Pieniądz i cykl koniunkturalny

Transkrypt

Pieniądz i cykl koniunkturalny
Pieniądz i cykl koniunkturalny
Autor: Gottfried Haberler
Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Stanisław Kwiatkowski, Mateusz Benedyk
Ten artykuł został pierwotnie opublikowany w Gold and Monetary
Stabilization (Lectures on the Harris Foundation), red. Quincy Wright,
Chicago 1932.
I
Gdy w czasie tego wykładu będę mówił o cyklu koniunkturalnym, nie
będę myślał o takich finansowych i gospodarczych wstrząsach, jakie przeżyliśmy
w ciągu ostatnich kilku lat na całym świecie. Poruszenie tych dramatycznych
tematów byłoby być może ciekawsze — mowa o spekulacjach, kredytach,
zapaściach na giełdzie, bankructwach, panikach, wewnętrznym i zewnętrznym
ostrym
kryzysie
reperkusjach
finansowym,
tych
udramatyzowania
zdarzeń.
swojej
drenażu
złota
Zamierzam
przemowy
i
i
się
postaram
wszystkich
jednak
się
politycznych
oprzeć
skupić
na
pokusie
bardziej
fundamentalnych zdarzeniach gospodarczych, które leżą u podstaw bardziej
spektakularnych wyżej wymienionych wydarzeń.
Aby zrozumieć cykl koniunkturalny, konieczne jest rozróżnienie pomiędzy
pierwotnymi i fundamentalnymi zdarzeniami a tymi, które są jedynie wtórne albo
przypadkowe.
Fundamentalnymi
cechami
cyklu
koniunkturalnego
jest
sinusoidalne zachowanie aktywności gospodarczej — jeśli mogę pozwolić sobie
na takie ogólnikowe wyrażenie. Rozwój gospodarczy nie następuje w sposób
płynny i zrównoważony. Jest za to przerywany nie tylko poprzez czynniki
zewnętrzne — takie jak wojny i katastrofy — lecz poddany jest także
wewnętrznym zaburzeniom: okresy gwałtownego wzrostu poprzedzają okresy
stagnacji.
Uwagę ekonomistów przykuły z początku zjawiska wtórne — gwałtowne
zapaści i finansowe paniki. Próbowano je tłumaczyć pojedynczymi wypadkami,
pomyłkami,
błędną
spekulacją
po
stronie
zaangażowanych
banków
i
przedsiębiorców. Jednak ich regularne nawroty w XIX w. skłoniły ekonomistów do
uznania, że nie mają do czynienia z odizolowanymi przypadkami, lecz z objawami
choroby toczącej całą gospodarkę.
W drugiej połowie XIX w. wydawało się, że problemy te ulegają
złagodzeniu. Szczególnie te bardziej rzucające się w oczy zjawiska, takie jak
gwałtowne zapaście, bankructwa i paniki, stały się rzadsze, a zdarzały się nawet
cykle
koniunkturalne
całkowicie
ich
pozbawione.
Przed
wojną
zapanował
konsensus, że tendencja ta się utrzyma i dramatyczne wydarzenia, których
świadkiem był wiek XIX, należą do przeszłości.
Obecny kryzys wskazuje, że nasza radość była przedwczesna, ponieważ
plagi te dalej gnębią system kapitalistyczny.
Z
doświadczeń
przeszłości
możemy
się
nauczyć
jednej
rzeczy:
zrozumienie mechanizmu, który wywołuje cykle w systemie kapitalistycznym,
wymaga
zajęcia
się
zjawiskami
fundamentalnymi
oraz
abstrahowania
od
czynników wtórnych, które mogą, lecz nie muszą występować.
Jeżeli
odsuniemy
na
bok
zjawiska
wtórne,
cykl
koniunkturalny
przedstawia się jako okresowe fluktuacje aktywności przedsiębiorców, lub — by
ująć to precyzyjniej — produkcji. Wzrost produkcji nie następuje w sposób ciągły
i nieprzerwany; cechuje go oscylowanie wokół rocznej średniej. Nie ma
większego znaczenia, czy oscylacje te polegają na zmniejszeniu produkcji w
wymiarze absolutnym, czy tylko wpływają na spadek stopy wzrostu.
W tym wykładzie nie jestem zainteresowany pomysłowymi narzędziami,
które statystycy konstruują, aby odizolować cykliczne wahania koniunktury od
innych okresowych i chaotycznych ruchów, na które się nakładają, lub które są
nakładane na nie. Zakładam na potrzeby analizy, że istnieje coś takiego jak cykl
koniunkturalny, który nie jest tożsamy z cyklem sezonowym w każdym roku ani z
chaotycznymi
ruchami
wywołanymi
przez
wojny
czy
okresy
gwałtownej,
państwowej inflacji. Warto to podkreślić, ponieważ zdarzało się, że samo istnienie
takiego oddzielnego typu fluktuacji było podważane. Następnie założę, że
jesteśmy w stanie statystycznie wyizolować te wahania.
Naszym głównym zadaniem będzie wyjaśnienie tych ruchów w kontekście
roli,
jaką
w
nich
odgrywa
pieniądz
rozumiany
w
najszerszym
sensie,
zawierającym kredyt i pieniądz bankowy.
II
Nie istnieje zbyt wiele wyjaśnień cyklu koniunkturalnego — celowo nie
używam
terminu
„teorii
cyklu
koniunkturalnego”,
ponieważ
wiele
osób
uprzedzonych jest do tego terminu — w których znaczącej roli nie odgrywałby
pieniądz. Następujące rozważania mają na celu wyjaśnić, dlaczego każde takie
wyjaśnienie powinno przypisywać centralną rolę pieniądzu. Abstrahując od
wymienionych
wcześniej
zjawisk
wtórnych,
jednym
z
najwyraźniejszych
symptomów cyklu koniunkturalnego jest wzrost cen w czasie prosperity i ich
spadek w czasie depresji. Z drugiej zaś strony odnotowuje się wzrost produkcji w
pierwszej fazie i jej spadek w drugiej. Jednak poza zwiększoną ilością
wyprodukowanych i sprzedanych dóbr, mamy też do czynienia ze wzrostem
aktywności w innych działach gospodarki, gdzie również występuje przyrost ilości
transakcji — jak na przykład na giełdzie papierów wartościowych. Można więc
bezpiecznie powiedzieć, że w pierwszej fazie cyklu występuje wzrost w ilości
dokonywanych transakcji, podczas gdy w drugiej następuje jej spadek.
Powinno być jasne, że w celu obsłużenia tej dodatkowej ilości płatności,
konieczna jest zmiana w cyrkulacji środków płatniczych w najszerszym sensie.
Musi nastąpić jedna z następujących rzeczy:
(a)
przyrost ilości złota i legalnego środka płatniczego;
(b)
przyrost ilości banknotów;
(c)
przyrost ilości depozytów bankowych i kredytu;
(d)
przyrost ilości czeków, weksli czy innych środków płatniczych służących
częściej lub rzadziej jako substytuty pieniądza;
(e)
przyrost szybkości cyrkulacji w przynajmniej jednym z wymienionych
środków płatności.
Nie twierdzę, że lista ta jest wyczerpująca. Jest raczej wyrazem
terminologicznej wygody w tym, jak chcę się wyrażać. Niektórzy autorzy wolą
nazywać depozyty bankowe, z których można korzystać przy użyciu czeków,
pieniądzem,
pieniądzem
bankowym
czy
pieniądzem
kredytowym.
Inni
pozostawiają termin „pieniądz” jedynie dla prawnego środka płatniczego, a o
depozytach
mówią
jako
o
środku
do
gromadzenia
oszczędności
lub
do
zwiększania efektywności dokonywania płatności poprzez zwiększenie szybkości
obiegu pieniądza. Jeszcze inni mają awersję do terminu „szybkość obiegu
pieniądza” i wolą mówić o zmianach w zapotrzebowaniu na pieniądz i środki
płatnicze.
Nie wdając się w te techniczne szczegóły, mam nadzieję, że jest jasne, iż
wzrost ilości środka płatniczego musi wystąpić w boomie, zaś w kryzysie nastąpi
jego kontrakcja.
Żadna poważna teoria starająca się wyjaśnić cykl koniunkturalny nie
może sobie pozwolić na przeoczenie, zignorowanie lub zaprzeczenie temu
faktowi. Spory mogą pojawić się jedynie na płaszczyźnie: (a) w jaki sposób
ekspansja zachodzi — czy pierwotny impuls pochodzi z ilości pieniądza
kredytowego lub prawnego środka płatniczego i złota, czy tylko z przyśpieszenia
obiegu któregoś ze środków płatniczych; oraz (b) jaka jest przyczynowoskutkowa kolejność zdarzeń.
Jeśli chodzi o kolejność przyczynowo-skutkową, to — ogólnie rzecz
ujmując — wydaje się, że możliwe są dwie odpowiedzi:
1. Można założyć, że impuls pochodzi ze strony pieniądza; że obieg zostaje
zwiększony poprzez celowe zachowanie się banków lub władz monetarnych
— i że to jest przyczyną późniejszego łańcucha wydarzeń.
2. Można twierdzić, że władze monetarne odgrywają rolę pasywną; że
pierwotny impuls wychodzi ze strony towarowej; że zmiany w popycie na
niektóre towary, zmiany w strukturze produkcji, wynalazki i innowacje,
klęska urodzaju czy psychologiczne siły optymizmu i pesymizmu — że
któreś z tych zjawisk i jego następstwa zwiększają lub zmniejszają
wielkość produkcji, co w kolejnym kroku zwiększa obieg pieniądza.
Większa podaż towarów generuje większy przepływ pieniądza.
Teorie należące do pierwszej kategorii, które utrzymują, że przyczyna
cyklicznych
wahań
leży
po
stronie
pieniądza,
można
nazwać
„teoriami
monetarnymi” cyklu koniunkturalnego. W szerszym znaczeniu możemy jednak do
nich włączyć także te teorie, które sugerują, że pierwotny impuls może pochodzić
ze strony towarowej, lecz utrzymują, że właściwe zachowanie władz monetarnych
— efektywna i elastyczna regulacja obiegu pieniądza — może zapobiec
poważnym zaburzeniom.
Jak
zapewne
wiecie,
najczęściej
rekomendowanym
kryterium
wyznaczającym pożądane w takiej teorii zachowanie jest „stabilizacja poziomu
cen” w jednym ze znaczeń tego wieloznacznego terminu. Zapewne zgodzimy się,
że nie sposób omówić tę kwestię w czasie jednej godziny. Ograniczę się więc do
wskazania na niedoskonałości tego typu teorii monetarnych i ich zaleceń, które
skupiają się wokół poziomu cen. Następnie postaram się przedstawić bardziej
wyrafinowaną teorię monetarną, która została opracowana w ostatnich latach,
choć nie jest jeszcze w tym kraju tak dobrze znana, jak na to zasługuje *. Ta
udoskonalona teoria zdaje się wyjaśniać niektóre cechy cyklu koniunkturalnego,
które nie są do końca zgodne z prostszym podejściem monetarnym, które
identyfikuje wpływy monetarne ze zmianami w poziomie cen.
III
Tradycyjne podejście monetarne, którego reprezentantami są uznani
autorzy, tacy jak pan Cassel, szwedzki profesor, czy pan Hawtrey z angielskiego
Ministerstwa Skarbu, traktuje fazy cyklu analogicznie do tworzonej przez rząd
inflacji i deflacji. Miejmy jasność, ma być to — co do zasady — dużo łagodniejsza
forma inflacji i deflacji, jednak mająca takie same korzenia jak jej groźniejsze
odpowiedniczki. Pan Hawtrey wyraża to w bezkompromisowym dictum: „Cykl
koniunkturalny jest zjawiskiem czysto monetarnym” i ten cykl jest, co do zasady,
tożsamy z inflacją z czasów wojny i następującą po niej deflacją, wynikającą z
celowych zabiegów rządów dla przywrócenia przedwojennych kursów wymian
swoich walut.
Pan Hawtrey oczywiście zwraca uwagę na istotną różnicę w sile tych
dwóch typów inflacji i deflacji, a mianowicie na fakt, że ekspansja i kontrakcja,
które wywołują cykl koniunkturalny, następują głównie poprzez niedostosowanie
stopy dyskontowej, co nie jest typową metodą, jakiej używają do wywołania
inflacji rządy. Twierdzenie, że obniżka stopy dyskontowej, szczególnie przez bank
centralny, skłoni ludzi do pożyczania więcej, zwiększając tym samym ilość
krążącego środka płatniczego i ceny, jest obecnie praktycznie powszechnie
uznaną doktryną. Zwiększenie stopy dyskontowej będzie miało przeciwny efekt
— będzie powodowało tendencję do obniżenia cen lub, jeśli ceny rosły, do
zahamowania tego wzrostu. Wiem oczywiście, że powyższe zdanie powinno być
przedstawione
z
pewnymi
zastrzeżeniami.
Ufam
jednak,
że
przed
tak
kompetentną widownią wystarczy napomknąć, że twierdzenie to jest prawdziwe
pod warunkiem, że wpływ stopy dyskontowej nie jest kompensowany innymi
czynnikami wpływającymi na skłonność przedsiębiorców do brania pożyczek.
Mając to na uwadze, możemy powiedzieć, że ceteris paribus zmiana w stopie
dyskontowej będzie miała rzeczony wpływ na ceny. W każdej sytuacji istnieje
taka stopa dyskontowa, która utrzyma ceny na stałym poziomie. Obniżenie stopy
poniżej tego poziomu spowoduje ich wzrost, zaś jej podwyższenie — wzrost.
Pan Hawtrey twierdzi, że istnieje w naszym systemie bankowym
tendencja, by utrzymywać stopy procentowe zbyt nisko w czasie boomu. Ceny
wtedy rosną, następuje inflacja kredytowa i — wcześniej czy później — banki
zmuszone są do podjęcia kroków w celu ochrony swoich rezerw. Zwiększają
stopy procentowe, doprowadzając do kryzysu i depresji.
Nie mamy tu czasu, aby szczegółowo opisywać pomysłowe wyjaśnienie,
którym pan Hawtrey tłumaczy fakt, że banki zawsze idą o krok za daleko, że
poruszają się niczym wahadło od jednego skraju do drugiego, nie zatrzymując się
na równowagowym poziomie stopy procentowej. Argumenty pana Hawtreya
różnią się od tych profesora Irvinga Fishera i innych autorów z tej grupy. To, co
łączy ich wszystkich, to dostrzeganie źródeł zaburzeń gospodarczych w ruchach
poziomu cen. Poprzez zmiany w poziomie cen ekspansja i kontrakcja kredytu
oraz pieniądza mają wpływ na gospodarkę. Wierzą ponadto, że stabilność
poziomu cen jest wystarczającym kryterium oceny racjonalności wielkości podaży
kredytu. Jeżeli możliwe byłoby utrzymanie stabilnego poziomu cen, po boomie
nigdy nie następowałaby depresja. Jeżeli poziomowi cen pozwolono by urosnąć,
zaś nieunikniona reakcja nastąpiłaby, to aby zakończyć kryzys i przywrócić
równowagę, wystarczyłoby zatrzymać spadek cen.
Wytłumaczę
teraz,
dlaczego
to
wyjaśnienie
wydaje
mi
się
niewystarczające. Innymi słowy, postaram się pokazać, że (a) poziom cen
stanowi systematycznie mylący wskaźnik dla prowadzenia polityki monetarnej
oraz że jego stabilność nie wystarcza, aby zabezpieczyć się przed kryzysami i
depresjami. Jest tak, ponieważ (b) ekspansja kredytowa ma dużo głębszy i
bardziej fundamentalny wpływ na gospodarkę, szczególnie zaś na strukturę
produkcji, niż wyraża to zmiana poziomu cen.
Główną wadą tych teorii jest nierozróżnianie pomiędzy spadkiem cen,
który wynika z faktycznej kontrakcji, a takim, który wynika z obniżenia kosztów
jako konsekwencji wynalazków i technologicznych innowacji. (Przyznaję w tym
miejscu, że zarzut ten nie dotyczy pana Hawtreya, który poprzez specyficzną
definicję „poziomu cen” zauważa to rozróżnienie, jednak nie wyciąga z niego
odpowiednich wniosków).
Jest prawdą, że w przypadku absolutnego spadku ilości pieniądza, popyt
zmniejszy się, ceny spadną i nastąpi recesja. Normalne warunki powrócą dopiero
wtedy, gdy wszystkie ceny zostaną obniżone, wliczając w to ceny czynników
produkcji, szczególnie zaś płace. Może być to długi i bolesny proces, ponieważ
niektóre ceny, np. płace, są sztywne, a także dlatego, że niektóre ceny oraz długi
zakontraktowane są na określony czas, w którym nie mogą być zmienione.
Z powyższego nie wynika jednak, że tak samo będzie w przypadku
spadku cen wynikającego z obniżenia się kosztów. Powszechnie uznaje się, że
okres poprzedzający obecną recesję obfitował w ulepszenia technologiczne —
zwłaszcza w wydobyciu surowców i w produkcji rolnej, ale także w produkcji
fabrycznej.
Naturalne w takiej sytuacji jest, by ceny spadały stopniowo. Taki spadek
nie może mieć negatywnych konsekwencji, jaki ma spadek wynikający z
obniżenia się ilości pieniądza. Moglibyśmy być może mówić o „względnej deflacji”
ilości pieniądza, względem wielkości produkcji, którą kontrastować można z
„absolutną deflacją”.
Szczególnie ci autorzy, którzy kładą nacisk na rzadkość złota jako
przyczynę obecnej recesji, winni są przeoczenia wyraźnej różnicy pomiędzy
absolutną i względną deflacją. Rzadkość złota skutkować może jedynie relatywną
deflacją, która nie mogłaby skutkować obecną recesją. Nieco później zajmiemy
się pośrednim związkiem — nie wpływem — między „niewielką ilością” rocznego
wydobycia złota a tym, jak ostra jest obecna recesja i jak gwałtowne są spadki
cen.
Jak już wspomniałem, w latach 1924–27 i 1928 doświadczyliśmy
bezprecedensowego wzrostu produkcji. Ceny towarów, mierzone wskaźnikiem
cen hurtowych, były — jak wszyscy wiemy — bardzo stabilne. Wynika z tego, i
bezpośrednie badania statystyczne to potwierdzają – że ilość środka płatniczego
musiała wzrosnąć. Moglibyśmy nazwać ją „względną inflacją”, czyli takim
wzrostem ilości środka płatniczego, który nie spowodował wzrostu cen towarów,
ponieważ jedynie kompensował równoległy wzrost wielkości produkcji.
Pozwala
nam
to
domniemywać,
że
to
właśnie
względna
inflacja
sprowadziła na nas problemy. Jeżeli tak by było — a wiele wskazuje na to, że to
bardzo prawdopodobna możliwość — to stałoby się oczywiste, że poziom cen jest
mylącym wyznacznikiem polityki monetarnej i że istnieją takie pieniężne efekty
wpływające na gospodarkę, które nie mogą być odzwierciedlone w poziomie cen
— przynajmniej w tym obrazowanym przez indeks cen hurtowych. Co więcej,
istnieją
dalekosiężne
wpływy
pewnych
ruchów
pieniężnych
na
system
gospodarczy — mogące być widoczne w poziomie cen lub nie — które były
całkowicie przeoczone w tradycyjnym wyjaśnieniu monetarystycznym, chociaż ich
wpływ był zauważany (i interpretowany inaczej) przez niektóre niepieniężne
teorie i deskryptywne analizy cyklu koniunkturalnego.
IV
Zmiany, które mam na myśli i które spróbuję teraz przeanalizować,
dotyczą czegoś, co nazywam pionową strukturą produkcji, i powodowane są
zmianami
w
podaży
kredytu
na
produktywne
cele.
Analizując
system
gospodarczy, możemy dokonać jego poziomego i pionowego przekroju. Przekrój
poziomy przedstawiałby różne gałęzie i branże ułożone względem różnych dóbr
konsumpcyjnych, które produkują jako dobro ostateczne danej gałęzi: widzimy w
nim przemysł żywieniowy, wliczając w to rolnictwo, przemysł włókienniczy,
rozrywkowy itp. Branże, które produkują dobra produkcyjne, jak na przykład
przemysł stalowy, należą jednocześnie do wielu gałęzi w przekroju poziomym,
ponieważ
stal
i
żelazo
wykorzystywane
są
w
produkcji
wielu
dóbr
konsumpcyjnych. Stara zasada, że ogólna nadprodukcja nie jest możliwa, że nie
możemy nigdy mieć zbyt wiele dóbr, bo ludzkie potrzeby są niezaspokajalne oraz
że poważne dysproporcje mogą spowodować jedynie lokalną nadprodukcję — to
zasady dotyczące poziomej struktury produkcji. Dysproporcjonalność jest tu
rozumiana jako sytuacja, w której, z takiej czy innej przyczyny, właściwa
proporcja środków produkcji przeznaczona do danej gałęzi gospodarki została
zaburzona — np. zostało zainwestowane zbyt wiele środków w przemysł
samochodowy, innymi słowy zostało skierowane do niego zbyt wiele kapitału i
pracy, niż jest to uzasadnione przez relatywny popyt na dobra produkowane
przez inną branżę. Mam nadzieję, że w sposób jasny wyraziłem, co mam na myśli
poprzez poziomą strukturę i poziome dysproporcje produkcji.
Pionowego przekroju systemu gospodarczego dokonujemy, śledząc każde
ukończone dobro konsumpcyjne poprzez różne etapy produkcji i patrząc, ile
takich etapów dane dobro musiało przejść zanim dotarło do konsumenta. Weźmy
np. parę butów i prześledźmy jej gospodarcze drzewo genealogiczne. Ścieżka
poprowadzi nas od detalisty, przez hurtownika do fabryki butów; podążając
wybraną gałęzią, których wiele spotyka się w tym miejscu, możemy podążyć w
stronę maszyny do szycia używanej przy produkcji butów, do branży produkcji
takich maszyn, przez hutę stali, aż do kopalń węgla i żelaza. Podążając inną
gałęzią dochodzimy do farmy, na której hodowano bydło, z którego skóry
produkuje się buty. Istnieje też wiele stadiów pośrednich, które występują
pomiędzy głównymi etapami produkcji, a które sprowadzają się do usług
transportowych. Każde dobro musi przejść wiele kolejnych stadiów w procesie
produkcji, zanim trafi do rąk konsumenta. Znaczącą ilość czasu zajmuje przejście
każdego elementu od źródła aż do ujścia, gdzie ginie on w bezdennym morzu
konsumpcji. Jednak gdy wszystkie etapy już istnieją i są właściwie wyposażone w
kapitał stały i obrotowy, możemy spodziewać się ciągłego dostarczania dóbr
konsumpcyjnych.
W
wyposażeniu
kolejnych
etapów
produkcji
odzwierciedlony
jest
akumulowany przez wieki ogół dóbr kapitałowych danego kraju. Ilość tych dóbr
stanowi miarę długości struktury produkcji. W bogatym kraju struktura ta jest
bardzo długa i dobra muszą przejść przez wiele etapów, zanim dotrą do
konsumenta. W kraju ubogim struktura jest krótsza, a ogół produkcji mniejszy.
Jeżeli w czasie rozwoju gospodarczego kapitał zostanie zakumulowany i
zainwestowany, pojawią się nowe etapy produkcji. Mówiąc bardziej technicznym
żargonem, procesy produkcji zostaną wydłużone, a produkcja stanie się bardziej
okrężna. Jeżeli porówna się sposób, w jaki produkujemy dobra dzisiaj, ze
sposobem, w jaki robili to nasi ojcowie, lub produkcję w kraju bogatym porówna
się z produkcją w kraju ubogim, to zobaczy się niezliczoną ilość przykładów
powyższego rozumowania.
Co ma to wspólnego z cyklem koniunkturalnym? Kiedy mówiłem o
pionowej strukturze produkcji i wpływie czynników pieniężnych na nią, miałem
właśnie na myśli wydłużanie się i skracanie procesów produkcji. Jest rzeczą
oczywistą, że musi istnieć pewna proporcja pomiędzy gałęziami w poziomym
przekroju gospodarki; podobnie musi istnieć proporcja pomiędzy środkami
produkcji — kapitałem i pracą — obecnymi w wielu wyższych i niższych stadiach
produkcji a wielkością produkcji bezpośrednio przeznaczonej do konsumpcji przy
użyciu obecnego wyposażenia kapitałowego oraz przyrostem tego wyposażenia w
celu przyszłego zwiększenia produkcji dóbr konsumpcyjnych.
Jeśli na przykład zbyt wiele pracy używane jest dla wydłużania procesów
produkcji, a zbyt mało dla konsumpcji bieżącej, pojawi się niedostosowanie
pionowej struktury produkcji. Pewne efekty pieniężne — a konkretnie efekty
ekspansji kredytu obniżającej stopę procentową poniżej poziomu występującego
na rynku w przypadku alokowania realnych oszczędności za pośrednictwem
rynku kapitałowego — mogą doprowadzić do sztucznego zaniżenia stopy
procentowej, która skłoni przedsiębiorców do wydłużenia procesów produkcji,
czyli
przeinwestowania.
Ponieważ
ukończenie
procesu
produkcji
zajmuje
określoną ilość czasu, może okazać się zbyt późno, że rozpoczęte procesy są za
długie. Uruchomi to nieuniknioną reakcję (w sposób, który omówimy za chwilę),
która podniesie stopę procentową do jej naturalnego poziomu, lub może nawet
wyżej. Nowe inwestycje okażą się nieopłacalne i ukończenie okrężnych procesów
produkcji stanie się niemożliwe. Zostaną one porzucone, a środki produkcji
powrócą do starych, krótszych metod produkcji. Ten proces dostosowania
pionowej struktury produkcji, który implikuje utratę znacznej ilości kapitału
stałego, którego nie da się realokować, odbywa się w czasie recesji i stanowi o
jej istocie.
Niestety nie możemy teraz przeanalizować wszystkich etapów tego
procesu i porównać go z odpowiadającymi mu fazami cyklu koniunkturalnego, dla
których stanowią zobrazowanie i wyjaśnienie. Mam nadzieję, że mogę dać wam
przejrzysty obraz tego zjawiska przez porównanie tego, co dzieje się w
społeczeństwie kapitalistycznym ze społeczeństwem komunistycznym.
To, co robią lub próbują zrobić teraz Rosjanie — plany pięcioletnie — to
nic innego, jak desperacka próba zwiększenia okrężności produkcji, przez co ma
się
udać
zwiększyć
przyszłą
konsumpcję.
Zamiast
produkować
dobra
konsumpcyjne przy użyciu istniejących prymitywnych metod, ograniczono tam
produkcję na rzecz konsumpcji do poziomu absolutnego minimum. Zamiast
butów
i
domów
produkuje
się
tam
elektrownie,
huty,
udoskonala
się
infrastrukturę — innymi słowy tworzy się uzbrojenie kapitałowe, który zamieni
się w dobra konsumpcyjne dopiero po znacznym czasie.
Załóżmy na chwilę, że Rosjanom nie uda się wykonać tego ambitnego
planu. Załóżmy, że rząd dojdzie do wniosku, że populacja nie jest w stanie znieść
ogromnego wysiłku lub że powstało ryzyko wybuchu rewolucji, lub że lud w
sposób demokratyczny postanowił zmienić politykę gospodarczą. W każdym z
tych wypadków, jeżeli będą oni zmuszeni zarzucić rozpoczęte okrężne procesy
produkcji, będą musieli zaprzestać budowy elektrowni, hut i fabryk traktorów, a
w zamian za to rozpocząć produkcję prostych rozwiązań technicznych i narzędzi
dla szybkiego zwiększenia produkcji pożywienia, butów i domów. Oznaczałoby to
olbrzymią utratę kapitału, utopionego w porzuconych procesach produkcji.
To, co w komunistycznym społeczeństwie jest wykonywane na skutek
decyzji komitetu centralnego, w naszym indywidualistycznym społeczeństwie
zostaje wprowadzane w życie przez kolektywne, lecz niepodległe działanie
jednostek i podtrzymywane przez mechanizm cenowy1. Jeżeli wiele jednostek lub
korporacji zdecyduje się oszczędzać, czyli ograniczyć przez jakiś czas swoją
konsumpcję, popyt na produkcję dóbr konsumpcyjnych spadnie, a dobra
produkcyjne zostaną przesunięte do wyższych stadiów produkcji — cały proces
produkcji zostanie w ten sposób wydłużony.
1
Tłumaczenie zdania — Jan Lewiński: http://mises.pl/blog/2003/12/02/63/.
Jeżeli będziemy opierać się na dobrowolnych oszczędnościach, możemy
założyć,
że
w
każdym
roku
podobna
ilość
produktu
krajowego
będzie
zaoszczędzona — choć nie zawsze przez te same jednostki. W takim wypadku, w
którym mamy stabilny napływ oszczędności, proces dostosowawczy nie opiera się
w rzeczywistości na realnych przesunięciach dóbr produkcyjnych, a raczej na
długotrwałej, stopniowej zmianie kierunku przepływu czynników produkcji do
innych celów.
Nie istnieją powody, dla których proces ten nie mógłby się odbywać w
sposób gładki i ciągły. Gwałtowne fluktuacje są wynikiem pewnych działań
banków. Efekt podobny do dobrowolnej decyzji zwiększenia oszczędności, czyli
przesunięcia czynników produkcji z bezpośredniej produkcji konsumpcyjnej na
rzecz wydłużenia procesu produkcji, może być osiągnięty przez system bankowy.
Jeżeli banki wykreują kredyt i zaoferują go pewnym przedsiębiorcom, którzy
użyją go w swoich inwestycjach, strumień przepływów finansowych płynący do
wyższych stadiów produkcji zostanie zwiększony. Jednak więcej czynników
produkcji
(porównując
do
dobrowolnych
decyzji
społeczności)
zostanie
realokowanych od produkcji dóbr konsumpcyjnych do wydłużenia procesu
produkcji.
To
mają
na
myśli
ekonomiści,
gdy
mówią
o
wymuszonych
oszczędnościach. Początkowo wszystko układa się dobrze. Ale wkrótce ceny
zaczynają
iść
w
górę,
ponieważ
firmy,
które
otrzymują
nowy
pieniądz
wykorzystują go, by przelicytować konkurencję w nabywaniu czynników produkcji
— pracy i kapitału obrotowego — co ma odsunąć je od produkcji dóbr
konsumpcyjnych. Płace i ceny pójdą do góry, a ograniczenie konsumpcji nastąpi
kosztem tych, którzy nie mogą zwiększyć swojego przychodu. Jeżeli dzięki
uprzedniemu
dobrowolnemu
zainwestowaniu
oszczędności
występuje
już
tendencja spadkowa poziomu cen, to nowy kredyt zamiast spowodować
bezwzględny wzrost cen, może po prostu zrównoważyć spadek cen, który
nastąpiłby bez niego.
Jednak po pewnym czasie nastąpi reakcja, zmierzająca ku przywróceniu
poprzedniej sytuacji, która została zmieniona przez dopływ pieniądza. Nowe
pieniądze staną się przychodem czynników wylicytowanych przez wyższe stadia
produkcji, a odbiorcy tego dodatkowego przychodu najprawdopodobniej powrócą
do dawnej proporcji pomiędzy oszczędzaniem a wydawaniem, czyli postarają się
zwiększyć konsumpcję.
Jeżeli to zrobią, dawna proporcja strumieni pieniądza przeznaczonych na
zakup dóbr konsumpcyjnych i produkcyjnych zostanie przywrócona. Przez pewien
czas
będzie
można
przezwyciężyć
tę
tendencję
i
kontynuować
politykę
ekspansyjną poprzez wstrzykiwanie nowych strumieni pieniądza w gospodarkę.
Jednak takie zabiegi spowodują dalsze oraz coraz szybsze wzrosty cen i muszą
wcześniej lub później się zakończyć. Stara proporcja pomiędzy popytem na dobra
konsumpcyjne i produkcyjne zostanie w końcu przywrócona. Firmy z niższych
stadiów produkcji, które były zmuszone wcześniej do niejakiego powściągnięcia
produkcji, jako że czynniki produkcji zostały zatrudnione gdzie indziej, będą teraz
mogły odciągnąć czynniki produkcji z wyższych stadiów. Nowe, okrężne metody
produkcji, które zostały rozpoczęte pod wpływem sztucznego bodźca ekspansji
kredytowej, lub przynajmniej ich część, staną się niedochodowe. Kiedy zostaną
zarzucone, rozpocznie się kryzys i depresja. Stałoby się inaczej jedynie wtedy,
gdyby nowe procesy były już ukończone, gdy dodatkowy pieniądz staje się
dochodem, który wpływa na rynek dóbr konsumpcyjnych. Wówczas dodatkowy
popyt
znalazłby
korespondowałby
dodatkową
ze
podaż
zwiększonym
—
zwiększony
zasobem
dóbr.
Jest
strumień
pieniędzy
to jednak
prawie
niemożliwe, gdyż długość procesów produkcyjnych jest znacznie większa niż
długość
obiegu
pieniądza.
Nowe
pieniądze
wpłyną
na
rynek
dóbr
konsumpcyjnych, zanim nowe procesy zostaną ukończone i dostarczą nowych
dóbr konsumpcyjnych.
V
To wyjaśnienie recesji gospodarczych, którego szkic tutaj przedstawiłem,
może być i było rozwijane. Jeśli ta interpretacja kryzysu i załamania struktury
produkcji jest poprawna, to można dość łatwo przedstawić kolejne wydarzenia,
używając bardziej znanych pojęć. Takie załamanie musi mieć początkowo
poważne reperkusje. W naszej skomplikowanej gospodarce kredytowej, gdzie
każda część systemu jest połączona — pośrednio lub bezpośrednio — z każdą
inną siecią umów, trudności w jednym punkcie szybko docierają do innych
miejsc. Jeśli niektóre banki — te ośrodki nerwowe, gdzie łączą się niezliczone
relacje kredytowe— mają kłopoty i bankrutują, nadchodzi fala pesymizmu.
Zapewne w wyniku ogólnej nerwowości i braku zaufania pojawi się deflacja
kredytu jako drugorzędny fenomen. Te zjawiska, na których swoją doktrynę
opiera w całości tradycyjne monetarne wyjaśnienie cyklu, sprawią, że sytuacja
będzie jeszcze gorsza. Dlatego też drugorzędna fala depresji wywołana przez
fundamentalne niedostosowania może stać się najważniejszym problemem. To
zależy jednak w znaczniej mierze od konkretnych okoliczności danego przypadku,
od charakteru organizacji kredytu, czynników psychologicznych. Nie można z
góry określić dokładnie, jaką rolę odegrają drugorzędne czynniki w stosunku do
„realnych” zaburzeń struktury produkcji.
Możemy teraz powiedzieć kilka słów o pośrednim związku rzekomo zbyt
małych zasobów złota z obecnym kryzysem. Z pewnością prawdą jest, że od
rozpoczęcia wojny ilość złota rosła wolniej niż ilość transakcji. Aby osiągnąć
obecny poziom cen (około 50 proc. wyższy niż na początku wojny), trzeba było
zbudować odpowiednio większą strukturę kredytu przy prawie niezmienionym
zasobie złota. Jeśli taka inflacja została już dokonana, nie powinno to w
normalnych
czasach
wywoływać
problemów.
Jednak
w
czasach
kryzysu
finansowego, kiedy rośnie niepewność, gdy pojawiają się runy i paniki, cały
system staje w obliczu poważnych niebezpieczeństw. Jeśli większość środków
płatniczych
to
złoto
i
pokryte
w
złocie
noty
i
certyfikaty,
nie
ma
niebezpieczeństwa nagłej anihilacji dużej części środków wymiany. Jeśli jednak
światowy system płatności oparty jest na pieniądzu kredytowym, to istnieje
ryzyko nagłej deflacji, gdy tylko ktoś zachwieje pustą konstrukcją kredytową.
Przyjęcie systemu sztabowo-złotego przez wiele państw spowodowało
wybudowanie ogromnej budowli kredytowej na bazie istniejącego zasobu złota.
Ta budowla może łatwo się załamać, jeśli te państwa porzucą obecny system i
powrócą do starszej formy standardu złota.
Niesłusznym byłoby jednak oskarżać naturę o skąpstwo, sądząc, że
sytuacja wyglądałaby inaczej, jeśli jakimś trafem produkcja złota byłaby znacznie
większa w ostatnich 20 latach. Odpowiedzialność spoczywa bowiem na inflacji lat
wojny i powojennych. Przy takiej polityce pieniężnej z kraju może zniknąć
dowolnie duży zasób złota. Wtedy naturalną rzeczą jest wprowadzenie systemu
waluty sztabowo-złotej w miejsce zarzuconego standardu złota — nawet jeśli
oznacza to, jak już wspomniałem, wybudowanie
kredytowej
budowli na
fundamencie dostępnego zasobu złota.
Jeśli roczna produkcja złota byłaby większa, niż miało to miejsce, jedyną
różnicą
byłoby
początkowym
wzniesienie
wyższym
jeszcze
poziomie
cen.
większej
budowli
Jeśli
to
jest
kredytowej
poprawna
przy
prognoza
hipotetycznego stanu rzeczy — a wydaje mi się ona wiarygodna — to
gospodarcze konsekwencje ostatniej ekspansji kredytu (1927–29) i obecnej
deflacji byłyby dokładnie takie same.
Rozróżnienie pomiędzy dodatkowymi, drugorzędnymi i akcydentalnymi
czynnikami a pierwotnymi, „realnymi” niedostosowaniami procesu produkcji jest
niezwykle istotne. Gdyby źródłem problemów była jedynie fala pesymizmu i
absolutna deflacja, to rozwiązanie problemu byłoby dość proste. Nieważne jak
silna jest deflacja i jakie czynniki ją wzmacniają — i tak drastyczne środki
inflacyjnej polityki zlikwidują deflację względnie szybko.
Gdy jednak zrozumiemy, że za widocznymi zjawiskami kryje się ogromna
błędna dystrybucja zasobów produkcyjnych, przestaniemy ufać wszystkim
monetarnym znachorom, którzy proponują dziś inflacyjną politykę jako lek na
całe zło, który przyniesie natychmiastową ulgę.
Jeśli zgodzimy się, że organizacja produkcji jest błędna i potrzebne są
znaczne zmiany w dystrybucji pracy i kapitału, by przywrócić równowagę, to
nieprawdą jest, że cykl koniunkturalny jest zjawiskiem czysto pieniężnym, jak
utrzymuje pan Hawtrey. Nie jest to prawdą, mimo że to czynniki pieniężne
spowodowały
problem.
Błędnej
dystrybucji
realnych
zasobów
—
w
przeciwieństwie do czysto pieniężnych zmian — nie można naprawić w krótkim
czasie.
Nie
przeczę, że
możemy i powinniśmy walczyć z
drugorzędnymi
zjawiskami — wzmożonym pesymizmem i nieuzasadnioną deflacją. Nie mogę tu
rozwinąć tego zagadnienia, więc powiem tylko, że nie możemy oczekiwać niczego
więcej jak tylko taktyki leczenia objawów. Ponadto musimy być w swoich
działaniach ostrożni, tak aby nie spowodować ponownego sztucznego zaburzenia
strumieni wydatków konsumpcyjnych i produkcyjnych, które doprowadziło już do
przeinwestowania i spowodowało cały problem. Najgorsze, co możemy zrobić, to
jednostronne wzmocnienie siły nabywczej konsumentów, ponieważ to właśnie
nieproporcjonalny wzrost popytu na dobra konsumpcyjne uruchomił kryzys.
Wielką
zaletą
zmodyfikowanego
monetarnego
wyjaśnienia
cyklu
koniunkturalnego, względem tradycyjnego ujęcia, jest właśnie wyjaśnienie
„realnych” zmian, jakie powodują czynniki pieniężne. Tym samym zbudowano
most pomiędzy wyjaśnieniami pieniężnymi i niepieniężnymi, połączono elementy
prawdy, jakie istniały w każdym z podejść — i to połączono je w spójny system.
Możemy teraz wyjaśnić dobrze znany fakt zwiększonych inwestycji w kapitał stały
podczas boomu. To właśnie w segmencie budowy kapitału stałego i branży
najważniejszych surowców do tej budowy potrzebnych (żelazo i stal) zachodzą
największe zmiany — największy rozwój podczas boomu i najbardziej gwałtowne
skurczenie produkcji w trakcie depresji.
Tradycyjne monetarne wyjaśnienia, które koncentrowały się na poziomie
cen, utrzymywały, że realne zaburzenia struktury produkcji, podkreślane przez
wszystkie opisowe studia cyklu koniunkturalnego, są zjawiskami nieważnymi i
akcydentalnymi. Wyjaśnienie, które przedstawiłem, nie tylko opisuje ten fakt, jak
robią to również teorie niepieniężne, ale także go wyjaśnia. Jeśli spadnie stopa
procentowa, to realizacja większej liczby inwestycji będzie nagle brana pod
uwagę. Pozwolę sobie przywołać przykład, jaki podał pan Keynes podczas
wykładu dla Harris Foundation Institute w poprzednim roku. „Nikt nie sądzi, że
opłaci się zelektryfikować kolej w Wielkiej Brytanii, jeśli stopa pożyczkowa wynosi
5%. […] Przy stopie rzędu 3,5% nie można twierdzić, że przedsięwzięcie się nie
opłaca. Tak samo będzie z wieloma innymi projektami”2. Wydaje się jasne, że
redukcja stopy procentowej faworyzuje zwłaszcza te branże, które wymagają
znacznych zasobów kapitału stałego, np. kolej, elektrownie. Tam odsetki grają
ważną rolę w rachunku kosztów. Istnieje poza tym ogólna tendencja do
zastępowania pracy maszynami, jeśli kapitał staje się tani. Czyli więcej pracy i
kapitału używa się przy produkcji maszyn, kolei, elektrowni i relatywnie mniej
przy produkcji dóbr konsumpcyjnych. W ekonomicznym żargonie: zwiększa się
okrężność produkcji. Kluczową obserwacją, która odróżnia mnie od pana
Keynesa, jest stwierdzenie, że taki obrót sytuacji musi koniecznie doprowadzić do
reakcji, jeśli wzrost produkcji nie jest finansowany przez realne, dobrowolne
oszczędności jednostek i korporacji, lecz przez kreację ad hoc kredytu. Jest
bardzo ważne z praktycznego punktu widzenia — ostatni boom powinien nam to
uświadomić — że stabilny poziom cen towarów nie jest wystarczającą przeszkodą
dla
powstania
względna
sztucznego
inflacja
kredytu,
ożywienia
poziomu
zdefiniowana
produkcji.
powyżej,
Mówiąc
spowoduje
inaczej,
takie
same
cykliczne zmiany co absolutna inflacja.
Mam nadzieję, że udało mi się dość jasno przedstawić ulepszone
monetarne wyjaśnienie cyklu koniunkturalnego. Jeszcze raz proszę o to, by nie
brać krótkiego szkicu za kompleksowe przedstawienie problemu. Szczegółowa
dyskusja nad tym przypadkiem wymaga grubego tomu rozważań. Dlatego też
proszę was o wstrzymanie się ze swoim sądem, zanim problem nie zostanie wam
wyjaśniony dokładniej. Chciałbym jednak poruszyć jeden zarzut wobec mojej
teorii. Prawdą jest, że ma ona poważną wadę — jest znacznie bardziej
skomplikowana niż tradycyjne monetarne wyjaśnienie. Śmiem twierdzić, że to nie
tyle ułomność teorii, co złośliwość jej przedmiotu. Niestety, fakty nie zawsze są
tak proste, jak chcieliby tego ludzie.
2
J.M. Keynes, Unemployment as a World Problem, Chicago 1931, s. 39.
* Chodzi o Stany Zjednoczone roku 1932. Więcej o okolicznościach powstania
tekstu
można przeczytać w S. Kwiatkowski, Gottfried Haberler, [w:] Ekonomiści Szkoły
Austriackiej, red. R. Ciborowski, A. Kargol-Wasiluk, M. Zalesko, Białystok 2011 (przyp.
tłum.).