bie „przed”, niż jego posta
Transkrypt
bie „przed”, niż jego posta
IPN CHRONI TAJEMNICĘ ROMANSU WOJTYŁY ! Str. 7 INDEKS 356441 ISSN 1509-460X http://www.faktyimity.pl Nr 44 (504) 5 LISTOPADA 2009 r. Cena 3,50 zł (w tym 7% VAT) Owszem, to rzeczywiście jest drastyczne pytanie, ale lepiej zadać je samemu sobie „przed”, niż jego postawienie pozostawić innym: chcesz być pochowany godnie, po ludzku i w miarę tanio, czy po katolicku? Wybór należy do Ciebie. ! Str. 8-9 ! Str. 15 ! Str. 10 ISSN 1509-460X ! Str. 17 2 Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r. KSIĄDZ NAWRÓCONY KOMENTARZ NACZELNEGO FAKTY Prokuratora odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie cudu w Sokółce. Stowarzyszenie Racjonalistów domagało się prokuratorskiego postępowania, bo odnalezione fragmenty ciała mogą świadczyć o dokonanej zbrodni. „Takowej nie stwierdzono” – oświadczył prokurator i tym samym przeszedł do historii kryminalistyki. Ta dowodziła dotąd, że jak jest ciało, to musi być zbrodnia. Od teraz ma być odwrotnie. Dodatkowo prokuratorzy mogli uznać, że od ewentualnego mordu minęło 2 tys. lat, więc się ciut przedawnił. W wywiadzie dla niezawodnej „Rzeczpospolitej” Jarosław Kaczyński oświadczył, że w zasadzie nadal jest premierem Polski, tylko ma właśnie niedługą przerwę w pełnieniu tej funkcji. Podobno kolega z łóżka obok zagadnął dziennikarkę „Rz”, czy nie chciałaby zrobić wywiadu z Napoleonem. Najwyższy Rycerz Zakonu Kolumba – ultrakatolickiego bractwa promującego cnoty duchowe – postanowił na zbitą cnotę wypieprzyć trzech jego członków. Czym narazili się prominentni politycy PO Szczerba, Raś i Gut-Mostowy? Nie głosowali za całkowitym zakazem in vitro. Odszczepieńcom nic nie pozostaje, tylko założyć Zakon Vasco da Gamy. A może da Gumy. Prawica Rzeczypospolitej poleciła Ministerstwu Spraw Zagranicznych, by ostro zaprotestowało u swojego brytyjskiego odpowiednika przeciwko realizowaniu na Wyspach (przez angielskich filmowców) dokumentu o Radiu Maryja. Już sam tytuł filmu ma brzmieć skandalicznie: „Córka Hitlera”. Generalnie się z partią Jurka nie zgadzamy, ale tym razem mają rację. Oczywiście, że powinno być: „wnuczka”. Nawet DZIESIĘĆ RAZY mogła być zaniżona wartość działki przekazanej Kościołowi na Śląsku! Według złodziejskiej Komisji Majątkowej, ziemia warta była 1 mln zł, a według biegłych – co najmniej 10 milionów. Śledztwo wszczęła prokuratura w Gliwicach. Czy zatrzęsą się posady kościelno-rządowej maszyny do przekrętów, czy pierwej portki prokuratorów? Misiak jest księdzem. I jak na takowego przystało, chciał podarować ludziom serce. A dokładniej – kilkanaście tysięcy serc. Kazał więc swoim ministrantowym zastępom wymalować je czerwoną farbą na łódzkich chodnikach (jako reklamę kościelnej dyskoteki). Nawet dla urzędników świętego Kropy było to przegięcie. Jak zobaczycie na trotuarze facecika na kolanach, ze szmatą w jednej ręce i rozpuszczalnikiem w drugiej, to będzie to właśnie Misiak. „Psy gończe, schizofrenicy, oszuści, sumienia nie mają, idą do kościoła, i śluby biorą w kościele katolickim, i dzieci chrzczą, i do komunii idą, i dzieci posyłają do komunii, a potem służą kłamstwu” – to osąd doktora Tadeusza Rydzyka o dziennikarzach z mediów innych niż jego. A wszystko w Radiu Maryja, które jest „katolickim głosem w twoim domu”. Teraz i zawsze. W Koronowie urządzono imprezę dla nauczycieli. Główną atrakcją był wielki tort. Ale jaki! Przyozdabiały go lukrowe podobizny sekretarzy KC PZPR i hasło: „Aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej”. No i stało się: Michał Tazbir z PO złożył donos do IPN. Ten wszczął śledztwo w sprawie propagowania symboli komunistycznych (art. 256 kk). To nie są żarty, w tym chorym kraju za żarty idzie się siedzieć! 2 lata może dostać cukiernik i tyleż pomysłodawca tortu! 27 maja 2008 roku obywatel J. Waldemar kopnął w stojące na schodach wiadro obywatelki I. Alicji. W wyniku aktu wandalizmu naczynie warte 10 zł 80 gr pękło, a sprawa znalazła się w sądzie. I trwa już 1,5 roku. Odbyło się kilkanaście rozpraw, sporządzono 4 ekspertyzy rzeczoznawców (trzech speców od tworzyw sztucznych i jeden od komputerów), przeprowadzono dwie wizje lokalne i przesłuchano kilkunastu świadków. Końca procesu, który kosztuje już kilkanaście tysięcy złotych, wciąż nie widać, bo teraz wiadrem zajmie się sąd drugiej instancji. Tak wykuwa się polskie Prawo i Sprawiedliwość! Kolejny efekt naszej publikacji! Alicja Grzymalska – dyrektor widmo oddziału terenowego TVP Wrocław, której „zasługi” opisywaliśmy w artykule „Tajemnice poliszynela” („FiM” 37/2009) – 27 października br. decyzją zarządu TVP zwolniła fotel. Ksiądz Alessandro Santoro to świntuch jest zwyczajny – uznał arcybiskup Florencji Giuseppe Betori i lunął nieszczęśnika z parafii. Co takiego zrobił księżulo, że popadł w niełaskę? Udzielił ślubu mężczyźnie i kobiecie, która... wcześniej była mężczyzną. Teraz Santoro ma przebyć dziesięcioletni „okres refleksji i modlitwy”. Jeśli dobrze tłumaczymy z włoskiego, oznacza to, że trafi do klasztornego lochu na dekadę. O chlebie i wodzie. Amerykanie kręcą film o wojnie w Gruzji. Lecz kto zagra Kaczyńskiego w słynnej scenie, kiedy to nasz prezydent niesie ocalenie bratniemu narodowi gruzińskiemu na placu w Tbilisi? Starszego pana nie może grać dziecko, a aktorzy z włoskiego teatru karzełków kategorycznie odmawiają. W akcie desperacji przymierzono się do Danny’ego DeVito. Niestety, okazał się wyższy o głowę. Mamy szansę olitycy zajęci bijatykami zapominają o realnych problemach. Ani im w głowie wspieranie przedsiębiorczych rodaków. A przed nami jest szansa skoku cywilizacyjnego, jakiej Polska nie miała od stuleci. Po pierwsze, jesteśmy jednym z najlepiej wykształconych społeczeństw Europy. Wiąże się to z narastającym procesem dekatolicyzacji społeczeństwa. Młodzi zaczynają myśleć samodzielnie, a to jest motorem postępu. W dobie recesji sukces osobisty i sukces państwa gwarantują nowe technologie i wynalazki. Tu mamy się czym pochwalić. To w Polsce działa firma, która zmonopolizowała światowy rynek dekoderów dla telewizji. W małej firmie w Bielsku-Białej produkuje się ultralekkie samoloty. Naukowcy z Łodzi wynaleźli unikalne opatrunki. Inni mają w ręku patent na najczystszą insulinę. Mała łódzka firma jest światowym potentatem w produkcji najnowszego sprzętu rehabilitacyjnego. Polscy naukowcy przodują w przywracaniu słuchu, odnoszą duże sukcesy w biotechnologii. Zespół, któremu rząd płaci śmieszne pieniądze, rozsławił nasz kraj niebieskim laserem. Firma z Krosna produkuje najmodniejsze w Europie biurowe meble. Robimy najlepsze gry komputerowe. Nasze stocznie jachtowe nie mogą się wyrobić z realizacją zamówień. Szacuje się, że tysiąc polskich, głównie nowych firm zajmuje w różnych specjalistycznych branżach czołowe miejsca na świecie. Jest to solidny fundament, na którym mogą wyrosnąć polskie marki o globalnym zasięgu. To potencjał dla szybkiego rozwoju całego kraju. Zadziwiająca jest różnorodność pomysłów polskich przedsiębiorców i gama sektorów, w które wchodzą. Takie np. Czechy stoją eksportem samochodów i piwa, więc recesja w motoryzacji zachwiała tam całą gospodarką. W Polsce mamy każdy rodzaj przemysłu, a nowe branże sami kreujemy, np. facet z Poznania ma zakład wyrobu lampek z brył kłodawskiej soli i sprzedaje je tonami na cały świat. Nieźle radzimy sobie z kryzysem. Dzięki systemowi ograniczeń, który wprowadził Grzegorz Kołodko, nasze banki nie wpadły w pułapkę złych kredytów i teraz mogą pobudzać gospodarkę. Po wejściu w życie traktatu lizbońskiego nasze międzynarodowe interesy będą jeszcze skuteczniej chronione. Życie gospodarcze świata będzie się wkrótce koncentrowało wokół nowych, wschodzących potęg – Turcji, Chin, Indii, Ameryki Łacińskiej, Afryki. Niemal wszędzie tam mamy dobrą opinię i układy, nierzadko jeszcze z czasów PRL-u. Bardzo owocuje polska gościnność i kształcenie u nas studentów z całego świata, dziś często decydentów w swoich krajach. Wbrew temu, co głoszą PiS i prezydent, jesteśmy też całkowicie bezpieczni, jeśli chodzi o atak militarny. A Rosja? A Rosji tylko żal... Zdaniem prof. Krzysztofa Rybińskiego (wykładowca SGH, były wiceprezes NBP), Polska – przy dobrej polityce gospodarczej – ma szansę stać się kluczowym państwem Europy. Mamy szansę na złoty polski wiek XXI. Tylko że łatwo jest tę szansę zaprzepaścić. Zagrożeniem jest postępujące zniechęcenie Polaków do polityki, czemu akurat trudno się dziwić. Tyle że przekłada się to na niską frekwencję wyborczą, a to grozi zwycięstwem oszołomów (1997 r. – AWS, 2005 r. – PiS). Autorytarne rządy nie mogą totalnie ograniczyć naszych praw, bo hamuje je UE. Wyciągają więc łapy w stronę gospodarki. A tam mieszanie przez prawicowych populistów grozi katastrofą. Szwankuje edukacja. Polska szkoła, ze swoim głównym autorytetem w postaci katechety, zamiast dobrych obywateli usiłuje P wychowywać pokornych katolików. Zamiast skupić się na kształtowaniu wolnych umysłów i uczeniu pracy zespołowej, promuje się potakiwaczy, którzy nie widzą np. sprzeczności pomiędzy religijną opowiastką o stworzeniu świata a odkryciami biologii. Pogłębia się w ten sposób deficyt tak zwanego kapitału społecznego – nie ufamy sobie nawzajem, nie ufamy władzy. To wielki problem, bo życie, także gospodarcze, opiera się na zaufaniu – bank ufa przedsiębiorcy, że biznesplan jest wykonalny, przedsiębiorca ufa bankowi, że ten w terminie przeleje raty kredytu. Brak zaufania i współdziałania może rozłożyć każde przedsięwzięcie. Badania międzynarodowe potwierdziły, że wysoki poziom kapitału społecznego zawsze generuje wysokie tempo wzrostu gospodarczego. Kolejna niebezpieczna bariera to wprowadzony w 2001 roku głosami AWS-PSL-SLD-UW pomysł Ludwika Dorna dotyczący finansowania partii z budżetu państwa, który skutecznie zamroził system partyjny. Dla nowych inicjatyw pojawiła się bariera nie do przeskoczenia – brak kasy. Ci, którzy już raz weszli do Sejmu/Senatu, bronią swoich facjat w telewizji jak niepodległości. W mediach pokazywane są wyłącznie partie parlamentarne, choćby głupie i szkodliwe jak PiS, czy bezideowe jak SLD. Wyborcy, nie znając alternatywy, głosują na nie lub zostają w domu i wypinają się na całą politykę. Wybory wygrywają stare lisy. Kółko się zamyka. Skąd taka RACJA PL ma wziąć kapitał na ulotki, plakaty, spotkania, wiece itp.? Jak ma się przebić? Chyba tylko wychodząc na ulice. Ludzi zniechęcają do polityki także niespełnione obietnice. Nie tak dawno działacze SLD zarzekali się, że zrobią porządek z konkordatem, który jest kulą u nogi państwa i generuje obciążenia dla budżetu. Mogli przynajmniej sporządzić (choćby przepisać z „FiM”) wniosek do Trybunału Konstytucyjnego o zbadanie ustawy w sprawie ratyfikacji konkordatu oraz czy jest on zgodny z konstytucją. Wystarczy do tego 50 podpisów, a tzw. lewica ma w Sejmie 53 szable (raczej patyki...). I co? I nic. Z kolei klub PiS, który głosował za traktatem lizbońskim, teraz składa wniosek do TK w sprawie jego... niezgodności z konstytucją. Następny problem to pomylenie przez państwo (czyt. polityków) systemu podatkowego i polityki prorodzinnej. Efekt jest m.in. taki, że z ulgi prorodzinnej korzystają wyłącznie najbogatsi podatnicy, a system publicznej pomocy społecznej nie jest w stanie udzielić wsparcia rodzinom w kryzysie – na przykład jeden z mazowieckich ośrodków pomocy społecznej wypłaca 12 zł zasiłku miesięcznie. O innych RPatologiach i pozytywnych przykładach z zagranicy już pisałem. A przecież u nas zamiast cudów też może być cudnie. JONASZ Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r. łączając się w obchody rocznicy śmierci ks. Jerzego Popiełuszki Instytut Pamięci Narodowej wydał 19 października okolicznościowy komunikat o przedstawieniu zarzutów „jednemu z funkcjonariuszy SB w Warszawie, który realizował działania wobec ks. Popiełuszki mające na celu jego eliminację jako duszpasterza środowisk związanych z opozycją demokratyczną, które polegały m.in. na prowadzeniu postępowania karnego o czyny faktycznie nie wypełniające znamion przestępstwa”. Specjaliści z instytutu zapewnili ponadto opinię publiczną, że sprawca popełnił „zbrodnię komunistyczną w formie stosowania represji oraz naruszania W W rzeczonym roku 1983, po wielokrotnych bezskutecznych ostrzeżeniach oraz interwencjach u przełożonych księdza Popiełuszki, władze postanowiły wzmocnić nacisk na Episkopat i wszcząć śledztwo w sprawie „nadużywania” ambony. Oto chronologia późniejszych wydarzeń: ! 21 września por. Mieczysław Ch. z Wydziału Śledczego Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych (jednostka reprezentująca SB „na zewnątrz” w relacjach z prokuraturą i zajmująca się postępowaniami przygotowawczymi wszczynanymi na podstawie materiałów operacyjnych), wykonując polecenie przełożonego, sporządził GORĄCY TEMAT Adama Łopatkę solennego przyrzeczenia Sekretarzowi Episkopatu abp. Bronisławowi Dąbrowskiemu, że ks. Popiełuszko po przesłuchaniu zostanie natychmiast zwolniony do domu, arcybiskup zgodził się pośredniczyć w przekazaniu wikaremu wezwania i jeszcze tego samego dnia skutecznie doręczono je zainteresowanemu za pośrednictwem kanclerza kurii ks. Zdzisława Króla; ! 12 grudnia o godz. 9 ks. Popiełuszko w asyście adwokatów Edwarda Wendego i Tadeusza de Virion oraz specjalnie zwołanej na tę okazję widowni składającej się z aktywu parafialnego wkroczył do budynku prokuratury. Po odczytaniu mu zarzutów, że na świadka Chrostowskiego, prokuratorki, por. Ch. (pełnił rolę protokolanta) i trzech innych oficerów SB otwierał drzwi swojego mieszkania, jego oczom ukazał się widok zapamiętany z ostatniej wizyty na Chłodnej. „Na rewizję jechałem spokojny, bo nie miałem tam nawet ulotki sprzed stanu wojennego” – wspomina duchowny w swoich zapiskach. Tymczasem po kilkunastu minutach okazało się, że w zakamarkach mieszkania poukrywano tysiące ulotek, komponenty do ich produkcji, a nawet amunicję i granaty łzawiące... – Nikt się nie spodziewał takiego znaleziska i zostaliśmy postawieni pod ścianą. Zwłaszcza przez tę cholerną amunicję, która Gorączka na Chłodnej IPN pochwalił się, że schwytał zbrodniarza zaangażowanego w „eliminację ks. Popiełuszki”. Okazuje się, że nie ma takiej granicy śmieszności, której śledczy z instytutu nie byliby w stanie przekroczyć. podstawowych praw człowieka jakimi są – prawo do uczciwego procesu, a w szczególności prawo do obrony w postępowaniu karnym oraz prawo do wolności słowa i wyznania”. Ta informacja trafiła na czołówki wszystkich mediów. Choć dziennikarze błagali o szczegóły, IPN nikomu nie ujawnił inicjałów „zbrodniarza” ani jakichkolwiek danych pozwalających choćby z grubsza zorientować się, o co chodzi. „Śledztwo ma charakter rozwojowy i w związku z tym można prognozować, iż zebrany w sprawie materiał dowodowy pozwoli na ogłoszenie zarzutów kolejnym osobom” – wzbraniał się prokurator Bogusław T. Czerwiński, naczelnik pionu śledczego IPN w Warszawie. Skoro tak, to pokażmy wszystko czarno na białym... Rzecz dotyczy wydarzeń z 1983 roku. Artykuł 194 obowiązującego wówczas kodeksu karnego powiadał, że „kto przy wykonywaniu obrzędów lub innych funkcji religijnych nadużywa wolności sumienia i wyznania na szkodę interesów Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”, ten kwalifikuje się co najmniej do roku odsiadki. Przepis był de facto martwy, bowiem od wielu lat nie zastosowano go wobec jakiegokolwiek duchownego. Ale istniał. Nikogo chyba nie trzeba dzisiaj przekonywać, że ks. Popiełuszko działał na szkodę PRL „wspierając słowem i czynem walkę o Polskę niepodległą i sprawiedliwą” – jak to określił niedawno pan prezydent Lech Kaczyński, nadając duchownemu pośmiertnie „w uznaniu znamienitych zasług” Order Orła Białego. analizę dostarczonych mu przez kolegów z Wydziału IV („kościelnego”) dowodów w postaci kaset magnetofonowych i stenogramów publicznych wystąpień ks. Popiełuszki. W konkluzji por. Ch. napisał, że według jego oceny duchowny „nadużywa praktyk religijnych do wystąpień antypaństwowych, a jego wypowiedzi wyczerpują znamiona przestępstwa z art. 194 kk.”. Notatkę oddał swojemu naczelnikowi ppłk. Adamowi A., zaś ten – po zaakceptowaniu wniosków podwładnego – przekazał całość dokumentacji Prokuraturze Wojewódzkiej w Warszawie; ! 22 września prok. Anna Jackowska zapoznała się z aktami, a następnie wydała postanowienie o wszczęciu śledztwa (sygn. S-51/83) w sprawie „nadużywania przez obywatela Popiełuszkę wolności sumienia i wyznania na szkodę PRL”. – Wysłaliśmy kilka wezwań na przesłuchanie, lecz po prostu ich nie odbierał. Później próbowaliśmy doręczyć mu kwit bezpośrednio do rąk, ale w kancelarii parafialnej św. Stanisława Kostki proboszcz Teofil Bogucki oznajmił pracownikowi prokuratury, że może mu naskoczyć i nie przyjmie żadnego wezwania, na którym nie będzie pieczęci kurii metropolitalnej, bowiem tylko jej Popiełuszko podlega. Wyraźnie i specjalnie się z tym nie kryjąc, robili sobie z władzy jaja – wspomina emerytowany prok. K. ! Dopiero 10 grudnia zdesperowanym urzędnikom udało się osiągnąć cel. Po złożeniu przez szefa Urzędu ds. Wyznań ministra „w wygłaszanych kazaniach permanentnie zawierał treści polityczne zniesławiające władze państwowe”, prok. Jackowska przystąpiła do rutynowego przesłuchania, a podejrzany (konsultując się co chwilę z prawnikami) rutynowo korzystał z prawa do odmowy udzielenia odpowiedzi na zadawane mu pytania. Krótko mówiąc: elegancja-Francja. Czynności zakończono o godz. 10.40 i gdy wszystko już wskazywało na to, że lada moment ziści się obietnica dana abp. Dąbrowskiemu, prok. Jackowska zarządziła rutynowe przeszukanie garsoniery ks. Popiełuszki przy ul. Chłodnej 15. – To miała być czysta formalność. MSW obawiało się, że przeszukanie na plebanii może sprowokować jakieś incydenty, więc nalegało na prywatne mieszkanie. Ponieważ ksiądz ukrywał je przed przełożonymi, chciano ujawnić fakt istnienia garsoniery, żeby rozgrywać później tę historię propagandowo – wyjaśnia prok. K. ! „Po poinformowaniu podejrzanego, że w jego mieszkaniu przy ul. Chłodnej zostanie przeprowadzone przeszukanie, adw. de Virion oświadczył, że z uwagi na inne pilne czynności nie weźmie w tym udziału. Ponieważ okazało się, że podejrzany nie ma przy sobie kluczy do mieszkania i znajdują się one w budynku plebanii przy ul. Hozjusza, J. Popiełuszko zaproponował, iż pójdzie po nie kierowca (Waldemar Chrostowski – dop. red.). Podejrzany napisał na kartce polecenie wydania kluczy i po upływie kilkunastu minut kierowca je doręczył. Wówczas adw. Wende oświadczył, że jednak nie będzie uczestniczył przy przeszukaniu, bowiem ma inne czynności służbowe” – czytamy w notatce z 12 grudnia 1983 r. sporządzonej przez prok. Jackowską; ! Gdy ok. godz. 14 ks. Popiełuszko w towarzystwie przybranego absolutnie uniemożliwiała zaplanowane wcześniej wypuszczenie podejrzanego. No bo jak by to wyglądało? Że księdzu wszystko wolno? On oczywiście wypierał się tej amunicji, ale przecież każdy tak mówi. Chcąc nie chcąc, musieliśmy go zamknąć. Wyszedł z aresztu już nazajutrz, po wizycie abp. Dąbrowskiego u ministra Kiszczaka i solennym zapewnieniu, że kard. Józef Glemp przykróci Popiełuszce smycz. Dopiero po latach wyszło na jaw, że my i ludzie z Wydziału Śledczego zostaliśmy wpuszczeni w kanał, bo te fanty znalezione w mieszkaniu podłożyła wcześniej w tajemnicy przed wszystkimi jakaś specgrupa z bezpieki – zżyma się prok. K. „Wezwał mnie bp Romaniuk (ówczesny rektor warszawskiego seminarium duchownego – dop. red.). Pojechałem do Seminarium i tam spotkałem przy furcie ks. Prymasa. Weszliśmy do pokoiku. To, co tu usłyszałem, przeszło moje najgorsze przeczucia. Zarzuty mi postawione zwaliły mnie z nóg. SB na przesłuchaniu szanowało mnie bardziej” – odnotował ks. Popiełuszko w pamiętniku. „Prymas sformułował życzenie, aby ks. Popiełuszko »poprosił o zmianę pracy, bowiem w środowisku robotniczym szuka jedynie własnej popularności«, oraz zażądał złożenia na piśmie szczegółowego sprawozdania z jego działalności duszpasterskiej” – czytamy w zbiorczej analizie opracowanej na podstawie podsłuchów w kurii i mieszkaniu księdza na plebanii. A co działo się na Chłodnej, zanim władze państwowe zdołały uprosić hierarchów, żeby ks. Popiełuszko zechciał stawić się na przesłuchanie? – Oceny prawne homilii dawały wprawdzie podstawy do prokuratorskich zarzutów, jednak w „firmie” 3 przeważał pogląd, że oskarżenie wyłącznie polityczne zrobi księdzu dodatkową reklamę. Dlatego też już wiosną 1983 r. specjalna grupa z Departamentu IV dostała rozkaz „zorganizowania” mocniejszych dowodów i przygotowania operacji tajnego wejścia na Chłodną, żeby je tam podrzucić. No cóż, w końcu Al Capone też poszedł do pierdla za podatki, a nie za działalność mafijną – ironizuje były doradca gen. Kiszczaka. – W dużych bólach związanych z trudnym usytuowaniem obiektu, ale w końcu się udało. Mieliśmy klucze, bazę w jednym z sąsiednich mieszkań i tylko czekaliśmy na sygnał. Nasz udział w sprawie ograniczał się do pilnowania terminu pierwszego przesłuchania Popiełuszki w prokuraturze. Możliwie najpóźniej odwiedzić jeszcze raz Chłodną, umyć ręce i przyglądać się ciągowi dalszemu. Gdy Jackowska wysyłała pierwsze wezwanie, my dwa dni później zrobiliśmy swoje. Wkrótce zmroziła nas wiadomość, że podejrzany nie zaszczyci prokuratury swoją obecnością, bo nie odebrał wezwania. Z podsłuchu na plebanii wynikało, że Popiełuszko zamierza stosować tę metodę przez dłuższy czas. Schować się, aby uniemożliwić doręczenie. Na dziedzińcu kościoła wartę objęła bojówka kółka różańcowego wraz z kilkoma mężczyznami z Huty Warszawa. Zagotowało nam się w tyłkach aż miło. Na Chłodnej magazyn literatury oraz amunicji i tylko patrzeć, jak ktoś tam zajrzy, a władza jest kompletnie oszołomiona, że obywatel tak bardzo lekceważy sobie prokuraturę. Ba, szukano nawet winnych w szeregach, gdy posłaniec przedzierający się przez zaporę śpiewających niewiast z kolejnym wezwaniem na przesłuchanie nie dotarł do kancelarii parafialnej, bo wartownicy zaproponowali mu, żeby „spierdalał, jeśli chce wyjść stąd o własnych siłach”. Bez żadnego kłopotu moglibyśmy doprowadzić Popiełuszkę na przesłuchanie w ciągu godziny, ale nie było decyzji politycznej, więc dzień i noc pilnowaliśmy mieszkania na Chłodnej, przygotowani do natychmiastowej ewakuacji naszego „dobytku”, gdyby gospodarz pojawił się w okolicy. Resztę już znacie – ucina dalsze pytania jeden z uczestników operacji. Pora wreszcie wyjaśnić, kogo wini za to wszystko IPN: – Zarzuty, o których było ostatnio tak głośno, postawiono panu M.Ch., byłemu funkcjonariuszowi Wydziału Śledczego. To on na zlecenie prokuratury kilkakrotnie przesłuchiwał księdza po 12 grudnia 1983 r. i pozostawił w aktach ślady. W Instytucie gorączkowo poszukiwano jakiegoś sukcesu na rocznicę i padło na M.Ch., choć mało kto wierzy, żeby wiedział o toczonej za kulisami grze, w którą go wplątano – twierdzi nasz informator z IPN-u. DOMINIKA NAGEL 4 POLKA POTRAFI ABC dobrej żony Przez wieki diabeł wyszkolił się w kuszeniu dobrych ludzi. Zwłaszcza tych szczęśliwie zaślubionych. Warto zatem strzec małżeńskiego łoża. Jak? Oto kilka podpowiedzi. Pan ciemności, specjalista w rozbudzaniu cielesnej żądzy, ma dziś do dyspozycji internet, kablówkę i pełne zboczeń czasopisma. Dla wszystkich zapobiegliwych pań domu, które chcą uniknąć małżeńskiej zdrady, w jesiennym „Celu”, magazynie chrześcijańskim, pojawiło się kompendium wiedzy: 11 przykazań wiernej żony. Zaczynamy: I. Komplementy najczęściej prawią mężczyźni niewierzący. „Diabeł wykorzystuje strategię: widzisz, a jednak komuś się podobasz”. A że każdy flirt jest nielojalnością wobec małżonka, należy odpowiedzieć: „Dziękuję, to miłe, co mówisz”, i szybko się oddalić. II. Nie zostawaj sama w pracy z osobą płci przeciwnej. „Nawet jeśli projekt, nad którym pracujecie, jest nie wiadomo jak ważny i niecierpiący zwłoki”. Staraj się też unikać wyjazdów integracyjnych, podczas których „pije się litry alkoholu, a ludziom puszczają wszelkie moralne hamulce”. Jeśli już nijak nie możesz się wykręcić, „bądź dobrym świadectwem”. III. Nie loguj się na internetowym, przez diabła samego wymyślonym, portalu Nasza-klasa. Kiedy „miłości z dawnych lat się odnajdują, zaczyna się coś w rodzaju wirtualnego romansu”. A zatem, zanim wklepiesz imię i nazwisko swojej dawnej sympatii, dobrze się zastanów! IV. Jeśli w małżeństwie są problemy, powinnaś mieć przy sobie zaufane osoby, z którymi możesz się modlić. „Warto, aby byli to dojrzali chrześcijanie”. Najlepiej małżeństwo, ewentualnie jakaś samotna, ale stateczna ościół rzymskokatolicki głośno krzyczy, że sprzeciwia się klonowaniu. Tymczasem sam, i to od stuleci, cichcem stosuje inżynierię genetyczną. Klonuje... kościoły. Polskie media od dwóch tygodni ekscytują się „rewolucyjnym i nowatorskim” pomysłem Benedykta XVI, zwanym także niezwykłym krokiem lub otwartą furtką dla anglikanów. Chodzi mianowicie o stworzenie specjalnej struktury, która umożliwiłaby grupowe przechodzenie anglikanów na katolicyzm. Pomysł nie jest ani nowatorski, ani rewolucyjny, ani tym bardziej niezwykły. Jest to ni mniej, ni więcej, tylko powołanie do istnienia czegoś w rodzaju nowego kościoła unickiego – klonu już istniejącego kościoła „heretyckiego”, tyle że podporządkowanego Watykanowi. Ta metoda klonowania kościołów jest stara niczym katolicki imperializm, bo chęć podporządkowania sobie przez biskupa Rzymu (zwanego także papieżem) wszystkich Kościołów chrześcijańskich swymi korzeniami sięga średniowiecza. Przepis na udany klon jest bardzo prosty. W jakimś Kościele niezależnym od Watykanu (na ogół prawosławnym) wybucha ostry konflikt. Dochodzi do sporów doktrynalnych albo przepychanek personalnych i czyjeś ambicje są urażone. Wówczas wkracza do akcji Watykan. Biskupom buntownikom proponuje założenie nowego Kościoła – do złudzenia przypominającego ten stary, z którym są skłóceni. Wszystko będzie takie samo – liturgia, język, szaty, obrzędy, w mocy pozostanie nawet zgoda na święcenie żonatych duchownych, byle tylko zgodzili się na jedno – podporządkowali się Watykanowi i przyjęli pełną katolicką doktrynę. Pozyskani biskupi otrzymywali na ogół kasę z Rzymu „na zagospodarowanie” i organizowali masowy werbunek wiernych w starym Kościele oraz przenoszenie K Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r. Z NOTATNIKA HERETYKA pani. Nigdy przenigdy nie może to być wolny mężczyzna, bowiem „po jakimś czasie takiego spotykania się przyjdzie moment, że diabeł przypuści na was atak i coś zaiskrzy. Lepiej być zapobiegliwym”. V. Mąż jest najważniejszą osobą w życiu, inne relacje są nam niepotrzebne. VI. Coś dla niepoprawnych flirciar: jeśli zbytnio zapędzimy się w gruchaniu, jak mantrę powtarzajmy sobie w głowie zdanie: „Czy powiedziałabym coś takiego, gdyby mój współmałżonek był obok?”. VII. Przyzwoicie się ubieraj. „Twój nieskromny strój może być przyczyną w najlepszym wypadku dyskomfortu mężczyzn, a w najgorszym – ich grzechu popełnionego w myślach. Czy naprawdę bycie laską jest tego warte?”. VIII. Chwal męża swego. Dużo, często, jak nie ma za co, możesz coś wymyślić. IX. Jeśli czujesz, że w kontaktach małżonka z inną babą jest „drugie dno”, „prawdopodobnie Duch Święty ostrzega cię, że diabeł coś przyszykował. Zacznij się modlić!”. I nadal przyzwoicie się ubieraj! X. Zwracaj uwagę na to, czym karmisz umysł swój. Filmy, gazety, strony internetowe – niech będą „czyste”. XI. Najlepsze – od seksu z mężem nie stroń! O ile będzie cię jeszcze chciał... JUSTYNA CIEŚLAK ich do nowo powstałego klonu. Taką taktyką stworzono klony przy niemal każdym Kościele prawosławnym i innych Kościołach Wschodu. Jeden z nich – wspólnota libańskich maronitów – odniosła pełny sukces: wszyscy wierni przeszli do katolickiego klonu. Nowa akcja Watykanu wobec Kościoła anglikańskiego nie jest żadnym „sukcesem ekumenicznym”, jak to chcą przedstawić katoliccy lub niedouczeni dziennikarze. Jest to raczej skandaliczny krok wobec partnera ekumenicznego dialogu. To cyniczna gra, która ma na celu rozbicie Kościoła skonfliktowanego wewnętrznie wokół miejsca i roli kobiet oraz ludzi homoseksualnych w tych wspólnotach. W anglikanizmie od wieków istniały trzy nurty – konserwatywno-katolicyzujący, ewangeliczno-protestancki i liberalny. Wobec dominacji tego trzeciego w zachodnich wspólnotach anglikańskich Watykan gra na wyrwanie całego nurtu katolicyzującego i stworzenie czegoś w rodzaju Kościoła anglikańsko-katolickiego z własnymi parafiami, biskupami, liturgią i żonatymi księżmi. Byle tylko uznali Benedykta za swojego zwierzchnika. Pozwoli to Watykanowi pozyskać prawdopodobnie kilkaset tysięcy nowych wiernych, na ogół zamożnych członków zachodnich klas średnich i wyższych – głównie w krajach anglosaskich. Wobec dotkliwego odpływu laicyzujących się katolików ten nabytek cennych duszyczek może być zastrzykiem sił i gotówki, który pozwoli Watykanowi na ładne kilka lat podreperować nie tylko budżet, ale i swój wizerunek – jako Kościoła atrakcyjnego dla konwertytów. A że powstanie przy tym smród obłudy i reszta anglikanów śmiertelnie się obrazi na Watykan za wycięcie im takiego chamskiego i nielojalnego numeru? Watykańczycy wiedzą lepiej niż ktokolwiek inny, że w biznesie nie liczą się sentymenty. ADAM CIOCH RZECZY POSPOLITE Watykańskie klonowanie Prowincjałki Pewna kobitka z Rzeszowa ustawiła na swojej działce figurkę Bożej Matki. Zarząd nakazał instalację zdemontować. Pan Tadeusz Drabik, który na stałe mieszka na terenie ogródków działkowych, Maryję wybronił. Ale za to chcą go wyrzucić ze związku działkowców, a być może będzie też musiał zmienić miejsce zamieszkania. Teraz Matka Boska ma szansę wstawić się za swoim wybawcą. MĘCZENNIK ZA WIARĘ Na gorącym uczynku przyłapano 18-latkę w siódmym miesiącu ciąży, która plądrowała chałupę pewnego mieszkańca Starogardu Szczecińskiego. Gospodarz do domu wrócił za wcześnie, więc kradzież się dziewczynie nie udała. Grozi jej za to do 10 lat pozbawienia wolności. INSTYNKT MACIERZYŃSKI Pewien mieszkaniec Barlinka miał oryginalną pasję – spod lokalnych sklepów kradł plastikowe manekiny, biegał z nimi po mieście, a w końcu wyrzucał do rzeki. Rozwijające się hobby stłumili w zarodku policjanci, którzy porywacza aresztowali. KOLEKCJONER Regularnie kradł i zżerał słodycze ze sklepu przy stacji benzynowej 38-letni mieszkaniec Szczecina. Utracone w ten sposób ciastka, czekoladki i inne łakocie pracownicy stacji oszacowali na około 700 zł. Amatorowi łakoci grozi do 5 lat pozbawienia wolności. A w mamrze deserów nie ma... CIASTECZKOWY POTWÓR 84 donice z krzakami konopi indyjskich hodował i czule pielęgnował 23-letni mieszkaniec Łodzi. Mężczyzna plantację zorganizował w prowadzonym przez siebie solarium. Policjanci, którzy zrobili nalot, zabezpieczyli towar o wartości circa 67 tysięcy złotych. SŁONECZNY PATROL Łukasz M. ukradł rower i postanowił go spieniężyć. Klienteli szukał wśród warszawiaków spacerujących nocą po ulicach. Tak trafił na policjantów w cywilu. – Nie martwcie się, ten rower jest z Mławy. Właściciel na pewno jeszcze nie zdążył zgłosić kradzieży – reklamował. Transakcja skończyła się w policyjnym areszcie. Opracowała WZ HANDEL OBWOŹNY MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Zadanie główne to przygotowanie się do rządzenia. Jest taki program PiS: pełne szuflady, żeby w razie objęcia władzy być do tego przygotowanym lepiej niż jakakolwiek ekipa przejmująca władzę do tej pory. (Jarosław Kaczyński) !!! Ci, którzy nie są podsłuchiwani, to się dzisiaj nie liczą na tym świecie. (Waldemar Pawlak) !!! Radio Maryja nie jest antysemickie, nie szerzy ideologii Narodowej Demokracji, a typ pobożności, jaki lansuje, jest głęboki i autentyczny, a nie rytualistyczny, kolektywistyczny i powierzchowny. (konkluzja socjologów z Uniwersytetu Warszawskiego, analizujących rozgłośnię Rydzyka) !!! Z pozoru błaha sprawa katechezy dla przedszkolaków jest ważna dlatego, że w tym właśnie okresie życia człowiek jest niezwykle chłonny. Niewykorzystanie tej naturalnej otwartości maluchów byłoby błędem w wychowaniu religijnym. („Gość Niedzielny” 43/2009) !!! Na co dzień bardzo lubię świntuszyć. Robiłam to kiedyś w moich falbankach. Przed koncertem. To podnosi adrenalinę. Struny głosowe też lepiej pracują. Nie rozumiem więc niektórych artystek, które już nawet tydzień przed występem tego nie robią. (Majka Jeżowska) !!! Szczerze wierzę, że jestem najlepszym premierem, jakiego Włochy miały w swojej 150-letniej historii. (Silvio Berlusconi) !!! Biblia jest podręcznikiem złej moralności, który ma ogromny wpływ na naszą kulturę, a nawet na naszą drogę życia. Bez Biblii bylibyśmy innymi, prawdopodobnie lepszymi ludźmi. (José Saramago, pisarz portugalski, laureat literackiej Nagrody Nobla) Wybrali: OH, AC, MarS Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r. NA KLĘCZKACH DYREKTOR OD DOJENIA To, jak Kościół potrafi wyciągać pieniądze z Unii Europejskiej, widać na przykładzie paulińskiej parafii św. Barbary w Częstochowie. Remont stojącego obok świątyni klasztoru ma pochłonąć ok. 4,7 miliona zł. 85 proc. tej kwoty pokryje unijny Fundusz Rozwoju Regionalnego. Nic dziwnego, że zakon stworzył specjalny urząd niemający precedensu w kościelnym prawie i mniszych regułach. Jeden z ojców, Andrzej Kuster, został bowiem mianowany „dyrektorem parafii św. Barbary ds. projektów unijnych”. o.P. KOMISJA W PROKURATURZE Prokuratura w Gliwicach jest gotowa postawić zarzuty w sprawie drastycznego zaniżania wartości gruntów przekazywanych przez Komisję Majątkową siostrom albertynkom. Chodzi o niebagatelną powierzchnię 1500 ha atrakcyjnych gruntów, m.in. na Śląsku. Według ustaleń prokuratury, rzeczoznawcy komisji zaniżyli wartość ziemi nawet kilkakrotnie, aby siostry mogły dostać jak największy areał. MaK NALEŻY SIĘ I JUŻ! Uniwersytet Jana Pawła II może być finansowany bez ograniczeń z budżetu państwa – tak w dniu 23 października zdecydował Sejm RP. Lobbował o to sam kard. Stanisław Dziwisz – kanclerz tejże szkoły („FiM” 41/2009). Metropolita argumentował, że rządowa pomoc uczelni po prostu się należy, a to głównie za rzekome krzywdy doznane za czasów PRL-u. Wojtyłowy uniwerek nawiązuje do tradycji wydziału teologii przy Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1954 roku relegowano tę kościelną przybudówkę z państwowej uczelni. Dziś za te wszystkie ,,krzywdy” kardynał Dziwisz postanowił wystawić państwu polskiemu sowity rachunek, domagając się publicznych pieniędzy. Ciekawe, czy jeśli na rachunek bankowy wojtyłowej Alma Mater popłynie strumień państwowych pieniędzy, władze uczelni zdejmą ze studentów haracz w postaci 25 złotych opłaty miesięcznej. MP OSZCZĘDZAJĄ NA JPII! Skandal w Pabianicach! Magistrat nie chce dalej płacić za gaz do zniczy, które palą się przed pomnikiem JPII przy kościele św. Maksymiliana Kolbego oraz pod cokołem z Legionistą na Starym Rynku. Rocznie miasto buliło za te dwa płomienie 20 tys. zł. Prezydent wypatrzył jednak w Niemczech (jak te podróże się zwracają!) znicze elektryczne i takie chce sfinansować. Przypominamy prezydentowi, że chytry może dwa razy stracić... RK LONGIN DAŁ GŁOS Kryzys nie kryzys, ale są w Polsce urzędy miasta, gdzie pieniądze wydaje się łatwą ręką. Gdzie? W Częstochowie oczywiście. Tamtejszy magistrat przeznaczył ostatnio 100 tys. zł na restaurację archikatedry. Chodzi o tzw. piaskowanie – renowację elewacji niezwykle drogą metodą polegającą na czyszczeniu jej strumieniem piasku pod wielkim ciśnieniem. PPr NA ZAKUPY PO MSZY! Strach radnych przed klerem jest powszechny. Udowodnili to ostatnio radni Krakowa, a potwierdzili ich koledzy z gminy Szerzyn, którzy uchwałą Rady ograniczyli handel w niedzielę. Sklepy mają tam być zamknięte do czasu, aż skończą się poranne msze święte. Bez dyskusji! Dodatkową ciekawostką jest fakt, że w niektórych miejscowościach gminy sklepy mogą być otwierane o różnej porze. Na przykład w samych Szerzynach właściciel może to zrobić już o godz. 10, ale np. w Czermnej – dopiero o 13. PPr NIEBO W GĘBIE Wybrany z list PiS niezrzeszony poseł Longin Komołowski, wicepremier oraz minister pracy i polityki społecznej w rządzie Jerzego Buzka, wreszcie, po prawie 2 latach od wyborów pokazał, za co bierze pieniądze. Otóż według tego związkowca najważniejszą sprawą dla polskich rodzin jest wprowadzenie całkowitego zakazu in vitro, łącznie z delegalizacją wszelkich badań nad zarodkami. I dlatego złożył swój podpis pod kuriozalnym projektem ustawy przygotowanym przez doradców Konferencji Episkopatu Polski. Poparcia udzielili mu także tacy politycy jak Kazimierz Michał Ujazdowski, Jarosław Sellin, Piotr Krzywicki, Jan Filip Libicki oraz Ludwik Dorn. Złośliwi przypominają, iż za czasów Longina bezrobocie rosło, a płace realne spadały. MiC NASI OKUPANCI URZĄD SPONSORSKI jednego z księży, czy aby nie doszło do „profanacji państwa Watykan”. Ksiądz uspokajał, że błąd wyniknął zapewne z niewiedzy i nic strasznego się nie stało, bo bez złej woli nie ma profanacji. Odetchnęliśmy z ulgą – obrazy boskiej, klątwy ani wojny polsko-watykańskiej nie będzie. A swoją drogą, żeby nie wiedzieć, jak wygląda flaga okupanta, to doprawdy wstyd. MaK Dziennikarze „Echa Miasta” w Łodzi, widocznie z braku ważniejszych tematów w mieście popadającym w ruinę, zwęszyli profanację. Otóż podczas Tygodnia Papieskiego miasto obwieszono flagami Watykanu. Okazało się jednak, że spora część flag została zamontowana do góry nogami. Dziennikarze ogromnie zatroskali się tym „skandalem”, wzięli na spytki władze miasta i odpytywali Na rynku wędliniarskim pojawił się nowy smakołyk – kiełbasa licheńska. Wyprodukowana przez konińską firmę Indrob. I wszystko byłoby pięknie i smacznie, ale... flak, w którym siedzi mięsko, przyozdobiono wizerunkiem bazyliki w Licheniu. Bez zgody świątobliwych gospodarzy! „Dzwonią do nas ludzie i pytają, czy księża marianie zaczęli produkować kiełbasę” – żali się ks. Wojciech Sokołowski, przełożony domu zakonnego. Dodaje miłościwie: „Nie będziemy się z nikim procesować. Chcemy tę sprawę rozwiązać polubownie, spotkać się, wyjaśnić...”. Najstarsi górale powiadają: jak nie wiadomo, o co chodzi... JC NIE WSZYSTKICH ŚWIĘTYCH To święto Kościół katolicki wprowadził w celu wykorzenienia pogańskich praktyk związanych z kultem zmarłych. Zwyczaj odwiedzania grobów w Polsce upowszechnił się dopiero po klęsce powstania styczniowego. Odkąd jednak tradycja z 2 listopada przeniosła się na wolny od pracy dzień Wszystkich Świętych, odwiedziny grobów Kościół zaczął traktować wyłącznie za swój „kult”, i to do tego stopnia, że w dniu 1 listopada niekatolikom niejednokrotnie zaczęto odmawiać prawa do czczenia na swój sposób pamięci o zmarłych. W szczególności dotyczyło to socjalistów. „Już od kilku lat socjaliści płoccy w uroczystość Wszystkich Świętych organizują na katolicki cmentarz grzebalny pochody, gdzie samowolnie, przy grobach swych członków urządzają manifestacje i przemówienia, uwłaczające powadze miejsca świętego i Kościoła katolickiego. A czynią to zawsze wbrew woli zarządu cmentarnego. W roku bieżącym, ażeby nie dopuścić do tej profanacji cmentarza, zarząd cmentarza zwrócił się do Starostwa Płockiego o interwencję. Starostwo, opierając się na odpowiednich przepisach i ustawach, zabroniło wstępu manifestantom na cmentarz i tem samem uniemożliwiło urządzenie partyjnej manifestacji na miejscu świętem” – informował w 1934 roku „Głos Mazowiecki”. AK MIASTO PANA BOGA S ąd w Rzymie uniewinnił watykańskiego dostojnika Cesare Burgazziego, mistrza ceremonii w Bazylice św. Piotra i pracownika departamentu stanu. Jak pisaliśmy w ubiegłym tygodniu, 51-letni ksiądz zwrócił uwagę policjantów, gdy nad ranem powoli przemierzał samochodem rejon Valle Giulia, gdzie łowią klientów prostytutki i transwestyci. Było jasne, że kierowca szuka młodej męskiej prostytutki – stwierdzili policjanci. Gdy poprosili go o dokumenty, gwałtownie dodał gazu i odjechał, potrącając trzech gliniarzy. Podczas 20-minutowego pościgu z dużą szybkością ulicami Rzymu Burgazzi rozbił trzy samochody policyjne. Zatrzymany zaczął wrzeszczeć, że policja pożałuje swej akcji (porównaj casus abp. Michalika). W sądzie obrońca kapłana oświadczył, że jego klient bał się, iż może zostać porwany. Prokurator 5 domagał się 18 miesięcy więzienia. Każdy z poranionych policjantów wnioskował o 20 tys. euro odszkodowania. Sędzia uznał, że ucieczka przed policją, poranienie funkcjonariuszy, rozbicie samochodów i utrudnianie aresztowania... „to nie jest przestępstwo”. Dlaczego? Bo Rzym to wciąż pobożne i potężne miejsce. TW KOŚCIELNY ŚLUB JEDNOPŁCIOWY Kościół Szwecji, jedna z największych w świecie wspólnot wyznania ewangelicko-augsburskiego (luterański), przegłosował na synodzie możliwość zawierania przez wiernych tej samej płci kościelnych małżeństw. Do tej pory ta wspólnota wyznaniowa akceptowała tylko błogosławieństwa par homoseksualnych. Kościół przyjął także klauzulę sumienia dla pastorów i pastorek, którzy nie będą chcieli z powodu poglądów religijnych prowadzić takiej ceremonii. Mają oni wówczas wskazać nowożeńcom innego duchownego, który zgodzi się uroczystość celebrować. MaK BEZSTANIKOWCY Część Somalii, kraju rozdartego przez wojnę domową, jest zajęta przez sektę islamską, która wprowadziła rygor obyczajowy. Bojownicy sekty zatrzymują i karzą chłostą mężczyzn nienoszących brody oraz kobiety noszące... staniki. Sekta uznała kobiecy wyrób bieliźniarski za wynalazek z piekła rodem. Aby zweryfikować stan ubioru, policja religijna przypisała sobie prawo do rewidowania podejrzanie wyglądających niewiast. I pomyśleć, że w naszym kręgu kulturowym spore poruszenie wywoływały kobiety nienoszące biustonoszy. MaK 6 Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r. POLSKA PARAFIALNA Wojtyła show W czasie, gdy w stolicy katolickiej Bawarii w wielkich namiotach, przy dźwiękach wesołej muzyki, strumieniami leje się piwo, a stoły uginają się od pieczonych golonek, kaczek i kiełbasek, w odległym o tysiąc kilometrów Krakowie również powstał okazały namiot. yle że w jego wnętrzu – zamiast rubasznych dziewcząt uganiających się z kuflami piwa – możemy podziwiać szeroko pojętą spuściznę JPII. Krakowską imprezę, która odbywa się na skwerze przy ul. Franciszkańskiej vis-à-vis papieskiego okna, nazwano swojsko: „Nie lękajcie się młodości! Karol Wojtyła – Jan Paweł II i młodzi”. Organizatorzy za pomocą najnowszej T troimy teraz groby jak ogródki, w których by nawet od złej biedy można się napić piwa; świecimy dużo świeczek nad grobowcami, ale też dlatego tylko o nieboszczykach pamiętamy... – pisał krakowski publicysta Jan Kanty Turski w... 1864 roku. Bo też trzeba wiedzieć, że dekorowanie i oświetlanie grobów, dziś tak chętnie postrzegane jako „odwieczna” polska tradycja, liczy sobie ledwie półtora wieku i pojawiło się na ziemiach polskich dopiero po powstaniu styczniowym. Do połowy XIX wieku groby odwiedzano sporadycznie 2 listopada w Dzień Zaduszny (traktowany jako właściwe święto zmarłych), po mszy i procesji na cmentarzu, zupełnie przy tym nie troszcząc się ani o pielęgnację miejsca pochówku, ani tym bardziej o jego zdobienie. Jeszcze w latach 60. XIX w. – kiedy warszawskie cmentarze odwiedzało już kilkanaście tysięcy mieszkańców – palenie na grobach lampek uważano za zwyczaj „od niedawna z zachodu przyniesiony”. Co ciekawe – w Warszawie składanie na grobach wiązanek kwiatów oraz zapalanie kolorowych kaganków postrzegano jako obyczaj francuski, a w Krakowie uchodził on za niemiecki. „Od rana warszawianie powozami, dorożkami i pieszo dążyli uczcić spokojnych mieszkańców mogił. Cmentarz zmienił się w prawdziwy spacerowy ogród” – donosił w 1872 roku redaktor „Kuriera Warszawskiego”. A zauważywszy, że na Powązkach znaczna liczba grobów należących do wyższych warstw społeczeństwa wcale nie była oświetlona, doszedł S nawet do wniosku, że moda na dekorowanie grobów jakby powoli zaczynała tracić na sile. Przy okazji zaobserwował też, że wiele osób „udało się na cmentarz jedynie z chęci użycia przechadzki i przypatrzenia się tłumom”. Ale moda na przystrajanie grobów bynajmniej nie była w odwrocie. W roku następnym „wieczorem cmentarz miljonem świateł zapłonął, groby przystroiły się smutną iluminacją śmierci, i spokojna „sypialnia zmarłych” techniki medialnej postanowili oddziaływać na wszelkie zmysły przybyłych gości. Wchodzącego już od progu witają liczne banery ze zdjęciami JPII oraz tekstami jego wypowiedzi. Wszystkiemu towarzyszy ckliwa muzyka związana z papą – jak chociażby „Barka”, „Abba Ojcze”– czy też śpiewana na starą góralską nutę „Syćka Se Wom Zycom”. W innej części sali usłyszeć możemy fragmenty Jego przemówień musiał. Wieczorem oświetlono wszystkie niemal groby... Iluminacja była tak potężną, iż łuna jej zaniepokoiła straż ogniową!”. Policja ostrzegała przed kieszonkowcami i gubieniem się dzieci, a prawdziwą plagą stały się kradzieże świec i kwiatów. „Pobożny zwyczaj dekorowania grobów i w tym roku nie został zaniechany” – stwierdzał osiem lat później redaktor „Kuriera Warszawskiego”. Zachwycając się widokiem mogił nie jest dopuszczaną i jedynymi kwestarzami są zbierający ofiary do puszek na budowę kościoła parafialnego”. Z roku na rok dekoracje i iluminacje grobów stawały się coraz bardziej wymyślne i kosztowne. Wprawdzie biedni z konieczności ograniczali się do skromnej świeczki oraz wianka z nieśmiertelników i barwinka czy krzyża z jedliny, ale zamożniejsze warstwy społeczeństwa hołdowały staropolskiej zasadzie „zastaw się, a postaw”, oświetlając groby swoich bliskich coraz rzęsiściej i zdobiąc je coraz większymi i kosztowniejszymi wieńcami. W związku z tym w 1898 roku konserwatywny krakowski „Czas” wzywał na swoich łamach do powstrzymania „dogadzania próżności cmentarnej” i obchodzenia zaduszek „w duchu bardziej chrześcijańskim”, tzn. zamiast marnotrawienia pieniędzy na wieńce i lampki – przeznaczania ich na msze za zmarłych. Szaleństwo „próżności” i moda na cmentarne spacery panowała również w mniejszych miejscowościach. Jak informował w 1890 roku „Kaliszanin”, w Kaliszu „tłumy ludzi roiły się wśród krzyży i mogił, na których świeże kwiaty i płonące lampki i świeczki świadczyły o uczuciach żywych dla swoich zmarłych. Niestety! Wśród tłumów większość była takich, którzy przyszli dla spaceru, widowiska. Tych zdradzało ich zachowanie się, nie licujące wcale ani ze świętością miejsca, ani z poważnym nastrojem chwili, deptanie po mogiłach, niszczenie drzew i kwiatów, a nierzadko śmiech bezmyślny, tworzyły dysonans niemile rażący”. AK Cmentarne obyczaje przybrała pozór czarodziejskiej dekoracji”. Do tego dekoracja grobu w latach 70. XIX wieku zaczęła stanowić coraz częściej główny cel wizyt na cmentarzach. I to już nie tylko 2 listopada w Zaduszki (nie dla wszystkich wolne), ale również w dzień Wszystkich Świętych – choć wolny od pracy, to do niedawna jeszcze nieobchodzony powszechnie i uważany za sztucznie wprowadzone święto kościelne. Stopniowo proporcje zaczęły ulegać zmianie i już pod koniec XIX wieku większą frekwencją na cmentarzach cieszył się pierwszy dzień listopada. Rekordowe oblężenie warszawskie cmentarze przeżywały w 1880 roku. „Stutysięczny tłum płynął od rana potężną falą na cmentarne pole – relacjonował „Kurier Warszawski” – (...) przejście na niektórych punktach ulic ku Powązkom prowadzącym było tak trudne, iż tłum kwadransami całemi wyczekiwać „kąpiących się w morzu światła”, utyskiwał jednocześnie na natrętów – handlujące obwarzankami kobiety i furmanów przemocą ciągnących ludzi do swoich pojazdów. Tenże sam „Kurier” ubolewał w 1891 roku, że choć jak zwykle mauzoleum Hordliczków błyszczało różnokolorowymi lampkami, a najefektowniej udekorowana była krypta hrabiny Kossakowskiej, to aż trzy czwarte grobów na Powązkach (uchodzących już wówczas za cmentarz elitarny) było w zupełnym zapomnieniu, a do tego cmentarną ciszę zakłócały „rzekome śpiewy kilkuset żebraków”. Tymczasem na otwartym w 1885 roku cmentarzu na Bródnie, pełnym ubożuchnych mogił, „na wszystkich grobach położono wieńce, żywe kwiaty, mnóstwo lampek i świec, nad któremi, aby je wiatr nie zgasił, porozkładano parasole”, a „dzięki inicjatywie księdza kapelana, tłuszcza dziadowska z żelaznym repertuarem: „Niech zstąpi duch twój...”. Możemy podziwiać papieskie relikwie, m.in. Wojtyłowe glany (może to Dziwisza?), w których przyszły papież pokonywał górskie szlaki, oraz słynny już kajak z drewnianym wiosłem. Wstęp na wystawę jest darmowy, jednak mile widziany jest zakup albumu (w cenie od 150 zł), książek, zdjęć i innych broszur poświęconych kultowi JPII. Część wystawy poświęcona jest budowie papieskiego miasta „Wojtyłowa” z zachętą do kupna cegiełek oraz darowizn. Honorowy patronat nad wystawą objął Dziwisz wespół z marszałkiem województwa małopolskiego Markiem Nawarą. Tak więc w centrum Krakowa, bez żadnej konkretnej okazji, stoi sobie papieski namiot. To nic, że każdy średnio znający meandry żywota JPII (trudno ich w Polsce nie znać) setki razy widział i słyszał to, co przygotowali organizatorzy. Jednak w Polsce oraz pewnych kręgach w dobrym tonie jest pochwalić się, iż odwiedziło się papieską wystawę, i pokazać zakupiony tam najnowszy album o „ojcu świętym”. Zapewnie taki główny cel przyświeca tej jarmarczno-papieskiej imprezie. Kazik Staszewski, jeden z lepszych prześmiewców polskiej rzeczywistości, w jednym ze swych utworów ujął to mniej więcej tak: sposób na długi to nowa powieść science fiction Jan Paweł dwieście drugi. MAREK PAWŁOWSKI [email protected] Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r. ydarzenia z października 1984 r. unicestwiły wszelkie plany SB dotyczące Ireny i Karola, bowiem najważniejsi konstruktorzy oraz wykonawcy misternych kombinacji zostali aresztowani bądź zdymisjonowani. Co stało się wówczas z przechowywanymi w sejfie dyrektora Departamentu IV gen. Płatka taśmami i stenogramami z podsłuchu w mieszkaniu Kinaszewskiej, „duplikatem” jej pamiętników oraz filmem, w którym zagrała główną rolę? – Generał doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że lada dzień znajdzie się za burtą. To był bardzo skrupulatny facet. Do późnych godzin nocnych przesiadywał w swoim gabinecie i selekcjonował akta, przygotowując je dla następcy. 29 października 1984 r. poprosił o przyniesienie do gabinetu posiłku ze specjalnej „generalskiej” stołówki. Zjadł kilka kęsów i przerwał, bowiem miał na linii pilny telefon. Rozmawiał mniej więcej kwadrans, więc obiad już wystygł. Chwilę później doznał ataku bólu i torsji... Nastąpiła krótkotrwała utrata przytomności, interweniowało pogotowie ratunkowe. Ktoś chciał go odesłać do domu w worku. Bardzo łatwo można byłoby to przykryć próbą samobójczą, bo miał wiele powodów do desperacji – wspomina mjr K. pełniący wówczas obowiązki oficera dyżurnego Departamentu IV. Cztery dni po „gastronomicznym” incydencie zawieszony już w czynnościach gen. Płatek protokolarnie przekazał zawartość sejfu płk. Czesławowi Wiejakowi – zastępcy szefa Służby Bezpieczeństwa gen. Władysława Ciastonia, który osobiście akceptował wszystkie plany operacji SB dotyczące Jana Pawła II. – Płatek nie musiał wtajemniczać Wiejaka w znaczenie papieskich „relikwii”, bo ten przez 5 lat był u nas wicedyrektorem, a wcześniej (zanim jeszcze Wojtyła został papieżem) – naczelnikiem Wydziału I nadzorującego rozpracowania biskupów. Historię romansu Ireny i Karola znał więc na wylot – zauważa płk. J. zajmujący w 1984 r. jedno z najbardziej kluczowych stanowisk w Departamencie IV. Nasz rozmówca zaliczał się niegdyś do ścisłego grona wtajemniczonych, jednak wyraźnie unika jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy „relikwie” jeszcze istnieją. – Po likwidacji Departamentu IV większość dokumentacji operacyjnej zniszczono, ale pewną część przejął Urząd Ochrony Państwa, więc niewątpliwie zachowały się w archiwach i należy ich szukać w IPN-ie. Jedną z kopii filmu nakręconego w Krakowie przez ekipę kpt. P. i przetworzonego później na „wywiad z Kinaszewską” posiadał płk. B., najbardziej zaufany współpracownik i niemalże przyjaciel Płatka. Taśmy i stenogramy z „techniki” były też w rękach gen. S. Jeśli W zaś chodzi o wszelkie oryginały, to ostatnim człowiekiem, u którego je widziałem, będąc jeszcze w „firmie”, był właśnie Wiejak. Co z nimi zrobił, nie wiem i nie chcę wiedzieć. Proszę to wyraźnie podkreślić, bo doprawdy nie szukam kłopotów – zastrzega płk J. Jeśli chodzi o prywatne archiwum Kinaszewskiej (listy od Wojtyły i wspólne zdjęcia) przechowywane za jej życia przez ks. Andrzeja Bardeckiego, sprawa jest prostsza. HISTORIA PEWNEJ ZNAJOMOŚCI zabrudzonych krwią zwierzęcą, prezerwatyw, odpadków żywności, niedopałków papierosów oraz rozrzucania nasion dzikiej róży wywołujących przykre swędzenie, co miało wywołać przekonanie wśród osób postronnych o niereligijnym charakterze pielgrzymki i spowodować niechęć do pątników” (cyt. z postanowienia o przedstawieniu zarzutów ppor. Jerzemu D. w śledztwie S 17/06/Zk). Przedziwnym trafem prokuratorzy instytutu nie mogą (raczej nie chcą) i jego podkomendna kpt. Beata Ł. wyjaśnili, że na zlecenie IPN muszą mnie przesłuchać w śledztwie o sygn. S 12/06/Zk dotyczącym... zamachu Alego Agcy na JPII w maju 1981 r. „Nie ma problemu – mówię. – Ale zanim przejdziemy do sedna, powinni państwo zorientować się i dokładnie zaprotokołować, o co chodziło w sprawie operacyjnego rozpracowania »Triangolo«, w której Wojtyła był głównym figurantem, oraz na jakiej podstawie obyczajowej knuto będąca niegdyś ogniwem spinającym bezpiekę z Ireną i Karolem. – Klucz do wszystkich akt trzyma teraz Lasota, człowiek Kościoła. Pan Marek kilkakrotnie już zapewniał, że w archiwach nie znaleziono dotychczas nawet jednego świstka wytworzonego przez bezpiekę i mogącego stanowić podstawę do ewentualnego wszczęcia śledztwa w sprawie krakowskich prowokacji... – mówi „FiM” prokurator K., były śledczy instytutu. Tajemnice papiestwa jednak upolować doskonale znanych organizatorów i wykonawców: ! „prowokacji, której celem było wywołanie skandalu obyczajowego dotyczącego papieża”, nazwanej wszelkie spiski przeciwko papieżowi. Ile mamy na to czasu?”. No i nagle okazało się, że stracili zainteresowanie – wspomina były oficer SB. – Gdy IPN zaczął mi się lekko dobierać do tyłka, za pośrednictwem zaprzyjaźnionego włoskiego prawnika puściłem do Watykanu bączka, że mam różne ciekawe dowody i pragnę być świadkiem w procesie beatyfikacyjnym Wojtyły. Po kilku po imieniu już w lipcu 2002 r. na łamach „Biuletynu Instytutu Pamięci Narodowej” przez dra Marka Lasotę (dzisiaj szef krakowskiego Oddziału IPN); ! „prowokacji mającej na celu podrzucenie, a następnie odnalezienie w toku przeprowadzonej rewizji w mieszkaniu ks. Andrzeja Bardeckiego spreparowanych materiałów zniesławiających Ojca Świętego”, kłamliwie opisywanej na łamach rzeczonego „Biuletynu...” w styczniu 2003 r. Gdzie tkwi problem? – W 2007 r. otrzymałem wezwanie z katowickiej Delegatury Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Zastępca naczelnika Wydziału Postępowań Karnych kpt. Bogusław M. miesiącach zaprosili mnie na rozmowę, ale do Paryża. Opłacili bilet w obie strony, przyzwoity hotel. Spotkałem się tam z księdzem (...). Uzgodniliśmy, że ja już nie chcę być świadkiem, a w zamian żaden dupek z IPN-u nie będzie wycierał sobie buzi moim nazwiskiem. Na razie dotrzymują umowy – wyjaśniła „FiM” pewna krakowska osobistość, Nikt w Polsce nie zaryzykuje postawienia przed sądem ludzi z byłych specsłużb za tajne operacje przeciwko Janowi Pawłowi II. Dopóki żyją świadkowie tajnego romansu santo subito... Wiadomo, gdzie je ukryto, i nie ma cienia wątpliwości, że nigdy nie zostaną ujawnione. Po śmierci Ireny wszystkie posiadane przez nią kiedyś pamiątki i dokumenty ludzie kard. Franciszka Macharskiego przewieźli w zapieczętowanej skrzyni do nuncjatury apostolskiej w Warszawie, skąd wysłano ją pocztą dyplomatyczną do Watykanu. „Stasiu [Dziwisz] o wszystko zadbał” – mógł już wyznać z ulgą ks. Bardecki, gdy wspólnie ze swoim starym znajomym – płk. M. z krakowskiej SB – wspominali lata wyrafinowanej gry, w której stawką były losy papiestwa. Czy „Stasiu” zadbał również o to, żeby zatrzeć ślady po zmarłej 30 sierpnia 1990 r. Kinaszewskiej, ukrywając jej ciało w grobowcu zgromadzenia sióstr augustianek na cmentarzu Rakowickim w Krakowie? O zaangażowaniu w ten tajny pochówek kogoś niezwykle wpływowego świadczy fakt, że wbrew bezwzględnie obowiązującym procedurom, oprócz nazwiska, imienia oraz daty śmierci w archiwum Zarządu Cmentarzy Komunalnych nie ma żadnych innych danych dotyczących tajemniczej kobiety. – To doprawdy zdumiewające. W aktach powinna być przechowywana karta zgonu zawierająca m.in. pełne personalia zmarłego, jego ostatni adres zamieszkania, informację o przyczynie śmierci i adnotację urzędu stanu cywilnego o zarejestrowaniu zgonu. Pracuję tu wiele lat, ale jeszcze nie zetknęłam się z przypadkiem, żeby kogoś pochowano bez tego dokumentu – podkreśla urzędniczka ZCK. IPN szarpie dzisiaj bezpieczniackie płotki, które dopuściły się przed kilkudziesięcioma laty „zbrodni komunistycznych” w rodzaju „pozostawiania na trasie przemarszu pielgrzymek butelek po alkoholu, podpasek 7 (6) – To dziwne, bo 13 kwietnia 2005 r. w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” Lasota powiedział: „W mieszkaniu przyjaciela Ojca Świętego, ks. Andrzeja Bardeckiego, dwie funkcjonariuszki SB, podając się za wolontariuszki organizacji charytatywnej, podrzuciły pod nieobecność księdza paczkę ze sfałszowanym pamiętnikiem, który miał rzucić cień na Karola Wojtyłę. Była tam mowa o zbytniej zażyłości biskupa z osobą z jego świeckiego otoczenia”. Skoro nie ma żadnego świstka, to z czego Lasota wyssał tę bajkę? – pytamy prokuratora. – Czy ja powiedziałem, że faktycznie nie ma żadnych dokumentów?! Romans Wojtyły z Kinaszewską wydaje się bezsporny, ale problem polega na tym, że wciąż jeszcze żyje zbyt wielu świadków mogących to oficjalnie potwierdzić pod rygorem odpowiedzialności karnej za złożenie fałszywych zeznań. W tej fatalnej sytuacji nikt nie zaryzykuje postawienia ludzi zajmujących się „Triangolo” przed sądem. Kto zagwarantuje, że któryś z nich, przyparty do muru, nie znajdzie w swoich prywatnych archiwach jakichś kwitów mogących wywołać międzynarodowy skandal? W polskich realiach IPN jest na to po prostu za krótki – twierdzi prokurator K. Kochankowie zabrali swoją tajemnicę do grobu. Zatrzymał ją również zmarły w 2001 r. ks. Bardecki. Na otwarcie archiwów kościelnych nie ma co liczyć. „Saperzy” z IPN omijają bombkę szerokim łukiem. Ludzie z bezpieki nie chcą się wychylać. Dziennikarze „FiM” pracują nad ciągiem dalszym. Być może wkrótce nastąpi... ANNA TARCZYŃSKA 8 Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r. A TO POLSKA WŁAŚNIE – Kim jest, czym się zajmuje i komu jest potrzebny mistrz ceremonii pogrzebowej? – To człowiek prowadzący pochówki ludzi, którzy nie życzą sobie religijnych akcentów w swoim życiu i po nim. Dawniej ktoś taki był obecny w Urzędzie Stanu Cywilnego, dziś mistrz współpracuje najczęściej z zakładami pogrzebowymi. Potrzebny jest tym, którzy nie chcą słuchać na pogrzebach bliskich osób pieśni „Anielski orszak niech twą duszę przyjmie” i opowieści o Piotrze przed i Cherubinach za bramą raju. – Pogrzeb bez kapłana, poza kościołem, bez całego przepychu katolickiej liturgii to chyba mało atrakcyjna perspektywa dla pogrążonej w żałobie rodziny zmarłego? – Świecka ceremonia bije na głowę religijne obrzędy. Mistrz ceremonii skupia się bowiem na osobie zmarłego. Punktem kulminacyjnym pożegnania jest życiorys, który powstaje po rozmowie z rodziną. Można więc powiedzieć, że mistrzowie wiedzą, o czym mówią. W przeciwieństwie do księży, którzy opowiadają wyczytane w podręcznikach regułki o życiu wiecznym, którego przecież sami nie mogli doświadczyć. Kapłani najczęściej odczytują wielokrotnie te same homilie, co sam odkryłem, gdy spostrzegłem na pulpicie w jednej z kaplic pogrzebowych pożółkłą ze starości kartkę z kazaniem, którą ksiądz z pośpiechu zapomniał schować do kieszeni. – Więc jesteś konkurencją dla Kościoła? – Raczej odwrotnie. Ja nie prowadzę pogrzebów katolików, natomiast księża z chęcią odprawiają msze za ateistów. Miałem taki przypadek w jednej miejscowości diecezji płockiej. Przygotowywałem się już do ceremonii pogrzebowej, bo proboszcz stwierdził, że nieboszczyk, który kolędy nie przyjmował, nie jest godzien, by go pochować po katolicku. Jednak po wizycie rodziny w kancelarii parafialnej nagle okazało się, że zmarły stał się godny. – Pewnie rodzina uregulowała zaległe ofiary kolędowe. Czyli o formie pogrzebu częściej decyduje rodzina niż zainteresowany. – Najczęściej bliscy respektują wolę zmarłej osoby, choć kiedyś podszedł do mnie facet, mówiąc, że chciałby w przyszłości mieć pogrzeb świecki, ale jego żona na pewno się na to nie zgodzi. – Wróćmy do samej ceremonii. Większość ludzi była na katolickim pogrzebie, ale świeckie pożegnanie jest dla nich chińszczyzną. Jak wygląda taka uroczystość? – Świecki pogrzeb w zasadzie jest niepowtarzalny. Rodzina ma duży wpływ na przebieg akcji, np. na muzykę, jaka ma być grana w kaplicy czy przy grobie. Podstawowy schemat ceremonii w moim wykonaniu Mistrz ceremonii Polacy coraz częściej w miejsce religijnych obrzędów wybierają humanistyczne celebracje ważnych wydarzeń życiowych. O tym m.in. rozmawiamy z mistrzem świeckich ceremonii pogrzebowych, a jednocześnie dziennikarzem „FiM” – Mirosławem Nadratowskim (o. P.). to przywitanie żałobników, wstęp, który może być nostalgiczną albo filozoficzną refleksją, tradycyjna minuta ciszy, życiorys zmarłego i rozważanie o przemijaniu. Jest też miejsce na symbolikę światła – symbol obecności osoby, która odeszła. Całość jest wzbogacona muzyką, np. „Marszem żałobnym” Chopina i innymi stosownymi utworami organowymi wykonywanymi przez moją żonę, która jest właścicielką firmy. Inne instrumenty to już tak zwana oferta dodatkowa. – A ten piękny strój, który masz na sobie? – Mistrz ceremonii zazwyczaj jest ubrany w czarną togę, choć zdarza się, że ludzie proszą, by przewodniczyć pogrzebowi w garniturze, aby nie było żadnych wątpliwości, że to nie ksiądz chowa zmarłego. – Jakie warunki trzeba spełniać, żeby zostać mistrzem świeckich ceremonii? – W Polsce jest luka prawna i nie ma certyfikatów zezwalających na wykonywanie tego zawodu. Mogę powiedzieć, jakie ja spełniam warunki. Kilkanaście tysięcy wygłoszonych przemówień, referatów i konferencji z czasów, gdy byłem zakonnikiem; kilka prac z zakresu historii (przedrukowanych m.in. przez „Studia Claromontana” oraz miesięcznik „Jasna Góra”) i grubo ponad sto publikacji w „Faktach i Mitach”, współorganizacja czterech pielgrzymek papieskich na Jasną Górę i dekada pracy na stanowisku nauczyciela. – Organizacja pielgrzymek papieskich nie ma chyba zbyt wiele wspólnego ze świeckimi ceremoniami. – Niezupełnie. Przecież liturgia katolicka z okadzeniami, pokłonami i klękaniem została zerżnięta z ceremoniału cesarskiego dworu w Rzymie. A na Jasnej Górze poza ołtarzem dokonywała się świecka ceremonia na najwyższym poziomie, choćby w czasie wizyt koronowanych głów. – A więc skłamałeś, że nie jesteś konkurencją dla księży. – Jeśli chodzi o jakość usług, to rzeczywiście księża wypadają przy mnie cienko. Pamiętam jeden prowadzony przeze mnie pogrzeb w lipcu br. Po uroczystości podszedł do mnie pewien mężczyzna i wzruszonym głosem zakomunikował, że gdyby nie był emerytem, to zapłaciłby mi 1000 zł, czyli cztery razy więcej, niż wynosi cena moich usług. Myślę, że żaden ksiądz w Polsce nie usłyszał takiego komplementu i nikt nie chciałby klerowi płacić 4tys. zł (cztery razy więcej niż średnio biorą) za pogrzeb. – Z tradycją ani wiarą i tak nie wygrasz. – A co katolickie pogrzeby mają wspólnego z wiarą w życie wieczne? Dogmat eschatologiczny papieża Benedykta XII powiada, że od razu po śmierci (mox post mortem) sytuacja człowieka jest wyjaśniona. Inaczej mówiąc, zaraz po zgonie idzie do nieba, piekła albo czyśćca. Zatem co dają modły dwa albo trzy dni po śmierci? Poza tysiakiem dla proboszcza oczywiście... – Ilu jest w Polsce mistrzów świeckich ceremonii pogrzebowych? – Trudno podać precyzyjnie liczbę, bo ciężko stwierdzić, czy każdy, kto prowadzi ceremonię, jest albo chce być mistrzem. Zdarza się przecież, że pogrzebom świeckim przewodniczą pracownicy niektórych zakładów pogrzebowych czy rodziny zmarłych. Niedawno prowadziłem pogrzeb pani, która wcześniej „kierowała” ceremonią pogrzebową swojego taty. Z informacji, które można znaleźć w internecie, wynika, że mamy w Polsce ok. 20 mistrzów. Niestety, większość właścicieli domów pogrzebowych jest z konieczności biznesowej powiązana z księżmi, bo jednak przeważającą liczbę pogrzebów stanowią pochówki katolickie. – Właściciele nie szanują niewierzących klientów? – Oficjalnie zawsze są grzeczni, ale np. jest zakład pogrzebowy w okolicach Warszawy, w którym cały pogrzeb świecki odbywa się przy grobie, bo właściciel zauważył grymas dezaprobaty na twarzy proboszcza, gdy zapytał go, czy zwłoki ateisty może wprowadzić do kaplicy. Szef kolejnego, już w samej stolicy, powiedział, że nie może ze mną współpracować, bo... – Ma innego mistrza ceremonii. – Skąd! Wpisał moje nazwisko do wyszukiwarki Google, a informacje, które pojawiły się w internecie, skłoniły go do wykonania telefonu do księży po... referencje. – A ci nie wykazali się chrześcijańskim miłosierdziem i nie wystawili Ci przyzwoitego świadectwa pracy? – Po wspomnieniach, które opublikowałem w lutym 2008 r. na łamach „FiM”, klasztor we Włodawie ktoś obrzucił jajami. Było też wśród ludzi Kościoła kilka zapaści zdrowotnych, a niektórzy stracili urzędy, więc się zemścili. – Dziękuję za rozmowę. Myślę, że mi wybaczysz, jak złożę naszym Czytelnikom życzenia, by mieli z Tobą jak najrzadszy kontakt zawodowy. – Lecz gdyby jednak... mój telefon to: 721 269 207. Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r. Ostatnia podróż rałat Bogdan Lipiec – od ponad 20 lat proboszcz parafii Najświętszej Marii Panny Królowej Polski w Starachowicach, kanonik honorowy kapituł kolegiackich w Końskich i Opatowie, kapelan świętokrzyskich partyzantów, od niedawna honorowy obywatel gminy Waśniów. Prywatnie – rodzony brat posła Krzysztofa Lipca (PiS) z Kielecczyzny, prawej ręki Przemysława Gosiewskiego. Człowiek niezwykle operatywny i bezpośredni w ściąganiu zaległości od swoich parafian. Ci ostatni do dziś wspomiPogrzeb. W Polsce nają pewną kolędę, pod– zwyczajowo czas której każdemu wrękatolicki. I zwyczajowo czał kartkę z wyliczanką: sowicie odpłatny. „Zmuszony jestem zwrócić się z prośbą o pomoc finanCo w zamian oferują sową na pokrycie naszych tak zwani duszpasterze? zobowiązań wobec Państwa (sic!), Kurii Diecezjalnej, Seminarium Duchownego, Misji, Pomocy dla Kościołów Wschodu oraz opłaty za energię elektryczną i ubezpieczenia” – apelował żebrak Lipiec do owieczek. A przy okazji wyjaśniał swoją desperację: „Stało się tak dlatego, że część parafian w ogóle nie chodzi do kościoła, a inni w niedzielę idą do innych kościołów i tam składają ofiary. Prosimy więc o powrót do naszej świątyni. Zwiększając składane u nas na tacę ofiary, wyrównamy to, co zalegamy” – pisał sutannowy windykator, zamieszczając pod apelem numer konta, na które wierni mają przelewać zadłużenie. Wśród tych, którzy pana przepychanki z kimkolwiek, a tym rafię Lipca – choć do niej należą bardziej z proboszczem, który w do– omijają szerokim łukiem, jest padatku nazwał mojego męża bezbożni Anna. Niezbyt zamożna emerytnikiem niezasługującym na katolicka. Przed obliczem swego proboszki pogrzeb – wspomina wdowa. cza stanęła tuż po śmierci męża. Usatysfakcjonowany prałat, zaPrzyszła – o zgrozo! – nie po to, aby pewne wciąż żyjący wspomnieniazlecić prałatowi pochówek, ale mi hucznie uczczonego 50-lecia kaz prośbą o zaświadczenie, a właścipłaństwa, na wydartej z zeszytu kartwie zgodę na to, by pogrzeb poce w kratkę wysmarował zezwoleprowadził ksiądz z innej parafii. Tanie. Napisał w nim także, że pani kiej, z którą obydwoje z mężem byAnna... „złożyła na organistę, koli zżyci. Wizytę traktowała jak forścielnego i księdza kwotę jeden tymalność. Ksiądz Bogdan – wprost siąc złotych”. przeciwnie. Zawyrokował, że zgodę W sąsiedniej parafii, gdzie fakowszem wyda, ale to będzie kosztycznie odbył się pogrzeb z księtowało. Tysiąc złotych! Pani Andzem, organistą i kościelnym, zapłana emerytury dostaje niewiele pociła 920 zł. nad 800. Błagała więc dobrodzieja, A jak jest w innych rejonach Polaby się ulitował, bo przecież musi ski parafialnej? jeszcze opłacić rzeczywisty pogrzeb. Ale kapłan był nieugięty. Światło, ! Siedlisko, miejscowość w Lumisje, kuria, seminarium... – swoje buskiem. Leszek miał 47 lat. Zmarł zobowiązania wyliczał załamanej konagle, po tym jak użądlił go szerbiecie tak długo, aż zabrakło mu szeń. Dla jego rodziny był to jedpalców u rąk. nak dopiero początek koszmarnych – Przypuszczałam, że będę muwydarzeń. Bo w dniu pogrzebu okasiała zapłacić, ale nie spodziewałam zało się, że proboszcz postanowił się, że aż tyle. Pożyczyłam te piedać ludowi niewiernemu nauczkę. niądze i dałam księdzu, bo nie miaKodeks prawa kanonicznego mółam wyjścia. Dzień po utracie najwi, że nawet jeśli dany człowiek nie bliższej osoby to nie jest dobry czas uczestniczył regularnie w kościelnych P POLSKA PARAFIALNA sakramentach, to i tak nie jest to wystarczający powód, aby odmówić mu pochówku. Kapłan może za to dać upust swojemu z tego tytułu niezadowoleniu poprzez – jak wyjaśnia ks. dr Dariusz Walencik – na przykład mniej okazałą ceremonię pogrzebową (o skromniejszej z tego tytułu opłacie za pogrzeb już nie wspomina). No, ale ceremonia, jaką zafundował zmarłemu i jego rodzinie proboszcz Zbigniew Wokotrub, była nie tyle skromna, co wstrząsająca. Otóż pleban, po tym jak zainkasował pieniądze za ostatnią posługę, nie wyraził zgody na wniesienie do kościoła trumny z ciałem zmarłego. Dlatego, że – jak tłumaczył – za życia w kościele regularnie nie bywał, no i (skoro zmarł nagle) nie otrzymał ostatniego namaszczenia. We mszy odprawianej za swoją duszę pan Leszek więc nie uczestniczył. Trumna z ciałem stała obok kaplicy. Przy niej – rodzina i najbliżsi znajomi. ! Pogrzeb lubianego i szanowanego Jana Stachurskiego odbył się bez podobnych jak w Siedlisku incydentów. Ceremonię, na którą przybyło niemal 500 osób, prowadził proboszcz Apolinary Dereń z parafii w Kotli. Problem pojawił się wówczas, gdy wdowa po Stachurskim zaczęła się dopytywać o termin mszy gregoriańskiej za duszę zmarłego, na którą to mszę hojnie rzucali na tacę uczestnicy pogrzebu. Wtedy okazało się, że pieniędzy... nie ma, bo zabrała je gosposia i wpłaciła na konto. Zagadywany o sytuację ks. Dereń oznajmił, że wszystko jest po bożemu, a wdowa i reszta towarzystwa to po prostu kanalie; ! W Rychnowach pogrążona w żałobie rodzina Ryszarda Jelonka oniemiała, a w końcu wyszła z kościoła po tym, jak proboszcz rozpoczął mowę pogrzebową. Dowiedzieli się wówczas, że zmarły był ubekiem i prześladowcą Kościoła. Na tym nie koniec, bo posądził mężczyznę o podpalenie księżowskiego samochodu i włamanie do kościoła. Dlaczego wobec tego zdecydował się na katolicki pochówek odstępcy? Bo – jak stwierdził – każdy ochrzczony, nawet Adolf Hitler, ma do tego prawo; ! Według kanonu 1184, na katolicki pogrzeb nie mogą liczyć 9 notoryczni apostaci, heretycy i schizmatycy; osoby, które wybrały spalenie swojego ciała z motywów przeciwnych wierze chrześcijańskiej; inni jawni grzesznicy, którym nie można przyznać pogrzebu bez publicznego zgorszenia wiernych. Paweł, 47-letni syn Marii i Stanisława z Radomic, był – jak twierdzą mieszkańcy – porządnym człowiekiem. A największym jego grzechem był co najwyżej fakt, że miał kłopoty z alkoholem. I choć starał się walczyć z nałogiem, w końcu przegrał. Inne zdanie na ten temat miał proboszcz. Biednym rodzicom mężczyzny miejsce na cmentarzu co prawda sprzedał, ale oświadczył, że mszy nie odprawi i trumny nie wyprowadzi, bo Paweł nie chodził do kościoła. Dlaczego ten sam ksiądz nie miał oporów, żeby oddać ostatnią posługę na przykład samobójcom, mieszkańcy wsi mogą się tylko domyślać... ! ! ! Zapisy obowiązującego prawa cmentarnego mówią jasno, że ciała zmarłych należy grzebać na cmentarzach. Coraz częściej owe wytyczne są przez rodaków ignorowane, zaś urny z prochami ich bliskich zamiast w kolumbariach, lądują na przykład na domowych komodach. Bo taka była ostatnia wola zmarłego. Nad nowelizacją zmurszałego prawa pracuje obecnie rząd. A proponowane zmiany w ustawie o cmentarzach i chowaniu zmarłych przygotowane przez Główny Inspektorat Sanitarny to m.in. możliwość rozsypania prochów zmarłego w dowolnym miejscu, a także dopuszczenie przechowywania urny w domu. Warunek – zachowanie szacunku dla zwłok i eliminacja zagrożenia sanitarnego. Mimo że konkretne decyzje jeszcze nie zapadły, a propozycje GIS-u będą konsultowane przez międzyresortowy zespół, Kościół katolicki zagrzmiał w posadach. I przemówił. Ustami biskupa Tadeusza Pieronka: „Miejsce zwłok jest na cmentarzu. Pomysły rozsypywania prochów czy stawiania urny w domu rodzą się w chorych głowach. Prochy ludzkie nie mogą być rodzinnym gadżecikiem. Godność człowieka idzie z nim na tamten świat i realizowanie tych pomysłów nie ma sensu” – zawyrokował hierarcha. Mimo że reszta świata ma odrębne zdanie. No tak, ale reszta świata nie zarabia takich kroci na cmentarnych działkach. JULIA STACHURSKA Fot. Autor 10 Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r. POD PARAGRAFEM Ciemność widzę, ciemność! Co jest ważniejsze dla energetyków? Budowa nowych elektrowni, sieci energetycznych czy świątyń? Oczywiście, że budowa tych ostatnich. Efekty już widzimy. Wystarczy, że spadnie trochę śniegu i 1/3 Polski zabraknie prądu. Od 20 lat polski sektor energetyczny poddawany jest nieustannym reformom i przekształceniom. Co ważne, większość firm i zakładów kontroluje państwo. Udział prywatnych firm sięga ok. 19 procent obrotów (dwa prywatne zakłady energetyczne, kilka prywatnych elektrowni węglowych i wodnych oraz gazowych). Każde kolejne przekształcenie miało niby sprzyjać obniżeniu kosztów, co powinniśmy odczuć w naszych portfelach. Ceny energii miały już nie rosnąć. Oczywiście, było na odwrót, bowiem kolejne reformy ograniczały się do mnożenia stanowisk w radach nadzorczych i zarządach. Łączono i dzielono firmy, nie patrząc na rachunek ekonomiczny. Rząd PiS-u na siedzibę zarządu podmiotu zrzeszającego elektrownie w Bełchatowie i Opolu oraz kopalnie w Bełchatowie wybrał... Lublin. W podobny sposób wybierano lokalizację innych energetycznych holdingów. Przy okazji miliony złotych szły w formie darowizn na rzecz Kościoła katolickiego. Dyrektorzy zakładów energetycznych ścigali się między sobą, kto spełni najbardziej oryginalne życzenie biskupów. Nie ma w tej chwili większej diecezjalnej letniej pielgrzymki na Jasną Górę czy regionalnego festiwalu piosenki religijnej, których nie finansowałyby firmy energetyczne. Także pielgrzymki Jana Pawła II oraz Benedykta XVI sponsorowali producenci i sprzedawcy prądu. Duże imprezy z okazji tak zwanego dnia papieskiego w Warszawie, Krakowie i we Wrocławiu finansowali energetycy. O tym wszystkim możemy się dowiedzieć jedynie z lektury sprawozdań finansowych poszczególnych spółek. Globalnego wykazu obdarowanych przez całe holdingi nie sporządza się, ale wiadomo, że chodzi o setki milionów złotych. Sponsorując różne kościelne przedsięwzięcia, energetycy tłumaczyli, że w ten sposób wypełniają nałożone na ich firmy wymogi tak zwanej społecznej odpowiedzialności biznesu. W prywatnych firmach energetycznych (zarówno działających w Polsce, jak i w innych państwach UE) ową społeczną wrażliwość odczytuje się jako obowiązek wspierania szkół oraz świeckich organizacji wspomagających ubogą młodzież. Oprócz częstochowskich, co roku jesienią szefowie firm energetycznych odbywali pielgrzymki do polityków. Domagali się od nich wyrażenia zgody na podwyżki cen prądu. Wyjaśniali przy tym uprzejmie, że dodatkowe pieniądze potrzebne są im na odbudowę sieci, remonty dotąd wybudowanych elektrowni i postawienie nowych. W drodze negocjacji politycy godzili się na podwyżki, które zazwyczaj były trochę niższe niż te żądane. Po 20 latach okazało się, że wybudowaliśmy tylko jedną nową elektrownię, zaś pilnej wymiany wymaga 80 proc. polskich sieci energetycznych. Inspektorzy NIK twierdzą przy tym, że nie ma w Polsce firmy, która jest w stanie zagwarantować stabilność dostaw energii elektrycznej. Przerwać je może omoc duchownym w święceniu śmigłowców, sal operacyjnych i wyremontowanych biur urzędników to zadania ministra zdrowia. Przy tak licznych obowiązkach zrozumiałe jest, że na dalszy plan musiały odejść rzeczy mniej istotne. Do nich biurokraci z Ministerstwa Zdrowia zaliczyli: ! uporządkowanie sytuacji na rynku leków objętych państwową refundacją. A wydatki na medykamenty – zarówno po stronie obywateli, jak i NFZ – rosną co roku, czego się nie da w żaden sposób uzasadnić. Politycy próbują zmniejszyć wydatki NFZ na leki, przerzucając na pacjentów obowiązek pilnowania, czy lekarz właściwie wypełnił receptę. Jednocześnie warto pamiętać, iż Polska znalazła się w grupie państw, w których – według WHO – życie i zdrowie pacjentów jest zagrożone przez brak dostępu do leków. P drobna wichura czy zamieć. Doprowadzenie sieci energetycznych do stanu używalności oraz budowa nowych elektrowni ma kosztować minimum 100 miliardów złotych, a część tego rachunku mają ponieść zwykli obywatele i polskie firmy. Eksperci zwracają przy tym uwagę na następujące dziwne zachowania polityków odpowiadających za sektor energetyczny: ! wymuszenie na dostawcach energii uprzywilejowanego traktowania jednostek Kościoła katolickiego poprzez obniżenie opłat za zużyty prąd oraz stosowanie specjalnych taryf i rabatów niedostępnych dla innych klientów; energetycznym, czyli PSE-Operatora, w wyniku różnych dziwnych operacji polityków PiS. W ciągu ostatnich lat udało mu się skończyć wyłącznie budowę swojej siedziby. Awarie, jakie miały miejsce w styczniu 2008 r. w Szczecinie i w październiku 2009 r. na Podlasiu, pokazały, że potrzebna jest nam sprawnie działająca w całym kraju, jednolita firma zarządzająca sieciami energetycznymi. Wystarczyły umiarkowane opady śniegu, aby całe regiony zostały pozbawione dostaw energii; ! zgodę na to, aby rolę narodowego operatora systemu dystrybucyjnego i zarządcy sieci energetycznej pełniło kilkadziesiąt spółek o małym kapitale i zazwyczaj pozbawionych cenniejszego majątku. Zarządzający wielkimi państwowymi grupami energetycznymi traktują firmy sieciowe jako źródło przychodów (wnoszą one opłaty na rzecz swoich właścicieli za prawo do korzystania z biur, parkingów, za dzierżawę sprzętu, a nawet za korzystanie z logo grupy), ale poza jednym przypadkiem nie ujawnili dużych planów inwestycji w sieć (przypomnijmy, że wymiany wymaga aż 80 proc. napowietrznych i podziemnych kabli i słupów); ! znaczne osłabienie siły najważniejszej dotąd firmy w sektorze ! brak decyzji o budowie linii łączących Polskę z Litwą oraz Niemcami. Niewielkim kosztem (eksperci szacują, że na ich postawienie potrzeba maksimum kilkunastu milionów złotych) Polska mogła uzyskać źródło taniego prądu oraz zwiększyć swoje bezpieczeństwo energetyczne. Dokumentacja jest, taka kasa by się znalazła, tylko woli polityków nie ma. Wykazują ją jednak, gdy chodzi o projekt tak zwanego uwolnienia (czyt. wzrostu) cen prądu. I to bez wprowadzenia zasad i gwarancji pozwalających na pomoc państwa dla ubogich Polaków. Ostatnio minister gospodarki Waldemar Pawlak skutecznie zablokował ciekawą inicjatywę prezesa Urzędu Regulacji ! rozwiązanie kwestii tak zwanego importu równoległego leków z innych państw UE. W bardzo wielu przypadkach cena preparatu sprowadzonego na indywidualne zamówienie jest o trzy czwarte niższa niż cena tego leku w Polsce. Braki kadrowe w Urzędzie dokumentacji leczenia i wystawiania im tak zwanych e-recept. Nikt nie panuje nad wdrożeniem około 19 kosztownych systemów (17 samorządowych oraz 2 rządowych). Pomysł polega na umożliwieniu lekarzom w dowolnym miejscu kraju dostępu do całości dokumentacji Minister od święcenia Rejestracji Preparatów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Preparatów Biobójczych spowodowały, że zainteresowani na rozpatrzenie wniosku o zgodę na przywóz czekają nawet pół roku. Wielką trudność sprawiło także pani minister powołanie prezesa i wiceprezesa Urzędu zgodnie z prawem. ! wprowadzenie jednolitych w całym kraju wymogów dla systemów elektronicznej rejestracji pacjentów, ich ewidencji oraz prowadzenia medycznej pacjenta (operacje, leki i tym podobne) za pomocą dwóch kliknięć myszy komputerowej. Dzisiaj pacjenci muszą ze sobą wozić kopie papierowej dokumentacji nawet sprzed kilkudziesięciu lat. Obecnie lekarze w sytuacjach nagłych zdani są na ruletkę, gdyż nie mają jak sprawdzić, czy chory nie jest np. uczulony na konkretny lek. ! Według informatyków, z którymi rozmawialiśmy, jeżeli rząd nie określi minimalnych Energetyki, dr. Mariusza Swory. Dotyczy ona wprowadzenia cen socjalnych za prąd wraz z wprowadzeniem zróżnicowania opłat w ciągu dnia (tak jak w Europie Zachodniej). Swora chciał także otrzymać prawo do większej kontroli kalkulacji cen stosowanych przez firmy energetyczne. Nie podobało mu się bowiem to, że każą one swoim klientom płacić za prąd zużyty przez urządzenia pracujące na potrzeby energetyków, sieci przesyłowych (im są one starsze, tym więcej energii potrzebują) oraz za to, co się zgubiło pomiędzy elektrownią a klientem. W 2005 roku kontrolerzy NIK szacowali, że ponad 20 proc. naszych rachunków to opłaty za zgubioną energię. Stare sieci, oczywiście, powiększają straty. Dodatkowo cenę prądu podnoszą absurdalne gwarancje zatrudnienia (nawet 20-letnie), których nie da się znieść. A płacą za to zwykli konsumenci i przedsiębiorcy. Ci ostatni wiedzą doskonale, co oznacza uwolnienie cen prądu spod kontroli państwa. W tym roku płacą za niego więcej o ponad 35 procent. Pewnym sposobem na obniżenie rachunków, które o mało nie doprowadziły do bankructwa Huty w Stalowej Woli, jest zasada swobody wyboru dostawcy. Energetycy znaleźli na to sposób. Pozwalają na zakup prądu prosto od elektrowni, ale narzucają tak wysokie opłaty za przesył, że cała akcja przestaje być opłacalna. Mariusz Swora, broniąc naszych kieszeni, nie zgodził się na ponad 20-procentowe podwyżki cen prądu w roku przyszłym. Energetycy próbują go przekonać do podwyżek o 12–16 procent. Podobno jest to skutek inflacji, która wynosi 2–3 procent. MICHAŁ CHARZYŃSKI wymagań co do zakresu oraz formatu zapisu danych, grozi nam niedający się opisać bałagan w systemie ochrony zdrowia. Zamiast nowoczesności i normalności będziemy mieli stare papierowe karty. Powód? Nowe elektroniczne karty będą czytelne tylko w ramach danego systemu. Na przykład kwity wystawione na Mazowszu będą nie do odczytania w Łodzi i na odwrót. Ostrożne szacunki wskazują, że aby spiąć wszystkie systemy w jeden wspólny, państwo będzie musiało wydać około pół miliarda złotych. Urzędnikom pani minister zdrowia udało się za to utrzymać tradycję święcenia wszystkiego co tylko się da. I dlatego dyrektor jej gabinetu politycznego publicznie obiecał, że Lotnicze Pogotowie Ratunkowe urządzi specjalną mszę świętą z okazji wprowadzenia nowych śmigłowców, w trakcie której nowe maszyny zostaną pokropione. To może by tak przy tej okazji pokropić głowy urzędasów? MiC Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r. lipcu 1946 r. spod omszałego kamiennego stopnia schodów pierwszej bramy górnego zamku w Niedzicy (zwanego również Dunajcem) wydobyto ołowianą rurę. Był przy tym Andrzej Benesz, a wraz z nim kilkunastu świadków, w tym żołnierze Wojsk Ochrony Pogranicza. Po jej otwarciu ukazał się pęk zbutwiałych rzemieni, powiązanych w węzły i supełki. Rzemienie nosiły ślady farby, a przyozdobione były poczerniałymi blaszkami z trzynastokaratowego złota, noszącymi napis: „Dunajecz, Vigo, Titicaca”. Odkryciem okazało się indiańskie kipu (w dialekcie keczua – „węzeł”) – pismo węzełkowe (patrz zdjęcie), należące – obok pisma klinowego – do najstarszych systemów zapisywania informacji. Znalezione kipu miało wskazywać miejsce ukrycia na terenie Polski złota Inków, potrzebnego niegdyś do odbudowy inkaskiej państwowości. Fascynująca historia inkaskiego skarbu i obecności Inków na zamku w Niedzicy sięga XVIII-wiecznego Peru, postaci Sebastiana de Berzeviczyego oraz powstania Tupaca Amaru II – indiańskiego zrywu antyhiszpańskiego z lat 1780–1783. Sebastian Berzeviczy (1698–1797) był pochodzącym z Podola szlachcicem z tytułem barona, globtroterem i awanturnikiem. Wywodził się z bocznej gałęzi węgierskiej arystokracji, której protoplaści byli fundatorami zamku w Niedzicy na Sądecczyźnie (a konkretnie był nim Kokosz Berzeviczy z Tyrolu). Niespokojny duchem, przeżywszy nieszczęśliwą miłość i śmierć swoich rodziców, w poszukiwaniu zapomnienia i przygód przemierzał liczne kraje, docierając aż na Daleki Wschód. Stamtąd, zaciągnąwszy się na statek pod hiszpańską banderą, trafił w połowie XVIII w. do Ameryki Południowej – zamorskiej prowincji hiszpańskiej. Pełnił tam liczne funkcje w administracji kolonialnej. Na tyle też potrafił wkraść się w łaski inkaskiej arystokracji, że poślubił pannę o imieniu Runtu z książęcego rodu Inków. Z tego związku urodziła mu się córka; nosiła ona rzadko spotykane imię Umina, będące być może przezwiskiem. W tym czasie Inkowie, okrutnie traktowani przez Hiszpanów, po raz kolejny wzniecili zryw narodowowyzwoleńczy – największy w historii indiańskich powstań przeciwko hiszpańskiej okupacji. Na jego czele stanął Metys, Tupac Amaru II, uznawany za bezpośredniego potomka ostatniego wielkiego wodza Inków. Powstanie wymierzone było przede wszystkim w lokalną administrację, dlatego Tupac Amaru II ogłosił się wicekrólem Peru, naiwnie wierząc, że zyska łaskę w oczach hiszpańskiego króla. Hiszpanie nie zamierzali się jednak układać z rebeliantami. Po kilku latach walk z lepiej uzbrojoną regularną W armią i milicją kolonialną powstanie upadło. Tupaca podstępnie zwabiono pod pretekstem podpisania układu w Cuzco i w barbarzyński sposób stracono. Odwet hiszpańskich władz był bezwzględny, a represje przewyższyły wszystkie poprzednie. Hiszpanie postanowili wyciąć w pień całą rodzinę przywódcy PRZEMILCZANA HISTORIA 11 dawnej rodowej własności Berzeviczych (zamek znajdował się wówczas w rękach spokrewnionego z Berzeviczami rodu Horvathów). Tutaj nastąpił ciąg dalszy dramatu. Kiedy pewnego dnia 1797 r. Sebastian Benesz wybrał się na polowanie, na zamek wtargnęli zamaskowani zabójcy (prawdopodobnie Inkowie w Niedzicy Czy na zamku w Niedzicy hiszpańscy napastnicy zamordowali inkaską księżniczkę Uminę? Wiele wskazuje na to, że tak. Gdzie należy szukać skarbu Inków, zwanego skarbem Uminy? powstania i konsekwentnie wytępić wszystkich tych, którzy mogliby w przyszłości legitymizować się pochodzeniem z dynastii Synów Słońca. W niebezpieczeństwie znalazł się również Sebastian Berzeviczy i jego córka Umina Berzeviczy. Oto podczas wojny zdarzyło się, że Umina poślubiła bratanka Tupaca Amaru II, Andreasa. Umina wżeniła się tym samym wprost w rodzinę, wywodzącą się od ostatniego władcy Inków. W obliczu klęski powstania jej mąż stał się jedynym pretendentem do tronu, a zarazem spadkobiercą resztki wielowiekowego dziedzictwa Inków. Sebastian Berzeviczy w porę zdał sobie sprawę z zagrożenia. W 1786 roku zabrał Uminę, zięcia oraz kilku Indian i zorganizował ucieczkę z Peru do Włoch. Uciekinierzy, jak głosi legenda, zabrali ze sobą wielki skarb. Miał on w przyszłości pomóc Inkom w odzyskaniu tronu i odbudowie państwa ludów andyjskich – Tawantinsuyu („Państwo pszczół”). Skarb ów został podobno obwarowany klątwą inkaskich kapłanów, a miała ona dosięgnąć każdego, kto zechciałby posiąść skarb w sposób nieuprawniony. Rodzina Berzeviczych osiadła w Wenecji. Tutaj na świat przyszedł syn Uminy i Andreasa – Antonio, któremu nadano inkaski przydomek Unkas. Względny spokój Berzeviczych nie trwał jednak długo. Ich tropem podążyły bowiem hiszpańskie specsłużby, ludzie pozostający na usługach Inkwizycji i królewskich tajnych agentów. W 1796 r. zginął zasztyletowany przez nich mąż Uminy. „Wczoraj wieczorem zabito jednego z Peru, z tych jacy tu są, został pchnięty sztyletem i wrzucony do kanału. Napastnicy rozbiegli się (...)” – donosił swoim władzom jeden z agentów państwa weneckiego. W obawie o życie Uminy i jej kilkumiesięcznego synka, Sebastian Berzeviczy szybko zmienił miejsce pobytu. Porzucił Wenecję, by zatrzymać się nad Dunajcem w Niedzicy, wynajęci bandyci) i zasztyletowali księżniczkę Uminę, zadając jej cios prosto w serce. Sukces konkwistadorów okazał się jednak połowiczny. Syna Uminy, Antonia, ukryła bowiem w porę służba. Zrozpaczony ojciec pochował córkę w srebrnej trumnie pod basztą kapliczną. Eliminacja Uminy przez hiszpański wywiad, z którym związek mogło mieć Bractwo św. Wawrzyńca, zwane też Bractwem Siedmiu Gwiazd, sprawiła, że niedzicka kryjówka przestała być bezpieczna. Dożywający swych lat Sebastian Berzeviczy, aby zmylić trop i zatrzeć ślady, postanowił oddać Antonia Berzeviczy alias Condorcanqui alias Tupaca Amaru III w adopcję swojemu krewnemu z Moraw. 21 czerwca 1797 r. w Dniu Słońca – największego święta Inków – na zamku w Niedzicy spisany został testament, będący jednocześnie aktem adopcji (tzw. testament Inków). W obecności delegacji Prześwietnej Rady Emisariuszy Inków, która zjawiła się na zamku, oraz proboszcza z Frydmana, który spisywał dokument w łacinie, wyznaczono bratanka Sebastiana, Wacława Benesza, wykonawcą ostatniej woli. Zaprzysiężony przed krucyfiksem Wacław Benesz podpisał dokument z następującym zobowiązaniem: „Ja, Wacław Benesz de Berzeviczy, baron de Dondangen, przysięgam wobec Męki Pańskiej, Prześwietnej Rady Emisariuszy Inków i J. O. Stryga mego Sebastiana, uczynionych dzisiaj uchwał ostatnich Prześwietnej Rady być kuratorem i rzetelnym wykonawcą. W szczególności obliguję się: Antonia Inkasa legitime wnuka J. O. Stryga mego Sebastiana (...) dla uchowania go, jak i edukacji przystojnej za swego, wraz z małżonką mą przyjąć, takoż do ksiąg wpisać (...) nazwisko nasze, tytuł i splendor rodu mu dać, by tem pewniej pochodzenie rzeczonego Antonia zakryć, a od pościgu i prześladowców uchronić (...). Za obowiązek sobie biorę, gdyby żadne poselstwo rzeczonego Antonia Inkasa nie odebrało, a Ten do swych leciech pełnych szczęśliwie doszedł, wszystko o krwie i pochodzeniu Jego objaśnić, należny Mu testament bez żadnej opieszałości oddać (...). Grób Uminy, Sebastyanowej córki a Antonia matki, pod basztą kapliczną w czułej mieć opiece, wystawienie Epitaphium do sposobniejszych dni zachowując”. Kilka miesięcy później Sebastian Berzeviczy zmarł. Liczył sobie 99 lat! Na ówczesne lata był to rekord na miarę całego kraju. Co ciekawe, nie umarł ze starości, a od ran zadanych w pojedynku o... dziewczynę. Adoptowany Antonio zabrany został do Krumlowa na Morawach. Tam dorastał w wielodzietnej rodzinie swoich przybranych rodziców. Lata mijały, a Inkowie nie pojawiali się po swojego księcia. Również dla Hiszpanów ślad został skutecznie zatarty. Antonio, teraz Anton Benesz, nie zajmował się rodzinną tajemnicą, która przyniosła tyle nieszczęść. To samo przykazał swoim dzieciom. W jednym z listów jego przybrany ojciec ubolewał, że Antonio tak się przejął Francją i zniemczył, że „o starych dziejach rodu, właściwym nazwisku i tytułach ani słuchać nie chce”. Został mistrzem krawieckim, jak jego przybrany ojciec. Ożenił się z Polką, Barbarą Rubinowską, z którego to związku miał trzy córki i pięciu synów. Potem ożenił się powtórnie. Zmarł w 1877 r. na cukrzycę. Grobu Antonia już nie ma. Prochy jego wskutek likwidacji cmentarza w 1906 r. zostały złożone w zbiorowej mogile. Poszukiwania rodowodowe rozpoczął prawnuk Antona, Andrzej Benesz (1918–1976) – archeolog i polityk, wicemarszałek Sejmu PRL w latach 1971–1976. Próbował ustalić, ile prawdy jest w jego rodzinnej opowieści. Na celowniku jego usiłowań znalazł się budzący emocje hipotetyczny skarb Inków, zwany skarbem Uminy. Na początek odnalazł on pochodzący z 1797 r. akt adopcji Antonia Unkasa, przechowywany w kościele pw. Świętego Krzyża w Krakowie. Świadkiem odkrycia był ówczesny proboszcz, profesor Uniwersytetu Lwowskiego – Andrzej Mytkowicz. Ten kapitalnej wagi dokument dowiódł, że opowieści o księżniczce Uminie i peruwiańskim księciu nie zostały wyssane z palca. Kolejnym odkryciem było wspomniane na początku kipu. Wydawało się, że następnym będzie skarb Uminy... Napis na blaszkach kipu „Dunajecz, Vigo, Titicaca” zinterpretowano w ten sposób, że skarb ukryto w trzech miejscach. Pomimo zaawansowanych prac archeologicznych, zwłaszcza w rejonie kaplicy zamkowej, nie udało się znaleźć ani skarbu, ani trumny Uminy. Znaleziono jedynie resztki gotyckich bram wjazdowych i studnię pod mostem zwodzonym. O pomoc poproszono radiestetów, którzy stwierdzili, że kopano zbyt płytko, a głęboko pod zamkiem ukryty jest loch. Pojawiła się inna ewentualność – że skarbu Uminy w Niedzicy nie ma, gdyż zgodnie z inkaską tradycją złota nie przechowuje się w miejscu zamieszkania. Przez długie lata Andrzej Benesz szukał skarbu na zamku w sąsiednim Tropsztynie. Podejrzewano, że może się znajdować w podziemnym tunelu, wykutym pod Dunajcem. Inni radiesteci potwierdzili istnienie na głębokości ok. 15 metrów dużego skupiska metali i kamieni szlachetnych. Kolejne hipotezy mówią, że skarb spoczywa gdzieś w górskich jaskiniach. Wspomina się o Księżycowej Jaskini oraz Tunelu o Szklistych Ścianach w Levocskich Vrhach lub Spisskiej Magurze, ewentualnie o Tatrach Bielskich lub Wysokich. W Niedzicy istnieje legenda o duchu nieszczęsnej księżniczki Uminy. Ukazuje się on ponoć jako postać w bieli na dziedzińcu zamku i w pobliżu kaplicy zamkowej. Duch ów miał zaprowadzić pewnego furmana zwanego Białym Jakubem do ukrytej komnaty, gdzie stała srebrna trumna, a wokół niej leżały porozrzucane skarby. ARTUR CECUŁA 12 Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r. MITY KOŚCIOŁA (4) Kościół i faszyzm rzeglądając kolejną porcję pożółkłych fotografii, dochodzimy do pewnej oczywistej konstatacji: dwie ideologie – faszystowską i katolicką – łączyło coś więcej niż tylko krzyż, ten Żelazny i krucyfiks, na mundurach zbrodniarzy. Łączyła je pogarda. Wobec ludzi, tych poszczególnych, myślących inaczej, i wobec całych narodów. MarS P Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r. sobotnie popołudnie 24 października lesbijki, geje i przyjaciele przeszli ulicami Wrocławia, by zamanifestować poparcie dla projektu ustawy o związkach partnerskich, zwrócić uwagę na potrzebę publicznej debaty i sytuację ludzi wykluczonych ze względu na orientację seksualną, a przede wszystkim – pokazać, że nie są tworem wyobraźni. Ale że istnieją naprawdę. W kolorowym, pogodnym mimo aury i radosnym marszu – kulminacyjnym punkcie VII Festiwalu przeciwko Wykluczeniom, w ramach którego odbywały się m.in. debaty z udziałem naukowców i publicystów zajmujących się kwestiami mniejszości seksualnych – kroczyło około 300 osób. Także heteroseksualnych, które przyłączały się do manifestujących w geście solidarności. Na transparentach hasła: „Edukacja w szkołach, a nie kościołach”, „W mieście spotkań miejsca starczy dla wszystkich”; „Niech dziedziczy po mnie partner/ka, a nie państwo”. – Jest nas 2,5 miliona, nie możemy być traktowani gorzej niż osoby heteroseksualne – tymi słowami zainicjowała akcję Mirosława Makuchowska, sekretarz zarządu Kampanii przeciw Homofobii. Wyruszyli spod Uniwersytetu Wrocławskiego, przeszli przez starówkę, dotarli do Rynku. Dopiero tutaj na drodze stanęli chłopcy z Narodowego Odrodzenia Polski. Zaprezentowali to, co umieją najlepiej: przepychanki, chamskie okrzyki w stylu: „Nasze ulice, wasze lecznice!”; „Pederaści, lesby, geje, cała Polska z was się śmieje!; „Polska nasza, Holandia wasza!”. Hipotezę, że żyjemy w katolickim kraju, w którym homoseksualizm jako parszywe zboczenie nie może być tolerowany, popierali argumentami pięści. Tych najbardziej szwarnych natychmiast spacyfikowała ochraniająca tęczowy marsz policja. Młodzieńcy z NOP-u rozpoczęli jednak kolejny akt przedstawienia: podskoki w rytm skandowanego hasła: „Kto nie skacze, jest pedałem”. O dziwo – nie wszyscy z nich skakali... Według organizatorów manifestu, efekt został osiągnięty. Mimo że nie pojawił się żaden z zaproszonych polityków. – Myślę, że ludzie zobaczyli, że coś można zrobić we Wrocławiu i że to może być fajne – twierdzi Makuchowska. WIKTORIA ZIMIŃSKA [email protected] Fot. Anna Smarzyńska TO TEŻ JEST POLSKA W W Polsce 18 proc. gejów i lesbijek doświadcza przemocy fizycznej, 80 proc. – psychicznej. Dlatego wciąż czują się obywatelami drugiej kategorii. Od kilku miesięcy Grupa Inicjatywna, w skład której wchodzą członkowie kilku organizacji gejowsko-lesbijskich, opracowuje projekt ustawy o związkach partnerskich. Mowa w niej m.in. o prawie do wspólnego rozliczania podatkowego, możliwości dziedziczenia majątku, korzystaniu z ubezpieczenia zdrowotnego partnera lub partnerki. O pomoc i wsparcie zwracali się do przedstawicieli obecnie rządzących partii i do samego premiera Donalda Tuska. Ten długo nie odpowiadał, aż w końcu ustami rzecznika poinformował, że w obecnej kadencji rząd nie ma zamiaru zajmować się podobnym projektem. A szkoda, bo przecież miało się żyć lepiej. Wszystkim. 13 14 Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r. ZE ŚWIATA Sztuka spółdzielczości Elinor Ostrom dostała Nagrodę Nobla z ekonomii za badania nad „zarządzaniem”. Amerykańska badaczka nie starała się jednak odkryć, jak „wydoić” pracownika. Interesuje ją to, jak działają wspólnoty i spółdzielnie. Profesor z uniwersytetu stanu Indiana skupia się na badaniu „wspólnotowego zarządzania zasobami”. Chodzi o sytuacje, w których wiele osób korzysta z ograniczonych i potrzebnych wszystkim rzeczy. Ostrom badała pastwiska, systemy nawadniania, wodociągi, lasy i łowiska. Wszędzie porównywała, co sprawdza się lepiej – własność prywatna, państwowa czy społeczna (spółdzielcza). Dzięki temu zaprzeczyła dominującej teorii, która mówi, że prywatne zawsze znaczy lepsze; właśnie ta teoria uzasadniała prywatyzację lub nacjonalizację społecznej własności. Odkryła także, że w praktyce to małe wspólnoty najlepiej potrafią zarządzać ograniczonymi zasobami. Wieloletnie studia pozwoliły jej także określić warunki, które muszą być spełnione, by spółdzielnie i wspólna własność mogły efektywnie działać. Jednocześnie dzięki swoim badaniom podważyła jeden z neoliberalnych „dogmatów”. Pokazała, że przekonanie, iż większość ludzi jest ze swej natury egoistyczna i kieruje się jedynie własnym i pojmowanym materialnie interesem, jest błędne. Gminne pastwiska Głównym punktem odniesienia dla Ostrom nie był jednak ekonomiczny liberalizm. W pewnym zakresie było nim jego odbicie w naukach społecznych, bowiem nie tylko ekonomiści uwierzyli w całkowicie egoistyczną naturę człowieka. To przekonanie znalazło też swoje silne odbicie w socjologii i nauce o zarządzaniu. Ta ślepa wiara znalazła swój wyraz między innymi w głośnej „tragedii gminnych pastwisk” – koncepcji, którą w 1968 roku na łamach „Science” ogłosił Garett Hardin. Ogłoszona przez znanego biologa teoria wywarła duży wpływ na nauki społeczne. Była także niezwykle ważna dla badań tegorocznej noblistki. Ostrom wiele razy w swoich pracach odwoływała się do tego pomysłu. Autor artykułu w „Science” próbował udowodnić, że wszelka własność uspołeczniona wcześniej czy później musi paść ofiarą prywatnych celów i interesów. Aby dowieść swojej tezy, Hardin wymyślił teoretyczny koncept i – dla dodania swoim argumentom siły – umieścił go w realnym otoczeniu, a dla jego przedstawienia użył prostego przykładu, który jednocześnie był niezwykle przekonujący. Hardin przedstawił historię średniowiecznych angielskich pastwisk, które – jak wówczas wierzono – zostały zniszczone przez nadmierny wypas bydła. Jego rozumowanie opierało się na założeniu, że pasterze kierowali się egoizmem i swoim wąsko pojętym interesem. Zgodnie z założeniami Hardina, każdy z użytkowników tego wspólnego pastwiska dokona kalkulacji, w której policzy, ile zyska na wypasieniu kolejnej krowy, a ile straci. Zyska, ponieważ przybędzie mu nakarmiona sztuka bydła. Stratą jest jedynie pogorszenie się stanu pastwiska, które jednak powinno dzielić się po równo na wszystkich użytkowników. W związku z tym ten, który oszukuje, musi zyskać. A skoro zyskuje, to ma motywację do oszustwa i wypasa coraz więcej krów. Pisał: „Ruina jest przeznaczeniem, ku któremu pędzą wszyscy, a każdy z nich dąży do własnych najlepszych interesów w społeczeństwie, które wierzy w wolność gminnych pastwisk”. Kierowanie się egoizmem, który jest rozsądny z indywidualnego punktu widzenia, w końcu doprowadza do nieuchronnej degradacji wspólnego gruntu. W konsekwencji tracą wszyscy, a uniknąć tragedii – zdaniem zwolenników tezy o nieuchronności wygranej oszustów – można jedynie dzięki prywatyzacji lub nacjonalizacji i kontroli. Wskazywała, że jej badania empiryczne dowodzą, iż jest zupełnie inaczej. Owszem, są okoliczności i środowiska, w których rządzi właśnie egoizm, jednak w przypadku „gminnych pastwisk” czy raczej „wspólnie zarządzanych zasobów” jest inaczej. Dowodzą tego nie tylko obserwacje Ostrom, ale także wielu innych naukowców. Jednym ze sztandarowych przykładów obalających tezę o niewydolności społecznego zarządzania są, paradoksalnie, obserwacje łąk na pograniczu chińsko-rosyjsko-mongolskim. Jest to miejsce, w którym sąsiadują ze sobą trzy formy własności – prywatna w Chinach, państwowa w Rosji oraz spółdzielcza w Mongolii. Degradacja gruntów znacjonalizowanych wynosiła w trakcie Przede wszystkim, jak twierdzą zwolennicy amerykańskiej badaczki, wspólnotowe „pastwiska” nie są – jak chciał Hardin – „ogólnodostępne”. Aby zasoby nie uległy degradacji, zarządzająca nimi wspólnota musi mieć możliwość karania „pasażerów na gapę” i ograniczania dostępu do swojej własności. I na ogół ma, ponieważ własność wspólnoty nie jest własnością niczyją. Jednocześnie musi istnieć system motywacji, który zachęca do realizacji tradycyjnych ustaleń. I niekoniecznie muszą to być zachęty finansowe. Równie dobrze może chodzić o reputację lub wzajemność działań. To nie wszystko. Zauważono, że wyjątkowo dobrze tego rodzaju metody sprawdzają się w niewielkich grupach, które mają długą tradycję. Ludzie, którzy się znają, nie kierują się we wzajemnych relacjach jedynie chęcią zysku. Takie wspólnoty wytwarzają własne normy, zaufanie i wymuszają wzajemność działań. Ludzie częściej niż zyskiem kierują się w nich przyzwoitością i częściej planują. Zmienia myślenie A naprawdę... „Tragedia gminnych pastwisk” przez lata towarzyszyła tegorocznej noblistce i stanowiła dla niej najważniejszy punkt odniesienia. Ostrom sprawdzała, jak ta nieprzezwyciężalna (przynajmniej w teorii) pułapka społeczna jest rozwiązywana w praktyce. Szybko okazało się, że w rzeczywistym świecie jest nieco inaczej, niż głosiła teoria biologa z Uniwersytetu Kalifornijskiego. „Istotna lekcja z badań empirycznych nad zrównoważonym wykorzystaniem zasobów to to, że jest więcej możliwych rozwiązań, niż zaproponował Hardin” – pisała Ostrom. W jednym ze swoich artykułów napisała: „(...) przewidywanie, że użytkownicy nieuchronnie muszą zniszczyć wspólne zasoby, opiera się na modelu, który zakłada, że wszystkie jednostki są samolubne, pozbawione zasad i starają się zmaksymalizować krótkoterminowe zyski”. Jeżeli te historie wydają się zdecydowanie zbyt egzotyczne, by mogły być prawdziwe, jest jeszcze jedna. Znacznie bliższa, bo pochodząca z zachodniego kręgu kulturowego. Chodzi o łowiska w amerykańskim stanie Maine. Tam w tym samym czasie i obok siebie funkcjonowały dwa reżimy zarządzania dostępem do „łowiska”. Państwo uregulowało dostęp do licencji na łowienie ryb. Natomiast sami zainteresowani, czyli rybacy, reglamentowali dostęp do poławiania krabów. Zasoby ryb w miejscowych wodach ulegały ciągłej degradacji, ponieważ omijano przepisy i nie uznawano ich za wiążące. Nie pomagały nawet kary. W tym samym czasie kraby miały Elinor Ostrom prowadzenia obserwacji (lata 1990/2000) ok. 75 procent. W Chinach, gdzie niewielkie działki przekazano indywidualnym rolnikom, było to 30 proc., a w Mongolii degradacji uległo zaledwie 10 proc. pastwisk. Inny przykład to systemy irygacyjne w Nepalu. Tradycyjnie są one tam zarządzane przez wspólnoty rolników, którzy mają swoje uświęcone zasady i reguły korzystania z wody, do której dostęp jest ograniczony. Niewielkie wspólnoty budują swoje systemy irygacyjne nieco archaicznymi metodami – z kamienia i gliny. Władze, wykorzystując możliwości techniczne, budują zarządzane przez państwo wielkie systemy irygacyjne. Mimo użycia stali i nowoczesnej wiedzy inżynieryjnej efektywność tradycyjnych sposobów nawadniania jest nieporównanie większa. Okazuje się, że tradycja i znajomość otoczenia są więcej warte niż materiały i technologia. się doskonale, a ustalone zasady były respektowane. Musiały być, ponieważ kary były znacznie gorsze. Jedną z nich było wyrzucenie poza środowisko. Elinor Ostrom, jej mąż Vince oraz wielu młodszych naukowców, których zafascynowała tematyka zarządzania wspólnymi zasobami, opisali setki innych miejsc, gdzie zasoby są zarządzane spółdzielczo, tj. wspólnotowo. I, co ważne, gdzie takie zarządzanie się sprawdza. A sprawdza się prawie wszędzie. Dlaczego pastwisko trwa Dzięki długoletnim badaniom, Ostrom opisała warunki, jakie muszą zostać spełnione, by wspólne zarządzanie nie okazało się niszczące dla środowiska i wspólnych zasobów. Nagroda dla osoby, która wprowadza do zarządzania pojęcia zaufania, norm i uczciwości, pokazuje, jak daleko oddaliliśmy się od tego, co na świecie dzieje się w badaniach nad gospodarką. U nas ekonomia to na ogół wciąż twarda nauka, która formułuje niepodważalne prawa. Człowiek w kapitalizmie to „homo economicus”, który dla dobra wszystkich powinien kierować się jedynie własnym interesem. W tym samym czasie społeczność naukowa doceniła politolożkę, która zwraca uwagę na pewne „miękkie”, często niezauważalne elementy międzyludzkich relacji. I podkreśla, że to właśnie te elementy oraz jakość społecznych (nie tylko państwowych) instytucji wpływają na powodzenie lub niepowodzenie gospodarczych przedsięwzięć. Nobel Ostrom pokazał, że Zachód już pogrzebał właściwą polskiemu liberalizmowi uproszczoną wizję człowieka – istoty rzekomo skazanej na egoizm i „grabienie do siebie”. Pogrzebał „homo economicusa”. Pokazał także, że Polska to wciąż naukowy i ideowy zaścianek. Na koniec warto jeszcze wspomnieć, że gminne grunty średniowiecznej Anglii, od których wszystko się zaczęło, w rzeczywistości funkcjonowały bardzo przyzwoicie. Badania historyczne wykazały, że do degradacji wielu z nich doprowadziło dopiero „ogradzanie”, czy jak powiedzielibyśmy dzisiaj... prywatyzacja. ELŻBIETA WALIGÓRA Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r. godzin zabrakło amerykańskiemu sądowi, by zmusić katolicką diecezję Delaware do zapłacenia milionów dolarów odszkodowań dla molestowanych przez księży dzieci. Ale pół doby dla adwokatów zboczeńców w sutannach to wieczność. Dwa tygodnie temu, w poniedziałek, miał się rozpocząć proces 60-letniego księdza Francisa DeLuki. Późnym wieczorem w niedzielę jego zwierzchnicy w purpurowych 12 KOŚCIÓŁ POWSZEDNI adwokaci pierwszej tylko grupy ofiar domagali się dla nich co najmniej 76 milionów dolarów. Sąd upadłościowy uznał natomiast, że całkowita suma (!) odszkodowań dla wszystkich przeszłych i ujawnionych w przyszłości ofiar nie może przekroczyć 38 milionów, bo inaczej „biedna” diecezja przesłałaby normalnie funkcjonować. Nic – tylko molestować! Wspomniany wcześniej Francis DeLuca był księdzem w diecezji Delaware od 35 lat. 3 lata temu został aresztowany za współżycie seksualne – To wstrętny i desperacki krok, by ukryć prawdę i opóźnić wypłacenie odszkodowań starzejącym się ofiarom – odpowiada ich adwokat Thomas Neuberger. Przypomnijmy: gigantyczna afera pedofilska wewnątrz amerykańskiego Kościoła katolickiego ujrzała na dobre światło dzienne po publikacji w „Boston Globe” (2002 rok). Lawina ruszyła, gdy dziennik opisał sprawę księdza Johna Geoghana, który przez 30 lat molestował 67 dzieci (tyle mu udowodniono). Casus Pedofilski fortel sutannach wymknęli się sprawiedliwości. Przynajmniej w części dotyczącej finansów. Zwrócili się bowiem do sądu o ogłoszenie bankructwa swojej diecezji Wilmington, która obejmuje stan Delaware (bajecznie bogaty amerykański raj podatkowy) i kawałek stanu Maryland. Miejscowa struktura kościelna skupia 230 tysięcy katolików (co trzeci mieszkaniec stanu), zaś jej finanse są – jak to w podatkowym raju – zupełnie nieprzejrzyste. Ściślej mówiąc, nie wiadomo dokładnie, ile ma na kontach i gdzie. Z Delaware wolno bowiem transferować aktywa w dowolne miejsce na świecie. Nawet na konta numeryczne. Na razie diecezja wypłaciła ofiarom molestowania 6 milionów dolarów, ale hierarchowie słusznie spodziewali się, że to ułamek tego, co w wyniku kolejnych wyroków przyjdzie im zapłacić. Teraz, po sprytnym wybiegu z bankructwem, będzie tak: ! wbrew groźnej nazwie „bankructwo” diecezja wcale nie przestanie istnieć ani działać; ! od chwili ogłoszenia bankructwa sąd przejmuje pieczę nad aktywami diecezji (konta i nieruchomości) i to on decyduje, w jakiej wysokości wypłacić odszkodowania, tak by... diecezja nie upadła (sic!). Przypomina to trochę tzw. upadłość konsumencką. Gdyby proces rozpoczął się, bankructwa już by nie można było ogłosić. Jak opłacalne jest bankructwo, można zobaczyć na przykładzie diecezji stanu Waszyngton, która też – przerażona widmem milionowych odszkodowań dla ofiar księży pedofilów – ogłosiła w roku 2004 upadłość. No i wygrała na całego, bo z nieletnim kuzynem. Zeznania dziecka były jednak na tyle drastyczne, że śledczy doszli do przekonania, iż tak zboczone skłonności musiały drzemać w wynaturzonym księdzu dużo wcześniej. Nie mylili się. Przez dwa lata odnaleziono 22 kolejne ofiary pedofila w sutannie. Niektóre z nich zboczeniec dopadł trzy dekady temu, gdy były czteroletnimi dziećmi. Następnie detektywi zaczęli zastanawiać się, jak to możliwe, że taka czarna owca mogła ukrywać się tyle lat wśród innych duchownych i nie wzbudzić ich podejrzeń. I znów gruchnęła kolejna bomba. Okazało się, że DeLuca działał... wśród swoich. Takich samych jak on księży dewiantów, którzy pomagali sobie, kryli się wzajemnie, a nawet wymieniali adresami dzieci. Odnaleziono co najmniej dziewiętnastu pedofilów i blisko setkę ich ofiar (dziś są w większości dorosłymi osobami). Śledczy nadal jednak zakładają, że sprawa jest rozwojowa. Stąd ucieczka hierarchów Delaware w bankructwo. – Nie miałem wyboru, musiałem tak postąpić – z rozbrajającą szczerością przyznał biskup diecezji Francis Malooly. waj bracia oskarżyli ks. Roberta Stepka, że przed laty molestował ich seksualnie. Stepek do winy się nie przyznał. Nie ma w tym nic dziwnego, bo większość duchownych idzie w zaparte, lecz ten – z pochodzenia Polak – poszedł znacznie dalej: oskarżył swych oskarżycieli o kłamstwa i zniesławienie. Można pomyśleć: czyżby był niewinny? Fałszywe oskarżenia w skandalu pedofilii kleru w USA zdarzają się sporadycznie i policja ma wypróbowane metody w ich wykrywaniu. W sprawie Stepka nawet archidiecezja chicagowska po dogłębnym zbadaniu D Geoghana (został zamordowany w więzieniu przez współwięźniów) wywołał rzekę pozwów ofiar księży, które do tej pory milczały. W wyniku wszczętych śledztw przestępstwo pedofilii udowodniono ponad 4 tysiącom amerykańskich księży (większość przyznała się do winy). Różne diecezje USA – i te, które uciekły w bankructwo, i te, które próbowały walczyć przed sądami – wypłaciły do dziś ofiarom swoich księży ponad 3 miliardy dolarów. Na przykładzie Delaware widać, że to na pewno nie koniec. Nie koniec, bo szykują się procesy daleko istotniejsze i ciekawsze niż te dotyczące obrzydliwych zboczeńców w czarnych sutannach. Te nowe mają posadzić na ławach oskarżonych przestępców w sutannach... purpurowych. Wiadomo, że hierarchowie (nie tylko w USA) o makabrycznym procederze doskonale wiedzieli i tolerowali go. Czasem nawet wspierali. A gdy gdzieś tam zupa się wylewała, robili wszystko, by skandal tuszować, a winnych ukrywać. Mało tego, ostatnio amerykański sąd orzekł prawomocnie, że w stan oskarżenia można postawić nawet Watykan, bo nie tylko jego prominentni koryfeusze, ale i szefowie Kościoła katolickiego (w tym jeden żyjący) o zboczeniach doskonale wiedzieli. Przez co najmniej 20 lat. Co robiono z dewiantami? Awansowano ich. Nieraz do rangi biskupiej! Niewykluczone zatem, że przyjdzie taki czas, kiedy to na ławach oskarżonych będzie nie tylko czarno i purpurowo, ale także... biało! MAREK SZENBORN sprawy uznała, że istnieją uzasadnione podstawy, by sądzić, że duchowny popełniał przestępstwa. Dlatego w roku 2006 został odwołany z parafii w Burbank. W czerwcu stanowy sąd apelacyjny odrzucił oskarżenie Stepka. Ten nie zrezygnował i odwołał się do Najwyższego Sądu Stanu Illinois, który właśnie odrzucił jego roszczenia. Pozostało już tylko odwołanie do Sądu Najwyższego USA. Stepek utrzymuje, że oskarżający go motywowani są zemstą i mają na widoku korzyści finansowe. Adwokat poszkodowanych przypomina, że bracia nie domagają się żadnego odszkodowania. CS Stepek szarżuje 15 Pecunia non olet hristine Daniel jest lekarzem w Los Angeles, a jednocześnie wyświęconym duchownym w Kościele zielonoświątkowców. Kiedy 55-letnia dr Daniel uznała, że ta ostatnia rola jest dla niej znacznie ważniejsza, została aresztowana i grozi jej wyrok do 80 lat więzienia. C Zarzuca się jej wyłudzenie 1,1 mln dolarów od co najmniej 55 rodzin ludzi chorych i umierających na nieuleczalne nowotwory (osoby w wieku od 4 do 69 lat). Występowała w religijnej telewizji kablowej Trinity Broadcasting Network, twierdzac, że sporządziła mieszankę ziół z całego świata o nazwie „C-Extract”, których zażycie pozwała wyleczyć 60 proc. beznadziejnych przypadków raka. Cudowna mikstura miała również zwalczać choroby Parkinsona i Alzheimera, stwardnienie rozsiane oraz żółtaczkę. Pacjentów zwabiała apelami w programie Trinity „Praise the Lord” (Chwalcie Pana), gdzie zapewniała, że zioła w połączeniu z modlitwą przyniosą uzdrowienie. „Byliśmy świadkami zmartwychwstań” – przekonywała dr Daniel. Ludzie zamawiali miksturę, czyli ciemnobrązowy płyn, płacili od 3,3 tys. dolarów wzwyż, następnie dzwonili pod wskazany numer i modlili się razem z osobą po drugiej stronie. Potem umierali. Gdy pierwotna dawka nie skutkowała, Daniel rekomendowała następną: bardziej stężoną, więc droższą. Za 5 tys. dol. Czasem doradzała chorym... przerwanie chemioterapii i naświetlań promieniami gamma. Naciągała nawet duchownych innych wyznań. Katolicki ksiądz George McKinney, założyciel katedry św. Stefana w San Diego, którego matka umierała z powodu raka jelita grubego, na leczenie jej metodą ziółka plus modły wydał ponad 100 tys. dolarów! Oprócz ziół Daniel sprzedała mu specjalną maszynę własnej konstrukcji, która miała zmniejszać guz, emitując ciepło. Skończyło się jak zawsze – pogrzebem. Rodziny chorych, gotowe uczynić wszystko, by uratować najbliższych, po ich śmierci zdawały sobie sprawę, że padły ofiarą szarlatanki. Zgłaszano skargi do różnych instytucji. Przesłuchiwana Daniel zaprzecza, by angażowała się w alternatywną medycynę. Leczenie modlitwą jest firmowym numerem zielonoświątkowców. Dwa tygodnie przed aresztowaniem Daniel zamknięto recydywistę z Las Vegas, który obiecywał pacjentom z nowotworami cudowne wyleczenie i wzywał do przerwania leczenia szpitalnego. JF Zabiją Obamę? ieczęsto ludzie robią tak drastyczne zwroty światopoglądowe jak Frank Schaeffer. Jego ojciec Francis uznawany jest za twórcę współczesnej amerykańskiej prawicy religijnej. N Syn poszedł w ślady ojca, ale potem zaczął samodzielnie myśleć. W rezultacie tej czynności w roku 1980 wycofał się z ruchu konserwatywnych dewotów, a 20 lat później przeniósł się na lewą stronę sceny politycznej. W swej najnowszej książce „Patience with God. Faith for People Who Don’t Like Religion (or Atheism)” Schaeffer ostrzega przed niebezpieczną radykalizacją chrześcijańskiej prawicy, która dramatycznie nasiliła się po wyborze Baracka Obamy na prezydenta. Obama może zostać zamordowany – alarmuje Schaeffer – lub czeka nas atak w stylu wysadzenia w powietrze biurowca federalnego w Oklahoma City. „To przerażające, jak wielu pastorów w swych kazaniach – co jest udokumentowane – modli się o śmierć prezydenta. Czy trudno sobie wyobrazić, do czego może to doprowadzić religijnego paranoika, który wysłucha takiego kazania i ma w domu kolekcję broni? Osobnikom tego typu do nienawiści wystarczy, że świat lubi czarnoskórego lidera USA. A zobaczycie, jak negatywna będzie reakcja prawicy religijnej na przyznanie mu Nagrody Nobla...”. PZ 16 Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r. NASI OKUPANCI KORZENIE POLSKI (30) Słowiański pochówek Aż do przyjęcia chrześcijaństwa na terenie całej Słowiańszczyzny dominował ciałopalny obrządek pogrzebowy. Kult zmarłych odbywał się głównie przy grobach. Dawni Słowianie, podobnie jak inne ludy, otaczali swoich zmarłych głęboką czcią. Kult dusz przejawiał się u Słowian w modłach za zmarłych i ofiarach, a przede wszystkim w ucztach zadusznych. Najbardziej elementarną formą było periodyczne „karmienie zmarłych”. Dane archeologiczne i źródła historyczne jedynie w ograniczonym zakresie są w stanie przybliżyć przebieg ceremonii pogrzebowej u dawnych Słowian. Zmarły, jeśli zmarł śmiercią naturalną, spoczywał prawdopodobnie przez pewien czas w domu. Ubierano go w najlepsze szaty, nakładano klejnoty, a następnie owijano białym płótnem. Często ciało wynoszono przez okno albo niekiedy podnoszono belkę progową, aby przenieść je pod progiem. Innym zwyczajem było umieszczanie na progu topora albo innego ostrego przedmiotu, tak by odciąć zmarłemu drogę powrotną. Ciało przenoszono w procesji żałobnej na położony niedaleko osady cmentarz i tam palono je w ustrynach, czyli wyznaczonych do tego celu miejscach kremacji zwłok. Obrzęd pogrzebowy był u Słowian w zasadzie wyłącznie ciałopalny, J bo Słowianie wierzyli w oczyszczającą moc ognia. Zmarły, by przejść w zaświaty, musiał zostać oczyszczony, wstępował bowiem ze sfery skalanej do sfery świętej, z profanum do sacrum. Palono go nierzadko w pozycji siedzącej, przywiązanego do siedziska, które spalało się razem z nim. Arabski kupiec Ibn Rosteh, który przemierzał kraje słowiańskie i przekazywał informacje z IX–X w., takimi słowami relacjonował słowiański rytuał pogrzebowy: „Kiedy kto z nich umrze, palą go w ogniu, zaś ich kobiety, kto gdy im umrze, krają sobie nożem ręce i twarze. Gdy zmarły zostanie spalony, udają się do niego nazajutrz, biorą popiół z owego miejsca, dają go do popielnicy i stawiają ją na pagórku”. Z innych tekstów arabskich, a także bizantyjskich (wzmianka Pseudo-Maurycego w „Strategikonie”) wynika, że istniał u Słowian zwyczaj zadawania sobie śmierci przez żonę zmarłego. Był on, podobnie jak dary grobowe, wyrazem przekonania o potrzebie wyposażenia zmarłego na jego dalsze, już pozagrobowe życie, ale też wynikał z obawy, że wszystko, co do niego należy, powinno z nim odejść, by ak wychować dzieci w niereligij nej rodzinie mimo nieprzychyl nej presji religijnego otoczenia? Oto pytanie, przed którymi stoją setki tysięcy polskich rodziców. Wydaje się, że pojawiła się chyba pierwsza pomoc na książka na ten temat. Niewierzący rodzice w Polsce nie mają łatwego zadania, gdy chcą wychować dzieci w duchu wartości humanistycznych, które są bliskie im samym. Często zdani są tylko na samych siebie, no może jeszcze na niereligijnych dziadków, jeśli takowych – wyzwolonych z pęt dogmatyzmu (co raczej u nas rzadkie w tym pokoleniu) – mają. Nie mają jednak, tak jak katoliccy rodzice, prowadzonej na masową skalę światopoglądowej edukacji w szkole, nie mają ateistycznych spotkań i obozów wakacyjnych dla dzieci, brakuje im książek, filmów, a przede wszystkim wszechogarniającego, zgodnego z ich światopoglądem otoczenia, które potwierdza i utrwala to, co w domu jest wpajane od kołyski. Ponieważ sytuacja jest taka, jak ją powyżej opisałem, nie mógłbym nie wspomnieć na łamach cyklu skierowanego do niereligijnej części Czytelników „FiM” o pionierskiej na polskim rynku księgarskim książce wydanej pod redakcją Dale’a McGowana „Poza wiarą. Jak wychować etyczne, wrażliwe dzieci w świeckiej rodzinie”. Od razu zaznaczam, że książka ta – napisana przez zespół nie miał po co wracać. Rytualna śmierć wdowy następowała najczęściej w wyniku uduszenia. W tej sprawie wypowiedział się również niemiecki kronikarz Thietmar, który donosił, że w Polsce przedchrześcijańskiej ciało każdego męża palono po śmierci, żona zaś, której odcinano głowę, podążała za nim. Ówczesne pochówki słowiańskie mogły odbywać się na szczytach pagórków i wzniesień, na drzewach i słupach, a także na sztucznych, stożkowatych nasypach. Do dziś odkrywane są na ziemiach polskich cmentarze z grobami w formie małych kurhanów (odkryto je niedawno m.in. na Dolnym Śląsku, w pobliżu miejscowości Muszkowice). Przypuszcza się, że założenie pierwszych słowiańskich kurhanów (zwanych też kopcami) przypadło na okres, kiedy znaczna część Słowian znalazła się pod dominacją azjatyckiego plemienia Awarów. Wiadomo też, że kurhany na ziemiach polskich usypywały plemiona dackie. Jedno z nich, zamieszkujące łuk Karpat, było twórcą tzw. kultury kurhanów karpackich. Słowianie różnie umieszczali w nasypie spalone szczątki. Zdarzało się, że rozsypywano je, amerykańskich i brytyjskich autorów (także Richarda Dawkinsa) – nie jest pozycją idealną. Jej główną wadą jest to, że została osadzona w realiach aż do bólu amerykańskich, które w dużej części są obce mieszkańcom Europy. Do tego dochodzi styl charakterystyczny dla mentalności zaatlantyckiej umieszczano w jamach, które przysypywano kurhanem lub też ustawiano na kurhanie. W tym kontekście miejscem wielokrotnych pochówków mogła być również kulminacja kopców Krakusa, Wandy oraz Estery (są to kopce najprawdopodobniej proweniencji celtyckiej). Urny z popiołami zakopywane były ponadto na polach i w lasach, ewentualnie umieszczane w domkach (budkach) usytuowanych na rozstajach dróg. Częściej jako lokalizację wybierano miejsca niedostępne, zalesione, dzikie i najlepiej podmokłe. Grzebanie zmarłych „za wodą”, na przykład za rzeką bądź jeziorem, miało stanowić barierę dla dusz, o których sądzono, że mogłyby niepokoić żyjących. Zdarzało się również, że Słowianie wykorzystywali dawne miejsca pochówków megalitycznych. Chowali wówczas swoich zmarłych w pobliżu kamiennych kręgów lub dolmenów (głazy ustawione pionowo). światopoglądowo wspólnotą skupiającą głównie agnostyków. Unitarianie słyną za oceanem (i nie tylko) ze świetnych programów edukacyjnych dla dzieci, które uczą wyzwolonego myślenia, otwartości i życzliwości wobec innych oraz akceptującego stosunku do własnej i cudzej seksualności. ŻYCIE PO RELIGII Rodzice dzieciom i irytujące szczegóły w rodzaju wyliczania w notkach biograficznych autorów liczby ich wnuków albo imion hodowanych kotów, na co czytelnik europejski może reagować tylko wzruszeniem ramion. Ale te dziwaczne szczegóły można jakoś przeżyć dla zasadniczej treści książki, na którą składają się świadectwa rodziców wychowujących dzieci w różnych sytuacjach (np. małżeństwa mieszane ateistyczno-katolickie), relacje samych dzieci z rodzin niewierzących, porady specjalistów od wychowania oraz sugestie tego, jak w sposób laicki świętować, jak rozmawiać na trudne tematy itp. Wśród ciekawostek można wspomnieć artykuł napisany przez... osobę duchowną, panią pastor z Kościoła unitariańskiego, który jest liberalną W książce są też fragmenty wzruszające, jak np. list jednego z autorów skierowany do własnej dorastającej właśnie córki. Znajdziemy tam m.in. taki fragment: „Do tej pory Twoje poglądy były kształtowane przede wszystkim przeze mnie i przez mamę. Ponieważ zajmuję się prowadzeniem badań, pisaniem o różnych poglądach oraz publicznym wygłaszaniem własnych poglądów, lękam się, by moje silne przekonania nie wywarły na Ciebie nadmiernego wpływu. Mam nadzieję, że niezależnie od tego, w co zdecydujesz się wierzyć, dokładnie to przemyślisz i upewnisz się, że są to Twoje własne przekonania, a nie przekonania Twoich rodziców. Twoje poglądy w jakiejś konkretnej sprawie są dla mnie mniej ważne niż to, czy starannie je przemyślałaś, badając argumenty i dowody oraz Zmarłym wkładano do grobów pożywienie na drogę w zaświaty. Świadczą o tym odnajdywane w grobach kości zwierząt, zwłaszcza bydła, rzadziej ptaków. Resztki pokarmów mogą również świadczyć o ucztach, jakie odprawiano na cmentarzach. Część zabytków odnajdywana na cmentarzyskach (w terminologii archeologów to miejsce chowania zmarłych, które przestało pełnić swoją funkcję) znalazła się tam najpewniej w rezultacie ich użycia podczas takich właśnie biesiad – dotyczy to szczególnie rytualnie potłuczonych naczyń, w których było pożywienie i napoje. Uczty pogrzebowe, czyli stypy, stanowiły ważną część słowiańskiego obrzędu pogrzebowego. Były sposobem uczczenia zmarłych i utrzymania więzi pomiędzy zmarłymi a żywymi członkami rodziny i społeczności plemiennej. Organizowano je zaraz po zgonie, ale też 40 dni po śmierci i w dni zaduszne (na przykład w rocznicę śmierci). Wiadomo, że stypy miały huczny charakter. Spożywano wtedy alkohol, odprawiano również rytualne tańce, używając masek. Bizantyjski kronikarz Teofylakt Simokatta, opisując walki, jakie toczyli Słowianie z Bizancjum, wspomniał o interesującym w naszym kontekście wydarzeniu. Otóż opisując ujęcie jednego z wodzów słowiańskich, stwierdził: „Barbarzyńcę zgubiło to, że był nieprzytomny po pijatyce, bo właśnie w tym czasie wyprawiał uroczystość nagrobną po swoim zmarłym bracie, jak to jest u nich w zwyczaju”. Istnieją też zapiski, że na cześć zmarłego urządzano zawody sportowe. ARTUR CECUŁA dokonując głębokiej refleksji”. Myślę, że coś podobnego może napisać tylko głęboko wolny wewnętrznie świecki humanista, który z bojaźnią i drżeniem szanuje godność drugiego człowieka, także wtedy, gdy tym człowiekiem jest jego własne dziecko. Jakiż człowiek z tradycyjnych rodzin religijnych boi się, że wywarł zbyt mocny wpływ na poglądy własnego dziecka? Przecież większość rodziców w Polsce traktuje jako osobistą zniewagę fakt, że ich dzieci obierają inną opcję światopoglądową niż ich własna, i o niczym innym tak nie marzą jak o tym, aby dzieci naśladowały ich we wszystkim, a najbardziej w wyznawanej przez nich religii. Niczego innego też tak bardzo nie pragną jak tego, aby wywrzeć na dzieciach jak najsilniejsze wrażenie, zwłaszcza w kwestiach wyznania. Po to w końcu chrzczą niemowlęta, wtłaczają im do mózgów regułki i modlitwy, zanim jeszcze maluchy zaczną myśleć, organizują komunie i bierzmowania. Decyzję dziecka niezgodną z własną wolą traktują najczęściej jako zdradę, obrazę, publiczną hańbę i powód do konfliktu niezależnie od motywów, jakimi kierowały się dzieci. „Argumenty, dowody i głęboka refleksja” nie mają tu nic do dodania, ba, najlepiej, aby w ogóle nie zaprzątać sobie nimi głowy. Powyższy cytat daje też wyobrażenie o przepaści etycznej, jaka dzieli dobrze rozwiniętą moralność laicko-humanistyczną od autorytarnie religijnej. MAREK KRAK Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r. o ciekawa konstrukcja, bo choć opiera się na opowieściach biblijnych, to bliska jest ich przewartościowaniu. Piotr Czarnecki, religioznawca z UJ, w błyskotliwym eseju „Lucyferianizm niemiecki w XIII w. – zapomniany odłam kataryzmu” wykazuje, że wbrew domniemaniom niektórych autorów lucyferianie nie byli wymysłem inkwizytorów, lecz mutacją kataryzmu. Jeśli byli ascetami, to w gruncie rzeczy byliby przede wszystkim katarami, których odróżniałoby od większości innych katarów to, że dobre bóstwo nazywali Lucyferem, a nie Chrystusem. Według konkurencyjnego T Egipcie czy w Chinach. Z kultem żaby spotykamy się również u niektórych wczesnochrześcijańskich heretyków z Afryki Północnej. Ofici, odłam gnostyków, czcili węża. W Egipcie żaba była symbolem zmartwychwstania. W Indiach żaba uchodziła za symbol ciemnego życia, związanego z materią, ale z drugiej strony – symbol Matki Ziemi. Biblia uznaje ją za zwierzę nieczyste, a Ojcowie Kościoła – ze względu na jej „gadatliwość” – uważali, że jest podoba heretykom. Ropucha zaś związana jest na Zachodzie z symboliką solarną, co wydaje się pasować do wyznawców „słonecznego boga”. PRZEMILCZANA HISTORIA wielkości średniego psa; kroczy on tyłem z uniesionym do góry ogonem. Tego w zad całuje najpierw nowicjusz, potem mistrz, a potem po kolei wszyscy inni, ale tylko ci, którzy są doskonali i godni tego zaszczytu. Niedoskonali, którzy nie uważają się za godnych tego zaszczytu, otrzymują od mistrza pocałunek pokoju. Kiedy wszyscy ponownie zajmą swoje miejsca, wypowiedzą określone formuły i skłonią głowy w stronę kota, wówczas mistrz wypowiada słowa: »Chroń nas!« i powtarza to do ucha najbliżej stojącej osoby, ta powtarza to następnej, która odpowiada (...): »Wiemy o tym, panie!«, na co czwarta osoba dodaje: »Musimy być posłuszni!«”. mężczyzn niż kobiet, wówczas mężczyźni zaspokajają swoją haniebną żądzę także z innymi mężczyznami. Również kobiety przemieniają na tych spotkaniach naturalne obcowanie płciowe w nienaturalne, które uprawiają ze sobą nawzajem. Kiedy już dopełni się ta ohyda, ponownie zostaną zapalone światła i wszyscy znów zasiądą na swoich miejscach, wtedy z ciemnego kąta szkoły, jak to bywa u tych najbardziej niegodziwych ze wszystkich ludzi, wychodzi mąż, powyżej pasa jaśniejący i błyszczący niczym słońce, poniżej zaś włochaty niczym kocur, i jego blask rozświetla całą komnatę. Wtedy mistrz obrywa kawałek materii z szaty nowicjusza NIEZNANE OBLICZA CHRZEŚCIJAŃSTWA (27) Lucyferianie Lucyferianie czcili Lucyfera, ale inaczej niż sataniści. Nie widzieli w nim nasienia diabelskiego, esencji zła. Lucyfer był dla nich prawowitym królem niebios, królem światła i jasnej strony mocy, niesłusznie i podstępnie strąconym ze swego tronu przez Jehowę. domysłu, byliby katarami, którzy świadomie opowiedzieli się za twórcą materialnego wszechświata, odrzucając tym samym pogardę wobec „materii”. A to, co wydawało się przejawem ascezy, mogło być po prostu wegetarianizmem, który istotnie nie zawsze każdemu wychodził na zdrowie. Pewne jest, że papież, który ustanowił średniowieczną inkwizycję, bardzo się ich przestraszył i wezwał do krucjaty przeciwko nim. W bulli „Vox in Rama” Grzegorz IX podnosi alarm na wieść o nowej groźnej herezji, która pojawiła się w Niemczech pomiędzy istniejącymi tam wcześniej kacerstwami. Papież postrzega ją jako niebezpieczniejszą i powszechniejszą niż inne herezje. Dalej mamy opis rytuałów lucyferiańskich, w których pewnie elementy prawdy pomieszane zostały z teologiczną fikcją inkwizytorów: „Kiedy przyjmują nowicjusza i po raz pierwszy wprowadzają go do tej szkoły niegodziwców, wówczas pokazują mu pewien rodzaj żaby, zwanej przez niektórych ropuchą. Niektórzy składają jej haniebny pocałunek na zadzie, inni całują ją w pysk, wciągając przy tym do ust język i ślinę zwierzęcia. Ropucha wydaje się niekiedy naturalnej wielkości, czasami jest wielkości kaczki lub gęsi, najczęściej jednak osiąga rozmiary pieca piekarskiego”. Całowanie żaby w zadek nazbyt przypomina późniejsze opowieści przeciwko wolnomularzom, aby można temu dać wiarę, choć sam symbol żaby mógł być przez lucyferian wykorzystywany. Symbol kultowy żaby występuje już w starożytnym Jakie inne zarzuty formułuje papież? „Kiedy nowicjusz podąża dalej, na spotkanie wychodzi mu mężczyzna niezwykłej bladości, o całkiem czarnych oczach, tak wynędzniały i chudy, że prawie w ogóle bez ciała, sama tylko skóra i kości. Nowicjusz całuje go, czując, że jest on zimny jak lód. Po pocałunku z jego serca znikają do ostatniego szczętu wszelkie wspomnienia wiary katolickiej”. Kostyczny herezjarcha z opisu był prawdopodobnie biskupem lucyferiańskim. Retoryka katolicka tego okresu miała skłonność do przerysowywania ascetycznych cech heretyków. Powszechnie przypisywano im bladość wynikającą z rozlicznych postów, tak bardzo obmierzłych czerstwym i pulchnym katolickim duszpasterzom. W świetle zeznania heretyka imieniem Lepzet, złożonego przed sądem świeckim Kolonii, w sposób nader specyficzny przygotowywano biskupa lucyferiańskiego do pełnienia obowiązków. Wybranego kandydata zaraz po urodzeniu zabierano od matki, by nie żywił się mlekiem. Potem już przez całe życie musiał powstrzymywać się od jedzenia mięsa oraz innych produktów pochodzenia zwierzęcego, z wyjątkiem ryb. Po osiągnięciu pełnoletności kandydat mógł zostać biskupem z prawem przyjmowania nowych członków i udzielania consolamentum, czyli katarskiego sakramentu. O takim właśnie zasuszonym wegetarianinie wspominała zapewne bulla papieska. „Potem siadają do posiłku, a kiedy wstają po jego zakończeniu, zza posągu, który zwykle stoi w tego rodzaju szkołach, wychodzi czarny kot I znów całowanie w zadek! Tym razem kota, czyli diabła, bo jak wyjaśnia „Młot na czarownice”, diabeł posługuje się „tego rodzaju magicznymi zjawami w postaci kota (...), które to zwierzę jest symbolem niewierzących, tak jak pies symbolem księży, według Pisma. Dlatego stale występują one koło siebie; zaś symbolem Zakonu Kaznodziejów (dominikanów) jest, od imienia jego założyciela, szczekający pies walczący z kacerzami”. Jeśli pies jest symbolem księdza (na co niewierzącemu miłośnikowi tych wiernych stworzeń ciężko jest przystać), to oświeceniowy kabaret masoński polegał na całowaniu księży w zad. W takie coś bawili się członkowie Zakonu Mopsów i Mopsic, którzy w humorystycznym rytuale inicjacji całowali w zadek figurkę mopsa. Oni jednak robili to dla zabawy, papież zaś, jak się wydaje, pisze poważnie... „Po tych czynnościach gaszą światła i przystępują do uprawiania najohydniejszego nierządu, nie bacząc przy tym na więzy pokrewieństwa. Jeśli się zdarzy, że przyjdzie więcej i mówi do świetlistego męża: »Mistrzu, to zostało mi dane i teraz ja oddaję to tobie!«, na co świetlisty mąż odpowiada: »Dobrze mi służyłeś. Teraz będziesz mi służył jeszcze więcej i lepiej; daję ci na przechowanie to, co ty mi dałeś« – i natychmiast po tych słowach znika bez śladu”. Pomijając orgię, która jest raczej twórczym wkładem papieskich informatorów i inkwizytorów, świetlista postać ma być zapewne figurą samego Lucyfera, czyli – wedle źródłosłowu – niosącego światło, Syna Jutrzenki, odnoszącego się do Gwiazdy Porannej – Wenus, widocznej nad horyzontem przed wschodem Słońca. Lucyfer z greckiego znaczy eosphoros („niosący świt”) lub phosphoros („niosący światło”). Świetlista postać pół człowieka, pół kota – może tak wyglądał posąg Lucyfera w synagodze lucyferian pod Kolonią? Dalej papież opisuje doktrynę sekty: „Także kiedy co roku na Wielkanoc dostają z rąk księdza Ciało Pańskie, zanoszą je w ustach do domu, po czym wypluwają do śmietnika na 17 pohańbienie Zbawiciela. Poza tym ci najwięksi nieszczęśnicy ze wszystkich nikczemników bluźnią wargami przeciwko stworzycielowi nieba i ziemi, twierdząc w swoim szaleństwie, że ten brutalnie, niesprawiedliwie i zdradziecko strącił Lucyfera do piekła. Wierzą przy tym w tego ostatniego i mówią, że to on jest stwórcą ciał niebieskich i że kiedyś, po obaleniu władzy Pana, powróci jeszcze w chwale. Dopiero przez niego i wraz z nim, a nie przed nim, oczekują także własnego wiecznego zbawienia. Głoszą, że nie należy czynić tego, co podoba się Bogu, lecz raczej to, co mu się nie podoba (...)”. Pohańbiony i strącony „do podziemia” Lucyfer – w wierzeniach lucyferian stwórca ciał niebieskich – może być odczytany jako reprezentacja przewartościowania, jakiego dokonało chrześcijaństwo. Na piedestale postawiono królestwo metafizyczne, traktując królestwo ziemskie Lucyfera jako coś niewartego uwagi (maluczkich). Lucyfer jednak oświeci swym światłem otępiałą ludzkość, by przywrócić właściwy porządek wartości. Głęboko humanistyczne echa zaczynają pobrzmiewać w tego rodzaju koncepcjach teologicznych. To przecież rewolucyjne ujęcie: nie chodziło wszak o banalne „satanistyczne” uwielbienie zła i czarnych ciuszków, ale o pokazanie, że to, co dotąd uchodziło za symbol zła, nie jest nim w istocie! Pierwsze wzmianki o lucyferianizmie w związku z egzekucją w Goslar kilku katarów pochodzą z XI w. Alberyk de Trois-Fontaines pisze w swojej kronice, że w 1233 r. Vigorosus de Baconia, wielki biskup sekty lucyferian (secta luciferianorum), został ujęty i spalony w Tuluzie. Wedle tego autora, lucyferianie mieli poza murami Kolonii jakiś rodzaj świątyni (synagoga hereticorum), gdzie posągowi Lucyfera oddawano cześć do czasu, gdy zniszczył go bohaterski kapłan. Regularne ich prześladowania rozpoczął mroczny inkwizytor Konrad z Marburga (1180–1233), ważna postać w trzynastowiecznym Kościele niemieckim. Po rozpoznaniu sytuacji Konrad zdał sprawę papieżowi, który zareagował na lucyferian wręcz histerycznie. We wspomnianej wcześniej bulli stwierdza bowiem, że wobec tak strasznej herezji nie tylko wszyscy prawi chrześcijanie winni orężnie wystąpić, ale i wszystkie żywioły przeciw nim winny się sprzymierzyć. Powołując się na przykłady Starego i Nowego Testamentu, Grzegorz IX wzywa do użycia siły, obiecując każdemu mordercy nie tylko odpuszczenie grzechów, ale i odpust taki, jaki przysługuje uczestnikom wypraw do Ziemi Świętej. Po papieskim wezwaniu do krucjaty przeciwko heretykom podjął się jej Konrad II, biskup Heldesheim, który wraz z kilkoma innymi hrabiami wymordował lucyferian w ich głównych siedliskach w Nadrenii. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl 18 Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r. CZYTELNICY DO PIÓR Świeccy mistrzowie – cd. Redakcja „FiM” zamieściła w 41 numerze tygodnika ważki list pana Jana Cioska z Gryfic. Problem, który wskazał autor owego listu, jest bardziej skomplikowany, niż jemu samemu i wielu innym osobom może się wydawać, albowiem dotyczy zawodu, który tak de facto w polskiej nomenklaturze urzędowej nie istnieje. Tak jest – nie istnieje. Wprawdzie wszyscy ludzie, których los zetknął ze śmiercią i wynikającą z tego faktu ceremonią pogrzebu, wiedzą doskonale, że taki ktoś bywa bezwzględnie potrzebny, ale i tak urzędnicza machina biurokratyczna tego nie dostrzega. Bez mistrza ceremonii pogrzeb traci na swej oprawie, powadze i podkreśleniu ważności chwili pożegnania bliskiej osoby. Ciężar smutku, jaki panuje w takim momencie w sercach rodziny i przyjaciół zmarłego, nie zawsze pozwala im na swobodne wyrażenie uczuć. Mowę pożegnalną może doskonale napisać i wygłosić zawodowy mistrz ceremonii! I tylko mistrz ceremonii zrobi wszystko, aby uroczystość pożegnalna była na jak najwyższym poziomie. Tym bardziej że w przeciwieństwie do pogrzebów wyznaniowych, które są zawsze takie same (drobne różnice zależne są od wysokości kwoty, jaką rodzina zmarłego ofiaruje parafii, czyli... zapłaci Kościołowi), każda ceremonia bezwyznaniowa jest inna. Inna – bo zawsze jest inne życie kolejnego zmarłego! Bardzo wielu księżom (choć nie wszystkim), szczególnie katolickim, o ile nie zostali wcześniej odpowiednio zmotywowani do większego zaangażowania podczas ceremonii, nie bardzo zależy na dostojnym przebiegu ceremonii. Nader często śpieszą się, aby jak najszybciej ją „odwalić”. Zamiast przemówienia pożegnalnego, o jakie poprosi ich rodzina, zwykle wymruczą podsunięty tekst pod nosem. Mimo takich sytuacji kolejne rodziny zmarłych parafian, nie mając innego „wyjścia religijnego”, i tak przyjdą do kapłana, aby poprowadził pogrzeb. Także wtedy, gdy ksiądz robi to niedbale i byle jak, co setki (!) razy widziałem na cmentarzach. Zawodowy mistrz ceremonii nigdy sobie na to nie może pozwolić! Nie tylko z racji szacunku do rodziny i zmarłego, ale choćby z tej przyczyny, że nikt więcej nie poprosiłby go o poprowadzenie ceremonii. I to niezależnie od faktu, że w naszym kraju zawodowych mistrzów ceremonii z wyższym wykształceniem jest zaledwie kilku. Firmy pogrzebowe, kierując się kwestią finansową, często proponują swoich własnych pracowników, pełniących na co dzień zupełnie inne obowiązki. Ci jednak często mają kłopoty z napisaniem odpowiedniego w formie i treści pożegnania i późniejszym jego wyartykułowaniem przy grobie zmarłego. Jest to istotny problem inhumacyjny, albowiem wokół pogrzebów bezwyznaniowych tworzy się niesprawiedliwa i nader krzywdząca opinia społeczna, że są ubogie w treści i celebrze. Nieprawdą jest, że świeckie ceremonie pogrzebowe są siermiężne i ubogie w swej oprawie. Jako mistrz ceremonii wiem, że cmentarna uroczystość może być i bywa – jeżeli prowadzi ją odpowiedni mistrz – bogatsza w swym ceremonialnym przebiegu, znacznie dłuższa w czasie i zdecydowanie bardziej rozbudowana niż liturgiczna, wyznaniowa. Po ponad 10 latach pracy jako mistrz ceremonii świeckiej zauważam narastającą liczbę pogrzebów bez udziału księdza. I nie myślę tutaj tylko o pogrzebach świeckich, ale również o pogrzebowych ceremoniach ielu z nas nie zdaje sobie sprawy z tego, jak ogromny wpływ na stan naszego zdrowia i samopoczucia ma to, co spożywamy. Owszem, dostrzegamy, że gorzej czujemy się po zjedzeniu określonego posiłku, ale najczęściej nie jesteśmy w stanie powiązać naszych dolegliwości i chorób ze swoją codzienną dietą. Pokarm może być wspaniałym dostarczycielem energii, ale i prawdziwym zabójcą. Jak więc powinniśmy się prawidłowo odżywiać? Odpowiedź, niestety, nie jest prosta. Istnieją przecież setki diet, ale jak dotąd nikt nie opracował optymalnej dla wszystkich. Dieta powinna być zindywidualizowana, gdyż każdy z nas jest odrębną jednostką biochemiczną, odrębną genetycznie. Musimy pamiętać, że istnieją cztery podstawowe grupy krwi: 0, A, B, AB oraz osiem typów przemiany materii – typ metaboliczny o szybkim wytwarzaniu energii A, B, C, D i typ metaboliczny wolny A, B, C, D. Wszystko to powoduje, że sprawa staje się bardzo skomplikowana. Warto jednak zwrócić na to uwagę, ponieważ przetworzone produkty masowo przez nas na co W modlitewnych, które odbywają się na przedśmiertne życzenie zmarłego, bez udziału kapłana. Ten ostatni rodzaj ceremonii zaczął się pojawiać najpierw sporadycznie, potem coraz częściej w ostatnich dwu, trzech latach. W kontekście tego wszystkiego jest dla mnie rzeczą zupełnie niezrozumiałą, dlaczego o uregulowaniu zasad uprawiania tego absolutnie potrzebnego zawodu nie mówi się podczas obrad parlamentarnych, co skutkuje brakiem uregulowań prawnych. Osoba pełniąca funkcję mistrza ceremonii winna mieć licencję na wykonywanie zawodu, a nie tylko jakieś tam okolicznościowe przeszkolenie, o czym łaskawie wspomina pan Jan. Wrażliwość rodzinna w momencie śmierci kogoś bliskiego oraz podczas całej pogrzebowej ceremonii jego ostatecznego żegnania jest postawiona na najwyższym poziomie człowieczym i w takiej sytuacji mistrzem prowadzącym tę uroczystość nie powinien być ktoś przypadkowy. W Stanach Zjednoczonych istnieją specjalne szkoły kształcące mistrzów ceremonii i dające im szeroką wiedzę, niezbędną do właściwego i na odpowiednim poziomie prowadzenia ceremonii pogrzebowych. U naszych południowych sąsiadów, Czechów, funkcjonują szkoły zawodowe przygotowujące do pracy przyszłych grabarzy. W Polsce, jak widać, tę ważną dla rodziny czynność może realizować każdy. Każdy, kto ma na to ochotę. Czas zacząć to zmieniać! Odpowiem na każdy list, przesłany do mnie na adres Redakcji „Faktów i Mitów”. Z wyrazami szacunku Stefan Szwanke mistrz świeckich ceremonii pogrzebowych ulwersujemy się skandalicznymi praktykami współczesnych „łowców skór”, a przecież za dawnych czasów wcale nie bywało lepiej. W 1630 roku pleban parafii w Kiełczynie w diecezji krakowskiej wykopał z grobu na cmentarzu parafialnym zwłoki pochowanego tam młynarza i podrzucił je jego żonie pod dom. A wszystko dlatego, że nieszczęsna wdowa B I straszne, i śmieszne – z bliżej nieznanych powodów – nie dopłaciła pazernemu klesze, czy raczej „hienie cmentarnej”, za pogrzeb męża. Natomiast w 1645 roku zwłoki zmarłego arcybiskupa lwowskiego Stanisława Grochowskiego zaaresztowali w czasie pogrzebu jego wierzyciele – aż do czasu uregulowania należności przez jego spadkobierców. Świadkami zawziętej rywalizacji księży o pochówki zamożnych zmarłych, a ściślej – o doczesne dobra zapisywane przez nich pośmiertnie na rzecz Kościoła, byli mieszkańcy niemal każdej miejscowości, w której ulokowały się co najmniej dwie parafie. W 1742 roku w Kaliszu powszechne zgorszenie wywołała walka pomiędzy kanonikami regularnymi z kościoła św. Mikołaja a reformatami z parafii Świętej Trójcy. Poszło o Bogu ducha winne ciało zmarłego rajcy kaliskiego Macieja Brzostowskiego. Nie zważając na jakiekolwiek dyspozycje, kanonicy zarekwirowali trumnę z nieboszczykiem i czym prędzej pochowali go w swoim kościele. GRUNT TO ZDROWIE Kod metaboliczny dzień spożywane, nawet te powszechnie uważane za zdrowe i dietetyczne, mogą być przyczyną licznych problemów zdrowotnych. Nie w pełni strawione składniki pokarmu razem z toksynami, np. konserwantami, przenikają z jelita do krwiobiegu, gdzie układ odpornościowy rozpoznaje je jako obce białka i uruchamia mechanizm reakcji alergicznej. Odkryto, że przyczyną wielu chorób jest właśnie ukryta alergia pokarmowa, spowodowana pożywieniem niewłaściwie dobranym do naszego indywidualnego ,,kodu matabolicznego”. W ten oto sposób zapoczątkowujemy procesy prowadzące do rozległych reakcji zapalnych, czego konsekwencją jest zniszczenie białych krwinek. Pozbawiony ochrony organizm staje się podatny na infekcje bakteryjne i wirusowe, Reformaci, uważając, że kasa za pochówek zmarłego rajcy akurat im się należy, natychmiast upomnieli się o zawłaszczonego przez kanoników nieboszczyka. Wspierani przez uzbrojoną szlachtę ojczulkowie reformaci szykowali się do odbicia drogocennych zwłok, a kanonicy w celu odparcia planowanego ataku wystawiali specjalne warty przy grobie. Na szczęście w porę interweniował jak również coraz częstsze nowotwory. Jak i kiedy objawi się ukryta alergia pokarmowa, zależy od stanu systemu immunologicznego i trawiennego danego człowieka oraz od jego genetycznych predyspozycji. Właśnie dlatego większość „diet dla wszystkich” nie działa tak, jak byśmy tego oczekiwali, a wiele z nich jest wręcz szkodliwych. Pytanie więc brzmi: które produkty żywnościowe są dla nas bezpieczne, a które nie? Odpowiedź daje test ukrytej alergii pokarmowej, który wykonują specjalistyczne placówki, niestety głównie w dużych miastach (szczegółowe namiary znajdą Państwo w internecie). Taki test pozwala dokładnie ustalić, jakie produkty wpływają negatywnie na konkretny organizm. Stanowi to podstawę do opracowania indywidualnego prymas i definitywnie rozstrzygnął spór kaliskich „łowców skór”, nakazując kanonikom ekshumację zwłok Brzostowskiego i zarządzając jego powtórny pochówek u reformatów. Nie mniej niż przedstawiciele Kościoła do dóbr doczesnych przywiązany był niejaki pan Białek. W 1553 roku zapisał Kościołowi w testamencie cały swój majątek, ale wcale nie na wieki wieków! Zastrzegł sobie bowiem, że dobra mają mu być bezwzględnie zwrócone po obiecywanym... zmartwychwstaniu. AK kodu metabolicznego, do czego gorąco Państwa zachęcam. Najlepsze i najszybsze efekty poprawy zdrowia uzyskuje się, gdy jednocześnie z wdrażaniem indywidualnej diety metabolicznej zastosuje się serię zabiegów nowoczesnej fizjoterapii. Oferta jest szeroka, ale szczególnie polecam jeden z nich – zabieg oczyszczania jelita grubego, czyli hydrokolonoterapia, o której będę pisał w następnych artykułach. Każdy człowiek po 30 roku życia nosi w swoim jelicie kilogramy zaległych, niestrawionych kamieni kałowych, które nieustannie zatruwają organizm i są przyczyną złego samopoczucia i wielu chorób, w tym przede wszystkim raka jelita grubego. Usprawnienie funkcji układu odpornościowego zapewni nam dłuższe życie w zdrowiu, zachowanie młodego wyglądu, wigoru i lepszą kondycję fizyczną. mgr Jacek Jurasik www.hydrocolonoterapia.com.pl Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r. LISTY Krzyż i miecz Wydaje się, że wybory do parlamentu-Sejmu – odbyły się niedawno. Pamiętamy dobrze przysięgi nowo wybranych posłów; ich przykładanie rąk do serca, że niby będą służyć tylko narodowi póki tchu starczy, przestrzegać zapisów konstytucji, dbać o dobro państwa itd. Olbrzymia większość posłów – jako wyznający wartości chrześcijańskie – wzywała Boga, ażeby im w tym pomógł. Co teraz obserwujemy my, wyborcy? Wzajemne oskarżenia, tworzenie atmosfery strachu i groźby. Często kamery sejmowe pokazują zawieszony tam podstępnie krzyż. Niby nic – ale przecież jest to powrót myślami do praktyk średniowiecza, kiedy to wojownicy o wiarę trzymali w jednej ręce krzyż, a w drugiej miecz... Teraz wojuje się nie mieczem, ale oszczerstwem, fałszem, pomówieniem. Chyba warto pomyśleć, Panowie Posłowie, żeby zamiast krzyża powiesić w Waszym przybytku igrzysk czerwoną lampę, która kojarzy się z przyjemnymi, wręcz radosnymi przeżyciami... Sympatyk Lewicy Uwolnić świat! Chciałbym pogratulować organizatorom Marszu Ateistów i Agnostyków w Krakowie. Uważam, że obecnie w Polsce całkowicie klerykalizowanej na watykańską modłę ważne jest, abyśmy my – ateiści, agnostycy, antyklerykałowie – zamanifestowali swój sprzeciw wobec katolickiej indoktrynacji. Marsz odbywał się pod hasłem „Moralność bez wiary”. Oczywiście, katolicy od razu powiedzą za swoim guru JPII, że bez wiary nie ma moralności. Z kolei nasz guru – Richard Dawkins – twierdzi, że źródłem wszelkiego zła są religie. I ma rację. Cała historia ludzkości o tym świadczy. A już szczególnie historia Watykanu. O wierze Dawkins powiedział: „Wiara jest złem dlatego, że nie wymaga uzasadnienia i nie toleruje sprzeciwu”. Na pewno nie wszyscy ateiści to złote anioły, jak też nie wszyscy katolicy to wcielone diabły. Ludzie są po prostu różni – zarówno z jednej, jak i drugiej strony. A nasz Wielki Święty JPII? Niekwestionowany autorytet moralny w Polsce. Śmiem podważyć ten jego autorytet. Krył pedofilię wśród księży w USA. przyjął w Watykanie abpa Lowa, któremu groziło tam więzienie. Robił świętych z przestępców, np. kardynała Stepinaca – Chorwata, który zachęcał do eksterminacji Serbów. Przez całe życie walczył z kawałkiem gumy, której zabraniał używać w dobie szerzącego się AIDS. W czasie jego papieżowania miały miejsce największe afery finansowe, np. pranie brudnych pieniędzy przez Bank Watykański, kontakty z mafią włoską. Szerzej pisze o tym Paul Williams w książce „Watykan zdemaskowany – mafia, zbrodnie, pieniądze”. Ostatnio dowiedzieliśmy się o romansie biskupa Wojtyły z panią Ireną Kinaszewską. Czyli Wojtyła sam skorzystał, a drugiemu nie dał. Nie zrobił nic dla zniesienia chorego celibatu. Już Paweł VI powiedział, że „szatan krąży wokół ołtarza”. Taką to mamy moralność z katolicką LISTY OD CZYTELNIKÓW państwa, rozkłada bezradnie ręce, mamrocząc o braku pieniędzy w państwowej kasie. Nic nie mówi Pan o tym, że brakujące miliardy bezprawnie i wbrew konstytucji RP płyną nieprzerwanie do kleszych kas i przepastnych worów Kościoła katolickiego. Pan – o ironio – animator i pomysłodawca Komisji „Przyjazne Państwo”! Przyjazne komu? Czy nie widzi Pan, że Polska stała się państwem wyznaniowym wśród państw cywilizowanej Europy? nowego roku ma przestać działać. Ani miasto, ani Narodowy Fundusz Zdrowia nie chcą go dłużej utrzymywać. Powód: brak pieniędzy. Zniknie jedyny punkt, w którym człowiek pozbawiony środków do życia, meldunku i ubezpieczenia zdrowotnego mógł liczyć na opiekę medyczną. Nie ma zgody na dobrowolną eutanazję, więc wybranym zaserwuje się przymusową. Czy to „duch święty” prowadzący Hannę Gronkiewicz-Waltz przy podejmowaniu decyzji (jak sama zapewnia) podszepnął jej takie rozwiązanie, czy też mistrz Opus Dei, której jest członkinią? A brak pieniędzy? Gronkiewicz-Waltz właśnie zafundowała warszawiakom (za ich pieniądze, bez pytania o zgodę) wielgachny krzyż na pl. Piłsudskiego, utrzymuje z pieniędzy warszawskiego samorządu Centrum Myśli JP2 (dobrze płatne posadki – ale tylko dla swoich), sowicie dotuje lokatora pałacu na Miodowej, sponsoruje zachcianki Archidiecezji Warszawskiej, że o łożeniu na Caritas nie wspomnę. Pro publico bono oczywiście... Paweł Krysiński Mistyfikacja wiarą. Moralność podwójną, moralność pani Dulskiej, czyli co innego się mówi i co innego robi. Władza i pieniądze to religia księży. Steven Weinberg, fizyk amerykański, laureat Nagrody Nobla, tak mówi o religii: „Religia stanowi obrazę dla ludzkiej godności. Tylko religia może sprawić, że dobrzy ludzie robią złe rzeczy”. Uwolnić świat od religii to hasło nas, ateistów. Waldemar Szydłowski, Gdańsk Państwem, w którym wszechobecny kler nie tylko pasożytuje, ale także decyduje o polityce, ustawodawstwie, finansach, prawie i odpowiedzialności oraz różnicuje i skłóca społeczeństwo według własnych, katolickich kryteriów. Jako ateiści i antyklerykałowie, niezwiązani z żadną z czterech partii dominujących w polskiej polityce, sprzeciwiamy się marginalnemu traktowaniu spraw autentycznie ważnych. Krzysia i Wojtek Palikotowi zamiast gratulacji... PO wyborach Panie Palikot, Pańskie docinki pod adresem Kaczyńskiego na temat jego domniemanej orientacji seksualnej są bardzo wymownym przykładem cech homofoba, które Pan właśnie reprezentuje i które nie dodają Panu splendoru kulturalnego i rasowego polityka. Dlaczego nie potępia i nie krytykuje Pan kleru, który pasożytuje i okrada Polskę i Polaków...? To nie kto inny jak obecny przewodniczący Klubu Poselskiego PO zawarł z klerem umowę ułatwiającą procedury rozdawnictwa polskiego majątku watykańczykom. To nie kto inny jak szef pańskiej partii kilka dni temu złożył z sejmowej trybuny wiernopoddańczą deklarację polskim biskupom, zapewniając ich, że za jego kadencji sprawy Kościoła nie będą przedmiotem żadnej krytycznej debaty... Jakoś nie przeszkadza panu to, że ten lojalny wobec kleru premier polskiego rządu, słysząc o biedzie i trudnościach materialnych najuboższych warstw społeczeństwa i niedostatkach w systemie finansowania „Rozwiążę problemy Warszawy, rozwiążę ten węzeł!” – słowa te słychać było codziennie w kampanii wyborczej mającej wyłonić prezydenta Warszawy. Zadowoleni z jej rządów są – owszem – zarówno pracujący w gmachu na placu Bankowym, jak i jej zaufani obsiadający stołki w miejskich spółkach, których pani prezydent hojnie wynagradza. Doskonałe relacje panują też między panią Waltz i abp. Nyczem. Była szefowa NBP w sprawie antykoncepcji, in vitro i eutanazji mówi jednym głosem z konserwatywnym skrzydłem partii dowodzonej przez Gowina. Zatem prezydent Warszawy ostro wzięła się do roboty, by nie być posądzoną, że nie realizuje polityki PO, „by żyło się lepiej, wszystkim”. Problemem Warszawy jest m.in. bezdomność. Jednak wszystko wskazuje na to, że niebawem kłopot ten może zostać rozwiązany. Prowadzona przez lekarzy wolontariuszy (nie pobierają żadnego wynagrodzenia) przychodnia dla bezdomnych na Wolskiej to jedyny taki ośrodek w Warszawie. Od Gołym okiem widać, że liczba owieczek Kościoła katolickiego w Polsce zmniejsza się, co naturalnie przekłada się na zmniejszanie się dochodów tej instytucji. Aby temu zaradzić, sprokurowano „cud w Sokółce”, który ma być koronnym dowodem, że w konsekrowanym opłatku faktycznie „istnieje Jezus z duszą i ciałem”. Naukowcy z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, wierni i oddani słudzy Kościoła i abp. Ozorowskiego, stwierdzili, że strzępy tkanki dane do przebadania to fragmenty mięśnia sercowego człowieka. Ale dlaczego nie zbadano, czy woda, w której rozpuszczono opłatek, zabarwiła się od krwi, czy zabarwiono ją farbą. Dlaczego nie zbadano DNA tej krwi (jeżeli to była krew) i nie porównano z DNA strzępka tkanki sercowej. Badania na DNA to obecnie działania podstawowe w takich sytuacjach. Sprawa „Sokółki” z daleka śmierdzi mistyfikacją, żeby nie powiedzieć: nędzną średniowieczną prowokacją. Jan Jacisz Próba zabójstwa Moja żona ma raka żołądka. 14.10. br. została przyjęta na oddział chirurgii onkologicznej w Opolu przy ul. Katowickiej 66A. I tu zaczęła się jej przepychanka z kapelanem. Żona otrzymała „Informator dla pacjentów”, w którym napisano, że „pacjenci hospitalizowani mogą korzystać z posługi duszpasterskiej”. W związku z tym codziennie była nagabywana przez pana w kiecce, żeby przyjęła od niego ciastko, mimo że codziennie zdecydowanie odmawiała. W poniedziałek 19 19.10.br. dzięki wysokiej profesjonalności lekarzy wyszła żywa ze stołu operacyjnego, ale trzeba było całkowicie usunąć jej żołądek i śledzionę. Teraz zdesperowany czekam na dalszy rozwój wypadków, a lekarze i personel medyczny dwoją się i troją, by ją postawić na nogi. Natomiast pan kapelan wyczuł korzystną sytuację i koniecznie chciał moją żonę nawrócić na „prawdziwą chrześcijankę”. Nadal się od niego odpędzała – aż do soboty 24.10.br. W feralną sobotę rano, gdy była półprzytomna po zażytych lekarstwach, jak przez mgłę usłyszała jakiejś mamrotanie obok jej łóżka, a następnie jakaś ręka wcisnęła jej coś do buzi. Na tyle zdołała oprzytomnieć, by jeszcze zobaczyć wychodzącego z sali chorych kapelana. Wtedy natychmiast wszystko wypluła do worka na śmieci i to ją chyba uratowało od poważnych powikłań, bo w sobotę jeszcze nie wolno jej było nic pić, a co dopiero jeść! Gdy mi to opowiedziała, w pierwszej chwili miałem się z tym zgłosić na policję, ale po chwili się rozmyśliłem, bo oni też są na kolanach. Zuzanna i Henryk Drzymałowie Opole Tuszowanie zbrodni Jak wyliczył Wolter, było 9 mln 468 tys 800 ofiar inkwizytorów. Powinno się ich wszystkich wynieść na ołtarze jako męczenników. Byłby to absolutny rekord świata, bo do tej pory najwięcej – 106 osób w jednej beatyfikacji – wyświęcił Jan Paweł II. Większość męczenników zamordowanych przez Kościół to ofiary rzymskiej inkwizycji. O tym, jak działali katoliccy siepacze, niech świadczą słowa przeora dowodzącego wojskami inkwizycyjnymi; gdy został zapytany, jak rozpoznać heretyka od chrześcijanina, odpowiedział: „Zabijać wszystkich. Pan Bóg ich odróżni”. Próby zatuszowania tych zbrodni podjął się w 1588 roku Sykstus V – papież, który dokonał egzekucji tysięcy ludzi, w tym mnichów i ich kochanek, które do celów lubieżnych wynajmowały też swe córki. Sykstus V podniósł rzymską inkwizycję do rangi kongregacji. W 1798 roku inkwizycję obalono po włączeniu Państwa Kościelnego do Cesarstwa Francuskiego. Natomiast w 1908 roku Pius X przemienił inkwizycję w Kongregację Świętego Oficjum, a papież Paweł VI w 1965 roku zamienił ją na Świętą Kongregację Doktryny Wiary. Tak to po zamordowaniu milionów ludzi papieże zatuszowali zbrodnię Kościoła. Marian Kozak RACJA Siedlce Korespondent poszukiwany Tygodnik „Fakty i Mity” nawiąże współpracę z dziennikarzem z północnej Polski. Redakcja 20 Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r. OKIEM BIBLISTY Co jednak sądzić o kremacji zwłok i ewentualnym przechowywaniu prochów w domowym relikwiarzu lub rozsypaniu ich w wyznaczonym przez zmarłego miejscu? Czy ciało koniecznie musi być złożone w grobie? Otóż zwyczajem hebrajskim było i jest grzebanie zmarłych. Biblia mówi jednak o wyjątkach, kiedy zwłoki spalano. Prawdopodobnie czyniono to wtedy, kiedy uległy one częściowemu rozkładowi i zachodziła obawa zarazy. Tak na przykład uczyniono ze zwłokami Saula i zwłokami jego synów. Jedynie „kości ich zebrali i pogrzebali pod tamaryszkiem w Jabesz” (1 Sm 31. 12–13). A jak powinien wyglądać chrześcijański pogrzeb i czym się różni od katolickiego? Biblia nie podaje dokładnego opisu obrzędu pogrzebowego, mówi jednak, że przygotowanie i pogrzebanie zmarłych spoczywało na ich najbliższych. Żonę chował jej mąż (Rdz 23. 19), a ojca – jego synowie (Rdz 25. 7–9; 35. 29) lub krewni, którzy zobowiązani byli respektować wolę zmarłego (Rdz 50. 13). Przede wszystkim więc chrześcijańskie (biblijne) nabożeństwo pogrzebowe tym różni się od katolickiego, że odbywa się bez udziału kapłana, który rzekomo wyprasza duchową pomoc zmarłym; nie jest ono oparte na jakichś jednolitych (sztywnych) przepisach liturgicznych i nie jest nabożeństwem za zmarłego. Innymi słowy: nabożeństwo może prowadzić pastor lub ktokolwiek z doświadczonych wierzących, a sama uroczystość żałobna, chociaż jest ostatnią posługą, wyrażającą głęboki szacunek dla zmarłego, nie jest nabożeństwem mającym wyjednać W Liście do Hebrajczyków czytamy też, że zdarzały się przypadki, kiedy to wierzący Izraelici „byli kamienowani, paleni, przerzynani piłą” (11. 37), a w czasach Nerona, chrześcijanie byli rozszarpywani i pożerani przez lwy. Ludzie umierali na różne sposoby i różnie też traktowano ich martwe ciała. W średniowieczu np. wielu tzw. heretyków spłonęło na stosie, a mimo to chrześcijanie wierzą, że wszyscy zmartwychwstaną. Biblia mówi więc, że niezależnie od tego, czy ktoś został pogrzebany, spalony, czy też utonął w morzu, zostanie wzbudzony do życia lub na sąd (Ap 20. 13). Chociaż więc biblijni chrześcijanie opowiadają się raczej za grzebaniem zmarłych, każdy ma prawo zdecydować o formie swego pochówku. W przypadku kremacji, zgodnie z wolą zmarłego, jego prochy mogą zostać umieszczone bądź to na cmentarzu, bądź też (jeśli propozycja zmiany ustawy o cmentarzach i chowaniu zmarłych zostanie przyjęta) w domowym relikwiarzu lub innym miejscu. mu jakieś łaski, nabożeństwem za duszę zmarłego znajdującą się w czyśćcu, lecz nabożeństwem dziękczynnym, które również ma przynosić pociechę pogrążonej w smutku rodzinie i pobudzać obecnych do głębokiej zadumy nad śmiercią i przemijaniem. Różnice związane z uroczystością pogrzebową wynikają zatem z podejścia do objawienia Bożego zawartego w Piśmie Świętym. Kościół katolicki naucza bowiem, że gdy człowiek umiera, idzie od razu do jednego z trzech miejsc: do nieba, czyśćca lub piekła. Uczy więc, że większość wiernych – mimo iż korzystali z posługi Kościoła (licznych mszy, spowiedzi, komunii św., a nawet tzw. ostatniego namaszczenia) – idzie do czyśćca, gdzie ich dusze oczyszczają się z grzechów i przygotowują na spotkanie z Bogiem w niebie. Dalej naucza, że samo cierpienie w czyśćcu nie wystarczy, jeśli Kościół pielgrzymujący im nie pomoże. Stąd płatne modlitwy i msze za zmarłych. PYTANIA CZYTELNIKÓW Pamięć o zmarłych Jak kultywować pamięć o zmarłych w zgodzie z Biblią? Czasem bowiem słychać zarzuty katolików, że ewangeliczni chrześcijanie ze strachu przed bałwochwalstwem lekceważą zmarłych, co jest odbierane jako pewna forma niewdzięczności. Czy tak jest w istocie? I jeszcze jedno: co Biblia mówi na temat chowania zmarłych? Czy ważne jest miejsce pochówku, czy też zwłoki mogą być poddane kremacji? Jak w ogóle powinien wyglądać chrześcijański pogrzeb i czym różni się od katolickiego? Pierwsze dwa dni listopada to dla większości, w tym niekatolików, okazja, by pójść na cmentarz, na groby swoich bliskich, złożyć wieńce, zapalić znicze i modlić się za ich dusze. Ale czy tylko w ten sposób można kultywować pamięć o zmarłych? Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy sięgnąć przynajmniej do czasów patriarchów, bo okazywanie szacunku zmarłym znane jest właściwie od zarania świata. Pisma Starego Testamentu łączą ten szacunek przede wszystkim z tym, kim zmarli byli dla najbliższych oraz społeczeństwa. Bo przecież albo byli otaczani szacunkiem, albo go ich pozbawiano. W tym drugim przypadku, jeśli za życia dopuścili się rażąco złych czynów, pozbawieni byli nawet pogrzebu (1 Krl 14. 11; 2 Krl 9. 34–37; Jr 16. 4) albo honorów pogrzebowych, jak to miało miejsce w przypadku króla judzkiego Jojakima, o którym czytamy: „Nie będą go opłakiwali (...). Będzie pogrzebany jak osioł, wywloką go i wyrzucą poza bramy Jeruzalemu” (22. 18–19). Szacunek dla zmarłych wiązał się zatem przede wszystkim z przygotowaniem i pogrzebaniem zmarłego. Księga Rodzaju opisuje, że kiedy zmarła żona Abrahama, patriarcha „odbył żałobę po Sarze i opłakiwał ją” (23. 2). Następnie zakupił pole z jaskinią i pochował ją (23. 19–20). Później w tej samej jaskini pochowany został Abraham (25. 7–10), Izaak z żoną, Lea, żona Jakuba, i on sam (35.2 9; 49. 29–33). Pogrzeb Jakuba odbył się jednak ze szczególnymi honorami. Ciało zostało bowiem zabalsamowane, a gdy Józef i jego bracia oraz towarzyszący im dworzanie znaleźli się za Jordanem, „urządzili tam wielki i bardzo uroczysty obrzęd żałobny. Józef obchodził po swoim ojcu żałobę przez siedem dni (...). Potem postąpili synowie jego z nim tak, jak im rozkazał: synowie zawieźli go do ziemi kananejskiej i pochowali go w jaskini na polu Machpela, które nabył Abraham wraz z polem na grób dziedziczny” (50. 10, 12–13). Na tym właściwie, poza troską o miejsce pochówku, kończyło się oddawanie honorów zmarłym. Prawo Mojżeszowe wykluczało bowiem – ze względu na niebezpieczeństwo bałwochwalstwa i nekromancji – wszelki kult zmarłych (Kpł 19. 28, 31; 20. 27; Pwt 18. 9–12). Być może również dlatego nikt z Izraelitów nigdy nie dowiedział się, gdzie został pogrzebany Mojżesz (Pwt 34. 6). Nie grób bowiem, lecz życie i działalność prawodawcy miały pozostać w pamięci Izraela. Co więcej, w przypadku takich mężów jak Mojżesz chodzi nie tylko o pamięć, ale również o respektowanie objawienia przekazanego mu na górze Synaj. Jezus powiedział: „Gdybyście bowiem wierzyli Mojżeszowi, wierzylibyście i mnie. O mnie bowiem on napisał. A jeśli jego pismom nie wierzycie, jakże uwierzycie moim słowom?” (J 5. 46–47, por. Łk 16. 31). Przykładem zaś takiej pamięci i posłuszeństwa mogą być Rekabici, o których czytamy w Księdze Jeremiasza (35.). Szczególnie znamienne jest to, że zachowali oni wierność swojemu praojcu mimo upływu czasu. Od pojawienia się Jonadaba, syna Rekaba, do Jeremiasza upłynęło bowiem ponad 200 lat (2 Krl 10. 15). Ich wierność – kontrastująca z nieposłuszeństwem synów judzkich wobec Boga – jest tym bardziej godna uwagi, że nie byli oni Żydami, lecz Kenitami (1 Krn 2. 55), którzy przyłączyli się do Izraela po wyjściu z niewoli egipskiej (por. Sdz 1. 16; 4. 11, 17; 5. 24). To znaczy, że ich postawa wynikała głównie z wiary w Boga. Żywą wiarę cechuje bowiem zarówno posłuszeństwo Bogu, pamięć o zmarłych, nadzieja na zmartwychwstanie i spotkanie się z nimi, jak i wdzięczność dla Boga za to, kim byli i co wnieśli w nasze życie (1 Tes 5. 18). Nie jest więc tak, jak niektórzy przypuszczają, że biblijnie wierzący lekceważą miejsca pochówku zmarłych i zapominają o nich. To, że nie wszyscy kultywują tradycyjne zapalanie zniczy na grobach swoich bliskich, nie świadczy bowiem wcale o braku szacunku dla nich. Biblia jednak ani jednym słowem nie mówi o czyśćcu. Jedynym bowiem sposobem oczyszczenia, tu i teraz, a nie po śmierci, jest wyznanie grzechów Bogu, jak napisano: „Jeśli wyznajemy grzechy swoje, wierny jest Bóg i sprawiedliwy, i odpuści nam grzechy, i oczyści nas od wszelkiej nieprawości” (1 J 1. 9). Biblia kładzie więc nacisk na to, co możemy i powinniśmy zrobić za życia, a nie po śmierci. Dlaczego? Ponieważ „w krainie umarłych nie ma ani działania, ani zamysłów, ani poznania, ani mądrości” (Koh 9. 10). Śmierć kładzie po prostu kres jakimkolwiek zmianom. Biblia mówi: „Postanowione jest ludziom raz umrzeć, a potem sąd” (Hbr 9. 28). Poza tym czytamy: „Oto teraz czas łaski, oto teraz dzień zbawienia” (2 Kor 6. 2). Krótko mówiąc, wieczny los zmarłego nie zależy od praktyk i posług kościelnych, od obecności kapłana ani od mszy i modlitw za jego duszę, ale od Boga, Jego łaski. A także od samego człowieka, który za życia, jak ów celnik z ewangelicznej przypowieści, musi zawołać: „Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu!” (Łk 18. 13). Stąd też biblijne nabożeństwo żałobne, które zwykle rozpoczyna się w domu żałobnym, a kończy przy grobie, jest raczej okazją do wyrażenia Bogu wdzięczności za zbawienie zmarłego. Jest okazją do poświęcenia mu – zgodnie z prawdą – kilku ciepłych zdań, a w szczególności przypomnienia jego drogi wiary. To niejako podsumowanie jego życia, oddanie szacunku zmarłemu i pożegnanie go. W przypadku śmierci ojca lub matki wskazane jest zatem, aby to syn dał świadectwo o tych, którzy go wychowali. Na tym bowiem polega oddanie im najwyższego honoru. Poza tym dla prowadzącego uroczystość jest to również okazja, aby przypomnieć sobie (wszystkim uczestnikom pogrzebu), że jesteśmy tylko pielgrzymami na tej ziemi. Parafrazując wypowiedź Hioba: nadzy przyszliśmy na ten świat i nadzy stąd odejdziemy (1. 21). Ponadto prowadzący nabożeństwo zwraca uwagę na słowa pociechy i nadziei, mówiące o zmartwychwstaniu (1 Tes 4. 13–18). Po tym ewangelicznym przesłaniu, stosownej pieśni zebranych i dziękczynnej modlitwie dziękuje on wszystkim uczestnikom, składa kondolencje najbliższej rodzinie zmarłego i trumna zostaje opuszczona do grobu. Zwykle czynności tej towarzyszą słowa: „Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz” (Rdz 3. 19) oraz: „Idź swoją drogą, aż przyjdzie koniec (...) i powstaniesz do swojego losu u kresu dni” (Dn 12. 13). Uroczystość pogrzebowa kończy się sypaniem kilku garści ziemi na trumnę i składaniem kondolencji rodzinie zmarłego. BOLESŁAW PARMA Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r. Żadne ujawnione przez nas najbardziej szokujące fakty z życia JPII, odsłonięte skandale, przekręty i obrzydliwe tajemnice skrzętnie skrywane za murem episkopatu, a nawet Watykanu, nie wywołały takiej histerii jak niewinna na oko prowokacja dziennikarska związana ze spowiedzią. Przypomnijmy w czym rzecz. Nasz dziennikarz, notabene ksiądz (a nawet były zakonnik z Jasnej Góry) zorganizował prowokację, która na początku nie wzbudziła naszego specjalnego zainteresowania. Przekonał nas, że chce pokazać, jak pobłażliwie traktują spowiednicy swoich kolegów księży, którzy dopuścili się nadużyć seksualnych. Czym to skutkuje? Wiadomo – coraz powszechniejszymi aktami pedofilii wśród kleru. Tekst puściliśmy. Historia była taka: reporter „FiM”, podając się za księdza (nie kłamał, zgodnie z prawem kanonicznym nadal nim jest i nigdy być nie przestanie), poprosił kapłana w pewnej miejscowości o spowiedź i rozgrzeszenie. Opowiedział spowiednikowi (kłamał), jak to nie może się powstrzymać i molestuje seksualnie małą dziewczynkę. Po tej ekspiacji kapłan nałożył na penitenta „straszną” pokutę, mianowicie odmówienie Psalmu 131. Tylko tyle. A może aż tyle? Przyjrzyjmy się fragmentom tych świętych słów: Panie, moje serce się nie pyszni i oczy moje nie są wyniosłe. Nie gonię za tym, co wielkie, albo co przerasta moje siły. Przeciwnie: wprowadziłem ład i spokój do mojej duszy. Jak niemowlę u swej matki, jak niemowlę – tak we mnie jest moja dusza. Całość jest niewiele dłuższa. I to naprawdę wystarczy, by uspokoić, wyciszyć swoją duszę? I można już nie martwić się, czy swoją uspokoiło to dziecko w ramionach swojej matki? Ciekawa koncepcja winy i kary. Zbrodniarza i ofiary. Miary grzechu i dotkliwości rozgrzeszenia. Ale ad rem. Nasz ksiądz dziennikarz (z lipną winą) całą rozmowę nagrał cyfrowym dyktafonem. Wiedział co robi, bo okazało się, że jak mało kto zna swoich niedawnych konfratrów. „FiM” ukazały się w piątek, a już w sobotę rozpętało się autentyczne piekło. Katolickie portale internetowe prześcigały się w wymyślaniu inwektyw pod naszym i autora tekstu adresem. Że: hańba, zgnilizna moralna, łajdactwo, draństwo itp. A wszystko z tego powodu, że jakoby ujawniliśmy świętą TRZECIA STRONA MEDALU tajemnicę spowiedzi. Kłamstwo! Tajemnica dotyczy spowiednika, nie penitenta! Tak stanowi prawo kanoniczne, ale ONI prawa nie czytają. Bo to ONI są prawem. Gdyby tajemnicą pod karą ekskomuniki objęci byli penitenci, już większość dzieci komunijnych – które namiętnie dzielą się przeżyciami z pierwszej spowiedzi – na zawsze znalazłaby się poza Kościołem. A tak na marginesie, to spowiedź – tzw. uszna – została „wynaleziona” przez Krk w roku 1215 podczas soboru laterańskiego. Cel? Władza już nie tylko nad ciałami, ale także nad ludzkimi myślami. W Biblii o czymś podobnym nie ma ani słowa. Kitel, który „polemizuje” z Hołownią mniej więcej tak: Dziennikarska prowokacja określona jest kwestiami etycznymi. Taka prowokacja może być użyta tylko w przypadku bardzo poważnych przestępstw. A nie takich... Co tu dużo mówić, ma rację redaktor Kitel. Wsadzanie tłustej łapy za majteczki dziecka, ślinienie się przy tym, podniecenie płaczem, posunięcie się dalej... i dalej... i jeszcze dalej... Ależ to żadne poważne przestępstwo. Może występek najwyżej. Nie to, co rozwód na przykład, albo nie daj Boże powicie dziecka po in vitro. Obok na redakcyjnej sofie siedzi Paweł Borecki – specjalista od prawa wyznaniowego. Zabiera głos Ani razu podczas całego programu żaden z dyskutantów, żaden Hołownia słowem się nie zająknął o problemie molestowanego dziecka. Że co? Że akurat to dziecko było wymyślone? Ale tysiące innych na całym świecie było jak najbardziej realnych. Niestety! Żaden też Kitel czy Sikorski nie pomyślał o tym, że spowiednik – zamiast kazać recytować zboczonemu przestępcy jakiś wierszyk – mógłby (zachowując pełną tajemnicę spowiedzi) powiedzieć do penitenta: „Posłuchaj mnie dobrze, ja za ciebie mszę odprawię, ja ci dam rozgrzeszenie, ale warunkowe – jeśli ty mi tu przyniesiesz zaświadczenie od psychologa, że podjąłeś leczenie w wiadomej nam GŁASKANIE JEŻA Z życia hien 21 Bo jakoby naruszyliśmy świętą tajemnicę spowiedzi. No to powiem tak: naruszymy ją jeszcze sto, jeszcze tysiąc razy, jeśli dopomoże to wsadzić tam gdzie jego miejsce każdego zboczeńca krzywdzącego dzieci. Czterech już wsadziliśmy, a teraz zintensyfikujemy działania. A co do tych hien, to szanowny panie Hołownia, panowie Kitel i Borecki, księże Sikorski... z tymi zoologicznymi przenośniami i porównaniami to warto czasem uważać, bo może być jak w Orwellowskim „Folwarku zwierzęcym”, którego ostatnie słowa brzmią tak: „Po chwili zwierzęta usłyszały odgłosy kłótni. Przybiegły pod okna i odkryły, dlaczego świnie wydają im się inne. Zwierzęta w ogrodzie patrzyły to na świnię, to na człowieka, potem znów na świnię i na człowieka, i na człowieka... i na świnię, ale nikt już nie mógł rozpoznać, kto jest kim”. Podobno nie inaczej bywa z hienami. Nawet gorzej. Czasem to już trudno rozróżnić, kto tu naprawdę jest hieną, a kto redaktorem. A już z którego medium, to określić wręcz niepodobna. MAREK SZENBORN PS Oto kilka (pierwszych z brzegu, można sprawdzić) komentarzy internautów Onet.pl wpisanych po obejrzeniu programu Hołowni: Bronią ewidentnie skorumpowanych moralnie księży. Każdy czarny w sutannie ma tyle za paznokciami, że można by wykarmić cały Śląsk ~flik Kościół jest po prostu perfidny w bronieniu swojego statusu ~Hania Ale mają cykorię dewianci ~młody Kadr z programu „Między sklepami” Trzy dni po publikacji głos zabrał sam biskup Libera i... ekskomunikował naszego księdza reportera. Wszystko to jednak pryszcz wobec tego, co popełnił redaktor Szymon Hołownia z kanału „Religia TV” (ITI). W programie tym, a później na portalu Onet.pl, wyemitowano w ramach cyklu „Między sklepami” materiał pt. „Dyktafon w konfesjonale”. O tym, jak rzetelny to dokument, niech zaświadczą słowa, jakimi Hołownia go zaczyna: „Dziennikarz, a może raczej dziennikarska hiena, na zlecenie antyklerykalnego brukowca, udając księdza pedofila poszła do spowiedzi...” Później słowo „hiena” w odniesieniu do dziennikarzy „FiM” odmieniane jest przez wszystkie przypadki. Ale przecież Hołownia nie byłby rzetelnym dziennikarzem, gdyby do programu nie zaprosił „niezależnych” gości. Jest więc Bertolt i oświadcza, a raczej kusi: „Ksiądz mógłby zwrócić się do prokuratury w sprawie dziennikarza „FiM”, który popełnił przestępstwo, bo nielegalnie wszedł w posiadanie informacji dotyczących pokuty (sic!). Ja bym na miejscu poszkodowanego wystąpił z wnioskiem o ściganie”. Jasne, że tak. Nie dziecko, nie jego matka powinny poprosić o sprawiedliwość. Nie one powinny mieć ochronę prokuratury, policji, sądów i wszystkich świętych (tych ostatnich to może raczej nie). To biedny podsłuchany i nagrany ksiądz jest tu poszkodowanym – prawdziwą, tragiczną ofiarą. Ale klasą dla samego siebie jest ksiądz Jan Sikorski, który w studiu oświadczył: „To uderzenie w relacje międzyludzkie, w zaufanie do drugiego człowieka”. Kiedy już przez chwilę miałem nadzieję, że mówi o skandalicznej pobłażliwości spowiednika, Sikorski zasyczał: „To hiena dziennikarska”. obu sprawie. Zabieraj się zatem i za tydzień widzę tu ciebie z takim świstkiem”. Zacząłem od tego, że prowokacja naszego reportera wywołała wściekłą reakcję, której jako żywo wcale się nie spodziewaliśmy. A powinniśmy. Uderzyliśmy bowiem w daleko bardziej skrywaną tajemnicę Kościoła niż wszystkie przywłaszczone i przewłaszczone na lewo działki, wille i pałace. W tajemnicę, która rzuciła na kolana Kościół amerykański, poważnie zachwiała australijskim i doprowadziła do kryzysu wiary w ultrakatolickiej Irlandii. W nieokiełznany przez celibat i tyleż traumatyczny popęd seksualny, który na razie w Polsce kisi się w budkach konfesjonałów, ale – przyjdzie czas – wybuchnie. Tego się boją! W programie Hołowni „Między sklepami”, a także na kilku portalach katolickich dziennikarze „Faktów i Mitów” zostali nazwani hienami. buhahahah, więc to kapłan jest poszkodowany! Dyskutujący mają chyba nie po kolei w głowie. ~Miłosz Czy zauważyliście, jak ten cały Szymon odwrócił uwagę od podstawowego problemu, jakim jest śmieszna kara za pedofilię księdza, który się spowiada, a drąży temat nagrywania w kościele?? Taki jest cały KK. ~Ray Zboczeniec czy inna gnida się wyspowiada i dostaje rozgrzeszenie no i jak gdyby nigdy nic przyjmuje komunię, a rozwodnik/rozwodniczka która np. odeszła od męża kata i ułożyła sobie życie z kimś, kto wspiera ją, jest be i rozgrzeszenia nie dostanie. Jezus był człowiekiem, który wybaczał wszystkim, kochał ludzi, pomagał, nie otaczał się luksusem, czego nie można powiedzieć o naszych księżach. Księżulku, który z Was jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień. Kocham Jezusa, wierzę w Boga, a nie w obłudny Kościół. ~Kocham Jezusa 22 akkolwiek by patrzeć, 1 listopada to nie jest miła data. Bez względu na to, jak bardzo czcimy pamięć bliskich nam osób, dzień ten kojarzy się z przemijaniem. Także nas samych. Tak o tym pisał Stanisław Barańczak w wierszu „Święto Zmarłych”... J Okienko z wierszem Podają sobie ręce pod ziemią; leżąc na wznak, rozpychają łokciami zgniłe deski, rozgarniają dłońmi glebę, korzenie traw, odłamki próchna; milcząc spiskują przeciw nam, zbierają siły; zbyt wielu ich już; zbyt wielu skulonych w brzemiennych brzuchach grobów, które sterczą tak kanciasto, że pęka ich ziemista skóra; a oni rosną wewnątrz i rośnie im w płucach ostatni przechowany haust powietrza, choć przebiliśmy im pierś poprzez ziemię kołkiem krzyża; za lekka ziemia im i przegnił krzyż, więc po co ta okrągła data: byśmy mogli choć raz do roku za jednym zamachem przywalić ich wieńcami, przygwoździć świecami i przydusić nabożnym kolanem, aż stracą nagromadzone siły, aż rozerwą podziemny łańcuch rąk, opasujący Ziemię. RACJA Polskiej Lewicy w Siedlcach zaprasza na spotkanie w klubie LECH przy ul. B. Chrobrego 4 w Siedlcach w dniu 7.11.2009 r. Tematy spotkania: 1. Sprzedaż części siedleckiego stadionu 2. Nieprzestrzeganie konstytucji przez siedleckie władze 3. Wolne wnioski Marian Kozak, RACJA Siedlce RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl, tel. (022) 620 69 66 oroczna manifestacja partii RACJA w Toruniu (24 października) przebiegała pod hasłem protestu z powodu bezprawia narastającego za sprawą polityków pozostających na usługach Kościoła. Przewodnicząca partii Teresa Jakubowska podkreśliła szkodliwą działalność większości posłów, którzy tworzą niektóre ustawy zgodnie z wolą kleru, ale za to w rażącej sprzeczności z polską konstytucją. C Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r. RACJONALIŚCI KATEDRA PROFESOR JOANNY S. Cała ziemia w ręce kleru W swoim czasie cała władza poszła w ręce rad. Dziś w ręce kleru idzie cała ziemia. Wystarczy, że księża powiedzą, jaki areał i gdzie chcą dostać, aby słowo stało się ciałem. Politycy wręcz prześcigają się w świadczeniu uprzejmości Kościołowi katolickiemu. Za życzliwe spojrzenie biskupa są gotowi oddać wszystko. Co państwowe lub komunalne. Bezprawie zaczęło się od ustawy z 17 maja 1989 r., w której kościelne osoby prawne potraktowano zdecydowanie lepiej niż zwykłych śmiertelników. Bez opłat zostały uwłaszczone na posiadanych nieruchomościach oraz uzyskały praktycznie nieograniczone prawo do reprywatyzacji. Nawet tego, czego nigdy nie posiadały. Wnioski rozpatruje Komisja Majątkowa złożona z przedstawicieli wyznaczonych w równej liczbie przez MSWiA i Sekretariat Konferencji Episkopatu Polski. W rzeczywistości nikt nie pilnuje interesów państwa ani samorządów. Cała komisyjna władza jest w rękach klechów i ich totumfackich. Ponieważ od orzeczenia Komisji nie przysługuje odwołanie, na porządku dziennym jest posługiwanie się fałszywymi dokumentami i nierzetelnymi wycenami. W konsekwencji to, co Kościół stracił, jest zawsze warte grube miliony, a to, co ma w zamian łaskawie przyjąć, zaledwie marne grosze. Czas na ujawnienie roszczeń był stosunkowo krótki. Upłynął 31 grudnia 1992 r. Siedemnaście mgnień wiosny nie starczyło na rozpatrzenie 3063 wniosków. Podobno złożonych w terminie. Jak dotąd pozostaje tajemnicą, czy Komisja się nie spieszy, bo co nagle to po diable. Czy chce dać czas na rozszerzanie żądań, czy też po prostu jej członkowie lubią dostawać co miesiąc wysokie wynagrodzenie z budżetu. Kościół jest nienasycony. Już dawno dostał znacznie więcej niż za PRL stracił. Dla utrudnienia uczciwego rozliczenia zazwyczaj natychmiast sprzedaje odzyskane, a nienależne grunty. W rzeczywistości najbardziej zainteresowany jest kasą. Znakomity przykład stanowi Kraków, gdzie Kościół wyłudził już ponad 1000 ha i wciąż żąda nowych. Najlepiej w centrum. W kościelnych nieruchomościach częściej uświadczy się hotele, kawiarnie, ekskluzywne sklepy, najbogatsze firmy niż przytułki dla sierot czy samotnych matek. Mocno poszkodowane są szpitale i uczelnie. W budynkach należących uprzednio do dwóch klinik: toksykologii i chirurgii szczękowo-twarzowej mieści się Wyższa Szkoła Filozoficzno-Pedagogiczna „Ignatianum” (choć prywatna, finansowana z budżetu państwa) i centrum wydawnicze, tyle że mniej słynne niż Stella Maris. Bonifratrzy przejęli najstarszy w mieście szpital przy ul. Trynitarskiej. Akademia Rolnicza straciła 9 ha na rzecz norbertanek. Augustianie, choć skasowani w 1950 r. przez kard. Sapiehę, otrzymali budynek przy ul. św. Katarzyny, gdzie mieścił się Wydział Architektury UJ. RACJA w Toruniu Zwróciła m.in. uwagę na powszechne łamanie konstytucyjnego prawa do zachowania milczenia w kwestiach wyznania w polskich przedszkolach i szkołach publicznych, na naruszanie praw kobiet, na wszechobecną cenzurę prewencyjną – zabronioną przez art. 54 konstytucji, a wymuszaną przez ustawę medialną, która wymaga respektowania przez media wartości chrześcijańskich. Gospodarze imprezy – Józef Ziółkowski, Tadeusz Szyk i Stanisław Błąkała – cytowali liczne przykłady łamania prawa wynikające z wpływu Kościoła na różne dziedziny naszego życia. Jarosław Najberg, jedyny radny Torunia z ramienia SLD, który przyszedł na manifestację, mówił o nieodpłatnym przekazywaniu Kościołowi nieruchomości komunalnych przez samorząd. Obecna była również grupa członków stowarzyszenia Młodzi Socjaliści – Brygada Toronto. Manifestację pod pomnikiem Kopernika ubarwił happening, który był ilustracją pazerności Kościoła, pedofilii panującej wśród księży i okrucieństwa zakonnic w stosunku do kalekich dzieci. Widowisko cieszyło się dużym zainteresowaniem publiczności i mediów. Rozdawano także ulotki RACJI oraz egzemplarze „Faktów i Mitów”. TJ Mimo jawnego bezprawia, większość krakowskich radnych jest przeciwna wystąpieniu prezydenta Majchrowskiego do Trybunału Konstytucyjnego w celu zbadania zgodności działań Komisji Majątkowej z Konstytucją RP. Radni, którzy – zamiast reprezentować swoje miasto – stoją na straży interesów kleru, powinni zostać odwołani. Ich haniebny czyn jest jednak o tyle bez znaczenia, że wniosek tej treści, złożony przeze mnie w imieniu lewicy, leży już w Trybunale prawie rok. Zapewne nie doczeka wyznaczenia terminu przed rozpatrzeniem przez Komisję Majątkową ostatniego wniosku. A wtedy zostanie odrzucony, jako bezzasadny, bo Komisji już nie będzie. Na szczęście nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Rozbestwiony bezkarnością kler robił w Komisji takie przekręty, że większość spraw kwalifikuje się do prokuratury i sądu, a nie do Trybunału. Chyba że w Strasburgu. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl PS Europoseł z PiS, niejaki Poręba, który głosował przeciw odebraniu immunitetu Markowi Siwcowi, też się podobno pomylił. I przysłał do mnie e-maila z prośbą, żebym o tym fakcie wszystkich poinformowała. W partii Kaczyńskiego, jak ktoś coś zrobi z sensem, to zaraz się okazuje, że niechcący i jeszcze przeprasza, żeby nie podpaść zwierzchnikowi. Europosłowie Bielan, Kamiński i Ziobro, choć byli obecni, na wszelki wypadek nie głosowali. Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r. 23 ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE Młody pirat pyta starego pirata: – Czemu masz drewnianą nogę? – Kiedyś płynęliśmy i nagle podpłynął rekin i odgryzł mi nogę. – A czemu zamiast prawej ręki masz hak? – Zdobywaliśmy kiedyś inny statek i marynarz, z którym walczyłem, chlasnął mi dłoń szablą. – A czemu nie masz jednego oka? – A bo spojrzałem w górę i akurat mewa mi narobiła prosto w oko. – Przecież od tego oka się nie traci. – No tak... ale to był mój pierwszy dzień z hakiem zamiast ręki. ! ! ! – Jak łatwo stracić na wadze? – Kupić wagę za stówę, a sprzedać za pięćdziesiąt. 1 B 31 8 S 7 9 E P A Fot. A.K. T E D 11 Y A Ł C 24 R U H N R 32 C Z 21 A R I 35 A B 39 S O P R 24 Ą 41 E 44 6 45 K S V 4 I G 53 T 60 A 32 N E Z L A T 25 W G 18 T 27 A 46 2 K 47 R T S K R Y R Z 19 28 L 47 B 48 P 13 G 30 R K E E R O N 33 T M P U 26 R G N G A L T D Y S S I 5 K O 49 31 A 6 22 32 D 50 D 7 51 T R M I B R 23 52 M 33 I 34 53 Y E Ć E 54 F G 9 34 N 14 O K 52 M H I C K E O 27 O 12 A K K Ó 40 N D 50 A Ó P O I 55 O 10 A E Z A A R 29 57 T E D E D O B N Y D D O B R Ą R P A R 14 G A T 67 S T Y R K A S 20 N 13 44 Y O 12 A K T 77 O K Ń 53 T K E P 63 K E 66 N 11 T I R N S 72 E 62 A R Z Ó 41 E 52 Ł T R G 9 28 F W P 65 S B R 5 51 D P A I 79 10 B A 36 T 35 I Ć P 25 35 R 74 E A 24 E 8 Z 26 A P F 69 I Z 8 A I 16 R Y A D 76 S Z 58 A 50 Z 56 A 64 Y N 33 O 58 71 A E K A K 21 B Z T S R S R A E 63 S S W 30 A I 1 J A T N 4 E 22 L Y P 64 E 73 49 A L K A S 48 Z T G J 39 I A 38 13 R P 18 Y O 20 O 31 A U 38 37 19 A S D R M 28 12 U 19 I I M 55 A L 20 29 Z Y 57 A A 3 A P Y B A 59 49 E K E 22 11 R O 1 F M I 78 S 56 Y 62 K 75 47 7 R M N 51 L A 43 A O O E I 46 G 54 Y 68 70 C 6 S 40 15 L 25 R L A 46 P 61 U U A T L G 60 23 45 U 59 E I L A E 42 D 2 T R Ł T R K 30 U K T 54 E R 18 5 S P T Ę E 48 37 S E K B 4 3 A Z 29 K 10 S A T L 17 3 43 A U Y 36 E 42 61 Ę P 15 D W H 34 A M 21 Y E R 17 Z A 14 R Y 23 A A 16 27 KRZYŻÓWKA Poziomo: 1) srebrników dźwięk, 5) na co się bije?, 8) u fotografa, zmienia się w pasie, 10) brał udział w obradach Okrągłego Stołu, 11) firmowa ocena, 14) muzyk w traperkach, 15) o warszawiaku na górskim szlaku, 16) starożytny aquapark, 18) czy to tam mieszkają elfy?, 19) nie za duży Koreańczyk, 21) od córki rybaka, plus dwie rybie łuski, 22) wokół nich fale, sięgają do kolan, 23) świadkowa z lilijką, 25) żyrafa jak koń, 26) poddani zbuntowani, 29) nie musi być posłem, by mieszkać w Brukseli, 30) piosenka śpiewana po angielsku, 32) tłusty od pączków, 33) pracują na parkiecie, prawie jak maklerzy, 34) absolutnie najlepszy ustrój, 38) drzewo na pal, 42) gruźlicy zaczątki, 43) Krupowa koło Krupówek, 44) badanie per ty, 49) na konto małego fiata, 54) tego i chleba trzeba, 56) czysta nie jest obciążona, 57) to jest napad, 58) pomagał Grekom w rachunkach, 59) ma flegmę we krwi?, 63) nigdy nie będzie emerytem, 65) erotyczne jezioro nieopodal Pisza, 68) bywa wnikliwa, 69) prywatka u Tadka, czyli tańce na bańce, 70) ma tylko las i nic więcej, 71) na nim bogini, 72) kurtka dla zakochanych, 73) wypromowane szwedzkie miasto, 74) ramię z nogą, wpada, choć nie wypada, 75) Marek, co pisał o Tomku, 76) Tygrys, Wieprz i Bóbr, 77) dziewczyna pogrążona w medytacjach, 78) wioska na wodzie, 79) dziewięciu wspaniałych Pionowo: 1) beka, co nikomu nie przeszkadza, 2) charakterystyczna woń z chustek na szyję, 3) wykreślony z serca, 4) imię kościelnej aferzystki z Gdańska, 5) dostojny bogobojny, 6) skojarz z policją i ambicją, 7) pomnikowa ściana zjaw, 8) chociaż jest bóstwem, to kocha rozpustę, 9) parszywa choroba, 12) zmysł na dłoni, 13) koleżka mieszka, 17) małpa z drylem, 20) akt z dzieckiem na pierwszym planie, 23) jedna z dziesięciu w stówie, 24) psoci cioci, 27) koniec ciemnogrodu, 28) tego sprzętu z pola złodziej nie ukradnie, 29) z kuszy wyruszy, 31) filmowe żarty gagatków, 35) ganianie z łapaniem, 36) w to miejsce puszczy nie dotarł postęp, 37) strach, że ach!, 39) nie wolno mu tyle, co wojewodzie, 40) kupa roboty, 41) nie bez przyczyny, 44) stała przy Peronie, 45) pisarz w stolarni, 46) lana do vana, 47) na nią kandydat na ministra czeka, 48) Olka z Sandrą, 49) owieczka w farze, 50) pisarz w sklepiku, 51) z tezą w ustach, 52) umowny dodatek, 53) dziewczyny jak kamienie, 55) ta pani żyje bez Pana, 56) sknera z Moliera, 60) miodzio z orzechami między opłatkami, 61) zabaweczka Prusa, 62) tam za żetony dają miliony, 64) bywa w zimie i ma mieć, 65) gra na 14 rąk, 66) kochankowi brak w nich szczęścia, 67) nowa droga zrobiona ze starej. Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie I 2 R T A T 15 16 17 26 36 55 37 O 56 38 57 39 58 40 59 41 T 60 N 61 42 E 62 Ę 43 R 63 K 44 Ę 45 A 64 Rozwiązanie krzyżówki z numeru 42/2009: „Świętopietrze to święto pieprzu”. Nagrody otrzymują: Henryka Lipek z Łodzi, Piotr Kozyra z Lubina, Eugeniusz Pomorski z Rogowa. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na: [email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. Sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Anna Tarczyńska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail: [email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail: [email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 39 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 45,50 zł za kwartał (182 zł za rok). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: [email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 24 ŚWIĘTUSZENIE Przyszło nowe Wielokrotnie publikowaliśmy pochodzące z różnych krajów zdjęcia kościołów zamienionych w świeckie obiekty. W Świnoujściu też zamieniono kościół na kawiarnię. Na razie ewangelicki, ale od czegoś trzeba zacząć Fot. W.P. Rys. Tomasz Kapuściński Nr 44 (504) 30 X – 5 XI 2009 r. JAJA JAK BIRETY to przykłady hoteli stworzonych dla szczególnych urlopowiczów – wybrednych, spragnionych wrażeń i bogatych. W Laponii mamy odpowiedź na efekt cieplarniany – tzw. Śnieżną Wioskę, czyli teren o powierzchni ponad 20 tysięcy metrów kwadratowych, pokryty tonami śniegu, a tam cudny śnieżny hotel. W pokoikach meble zbudowane z lodu i temperatura dochodząca do minus 5 stopni Celsjusza. Każdy, kto zdecyduje się na pobyt w hotelu, otrzymuje śpiwór, ciepłe okrycia i instrukcje, jak przeżyć noc. Dla gości przygotowano specjalne atrakcje: obserwację zorzy polarnej, przejażdżki skuterami śnieżnymi i psimi zaprzęgami, powożenie zaprzęgiem reniferów. W Kaiserslautern, w południowo-zachodnich Niemczech, wybudowano hotel więzienie. Jakiś czas temu mieścił się tam prawdziwy zakład karny. Hotelowe pokoje wyposażone są w kraty, więzienne prycze i drzwi z okienkiem. Goście otrzymują gustowne pasiaki. Hotelowy bar otrzymał wdzięczną nazwę „Za kratami”. Chinka Jiao Meige kupiła kawałek ziemi, żeby założyć farmę. Było na niej tyle grobów, że nikt nie chciał tam pracować. Pomysłowa Jiao wymyśliła więc, że założy hotel dla turystów, którzy chcą „doświadczyć uczucia śmierci”. Budynek ma O CUDA-WIANKI Hotele odjechane kształt chińskiego mauzoleum, a łóżka przypominają trumny. Specjalny hotel dla naturystów wybudowano w szwedzkiej miejscowości Hylterberg. Dziennikarka z „The Times’a”, która odwiedziła szczególny przybytek, wyznała później: „Nie miałam dylematu, w co ubrać się na śniadanie czy spacer. Zrzuciłam swoje zahamowania razem z ubraniami”. Przyjezdni po przekroczeniu hotelowego progu zostawiają wszystkie fatałaszki i... Regulamin zabrania molestowania innych gości oraz seksu w publicznych częściach hotelu. W Japonii popularne są tzw. hotele miłości. Wybudowano ich już ok. 30 tys. Każdego dnia odwiedza je 1,37 milionów par spragnionych cielesnych uciech. Bardzo ważna jest dyskrecja. Za pokój płaci się w małym okienku, w którym można zobaczyć tylko ręce pracownika przyjmującego pieniądze, na hotelowym parkingu tablice rejestracyjne samochodów są zasłonięte. Zadaniem hoteli jest spełnienie erotycznych fantazji gości, stąd stylizacja pokoi: gabinety lekarskie, sale tortur, statki kosmiczne, wagony metra... Właściciele hotelu w Bawarii oferują młodożeńcom luksusowy apartament na noc poślubną (i całodobowe wykwintne wyżywienie). Wszystko gratis. W czym tkwi haczyk? W restauracji, która znajduje się dokładnie pod apartamentem, wisi ozdobny żyrandol. Kandelabr połączony jest łańcuchem nie z sufitem, lecz z jedną ze sprężyn spodu małżeńskiego łoża. Podobno rytmiczne ruchy żyrandola i jego kołysanie wyśmienicie poprawiają gościom apetyt. Sala jest za każdym razem pełna. JC