Wieś i muzyka - MOK Legionowo
Transkrypt
Wieś i muzyka - MOK Legionowo
Wieś i muzyka Do sklepu muzycznego wchodzi ziemianin pragnący nabyć zeszyt z nutowym zapisem pewnego utworu na fortepian. Sęk w tym, że nie potrafi podać ani nazwiska kompozytora, ani tytułu kompozycji. Sprzedawca jest najpierw ugrzeczniony, zadaje naprowadzające pytania, lecz nie mogąc wydobyć z klienta nic konkretnego, przestaje się odzywać. Klient próbuje opisać utwór i brzmi to mniej więcej tak: – Najpierw bum-bum. Potem człap-człap. A później, wie pan, takie terkotanie od dołu do góry. Potem takie smutne kwilenie, cichutkie, wolniutkie. Potem coraz prędzej i prędzej, jakby się perełki sypały. Potem znów zasępienie, a dopiero pod koniec takie wesołe podrygiwanie, podskakiwanie. A potem jakby tańczyli i jakby kółeczko tańcujących się obracało, coraz weselej i figlarniej. A na końcu, panie, to już hulanka na całego, chwilami trochę przekomarzania się, ale sam koniec to burza z piorunami, można powiedzieć. Słuchając tego bełkotu sprzedawca zamyka się w nieuprzejmym milczeniu i nie marzy o niczym innym, tylko o uwolnieniu się od natręta. Następuje ponowna próba odmalowania muzyki, jeszcze dokładniejsza: – Na początku tru-tu-tu-tu i bum. Takie brzdęk-brzdęk-brzdęk-brzedęk i znowu bum. A potem takie ćwir-ćwir po wszystkich klawiszach, a potem jakby ktoś człapał, takie człap-człap. A potem cichutko, cieniutko, jakby ptaszek kwilił. Potem takie dryń-dryń i już nie tak smutno jak przedtem, nie, coraz weselej, jakby tancerz z tancerką tańczył. Kółka oni zataczają, prędko, coraz prędzej, a potem to już rozhulanie się na całego, w basie tancerz przytupuje, a w dyszkancie tancerka drobi nóżkami. Drugi opis także nie pomógł, sprzedawca wciąż nie wie, o co chodzi. No cóż, trzeba brać tyłek w troki i z pustymi rękami wracać do domu. Na myśl o rozczarowaniu córki, która nie dostanie upragnionych nut, ziemianin wzdycha. Idzie w ruch wyobraźnia: ojcu jawi się jego latorośl, jak z łezkami w oczach podchodzi do fortepianu, by powierzyć instrumentowi swój smutek. Wraz z wyobraźnią wzrokową zaczyna działać słuchowa i z pamięci ziemianina wypływają owe melancholijne takty, wielekroć przez córę grane. Zaczyna je odruchowo nucić, po czym obwieszcza triumfalnie: – O, właśnie to córka grywa! Sprzedawca ożywił się: – To przecież II Rapsodia Liszta! I przyłącza się ze swoim śpiewem. W sklepie rozlega się duet. Rozbrzmiewa przebój Franciszka Liszta w wokalnej transkrypcji. Nie przerywając śpiewu sprzedawca podchodzi do półki z twórczością Węgra i transakcja zostaje szczęśliwie dokonana. Od tego dnia córeczka będzie mogła grać z nut Rapsodię, utwór odtwarzany dotychczas, jakże niedokładnie, ze słuchu. Nigdy nie czytałem opowiadania, które tu zostało streszczone. Owa humoreska Czechowa dotarła do mnie w formie słuchowiska radiowego – dawno, dawno temu. Do odtworzenia postaci klienta i sprzedawcy użyczyli swych głosów Aleksander Zelwerowicz i Wieńczysław Gliński, pierwszy jako ziemianin, drugi jako sprzedawca. A może opowiadanie nie istnieje? Kto wie, czy nie jest to drobiazg sceniczny, jednoaktówka, jedna z serii, do której należą Niedźwiedź, Zaręczyny i Jubileusz. Żeby uzyskać odpowiedź na to pytanie, wybiorę się do Biblioteki Narodowej, stanę przed pulpitem dyżurnej bibliotekarki i powiem: – Proszę pani, jest taki tekst Czechowa, nie wiem, opowiadanie czy rzecz sceniczna. I nie pamiętam tytułu. Przychodzi ziemianin do sklepu muzycznego... Nie, raczej nie zadam sobie tego trudu, bo właściwie nie chodzi tu o Czechowa, lecz o Zelwerowicza. Nie po raz pierwszy wcielił się w figurę pociesznego hreczkosieja, co udaje się ze wsi do miasta obarczony kłopotliwym dlań zleceniem, a osobą „obarczającą” jest w obu wypadkach córka. Oto wyprodukowany w latach trzydziestych film, ekranizacja Wrzosu Rodziewiczówny. Rządca folwarczny przyjeżdża do Warszawy dla dokonania sprawunków. Chodzi o damskie fatałaszki potrzebne wychodzącej za mąż córce. Jakiż kłopot dla starego. Widzimy go na ekranie zwracającego się wprost do widzów i wielce zafrasowanego. Gdyby chodziło o zakup lokomobili, centryfugi i temu podobnych rolniczych sprzętów, dałby sobie doskonale radę, ale te babskie potrzeby... Zelwer występujący już po wojnie przed mikrofonem radiowym – czy wiedział, że gra po raz drugi tę samą w gruncie rzeczy rolę? Czy zdawał sobie z tego sprawę? Jest jeszcze coś, co jakby klamrą spina dwie role Zelwerowicza. Bo zważmy: w obu wypadkach przybywa do miasta człowiek ze wsi, a poszukiwanymi przezeń artykułami są: kiecki (film) i zeszyt z nutami (słuchowisko). Otóż wiąże się z tym wszystkim trzecia kreacja, zawierająca także te dwa elementy: wieś i muzykę. Mam na myśli czytanie przez radio Janka Muzykanta. Przed mikrofonem Aleksander Zelwerowicz.