprawdzie Ryszard Nowak
może liczyć na bezpieczne
„arytmetyczne” zaplecze, ja-
kie daje mu mający większość
klub radnych PiS, ale i w nim
mogą się pojawić wątpliwości.
– Jeśli taka propozycja do nas
wpłynie, na pewno poważnie
ją rozważymy, ale ja nie usłyszałam jeszcze oficjalnie
od prezydenta, że zamierza
dać Sandecji aż 2 mln zł. Dlatego nie mogę dziś powiedzieć
ani tak, ani nie – mówi przewodnicząca klubu PiS Barbara
Jurowicz. Zapytana, czy jako
mieszkanka Nowego Sącza sama gotowa byłaby zaakceptować taką wersję, B. Jurowicz
przyznała, że także u niej pojawiają się wątpliwości.
– Są za i przeciw. Na pewno
jest to klub z tradycjami i jednak chluba miasta – o to trzeba
dbać. Natomiast słyszę od pana
o sporej kwocie z publicznych
pieniędzy, a nad takimi decyzjami trzeba się zawsze mocno
zastanowić – mówi szefowa
klubu radnych, wcielająca się
w rolę statystycznego mieszkańca Nowego Sącza.
Dosadniej wątpliwości formułuje szef opozycyjnego w radzie klubu PO Piotr Lachowicz.
– Sądzę, że zdania będą
tu bardzo podzielone. Druga liga drugą ligą, ale Sandecja nie
może być studnią bez dna
– mówi wprost lider opozycji
w radzie. Zdaniem Lachowicza jeśli nie powstanie program naprawczy przywracający w Sandecji normalność,
to istnieje bardzo poważna
obawa, że będziemy mieli, jak
się wyraził, „jednorazową drugą ligę, a potem znowu spa-
FOT. PRZEMYSŁAW KLIMALA
dek”. W takiej sytuacji zasadność wydawania sporych kwot
z budżetu jest mocno wątpliwa. Lachowicz nie przekreśla
szansy na poparcie wizji prezydenta Nowaka, chce jednak nie
tylko deklaracji, ale gwarancji,
że powołany zostanie zarząd,
który będzie można rozliczać
z każdej decyzji i który jego
zdaniem powinien się zająć
szukaniem strategicznego
sponsora innego niż miasto.
–
Proszę
zauważyć,
że my już dokładamy do Sandecji ponad milion złotych
co roku. Teraz te pieniądze mają być większe, a do tego trzeba
jeszcze doliczyć środki, jakie
miasto poprzez MOSiR łoży
na utrzymanie obiektów. Ja tylko przypomnę, że most na Kamienicy kosztował ok 6 mln
zł – dodaje radny.
Opierając się na opinii swojej i klubowych kolegów, Lachowicz dodaje, że rozumie rolę, jaką odgrywa Sandecja, promując sport i kulturę fizyczną
w ogóle, także tradycję, która
wkrótce zamknie się 100–leciem, ale jego zdaniem warto
się też zastanowić nad proporcjami pomiędzy pieniędzmi,
jakie miasto wydaje na sport
wyczynowy, a budżetem, na jaki mogą liczyć mniejsze kluby
czy ogniska, w których młodzi
ludzie mogą uprawiać dowolne dyscypliny.
Działacze milczą
Bardzo trudne jest uzyskanie
komentarza do tych wątpliwości u najbardziej zainteresowanych. czyli osób dziś kierują-
cych Sandecją. Pełniący funkcję kuratora Witold Wąsik unika kontaktów z dziennikarzami, twierdząc, że jest za wcześnie na konkrety. Nawet zakładając, że kompetencje kuratora są ograniczone i w dodatku
jego misja wkrótce dobiegnie
końca, to jednak taka postawa
na pewno nie poprawia atmosfery wokół Sandecji.
Bardzo trudne okazuje się
dziś uzyskanie precyzyjnej informacji, ile dokładnie wynoszą długi Sandecji wobec ZUS
i urzędu skarbowego. Nikt nie
chce też ujawnić, ile w sumie
klub musi jeszcze wypłacić zawodnikom. Jedyne co wiadomo, to że tylko w tym roku
miasto wsparło Sandecję kwotą ok. 840 tys. zł, a premia, jaką
zawodnicy mają dostać za II ligę, to 150 tys. zł. Tych informacji udziela sam prezydent Ryszard Nowak, zapewniając,
że wszystko zostanie ujawnione, bo do tego zmuszają przepisy.
– Dokładna informacja musi być ujawniona, a okazją będzie walne zgromadzenie, które wyłoni nowy zarząd – spodziewa się Nowak, przyznając,
że wszyscy mieszkańcy, skoro
tak spora kwota z ich podatków ma być przekazana Sandecji, mają pełne prawo do rzetelnej informacji. Czy to prawo
będzie aktualne również
w przyszłości?
Rozliczcie się z pieniędzy
Prezydent i przy takim pytaniu powołuje się na przepisy,
które każą wszystkim stowarzyszeniom bardzo skrupulatnie rozliczać każdą złotówkę.
Jednak przykładem, który paradoksalnie uspokaja i niepokoi zarazem, jest sytuacja z poprzedniego sezonu, kiedy
do rozliczenia miejskiej dotacji
zabrakło 160 tys. złotych. Klub
rzeczywiście zwrócił do kasy
miasta brakujące pieniądze,
na które nie było żadnych faktur ani rachunków, odbyło się
to jednak w tajemniczych okolicznościach. Jedyne, czego
można się było dowiedzieć
od ówczesnych działaczy,
to stwierdzenie, że odbyła się
zrzutka wśród sympatyków
klubu. Taki model rozliczania
klubowej kasy jest niewątpliwie nie do przyjęcia i pozostaje
mieć nadzieję, że ścieżka
uzdrawiania sytuacji w klubie
zostanie utrzymana i kolejne
informacje dotyczyć będą wyłącznie sukcesów sportowych,
a nie kolejnych zmian zarządów i kolejnego wyciągania
klubu z zapaści.
SŁAWOMIR WRONA
4
Gazeta Krakowska
piątek
4 lipca 2008
NOWOSĄDECKIE
Rozdajemy
bilety
na romans
z problemami
ądeckie kino Sokół zaprasza
na komedię romantyczną
„Dwa dni w Paryżu”. Film będzie wyświetlany do 10 lipca.
Seanse rozpoczynają się o godzinie 19.
Widzowie poznają historię
francuskiej fotografki Marion
i amerykańskiego projektanta
Jacka, którzy postanawiają ożywić swój związek romantyczną
podróżą doEuropy. Ich „podróż
życia”okazuje się jednak pasmem kłótni i nieporozumień.
Wdrodze powrotnej zatrzymują
się nadwa dni wParyżu, urodziców Marion. Ten postój okazuje
się pretekstem dopokazania różnic kulturowych między Amerykanami i Francuzami. Jacka
zadziwiają wielogodzinne rozmowy o seksie, pijani taksówkarze, a także byli kochankowie jego dziewczyny, którzy zdają się
wyskakiwać zkażdego kąta...
To, co przeżywa mężczyzna
w rodzinnym domu swojej żony, nie wróży dobrze przyszłości francusko–amerykańskiej
pary... Czy miłość zwycięży?
Dla naszych Czytelników
mamy kilka zaproszeń na film
„Dwa dni w Paryżu”. Dostaną
je szczęśliwcy, którzy jako
pierwsi pojawią się dziś w południe w naszej nowosądeckiej
redakcji z aktualnym wydaniem „Gazety Nowosądeckiej”.
S
REKLAMA
NIE PRZEGAP
ny podarowała jej matka Reinholda.
W sobotę o godz. 18 do Nowego Sącza dotrze XIX Wyścig Solidarności i Olimpijczyków.
Meta ustawiona zostanie
na al. Piłsudskiego. Kolarze
przekroczą ją po pokonaniu liczącego ponad 230 km etapu,
który rozpocznie się na rynku
w Krośnie.
Do godnego przywitania
uczestników wyścigu zachęcają sądeczan zarówno prezydent miasta Ryszard Nowak,
jak i jeden z głównych działaczy niegdyś sądeckiej, a dziś
małopolskiej „Solidarności”
Andrzej Szkaradek.
– Serdecznie zapraszam
wszystkich na al. Piłsudskiego
w pobliże ronda Solidarności
– mówi A. Szkaradek. – Pierwsi zawodnicy powinni dotrzeć
ok. godziny 18.20. Oczekując
na uczestników wyścigu, będzie można spotkać wielu znakomitych polskich sportowców.
Wśród nazwisk, jakie wymieniają organizatorzy, są m. in.
Jan Tomaszewski, Irena Szewińska i Zbigniew Pietrzykowski, polski bokser medalista
trzech olimpiad z Melbourne,
Rzymu i Tokio.
Międzynarodowy Wyścig Solidarności i Olimpijczyków jest
jedną z dwóch najbardziej prestiżowych imprez kolarskich
organizowanych w Polsce. Podobnie jak bodaj najbardziej
znany Tour de Pologne, wyścig
Solidarności ma najwyższą
międzynarodową klasę UCI
2.1. To oznacza wpisanie imprezy w kalendarz najważniejszych wyścigów w Europie
i gwarantuje start wielu znanych ekip.
JERZY WIDEŁ
(WROS)
Sądeccy Niemcy
czoraj z Sądecczyzny wyjechała ostatnia grupa Niemców, którzy gościli w rodzinnych stronach. Przyjechali
na otwarcie i poświęcenie kościoła ewangelickiego w sądeckim parku entograficznym.
Wydarzenie było wzruszające
zwłaszcza dla tych, którzy
uczęszczali do kościoła w Stadłach, gdzie do stycznia 1945 r.
mieszkali. Świątynia w skansenie została przeniesiona właśnie z tej wsi.
– Na uroczystość przywrócenia kultu religijnego w kościele ewangelickim przyjechała grupa 24 Niemców, potomków kolonistów józefińskich, z których większość urodziła się przed II wojną światową w Stadłach, Gołkowicach
i Podrzeczu – mówi Stanisław
Banach ze Stadeł, który wystąpił w roli przewodnika.
– Wśród gości byli między innymi prof. Gertrude Thiele,
pastor Ulrich Rasch i 91–letnia
Emilie Hinz. Pierwsza grupa
kolonistów przybyła do Stadeł
z Palatynatu już w 1786 roku
na mocy dekretu cesarza austriackiego Józefa II wydanego
w 1783 roku. Założyli parafię
ewangelicką, zbudowali kościół, szkołę. W ostatnim mie-
W
siącu wojny na mocy rozkazu
Hitlera musieli opuścić swoją
małą ojczyznę. Profesor Thiele
miała wtedy 10 lat, a Reinhold
Brunner – siedem. Staraniem
mieszkańców i strażaków Stadeł odnowiony został cmentarz ewangelicki. Odbyła się
tam uroczystość zasadzenia
trzech symbolicznych lip
na znak pojednania i przyjaźni
narodów. Za kopanie dołków
pod drzewka ochoczo zabrali
się wójt Podegrodzia Stanisław
Łatka, przewodniczący rady
gminy Stanisław Banach i Reinhold Brunner.
Szczególnym wydarzeniem
było spotkanie po latach mieszkanki Stadeł sędziwej Kunegundy Szabli z Reinholdem
Brunnerem. Pani Kunegunda
w czasie wojny pracowała u ojca Reinholda Johana w gospodarstwie i zajmowała się wychowaniem
kilkuletniego
wówczas Reinholda. Kunegunda Szabla bardzo ciepło wspomina rodzinę Brunnerów.
– Dobrzy ludzie byli, a Renuś był zawsze bardzo grzeczny – mówi. – Wyrósł na porządnego człowieka.
Pani Kunegunda Szabla
na spotkanie ze swoim wychowankiem Reinholdem przy0135965/A/PACDO
Niemcy z Gołkowic byli wzruszeni spotkaniem po latach
FOT. JERZY WIDEŁ
szła do kościoła ewangelickiego w skansenie w sukience
z materiału, który w czasie woj-
Przysięga raz jeszcze
MSZANA DOLNA. Szczęśliwe pary małżeńskie
Urzędzie Gminy w Mszanie Dolnej odbyła się uroczystość związana z obchodami 50–lecia pożycia małżeńskiego kilkudziesięciu par
mieszkających w gminie. Spotkanie w urzędzie poprzedziła
msza św. w kościele pod wezwaniem św. Michała Archanioła w Mszanie Dolnej, gdzie
jubilaci odnowili przysięgę
małżeńską. Miłość, wierność
i uczciwość małżeńską ślubowali sobie po raz kolejny: Teresa i Adam Baranowie, Anna
i Antoni Blecharczykowie, We-
W
ronika i Jan Chorągwiccy, Stefania i Stanisław Cieluszakowie, Anna i Józef Cieżowie,
Aniela i Władysław Drelichowie, Zofia i Jan Drągowie, Zofia i Michał Filipiakowie, Helena i Jan Kaletowie, Katarzyna
i Eugeniusz Kościelniakowie,
Maria i Józef Łabędziowie, Maria i Władysław Muchowie, Józefa i Józef Nowakowie, Zofia
i Jan Nowakowie, Stefania i Józef Nowakowie, Janina i Karol
Ogielowie, Helena i Józef Pałkowie, Janina i Jan Potaczkowie, Genowefa i Józef Pyrzo-
Małżonkowie–jubilaci z Mszany Dolnej
wie, Zofia i Stanisław Saterowie, Rozalia i Andrzej Stożkowie, Władysława i Jan Śmiałkowie, Julia i Józef Trzeciakowie,
Maria i Stefan Trzepaczkowie,
Zofia i Władysław Węglarzowie oraz Anna i Józef Wojtyczkowie.
Po mszy św. wójt Tadeusz
Patalita w imieniu prezydenta
RP wręczył medale za długoletnie pożycie małżeńskie. Gratulacje przekazali wojewoda Małopolski Jerzy Miller i metropolita krakowski ks. kardynał Stanisław Dziwisz. ( YES)
FOT. ARCHIWUM
NOWOSĄDECKIE
Gazeta Krakowska
piątek
4 lipca 2008
5
Zrekonstruowali
pergaminy
Atrakcja
w Piwnicznej
czoraj do Muzeum Regionalnego Towarzystwa Miłośników Piwnicznej powróciły z Torunia po rekonstrukcji trzy najstarsze zachowane dokumenty królewskie spisane na pergaminach,
zaświadczające o prawach i przywilejach Piwnicznej.
Konserwacji pergaminów podjęli się specjaliści z Torunia. Wcześniej krakowscy konserwatorzy
uznali zadanie za zbyt trudne i odmówili.
Radości nie kryje Barbara Talar, kustosz Muzeum Towarzystwa Miłośników Piwnicznej. Piwniczna jest jednym z nielicznych
miast w Małopolsce, gdzie zachowały się tak wartościowe dokumenty.
– Szczególnie zależało nam
na tym, by w 425. rocznicę bitwy
pod Wiedniem wróciły do nas
z Torunia dokumenty nadane
miastu przez Jana III Sobieskiego
w Żółkwi 4 lutego 1649 roku
– mówi Barbara Talar. – Wszak
król Sobieski wracał po wiktorii
wiedeńskiej do Polski przez Piwniczną.
Oprócz pergaminów Sobieskiego toruńscy specjaliści dokonali renowacji dwóch dokumentów wydanych przez króla Zygmunta III Wazę w Krakowie
5 marca 1596 roku i 26 lipca 1602
roku.
W
Mimo trudnej sytuacji Sądeckie Towarzystwo Budownictwa Społecznego wybudowało najwięcej
mieszkań
FOT. JERZY WIDEŁ
Ludzie zadłużeni, ceny materiałów budowlanych rosną, terenów brak
Koniec sądeckiego TBS?
eśli warunki, w jakich przyszło działać towarzystwom
budownictwa społecznego
w kraju, się nie zmienią,
to grozi im zagłada. Ten los
zgotowany przez ustawodawców i rynek materiałów budowlanych Andrzej Kita, prezes Sądeckiego Towarzystwa
Budownictwa Społecznego,
określa krótko – wykańczanie
budownictwa czynszowego
i duszenie go aż do skutku.
Sądeckie TBS istnieje
w tym mieście jako spółka
ze stuprocentowym udziałem
miasta już ponad 10 lat. Sztandarowym osiedlem jest osiedle
Błonie przy ulicy 29 Listopada.
Mieszka w nim obecnie ponad
1500 osób. Pierwszy budynek
oddano tam do użytku w 2004
roku. – We wrześniu tego roku
zamierzamy
przekazać
do użytku kolejne dwa budynki z 61 mieszkaniami, w przygotowaniu są dwie kolejne inwestycje, pierwsza dotyczy budowy do 2010 roku trzech budynków, zaś do 2012 kolejnych
ośmiu – wylicza prezes zarządu Andrzej Kita. – I wtedy nastąpi koniec budownictwa
czynszowego na Błoniach.
Na te przedsięwzięcia mamy
gotową dokumentację i pozwolenia na budowę.
J
REKLAMA
0135049/A/JANMIN
stalowego, żeliwa
metali kolorowych
Prezes Kita znany jest powszechnie z okazywania nadmiernego optymizmu. Ale kiedy zaczyna się skarżyć, w jakich warunkach przyszło
mu teraz stawiać prognozy
co do przyszłości firmy, którą
od początku kieruje, optymizm z jego twarzy znika.
– W 2004 roku rząd SLD,
wprowadzając nowe zapisy
ustawy o budownictwie czynszowym, właściwie je wykończył – mówi bez krztyny dyplomacji. – Proces inwestycyjny
wydłużył się wtedy od trzech
miesięcy do półtora roku.
Zmieniono jednostopniową
drogę składania wniosków
o kredyty do trzech stopni.
Bank Gospodarstwa Krajowego przyjmuje je tylko raz w roku, i to we wrześniu, i nawet jeśli mamy przygotowane dokumenty pozwolenia budowlanego w styczniu, to musimy
czekać do września. Co to oznacza, nie muszę chyba dodawać.
Kiedy zatem można ogłaszać
przetargi w sytuacji horrendalnego wzrostu cen materiałów
budowlanych i braku firm wykonawczych na rynku?
To tylko niektóre elementy
duszenia STBS–ów. Rośnie inflacja, ludzie się coraz bardziej
zadłużają w bankach. Trzy laREKLAMA
0133331/A/JANMIN
Powszechna
Spółdzielnia Spożywców
w Krynicy - Zdrój
„Scrap-metal”
Nowy Sącz, ul.Kolejowa
- dawny plac PKP rozładunku węgla
przed przejazdem kolejowym
(w kierunku ul.Zielonej) godz.8-16 s.8-14
CENY - sprawdź nas !
REKLAMA
Bliższe informacje
pod tel.
0136038/A/SUWPI
Rozstrzygnięcie konkursu ofert nastąpi w terminie nie dłuższym niż 14 dni
od daty składania ofert. Pozostałe warunki konkursu pozostają bez zmian.
ta temu jeden metr kwadratowy mieszkania wraz z infrastrukturą kosztował 1,8–2 tysięcy złotych. Dzisiaj ponad
3,5 tysiąca złotych. Prawie sto
procent, a zarobki ludzi bynajmniej nie miały takiego wzrostu.
– Od lat Izba Gospodarcza
Towarzystw Budownictwa
Społecznego w kraju występuje o nowelizację rozporządzenia z kwietnia 2004 roku
w sprawie warunków i trybu
udzielania kredytów i pożyczek ze środków Krajowego
Funduszu Mieszkaniowego,
a także wymagań dotyczących
lokali finansowanych przy
udziale tych środków – tłumaczy prezes Kita. – Kolejne rządy
nie potrafiły tego problemu
rozwiązać. Mimo tak niepewnej sytuacji co do przyszłości
STBS popyt na mieszkania nie
maleje.
– W tej trudnej sytuacji
na rynku mieszkań czynszowych moim zdaniem najlepszym wyjściem z sytuacji byłoby powiększenie grona udziałowców o inne gminy podsądeckie – twierdzi prezes Kita.
– Tak jak się to stało w przypadku też miejskiej spółki Sądeckie Wodociągi.
JERZY WIDEŁ
REKLAMA
Świeżo położona kostka bardzo szybko zarasta trawą
FOT. MONIKA LESZKO
GOŁKOWICE
Wyrzucili pieniądze w trawę
ieszkańcy Gołkowic koło Starego Sącza są oburzeni.
Chodniki, które niespełna dwa lata temu wyłożono nową kostką brukową, teraz zarastają trawą.
– Mam wrażenie, że pieniądze zostały wyrzucone w błoto, a raczej w trawę – mówi mieszkanka Gołkowic. Jeden
z pracowników firmy zajmującej się układaniem kostki powiedział nam, że problemu można było łatwo uniknąć, kładąc pod kostkę specjalny materiał izolacyjny, np. geowłókninę.
– Zapewne gmina chciała zaoszczędzić i nie położono
izolacji. W efekcie chodnik wygląda teraz paskudnie – wyjaśnia. Urząd Miasta Starego Sącza, do którego terytorialnie należą Gołkowice, odpiera jednak zarzuty i całą odpowiedzialnością obarcza... nasiona traw, które wyjątkowo
intensywnie rozsiewają się w Gołkowicach. – Geowłóknina
w tym przypadku nie rozwiąże problemu, ponieważ trawy, które tam wyrosły, nie są zakorzenione w podłożu, tylko w spoinie – tłumaczy fachowo Paweł Dybiec z UMiG
w Starym Sączu. Burmistrz Starego Sącza Marian Cycoń
obiecuje, że przy kolejnych tego typu inwestycjach zadba
o odpowiednie zabezpieczenie. – Okropnie to wygląda, dlatego dopilnuję, aby pod kostkę brukową wszędzie kładziono geowłókninę i w przyszłości unikniemy takich problemów – zapewnia. Doraźnie problem w Gołkowicach ma zostać rozwiązany w najbliższych dniach. Oczyszczenie
chodnika zostanie zlecone bezrobotnym, których gmina
Stary Sącz zatrudnia do utrzymania porządku przy drogach.
M
JERZY WIDEŁ
MONIKA LESZKO
Ognisko muzyczne z Łącka docenione
Jubileuszowy prezent od ministra
zasłużonym dla kultury
muzycznej Ognisku Muzycznym działającym przy
Gminnym Ośrodku Kultury
w Łącku rozpoczęły się przygotowania do jubileuszu 50–lecia. Z tej okazji cenny prezent ognisko otrzymało
od Ministerstwa Kultury
i Dziedzictwa Narodowego
– pieniądze na zakup nowych
instrumentów. – Na zakończenie roku szkolnego dzieci
i młodzież dały koncert – mówi Barbara Moryto, dyrektorka Gminnego Ośrodka Kultu-
W
0071460/C/STRIW
ry. – Zaprezentowały piosenki
i melodie ludowe, a najlepsi
absolwenci wykonali utwory
muzyczne Bacha, Haydna,
Ogińskiego. Każde z grona
56 dzieci, które ukończyły rok
szkolny, otrzymały od Barbary Morytowej pamiątkowe
cenzurki. Ognisko Muzyczne
założył długoletni nauczyciel,
założyciel i dyrygent tamtejszej orkiestry dętej Tadeusz
Moryto, patron orkiestry.
Ognisko jest kopalnią talentów, umożliwiającą naukę
muzyki zdolnym łąckim dzieREKLAMA
ciom na miejscu w Łącku.
Uczęszczało do niego ponad
tysiąc uczniów. Wielu z nich
zasiliło renomowane orkiestry symfoniczne w kraju
i za granicą, ale przede
wszystkim z niego pochodzą
muzycy grający w kapelach
ludowych, we wspomnianej
Orkiestrze Dętej im. Tadeusza
Moryty. W sierpniu swoje 15–lecie obchodzić będzie zespół regionalny Górale Łąccy.
Jego członkowie też kiedyś
uczyli się muzyki w ognisku.
JERZY WIDEŁ
0135418/B/JANMIN
Gazeta Krakowska
piątek
4 lipca 2008
6
Wójt Chełmca ma nas w nosie
O
dkąd autobusy nowosądeckiego MPK jeżdżące
dotąd po chełmeckich
wioskach zawracają
z powrotem przy granicy miasta, trwa odbijanie piłeczki
między Urzędem Miasta i MPK
a chełmeckimi urzędnikami.
Obie strony obwiniają się
wzajemnie o zerwanie umowy, na stronach urzędowych
pojawiają się sążniste wyjaśnienia.
Wątpliwe, by mieszkańcy
mieli jednak czas i ochotę zgłębiać ich treść, tym bardziej
że drogę do Nowego Sącza
przychodzi im teraz pokonywać pieszo.
Na środowym spotkaniu
z przewoźnikami, zamkniętym dla mieszkańców, którzy,
a jakże, pojawili się w urzędzie
domagać się zapewnienia komunikacji, nie padły żadne
konkrety.
Wątpliwe, że Miejskie
Przedsiębiorstwo Komunikacyjne, tak jak to się stało w innych gminach, zastąpi PKS,
bo nikt z przedsiębiorstwa
na rozmowach się nie pojawił.
Do rozmów przystąpiono
o pół roku za późno. Już wtedy
problem wisiał w powietrzu,
bo gmina jako jedyna z wszystkich ościennych gmin podmiejskich podpisała umowę
z Urzędem Miasta tylko na pół
roku.
– Przypominamy jedynie,
że zapewnienie komunikacji
mieszkańcom jest ustawowym
obowiązkiem gminy – mówi
Józef Dąbrowski z Piątkowej
Gaju. – Oczywiście każde zastępstwo będzie mile widziane, ale busy pozostawiają naprawdę wiele do życzenia. Dopiero teraz będą zapchane
do granic możliwości. Strach
pomyśleć, co będzie w razie
wypadku. Choć mam samochód, to często korzystałem
z autobusów i pasażerów nie
było wcale tak mało – dodaje.
Zdaniem Józefa Dąbrowskiego likwidacja połączeń
MPK ma jeszcze inny aspekt.
Mianowicie ekologiczny. Każde miasto czy gmina powinno
dążyć do ograniczenia samochodowego ruchu, i to nie tylko w centrum. Tym bardziej
dotyczy to ciasnego Nowego
Sącza. Pozbawieni transportu
mieszkańcy postawieni zostali
pod ścianą i kupią tanie samo-
NOWY ROZKŁAD JAZDY
Linia 3 – zmiana trasy, 4 – likwidacja, 5 – skrócona do przystanku Wielopole ARGE; 9 –wydłużona z Rynku do os. Helena,
14 – skrócona do Falkowska Sklep; 17 – nie zatrzymuje się
w Chełmcu – wydłużona (za linię nr 20) do Jana Pawła;
20 i 21 – likwidacja, 25– do przystanku Mystków Most;
27 – kursuje do Piątkowej Łęg (granica miasta), zwiększona
liczba kursów; 29 –likwidacja, 30 – nie zatrzymuje się
w Chełmcu, 42 – zmiana trasy: z Węgierska Carbon do Chełmiec Marcinkowicka skrzyżowanie.
chody albo będą organizować
się po kilka osób. Do pracy dojeżdżać przecież muszą.
– Po prostu się cofamy – uważa
pan Józef.
Tomaszowi Smoleniowi
z Marcinkowic też nie podoba
się ciasnota w busach. – Owszem, są konkurencyjne. Firemki nie mają rozbuchanej
administracji i mniejsze koszty pracy – mówi Smoleń. – Ale
żony z niemowlęciem busem
nigdzie bym nie posłał – twierdzi mieszkaniec Marcinkowic.
Z likwidacji linii niezadowoleni są też mieszkańcy samego miasta. Gros osób
ma w gminie rodziny, które
często odwiedza. – Te autobusy
naprawdę były potrzebne. Mój
syn chodzi do szkoły średniej
w Marcinkowicach, mam tam
rodzinę – opowiada Halina
Chlipała – To tak jakby oddzielić dwie miejscowości murem.
Kursy busów dobrze że są, ale
w weekendy, gdy studenci
wrócą z zaocznych studiów,
wieczorem do domów nie będą mieli się czym dostać.
Główna wada busów to zdaniem pasażerów mniejsza liczba kursów w soboty i niedziele, a w dni powszednie szybkie
kończenie pracy jak na komunikację zbiorową. Ostatnie
przejazdy koło godziny 19.
Sytuacji niestety nie da się
rozwiązać szybko i nie będzie
to wina przewoźników. Więcej
kursów to konieczność przyjęcia do pracy nowych kierowców, a być może i rozbudowa
taboru. A chętnych do jazdy
busem znaleźć będzie trudno.
Dopłaty, o które rozbija się
cała sprawa, dotyczą pieniędzy
dokładanych do biletów ulgowych i osób uprawnionych
do bezpłatnego podróżowania.
FOT. RAFAŁ KAMIEŃSKI
Mieszkańcy Chełmca dawali ostro wyraz swemu niezadowoleniu
Oświadczenie Urzędu Miasta wyraźnie mówi, że już
od dawna nie ma rentownych
linii MPK za sprawą szerokiego
zakresu uprawnień do bezpłatnych przejazdów i systematycznie rosnących cen paliw.
Każda gmina korzystająca
z usług MPK dopłaca, i to na takich samych zasadach.
Pomijając już to, co było
przyczyną zawieszenia kursów, pozostaje bez odpowiedzi
pytanie, jak sobie mają poradzić chełmczanie.
– Wójt ma nas w nosie,
a my czekamy na konkretne
rozwiązania – mówi Ryszard
Lewandowski. – Będziemy dochodzić swego aż do rozwiązania sprawy. –
Władze gminy Chełmiec
wykazują w tej sprawie wyjątkową indolencję. Według
mieszkanców szczytem arogancji jest fakt, że w dniu, kiedy przestały jeździć autobusy, wójt poszedł sobie
na urlop.
Wicewójt natomiast złożył
doniesienie na jednego ze zdesperowanych mieszkańców,
który w szamotaninie zerwał
mu krawat.
Jak podaje zwięzły komunikat policji, „poprzez złapanie
za koszulę i krawat oraz odpychanie naruszono nietykalność cielesną zastępcy wójta
gminy” i komenda w Chełmcu
prowadzi w tej sprawie postępowanie.
Mieszkańcy Chełmca próbują się tymczasowo zorganizować i nawzajem podwozić
samochodami. Apelują do kierowców dojeżdżających autami z odleglejszych miejscowości, by brali „na okazję” stojących przy drodze mieszkańców chełmieckich wiosek.
Wszystko, zdaniem ludzi,
wygląda na farsę, ale do śmiechu im nie jest. Czują się oszukani i porażeni niefrasobliwością i brakiem kompetencji
swoich lokalnych władz.
Mają nadzieję, że przynajmniej do końca wakacji znajdzie się jakieś rozwiązanie,
bo co zrobią z dziećmi jeżdżącymi do szkoły?
(RAF)
Przez lata zawodówki traktowane były jako coś gorszego, potem jako deficytowa forma kształcenia – teraz obie te opinie okazują się chybione
Prawda o zawodówkach
T
wierdzenie, że absolwent Zasadniczej Szkoły
Zawodowej po jej ukończeniu znajduje pracę
z dnia na dzień, okazuje się
nieprawdziwe. Tak samo mitem można nazwać to, że zawodówka jest najłatwiejszą szkołą
ponadgimnazjalną i trzeba
do niej kierować tych, którzy
nie radzą sobie z nauką. Między bajki należy też włożyć opinie, że szkoły zawodowe są celowo likwidowane, bo polskie
władze oświatowe mają ambicję, by wszyscy młodzi ludzie
zdawali maturę. Jaka jest zatem prawda o zawodówce? Jak
to wygląda w Nowym Sączu?
Trudno dziś ustalić, jak wielu
absolwentów sądeckich gimnazjów wybrało w tym roku
naukę w Zasadniczej Szkole
Zawodowej. Z danych kuratorium oświaty wynika, że nie
będzie tu jakiejś rewolucji. Podział ustalił się już w poprzednich latach i wahania są niewielkie. Najwięcej, bo nieco
ponad 50 proc., młodych ludzi
wybiera naukę w liceach ogólnokształcących, ok. 35 proc. decyduje się na technika, pozostałe 15 proc. to właśnie
uczniowie, którzy trafiają
do Zasadniczych Szkół Zawodowych.
Mit pierwszy
– Wcale nie jest tak łatwo znaleźć pracę po zawodówce. Wielu pracowników rzeczywiście
szuka dziś wykwalifikowanych robotników, takich jak
murarz, spawacz czy elektromechanik, ale wcale nie chodzi o absolwentów zawodówek
– mówi Stanisława Skwarło,
dyrektor Powiatowego Urzędu
Pracy w Nowym Sączu. Przed
zatrudnieniem pracodawca
pyta przede wszystkim o doświadczenie, a z tym zaraz
po szkole bywa zwykle nie najlepiej. Młody człowiek ze świadectwem z zawodówki może liczyć zatem najwyżej na staż
i dopiero po nim zabiegać o zatrudnienie na dłużej. Jak tłumaczą doradcy zawodowi, poziom wykształcenia czy specjalność nie decydują o tym,
jak szybko absolwent szkoły
ponadgimnazjalnej znajdzie
pracę. Przede wszystkim ważna jest motywacja i gotowość
do ewentualnej zmiany profilu.
– Musimy też pamiętać,
że zmienił się rynek pracy
i dziś na przykład sądecki Nevag, który niedawno szukał
ślusarzy i spawaczy, ma unormowane zatrudnienie i nie słyszymy, by potrzebował kolej-
nej dużej grupy pracowników
– przyznaje S. Skwarło.
– Nikt celowo nie likwiduje
zawodówek – podkreśla bardzo mocno Waldemar Szudek,
dyrektor delegatury Małopolskiego Kuratorium Oświaty
w Nowym Sączu, przyznając
przy tym, że w ostatnich latach
zainteresowanie tą formą
kształcenia spadało. Główny
skutek tego trendu to odejście
ze szkół wielu nauczycieli
praktycznej nauki zawodu.
To powoduje, że nawet jeśli
szkoły byłyby gotowe przywrócić likwidowane wcześniej oddziały, to nie są w stanie zebrać
potrzebnej kadry.
Niewidzialna ręka
rynku
Podsumowując, pozycja zawodówki w ostatnich latach
mocno się zmieniła. Nie
można jednak jednoznacznie powiedzieć o ich schyłku
czy potrzebie otwierania nowych tego typu szkół. Jak
wynika z opinii specjalistów, bardziej przydałaby
się elastyczność i zdolność
do szybkiego reagowania
na zapotrzebowania rynku.
Chodzi głównie o uruchamianie takich specjalności,
jakie są najbardziej poszukiwane. Dla przykładu potwierdza się informacja
o tym, że wielu młodych ludzi, słysząc o rozkwitającym
rynku budowlanym, chce
kształcić się w tym kierunku, wybierając właśnie poziom szkoły zawodowej.
W sądeckim Zespole Szkół
Budowlanych istnieją dziś
dwie klasy zawodowe o specjalnościach murarz i mon-
ter instalacji sanitarnych.
Dodatkową klasę murarzy
w ZSB organizuje OHP.
– Mamy bardzo duże zainteresowanie, trafiło do nas ok. 120
podań do każdej z dwóch klas
i nierzadko młodzi ludzie deklarowali naszą szkołę jako
szkołę pierwszego wyboru
– mówi Maria Ochoda, zastępca dyrektora ZSB ds. dydaktycznych. To oznacza, że konieczna będzie selekcja
i uważne liczenie punktów
uzyskanych na egzaminie
kończącym
gimnazjum
i za świadectwo. Paradoksalnie, może się nawet okazać,
że odpadną uczniowie z liczbą
punktów, która wystarczyłaby
do wpisania na listę uczniów
niektórych liceów czy techników.
SŁAWOMIR WRONA
Gazeta Krakowska
piątek
4 lipca 2008
Nie należy się spodziewać, że utworzony w Nowym Sączu punkt konsultacyjny IPN
odpowie na wszystkie pytania o trudne momenty historii miasta i jego mieszkańców
Krok do prawdy
Senator Stanisław Kogut dopiął swego, choć jak
się okazuje tylko w połowie. W Nowym Sączu
pojawi się szyld IPN, ale na razie będzie
to jedynie punkt konsultacyjny zajmujący się
głównie edukacją historyczną młodzieży. Czy
także trudne karty sądeckiej historii, choćby
z okresu PRL, i zawiłe życiorysy niektórych
sądeczan doczekają się zbadania? Jeszcze nie
teraz, ale na pewno warto – mówi w rozmowie
z „Gazeta Krakowską” Michał Zacłona,
najprawdopodobniej pierwszy z historyków
sądeckiego IPN.
∑ – Co Pana zdaniem powinno być głównym zadaniem sądeckiego IPN?
– Przede wszystkim w IPN
istnieje pion edukacyjny i sądzę, że biorąc pod uwagę niewielką przecież liczbę osób, jakie mogą tutaj pracować, tym
właśnie należałoby się zająć.
To może być choćby dotarcie
do młodzieży z informacją,
czym jest IPN. To mogą być lekcje dotyczące stosunkowo nieodległej historii prowadzone
tutaj na miejscu czy też wyjazdy do siedziby krakowskiej
IPN w Wieliczce. Cały czas ak-
tualna jest też kontynuacja
konkursu historycznego dla
młodzieży.
∑ – Ten konkurs odbywałby
się pod szyldem IPN?
– Nie wszystko mamy
tu do końca uzgodnione. Jest
senator Stanisław Kogut, który
oferował połowę swojej diety
senatorskiej jako nagrodę
w tym konkursie. Natomiast
naszą rolą w organizacji tego
konkursu mogłoby być sporządzenie regulaminu, zachęcanie młodych ludzi do udziału,
a potem przechowywanie ich
prac. Kwestia tematyki poszczególnych edycji konkursu
jest otwarta. Pomysłów jest
sporo, już zgłasza się do mnie
wiele osób z propozycjami.
∑ – Jak Pan myśli, co w historii Nowego Sącza mogłoby
być interesującym tematem do badań dla młodych
ludzi?
– Myślę, że wcale nie musi
to być coś oczywistego w stylu losów opozycji z lat 80. czy
działania aparatu represji.
Zastanawiam się, czy nie mogłyby to być sprawy dawniejsze, na przykład czym żyła
młodzież po ‘68 roku aż do lat
80.? Jakie opowiadała sobie
dowcipy? Jakiej muzyki słuchała i jakie czytała książki
czy też, co wydaje się bardzo
interesujące, jakiej muzyki
nie mogła słuchać i jakich
książek nie mogła czytać
i dlaczego?
∑ – Czyli myśli Pan bardziej
o koncentrowaniu się
na wątkach obyczajowych
niż politycznych?
– Nie zawsze politycznych.
Na polityczne wątki, kiedy
okrzepniemy, w sensie sądeckiej komórki IPN, też pewnie
przyjdzie czas.
∑ – Jak rozumiem, zadaniem
IPN w Nowym Sączu nie
byłaby jedynie organizacja
konkursu dla młodzieży?
– Oczywiście nie. Rolą osób
zatrudnionych w punkcie,
a nie wiemy jeszcze, jak może
się to rozwinąć, byłoby też
na przykład gromadzenie dokumentów nazywanych przez
historyków
wywołanymi.
To mogą być wywiady, reportaże, jakieś zdjęcia, dokumenty archiwalne, które IPN powinien przechowywać. Wiem,
że takie materiały istnieją,
bo wiele osób przychodziło
do nieistniejącej już stacji Polskiego Towarzystwa Historycznego i deklarowało przekazanie dokumentów z rodzinnych
archiwów. Te materiały dotyczą różnych okresów, nie tylko
lat powojennych, ale także samej okupacji, o której nie
wszystko zostało jeszcze powiedziane. Wiem o wielu pamiętnikach, które są w sądeckich domach, ale nie zostały
jeszcze opublikowane.
∑ – Musi Pan jednak zdawać
sobie sprawę z tego, że hasło IPN budzi też bardzo
konkretny apetyt związany z tą najbliższą historią,
na przykład oczekiwanie,
że zajmiecie się zbadaniem kontrowersyjnych
życiorysów ludzi związanych z sądecką opozycją.
Te oczekiwania są nieuzasadnione?
– Nie mam prawa mówić,
że nie są uzasadnione, natomiast czy powinniśmy być adresatami tych oczekiwań?
W świetle tego, czym zajmuje
się IPN tak, ale ani kadrowo,
ani pewnie merytorycznie
na razie nie będziemy gotowi
do tego, żeby wyniki takich
badań za rok czy dwa przedstawić. To jest żmudna i ciężka praca, jaką musi wykonać
historyk, zanim poważy się
na opublikowanie odpowiedzi na nurtujące społeczność
pytania. Ja raczej przestrzegam przed takimi apetytami.
Nie uchylamy się od tego zadania, ale to jest przyszłość raczej dalsza niż bardzo bliska.
Na pewno warto taką pracę
wykonać, tym bardziej
że w Wieliczce jest naprawdę
dużo materiałów dotyczących
Nowego Sącza, i o czym sam
się przekonałem, a także słyszałem od tamtejszych historyków, są one naprawdę
świetnie zachowane. Można
w związku z tym sądzić,
że opracowania oparte na takim materiale będą bardzo
precyzyjne i wiarygodne.
∑ – Pańskim zdaniem jako
historyka, jaki moment
w historii Nowego Sącza
zasługuje przede wszystkim na zbadanie?
– Nieżyjący już pan Mieczysław Smoleń, kiedy spacerowaliśmy kiedyś po mieście,
powiedział do mnie: – Nie zdaje pan sobie nawet sprawy,
co przeżyłem. Opowiedział
mi wówczas o swojej wizycie
w sądeckim więzieniu, gdzie
na jednej ze ścian zobaczył
dwa napisy. Jeden z nich
brzmiał: „O matko moja, ginę.
Jestem zabrany przez gestapo”, i niemal identyczny napis, ale jego autorem był więzień zabrany przez Urząd Bezpieczeństwa, który kończył
się słowami: „... pewnie jutro
zostanę stracony”. Są to przecież jakieś miary ostateczne,
które muszą historyka inspirować.
∑ – Czyli jednak ta niedawna
historia jest wyzwaniem
wartym podjęcia?
– Na pewno tak. Natomiast
trzeba pamiętać, i ja to zawsze
powtarzam, świat, w którym
żyjemy, jest wielobarwny. Ciekawe jest i to, jakie były motywy ludzi, którzy podejmowali
pracę w aparacie represji. Dlaczego to robili? Czy była w tym
ideologia, czy szukanie chleba?
To moim zdaniem też zasługuje na zbadanie.
SŁAWOMIR WRONA
REKLAMA
7
0104341/D/GARAN
8
Gazeta Krakowska
piątek
4 lipca 2008
REPORTAŻ
MAJĄ PRAWO SIĘ BAWIĆ, ALE NIE TAK...
Nienawiść na śmierć
T
o nie była żadna bójka ani
nawet pobicie. Ja myślę,
że to było zaplanowane morderstwo – mówi zapłakana kobieta z Mszany Górnej, oskarżyciel posiłkowy w toczącej się
przed sądeckim sądem sprawie, która ma wyjaśnić okoliczności śmierci 25–letniego
Stanisława K. z Mszany Górnej. Gdy rok temu w lipcu znaleziono go pod mostkiem,
dwieście metrów od domu
w mszańskim osiedlu Bolsęgi,
jeszcze żył. W szpitalu okazało
się, że ma śledzionę w strzępach, uszkodzoną wątrobę, połamane żebra i wewnętrzny
krwotok. Lekarze podjęli walkę o jego życie, ale przegrali.
Dwaj mężczyźni podejrzani
o śmiertelne pobicie Stanisława K. są na wolności. Odsiedzieli tylko dwa miesiące
w areszcie.
Potrójny dramat
– To skandal. Drobnych złodziejaszków traktuje się bardziej surowo od tych dwóch
– mówi jeden z mieszkańców
Mszany Górnej.
Na początkowym etapie
śledztwa rozważano, czy obrażenia, jakich doznał Stanisław
K., są wynikiem pobicia czy też
upadku z mostka. Mostek
ma około dwóch metrów wysokości. Czy można zabić się, skacząc z dwóch metrów?
Wątpliwości rozwiał lekarz
– biegły z Krakowa, który zeznał, że to nie wchodzi w rachubę. Prawdopodobnie Stanisław K., który wedle opinii lekarza był przed feralnym
dniem okazem zdrowia, został
pobity i zrzucony z mostka.
Z prokuratorskich zarzutów tłumaczą się przed sądem
dwaj młodzi ludzie z Lubomierza – Józef N. i Stanisław N.
Obaj nie przyznają się do winy.
Ale to ich właśnie wskazał tuż
przed dramatycznymi wydarzeniami zmarły Stanisław.
– Ratuj, bo mnie gonią!
– wołał przez telefon komórkoREKLAMA
wy do jednego ze swoich przyjaciół. Wymienił powszechnie
znane w okolicy ksywki dwóch
lubomierzan, którzy bawili się
w tej samej dyskotece, z której
wracał.
Zarówno w Mszanie Górnej, jak w Lubomierzu huczy
od plotek i domysłów. Trzy rodziny przeżywają dramat. Bliscy ofiary tragicznych wydarzeń sprzed roku do dziś nie
otrząsnęli się z bólu. Są przekonani, że lubomierzanie planowali zabójstwo Staszka. Podejrzewają, że czekali na niego
nieopodal domu i miejsca,
gdzie rozegrała się tragedia.
Rodziny oskarżonych – 31–letniego Józefa i dwa lata
młodszego Stanisława – w niepewności czekają na wyrok.
Mężczyznom grozi nawet kilkanaście lat odsiadki. Jeden
z nich niedawno został ojcem.
Czy to oni śmiertelnie pobili
młodego człowieka, a jeśli tak
– dlaczego? Czy prawdą jest,
że odwieczny konflikt dwóch
wsi – Mszany Górnej i Lubomierza – doczekał się śmiertelnej ofiary?
Józefa N. i Stanisława N.
broni rodzina, dając im alibi
– wspólne grillowanie w gospodarstwie jednego z nich.
Wojna w stodole
Dramat rozegrał się 16 lipca
w nocy z niedzieli na poniedziałek. Około drugiej.
W mszańskiej dyskotece Ekwador, w której bawił się tej nocy
Staszek, było podobno spokojnie. W Ekwadorze byli także tej
nocy obaj mężczyźni z Lubomierza. Znał ich, a oni jego.
Nie była to miła znajomość.
– W 2004 roku w nieistniejącym już klubie Stodoła doszło
do awantury. Burdę próbowali
wywołać właśnie ci dwaj. Wystartowali do ojca właściciela
lokalu. Staszek stanął w jego
obronie. Stąd mieli z nim
na pieńku – słyszymy od jednego ze świadków w procesie.
Czy to zajście sprzed trzech lat,
Stanisław K. miał przed sobą całe życie. Kochającą rodzinę, dziewczynę, licznych przyjaciół...
po którym wszyscy bohaterowie tej historii musieli tłumaczyć się przed wymiarem sprawiedliwości, mogło wywołać
aż tak wielką żądzę zemsty?
Wyroki i krewni w policji
Staszek musiał się czegoś bać,
skoro poprosił dziewczynę,
aby po dyskotece odwiozła
go do domu.
– Prosił też o to jednego
z braci, ale ten wcześniej wypił
trochę i nie chciał jechać nietrzeźwy. Do dziś nie może sobie wybaczyć... – płacze starsza
siostra Staszka, pani Elżbieta.
Wysiadł z samochodu około
dwustu metrów od domu
w przysiółku Bolsęgi. Odebrał
jeszcze telefon od przyjaciela,
któremu mówił, że jest ścigany,
iprosił oratunek. Znajomy przy0134620/A/BEDAG
jechał na wezwanie we wskazane miejsce. Szukał Staszka. Najpierw znalazł jego telefon, poźniej w rowie ofiarę tragedii.
Przywiózł Staszka do domu,
skąd szybko zabrało go pogotowie. Wszystko rozegrało się
wniespełna pół godziny.
– Wcześniej grozili Staszkowi, są na to świadkowie, miał
powody, aby się obawiać tych
ludzi. Obaj mają już zresztą
po kilka wyroków na koncie.
Między innymi za pobicia, kradzież i za prowadzenie samochodu po pijanemu. Widziałam w aktach sprawy. Zawiasy
dostali za tamte przestępstwa,
ale i tak czują się bezkarni. Może dlatego, że jeden ma siostrzeńca, który pracuje wpolicji
w Krakowie, a drugi kuzyna...
też w policji – mówi kobieta.
Krewkie charaktery
Pani Elżbieta jest rozżalona.
– Tutaj straszne rzeczy się
dzieją. Mam dorastające dzieciaki. I jak ja mam je puścić
na dyskotekę? W samej dyskotece jest owszem ochrona i monitoring, ale co się dzieje
po wyjściu z lokalu, tego już
żadna kamera nie uwieczni.
Skąd w ludziach tyle nienawiści i agresji? – płacze kobieta.
Czy to nienawiść wsi? Opinie są różne.
– To nie jest tak, że cała wieś
nienawidzi sąsiedniej. Sama
mam przyjaciół wLubomierzu,
poczciwych ludzi, więc nie można wszystkiego wrzucać do jednego worka, ale między młodymi taka wojna zbyt często się toczy – mówi pani Elżbieta.
Nie od dziś mówi się, że gorczańscy górale mają krewki
charakter i nie przepuszczą, jeśli ktoś im podpadnie.
–Tohasło: wojna wsi, najczęściej pojawia się jako tłumaczenie powodów bójek, gdy uczestnicy tłumaczą się przed policją
albo przed sądem, ale myślę,
że to nie jest jednak przyczyna.
Znacznie częściej chodzi
naprzykład opoderwaną przez
konkurenta z sąsiedniej wioski
dziewczynę albo o inny dyshonor – mówi komendant komisariatu w Mszanie Górnej Marek Szczepański. Dodaje,
że te konflikty z rękoczynami
nie zdarzają się tylko pomiędzy
młodymi krewkimi mieszkańcami Mszany i Lubomierza.
– W ubiegłym roku mieliśmy taki majowy festyn z piwem w mieście Mszanie,
na którym ekipa młodych ludzi z Niedźwiedzia próbowała
wymierzać dziką sprawiedliwość grupie z Mszany Górnej
za pomocą kijów bejsbolowych. Jedna „armia” liczyła
ośmiu, druga dziesięciu.
I co się okazało? Dwóch pokłóciło się właśnie o dziewczynę,
jeden przywiózł ze swojej wsi
kolegów, żeby„wesprzeć” siłą
swoje argumenty, i mieliśmy
małą wojnę. Ale takie bijatyki
z naszymi interwencjami nie
zdarzają się często. Myślę,
że są i takie, do których nie
wzywa się policji, ale nic
na to nie poradzimy – mówi komendant Szczepański. – Jeśli
chodzi o samą dyskotekę, faktycznie jest już taki monitoring, jaki przydałby się w mieście, i taka ochrona, która
dzwoni na policję, nawet gdy
ktoś krzywo na kogoś innego
popatrzy.
FOT. ARCHIWUM
Potrzebna prawda
i życzliwość
Większość tych małych wojen
na froncie Mszana – Lubomierz kończy się niegroźnymi
dla życia „pamiątkami” na ciele.
W przypadku Staszka było
niestety inaczej.
– Bardzo prędko wyłączyliśmy się z tej sprawy i dobrze się
stało, między innymi ze względu na tych policjantów związanych z osobami, których sprawa dotyczy – mówi komendant
Szczepański.
Rodzina Stanisława K. obawia się, że to właśnie może
być przyczyną stosunkowo łagodnego potraktowania podejrzanych, którzy od września ubiegłego roku są na wolności.
– Myślę, że wielu ludzi wie,
co naprawdę się stało, tylko boi
się świadczyć w sądzie. Dopóki
kogoś nie spotka takie nieszczęście, nie rozumie, co przeżywamy – mówi pani Elżbieta,
siostra Stanisława.
Podkreśla, że dla dobra
wszystkich mieszkańców
Mszany i Lubomierza trzeba, aby wszyscy poznali
prawdę.
– Trzeba też, żeby i młodzi,
i starzy zaczęli patrzeć na siebie życzliwiej i chować urazy,
a nie od razu rzucać się do gardeł – mówi jeden z naszych rozmówców.
Mniej więcej to samo powiedział ksiądz na pogrzebie
Staszka.
Młodzi ludzie mają prawo
się bawić, ale nie tak... nie z takim finałem.
IWONA KAMIEŃSKA
NOWOSĄDECKIE
Gazeta Krakowska
piątek
4 lipca 2008
9
– Zawsze lubiłam szybkość i nie bałam się jej, mimo że każdy błąd mógł wyrzucić mnie wraz z sankami z toru.
Kiedyś zjechałam, będąc w piątym miesiący ciąży i byłam lepsza od facetów. Mknąć tuż nad lodem, 100 km na godzinę,
tego się nie zapomina – mówi Maria Semczyszak-Haszczakowa, mistrzyni świata w saneczkarstwie,
która marzy, by znów mogła pomknąć w dół w lodowej rynnie na swym szczęśliwym torze w Krynicy
Pierwsza dama saneczek
dzieciństwie nawet do głowy by jej nie przyszło, że zostanie mistrzem świata. Nie marzyła o saneczkarskich laurach i nie trenowała
od najmłodszych lat. Kto by tam zresztą pchał
dzieci do kariery sportowej, gdy tuż po wojnie
w beskidzkich wioskach ciężko było je wyżywić.
Do sportu trafiła, jak mówi, w sposób naturalny,
bo mieszkała w Krynicy. I naturalnie znalazła
się w czołówce polskich saneczkarzy.
W latach 50. i 60. tory były wyższe i bardziej
kręte niż teraz. Budowano je z desek, na które
nakładano mokry śnieg. Taką śniegową papkę
wyrównywano i polewano wodą, żeby saneczkarze ślizgali się po gładkiej lodowej powierzchni. Najlepsi rozpędzali się do ponad stu kilometrów na godzinę, rekordzista na krynickim torze zjechał z 1609 metrów w 59 sekund.
– Po latach byłam zdziwiona, że nasi następcy startowali z mniejszej wysokości – mówi Maria. – Tor w Krynicy skrócono do 1135 metrów.
Najtrudniej jest na wirażach.
– Jeśli zawodnik źle wszedł w zakręt, uderzał
o deski albo wypadał z toru – mówi Marek Skowroński, trener kadry narodowej saneczkarzy.
Wypadków śmiertelnych w Krynicy nie było, ale zdarzały się poważne urazy i złamania.
Nie było o nie trudno, bo sportowców chronił
tylko kolarski kask.
– Na szczęście udawało mi się unikać wypadków – wspomina mistrzyni. Udawało się, bo Maria posiada to coś, co Skowroński określa jako
głębokie „czucie” w saneczkarstwie. – Zawodnik w czasie zjazdu nie może widzieć, gdzie jedzie – mówi Skowroński. – Jest w pozycji leżącej.
Działa na niego siła odśrodkowa, którą musi wyczuć i w najbardziej odpowiednim momencie
wejść w zakręt – wyjaśnia. Kiedy jest ten moment? – Nie ma reguły. Odpowiednio dla każdego zakrętu – dodaje.
Maria ma też drugą niezbędną dla saneczkarzy cechę. – To specyficzna dla tego sportu odwaga – mówi Skowroński. Gdy podczas mistrzostw
świata stała na wieży górnej stacji toru saneczkowego na krynickiej Górze Parkowej, czekając
na sygnał do startu, świetnie potrafiła zapano-
Pędrak-Janowicz (jedynki) i H. Szubert (jedynki), Janina Łuszczewska i Jerzy Koszla (dwójki
mieszane), zaś brązowe – Barbara Gorgoń-Flont (jedynki) oraz Helena Łacheta i Ryszard
Janowicz-Pędrak (dwójki mieszane). Polacy
zdobyli siedem na dziewięć możliwych do
zdobycia medali.
Maria, oprócz tytułu mistrzyni świata
z 1958 roku, ma na swoim koncie jeszcze jedno, dla niej bardzo ważne, zwycięstwo. Gdy,
mieszkając już na Słowacji, zrezygnowała ze
sportu, poproszono ją, by została sędzią. – Zorganizowano też kurs dla trenerów – wspomina. – Na zakończenie były zawody. Miałam najlepszy czas, chociaż byłam jedyną kobietą i byłam też… w piątym miesiącu ciąży. Mój syn zawsze opowiada swojej córce, jak wcześnie zaczął jeździć na sankach – śmieje się.
W
Stara, drewniana rynna
Maria Semczyszak często odwiedza swój tor. Patrzy na podniszczone belki, drewnianą rynnę,
która kiedyś była słynna na cały świat. – Mam nadzieję, że sport będzie się tu rozwijał – mówi.
Czy zjedzie z nowego toru, gdy powstanie? – Oczywiście! – zapewnia. – Bez wahania
FOT. JACEK KOZIOŁ
wać nad emocjami. – Oczywiście, byłam zdenerwowana – wspomina. – Ale przede wszystkim
skupiona i skoncentrowana.
Potrafiła również utrzymać nerwy na wodzy,
gdy w czasie zjazdu za kolejnym zakrętem na torze pojawiła się przeszkoda. – Na środku leżała
płoza – wspomina. – Ale miałam szczęście. Przejechałam nad nią, znalazła się dokładnie pośrodku pod sankami i nie zahaczyłam o nią moimi płozami – mówi. Już na dole zastanawiała
się, czy nie protestować, zgłaszać, że przecież
przeszkoda zmniejszała jej szanse na medal,
mogła spowodować wypadek. Nie miała po co
protestować. I tak wygrała. Czy wie, kto mógł
podrzucić płozę? – Mam swoje podejrzenia, ale
nie chcę o tym mówić – ucina.
Gdy teraz odwiedza swój dawny klub sportowy i pochyla się nad gablotą, w której leży jej medal sprzed pięćdziesięciu lat, pracownicy Krynickiego Towarzystwa Hokejowego wpatrują się
w nią jak urzeczeni. – To jest prawdziwa historia
– mówi Jarosław Golonka. Wyjmuje pamiątki
pani Marii, fotografie 25-letniej mistrzyni, dyplom, zdjęcia Krynicy, podczas tamtych zawodów przystrojonej jak na wielkie święto. – Cieszymy się ogromnie, że nas pani odwiedziła –
zapewnia Halina Pajda przy pożegnaniu. I nie
może się powstrzymać, by nie powiedzieć: – Tyle lat, a pani tak pięknie wygląda.
– Wiecie, jaki komplement dzisiaj usłyszałam? – powie potem Maria do swoich braci. – Że
stara baba i tak świetnie się trzyma – śmieje się.
– Nieustannie w ruchu – mówi o Marii jej
brat Jan, gdy siedzą w kuchni przy stole w jego
krynickim mieszkaniu. – Ciągle gdzieś chodzi
i chodzi, jakby nie mogła chwilę posiedzieć – dodaje. Jan nigdy nie uprawiał sportu, bo jak przyznaje, jest zbyt leniwy. Zresztą on tego jej saneczkarstwa nigdy nie lubił i nie rozumiał, co w tym
takiego fascynującego. Ale wtedy, w 1958 roku,
oczywiście był wśród publiczności. – Ogromnie
się cieszyliśmy, kiedy wygrała – mówi. – Nikt się
nie spodziewał, że uda jej się wywalczyć pierwsze miejsce.
Triumf Polaków
Podczas zawodów kilkadziesiąt lat temu
Na sankach jeździła jak każde dziecko, bo przecież urodziła się w górach. W Andrzejówce, ma-
łej wsi położonej w Beskidzie Sądeckim nad Popradem, między Muszyną a Żegiestowem. Ale
w dzieciństwie o wiele bardziej fascynowały ją
wyprawy ze starszym bratem Julianem do Muszyny albo Nowego Sącza. Szczególnie w 1945,
gdy z Andrzejówki wyjeżdżali Łemkowie.
– Julek odwoził ich do Nowego Sącza
i okropnie chciałam z nim pojechać – wspomina. – Ale powiedział, że mnie nie zabierze, pojechał sam na dół wsią. Poleciałam za nim, górą, obok cerkwi, i wybiegłam na drogę. W końcu wziął mnie z sobą.
Wysiedlenia głęboko zapadły w pamięć,
tym bardziej że sama pochodzi z mieszanej rodziny. Ojciec był Łemkiem, matka Polką. – Gdy
widziałam na stacji to straszne zatrzęsienie ludzi i zwierząt, te rozłąki rodzin… – urywa
w połowie zdania.
Tato zginął w Oświęcimiu, dlatego po wojnie
ona i jej młodszy brat Jan zostali zabrani do domu dziecka w pobliskim Żegiestowie. Utworzonym w budynku sanatorium specjalnie dla sierot wojennych, których rodzice zginęli. – Dziadkowie wyjechali na Ukrainę, mama zachorowała, było biednie, więc zamieszkaliśmy w sierocińcu Robotniczego Towarzystwa Przyjaciół
Dzieci. Tak się to nazywało – mówi.
Szkoda jednak było pięknego żegiestowskiego sanatorium na dom dziecka. – Przenieśli nas
na Śląsk. Później poszłam do technikum handlowego w Strzelcach Opolskich.
Po ukończeniu szkoły przez krótki czas pracowała w Żaganiu, by wreszcie w 1952 roku wrócić w rodzinne góry. Zamieszkała w Krynicy.
I zapisała się do klubu sportowego. – Zaczynałam od narciarstwa alpejskiego i klasycznego –
opowiada. – Zresztą do dzisiaj lubię narty.
Później była sekcja saneczkarska. – Moim trenerem był pan Witkowski. Wprowadził świetną
atmosferę. Wszyscy razem dobrze się czuliśmy.
Cudownie wspominam treningi, wyjazdy na
obozy, zgrupowania kadry i zawody. To przyniosło efekty w 1958 roku.
Krynickie mistrzostwa to był ogromny sukces polskich saneczkarzy. Złoto zdobył wtedy
także Jerzy Wojnar, słynny pilot szybowcowy
i saneczkarz Olszy Kraków oraz klubu w Zakopanem. Srebrne medale wywalczyli Ryszard
Czy nie brakowało jej zjazdów, treningów i atmosfery zawodów, gdy w 1962 roku wyszła za
mąż, zamieszkała w Czechosłowacji i porzuciła
saneczkarstwo?
– Na początku na pewno – mówi. – Potem już
nie miałam czasu o tym myśleć, kiedy urodziły
się dzieci. Mój mąż uważał, że to niebezpieczny
sport, i nie chciał, bym go dalej uprawiała.
Ślub odbył się w styczniu w Krynicy. – Było
bardzo dużo ludzi. Ze Słowacji przyjechał cały
autobus. Pojawił się też dyrektor KTH razem
z żoną – opowiada. Nie mogła od razu wyjechać
na Słowację. – Musiałam czekać, póki w ministerstwie w Warszawie nie wydano mi pozwolenia na wyjazd na stałe. Trwało to trzy miesiące
– opowiada. Po mężu przyjęła słowackie nazwisko – Haszczakowa.
Na Słowacji ukończyła studia pedagogiczne
i pracowała w szkole jako nauczycielka. Urodziło się dwoje dzieci, starszy Grzegorz i młodsza Maria. Grzegorz mieszka w Preszowie, razem z żoną Gabrielą prowadzi biuro turystyczne. Często podróżuje po świecie. Maria wstąpiła do Zakonu Sióstr Służebniczek Bogurodzicy
Dziewicy Niepokalanie Poczętej w Dębicy. – Jako dziecko zawsze mnie pytała, kto w przyszłości zamieszka z rodzicami, ona czy Grzegorz –
wspomina pani Maria. – Odpowiadałam, że jeśli wyjdzie za mąż za biednego, zostanie z nami, jeśli za bogatego, zostanie z nami jej brat.
Teraz moja córka mówi, że wyszła za najbogatszego na świecie.
Mimo iż po ślubie zamieszkała zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od swoich rodzinnych
gór, okazało się, że to odległość bardzo trudna
do przebycia. – Podróż ze słowackiego Sabinowa
do Krynicy to była wielka wyprawa. Najbliższe
przejście graniczne było w Zakopanem. Musieliśmy jechać cały dzień okrężną drogą. Dlatego
z otwarcia przejścia w Leluchowie koło Muszyny chyba najbardziej cieszyłam się ja.
Tor, na którym wygrywała tyle razy, od wielu
lat popada w ruinę. Ocalała tylko dolna część
i tam trenują saneczkarze. Jednak już niedługo
ruszy w Krynicy budowa nowoczesnego toru saneczkowo–bobslejowego. Ma mieć 1846 metrów
długości, będzie to pierwsza taka inwestycja
w Europie Środkowo–Wschodniej. Nowoczesnych torów jest mało: cztery w Niemczech, dwa
w USA oraz po jednym we Włoszech, Francji, w
Austrii, Norwegii, Kanadzie i Japonii. Kolejny
powstaje w Rosji. Jeśli powstanie w Krynicy, będzie mogła odrodzić się saneczkarska tradycja
tego miasta. Stara, drewniana konstrukcja powstała w 1928 roku. W 1935 rozegrały się na niej
mistrzostwa Europy, a po drugiej wojnie dwa razy mistrzostwa świata.
EDYTA TKACZ
10
Gazeta Krakowska
piątek
4 lipca 2008
LUDZIE I ICH PASJE
Już od 13 lat tworzą swoje drzewo genealogiczne. W poszukiwaniu
przodków Czaplińscy z Czaplina doszli do XIV w.
Podróż do korzeni
Setki godzin w Bibliotece
Jagiellońskiej, wertowanie
skryptów i herbarzy,
żmudne poszukiwanie
krewnych na niemal
wszystkich kontynentach
– poszukiwanie swoich
korzeni to praca na lata dla
kilku osób. Moda
na genealogię ma coraz
większą rzeszę
zwolenników, ale to robota
dla najcierpliwszych.
Kazimierz zostaje wysłany
do Krakowa do gimnazjum.
Tam za namową kolegi Narcyza Jankowskiego zaciąga się
do powstania w 1863 r. Potem
wraca do Krakowa i zostaje
urzędnikiem celnym.
Tak powstaje linia krakowska Czaplińskich, bo Kazimierz zakłada tam rodzinę
i z Emilią Popiel ma dziewięcioro dzieci – siedmiu synów
i dwie córki.
Jeden z nich Emil kończy
uniwersyteckie studia, potem,
pociągając za sobą brata Władysława, wstępują do Legionów. Z wojny wracają w stopniach oficerskich: Władysław
– kapitana, a Emil – majora.
W międzywojniu awansują
do stopni podpułkownika
i pułkownika. Po wybuchu
II wojny światowej Władysław
dostają się w ręce Sowietów
i ślad po nim ginie. Emil z niemieckiej niewoli wraca i dożywa 84 lat.
Alojzy Czapliński z Grybowa,
absolwent prawa UJ i Akademii Ekonomicznej w Krakowie, już podczas studiów zagłębił się w gąszcz rodzinnych koligacji. Razem z kuzynami, Andrzejem Czaplińskim z Wrocławia i Januszem Czaplińskim z Lublina, poważnie zajęli się kopaniem w dokumentach jakieś 13 lat temu.
Herb za uratowanie króla
– W te wakacje z Andrzejem
chcemy
usystematyzować
i uzupełnić wiedzę – mówi
Alojzy Czapliński, potomek
średniowiecznych rycerzy.
– Herb naszym dalekim przodkom nadał Władysław Łokietek. Napadnięty w górskim wąwozie, został uratowany przez
naszego przodka Stanisława.
Potem z racji braku świadectw pisanych dokumentowanie przodków Czaplińskich
jest utrudnione, a nici rodzinne porwane.
Kompletne drzewo zaczyna
się od Jana Czaplińskiego, ur.
ok. roku 1600 dowódcy Lisowczyków, który za męstwo podczas walk w Prusach w latach
1625–1628 przeciw Szwedom
był drugi raz herbowany.
Otrzymał od króla odmianę
herbową. Zamiast strusich
piór na hełmie wstawiona została korona i zbrojne ramię
z mieczem.
Rodzinna duma
– Poszukiwanie odsłania niezwykłą historię rodzinną,
o której można opowiadać godzinami – uważa pan Alojzy.
– W naszej rodzinie byli rycerze, profesorowie, urzędnicy
celni, jezuici, masarze, kożusznicy, burmistrzowie, garncarze i kapelmistrze, stolarze
i komendanci straży ogniowej.
Ginęli na wojnach, w Oświęcimu, Katyniu, przepadali w Argentynie i innych zakątkach
świata. Trudno to wszystko objąć, ale każdy odnaleziony
to wielka radość. Daje jeszcze
mocniejsze zakorzenienie
w teraźniejszości i poczucie dumy.
Czaplińscy herbu Drogosław wzięli swoje nazwisko
od Czaplina w ziemi czerskiej
na Mazowszu.
W końcu XVII w. synowie
Michała, potomka Jana Czaplińskiego, przenoszą się na Litwę. Dwóch z nich, Szymon
i Michał, walczą w szeregach
Wspomnień czar
Alojzy Czapliński herbu Drogosław, nadanego jego rodzinie
przez Władysława Łokietka
FOT. RAFAŁ KAMIEŃSKI
konfederatów barskich. Przyparci do granic Rzeczpospolitej konfederaci upadli, a bracia
znaleźli schronienie w Grybowie.
Tu zaczyna się opowieść
o Czaplińskich nierozerwalnie związanych od tego czasu
z Grybowem. Szymon i Michał kupują od właściciela
dworu Hoscha nieużytki nad
potokiem Strzylawka i tam zakładają rodziny, zamieniając
miecz i konia na warsztat rzemieślniczy. Liczne potomstwo
osiedlało się przy rodzicach,
ziemię dzielono, ród potężniał.
– Niedługo trzeba było czekać, aż urosło gęsto zaludnione
przedmieście, zaścianek samych Czaplińskich – przypomina dzieje pan Alojzy, idąc
wybrukowaną ulicą Węgierską. – Mateusz z żoną Teklą
miał sześciu synów. Dwaj najstarsi poszli do szkół w świat,
przy rodzicach zostali Piotr,
Karol, Jan, Kazimierz. Jak
wszyscy na przedmieściu żyli
z roli i rzemiosła.
Piotr był garncarzem i kapelmistrzem orkiestry, Karol,
mój stryjek, masarzem i burmistrzem, Jan stolarzem i komendantem straży ogniowej.
Tymczasem linia grybowska
żyje sobie swoim rytmem
do dziś i choć Grybów to już zupełnie inne miasteczko, pan
Alek tak dużo o nim wie,
że mógłby napisać encyklopedię grybowską. Alojzy Czapliński doczekał się trzech synów
i wnuka. A na wakacje przyjadą
do niego bratankowie Wojtek
i Andrzej. Będzie im miał
o czym opowiadać. Opowie
im o Grybowie, którego już nie
ma, pokaże stodoły z początku
XIX wieku, powspomina o rybach łowionych narękę wgłębinach Strzylawki, poktórych nie
ma dziś śladu, i nauczy kosić
trawę tradycyjną kosą. Kupił taką specjalnie i sam naklepał.
Chce, żeby młodsi choć trochę
dotknęli bogatej przeszłości.
RAFAŁ KAMIEŃSKI
Stwórz swoje drzewo
Jak stworzyć swoje drzewo genealogiczne?
Zacznij od siebie, swoich rodziców, dziadków i rodzeństwa. Potem zajmij się wujkami
i ciotkami.
Aby uprościć gromadzenie danych, podziel
drzewo na fragmenty.
Możesz podzielić rodzinę wielopokoleniową na rodziny monogamiczne. Można użyć gotowych formularzy publikowanych np.
na Genpolu.
Trzeba spisywać wszystkie dodatkowe informacje. Ważne są miejsca i daty wszystkich
ważnych wydarzeń. Każda drobna wskazówka
może doprowadzić do większych pokładów informacji.
Trzeba przejrzeć rodzinne archiwa. Wszelkiego rodzaju akty własności, legitymacje, pamiętniki, prasowe wycinki, publikacje.
Przede wszystkim jednak rozmawiaj z rodziną i nie zapomnij zacząć od najstarszych.
Oni pamiętają najwięcej.
Sprawdź, czy ktoś już w rodzinie nie prowadzi podobnych badań. Razem zdziałacie więcej.
Warto odwiedzić tych, co odeszli, i spisać informacje z nagrobnych tablic.
Skorzystaj z internetu, czasem okazuje się
pomocny.
Z pomocą w tropieniu przyszłości przychodzi nowoczesna technologia. Dzięki amerykańskiej stronie www.ellisisland.org wiele
osób znalazło ślady swoich bliskich. To cudowne źródło informacji. Zamieszczone są tam całe księgi pokładowe: imiona, nazwiska, kto płynął z jakiego kraju i dokąd, a bywa, że nawet
stan zdrowia pasażera.
Źródłem informacji mogą być bazy danych
zawierające indeksy metrykalne, np. Genetekę, Przodkowie. com, Pomorskie TG. Więcej informacji szukaj na stronie Genealodzy. pl.
Dlaczego genealogia jest dziś taka modna?
Przed 1989 rokiem nikt specjalnie nie szczycił
się szlacheckim pochodzeniem albo tym,
że jest spadkobiercą właściciela fabryk, z wiadomych względów.
Teraz jest inaczej, szukamy protoplastów,
by poznać siebie i się samookreślić. Odkrywanie przeszłości to nie zajęcie dla kogoś, kto
na siłę szuka swoich protoplastów wśród
szlachty.
Bo w genealogii najważniejsza jest prawda,
a ta bywa czasem zaskakująca.
Dla ludzi z fantazją
Zakładamy winnicę
Gdzie posadzić winorośl, jakie wybrać odmiany i jak o nie dbać,
by mieć z nich pożytek. Dziś wszystko o zakładaniu przydomowej
winnicy na Sądecczyźnie. Naszym czytelnikom doradza Ryszard
Motawa, sądecki winiarz, właściciel doświadczalnej winnicy w Łazach Brzyńskich koło Jazowska.
– Na Sądecczyźnie winnicę można założyć niemal wszędzie. Kluczem jest dobry dobór odmian do stanowiska. Tu służę pomocą.
Testuję do naszych warunków klimatycznych około 130 odmian.
Wiele już się sprawdziło. Bardzo dobre warunki do sadzenia winnych krzewów są w tradycyjnych rejonach sadowniczych – Łącko,
Łososina, Łukowica. Ale odmiany o krótszym okresie wegetacji,
które wcześniej dojrzewają, sprawdzą się i w chłodniejszych miejscach, jak okolice Muszyny czy Szczawnicy. Swoje krzewy sprzedawałem do Grywałdu, a to już przecież Podhale, gdzie nie ma takiego mikroklimatu jak na Sądecczyźnie. Trzeba pamiętać, by wybierać w miarę możności stanowiska słoneczne, bo winorośl to krzew
ciepłolubny. Im więcej będzie miał słońca, tym lepsze i słodsze
wyda owoce. Najlepsze są stoki o wystawie południowo–zachodniej.
Nagrzane stoki oddają długo ciepło, a winorośl nie znosi gleb zimnych i podmokłych ani terenów wietrznych. Unikajmy kotlin i nisko położonych niecek, gdzie tworzą się mrozowiska.
Przed sadzeniem winorośli zastanówmy się, jaką funkcję w ogrodzie ma ona pełnić. Czy zależy nam na dużych owocach? Czy wolimy wino, czy też soki? A może marzymy o bujnym pnączu porastającym altanę? Sadzonki można sadzić w październiku, ale najlepszym terminem zakładania plantacji jest wiosna. Rok wcześniej
trzeba glebę nawozić wapnem. Bo z moich badań wynika,
że większość naszych gleb jest zakwaszonych. Przy wiosennym sadzeniu krzewy mają czas się zakorzenić, a winorośl robi to bardzo
szybko. W pierwszym roku nawet najbardziej odporne odmiany
trzeba przy suszy takiej jak teraz podlewać. Na zimę korzenie wokół każdego młodego krzewu trzeba obsypać ziemią do wysokości
30 cm. Jeśli mamy odmiany mieszane i zmarzną, jest szansa,
że odbiją z nowych pąków. Natomiast odmiany Vitis vinifera, czyli
winorośli właściwej, są szczepione na odporniejszych podkładkach innych odmian. Gdy przemarzną, stracimy krzew. Trzeba poświęcić zatem im więcej zachodu.
Sadząc na jesień, nie zaprawiajmy ziemi nawozami bogatymi
w azot, bo niepotrzebnie przedłużymy wegetację i narazimy
na mrozy. Krzewy posadzone wiosną, we wrześniu przechodzą
w fazę spoczynku letniego i stopniowo drewnieją. Aby mieć
w szpalerze fachowo posadzoną roślinę, trzeba w pierwszym roku
uszczyknąć jej szczyt, gdy osiągnie 1,5 metra. To będzie podstawa
przyszłego krzewu. Cięcia wiosenne przeprowadzamy, gdy ustąpią mrozy, ale jeszcze przed ruszeniem wegetacji. Warto również
wyciąć wszystkie zbędne, cienkie gałęzie (tzw. pasierby) niepotrzebnie zagęszczające krzak oraz usunąć żółknące, chore liście,
a także grona porażone chorobami grzybowymi.
Ryszard Motawa testuje około 130 odmian. Jego wiedza poparta
jest praktyką 17 lat pracy w winnicach Niemiec i Francji. Do sadzenia u nas w cieplejszych miejscach dobre są odmiany na wina: Regent, Rondo, Bianca. Do chłodniejszych okolic pan Ryszard poleca
Aurorę, Casacade. Natomiast sprawdzone odmiany deserowe
to Kodrianka, Arkadia, która posadzona przy ścianie może dać
grona o wadze do 1,5 kg, i Festivee.
Ceny sadzonek od 8 zł w górę.
TEKST I ZDJĘCIE RAFAŁ KAMIEŃSKI
REKLAMA
REKLAMA
0131963/A/SUWPI
REKLAMA
0127378/A/SUWPI
REKLAMA
OKN
A
Rolety, Żaluzje
poszukujemy pracowników
na stanowisko:
MASARZ WYKRAWACZ MIĘSA
0111419/A/BABEW
REKLAMA
Gazeta Krakowska
piątek
4 lipca 2008
11
0066924/A/SUWPI
okna? drzwi?
wysoka jakość w niskiej cenie
Markizy Moskitiery
Kontakt telefoniczny:
0600 033 017 lub 018 475 14 70
SKUP ZŁOMU
REKLAMA
0102121/A/JANMIN
ALU-MET hurtowe ceny!
tel. 018 443 84 79 * transport
REKLAMA
0096017/A/BABEW
Montaż - Serwis - Sprzedaż
•Klimatyzacja pomieszczeń
•Klimatyzacja postojowa
•Lodówki samochodowe
•Części chłodnicze
P.H.U. „MET-COOL”
Nowy Sącz, ul.Krakowska 21
Tel. 018 443 16 66, 0600 880 204
www.metcool.pl
REKLAMA
0135052/A/JANMIN
REKLAMA
0135461/A/JANMIN
REKLAMA
0135368/A/JANMIN
REKLAMA
0135063/A/JANMIN
•Producent galanterii betonowej
•Beton towarowy + gruszki + pompa
•Laboratorium i certyfikowana zakładowa kontrola produkcji
33-300 Nowy Sącz, ul.Krakowska 92
tel.: 018/4430561, 4431063, kom.507115027, 509330016 fax: 0184430561
REKLAMA
0135054/A/JANMIN
Ginekolog - położnik
Ortopeda
Urolog
Endokrynolog
Dermatolog
Laryngolog
Alergolog
Neurolog
Okulista
Chirurg
Internista
Medycyna pracy
GRATIS
REKLAMA
0134192/A/SUWPI
0135046/A/JANMIN
www.duet-szafy.pl
MA
ATPHU
REKLAMA
0119069/A/BABEW
REKLAMA
0119352/A/BABEW
0131281/A/SUWPI
Nowy Sącz
(obok Pasoń Meble)
NA KAŻDĄ KIESZEŃ!
SZYBKA POŻYCZKA
GOTÓWKOWA
ZAMIEŃ DROŻSZE KREDYTY NA JEDEN
Z NIŻSZĄ RATĄ.
OFERTY WIELU DOBRYCH BANKÓW!
Nowy Sącz, ul. Nawojowska 16, Tel. 018 444 28 28
Tarnów,
ul. Krakowska 73 A, Tel. 014 621 16 53
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
0126889/A/JANMIN
REKLAMA
0093610/A/SUWPI
OKNA
Firma
produkcyjno - handlowa
REKLAMA
0130879/A/SUWPI
REKLAMA
0104286/A/JANMIN
REKLAMA
0115012/C/BANBE
DRZWI
•duża dyspozycyjność (praca
w terenie),
•duża samodzielność
•gotowość do odbywania częstych
podróży służbowych,
•prawo jazdy kat B
•doświadczenie handlowe będzie
dodatkowym atutem
•satysfakcjonujące wynagrodzenie,
•możliwość rozwoju,
•pracę w miłej atmosferze
CVproszę przesyłać na adres
[email protected]
REKLAMA
0098686/A/SUWPI
Nowy Sącz ul.Siemiradzkiego 9
tel.01844219 97 kom.502458992
REKLAMA
0088194/A/JANMIN
budujemy pod klucz
•inst.: CO, elektr., wod.-kan.•systemy
dociepleń, systemy solarowe
Nowy Sącz, ul.Żywiecka 13
tel./fax 18 441 72 96, kom. 609 333 008
[email protected] www.marko.sacz.pl
REKLAMA
0124892/A/SUWPI
KURSY OCHRONY
REKLAMA
0087752/A/BABEW
P RO M O C JA
!
19 90
Autoryzowany Partner:
ul. Tarnowska 39, 33-300 Nowy Sącz
tel. 018 444-36-60. e-mail: [email protected]
Promocja trwa od 16 czerwca do końca sierpnia i obejmuje bramy segmentowe
LPU z przetłoczeniami poziomymi, o wymiarach: szer. 250 x wys. 212,5 cm.
12
REKLAMA
Gazeta Krakowska
piątek
4 lipca 2008
REKLAMA
0131546/A/BABEW
Gazeta Krakowska
piątek
4 lipca 2008
13
Kibic Sandecji proponuje społeczną zbiórkę pieniędzy
Stówa dla klubu?
kładkę sympatyków Sandecji na rzecz klubu w wysokości po 100 złotych proponuje Zbigniew Szewczyk, sympatyk piłkarskiego zespołu.
Do naszej redakcji przysłał
list, w którym deklaruje,
że będzie pierwszą osobą, która wpłaci do kasy wspomniane pieniądze. Szewczyk liczy
na to, że uda się zebrać pół miliona, które stanowić będzie
poważny procent w budżecie
na nowy sezon.
Senator Stanisław Kogut
i Jarosław Wróblewski, prezes
Stowarzyszenia Kibiców Sandecji, popierają pomysł, ale
obawiają się, że trudno będzie
zebrać 5 tysięcy osób chętnych
do wyłożenia po 100 złotych.
– Pomysł Szewczyka jest
godny uwagi, ale chyba zbyt
optymistyczny – mówią.
„Jestem wiernym kibicem
Sandecji od 1952 roku – pisze
S
Jarosław Wieczorek, od nowego sezonu piłkarz
Jastrzębia-Zdroju?
FOT. DARIUSZ GRZYB
Rozmawiali
z trenerem,
wzięli zawodnika
o I–ligowego GKS Jastrzębie
przymierzano trenera Mirosława Hajdo. Zamiast szkoleniowca Kolejarza w tym śląskim klubie występować będzie piłkarz drużyny ze Stróż
Jarosław Wieczorek. Zawodnik od kilku dni uczestniczy
w treningach jastrzębskiej
drużyny prowadzonej przez
Jerzego Wyrobka.
– Nie mam jeszcze podpisanej umowy z GKS – zastrzega
Wieczorek. – Ale wszystko
wskazuje na to, że zostanę
w tym klubie. Trenuję i rozmawiam z działaczami.
Przypomnijmy, że Wieczorek ma za sobą grę w Odrze
Wodzisław Śląski oraz Koronie
Kielce. W Kolejarzu Jarek miał
wszystkie należności regulowane na czas, bo to klub stabilny finansowo, czego niestety
nie da się powiedzieć o Jastrzębiu–Zdroju. Do tego grał
w pierwszym składzie Koleja-
D
rza. Co więc skłoniło go do wyjazdu z Małopolski?
– Do gry w Jastrzębiu przekonują mnie tylko występy
w wyższej klasie rozgrywkowej. Kolejarz awansował do
drugiej ligi, a GKS gra w pierwszej – dodaje Wieczorek. – Finansowo na pewno jest lepiej
w Kolejarzu.
Przed sezonem sporo mówiło się na temat zatrudnienia
w GKS Jastrzębie Mirosława
Hajdo. W śląskiej prasie pojawiły się już nawet teksty informujące o tym, że od nowego sezonu poprowadzi on zespół z Jastrzębia. Tymczasem Hajdo
spokojnie odpowiadał, że na
pierwszym miejscu stawia drużynę ze Stróż. I tak się stało. We
wtorek trener Mirosław Hajdo
nie poprowadził co prawda zajęć zKolejarzem (odbierał licencję szkoleniową), ale już dzień
później zabrał się za trening.
DARIUSZ GRZYB
Po awansie do II ligi nadal mierzą wysoko
G
Cheikh Tidiane Niane, którzy
związali się z Kolejarzem rocznymi kontraktami.
Ibrahim jest doskonale znany na naszym terenie. Był bowiem piłkarzem Glinika/Karpatii Gorlice, ale zapytany o ten
klub, niezbyt chętnie się wypowiada. Można sądzić, że nie był
to dla niego najlepszy okres
w przygodzie z piłką. W Kolejarzu ma być zupełnie inaczej.
Zauważyliśmy również, że
z drużyną Kolejarza Stróże
ćwiczą ponadto młodzieżowy
bramkarz Piotr Towarnicki
ma takich problemów finansowych jak wielkomiejski, liczący 85–tysięcy mieszkańców Nowy Sącz. Władze miasta opracowują wielkie programy promocji miasta dla
przyciągnięcia turystów i inwestorów. Sandecja dała władzom miasta jak na przysłowiowym talerzu doskonałą
promocję w postaci rozgrywek drugiej ligi. Trzeba zrobić wszystko, aby klub spłacił
zadłużenie i otrzymał licencję na udział w rozgrywkach”.
Zbigniew Szewczyk proponuje: „A może by tak pomóc
Sandecji w postaci honorowej
i dobrowolnej składki sympatyków zasłużonego klubu
sportowego. Na przykład 5 tysięcy sympatyków złoży się
po 100 złotych – da to pół miliona złotych. Ja już zarezerwowałem tę w sumie symbo-
Piłkarze Sandecji znajdują się na utrzymaniu miasta, czy wkrótce będą również
na utrzymaniu kibiców
FOT. DARIUSZ GRZYB
Kolejarz wzmacnia szeregi
hańczyk, Senegalczyk, Słowacy, Serb – takie międzynarodowe towarzystwo zamierza
mieć w swojej kadrze zespół beniaminka Iligi Kolejarza Stróże.
Do Kolejarza przychodzą od
nowego sezonu: Jarosław Kandyfer, Michał Gryźlak i Rafał
Zawiślan, wszyscy z Sandecji
Nowy Sącz. Co prawda nie podpisali oni jeszcze umowy, ale
ma to nastąpić za tydzień.
Nowymi zawodnikami będą występujący dotychczas
w Kmicie Zabierzów Ghańczyk Ali Ibrahim i Senegalczyk
do naszej redakcji Zbigniew
Szewczyk. – A więc to już
56 lat, czyli trochę więcej niż
połowa historii klubu, którego dopinguję. Cieszę się bardzo, że przed jubileuszem
100–lecia drużyna awansowała do drugiej ligi. Radość moją zmąciły informacje o kłopotach klubu wynikające z zadłużenia. Miasto Nowy Sącz
przeżywające podobno rozkwit może wyasygnować dla
Sandecji półtora miliona.
To mało. Wiem, że od kilku lat
klub bezskutecznie poszukuje
bogatego sponsora”.
Zbigniew Szewczyk pisze
dalej: „To jest wstyd dla
władz miasta (niedawno wojewódzkiego), że małe miasteczko Muszyna ma mistrza
Polski w siatkówce kobiet,
a gminny Klub Sportowy Kolejarz Stróże wprowadził drużynę do drugiej ligi i nie
z Arki Gdynia, najskuteczniejszy napastnik Glinika/Karpatii Gorlice i czwartej ligi Rafał
Gadzina, utalentowany junior
Grybovii Jakub Niepsuj (ostatnio w juniorach Sandecji, debiutował i w seniorach tego
klubu) i Kamil Thiel z UKS
SMS Łódź. Wkrótce na testy
przyjadą Słowacy i Serb.
Sztab szkoleniowy klubu ze
Stróż został powiększony o Józefa Stefanika, prowadzącego
ostatnio Igloopol Dębica. To ojciec piłkarza Kolejarza – Marcina. (DG)
TRENERZY
Z LICENCJAMI
Jarosław Araszkiewicz
i Mirosław Hajdo,
szkoleniowcy prowadzący
odpowiednio Sandecję
i Kolejarza Stróże, odebrali
w Polskim Związku Piłki
Nożnej licencje
uprawniające ich do
prowadzenia II–ligowych
zespołów. Oba sądeckie
kluby powinny zagrać w tej
klasie rozgrywkowej.
Powinny, bo los Sandecji nie
jest jeszcze jasny w związku
z degradacją Korony Kielce.
Decyzje muszą zapaść
szybko. Jeszcze w tym
miesiącu nastąpi
inauguracja II ligi. (DG)
liczną kwotę – deklaruje nasz
Czytelnik.
O zdanie na temat propozycji Zbigniewa Szewczyka zapytaliśmy senatora Stanisława Koguta i kibiców.
– Na pewno jest to jakieś
rozwiązanie i dobry pomysł
– odpowiada senator. – Tylko
czy znajdzie się aż pięć tysięcy
osób chętnych do wyłożenia
po 100 złotych? Jeżeli ktoś
ma w rodzinnym budżecie
800 czy 1000 złotych,
to ta kwota stanowi poważną
sumę w wydatkach, bynajmniej niesymboliczną.
Głos zabrał też Jarosław
Wróblewski, prezes Stowarzyszenia Klubu Kibica Sandecji.
Członkowie tego Stowarzyszenia składają się miesięcznie
po 10 złotych, proponowana
przez Szewczyka suma jest
10 razy większa.
– Pomysł pana Szewczyka
jest ciekawy – mówi Wróblewski. – Obawiam się jedynie, czy
znajdzie się aż tylu chętnych
do wyłożenia stu złotych. Pięć
tysięcy osób to duża liczba,
tym bardziej że na mecze Sandecji chodzi po 2000 osób. Sporo kibiców wyjechało za granicę, wielu nie przychodzi
na stadion z różnych powodów. Jeżeli ten pomysł zostałby odpowiednio nagłośniony
i, co najważniejsze, pewne osoby przyrzekłyby, że pieniądze
te nie będą zmarnowane,
to warto poprzeć taką ideę.
Piłkarze Sandecji rozpoczęli już przygotowania. Inauguracja ligi nastąpi pod koniec miesiąca. A później drużynę czekają długie, nawet
i 700–kilometrowe, wyjazdy.
Przy tym wciąż nie jest jasne,
czy degradacja Korony Kielce
nie spowoduje degradacji
Sandecji. W tej sprawie wciąż
brak ostatecznego rozstrzygnięcia, choć ani kibice, ani
działacze nie dopuszczają myśli, by sądecki klub poniósł
konsekwencje
związane
z nadużyciami w Koronie.
DARIUSZ GRZYB
Senegalczyk pomoże
Glinikowi Gorlice
TRANSFERY
ądeczanin Maciej Korzym,
zamiast w Turcji, jak ostatnio głosiły ogólnopolskie media, podpisał kontrakt z Odrą
Wodzisław Śląski. Piłkarz został wypożyczony z warszawskiej Legii, gdyż trudno byłoby
mu w nowym sezonie przebić
się do pierwszego składu tego
klubu. Z innych ciekawostek
odnotujmy, że trener Marian
Tajduś z Tymbarku otrzymał
wstępną propozycję ze Stali
Rzeszów, III–ligowego zespołu,
który na finiszu nie zakwalifi-
S
kował się do nowej drugiej ligi.
Tajduś znajduje się również
w kręgu zainteresowania Glinika/Karpatii Gorlice. W gorlickim klubie ciągle nie podjęto decyzji w sprawie szkoleniowca. Skoro mowa o Gliniku, pierwszym nowym zawodnikiem, który podpisał kontrakt w tym klubie przed III–ligowym sezonem, jest 22–letni
Senegalczyk Mouhamadou
Traoré. Dzisiaj na zajęcia przyjedzie Konrad Podobiński,
ostatnio grający w Zagłębiu Sosnowiec – Młodej Ekstraklasie.
(DG)
14
Gazeta Krakowska
piątek
4 lipca 2008
Sądeccy motocykliści próbują podbić Europę
Dwieście na godzinę
N
Hokeiści KTH znają już termin rozpoczęcia ligi. Pozostaje im
teraz dobrze przygotować się do sezonu
FOT. DARIUSZ GRZYB
Krynicki hokej
stawia na młodych
wychowanków
N
iemal bez echa przeszło
walne zgromadzenie członków Klubu Sportowego KTH
Krynica Zdrój. W skromnym
gronie spotkali się działacze,
delegacja drużyny z trenerem
Markiem Bialikiem i kilku
sympatyków.
Z uwagą czekano na głos
w sprawie finansów KTH. Mimo wielu trudności ostatni rok
udało się zamknąć na plusie,
co należy uznać za sukces.
Wielką pomoc okazali
sponsorzy i osoby wspierające
działalność klubu. Trwają rozmowy ze sponsorami w sprawie pozyskania kolejnych firm
do współpracy. Na walnym
rozmawiano też o nowym sezonie. Wiadomo, że zespół,
który przystąpi do rozgrywek,
będzie miał poważnie zmieniony skład kadrowy. Zdecydowaną większość stanowić będą
wychowankowie. To właśnie
na nich opierać się będzie ze-
spół prowadzony przez Marka
Bialika.
W KTH znajdzie się trzech
zawodników bardzo dobrze
znanych w uzdrowisku, są to
Adrian Chabior (ostatnio grający w Zagłębiu Sosnowiec),
bramkarz Daniel Kachniarz
(ostatnio w Toruniu) i Mateusz
Dubel (ostatnio Cracovia). Wymienieni stanowić będą solidne wzmocnienie drużyny.
W kadrze krynickiego klubu
dojdzie także do ubytków.
Dwóch hokeistów – Robert
Brocławik i Artur Zieliński
– podpisało nowe kontrakty
w Sanoku, młody obiecujący
bramkarz Nikifor Szczerba
i Tomasz Cieślicki przenieśli
się do Krakowa, Kamil Pawlik
i Bartłomiej Pociecha trafią do
Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Sosnowcu. Klubów szukają Marcin Hak i Michael O’Donnell.
DARIUSZ GRZYB
a torze wyścigowym
Grand Prix w czeskim
Brnie zadebiutowała Sądecka
Grupa Motocyklowa w składzie: Paweł Górka, Michał
Czup i Mariusz Migacz. Nasi
motocykliści wzięli udział
w Memoriale Frantiśka Stastneho, zaliczanym do mistrzostw Polski i mistrzostw
Europy.
– Stanęliśmy do walki z najlepszymi zawodnikami w Europie. Ranga zawodów była
wysoka, podobnie jak i poziom – mówi Mariusz Migacz.
Sądeczan prześladował jednak pech. W pierwszym dniu
Michałowi pękła uszczelka
i wyciekł olej, ale dzięki pomocy Marka Szkopka z teamu Dialog udało się uporać z awarią.
W drugim dniu podczas
treningu Paweł i Michał zaliczyli wywrotki (na tym samym okrążeniu) i uszkodzili
motocykle.
– Mimo że udało się nam
przygotować motory do kwalifikacji, od których zależał
start w głównym wyścigu,
niestety wyścig uniemożliwiła nam pogoda – dodaje Migacz.
Po dwóch godzinach, kiedy
przestało padać, sądeczanie
przygotowali się do drugiego
etapu kwalifikacji i jedynej
szansy na start w wyścigu
głównym. W kwalifikacjach
wzięło udział 68 zawodników
z całej Europy. Do startu głównego zakwalifikowano 53,
w tym całą naszą ekipę.
– Już to można było uznać
za sukces. Przy tak wysokim
poziomie zawodów znaleźliśmy się wśród najlepszych
– dodaje Migacz.
Jako ciekawostkę podajmy,
że ostatnim motocyklistą, który zakwalifikował się do głównych zawodów, był wspomniany Mariusz Migacz, który wygrał zaledwie o sekundę
z utytułowanym Czechem Jirzim Kozelką z ACCR MS Racing.
Beskid zagra w I lidze?
Niespodziewana szansa dla nowosądeckich piłkarek ręcznych
J
erzy Gasparski, prezes Klubu Sportowego Beskid Nowy Sącz, poinformował nas, że
istnieją duże szanse na to, że
klub awansuje do pierwszej ligi. Beskid po spadku z pierwszej ligi borykający się z kłopotami finansowymi i kadrowymi grał szczebel niżej. Młode
dziewczęta przed nowymi rozgrywkami postawiły przed sobą ambitne plany. Tymczasem
decyzja Związku może sprawić, że o awansie Nowy Sącz
dowie się już za kilka dni.
Prawdopodobnie powstaną dwie pierwsze ligi: północ
i południe. To bardzo rozsądna decyzja z ekonomicznego
punktu widzenia. Zespoły
z południa nie będą już musiały jeździć na północ, aby
rozgrywać swoje mecze. Najdalszymi wyjazdami byłyby
podróże w okolice Warszawy
i Kielc. Beskid zyska w tym
przypadku awans. Nowy sezon rozpocznie w pierwszej lidze.
– Sportowo jesteśmy przygotowani na grę w wyższej klasie rozgrywkowej – zapewnia
Gasparski. – Mamy ciekawy
młody zespół, który poprowa-
dzi trener Włodzimierz Strzelec.
W kadrze Beskidu zapowiada się poważna zmiana kadrowa. Katarzyna Wańczyk,
młodzieżowa reprezentantka
Polski, szybka skrzydłowa,
otrzymała propozycję gry
w klubie w stolicy i prawdopodobnie tam przeniesie się na
studia.
W najbliższym czasie spodziewane jest też zebranie
w Beskidzie. Słychać głosy, że
klub poszerzy swoją działalność o nową sekcję...
(DG)
Niewątpliwie „czarnym
koniem” wyścigów miał być
Paweł Górka, prowadzący
w klasyfikacji generalnej mistrzostw Polski. Niestety, podczas jazdy na trzecim okrążeniu będącemu w ścisłej czołówce Pawłowi odmówiła posłuszeństwa skrzynia biegów,
co uniemożliwiło mu ukończenie wyścigu, a tym samym
miejsce na podium.
Pomimo kłopotów Paweł
znajduje się nadal w pierwszej trójce w klasyfikacji generalnej mistrzostw kraju, co
jest niewątpliwie dużym sukcesem tego utalentowanego
zawodnika. O sporych postępach może mówić również
Michał Czup, startujący po raz
pierwszy w klasie Rooki
(wcześniej klasa Pretendent).
W rywalizacji mistrzostw Europy zajął 21. miejsce, a w mistrzostwach kraju jest 7.
Mariusz Migacz startujący
również po raz pierwszy w Rooki ukończył wyścig na 43.
miejscu w mistrzostwach Europy, a 17. w mistrzostwach
kraju.
– Na pewno można było
uzyskać lepsze wyniki, ale
stres, pogoda i niepowodzenia z motocyklami nie pozostały bez wpływy na samopoczucie naszych kierowców wyścigowych. Niemniej start
w Brnie należy uznać za bardzo udany – dodaje Mariusz
Migacz.
Za tydzień sądeccy zawodnicy wystartują w Poznaniu
w czwartej rundzie mistrzostw Polski i teraz zacznie
się walka o punkty. Dzięki naszej sądeckiej trójce w świecie
wyścigów motocyklowych zaczęto mówić o Nowym Sączu.
To niewątpliwy sukces naszego miasta. Nowy Sącz ma
dwóch zawodników w czołówce mistrzostw Polski w klasie
Rooki 1000. Niewiele jest klubów w Polsce, które mogą się
tym pochwalić. Najlepszy czas
na torze w Brnie osiągnął Alex
HOKEJ
Działacze Krynickiego
Towarzystwa
Hokejowego postanowili
zrezygnować w tym roku
z udziału w rozgrywkach
Pucharu Polski. Ma to na
celu ograniczenie
wydatków i skupienie się
tylko na ligowej
rywalizacji. W Krynicy
podkreślają, że walka
o awans do ekstraligi
hokeja na lodzie jest
najważniejsza. Powrót
do krajowej elity trwa od
dwóch lat. Może
najbliższy sezon będzie
tym udanym
i przełomowym?
(DG)
Yoonga. Jego wynik to 1min
47 sek.
Najlepszym polskim zawodnikiem jest Paweł Szkopek – 1,58. Wyniki sądeczan:
Paweł Górka – 2,14, Michał
Czup – 2,18, Mariusz Migacz
– 2,34. Szybkości uzyskiwane
na torze w Brnie plasują się
w granicach 102–290 km/h.
Mariusz Migacz poinformował nas, że wszyscy sądeccy motocykliści opłacają
sprzęt oraz starty z własnych
pieniędzy. Jest to niezwykle
drogie hobby. Prowadzone są
rozmowy z firmami w sprawie sponsoringu.
DARIUSZ GRZYB
Na pierwszym planie sądeczanie, motocyklowi uczestnicy
mistrzostw Polski i Europy
FOT. ARCHIWUM
Emocje rozpoczną się we
wrześniu
HOKEJ
D
ziewięć zespołów, w tym KTH
Krynica Zdrój, wystąpi w nowych rozgrywkach pierwszej ligi
hokeja na lodzie. Inauguracja nastąpi 20 września.
Najpoważniejszym kandydatem do awansu jest Unia Oświęcim, spadkowicz z PLH. Stawkę
uzupełnia siedem drużyn z ubiegłego sezonu oraz dwie nowe: rezerwy Cracovii i gdańskiego Stoczniowca. Wycofały się natomiast rezerwy Naprzodu Janów. Sezon zasadniczy oficjalnie rozpocznie się
20 września, ale wcześniej cztery
spotkania awansem rozegrają hokeiści SMS IPZHL. Mecze przełożono z grudnia ze względu na przygotowania i udział reprezentacji
U–20 wmistrzostwach świata. Liga
potrwa do 26 października. Później będzie dwutygodniowa przerwa, a po niej hokeiści powrócą na
lód 15 listopada. Zakończenie sezonu zasadniczego nastąpi w połowie lutego. Zaraz po tym zespoły
przystąpią do rozgrywek play–off.
Mistrza pierwszej ligi poznamy
w połowie marca przyszłego roku.
KTH rozpocznie sezon meczami
u siebie. 20 września zmierzy się
z UKS ZSME Sosnowiec. (DG)
Gazeta Krakowska
piątek
4 lipca 2008
15
Muszyna okazała się bardziej atrakcyjna od Japonii, Rosji czy Niemiec
Kadrowe roszady
it transferowy w Muszynie.
Joanna Kaczor, znajdująca
się na trzecim miejscu wśród
najlepiej punktujących zawodniczek po dwóch weekendach World Grand Prix (98
pkt) za Turczynką Tokatlioglu
Seda (117) i Chinką ZhaoRuirui (100), podpisała dwuletni
kontrakt z Muszynianką Fakro Muszyna.
Prezes i zarazem trener muszyńskiego zespołu Bogdan
Serwiński nie ukrywa, że ten
transfer planowano od dawna.
– Obserwowaliśmy postępy, jakie Aśka czyniła, grając
w USA. Podczas Grand Prix
we Wrocławiu upewniliśmy
się, że nasz wybór był bardzo
dobry. Kaczor należała do grona najlepszych zawodniczek
polskiej kadry.
Propozycja z Muszynianki
Fakro nie była jedyną dla Jo-
H
Marlena Mieszała i jej syn Michał zapamiętali niezwykle
serdecznie muszyński klub, działaczy i kibiców
FOT. DARIUSZ GRZYB
Marlena Mieszała
z żalem żegna się
z Muszyną
arlena Mieszała spędziła
pięć lat w uzdrowisku.
Z gór przenosi się nad morze.
Będzie występować w Gedanii
Gdańsk. Była kapitan muszyńskiego klubu z sentymentem
rozstaje się z Muszyną. – Nie
mówię, że już nigdy nie zagram w Muszyniance Fakro.
Kto wie, może jeszcze kiedyś
tutaj wrócę?
– Chciałabym serdecznie
podziękować tym wszystkim
osobom, które mi dobrze życzyły, ale i tym, które nie były
mi przychylne. Muszynę zachowam niezwykle miło
w swoim sercu. Przede wszystkim chcę podziękować niani
Michała Angelice Jurczyńskiej
i jej rodzinie. To moja serdeczna przyjaciółka. Brakuje mi
słów, aby opisać to wszystko, co
teraz czuję, kiedy przyszło
nam się rozstać. Małgorzata
Mirek ze szkoły, do której
uczęszczał mój syn, kibice i pani Marysia przeżywająca emocjonalnie każdy nasz mecz – to
M
kolejne osoby, którym chcę podziękować.
Marlena nie ukrywa, że jest
jej przykro, że nie zdążyła osobiście pożegnać się z prezes
Muszynianki Marią Janas.
– Od pani prezes wiele się
nauczyłam, wiele jej zawdzięczam, podobnie jak klubowi,
dyrektorowi Grzegorzowi Jeżowskiemu i prezesowi Bogdanowi Serwińskiemu. Pięciu wspólnie spędzonych lat
nie da się wymazać z pamięci. To były dla mnie piękne lata.
Zawodniczka stonowała
swoje nastroje. Jeszcze nie tak
dawno czuła żal, że w klubie
podziękowano jej za dalszą
współpracę.
– Wiem, że w życiu następują zmiany i kiedyś musiał nastąpić koniec mojej gry w Muszynie. Żegnam się z tym miastem, ale i cieszę, że trafiłam
do Gdańska, klubu stabilnego
finansowo.
DARIUSZ GRZYB
anny Kaczor. Otrzymała bowiem oferty z Rosji, Włoch,
Niemiec, a nawet Japonii.
Do tej rywalizacji przystąpiła też Gwardia, ostatni klub
zawodniczki, ale bez powodzenia.
W Muszyniance Fakro Kaczor czeka trudna walka
o miejsce w pierwszej szóstce.
Bogdanowi Serwińskiemu
udało się zmontować niezwykle silny zespół, w którym żadna z zawodniczek nie może
być pewna gry od początku
danego spotkania.
– To podniesie rywalizację
w zespole – mówi szef klubu.
W przyszłym sezonie
w Muszyniance Fakro grać
będzie druga libero – Monika Targosz z Wisły Kraków.
Jest to zawodniczka, którą
od dziecka zna drugi trener
„mineralnego” klubu Ry-
Dzisiaj wieczorem siatkarki Muszynianki Fakro poznają swoje rywalki w Lidze Mistrzyń. Skład
„mineralnych” jest silniejszy niż dwa lata temu. Czy sukcesy będą większe?
FOT. DARIUSZ GRZYB
MIODOWY
MIESIĄC
Losowanie Ligi Mistrzyń
Zawodniczki chcą do Turcji albo do Hiszpanii. Trener woli Włoszki
zisiaj w wiedeńskim Ratuszu odbędzie się uroczysta
ceremonia losowania poszczególnych grup Ligi Mistrzyń.
Do Austrii udała się delegacja
mistrza Polski Muszynianki
Fakro Muszyna. My skontaktowaliśmy się z Aleksandrą Jagieło (panieńskie nazwisko Przybysz), kapitanem „mineralnego” zespołu, pytając o losowanie.
– Na pewno wylosowanie
którejś z włoskich drużyn nie
byłoby dla nas dobre. To zespoły niezwykle silne. Życzyłabym sobie natomiast, abyśmy
D
trafiły na Turczynki, chociaż
i w tamtejszych klubach poczyniono spore wzmocnienia. Jeżeli chodzi natomiast o połączenie gry z turystyką, to byłabym całym sercem za tym,
abyśmy trafiły na Hiszpanki.
W tym kraju jeszcze nie byłam,
więc nadarzyłaby się znakomita okazja do poznania tamtych
pięknych terenów.
Co ciekawe, życzenia przed
losowaniem naszej kapitan są
dokładnie odwrotne niż trenera Bogdana Serwińskiego.
On marzy o wylosowaniu
Włoszek, natomiast chce
szard Litwin. Jego zdaniem
siatkarka ta zasługuje, by
dać jej szansę gry w wyższej
klasie rozgrywkowej. Na razie Monika będzie jedynie
zmienniczką Marioli Zenik, najlepszej libero w kraju.
Dwie pozostałe nowe siatkarki to Milena Rosner z Foppy Bergamo oraz Ivana Plchotova, ostatnio występująca we
włoskim Unicom Kerakoll
Sassuolo.
28–letnia Rosner po dwóch
latach wraca do uzdrowiska.
Po wyjeździe z Muszyny związała się z hiszpańską Teneryfą
Marichal. Milena już przed rokiem była chętna do powrotu
do Muszynianki Fakro. Wówczas nie podpisano stosownego porozumienia. W styczniu
nawiązano ponownie kontakt.
uniknąć gry z tureckimi drużynami...
Aleksandrę Przybysz zapytaliśmy także o poczynione
ostatnio wzmocnienia w muszyńskim klubie.
– Cieszę się, że działacze pozyskali wartościowe zawodniczki. Przed nami bardzo długi sezon – gra w Lidze Mistrzyń, Pucharze Polski i Lidze
Siatkówki Kobiet. Znam dobrze Czeszkę Ivanę Plchotovą
to bardzo dobra siatkarka, która w lidze włoskiej była wysoko
ceniona za swoją grę.
Aleksandra Jagiełło,
bardziej znana pod
panieńskim nazwiskiem
Przybysz, kapitan siatkarek
Muszynianki Fakro,
miodowy miesiąc spędzi
w Bułgarii. Zawodniczka,
wykorzystując przerwę
w ligowych spotkaniach,
korzysta z uroków wakacji.
W Muszynie ostro pracują za
to dyrektor klubu Grzegorz
Jeżowski i prezes Bogdan
Serwiński. Dopinane są
rozmowy m.in. ze
sponsorami, ustalane
szczegóły gry w nowym
sezonie.
DARIUSZ GRZYB
(DG)
Trener Serwiński nie ukrywa, że liczy na doświadczenie
siatkarki i jej ogranie w zagranicznych ligach.
Nową postacią w Muszyniance Fakro będzie środkowa Ivana Plchotova. Czeszka
grała we włoskim Kerakoll
Sassuolo. To jedyna zagraniczna siatkarka w drużynie Muszynianki.
– Ivana mówi po polsku,
a ja biegle posługuję się słowackim w mowie i piśmie
– zaznaczał ostatnio Serwiński w jednym z wywiadów.
– Nie będzie problemów z komunikacją.
Nowe siatkarki zastąpią
opuszczające zespół Marlenę
Mieszałę (wybrała grę w Gedanii Gdańsk), Agatę Karczmarzewską (AZS Białystok) i Gabrielę Wojtowicz (Farmutil Piła). Celem Muszynianki
w tym sezonie oprócz obrony
tytułu mistrzowskiego będzie
również osiągnięcie jak najlepszego wyniku w rozgrywkach Ligi Mistrzyń i Pucharze
Polski.
Na koniec wspomnijmy
o innych siatkarkach, które
znajdowały się na liście życzeń „mineralnego” klubu.
Muszynianka Fakro na pozycję środkowej chciała pozyskać Eleonorę Dziękiewicz
z Winiar Kalisz, ale nie była
w stanie przebić oferty z Bielska. Duży wpływ na transfer
Dziękiewicz miał i trener Igor
Prielożny, za którym siatkarka podążyła z Kalisza do Bielska–Białej.
Drużyna z uzdrowiska
chciała także sprowadzić Marię Liktoras. Rozmawiano
i z Anną Woźniakowską z Winiar. Siatkarka ta była chętna
do zmiany klubu, ale w Muszynie ostatecznie nie wylądowała.
Nie udało się także porozumieć z Anną Barańską, która
podobnie jak Dziękiewicz zamieniła Kalisz na Bielsko–Białą.
DARIUSZ GRZYB
Bielsko będzie nam
poważnie zagrażać
RYWALE MUSZYNY
ywale Muszynianki Fakro
kompletują skład. Trener
Igor Prielożny, który od nowego sezonu będzie pracował
w BKS Aluprof Bielsko–Biała,
poczynił transfery. Z poprzedniego klubu Winiar Kalisz
sprowadził cztery zawodniczki: Helenę Horkę, Eleonorę
Dziękiewicz, Annę Barańską
i Agatę Sawicką. Przychodzą
ponadto Berenika Tomsia
R
z Gedani i Katarzyna Skorupa
z Farmutilu Piła.
W Pile nowe zawodniczki to
Joanna Frąckowiak z AZS AWF
Poznań, Gabriela Wojtowicz
z Muszynianki Fakro, Paulina
Maj i Edyta Kucharska, obie
z Aluprof Bielsko–Biała.
Borykające się z problemami finansowymi Winiary sprowadziły Anitę Chojnacką, Dominikę Sieradzan i Ewelinę
Toborek z Gwardii Wrocław.
(DG)
16
REKLAMA
Gazeta Krakowska
piątek
4 lipca 2008
REKLAMA
0130335/A/PACDO

Podobne dokumenty