"Wakacyjny wyzysk w knajpach, ale pracownicy nie narzekają"
Transkrypt
"Wakacyjny wyzysk w knajpach, ale pracownicy nie narzekają"
"Wakacyjny wyzysk w knajpach, ale pracownicy nie narzekają" ("Dziennik Polski", 13.07.2012 r.) PRACA. Zatrudnienie na czarno, za minimalną stawkę i z mnóstwem godzin nadliczbowych. Krakowskie lokale wakacyjnych pracowników nie rozpieszczają, ale jednak dają nieźle zarobić. Sezon wakacyjny właśnie się rozpoczął i zaczynają pojawiać się pierwsze skargi na niewypłacanie wynagrodzeń Anna Majerek rzeczniczka prasowa Okręgowego Inspektoratu Pracy w Krakowie - Dostaję na rękę pięć złotych za godzinę. Wyzysk? Patrząc na moją wypłatę, można tak pomyśleć. Ale przecież wiadomo, że te kilkaset złotych to tylko dodatek do napiwków - mówi Mateusz, student informatyki, kelner w restauracji przy Rynku Głównym. Mateusz pracuje na umowę o dzieło, trzecie wakacje z rzędu. Przychodzi do restauracji co drugi dzień na godz. 12 i kończy razem z ostatnim klientem. - Po kilkunastu godzinach biegania między stolikami czasem nie wiem, jak się nazywam, ale to dobrze, bo im więcej klientów, tym więcej zarobię. Średnio za dzień pracy mam około 200 złotych napiwków - mówi kelner. Karolina, studentka polonistyki, kelnerka w pizzerri w centrum miasta umowy na wakacje nie dostała. Dogadała się z właścicielem lokalu na cotygodniową wypłatę. Pierwsze dwie dostała w terminie, więc nie narzeka. - Nawet jeśliby nie zapłacił, to niewiele bym straciła, bo codziennie odbierałam napiwki - tłumaczy Karolina. Większość wakacyjnych pracowników podkreśla, że chodzi głównie o zarobienie dodatkowych pieniędzy. Kwestia umowy czy dodatkowego doświadczenia zawodowego nie jest już tak istotna. - Studiuję prawo, więc praca w knajpie i tak nie będzie mi ozdabiać CV. Umowa też nie jest mi specjalnie potrzebna, jeśli dostaję pieniądze - mówi Kuba, barman w knajpie na Kazimierzu. Praca na czarno często jednak nie popłaca. Do Okręgowego Inspektoratu Pracy w Krakowie trafiły już pierwsze w sezonie wakacyjnym skargi na niewypłacanie wynagrodzeń w barach i restauracjach. Jeśli ich liczba będzie rosła, lokale czeka dodatkowa kontrola. Tak było w ubiegłym roku, kiedy inspektorzy sprawdzili kilkanaście pubów i restauracji na Kazimierzu i w centrum miasta. Jak przyznaje Anna Majerek, rzeczniczka OIP, odnotowano wówczas sporo niepokojących sygnałów. Zdarzało się, że pracownicy tłumaczyli, że są pierwszy dzień w pracy i jeszcze nie zdążyli podpisać umów lub dopiero rozpoczynają pracę na umowę zlecenie, a pracodawca na spotkanie z inspektorem przynosił już podpisane umowy. - Były również takie przypadki, kiedy menedżer mówił: "kelnerki są tu tylko na próbę". Podczas gdy "praca na próbę" najczęściej oznaczała pracę bez umowy, za którą często po kilku, kilkunastu dniach pracodawca nie chciał zapłacić - dodaje Anna Majerek. Za zatrudnianie pracowników na czarno grozi kara od 1000 do nawet 30 tys. zł (jeśli sprawa trafi do sądu). Pracodawcom to jednak niestraszne. - Umowy mają tylko stali pracownicy. Nie opłaca mi się dawać ich komuś, kto przychodzi na miesiąc. A przed inspekcją zawsze można się jakoś wytłumaczyć - wyjaśnia właściciel pubu przy Rynku. Okazuje się, że wakacyjną pracę w krakowskich lokalach można dostać nawet bez ważnych badań lekarskich. Pracodawcy wiedzą bowiem, jak w przypadku kontroli z sanepidu uniknąć odpowiedzialności. - Mam nieważną książeczkę, więc ostatnio, jak na mojej zmianie była kontrola, to pokazałam książeczkę koleżanki - mówi Monika z pubu na Kazimierzu. Nawet jeśli inspektor zażądałby wówczas dowodu osobistego, żeby potwierdzić tożsamość barmanki, jej pracodawcy groziłby co najwyżej mandat do 500 zł. (Maciej Pietrzyk)