Cztery lata temu remontowałam swoje malutkie mieszkanko
Transkrypt
Cztery lata temu remontowałam swoje malutkie mieszkanko
OD REDAKCJI Cztery lata temu remontowałam swoje malutkie mieszkanko. Wszystko dokładnie rozplanowałam – z pokoju z kuchnią o łącznym metrażu 33,3 m 2 miała powstać wygodna przestrzeń dla trzech osób. Pomna doświadczeń z kilkuletniego wynajmowania różnych mieszkań, dobrze wiedziałam, jak zaprojektować swoje pierwsze własne lokum, aby żyło się nam tak, jakby tych metrów było więcej. I żebyśmy nie utonęli w bałaganie, do robienia którego wszyscy mamy tendencję. Miałam też konkretny pomysł na wygląd mieszkania – miał to być miks nowoczesnego stylu skandynawskiego (jasna, delikatnie kremowa podłoga i ściany oraz białe meble optycznie powiększające mikrą przestrzeń) ze stylem vintage (budynek powstał w latach 50.). No i koniecznie musiałam mieć chociaż fragment ściany z odkrytą cegłą. Miałam spójną wizję mojego nowego M i wszystko szło według założonego planu. Do czasu… Pewnego dnia, pod moją nieobecność, ekipa stolarska zostawiła meble do aneksu kuchennego, które wykonała na moje zlecenie. Wszystko pięknie, zdążyli na czas, ale… wszystkie elementy były wykonane w innej okleinie niż ta, którą wybrałam! Zadzwoniłam (trochę zła) do szefa z reklamacją, ale nie odebrał. Zanim wykonałam kolejne połączenie, spojrzałam z oddali na meble. Potem na rudą cegłę, która miała być tłem dla szafek. I na fototapetę z Pałacem Kultury w kolorze sepii. I olśniło mnie. Ta „nie moja” okleina wyglądała świetnie! Idealnie grała ze ścianami. Jeszcze lepiej niż ta, którą wybrałam z próbnika. Pomyłka świetnie wpłynęła na ostateczny wygląd mojego mieszkania (potem okazało się, że dwie różne fabryki pod tą samą nazwą produkują zupełnie inny wzór). Po tych kilku latach patrzę na nie z tą samą przyjemnością. (Co nie zmienia faktu, że chętnie wzięłabym się za kolejny remont – tym razem większej przestrzeni ;-)). Dlaczego o tym piszę? Jest tu analogia do tworzenia iN Magazynu. My architekci lubimy, gdy projekt, bez względu na przeznaczenie, jest przemyślany i spójny. Lubimy też motywy/tematy przewodnie i „klamry”, które spinają całość. Ale w twórczym procesie jest także miejsce na przypadek i rozwiązania, które podsyła „los” (albo życzliwe nam osoby) – jesteśmy na to w redakcji otwarci. Dlatego efekt końcowy dla nas też jest zawsze pewną niespodzianką, chociaż pracując nad każdym numerem, realizujemy konkretny, całościowy zamysł. Jak dotąd, za każdym razem miłą. A jakie są Wasze wrażenia? Z pozdrowieniami Fot. Lena Niedaszkowska Redaktor naczelna iN Magazynu