Wrocław: Z błogosławionymi u źródeł kapłaństwa,Dąbrowa Górnicza

Transkrypt

Wrocław: Z błogosławionymi u źródeł kapłaństwa,Dąbrowa Górnicza
Wspomnienia: Towarzyszyłem
błogosławionym w Peru…
Gdy biegnę myślami wstecz to w uszach dźwięczy mi jeszcze telefon, który otrzymałem
około godziny czwartej nad ranem w Montero… W słuchawce głos o. Szymona Chapińskiego
i jego słowa, że w nocy Sendero Luminoso zabiło Zbyszka i Michała. Zastrzelono ich.
Usiadłem wtedy bezradny na łóżku i przypomniałem sobie moment, gdy po raz pierwszy
razem z błogosławionym Zbigniewem i Jarkiem pojechaliśmy do Pariacoto. Towarzyszył
nam wówczas biskup Bambarén. Mieliśmy wszyscy razem zobaczyć miejsce, w którym
przyjdzie im pracować…. – wspomina o. bp Stanisław Dowlaszewicz, biskup pomocniczy
diecezji Santa Cruz w Boliwii.
Moja przygoda z Peru
Pod koniec roku 1988 przebywałem przez jakiś czas w Peru, w Chiclayo -w mieście położonym na
północy kraju. Pomagałem tam jednemu z polskich księży – ks. Franciszkowi Posłusznemu,
pochodzącemu z diecezji tarnowskiej, ale należącemu wówczas do diecezji Bridgeport w Stanach
Zjednoczonych, która obsługiwała parafię św. Jana Marii Vianneya w peruwiańskim Chiclayo. Ks.
Franciszek uczył się języka hiszpańskiego w Cochabamba w Boliwii, gdzie również mamy misję,
dlatego już nas znał, zwłaszcza pracującego wówczas w Boliwii o. Stanisława Olbrychta. Złożyło się
tak, że tuż przed rozpoczęciem misji parafialnych nagle zmarł proboszcz… Dlatego ks. Franciszek
prosił o. Stanisława Olbrychta, aby przyjechał, chociaż na miesiąc, i pomógł mu w parafii. Po wielu
dyskusjach i zmianach złożyło się tak, że w końcu pojechałem tam ja…
Cały listopad 1988 spędziłem w Chiclayo, gdzie pomagałem w parafii tamtejszemu księdzu. Pod
koniec listopada mieli przylecieć do Peru o. Zbigniew Strzałkowski i o. Jarek Wysoczański. Nie
znaliśmy jeszcze konkretnej daty, ale wiedzieliśmy już, że przyjadą. Pewnego dnia zadzwonił do
mnie biskup Bambarén. Nie wiem skąd, ale wiedział że jestem akurat w Chiclayo. Biskup
poinformował mnie wtedy o dokładnej dacie i miejscu, gdzie przybędą nasi bracia. Mieli zatrzymać
się u Ojców Oblatów św. Józefa w Limie. Był tam jeden z polskich księży, który miał się tam nimi
zająć. W tym czasie wpadłem też na pewien pomysł… Zadzwoniłem do Montero, bo tam wtedy na
stałe pracowałem i zaproponowałem przełożonym, że skoro nasi bracia niebawem przyjadą, to będą
spędzali swoje pierwsze Boże Narodzenie poza Polską, poza domem, na nowym terenie, bez dobrej
znajomości języka… Pomyślałem, że może dobrze by było, bym został jeszcze jakiś czas z nimi.
Bracia zdecydowali zatem, abym przez jakiś czas pozostał jeszcze w Peru i towarzyszył im. Mniej
więcej w tym samym czasie zadzwonił do mnie ks. bp Bambarén i również prosił abym został i mógł
służyć im jako tłumacz w pierwszych spotkaniach i rozmowach. Zostałem.
Bł. Zbigniew i o. Jarosław przylecieli do Peru na początku grudnia. Tak, jak to było zaplanowane,
zatrzymali się u Ojców Oblatów św. Józefa i zaczęli stawiać swoje pierwsze kroki w nowym kraju oraz
starać się o wizę pobytową. Po ich przylocie rozmawiałem z nimi przez telefon i wydawało mi się, że
ucieszyli się, że ktoś znajomy będzie im towarzyszył w ich nowym miejscu. Jeszcze przed świętami
Bożego Narodzenia rozmawiałem z księdzem Franciszkiem, proboszczem z Chiclayo. Zależało mu,
abym został jeszcze pomóc do końca roku. Zasugerował przy tym, że oni – bł. Zbigniew i o. Jarek –
mogą też przyjechać do Chiclayo. Skontaktowałem się z nimi i nie wiem, czy byli bardzo radośni, ale
sądzę, że na pewno na tyle zadowoleni proponowanym rozwiązaniem, że zgodzili się przyjechać do
Chiclayo i spędzić Boże Narodzenie razem ze mną i ks. Franciszkiem.
Pierwsze Boże Narodzenie w Peru
Boże Narodzenie po raz pierwszy przeżywane poza ojczystym krajem – zupełnie inna rzeczywistość i
inne tradycje… Po raz pierwszy zasiedliśmy do kolacji wigilijnej przyrządzonej w peruwiańskim stylu.
O ile dobrze pamiętam, po wieczerzy bł. Zbigniew Strzałkowski, pojechał do jednej z kaplic
parafialnych, Jarek pojechał do innej kaplicy, a ja zostałem w trzeciej. Już wtedy podejmowali swoje
pierwsze „boje misyjne”. Można powiedzieć, że swój „chrzest misyjny” przebyli w Chiclayo, w parafii
św. Jana Marii Vianneya. Później wspólnie odprawialiśmy mszę świętą w głównym kościele
parafialnym. Nie zapomnę, jak daliśmy wtedy mały koncert kolęd polskich dla wszystkich
zgromadzonych na mszy świętej. To było dla nas bardzo piękne i radosne doświadczenie…
Po świętach przyszedł moment, w którym musieliśmy opuścić Chiclayo. Skierowaliśmy się wspólnie
do Chimbote, do stolicy diecezji, w której mieli się zatrzymać bł. o. Zbigniew i o. Jarosław. Tam
czekał na nas biskup Bambarén. Pierwsze spotkanie odbyło się u niego w domu. Zatrzymaliśmy się
na noc w domu księży, który posiadała diecezja. Nawiązaliśmy pierwsze kontakty z tamtejszymi
ludźmi. Tam też razem z biskupem odprawialiśmy w katedrze mszę świętą na zakończenie roku
kalendarzowego. Podobnie jak w Chiclayo, również przy tej okazji „daliśmy” koncert polskich kolęd.
Widać było, że bardzo się to ludziom podobało. Były bisy i oklaski. W tamtym czasie wraz z biskupem
zadecydowaliśmy, że po Nowym Roku, pojedziemy jego samochodem do Pariacoto, aby nowi
misjonarze mogli zobaczyć, jak wygląda miejsce ich misji.
Pierwsza wizyta w Pariacoto
Również ja po raz pierwszy jechałem z nimi tą drogą… Wiodła ona przez pustynię, nad Pacyfikiem.
Później wjeżdżaliśmy w górę po stromych drogach… Dla mnie to nie było nic nowego, bo byłem już
dwa lata w Boliwii, gdzie jeździłem już po podobnych drogach, ale dla nich wszystko było nowe…
Pamiętam dobrze, jak wjechaliśmy na główny plac w Pariacoto, podjechaliśmy pod kościół, który był
pusty, zamknięty… Miejscowość wyglądała zwyczajnie, tak jak inne górskie miasteczka. Twarze
tamtejszych ludzi posiadały wyraz jakiegoś niedowierzania, a nawet pewnej podejrzliwości… Jednak
wkrótce po naszym przyjeździe pojawiły się dzieci i młodzież. Przynieśli swoje instrumenty, zaczęli
grać i śpiewać, a biskup Bambarén razem z nimi. Wkrótce również pojawiły się pracujące tam
siostry. Weszliśmy do kościoła, obejrzeliśmy też parafialny budynek, który miał być ich klasztorem –
prosty, dość zaniedbany dom. Widać było, że w parafii brakuje dobrego gospodarza.
Spędziliśmy tam może dwie godziny. Spacerowaliśmy, oglądaliśmy to wszystko, co miało być
miejscem ich nowej misji. Później wróciliśmy do Chimbote i następnego dnia odbyliśmy oficjalną
rozmowę z biskupem. Służyłem im jako tłumacz. Rozmowa dotyczyła obecności polskich
franciszkanów konwentualnych w tej diecezji. Omawiali także kolejne kroki i etapy ich obecności w
Peru. Jeszcze wtedy żaden z nich nie mówił biegle po hiszpańsku, a jak wiadomo, dla misjonarza jest
to podstawowe narzędzie, bez którego nie można pracować, ani głosić Słowa Bożego. Biskup
zaproponował wtedy, żeby Zbigniew pojechał pomagać i doskonalić język w Moro, gdzie pracował
ks. Pablo Fink z Tyrolu. Jarek miał został przy katedrze razem z księżmi misjonarzami Oblatami św.
Józefa, którzy byli Peruwiańczykami.
Początkowo była mowa o wcześniejszym kursie językowym dla o. Zbigniewa i o. Jarosława, ale
jednak sytuacja na miejscu „zmusiła” ich do uczenia się języka „w biegu”, podczas misyjnej pracy,
poznając ludzi, rzeczywistość i tamtejszą kulturę. Po tych rozmowach pożegnałem się z nimi, bo
musiałem już wracać do Boliwii. To był mój pierwszy kontakt na ziemi peruwiańskiej z Jarkiem i ze
Zbyszkiem.
Misyjny zapał bł. o. Michała
Michała znałem o wiele wcześniej, bo już w Niższym Seminarium Duchownym w Legnicy, a później
studiowaliśmy wszyscy w Wyższym Seminarium w Krakowie. Mówiąc „wszyscy” mam na myśli
Zbyszka, Jarka i Michała. Gdy przed wyjazdem na misje pracowałem w Rychwałdzie, niedaleko
którego położona jest rodzinna miejscowość bł. Michała, – Łękawica, często odwiedzałem ich w
domu, bo znałem jego Mamę. Chodziłem do nich na kwaśne mleko. Zawsze trochę porozmawialiśmy,
a później wracałem do klasztoru. Pamiętam, jak w roku 1989, gdy byłem na moich pierwszych
wakacjach spotkałem Michała i rozmawialiśmy na temat misji. Pytał mnie wówczas, czy może mam
jakieś informacje, co z jego wyjazdem na misje, ponieważ już prosił o taką możliwość swoich
przełożonych. Akurat wcześnie miałem okazję rozmawiać z ówczesnym Prowincjałem, który
wspomniał że o. Michał też będzie wyjeżdżał do Peru. Gdy mu to powiedziałem, zobaczyłem wielką
radość na jego twarzy, że jednak udało mu się spełnić to marzenie…
Bliscy orędownicy w niebie
Jak czuję się z tym, że mam teraz znajomych – błogosławionych w niebie? Wydaje mi się, że nam,
którzy byliśmy z nimi i znaliśmy ich – mówię tu oczywiście o tym, jak ja to przeżywam – może trudno
czasem uzmysłowić sobie, że nasi znajomi współbracia są błogosławionymi… Nie wiem, jak to
wyrazić… Chociaż, gdy teraz patrzy się na nich, ogląda filmy o ich życiu, to zmienia się perspektywa
tego spojrzenia. Spotkałem ich obu w swoim życiu, znałem ich już od czasów seminarium… Ale gdy
teraz słucham ich listów, które kiedyś wydawałyby mi się czymś tak bardzo normalnym, widzę
wyraźnie, że ich formacja, ich dążenie do kapłaństwa, a później do pracy misyjnej, nie były jakimś
przypływem emocji. Ich formacja była czasem dorastania do podjęcia tej misji. Powolnym
dorastaniem, które ostatecznie doprowadziło ich do wypowiedzenia słów: „zostawcie ich… weźcie
nas”, czyli do dania świadectwa o Chrystusie swoim życiem. To nie były już tylko słowa…
Wydaje mi się, że ich wyjazd do Peru oraz ich męczeńska śmierć była zasianiem tego ziarna, o
którym mówi Ewangelia – Jeżeli ziarno wpadłszy w ziemię nie obumrze, nie przyniesie owocu. W
jakimś sensie to jest paradoks, że śmierć jest życiem. Obumrzeć czyli dać nowy impuls, nowe
świadectwo… Jestem pewien, że w ich śmierci jest wielu, którzy idą właśnie tym śladem. Bo myślę,
że w życiu ważne jest, by pozostawić ślad. By ten, który idzie po mnie znajdując te ślady, również
mógł dojść do celu, do Chrystusa. Do życia.
Opr. AK
Areguá. Wprowadzenie relikwii
błogosławionych Męczenników
W niedziele 14 sierpnia, podczas Mszy Świętej o godzinie 15.00, odbyło się uroczyste
wprowadzenie relikwii błogosławionych Męczenników-Misjonarzy z Pariacoto, polskich
franciszkanów: Michała Tomaszka i Zbigniewa Strzałkowskiego.
Relikwie wprowadzono do kaplicy Przenajświętszej Krwi Chrystusa przy franciszkańskim klasztorze
w Areguá w Paragwaju. Uroczystość ta zbiegła sie z 25. rocznicą męczeńskiej śmierci misjonarzy z
Pariacoto. W świętowaniu uczestniczyło bardzo wiele osób z pobliskiego Areguá jak i z innych miast:
Asunción, San Lorenzo, Luque, Itagla… Na zakończenie Mszy Świętej wszyscy uczestnicy oddali
cześć relikwiom Męczenników i otrzymali obrazki z Błogosławionymi oraz modlitwą za ich
wstawiennictwem.
Pozdrawiam Pokój i Dobro
o. Jacek Orzeł
Pariacoto: Teatr muzyczny o błogosławionych
Męczennikach.
8 sierpnia, w przeddzień 25 rocznicy męczeństwa bł. Michała i bł. Zbigniewa, w Pariacoto
wystawiono przedstawienie słowno – muzyczne dedykowane ich osobom.
Dokładnie sześć lat temu w Limie, jadąc na próby przed wystawieniem teatru o świętym Franciszku z
Asyżu, wśród młodzieży skupionej wokół parafii prowadzonej przez franciszkanów z Polski, powstał
pomysł realizacji dzieła o podobnym charakterze, poświęconego męczennikom z Pariacoto, dziś
błogosławionym ojcom Michałowi i Zbigniewowi – wspomina o. Jacek Lisowski, misjonarz pracujący
w Pariacoto.
Sześć lat to dużo i jeśli pomysł przetrwał i został wcielony w życie, wydaje się, że postacie
męczenników zamieszkały na stałe tych młodych ludzi, którzy sami napisali scenariusz i obsadzili
role aktorskie. Reżyserem przedstawienia był Jaime Alberto Montoya Ayala, dialogi napisał Francisco
García García, piosenki skomponował Enrique Mesías Cárdenas, choreografię natomiast opracowała
Susana de la Cruz.
Przygotowania do premiery przedstawienia trwały od marca tego roku a efekt tej pracy widzowie
mogli podziwiać w czasie celebracji związanych z obchodami XXV rocznicy męczeństwa
błogosławionych w Pariacoto.
Dla mieszkańców miasteczka i okolicy było to przełomowe wydarzenie, które prowokowało do
wspomnień i wzbudziło wiele emocji. Autorzy scen nie oszczędzili bowiem obrazów, w których
terroryści ze Świetlistego Szlaku manifestują swoja ideologię i mordują franciszkanów. Wśród
widzów polały się łzy, a potem refleksja, że na szczęście to wszystko już minęło i nigdy nie wróci.
Przedstawienie było bardzo udane: były bisy, gratulacje i zaproszenia na wystawienie przedstawienia
w innych miejscach. Za miesiąc nastąpi edycja profesjonalnego video, które nagrano w czasie
premiery, więc mamy nadzieję, że za jakiś czas przedstawienie będą mogli zobaczyć również
widzowie z Polski.
o. Jacek Lisowski, Pariacoto/ak
Ambasador Peru o Męczennikach
Alberto Salas Barahona, Ambasador Peru w Polsce w swoim przemówieniu z okazji
niepodległości Peru wspomniał również o błogosławionych Michale i Zbigniewie jako
zasłużonych dla narodu peruwiańskiego.
Poniżej publikujemy fragment przemówienia pana Ambasadora wygłoszonego 25 lipca 2016 r.:
Pozwólcie Państwo, że przywołam przykłady kilku wybitnych postaci, np. Ernesta Malinowskiego,
bohatera walk przeciwko siłom hiszpańskim, które próbowały na nowo podbić Amerykę Południową
w 1866 roku – budowniczego położonej najwyżej na świecie linii kolejowej; Edwarda Habicha –
założyciela Szkoły Inżynierskiej w 1876 roku; Marię Rostworowską, historyka specjalizującego się w
zagadnieniach dotyczących Imperium Inków, która odeszła w marcu ubiegłego roku w wieku stu lat;
czy męczenników, ojca Michała Tomaszka i Zbigniewa Strzałkowskiego, zamordowanych przez
terrorystów z organizacji Świetlisty Szlak i beatyfikowanych w Peru w grudniu zeszłego roku. Ich
działalność duszpasterska stanowiła ważną podporę etyczną i duchową dla okolicznych społeczności
w chwilach przemocy i terroru. Sprawili, że dla lokalnej ludności wiara stała się bastionem nadziei i
oporu. Dlatego też, przez śmierć z rąk lidera grupy terrorystycznej zostali ogłoszeni „męczennikami
wiary”. Pamięć o nich i działalność Zakonu Franciszkanów w Pariacoto są wciąż obecne w sercach
Peruwiańczyków.

Podobne dokumenty