O książce
Transkrypt
O książce
Dorota Bachmann - Opatrunek z piasku Dorota Bachmann Opatrunek z piasku, Łódź 2009 stron 52, oprawa miękka redakcja: Piotr Grobliński opracowanie graficzne: Paulina Narolewska ilustracje: grafiki Dariusza Kacy Dorota Bachmann – łodzianka, nauczycielka. Jej wiersze drukowały Pogranicza, Portret, Arterie, RzeczPospolita Kulturalna, znalazły się też w antologii Badanie dna, wydanej po I Konkursie Poetyckim im. Henryka Banasiewicza w Szczecinie. Praktykuje zen w szkole Kwan Um. Opatrunek z piasku jest jej debiutem książkowym. PRZYTOMNOŚĆ Przyj, przyj. Cisną brzuch. Niedowidzę, należy mi się znieczulenie – dostaję sen. Potem kładą na piersi lęki, ciekawość z okrągłymi oczami, wystraszoną złość – od razu ostre ząbkowanie. Twoje, bierz! Nie umywam rąk z arabskich pachnideł. Nie mogę niczego dotykać, mam najdłuższe w świecie paznokcie. ON W schowanku z dzikiego wina skrzynka dziadków z Panem – nasza, my dbamy. Ciężka ręka babki na ramieniu, klękaj. On jest naprawdę? A do kogo cały czas mówisz w głowie? Kamienie, drzewa i koty ucichły dawno, szum tylko z różnych ust. Mówię w głowie. WODA Na dnie łodzi mokro – łuski, błoniaste balony, czerwony śluz. Jezioro podeptane przez nartniki. Jętki włażą w oczy. Nad wargą rosną krople potu, duszno. I nagle – bąble na wodzie, kałużach, błoto w ogrodzie. Furtka sprana deszczem, śliskie schodki, wilgotna sień. Kapok paruje przy piecu. Gorąca blacha z żytnim chlebem. DRZEWA BYŁYBY NIETKNIĘTE Czerwone ślepia w głębi lasu gasną pewnie o świcie, ale czyjś wzrok nadal uderza w plecy. Nagły obrót powinien roztrzaskać łeb o pnie temu, co przemyka zawsze z tyłu – nie słychać jednak skowytu, za to wszystko obraca się na końcu własnej liny. Patrzą mi w kark te same oczy, którymi szukam czegokolwiek za sobą – moje. Chłód wychodzi z mlecznych płacht rozpiętych przy ziemi, a ja chciałabym zobaczyć swoje granice – samospalenie. W BASENIE JEST RYBA Budowle męczą powtarzalnością łuków brwiowych, drażnią podobieństwem sklepień. Od pewnego czasu mam ochotę kłaść ręce na czołach obcych ludzi. Tam jest inne – melon owinięty w liście. Rysy prawdziwej twarzy. Raz to zrobiłam starej kobiecie w tramwaju. Ludzie otworzyli oczy szeroko, ona przymknęła. Poczułam, że panna to potężna, nie wolno było żenić się z taką panną. Pracuję w wielkiej bibliotece, widuję tłumy, ale nie da się tu zrobić castingu Felliniemu. Budowle męczą powtarzalnością łuków. WIĘCEJ ŚWIATŁA? Niby jasność od góry do dołu. Żyrandol – rozgrzane klosze, lampa stoi na linii horyzontu, na podłodze taca z płonącymi lodami. Wszystko stłoczone w dagerotyp – utrwalanie plam. Każdy ruch istotny jedynie w przyspieszeniu. PADANIE Po drugiej stronie lasu ktoś chroni przed ulewami wygrzebane resztki urn i tablic, którymi gra się w scrable o coraz głębsze kręgi. Między drzewami ciągle lśni mokra sierść. Na asfalcie ślady ceglastych strzałek. Idę z nitką cukrowej waty, po mnie potop.