reportaż - Gostyński Klub Rowerowy

Transkrypt

reportaż - Gostyński Klub Rowerowy
20 września 2008r.
VIII Supermaraton Rowerowy – Świnoujście 2008 im. Olka Czaplika
Maraton Dookoła Wyspy Wolin
~ wojtek
Jeszcze niedawno stałem na starcie Trzebnickiego maratonu od którego zaczynałem ściganie w sezonie 2008, a
już przyszedł czas na ostatni maraton z cyklu Pucharu Polski w Świnoujściu. Ceł był jeden - zwycięstwo w
swojej kategorii. Wystarczyło przejechać 160km i już byłbym poza zasięgiem rywali. Jednak nie byłbym sobą
jakbym nie powalczył do końca…. Doszedł drugi cel. Dobrze pojechać na 240km i być pierwszym w Pucharze
Polski spośród wszystkich rowerów tzw. „innych”.
Na maraton wyjazd w piątek ok. południa w składzie Radek, Julek, Leszek i ja (Wojtek). Do Świnoujścia trochę
daleko, więc przyjeżdżamy pod wieczór, rejestracja w biurze zawodów, udanie się na miejsce noclegu i pójście
na odprawę techniczną. Nocleg mamy na wyspie, a start już nie, więc organizator podał orientacje godziny
kursowania promów. Wracając z odprawy co niektórzy pozwolili sobie na odrobinę luksusu ☺ .
Rano ja jak zwykle mam spokój, startuje o 9:15, Radek z Leszkiem 10min wcześniej, a Jurek 5min po mnie,
więc postanowili, że popłyną promem o 8:20 . Nie lubię jechać 30min przed startem i marznąć, czekać - skoro
można jeszcze coś zjeść ☺ wiec planuje płynąć promem 8:40 . Widząc tempo z jakim chłopaki wybierają się na
prom miałem wrażenie, że chyba się ode mnie zarazili i chcą być na starcie na ostatnią chwilę. Ze spokojem
dokańczam śniadanie i udaje się na prom (wychodzę z kwatery o 8:35 wiec pędzę na prom). Dojeżdżam i
widzę, że chłopaki w niebieskich strojach są na promie – miło mi, że zaczekali na mnie (jednak okazuje się że
wcześniejszy prom na nich nie zaczekał).
Start z Warszowa - jestem w trzeciej od końca grupie (organizator dobrał kolejność startu wg kolejności wpłat –
nie powiem, oryginalny pomysł . Pogoda niezła, choć mogło by być cieplej. W mojej grupie widzę 3
potencjalnych kompanów do wspólnej jazdy. Z linii startu nikt się nie kwapi do jazdy więc daje długie zmiany
narzucając tempo. Jakoś jedziemy niestety przy podjazdach zaczynających się za Międzyzdrojami pozostaje
tylko z kolega z Gorzowa. Chłopak tłumaczy, że nie wie ile pociągnie bo wczoraj miał 390 C i leżał w łóżku, ale
dajemy rade. Ostre tempo, mijam Leszka który dzielnie jedzie. Na odcinku z Międzywodzia do Wolina trochę
wieje w plecy, prędkość nie spada poniżej 40km/h. We dwójkę dojeżdżamy do bufetu gdzie widzę Radka.
Dołącza do nas i przez chwilę jedziemy w trójkę. Nagle nadjeżdża pociąg ☺ więc podczepiam swój wagonik do
niego. Na liczniku ok. 40km/h, a jedziemy delikatnie pod wiatr. Myślę sobie dam radę, choćby te 25km do
końca pierwszej pętli. Żeby nie być pasożytem, zaczynam współpracować z kolektywem. Wychodzę na zmianę i
daje ostro. Po każdej zmianie co dziwne jestem trochę zgrzany. Odpuszczam dwie kolejki i znowu (masochista)
i tak do czasu gdy 10km przed końcem pętli pytam „na ile wy jedziecie?” i słyszę „na 80km!”. No więc wszystko
jasne. Postanawiam, że nie będę się wypruwał na ich dobry wynik i pojadę sobie z tyłu. Kończąc pierwszą pętle
mijam z przeciwka głównego rywala – który jedzie na swojej ziem, patrzę na licznik i szacuje dystans – mam
przewagę. Przed końcem pętli opróżniam bidony i szykuje się na tankowanie. Przejeżdżam bramkę zatrzymuje
się, pytam gdzie bufet i słyszę że 100m przed bramką (nie będę się cofał pod górkę by napełnić bidon –
organizatorom gratuluje pomysły). Więc pada „marchewka” i jadę dalej z pustym bakiem. Pierwsza pętla ze
średnią ok. 36km/h, drugą jadę już sam, wpadam w swój rytm i mijam kolejnych uczestników.
W Międzyzdrojach bufet. Tam biorę wodę w bidony, drożdżówkę i jadę dalej. Po paru km mijam kolarza w
pomarańczowym stroju Rabobanku – twarz znajoma Piotr Ambroziak – organizator maratonu w Iławie (który
uratował mi tyłek pożyczając swój kask bez którego nie mógłbym wystartować). Rzuca hasło „popracujemy” ,
więc pracujemy po dwóch zmianach każe mi jechać, bo on już się wypalił na pierwszej pętli i nie da rady w tym
tempie jechać chyba, że nie mam nic przeciwko to on pojedzie mi na kole. Oczywiście, że nic przeciwko nie
miałem. On pożyczył mi kask, więc teraz mogę spłacić dług. Tempo ok. 38km/h po paru minutach podjeżdża do
mnie i mówi zdyszany „nieźle zapierdalasz” (nie powiem miło jest usłyszeć takie słowa), jednak po chwili
Piotrek każe mi jechać, bo nie daje rady. Udaje mi się go namówić na jeszcze parę kilometrów. Na pięć km
przed bufetem w Wolinie znów mi chce odpuścić więc krzyczę „jeszcze 2km do bufetu - dasz rade” . Małe
kłamstwo z tymi kilometrami do bufetu, ale lepiej słyszeć 2 niż 5. Na bufecie dziękuje mi za dowiezienie
(patrząc na to jak się zmęczył zastanawiałem się czy czem zamiast pomóc nie zaszkodziłem), woła mnie i daje
mi coś co jak mówi przynosi szczęście. Wsadzam talizman do kieszeni i ruszam samotnie na końcowe 25km
drugiej pętli. Kończąc druga pętle znów mijam z przeciwka konkurenta który wyjeżdża na trzecie okrążenie,
więc spoglądam na zegarek i widzę że przewaga znacznie rośnie. Na początku ostatniego okrążenia dojeżdżam
do jednego kolarza - pracujemy razem ok. 5km jednak na górkach za bufetem znów zostaje sam. Jadę jak
automat, mimo że w kategorii miejsce już mam pierwsze, walczę o najlepszy wynik. Średnia prędkość trochę
spada oscyluje ok. 33km/h. I dużo i mało ale jak na jazdę w pojedynkę jestem zadowolony. Walczę z wiatrem
na drugiej połowie okrążenia, ostatnie kilometry zaciskam zęby i daje z siebie wszystko, może uda się jeszcze
kogoś wyprzedzić. Przejeżdżam linie mety i widzę czas 7:18 – średnia niespełna 33km/h. Zmęczony ale
zadowolony. Ostatni maraton i założone cele zrealizowane.
Jem grochówkę nie widząc nikogo z klubu, wracam na kwaterę żeby się bardziej nie wyziębić. Tam już byli
Leszek, który powalczył na dystansie 160km oraz Jurek 80km. Radka nie było – zuch pojechał 240 by walczyć
do końca o pozycje wicelidera w PP. Po jakimś czasie wpada zadowolony - czas bardzo dobry i pierwszy w swoje
kategorii.
Wieczorem zakończenie maratonu. Kiełbasa, ognisko, piwko i dużo ludzi. Wymianie wrażeń i zawiązaniu nowych
znajomościom sprzyjała mała powierzchnia na której były rozłożone stoliki - świetna atmosfera. Żałuję, że na
kilku innych maratonach nie zawsze braliśmy udział w wieczornych spotkaniach przy ognisku. Na drugi dzień
rano szybki wypad nad morze porobić zdjęcia i później na dekoracje.
Podsumowując – maraton w Świnoujściu udany, organizacja dobra, trasa rewelacyjna (mimo, że część trasy
jechaliśmy krajową 3, było bardzo bezpiecznie i spokojnie). Założone przez nas cele zastały zrealizowane.
To już ostatni maraton i koniec sezonu. Startując w zeszłym roku w Choszcznie nie sądziłem że w tym roku uda
mi się zaliczyć 9 imprez. Choć nieraz na trasie było ciężko (świeżo po wypadku maraton w Istebnej, czy też
312km w Łobzie), trzymając puchar za pierwsze miejsce w Pucharze Polski, czułem, że czas i wysiłek
poświęcony w starty w tym sezonie nie poszedł na marne. Cieszą nowe znajomości wśród uczestników
maratonu – miło jest słyszeć podczas odbierania pucharu brawa i słowa uznania od (do niedawna) obcych osób.
Cieszy również, fakt że nasz klub się rozrasta - pojawiają się nowe osoby, które nie boją się zmierzyć z długimi
dystansami i własnymi słabościami – oby tak dalej.
Na koniec chciałbym serdecznie podziękować osobom z klubu, a w szczególności Radkowi, za to że poświęca
swój wolny czas, na to by było nas widać i o nas słychać, załatwia noclegi, stroje i wiele innych spraw
związanych z klubem (przepraszam że nie zawsze potrafiłem dać odczuć, że to doceniam i czasem marudziłem więc teraz wiesz, że doceniam). Gdyby nie Ty Radku nasz klub nie wyglądał by tak jak dziś, a może by go już
nie było.
Dziękuje również naszemu „Ojcu” Tadeuszowi (nie mylić z ojcem dyrektorem), za włączanie się działalność
klubu, transport i to wszystko co dla klubu robi,
Nie można zapominać też o dzielnym Julku. Który jako ten, który nie lubi jeździć samochodem zabierał nas w
najdalsze zakątki Polski (a nie zawsze byliśmy grzecznymi pasażerami).
Dziękuje również waszym rodzinom, oraz innym osobom z klubu za towarzystwo i pomoc na maratonach w
sezonie 2008 każdy z was miał swój wkład w sukcesy GKR.
Gdyby nie Wy nie - było by mojego sukcesu. Jeszcze raz WIELKIE DZIEKI !!!