Świąteczny szał zakupowy – nie dajmy się zwariować

Transkrypt

Świąteczny szał zakupowy – nie dajmy się zwariować
Świąteczny szał zakupowy – nie dajmy się zwariować
Czy jest ktoś, kto nie naraził się nigdy przed świętami na kolejki przy kasie w marketach i brak miejsca
parkingowego? Albo na oszustwa cenowe na półkach i wyjątkowo upierdliwą obsługę? Pewnie tylko Ci,
którzy bojkotują zakupy w hipermarketach i zaopatrują się w wigilijny asortyment przez internet. Jednak
tych, którzy znają słodko-gorzki smak świątecznych zakupów jest miliony, więc to o nich napiszę kilka słów.
Na dobry początek: parking
Zazwyczaj z pełnym entuzjazmem wsiadamy do auta, w którym uprzednio wysprzątaliśmy bagażnik robiąc
miejsce na zakupy i jedziemy do marketu. Pierwsze, co nas zaskakuje po wjechaniu na parking, to bolesna
rzeczywistość, że jak nie mamy grupy inwalidzkiej to możemy jeździć w kółko aż do pustego baku. Zasada
złośliwości losu zdaje się nam szeptać, że miejsce zwolni się dopiero wtedy, gdy stracimy cierpliwość i stamtąd
wyjedziemy. Jednak z pewnością kilka razy okrążymy plac parkingowy. Podenerwujemy się przez ciągłe
hamowanie przed paniami na szpilkach, które udają, że ich niekoordynacja ciała na oblodzonym betonie jest
całkiem normalna. Trochę poobijamy czoło o kierownicę i powyzywamy, bo przecież nasze wyobrażenie
o świątecznych zakupach było całkiem inne.
W końcu wygramy z młodą blondynką pojedynek samochodowy o wolne miejsce, z czego będziemy się cieszyć
na głos. Z uśmiechem, wiankiem laurowym na głowie i rodziną wiwatującą na cześć naszych umiejętności
strategicznych, przekroczymy próg ogromnego domu handlowego. Wtłoczymy się pomiędzy tuzin ludzi
w przedział drzwi obrotowych, gubiąc już na starcie naszego małego syna. Mimo to, po wcześniejszych
frustracjach już śladu nie będzie. W końcu dwadzieścia minut okrążania parkingu nie równa się godzinom
spędzonym na przyjemnościach. Tak, przyjemnościach….
Padamy ofiarą promocji
Nie ma najmniejszego znaczenia, od czego postanowimy zacząć nasze zakupy, ponieważ sklep zawsze ma dla
nas utorowaną piękną trasę od bramek, aż do kasy. Nie mamy świadomości, że od wejścia jesteśmy
manipulowani. Kiedy odpinamy wózek od stada i wjeżdżamy nim w pomiędzy bramki, to stajemy na moment
biorąc oddech. Przybieramy wówczas indywidualny wyraz twarzy, świadczący o gotowości wobec wyzwania.
Tak jakbyśmy czekali na wystrzał z broni, jako sygnał do startu. Wpadamy na halę i naszym oczom ukazują się
pozłacane i posrebrzane wzgórza ozdób świątecznych. Tłumy ludzi przeciskają się pomiędzy stoiskami. Kobiety
oglądają najnowszej generacji ozdoby świąteczne i gadżety, które posiadają setki umiejętności. Skaczą,
śpiewają, obsypują sztucznym śniegiem i częstują ciastkami. Niektóre nawet potrafią prowadzić dialog, zadając
krępujące pytania: „czy byłeś grzeczny?”. Chcąc nie chcąc, idziemy sprawdzić kilka interaktywnych
mechanizmów świątecznych i mimo woli zaczyna nas to wciągać. Wrzucamy do koszyka coś, czego nigdy nie
kupilibyśmy gdyby nie społeczna fascynacja tym.
Przemierzamy marketowe uliczki szukając promocji cenowych. Jest! Wielka promocja na zabawki znanej firmy.
Spoglądamy na ceny – taniej prawie o połowę! Nie możemy przegapić takiej okazji i wskakujemy w tłum matek
i ojców, którzy otaczają wystawę. Wyrywamy obcym ludziom z rąk samochody i lalki. W końcu wrzucamy kilka
kartonów do wózka coby obdarować nimi nasze dzieci. I takim sposobem nabywamy przedmioty, które będąc
o połowę tańsze – o zgrozo! – są droższe, niż przed obniżką.
Jednak oprócz ozdób świątecznych i prezentów dla naszych najbliższych, zaopatrujemy się w marketach przede
wszystkim w jedzenie. Dlatego wielką pokusą są dla nas działy spożywcze. Przed stoiskiem z owocami widzimy
tłumy, bo każdy zakochał się w rubensowskich kształtach idealnie pomarańczowych pomarańczy. Już z trzech
metrów widzimy te, które chcielibyśmy zagarnąć. Nagle wysoki pan w wąsach kładzie sobie na nich łapę
i energicznym ruchem zabiera ze skrzynki. W tym momencie tracimy nadzieję, że uda nam się dostrzec jeszcze
tak piękne owoce.
Jedzenia zawsze kupujemy za dużo. Wydaje nam się, że jak czegoś nie będziemy mieli w wymyślonej przez
siebie ilości, to w święta czeka nas głodowanie. Że rodzina nas znienawidzi za brak organizacji, pies zagryzie
z głodu kota sąsiadów, a ksiądz na kolędzie nam powie, że osiedlowa plotka o naszych ubogich w jedzenie
świętach, wciąż jest żywa.
Przy okazji świąt, promocje są po prostu na wszystko. Podkreślam: WSZYSTKO. Na przykład na produkty
chemiczne również. A my zapominamy, że niektóre specyfiki danych koncernów nie są wskazane dla naszej
cery, kondycji włosów, czy wieku albo nasze testowanie ich zakończyło się skutkiem negatywnym. Po prostu
wypada nam z głowy, że po kremie nawilżającym marki X szczypała nas skóra, a płyn do kąpieli marki Y wcale
się nie pieni. Lekceważymy również swoje wewnętrzne gusta i potrzeby, kupując coś, co na trzeźwo nam się
nie podoba i jest zbędne. Ale warto coś nabyć, bo jest tak zwana OKAZJA. Takim sposobem wyjeżdżamy z działu
chemicznego obładowani. Zapasy papieru toaletowego i mydła, nie będą mieścić się w szafce pod zlewem
jeszcze długo po majówce.
A co z zachciankami?
Zachcianki to impuls, który aktywuje wszystkie receptory, bez względu na powód przybycia do hipermarketu.
To stos bzdur, o których nagle myślimy, że zawsze nam się to marzyło. Zachcianki są złudne, chwilowe
i niebezpieczne na pusty żołądek. Nikogo jednak nie oszczędzają. Biedny, czy bogaty albo mądry mniej lub
więcej – i tak owładną nim zachcianki. Bywa więc, że przeglądając artykuły przydatne nam mniej lub bardziej,
zawieszamy oko na tych niepotrzebnych nam absolutnie do niczego. Skutkiem takich sytuacji może być na
przykład zakupienie zestawu brokatowych spinek i kolorowych frotek, w które wymyśliło nam się ozdobić
naszego psa. W normalnych okolicznościach miejsce psa zajęłaby córka, tyle że mamy syna. Nie ma wielkiego
nieszczęścia, jeśli nasze zachcianki są stosunkowo tanie i nie nadwyrężą naszego budżetu. Sytuacja nieciekawa
rysuje się wówczas, kiedy lekką ręką kupujemy coś, co dorównuje ceną dotychczasowym zakupom w wózku. Na
przykład nowa, 12-częściowa zastawa porcelanowa + obrus gratis. Ot tak chcemy zabłysnąć w tym roku
i przyodziać swój stół, jak nigdy dotąd.
Rozterki przy kasie
Kiedy wrzucimy do naszego wózka już wszystko, co jest nam absolutnie niepotrzebne, jedziemy do kasy. Przy
wykładaniu produktów na taśmę, zaczynamy się zastanawiać nad przydatnością poszczególnych artykułów.
Niektóre tracą w naszych oczach i stają się obiektem wewnętrznych dylematów „kupić, czy nie kupić?”. Inne
z kolei gloryfikujemy, wynajdując dodatkowy tuzin możliwości ich wykorzystania. Przy kasie dajemy sobie
jeszcze czas na zastanowienie, odkładając na koniec produkty do których kupna nie jesteśmy w pełni
przekonani. Często jednak, mówimy sobie: „wielkie mecyje, święta są raz w roku, świat się nie zawali jak to
kupię” i pozwalamy kasie fiskalnej wbić wszystko na nasz świąteczny rachunek.
A w domu…
Kiedy wrócimy do domu i ochłoniemy trochę po zakupach, zabieramy się do segregowania zakupionych rzeczy.
Wszak wszystko swoje miejsce mieć musi. Wówczas, przy oglądaniu zakupów po raz kolejny, dociera do nas, że
nowego kremu na zmarszczki będziemy mogli używać za 10 lat, natomiast toniku dla nastolatek wcale. Że te 5
paczek rodzynek nie jest nam potrzebne, bo makowiec będzie kupny – tyle że go nie kupiliśmy. Uświadamiamy
sobie, że nowej zastawy i tak nie wyłożymy na stół, bo strach przy gromadzie dzieci w porcelanie jeść. Zapewne
użyjemy jej dopiero na emeryturze albo podarujemy dziecku w ramach posagu tudzież prezentu ślubnego.
Dociera do nas, że brokat ze spinek może uśmiercić nam psa, więc możemy wykorzystać ewentualnie frotki, ale
to już nie to samo.
Wciskając jedzenie do lodówki zaczynamy dostrzegać, że nasza rodzina i goście tego nie zjedzą, a nie mamy
wystarczających umiejętności kulinarnych aby przeobrazić pozostałości, przedłużając ich datę ważności.
Jakby nie było, zawsze żałuje się jakiegoś zakupu. Tak jest człowiek skonstruowany, że pragnie bogatych świąt.
Prawdą jest jednak, że warto mieć zapas – zwłaszcza żywności – ażeby w przeddzień, świąt nie spotkała nas
sytuacja rodem z dowcipu:
„Fąfara puka do drzwi sąsiadki i pyta:
- Mogłabyś mi pożyczyć soli?
- Nie.
- A cukru?
- Nie.
- A może chociaż mąki?
- Nie.
- A czy w ogóle jest coś, co mogłabyś mi pożyczyć?
- Tak. Mogę ci pożyczyć wesołych świąt!”
Nie bądźmy dla siebie surowi podczas świątecznych zakupów, nie żałujmy sobie drobnych bibelotów czy
smakołyków na ząb. Pamiętajmy jednak o tym, że po świętach życie toczy się dalej, rachunki nadal trzeba
będzie zapłacić, rodzinę nakarmić…. Nie spłukujmy się do zera, gdyż aby zarobić kolejne pieniądze, też musimy
zapłacić – wszak paliwo drogie, samochód na wodę nie jest, a do pracy dojeżdżać trzeba. Wesołych i naprawdę
spokojnych świąt!
Karolina Kwiatkowska
www.karolinakwiatkowska.weebly.com