(40) jak powstał obraz bł. Siostry Bernardyny w Słupii

Transkrypt

(40) jak powstał obraz bł. Siostry Bernardyny w Słupii
oknach, ścianach i pryczach. Na wiosnę, jak się zaczęło cieplej robić, to pluskwy
nie dawały spać. Gdzie kto mógł to szukał miejsca na spanie, byle nie wewnątrz
koszar. W podwórzu była szopa i tam na poddaszu stał wóz, więc ja na nim stale
spałem – miałem świeże powietrze i byłem wolny od pluskiew.
Jeńców ciągle przybywało, więc Rosjanie pobudowali za miastem kilkanaście
wielkich baraków z desek i w krótkim czasie zostałem tam przeniesiony. […]
Były tu dla mnie trochę lepsze warunki, chodziłem do kuchni ze swoim naczyniem i zwykle dostawałem lepsze porcje. Byłem tu aż do maja 1916. roku, do
odjazdu do Bijska. […] Ponieważ kościelny odszedł, więc ksiądz proboszcz polecił mi urząd kościelnego. W krótkim czasie po przyjeździe księży kapelanów,
ksiądz proboszcz wystarał się u władz wojskowych, że tym księżom wolno było
co dzień przychodzić do kościoła odprawić Msze św. To też miałem dosyć roboty
– obsłużyć pięciu księżom. […] W zimowej porze 1916 roku przyjechał na Syberię śp. ks. Zatłukiewich T.J., jako towarzysz w odwiedziny do księdza Rostworowskiego, który był wywieziony jako zakładnik w głąb Syberii. […] Przez cały
post miewał w niedziele dwa kazania, na sumie i Gorzkich żalach – pasyjne, a w
południe katechizował dzieci. Przez ten czas pobytu księdza Zatłukiewicza w
Barnaule czułem się jak w swoim kraju i zakonie.
Z początkiem maja 1916 r. wyjechałem do Bijska z polecenia władz rosyjskich. […] Teraz wspomnę nieco o Bijsku. Zastałem tu ks. Ukleję i bardzo ucieszyliśmy się obaj z naszego spotkania. Co dzień służyłem do Mszy św. ks. Ukleji.
Kościoła tu ani kaplicy nie było, ale w jednej sali urządzono kaplicę, gdzie jeńcy
się schodzili na Mszę św. Warunki mieszkaniowe były tu gorsze niż dotąd gdziekolwiek [byłem]. W poprzednich koszarach były pluskwy, tu na odmianę było
moc szczurów! Leżeliśmy na siennikach, na podłodze – to po nogach latały, to
znów dla odmiany po głowie. Nie można było zasnąć spokojnie. Lecz to długo
nie trwało, bo może jeden miesiąc. […] Potem był transport jeńców z Bijska do
br. Henryk Woźniak
Tomska, z którym mnie wysłali.
Wspomnienia br. Henryka kończą się na czerwcu 1916 r. Żak-Tarnowski podaje, że
bracia Henryk i Franciszek wrócili z niewoli dopiero 21.02.1921 r. Prawdopodobnie
wspomnienia z dalszego okresu pobytu na zesłaniu przez br. Henryka nie zostały spisane.
=======================================================================
CHRYSTUS ZMARTWYCHWSTAŁ – PRAWDZIWIE ZMARTWYCHWSTAŁ!
ALLELUJA!
Przyglądając się w tym roku uważniej nauczaniu i przykładowi życia św. Pawła, życzymy Siostrom i Braciom słowami Apostoła Narodów, aby Zmartwychwstały Pan „ubogacił Was obficie miłością wzajemną i miłością do wszystkich,
podobną do tej, jaką my Was darzymy! Niech Pan umocni Wasze serca, abyście
byli nienaganni w świętości wobec Boga, naszego Ojca.” - redakcja
=======================================================================
Odpowiedzialni
s. Agnieszka Koteja, [email protected] [0-12/413-55-99]
br. Marek Bartoś, [email protected] [0-12/42-95-664]
Któredy
?
4
(40)
2009
MUSISZ MIE AMALOWAĆ MIĘDZY WAMI
Kwietniowy numer katolickiego miesięcznika
„Cuda i Łaski Boże” (4/64-2009) w całości
poświęcony jest postaci bł. Siostry Bernardyny. BOGDA WŁADYSŁAW
KOWALCZYK
Opisane są w nim cuda i łaski, które przypisuje
się wstawiennictwu Błogosławionej. Jest także
jak powstał obraz
ciekawe – choć może niektórym jest znane –
bł.
Siostry Bernardyny
opowiadanie malarza obrazu, który znajduje się
w Słupii
w Słupii. Dziękuję P. Redaktor Grażynie Klich,
która udostępniła mi tekst – s. A.K.
Po zapoznaniu się ze wszystkimi dostępnymi mi publikacjami dotyczącymi życia Matki Bernardyny byłem pewien, że jestem gotów malować Jej postać. Już w
trakcie czytania materiałów i oglądania starych fotografii skrystalizowała się we
mnie wizja mającego powstać obrazu: „Święta Bernardyna w Raju”. Bardzo realistyczna twarz wyłaniająca się z fałd grubego płótna kaptura, ramiona i dłonie w
geście wyrażającym radość z trwania w Jedni z Panem. Reszta postaci stopniowo
miała odrealniać i przenikać z wyimaginowaną scenerią Raju. Jeszcze nie bardzo
wiedziałem co to ma być i jak to namaluję. Taki był pierwotny zamysł. Zwykle,
kiedy stoję przed nieskazitelną bielą zagruntowanego płótna, doznaję wrażenia, że
ten dziewiczy obszar wraz z moją wizytą jeszcze nie wypowiedzianą stanowią pospołu dzieło jedyne, doskonałe, takie o jakim nie marzyć lecz śnić tylko może malarz. Muszę zawsze mobilizować całą odwagę i wiarę w powodzenie, by móc
przemóc strach przed zakłóceniem lub zburzeniem harmonii między bielą płótna a
wyimaginowaną scenerią. W większości przypadków odwaga bierze górę( chociaż
bywają obrazy nigdy nie namalowane w obawie przed skalaniem płótna i zniekształceniem doskonałej koncepcji niepewną ręką i niedostatkiem talentu).
Wreszcie pozbywszy się obaw, zacząłem malować. Z trudem pokrywałem coraz większe partie płótna. Mijały dni. Pracowałem mozolnie przy akompaniamencie niepewności i braku zadowolenia. Pewnego wieczoru, siedząc przed sztalugami, znużony wysiłkiem przekładania języka wyobraźni na czytelny język optyki, zapadłem w sen. Przebudził mnie ciepły przyjemny dotyk dłoni na czole i
oczach i pewność, że ktoś za mną stoi. Natychmiast powróciły wspomnienia z lat
chłopięcych – zabawa w zgadywankę z nieodłącznym pytaniem: „Zgadnij, kto
to?” Równocześnie w ciemnościach zasłoniętych oczu usłyszałem to pytanie zadane łagodnym matowym głosem nieznanej dziewczyny. „Nie wiem” – odparłem,
zdumiony, by po chwili usłyszeć: „To ja Maria, nie maluj mnie w Niebie, to ci się
nie uda, musisz mnie namalować między wami i w ziemskiej scenerii”. Zaraz
potem uczucie dotyku dłoni minęło i naprawdę przebudzony otworzyłem oczy.
Długo siedziałem przed sztalugą rozpamiętując sen, aż wreszcie uznałem, że to
naprawdę sugestia Bł. Bernardyny dotycząca mojej pracy. Z wielką determinacją
zamalowałem rozpoczęte fragmenty obrazu, by znów stanąć przed nietkniętą bielą
płótna. Tabula rasa tym razem nie paraliżowała obawami, prowadzony intuicją
zacząłem malować. W ciągu niespełna trzech tygodni zakończyłem pracę ku własnemu i mam nadzieję, nie tylko własnemu zadowoleniu...
Bogdan Władysław Kowalczyk
--------------------------------------------------------------------------------------------------DROGA A SYBERIĘ. WSPOMIEIA BR. HERYKA WOŹIAKA [3 – zak.]
[…] Pierwszy transport jeńców, z którym przyjechałem do Barnaułu był 8.
września 1914 r. Za kilka dni przyjechał drugi transport, z którym przyjechał ks.
Jan Ukleja z zakonu OO. Bernardynów z Galicji, który był w czasie wojny powołany na kapelana. Tę wiadomość przynieśli księdzu proboszczowi Antoniemu Żukowskiemu nasi oficerowie z Galicji, którzy przychodzili do kościoła na Mszę św. a
potem szli na herbatę do księdza proboszcza. Ksiądz proboszcz bardzo się ucieszył,
że będzie miał księdza kapelana u siebie. Ja również ucieszyłem się z tego. Ksiądz
proboszcz udał się do władz wojskowych z prośbą, żeby pozwolili ks. Uklei mieszkać na plebani. Władze wojskowe pozwoliły i ks. Ukleja zamieszkał na plebani.
Ks. Ukleja bardzo się mną zainteresował i po dłuższej rozmowie dał mi 5 rubli, za które kupiłem sobie zimową, baranią czapkę i [materiał] na ciepłą bieliznę,
którą uszyła mi mamusia księdza proboszcza. Byłem więc choć w części zabezpieczony od zimna. Szewcy zrobili [mi także] buty i tak zostałem jako tako zaopatrzony na straszną syberyjską zimę, która trwa prawie 8 miesięcy.
Księdzem Ukleją niedługo się cieszyliśmy, bo tylko dwa czy trzy tygodnie i
władze rosyjskie wysłały go do Bijska, 80 wiorst od Barnaułu. […] Niedługo
więc cieszyliśmy się księdzem Ukleją i wkrótce z żalem go pożegnaliśmy. W
Barnaule do Mszy św. księdzu Uklei służył Brat Henryk, w Bijsku będzie służył
Brat Franciszek.
Wkrótce i ja opuściłem swoje pierwsze mieszkanie w barakach za laskiem,
które było oddalone od kościoła 15 minut drogi. Przenieśli mnie do jeńców cywilnych do miasta, gdzie zajmowali szkołę – jednopiętrowy dom z drzewa. Tu
było jeszcze gorzej. Towarzystwo było mieszane, przeważnie niemieccy ewangelicy z rodzinami. Miejsca do spania: prycze, gołe deski – tak jak u nas było w
schroniskach. Ja obrałem sobie miejsce do spania na piętrze. Dostałem od mamusi
księdza proboszcza starą kołderkę i małą poduszkę. Lecz kołdrę używałem tylko
jako siennik, bo tak było dużo ludzi, że całą zimę 1915. roku pomimo mrozu do
40 stopni nie palili w piecach, może 3-4 razy przez na całą zimę. Spało się tylko
w bieliźnie i jeszcze się człowiek pocił. Z takiego powietrza rano się wstaje prawie nieprzytomnym, ale jak się wyszło na podwórze i do kościoła, a tu bardzo
często mróz koło 40 stopni – to się prędko otrzeźwiło!
Pierwsze tygodnie w tych warunkach były ciężkie. Śniadanie dostawałem u
księdza proboszcza, obiad i kolację w koszarach. Na 10 osób dawano jedno wiadro
gorącej zupy. Dostałem samych młodych towarzyszy, słowa uczciwego od nich nie
usłyszysz. Jak stanie takich dziewięciu zuchów koło jednego wiadra, to kto był
bliżej to cośkolwiek dostał, ale kto dalej, to źle na tym wyszedł, bo tu każdy myśli
[tylko] o sobie. Tak było [przez] kilka dni, aż jednego dnia ksiądz proboszcz pyta
się mnie, jak mi się powodzi na nowym mieszkaniu. Odpowiedziałem szczegółowo
wszystkie zdarzenia [jakie miały miejsce] przy obiedzie i kolacji. Ksiądz proboszcz
kazał mamusi dać dla mnie miseczki i garnuszek, żebym miał swoje i odtąd chodziłem wprost do kuchni i dostawałem swoją porcję osobno.
I tak [było] każdego dnia, spędzałem noc w koszarach a dzień w kościele, tyle
żem przychodził na obiad i na kolacje wieczorem do koszar. Ksiądz proboszcz
przy najbliższej sposobności opowiedział moje położenie w koszarach kuzynowi
księdza Uklei i oficerowie austryjaccy naradzili się, żeby mi ulżyć w niedoli –
przyjmą mnie do swoich koszar, gdzie są zupełnie inne warunki, każdy ma osobne łóżko i tu są sami Polacy. Ksiądz proboszcz powiedział mi, że mogę się zaraz
przenieść, więc ja przeniosłem się i nikomu o tym nie powiedziałem. Myślałem,
że pan Ukleja załatwił to z władzami rosyjskimi. […] Oficer Zalewski spostrzegł,
że mnie nie ma. W pierwszej chwili były przypuszczenia, że monach austryjacki
uciekł! Później pan Zalewski dowiedział się, że oficerowie austryjaccy zabrali
mnie do swoich koszar. Posłał do mnie żołnierza Rosjanina z takim poselstwem,
że o ile do jutra nie wrócę do swoich koszar, to przyjdzie po mnie i [siłą] doprowadzi mnie tam skąd przyszedłem. Więc nie czekałem dnia drugiego, ale jak tylko żołnierz wyszedł, to ja czym prędzej powróciłem na swoje stare miejsce, żeby
uniknąć tej parady, żeby nie iść pod konwojem, bo ja chodziłem w habicie cały
czas aż do 1917 r., do przewrotu. Wszyscy w koszarach mnie znali i mówili: monach austryjacki! Wieczorem tego samego dnia spotyka mnie oficer Zalewski i
mówi mi: no, monach! teraz będziesz mógł się modlić dowolna (bo często mnie
spotykał, jak odmawiałem różaniec na ganku), pójdziesz na 6 dni do tiurmy (do
aresztu), tak komendant miasta ciebie zasądził. Ja na to mówię, że ja sam nie poszedłem, ale mi kazali tam iść. A pan Zalewski na to mi odpowiada: prosiłem za
tobą Naczelnika Miasta, że ty nie jesteś winien, ale ci winni, którzy ci kazali iść i
Naczelnik ci darował tę karę. Podziękowałem Panu Zalewskiemu po rosyjsku:
Spasij Boh! Wasze wysoko błachorodje… I dalej przebywałem w tych koszarach
pod komendą pana Zalewskiego.
Całą zimę 1915. roku przepędziłem w tych koszarach, w których była niezliczona moc pluskiew. Jak mrówki w swoich kretowinach, tak pluskwy się roiły po

Podobne dokumenty