Jacek Zalewski – Miasto jako zbiór barwnych plam?

Transkrypt

Jacek Zalewski – Miasto jako zbiór barwnych plam?
Miasto jako zbiór barwnych plam?
Miasto Kolorów – Fotografie Justyny Komar
Miasto, jeżeli się nad tym głębiej zastanowić, jest jednym z najbardziej
zdumiewających i zarazem złowieszczych wynalazków człowieka. Oto człowiek,
z typową dla siebie arogancją, zagospodarował i tym samym wyizolował ze
środowiska fragment przestrzeni, a następnie, wkładając w to wielki wysiłek, jął
podtrzymywać jego odrębność oraz dominację nad resztą otoczenia. Odtąd mogło
być już tylko gorzej: stworzono zupełnie nowy świat, który przeciwstawiono temu
pierwszemu jakby zapominając, że miejsce z którego człowiek przychodzi, nie może
zostać puste. Że człowiek, tworząc pierwsze miasto, poniekąd wyrzekł się siebie.
Według Bossueta, pierwsze miasto stworzył Kain, żeby mieć gdzie głuszyć wyrzuty
sumienia. Jeżeli to prawda, to podejrzane pochodzenie miasta nie może pozostać
bez wpływu tak na jego mieszkańców, jak i na nasze postrzeganie miasta jako
takiego. Gdziekolwiek spojrzymy, widzimy stygmaty dawnej zbrodni. Zresztą, czyż
Cioran słusznie nie zauważył, że niepodobna sobie wyobrazić mieszkańca wielkiego
miasta, który w głębi duszy nie byłby mordercą?
Justyna Komar popełniła wystawę fotograficzną. Na fotografiach umieściła
elementy miejskiego pejzażu: most, latarnię, kościół, ulicę, dach, niebo, z rzadka
człowieka. Dominują właściwie tylko trzy kolory: żółty, pomarańczowy i niebieski.
I żadnej dosłowności. Miasto jest tu zredukowane do kształtów i barwnych plam,
rzekłbyś – to nie masto, ale figury geometryczne pomalowane na radosne kolory.
Jest coś niepokojącego, bez mała złowieszczego, w tej totalizującej strategii
zmuszającej rzeczywistość i obecnego w niej człowieka do służenia Formie. Totalne,
bezduszne spojrzenie artystki, która bez cienia empatii, za to z dokładnością
prosektora ogląda rzeczywistość, oceniając jej przydatność pod kątem projektu. Pół
biedy, jeżeli jej wzrok zatrzyma się na moście albo dachu wieżowca, kamień, być
może, nie zasługuje na nic więcej, niż żeby skończyć jako forma. Człowiek?
Doprawdy, nie chciałbym się stać obiektem analizy Justyny, za nic mającej moje
przeżycia, moją subiektywność, moją istotową niepowtarzalność, sprowadzającej
mnie jedynie do uobecnionego w przestrzeni kształtu
Mogę tylko domniemywać, jak subtelną i wrażliwą artystką jest Justyna
Komar, skoro z takim wyczuciem równowagi i wewnętrznej haromonii rzeczy potrafii
zapseudonimować swoje zimne spojrzenie w tych radosnych i miłych oku kolorach.
Mistyfikacja? Owszem, ale jaka!
Jest przy tym coś ekstrawaganckiego w spojrzeniu na miasto od strony koloru.
Nie od strony człowieka, czy nawet kamienia, co byłoby o tyle zrozumiałe, że jest to
rodzaj konkretu. Ale fotografować miasto jako zbiór barwnych plam? Nie zaryzykuję
twierdzenia, że fotografowanie abstrakcji jest trudniejsze, niż fotografowanie
konkretu, ale bez wątpienia wymaga zupełnie innego sposobu myślenia. Tym
bardziej, że Justyna ośmieliła się potraktować konkret jako abstrakcję.
Czyż to nie jest czystej wody intelektualna ekstrawagancja?
Zgoda, Justyna nie posuwa się w tym nazbyt daleko. I słusznie. Byłoby
głęboko niestosowne całkowicie oderwać formę od miasta. Nie darowalibyśmy
artystce, gdyby miejsce w którym żyjemy i pogłębiamy swoje neurozy, uczyniła
li tylko pretekstem do realizacji swojej artystycznej wizji – gdyby zlikwidowała miasto
pozostawiając wyłącznie jego kolor. Zresztą, sprowadzenie miasta do czystej formy
wyrażonej samym jedynie kolorem, jakkolwiek ciekawe, jest jałowe poznawczo. Ot,
eksperyment, pokazujący wirtuozerię artystki. Justyna tymczasem, owszem, pozwala
nam wirować w przestrzeni i gubić się w labiryntowym wymiarze swoich prac, ale
jednocześnie konsekwentnie wskazuje ich kontekst. Przedziwna figura: miasto
fotografowane jako nie-miasto, ale nie pozwalające zapomnieć, że mimo wszystko
jednak chodzi o miasto. Jakoż bowiem nietrudno dostrzec jałowość obracania się
w czystej, formie wypreparowanej z tętniącej życiem i znaczeniami tkanki miasta.
Jest to przy okazji koronny argument przeciwko cisnącemu się na usta zarzutowi:
dlaczego, u licha, artystka nie zrobiła tego decydującego kroku i fotografując miasto,
nie zerwała z nim całkowicie? – Właśnie dlatego, że tym, co w mieście
najistotniejsze, jest konkret: konkretny człowiek, konkretny kamień, konkretne
nieszczęście. Zignorowanie tego w imię abstrakcji byłoby niewybaczalne. A to, co
oglądamy na fotografiach artystki to wciąż miasto, mimo wszystko miasto i przede
wszystkim – miasto.
Tym samym, Justyna Komar, balansuje na granicy humanizmu, ale jej nie
przekracza, nagina zasady, ale ich nie łamie, eksperymentuje, ale nie niszczy. Jest
być może rewolucjonistką naznaczoną duchem mieszczaństwa. I bez wątpienia
znakomitą fotografką.
Jacek Zalewski
Jacek Zalewski - Filozof, hermeneuta, fotograf, esteta. Autor książki „Wstęp
do wątpienia” (2009).

Podobne dokumenty