Skuteczne_lakarstwo_na_rusofobię
Transkrypt
Skuteczne_lakarstwo_na_rusofobię
Skuteczne lekarstwo na rusofobię Spoglądając na Moskwę (2005) Nie jesteśmy dla Rosjan autorytetem i nie mamy im czym zaimponować. Przestańmy ich nauczać i pouczać. Dziwna jest ta polska \"polityka wschodnia\". Wydawałoby się, że powinna być przede wszystkim sztuką użytkową, a tu - wielkie puste słowa, sentymenty, duch romantyzmu i całkowity brak pomyślunku praktycznego, pozytywistycznego. Wybałuszamy oczy na polityków zachodnich, którzy, nie oglądając się na nas, poklepują przyjaźnie Putina po ramieniu i robią z Rosją kokosowe naftowe i inne interesy. Jak to - a my? Przecież Rosję znamy lepiej, jesteśmy mostem między nią a Zachodem - macie chodzić przez ten most! A że most dziurawy, załatajcie sobie. Nic o nas i o Rosji bez nas! Bóg jest z nami! Rosja kala nasze wartości! To barbarzyńcy, dzieciobójcy. Gdzie wasza europejska solidarność? W rurze przez Bałtyk? Rusofobi wszystkich krajów, łączcie się! Oczywisty jest fakt, że społeczeństwa wyzwolone spod dominacji komunizmu są uprzedzone do Rosji, prawnej sukcesorki ZSRR, i nie zawsze chcą dostrzec, że główną partią opozycyjną wobec rządów Putina są komuniści. Niektórym komentatorom zbyt łatwo przychodzi przyrównywanie Putina do Stalina oraz zrównywanie Rosji z ZSRR. Stąd swoiste \"antyrosyjskie lobby\" Bałtów, do którego Polacy przystąpili bez zastanawiania się i z satysfakcją. Wszystkich nas uradowała Ukraina. Swojego Wałęsy ani Walentynowicz co prawda nie mieli, ale znalazła się para oligarchów, która w społeczeństwie całkowicie pozbawionym świadomości prawnej, skorumpowanym do cna potrafiła przejąć władzę, obnażając na chwilę korupcję i znajdując jednoczącego część mieszkańców wroga - Rosję. Uradował nas przede wszystkim ten wspólny wróg i nie chce nam się wierzyć, że za chwilę na Ukrainie mogą się obudzić nie mniej silne fobie antypolskie. Rosja ze swoją naftą i rynkiem potrzebna jest Ukrainie i owym oligarchom bez porównania bardziej niż polskie zarozumialstwo. Potrzebne są im też pieniądze, których Polska nie ma, a mają je na Zachodzie ci, którzy z Rosją dobrze żyją. I sporo pieniędzy zachodnich trafi na Ukrainę przez Rosję, a nie przez Polskę. Przesłanie Giedroycia i Mieroszewskiego już się spełniło - Ukraina jest wolna, jednak jej wolność wcale nie musi być tożsama z antyrosyjskością, bo nie będzie się to opłacało ani jej, ani oligarchom ukraińskim, którzy sprawują władzę. Polska jest tylko pionkiem w tej grze i przykro, że nasi ministrowie nie zdają sobie z tego sprawy. Rok temu Włodzimierz Cimoszewicz zakomunikował: \"Stworzenie Ukrainie, Mołdawii i Białorusi perspektywy członkostwa w Unii i NATO jest naszym zadaniem strategicznym numer jeden (...). Musimy zbudować wewnątrz Unii lobby krajów myślących podobnie o polityce wschodniej\". Przepiękna romantyczna utopia. W ramach takiego myślenia, oderwanego od \"żywego życia\" (jak powiedziałby romantyk Dostojewski), Cimoszewicz mógłby spokojnie dopisać do tej listy i Rosję. Nie zrobił tego, gdyż Rosja potrzebna mu była do roli wroga, przeciwko któremu mamy się zjednoczyć. Nie wziął pod uwagę faktu, że zaprogramowanie kulturowe 1 mieszkańców Ukrainy, Mołdawii i Białorusi jest krańcowo różne od zaprogramowania europejskiego; jest natomiast bardzo bliskie zaprogramowaniu rosyjskiemu - z kolektywizmem, brakiem świadomości prawnej w ogóle i szacunku dla praw jednostkiobywatela w szczególności, z dużym dystansem władzy od społeczeństwa itd. Przecież Białorusini z radością przyłączyliby się do Rosji, a nie do żadnej UE, gdyż przy braku świadomości obywatelskiej, świadomość narodową posiada tam jedynie garstka opozycji. Ukrainę i Mołdawię ratuje przed chęcią połączenia z Rosją nacjonalizm sporej części ich mieszkańców. I tylko on. A od kiedy nacjonalizm jest wartością w UE? Szanse Ukrainy i Mołdawii na przystąpienie do Unii w najbliższym półwieczu są minimalne, Białorusi - żadne. Po co więc antagonizować Rosję? Sobiepaństwo "To, co uprawia Rosja, przynajmniej w sektorze paliwowym w krajach Europy Środkowej, to nowy imperializm gospodarczy\", palnął swego czasu były szef UOP, Zbigniew Siemiątkowski. I nikt nie dał mu po łapach za głupotę polityczną i dyplomatyczną oraz brak profesjonalizmu. Niedojrzałość Siemiątkowskiego i jemu podobnych polega na tym, że bzdurzą sobie, że wciąż istnieje sprawna instytucja pod nazwą Rosja, która jest w stanie kontrolować każdy element rzeczywistości. Nikomu do głowy nie przyjdzie, że skoro poza kontrolą instytucji pod nazwą Polska mogli/mogą działać sobiepańsko Kulczyk, Pęczak, Dochnal i wiele innych prominentnych osób, w Rosji taka działalność jest jeszcze częstsza i łatwiejsza. Skoro w Polsce nie ma szacunku dla państwa, bo prawo działa niezwykle opieszale, tym bardziej brak tego szacunku w Rosji, gdyż tam świadomość prawna jest w powijakach. I skoro w Polsce dr Kulczyk może być dłużny gen. Czempińskiemu milion złotych za jakieś usługi, tym bardziej niejeden oligarcha rosyjski może nieźle opłacać Ałganowa za obiady z Kulczykiem. Ale jaki to ma związek z instytucją Rosja? Przecież \"rosyjski\" sektor paliwowy jest w prywatnych rękach. Rosja państwo próbuje mieć nań wpływ na tej samej zasadzie, jak na Orlen chce mieć wpływ Polska państwo, gdyż Bieriezowski, Gusinski, Chodorkowski, Ałganow wraz z Pęczakiem, Dochnalem i Czempińskim instytucję państwa mają w małym poważaniu. Brakiem profesjonalizmu wykazał się również oficjalny przedstawiciel polskiego MSZ, Aleksander Chećko, nazywając zabicie Asłana Maschadowa \"nie tylko przestępstwem, ale także polityczną głupotą i wielkim błędem\". I znowu nikt się nie zająknął, że myśleć sobie tak mógł, jednak jako urzędnik państwowy nie miał prawa tego powiedzieć dziennikarzom. Jego szef, Adam Daniel Rotfeld, również nie popisał się dyplomatycznym taktem, gdy podczas wykładu w warszawskim Collegium Civitas stwierdził, że zabicie Maschadowa \"to nie tylko zbrodnia, ale błąd polityczny\". Takie \"ładne\" wypowiedzi polskich zarozumiałych \"romantyków\" ani Czeczenom nie pomagają, ani nie dodają splendoru polskiej dyplomacji. Są psu na budę, rosyjskim nacjonalistom na pociechę, a zachodnim politykom na argument o polskiej rusofobii. \"Strona polska - zdaniem MSZ Rosji - ma wyraźnie wypaczone wyobrażenie o tego rodzaju procesach i o walce z międzynarodowym terroryzmem jako takim (...). Nasuwa się pytanie, czy Polska w podobnych słowach będzie wyrażać ubolewanie z powodu likwidacji terrorysty Szamila Basajewa, widniejącego na antyterrorystycznej liście sankcyjnej ONZ, lub Osamy bin Ladena?\". Dziennikarz \"Wprost\", Grzegorz Sadowski, oceniając powyższą wypowiedź, stwierdził, że \"mamy prawo do własnej oceny sytuacji\" oraz że \"Polacy aż nadto dobrze wiedzą, że nie każdy, kogo Moskwa okrzyknie terrorystą, zasługuje na śmierć. I nie wszyscy muszą temu przyklasnąć. Politycznym błędem i głupotą jest od nas tego żądać. Najgorsze jest to, że w zbliżającą się 52. rocznicę śmierci Stalina jego zasady są wciąż żywe\". Podobnie myśleli 2 zapewne warszawscy radni, decydując, że Dżochar Dudajew będzie patronem ronda na skrzyżowaniu Al. Jerozolimskich z ul. Popularną. Pyszny polski romantyzm triumfuje. Więcej pragmatyzmu Polscy politycy, a w ślad za nimi dziennikarze (niekiedy odwrotnie) uparcie nie chcą uświadomić sobie faktu, że po raz pierwszy od czasów Stołypina mają do czynienia w Rosji z włodarzem do bólu pragmatycznym, dla którego liczy się wyłącznie zysk - gospodarczy i polityczny. Wszelkie sentymenty - od przywrócenia melodii hymnu sowieckiego i oddania armii czerwonego sztandaru do pokłonów w cerkwi i świętowania Dnia Zwycięstwa wykorzystuje do odbudowy autorytetu państwa. Podobać ma się \"swoim\" i tym, od których zależy przyszłość gospodarcza i polityczna instytucji pod nazwą Rosja, a nie Polakom przecież. By rozpocząć z takim prezydentem sensowny dialog, prowadzący do obopólnych korzyści, należałoby moim zdaniem: 1. oddzielić w rozmowach sferę gospodarczych interesów od historii i ideologii; 2. uświadomić sobie, że Federacja Rosyjska jest państwem wielonarodowym, w którym nie ma jeszcze społeczeństwa obywatelskiego; są tylko mieszkańcy, w tym narodowości rosyjskiej; że jak do tej pory jedyna łącząca ich \"wartość\" to instytucja państwa oraz Dzień Zwycięstwa nad nazizmem; 3. nie utożsamiać komunizmu z rosyjskością; uznać, że komunizm nie ma narodowości (w odróżnieniu np. od nazizmu); 4. nie kwestionować faktu, że 99,9% Rosjan, walczących z nazizmem, w swojej świadomości w 1945 r. wyzwalało Polskę (a że w naszej świadomości nie było to wyzwolenie, lecz uzależnienie od komunizmu, to inna sprawa); 5. nie przyrównywać Putina (Rosjanina) do komunistów Stalina (Gruzina) i Dzierżyńskiego (Polaka); 6. oskarżać komunizm i komunistów za pakt Ribbentrop-Mołotow, 17 września, zbrodnię w Katyniu, okupację Polski itp., a w żadnym razie nie Rosję i nie Rosjan; 7. nie domagać się od Rosjan przeprosin za zbrodnie komunistyczne (oni ucierpieli od komunizmu dużo bardziej niż Polacy; powtórzę - komunizm nie ma narodowości i współcześni Rosjanie nie rozumieją, dlaczego mają przepraszać za zbrodnie komunisty Stalina, który Rosjaninem nie był; bardzo wielu Rosjan traktuje przecież komunizm jako okupanta swego kraju); 8. zaprzestać widzenia w Rosji wroga, gdyż Rosja jako taka Polsce już nie zagraża (groźni pozostają wciąż komuniści i nacjonaliści - w Polsce też); 9. budować naszą \"wzajemność\", opierając się na prawie, a nie na sentymentach, a w ślad za tym - uznać prawo Federacji Rosyjskiej do walki o poszanowanie jej prawa na jej terytorium. No i przestańmy Rosjan nauczać i pouczać. Czyżbyśmy sami zdołali już zbudować państwo prawne i wzorcowe społeczeństwo obywatelskie? Nie jesteśmy dla Rosjan autorytetem i nie mamy czym im zaimponować. A były przecież czasy w latach 80., gdy mieliśmy u Rosjan niepodważalny autorytet! Niechaj teraz pouczają ich ci, których nauki wezmą sobie do serca i rozumu. Odstąpmy od romantycznych marzeń o \"trzeciej Rosji\" (wyrażanych np. w pracach współczesnych \"piłsudczyków\"). Jesz szto dajut: i etogo skoro nie budiet! (jakże praktyczne hasło na ścianie stołówki w sowieckim kołchozie, podesłane mi przez przyjaciela Moskala). Zacznijmy współpracować z tą Rosją, która jest, nie myślmy o żadnej \"trzeciej\". \"Po Putinie\" może być o wiele gorzej. Wystarczy pozwolić mieszkańcom federacji na wybory \"w pełni demokratyczne\", a do głosu bez większych problemów dojdzie faszystowska, nacjonalistyczna i pseudokomunistyczna lepperiada. Dzisiaj w Rosji \"demokracja\" dla zbyt wielu jest słowem nieprzyzwoitym (to dier\'mokracja, a 3 dier\'mo to łajno) i dlatego pomysł Putina, by demokrację w Rosji \"dawkować\", nie jest bezsensowny. Kraje Zachodu dochodziły do demokracji i rzeczywistości prawnej przez kilkaset lat, dajmy trochę czasu i Rosji, która demokratyczna i prawna nigdy jeszcze nie była. Wyjmijmy rękę z nocnika i zanim zaczniemy nauczać innych, sami udowodnijmy, że w Polsce demokracja nie ma nic wspólnego z dier\'mokracją. Polski Wróg Powszechny 2005) Antysemityzm jest niepoprawny politycznie, antygermanizm stał się historią. Co pozostało? Rosja! Jak pogodzić wolność mojego Ja z chęcią bycia w Stadzie? Wynalazek jest jeden - Wróg. Jeśli nie ma wroga wspólnego, wrogiem staje się sąsiad, kolega z pracy lub partii, żona Stado się sypie. Nie rozwiązali problemu wrogowie dotychczasowi - Żydzi, kapitaliści i komuniści. Okazali się zbyt słabi, ratowali sytuację na pewien czas. By człowiek wreszcie mógł stać się wolny i jednocześnie niewyobcowany, potrzebny jest Wróg Powszechny. W świecie próbuje się do tej roli zaprząc z jednej strony Amerykę, z drugiej - islamski terroryzm. Błąd! Dwaj Wrogowie nie ustanowią Powszechności. Potrzebny jest Wróg Jedyny. Gdzie go szukać? Na niezły pomysł wpadł nie tak dawno Francuz (zapewne nie Arab francuski), André Glucksmann. Ogłosił, że całemu Złu na świecie nie są już winni Żydzi, jak sądzi się niekiedy nawet w Polsce, lecz Rosjanie i oskarżył ich o napaść na Amerykę 11 września 2001 r. (\"Dostojewski na Manhattanie\", 2003). Rosja, jego zdaniem, jest \"największym bandyckim państwem na świecie\". To ona stworzyła nihilizm, który stał się problemem globalnym. Pomysł Glucksmanna nie wszystkim przypadł do gustu. Zdecydowana większość polityków zachodnich wybrała rosyjską ropę zamiast rosyjskiego Zła. Z problemem wolnego Ja i niewyobcowania na krótko poradziła sobie myśl polska lat 80. Józef Tischner w \"Etyce solidarności\" pisał: \"Ja jestem z tobą, ty jesteś ze mną, jesteśmy razem - dla niego. My - dla niego [...]. Wspólnota solidarności różni się od wielu innych wspólnot tym, że w niej pierwsze jest \"dla niego\", a \"my\" przychodzi potem. Najpierw jest ranny i jego krzyk. Potem odzywa się sumienie, które potrafi słyszeć i rozumieć ten krzyk. Dopiero stąd rośnie wspólnota\". Ten okres dawno jest za nami. Polskie solidarne My istniało dopóty, dopóki był wspólny wróg - komunizm. Gdy go pokonano, znowu rozpadliśmy się na egoistyczne Ja i nie mniej egoistyczne My-naród, My-partia, My-taki czy inny kolektyw. Naród jest jak Bóg - za nogi go się nie schwyci. Z konstytucji RP: \"my, Naród Polski wszyscy obywatele Rzeczypospolitej\". Skoro wszyscy, to Narodu w ogóle nie ma. Lub inaczej - Naród jest takim samym marzeniem jak Kościół Powszechny. Lubimy żyć w świecie stadnej utopii, choć na co dzień - wolnoć Tomku w swoim domku. Odwołanie się do Narodu w polskiej konstytucji jest tak samo oderwane od rzeczywistości, jak proponowane nie tak dawno odwołanie się do Boga w konstytucji europejskiej. Czyż nie prościej byłoby powiedzieć: \"my - obywatele Rzeczypospolitej\"? Skończyłyby się spory, kto jest Narodem, a kto nie. Na to jednak nikt w Polsce się nie zgodzi, a już na pewno nie o. Rydzyk. Naród, nawet gdy go nie ma, jest, choć o. Rydzyk ma tyle wspólnego z Narodem, co i z Kościołem Powszechnym. On swych słuchaczy wyniósł na wyżyny Narodu, Radio Maryja zaś - Kościoła Powszechnego. Sam stał się Słowem. 4 By nie zostać przez czytelników przeklętym, śpieszę powiedzieć, że Polska była Narodem pod zaborami, w czasie okupacji, a nawet w czasach komunizmu i początków \"Solidarności\", gdy nie było suwerennego Państwa Polskiego, był zaś wspólny \"wróg zewnętrzny\" i obca instytucja Państwa. Z chwilą odzyskania niepodległości Naród zginął w walce z \"wrogiem wewnętrznym\", gdyż nie zauważył, że nasze Państwo przestało być obce. Narodu więc nie ma - puste słowo. Problem jednak w tym, że i obywateli nie ma. Zostali tylko członkowie partii, kibice sportowi i inni posiadacze dowodów osobistych, dbający wyłącznie o partykularne interesy. Zostali też politycy, którzy wreszcie dostrzegli, że nie da się wykreować jednoczącego \"wroga wewnętrznego\" (ostatnią próbą tej kreacji jest lustracja), i teraz ze zdwojoną siłą poszukują jednoczącego \"wroga zewnętrznego\". Antyterroryzm Polaków nie zjednoczył (za chwilę wycofamy wojska z Iraku i zainteresowanie arabistyką osłabnie), antysemityzm jest nieestetyczny i zdecydowanie niepoprawny politycznie, antygermanizm stał się historią. Co pozostało? Rosja! Wróg odwieczny i z przyszłością. A drogę wskazał nam Glucksmann. Chwała mu za to. Znowu będziemy Narodem. Byleby jeszcze o. Rydzyk zechciał zostać prezydentem. Polacy i Rosjanie (2006) Wywiad z profesorem Andrzejem de Lazari. Andrzej Koraszewski: Jeśli idzie o Rosję, Polska nie jest dobrym punktem obserwacyjnym, zapewne nam trudniej niż innym zrozumieć naszych sąsiadów, bo przeszkadzają nam w tym historie rodzinne i narodowe frustracje. Wszyscy, lub prawie wszyscy, powtarzają mantrę, że Polsce potrzebne są dobre stosunki z Rosją, ale budowa dobrych stosunków wymaga zrozumienia partnera, z którym chce się takie dobre stosunki budować. Bez wątpienia Rosja dla nas jest ważniejsza niż my dla Rosji, ale podejrzewam, że i w Rosji przeważa chęć budowania przynajmniej poprawnych stosunków z Polską niż wrogich. Czytając Pana artykuły mam również wrażenie, że i Pan postrzega ten obraz Rosji widzianej z Polski jak obraz z gabinetu krzywych luster. Czy mógłby Pan na początek zacząć właśnie od uwag na temat deformacji obrazu Rosji w naszym polskim krzywym zwierciadle? Andrzej de Lazari: Geert Hofstede, holenderski informatyk i etnopsycholog, „przebadał" pracowników IBM na świecie i doszedł do dość oczywistego wniosku, że choć komputery, na których pracują, zaprogramowane są identycznie, ich umysły zaprogramowane zostały z reguły odmiennie przez kultury, w których wyrośli. My akceptujemy fakt, że Chińczycy myślą i postrzegają świat inaczej, od Rosjan natomiast wymagamy, by myśleli „po naszemu". Jeżeli będziemy trwali w tych wymaganiach nie porozumiemy się z nimi. Tym bardziej, że im specjalnie na porozumieniu z nami nie zależy. Czym im dzisiaj możemy zaimponować? Co im możemy dać, sprzedać, zaoferować? Marudziliśmy, gdy chcieli przez nasz kraj budować nową nitkę gazociągu. Teraz zbudują ją przez Bałtyk. Rosjan drażni nasza pycha, nasze wyobrażenie o sobie samych jako o kimś wyjątkowym na mapie świata. Oto jak nas postrzegają: Różni nas przede wszystkim stosunek do Ja i My. Jesteśmy kulturą Ja, często egoistycznego, co przybiera karykaturalne formy: „Wolność Tomku w swoim domku", „Szlachcic na 5 zagrodzie równy wojewodzie" itd. Ale ma to i dobre strony — walczymy o Boga, Honor i Ojczyznę, i pewnie dzięki Honorowi nie udało się nas skołchozować. Solidarni potrafimy być jednak tylko wtedy, gdy mamy wspólnego wroga. Wraz z komunizmem diabli wzięli i naszą "Solidarność'. Teraz przydałby się nam nowy wróg i chcemy dostrzec go w Rosji-państwie (choć niekiedy wracają i wrogowie niepoprawni politycznie — Żydzi i Niemcy). Nie szanujemy swojego państwa, nie jest więc możliwe, abyśmy uszanowali starania Putina umacniania państwa Federacja Rosyjska. Rosjanie do boju szli o Boga, Cara i Ojczyznę. Swoje Ja z reguły byli gotowi podporządkować swemu władcy i kolektywowi Ojczyzny. Dlatego Putin ma wśród nich takie poważanie i poparcie. Nas to drażni. Nie chcemy zrozumieć, że Putin prowadzi swoją politykę dla Rosjan, a nie dla nas. Narodowe stereotypy są piekielnie trwałe. W języku szwedzkim jest idiom; polsk riksdag — polski sejm, czyli bezładna paplanina. Ten idiom, pochodzący jeszcze z XVII wieku, jest niezwykle charakterystyczny dla całego stereotypu Polaków w Szwecji. Przez pewien czas jednak prasa miała dość pozytywny stosunek do Polski i to zaczęło zmieniać obraz Polski w oczach polityków. Potem, niestety, znów się wszystko zmieniło. W stosunkach polsko-rosyjskich obok zastarzałych stereotypów mamy pewne trendy, które są po części dziełem mediów, a po części są wyrazem opinii polityków wzmacnianych przez polskie środki masowego przekazu. (Był zachwyt dla Gorbaczowa jest obowiązkowa niechęć do Putina.) Pomnik przyjaźni polsko-rosyjskiej na placu Słowiańskim w Legnicy. Było wiele prób usuwania tego pomnikaW Rosji, w ostatnich latach, wiele razy pojawiały się głosy o wrogim nastawieniu polskich środków masowego przekazu. Polskie środowiska dziennikarskie reagują na te zarzuty wyłącznie gniewem. Czy były po polskiej stronie próby spokojnej, bezstronnej analizy zawartości i języka informacji oraz komentarzy na temat sceny rosyjskiej? Były czasy, gdy również Rosjanie przychylnie odnosili się do nas. Najpierw w latach 60., potem w 80, w okresie pierwszej „Solidarności". Pokolenie lat 60. z zapałem uczyło się polskiego, by czytać zachodnią literaturę w polskim tłumaczeniu i polskie czasopisma. Polska była najweselszym barakiem w obozie i cenzura dopuszczała do druku bez porównania więcej niż w kraju Wielkiego Brata. Rosjanie cenili polskie kino, teatr i muzykę. W latach 80. zaimponowaliśmy im „Solidarnością". I na tym koniec. Później było coraz gorzej. Zupełnie nie braliśmy pod uwagę ich „zaprogramowania kulturowego" i ich odczuć. Zaczęliśmy po orwellowsku wymazywać kawałki historii, niszczyć pomniki. Dlaczego Krakusom przeszkadzał pomnik Koniewa? Nikt nie zanegował przecież jego zasług w uratowaniu przed zniszczeniem symbolu naszej polskości. Torunianie również nie popisali się taktem, itd. Zaczęliśmy udowadniać Rosjanom, że nie lubimy ich tak w wydaniu sowieckim, jak i rosyjskim. Kulminacją takiego stosunku była reakcja polskich mediów na wydarzenia w Biesłanie - zamiast współczucia — nienawiść, czego skrajnym przejawem było nadanie Putinowi przez zarozumialca Kostrzewę-Zorbasa przydomku „Włodzimierza-Dzieciobójcy" (boję się, że ten „doradca" do spraw nienawiści znowu zacznie „doradzać" w nowym rządzie). Próby nawoływania do opamiętania się odrzucała redakcyjna cenzura. Moje teksty obiecała opublikować „Gazeta Wyborcza", „Rzeczpospolita". Przeleżały w redakcjach po kilka miesięcy — i nic. Opublikował je później gdański „Przegląd Polityczny" i tygodnik „Przegląd". Do opamiętania się nawołują też na łamach „Przeglądu" inni liberałowie: 6 Bronisław Łagowski oraz najważniejszy polski rosjoznawca — Andrzej Walicki. Jednak w naszej rzeczywistości to nie „Przegląd" kształtuje opinię publiczną i polityczną. Z pism „nieocenzurowanych" warto również wymienić krakowski dwumiesięcznik „Arcana" Andrzeja Nowaka. Choć prawicowy do bólu, dopuszcza na swe łamy myślących inaczej (o naszym stosunku do Rosji zob. nr 64-65 z sierpnia br). Prezydent-elekt już zapowiedział, że czas na stosunki partnerskie i że czeka na wizytę Władimira Putina w Polsce. W relacjach z krajami Europy Zachodniej obserwujemy często te same objawy kompleksu wyższości wyrosłego z kompleksu niższości. Żądamy partnerstwa, ale zapominamy o realiach, o różnicach wielkości, o różnicach interesów. Czasem słyszy się, że przynajmniej w dziedzinie dyplomacji tych emocjonalnych reakcji byłoby mniej, gdyby istniała wyraźnie określona polityka wschodnia. Być może jestem w błędzie, ale odnoszę wrażenie, że ta polityka wschodnia, a w szczególności polityka wobec Rosji, jest u nas funkcją sporów na arenie krajowej. Mam wrażenie, że polską polityką wobec Rosji rządzi lęk przed posądzeniem o prorosyjskość. Ale czy jest tu jakieś racjonalne rozwiązanie? Najracjonalniejszym rozwiązaniem byłaby rezygnacja z tzw. polityki historycznej, którą upodobało sobie spore grono naszych plebejskich możnowładców. To prawda, że oprócz martyrologicznej historii nie mamy specjalnie czym zaimponować w świecie. Problem jednak w tym, że świat historię pozostawia historykom, zaś od polityków i dyplomatów oczekuje spojrzenia w przyszłość ekonomiczną, społeczną i polityczną. Dlatego Francuzi dawno pogodzili się z Niemcami a ostatnio stworzyli nawet wspólny podręcznik do historii (z myślą o przyszłości rzecz jasna), dlatego Rosjanie bez problemów znajdują wspólny interes ekonomiczny z Niemcami, bez rozgrzebywania zabliźnionych już ran. W imię „żywego życia"! Szacunek dla ludzi zmarłych nie powinien być przeszkodą we wzajemnym szacunku ludzi żywych. No i zacząć powinniśmy od siebie. Politycy zachowujący się po chamsku wobec Jolanty Kwaśniewskiej (Miodowicz, Wasserman, Giertych, Maciarewicz) i wobec siebie nawzajem (chociażby PiS i PO) nie zbudują niczego sensownego i moralnego w stosunkach międzynarodowych. Pamiętam Pana artykuł w „Przeglądzie Politycznym" poświęcony Putinowi. Pierwsze zdania tego artykułu muszą u czytelników polskiej prasy wywoływać szok. Pisał Pan: „Rosja rządzona jest po raz pierwszy od niemal stu lat sensownie, ze zdumiewającą (jak na Rosję) konsekwencją. I to przez człowieka, który na pierwszy rzut oka wydaje się być daleki jej kulturowym stereotypom, a mimo to uzyskuje zdecydowane poparcie wyborców." Do czego zmierza Władimir Putnin i czy jest to realne? Co oznacza ów — jak Pan pisał — pozytywizm Putina? Mieszkańców Federacji Rosyjskiej (specjalnie nie używam słowa „obywatele", gdyż przy nieomal zerowej świadomości prawnej nigdy ich tam nie było i długo jeszcze nie będzie — co nie jest krytyką, a jedynie stwierdzeniem faktu; unikam tu też słowa „Rosjanie", gdyż po polsku nie wiadomo o kogo chodzi: brak rozróżnienia — russkij i rossijanin to po polsku Rosjanin, a przecież Czukcza to nie russkij, a rossijanin — FR jest krajem wielonarodowym) jednoczy wyłącznie jedna instytucja — Państwo. Gorbaczow instytucję tę zniszczył ku radości naszej i wielu innych społeczeństw, ale większość mieszkańców FR wybaczyć mu tego nie chce. Jelcyn instytucję państwa skompromitował a społeczeństwo zanarchizował. Putin znowu wszystko stawia na „państwowe miejsce". Mieszkańcy Rosji czują się bezpiecznie tylko w silnym państwie — stąd takie dla niego poparcie. Stąd również absolutny brak zrozumienia dla polskiego lekceważenia Dnia Zwycięstwa. Wszyscy mieszkańcy FR 7 świętują corocznie jedynie dwa wydarzenia — nadejście Nowego Roku i Dzień Zwycięstwa, który jest symbolem siły i trwałości ich Państwa, niezależnie od jego aktualnej nazwy. Pozytywizm Putina polega na zrozumieniu najważniejszych uwarunkowań rosyjskiej rzeczywistości społecznej, ekonomicznej i politycznej oraz na racjonalnym budowaniu silnego Państwa. Zrozummy to i doceńmy. Trudno nam to przychodzi, gdyż instytucja państwa przez wieki była nam wroga — zaborcza, okupacyjna, komunistyczna — nie nasza. Lekceważymy własne Państwo, skąd więc wziąć szacunek do państwa „obcego"? Polakom państwo rosyjskie kojarzy się z samodzierżawiem i z pasją poszukuje się wszystkiego co potwierdza wizję Putina jako cara-batiuszki. Amerykański socjolog Manuel Castells, który był w początkach lat dziewięćdziesiątych doradcą rosyjskiego rządu, ostrzegał przed kapitalizmem mafijnym, przed próbą budowania gospodarki rynkowej bez silnego państwa, zdolnego do egzekwowania prawa. Jakiego państwa chce Putin? Państwo silne, czy państwo silne i praworządne? Co jest tu możliwe, na kim mógłby się oprzeć próbując budować państwo silne i praworządne? Państwo rosyjskie jest samodzierżawne. Od wieków. Jest i tyle, i żadna krytyka niczego tu nie zmieni. Samodzierżawie lub anarchizm — na dzień dzisiejszy innego wyboru nie ma. Putin jest bez wątpienia „oświeconym samodzierżawcą" i z tego należy się cieszyć. Marzy mu się silne i praworządne Państwo, co zawarł w haśle „dyktatury prawa", gdy szedł do władzy. I ma rację — bez szacunku dla prawa, bez świadomości prawnej nie ma co marzyć o demokracji. A w Rosji negowano wartość prawa stanowionego to w imię Chrystusa, to w imię Lenina. Prawo nigdy nie było tam autorytetem. Putin ma więc rację, gdy mówi o rosyjskiej drodze dochodzenia do demokracji. Świadomość kolektywnego 'My' zmieni się tam zapewne kiedyś w świadomość obywatelską, ale na to trzeba czasu, kilku pokoleń i nie jednego Putina. Problem w tym, że „demokratyczna" inteligencja rosyjska „zaprogramowana" jest antypaństwowo (też od wieków) i Putin musi opierać się na biurokracji. Zamknięte koło — demokracja może zaistnieć tylko w praworządnym państwie, a „demokratyczna" inteligencja neguje wartość silnego państwa w imię demokracji, co jest ładne, ale bezproduktywne. My wspieramy estetykę, Rosjanie w swej masie na szczęście Putina. Ja też jestem proputinowski i widzę racjonalność w jego działaniach reformujących Państwo i świadomość mieszkańców Rosji. Ćwierć wieku temu Deng powiedział, że nie ważne, czy kot jest biały, czy czarny, byle dobrze łapał myszy. W Chinach nadal nie ma demokracji, ale to nie są już te same Chiny. Wcześniej Korea Południowa generała Parka była dyktaturą, dziś zaliczamy ten kraj do azjatyckich demokracji. Pytanie o czas potrzebny na dojście oświeconego absolutyzmu do demokracji to jedno, inna sprawa to znaki świadczące o tym, czy rzeczywiście mamy do czynienia z oświeconym absolutyzmem? W Chinach, wcześniej w Korei Południowej, a jeszcze wcześniej w Japonii czy na Tajwanie silne państwo oznaczało dyktaturę tworzącą warunki dla swobodnej przedsiębiorczości. Czy są jakiekolwiek przesłanki pozwalające sądzić, że w podobnym kierunku zmierza Putin? W październiku zaliczyłem w Rosji dwie konferencje. Jedną oficjalnie — o Mickiewiczu i romantyzmie polskim w kulturze rosyjskiej, na której nie dało się uniknąć uprzedzeń i stereotypów, gdyż „programowały" nas różne podręczniki do historii. Drugą „po znajomości" — o operowaniu kręgosłupa, zorganizowaną przez znanego neurochirurga, na której mowy 8 być nie mogło o żadnych uprzedzeniach, gdyż wszyscy uczestnicy (m.in. holenderski Hindus, Polak i Rosjanie różnej narodowości, wraz z rumuńskimi przedstawicielami amerykańskiej firmy produkującej implanty) studiowali z takich samych podręczników w imię identycznego celu — pomocy cierpiącemu człowiekowi. W rozmowie prywatnej dowiedziałem się, że organizator konferencji, zakładając w latach 90. maleńką prywatną klinikę, musiał sowicie opłacić biurokrację, by klinika mogła zaistnieć. Pół roku temu otworzył nową klinikę, większą — i nie zapłacił ani kopiejki łapówki. Twierdzi, że to Putin zdyscyplinował biurokrację. I jest oczywiście fanem Putina. W Rosji nie ma dyktatury. Tam wraca do władzy Państwo, które za czasów Jelcyna władzę utraciło. Kiedyś Michnik w wywiadzie dla moskiewskiej gazety sensownie stwierdził, że lepszy Putin niż Rasputin. Gdyby chciał jeszcze od czasu do czasu powtarzać to w swojej gazecie... Pana przykład kliniki jest niewątpliwie budujący, na ile jednak charakterystyczny dla Moskwy, Petersburga, Pietuszek, czy bardziej odległych stron Federacji Rosyjskiej? Zapewne nie tylko geografia jest tu ważna, pozostaje również pytanie, kto może sobie pozwolić na uczciwość? Zmiana mentalności urzędniczej to nie jest łatwe przedsięwzięcie. Państwo to przede wszystkim administracja. Jaką strategię wybrał Putin, szukając drogi do tego, aby Pański przykład nie był przykładem jednostkowym? Putin nazwał tę drogę „dyktaturą prawa" i jestem przekonany, że o Prawo mu chodzi, a nie o dyktaturę. Czy nie czegoś podobnego chcą Kaczyńscy dla naszej rzeczywistości? A tak na marginesie polskiej „rewolucji moralnej" — czy to nie nasz obecny Marszałek Sejmu (zdecydowanie antyputinowski) ściskał swego czasu z uznaniem rękę Augusto Pinocheta? Ani mi w głowie przyrównywać Putina do Pinocheta. Chcę jedynie pokazać jak względna może być moralność. A prawo ma być bezwzględne. W Rosji bezwzględnie może ono być stosowane wciąż jeszcze jedynie przez władzę. Świadomość obywatelska dopiero się tam rodzi. Klinika mojego znajomego neurochirurga nie jest wyjątkiem. Większość usług i nie tylko jest tam już w prywatnych rękach. Teraz potrzebna jest świadomość prawna mieszkańców i silne państwo, które będzie w stanie bronić praw obywatela przed nieformalnymi układami i mafią. Ale na to potrzeba jeszcze sporo czasu. Ma Pan rację, że zmiana mentalności nie jest łatwym przedsięwzięciem. Również — w nieco mniej skorumpowanej Polsce. Czwartego listopada Rosjanie świętowali swoje nowe święto państwowe. W Polsce radość z powodu tego, że Rosja nie świętuje już Rewolucji Październikowej psuje wybór daty, którą jest rocznica wygnania Polaków z Moskwy. Czy tamten moment historyczny był rzeczywiście szczególnie istotny w historii rosyjskiego państwa? Dla państwowości rosyjskiej był/jest to moment bardzo istotny — rozpoczął dynastię Romanowów, czasy Imperium. Istotny był/jest także ze względów ideologicznych — ruskie prawosławne 'My' (pospolite ruszenie) przepędziło z Rusi obcych, innowierców. Nikt w tamtych czasach (1612 rok) nie posiadał przecież jeszcze świadomości narodowej. To nie „polskość" i „ruskość" walczyły ze sobą. Walka szła o władzę/dynastię możnych tamtego świata oraz o religię (toż nawet później nikt nie wymawiał niemieckości ruskim/rosyjskim carycom, gdy przechodziły na prawosławie). Katolicki Lach lekceważył i niejednokrotnie plugawił ruskie Sacrum w Moskwie, „tłum" się zbuntował, zjednoczył i obcego wypędził. Dla „idei rosyjskiej" oraz dla współczesnej ideologii państwowotwórczej najważniejszy jest ów 9 moment jednoczenia ruskiego/rosyjskiego 'My'. W późniejszej historii Rosji były jeszcze dwa takie jednoczące „momenty" — w 1812 i w 1941-45. Na co jednak zwróciłbym szczególną uwagę — w rosyjskich oficjalnych, rządowych wypowiedziach z okazji nowego święta ani razu nie pojawili się Polacy. Bo nie o zjednoczenie przeciwko wspólnemu „wrogowi" tu chodzi, a o jedność w imię rosyjskiego Państwa. Polacy pojawili się tu „przez przypadek". Gdyby Francuzów przegoniono z Moskwy „w okolicy" 7 listopada, zapewne ten fakt byłby pretekstem dla nowego święta. Zamiast się oburzać, cieszmy się, że rząd Putina wykreślił z kalendarza święto komunistyczne. Jerzego Giedroycia wołanie na puszczy (2006) Polski \"ekspert w dziedzinie polityki wschodniej\" na łamach pisma \"News- week\" (25.06) oznajmia, że jest rusofobem, i z pychą utrzymuje, \"że w naszym kraju historia przyznaje zwykle rację rusofobom, a nie ich adwersarzom\". Dziwny to \"ekspert\", wedle którego historia traci wszelki swój obiektywizm na rzecz geografii. A może źle \"eksperta\" zrozumiałem? Może chciał powiedzieć, że w naszym kraju uprzedzenia historyków są tak duże, że adwersarze rusofobów są spaleni u nich z samego założenia i jeśli chce się być dobrze postrzeganym przez wodzów i tłuszczę, należy być rusofobem? Tu, wskazując szereg wyjątków wśród historyków, można byłoby przyklasnąć \"ekspertowi\". Podziwiam niestrudzonego adwersarza naszego \"eksperta\", prof. Jerzego Pomianowskiego, uparcie nawołującego do opamiętania się, zrezygnowania z przyjętej za \"ekspertem\" koncepcji minimalizmu w stosunkach politycznych z naszym Wschodem i urzeczywistnienia wreszcie nauk Jerzego Giedroycia, by nie było tak, jak pisze Maria Janion, że \"chociaż niemal wszyscy się mianują uczniami ťKulturyŤ i Giedroycia, nie doszło tak naprawdę do przemyślenia jego koncepcji Rzeczypospolitej\". Podziwiam również osamotnionego rzeczywistego Eksperta od Wschodu, prof. Andrzeja Walickiego, wołającego, by zaprzestać rusofobii w polskiej polityce i dziennikarstwie. Nieszczęsna polityka historyczno-histeryczna prowadzi nas przecież na manowce i czyni pośmiewiskiem w Europie. Już nawet Litwini kpią sobie z nas, a na poważnie - \"wyrażają zaniepokojenie\". Nie słuchamy nauk Księcia z Maisons-Laffitte. Sam Giedroyc nie pisał. Żartował, że jest człowiekiem \"niepiśmiennym\" i że dobry reżyser rzadko kiedy bywa dobrym aktorem. Swoje poglądy wygłaszał lub przedstawiał w listach. A tylko nieliczne zostały do tej pory wydane. Linię polityczną Redaktora i \"Kultury\" najlepiej więc na razie prezentuje tom Juliusza Mieroszewskiego \"Finał klasycznej Europy\" (Lublin 1997, wybrał, opracował i wstępem opatrzył Rafał Habielski). Mieroszewski był najważniejszym publicystą politycznym, porte-parole \"Kultury\" i Redaktor identyfikował się z jego poglądami: \"reprezentował to, co ja, to znaczy, że polityka i programy to nie są sakramenty, że trzeba się dostosowywać do bieżących zmian w polityce światowej. I dlatego ciągle zmieniamy zdanie...\", \"trzeba umieć zachowywać zasady i zmieniać poglądy\" (cyt. za R. Habielskim). Zasady Redaktor zachował. A jedną z naczelnych była otwartość na świat i ludzi. Żadnych fobii. Wraz z Mieroszewskim byli do bólu realistami-pragmatykami, zdecydowanymi przeciwnikami romantyzmu i napuszonych gestów w polityce. Polityka to załatwianie konkretnych spraw. \"Będąc realistą - żartował - trzymam się maksymy Piłsudskiego: jak nie 10 ma marmuru, to z gówna trzeba lepić monumenty\". Dlatego nie potępiał w czambuł, jak czynił to legalistyczny polski Londyn, całej rzeczywistości PRL-owskiej, ale skutecznie wpływał na nią poprzez inteligencję antykomunistyczną i rewizjonistyczną (kto z nas nie czytał \"Kultury\"?). A w styczniu 1999 r. w rozmowie z Barbarą Czajkowską tak oceniał lustrację i polską politykę: \"Zacznijmy myśleć o przyszłości i bieżącej sytuacji. Co nas charakteryzuje - ciągle szukamy i grzebiemy się w przeszłości. Trzeba z tym wreszcie skończyć, żeby tę całą historię zamknąć. (...) Tym krajem rządzi przypadek, dlatego że nie mamy żadnej wyraźnej polityki ani w stosunku do Zachodu, ani polityki wschodniej, nie ma żadnej wizji przyszłościowej. Nikt nie zastanawia się, w jakim kierunku ten kraj ma pójść i w jakim kierunku się ma rozwijać. Żyje się tylko chwilą obecną i pod kątem widzenia partykularnych interesów. (...) Niepodległość polega na tym, że naród ma wizję, do czego dąży, i stara się tę wizję realizować. My w tej chwili tej wizji kompletnie nie mamy. Przedtem wisieliśmy na klamce sowieckiej, teraz wisimy na klamce amerykańskiej\". A na polską politykę wschodnią Redaktor od lat miał tę samą receptę: \"przede wszystkim normalizacja stosunków z Rosją i dobre pilnowanie niepodległości Ukrainy, państw bałtyckich i Białorusi, jako partnerów\". \"Walczymy z ustrojem sowieckim, ale dążymy do normalizacji stosunków z Rosją i nawiązania współpracy z inteligencją rosyjską\", mówił i działał w tym kierunku. Nigdy nie utożsamiał sowieckości z rosyjskością, publikował Rosjan, współpracował z nimi, wydał dwa rosyjskie numery \"Kultury\". Ubolewał nad polskim postrzeganiem Rosji: \"Przede wszystkim ignorancja, jeśli idzie o Rosję. W stosunkach z Rosją ludzie mają stosunek służalczy albo pogardliwy. Są jednostki (...) jakieś dziesięć osób, które Rosję w Polsce znają (...)\". Tę samą polską ignorancję dostrzegał w stosunku do Białorusi, Litwy i Ukrainy: \"My nie znamy zupełnie historii Ukrainy ani stosunków polskoukraińskich albo mamy całkowicie zafałszowaną!\". Mieroszewski koncepcję polityki wschodniej \"Kultury\" określił akronimem ULB (Ukraina, Litwa, Białoruś). Założenie było proste i racjonalne - dopóki polski i rosyjski imperializm będzie w sporze o tereny ukraińskie, litewskie i białoruskie, dopóty nie ma szans na porozumienie i bezpieczeństwo. Wyjście jest jedno - niezależność i samodzielność państwowa tych narodów. Dzisiaj Jerzy Pomianowski zawiera tę ideę w haśle \"Bez Ukrainy nie ma imperium\", mając na względzie imperium rosyjskie, czym bardzo drażni rosyjskich nacjonalistów. Mieroszewski ujmował problem zdecydowanie poprawniej politycznie: \"Nie możemy stać na stanowisku, że każdy program wielkorosyjski jest imperializmem - natomiast polski program wschodni nie jest żadnym imperializmem, tylko wzniosłą ťideą jagiellońskąŤ. Innymi słowy, możemy domagać się od Rosjan wyrzeczenia się imperializmu pod warunkiem, że my sami raz i na zawsze wyrzeczemy się naszego tradycyjno-historycznego imperializmu we wszystkich jego formach i przejawach. ťIdea jagiellońskaŤ tylko dla nas nie ma nic wspólnego z imperializmem, jednak dla Litwinów, Ukraińców i Białorusinów stanowi najczystszą formę polskiego tradycyjnego imperializmu. (...) W Europie Wschodniej - jeżeli na tych ziemiach ma kiedyś ustalić się nie tylko pokój, lecz wolność - nie ma miejsca na żaden imperializm - ani rosyjski, ani polski\". Podstawa to \"wzajemność\". Przecież koncepcja ULB była tworzona w czasie, gdy istniał polski rząd w Londynie, który wraz z rzeszą polskiej emigracji (w większości \"zza Buga\") nie akceptował naszych strat terytorialnych na wschodzie, a \"Kultura\" wbrew niezadowoleniu emigracji uznała ponad 50 lat temu, że polskie granice wschodnie są niepodważalne. Ciekawe, że Jerzy Giedroyc nawet w 1999 r. w rozmowie z Barbarą Czajkowską niepokoił się: \"Trzeba powiedzieć, że wśród tych narodów mamy bardzo złą opinię dlatego, że my mówimy dzisiaj, jeszcze do tej pory o federalizmie itd., co odbierane jest przez te narody jako przejaw polskiego imperializmu\". 11 W głowie się nie mieści? A jednak! Po prostu w odróżnieniu od wielu współczesnych polskich polityków, \"ekspertów\" i publicystów Giedroyc z Mieroszewskim zdawali sobie sprawę, że większość z nas nie ma pojęcia, jak postrzegają nas Ukraińcy, Litwini, Białorusini i Rosjanie, i dlaczego tak, a nie inaczej; że - jak pisze Mieroszewski - \"historia uczy Rosjan, że Polska prawdziwie niepodległa sięgała zawsze po Wilno i Kijów i usiłowała ustalić swoją przewagę na obszarach ULB\". Może warto uświadomić więc sobie fakt, że dzisiejsza polska polityka wobec ULB odbierana jest przez Rosjan zgodnie z historyczną tradycją, a nasza medialna nieprzychylność wobec Rosji Putina tylko ten odbiór pogłębia. Dlaczego Rosjanie mają nam ufać, skoro Kaczyńscy nie ufają nawet Tuskowi? Przecież \"o ile Rosjanie Ukraińców nigdy nie doceniali i nie doceniają ich nadal - o tyle zawsze przeceniali i nadal przeceniają Polaków. Widzą nas zawsze jako rywali aktywnych lub tylko potencjalnych niemniej zawsze jako rywali\". \"Z polskiego punktu widzenia - mówi Mieroszewski - sprawa kształtuje się analogicznie. Szukaliśmy przewagi na obszarach ULB - czy to na drodze wojskowej, czy wysuwając plany federacyjne - ponieważ historia uczy nas, że Rosja dominująca na tych obszarach jest rywalem nie do pokonania. Z rąk zwycięskiego rywala nie można oczekiwać niczego innego prócz niewoli. Chciałbym podkreślić dwa punkty. Po pierwsze - nie jest rzeczą możliwą dyskutowanie stosunków polsko-rosyjskich w oderwaniu od obszarów ULB, ponieważ stosunki polsko-rosyjskie były zawsze funkcją sytuacji, jaka w danym okresie historycznym panowała na tych obszarach\". Czyżby więc sytuacja bez wyjścia? Mieroszewski wyjście dostrzegał: \"Historia jest w biegu zatrzymaną polityką. Dlatego pisarz polityczny musi umieć patrzeć na historię z lotu ptaka. W interesującym nas przedmiocie polityk musi umieć spojrzeć na ciąg wydarzeń zarówno oczami Polaka, jak i oczami Rosjanina. Polityka jest bowiem dalszym ciągiem historii i nie można zrozumieć polityki rosyjskiej, nie rozumiejąc, jak Rosjanie odczytują historię (...), mentalność ťmy albo oniŤ musi wygasnąć nie tylko wśród Rosjan, lecz również wśród Polaków. To jest proces dwustronny. Polacy czekający cierpliwie na chwilę odwetu i restaurację ťprzedmurzaŤ podsycają intensywnie imperializm rosyjski\". Jak to odczytywać dzisiaj? W sposób jak najbardziej dosłowny. Przestańmy twierdzić, że Bóg, Prawo, Historia, Europa, Ameryka są tylko po naszej stronie, bo nie są, co najlepiej i najdobitniej udowadnia spotkanie G-8 w Petersburgu oraz oświadczenie Putina, że Rosja z Ameryką pozostaną niezawodnymi partnerami (a my? - znowu z ręką w nocniku dzięki rusofobicznym \"ekspertom\"). Wspierajmy niezależność ULB, ale szanujmy też interesy Rosji w tych krajach i rozmawiajmy z Rosjanami tak, by przestali w nas widzieć nieprzejednanych rywali politycznych, skoro rywalami na terenie ULB mamy nie być. Szanujmy więc prezydenta Rosji, skoro Rosjanie wybrali go sobie sami i wciąż ma ich poparcie. Skoro od innych wymagamy (nawet na drodze sądowej), by nie obrażano naszego prezydenta, zaprzestańmy szkalowania i obrażania prezydenta Rosji (jeden z naszych \"ekspertów\" nazwał go \"Włodzimierzem Dzieciobójcą\"; czy da się to porównać z \"kartoflem\" oddanym do prokuratury?). Nawet na Białoruś spójrzmy z większym zrozumieniem i mniejszą liczbą nieprzyjaznych epitetów, skoro marzy się nam, by nie połączyła się z Rosją, bo gotowa to zrobić \"na złość Polsce\". Giedroyc widział autorytaryzm Łukaszenki, jednak zamiast pustych gestów potępienia wydał w Mińsku legalnie w sporym nakładzie białoruski numer \"Kultury\" z tekstem Mieroszewskiego, docenił i podziękował za odnowę Nowogródka w ramach obchodów mickiewiczowskich, na co Białoruś wydała masę pieniędzy. Jednocześnie potępił \"nonsens, jaki prowadzi pan Kolbuszewski na Litwie, finansując organizacje polskie antylitewskie, zadrażniając tym stosunki polsko-litewskie\". Przypuszczam więc, że podobnie odniósłby się do ostentacyjnego wspierania dzisiaj przez Polskę organizacji antybiałoruskich. 12 Powtórzę za Księciem z Mai- sons-Laffitte: w polityce \"jak nie ma marmuru, to z gówna trzeba lepić monumenty\". \"W oktawę zgonu [Redaktora] - wspomina Jerzy Pomianowski - odprawiona została, wedle ostatniej woli zmarłego, panichida w prawosławnej katedrze św. Aleksandra Newskiego przy paryskiej ulicy Daru. Obecni na tym obrzędzie świadomi byli, że człowiek, którego żegnają, dobrze życzył Rosjanom i Rosji - i właśnie dlatego chciał końca Obozu. Doczekał się tego. Ale wcale nie był pewien, czy Rosjanie i Polacy potrafią z tej nadzwyczajnej przemiany wysnuć niezbędne dla nich wnioski\". Polska znika z Rosji (2007) Zapomniano, że komunizm nie ma narodowości, że pod pomnikami sowieckimi/radzieckimi leżą szczątki bardzo wielu narodowości, w tym zapewne i Polacy. Rozmawia Krzysztof Pilawski - Panie profesorze, na początku musimy wyjaśnić jedną kwestię. Czy jest pan wykształciuchem? Popularyzator tego określenia, Ludwik Dorn, mówił niedawno, że ci, którzy uznają je za obraźliwe, po prostu mają małą wiedzę. Bo, jak utrzymywał, kto zna Dostojewskiego, ten dobrze wie, o co chodzi. Pan profesor wie? - Musielibyśmy zdefiniować pojęcie. W znaczeniu, jakie nadał mu ten polityk od \"burej suki\", zapewne jestem. Natomiast zdecydowanie nie jestem w znaczeniu Sołżenicynowskiej obrazowanszcziny (słyszałem, jak Dorn wywodził je od intelligenczestwa - takiej bzdury u Sołżenicyna oczywiście nie ma). Pojęcie Sołżenicynowskie sam tłumaczę mniej sympatycznie - \"wykształceńcy\". To pseudointeligencja, która - prócz wykształcenia - nic nie wyniosła z domu ani uniwersytetu. I teraz siorbie herbatkę ze szklanki, mrużąc oko, by nie natknąć się na łyżeczkę. Zagryza słoniną pokrojoną na gazecie, mając w nosie wszystko, co jej bezpośrednio nie dotyczy. Polskie wykształciuchy to najczęściej zaangażowana w sprawy społeczne inteligencja z dziada pradziada, nieakceptująca ani lewicowego, ani prawicowego bolszewizmu. - Skoro jesteśmy przy bolszewikach: Włodzimierz Lenin - znany z jeszcze mocniejszego niż marszałek Sejmu języka - posługiwał się pogardliwym określeniem intelligenszczyna w stosunku do tzw. burżuazyjnej inteligencji. Ale przejdźmy do tematu. W relacjach między Polakami a Rosjanami narosło wiele nieporozumień. Także językowych. Zdarza się, że nie potrafimy prawidłowo nazwać wschodnich sąsiadów. Na przełomie lat 80. i 90. w całym kraju pojawiły się bazary, które nazwano \"ruskimi\", handlujących zaś na nich określono wspólną nazwą \"Ruscy\". Tak było zarówno w Warszawie, gdzie zjeżdżali przedsiębiorczy obywatele ze wszystkich dawnych republik Związku Radzieckiego, jak i w Przemyślu, gdzie handlowali głównie Ukraińcy, czy w Białymstoku - choć tu \"na ruskim bazarze\" dominowali Białorusini. Dlaczego ich wszystkich wrzucono do jednego worka? - W czasach sowieckich Aleksander Sołżenicyn walczył o to, by świat zachodni nie utożsamiał sowieckości/radzieckości z rosyjskością. Walka ta odniosła powodzenie przede wszystkim wśród inteligentów czytających Sołżenicyna, gdy wypowiadali się o rosyjskiej kulturze. Nikt z nich, ani na Zachodzie, ani w Polsce, nie nazywał przecież np. Okudżawy i Wysockiego artystami sowieckimi/radzieckimi. Byliśmy w stanie odróżnić rosyjskość od 13 sowieckości. Kultura w odbiorze była z reguły rosyjska, ormiańska, gruzińska, ukraińska... Państwo - sowieckie/radzieckie. Po jego upadku powstał problem, gdyż jego miejsce zajęła z nieco okrojonymi granicami - Federacja Rosyjska. Znowu więc powróciło, nawet wśród sporej części inteligencji, utożsamienie rosyjskości z sowiecką/radziecką przeszłością. Wojska radzieckie opuszczały przecież Polskę, Czechosłowację, Węgry... jako wojska \"rosyjskie\", choć Rosjanie (Russkije) stanowili w nich jedynie część. W Federacji Rosyjskiej do pewnego stopnia poradzono sobie z tym problemem, przywracając pojęcie rossijskij. Państwo jest rossijskoje i każdy obywatel tego państwa to Rossijanin, niezależnie od tego, czy jest narodowości \"ruskiej\", polskiej, żydowskiej, czeczeńskiej, baszkirskiej, kałmuckiej czy jakiejś innej. W naszym ani w żadnym innym znanym mi języku nie znaleziono jeszcze rozróżnienia na russkij i rossijskij, Russkij i Rossijanin. Wszystko zależy od kontekstu. Z tym kontekstem nie radzą sobie ani politycy, ani dziennikarze. Jak więc wymagać od \"mas\", by nie wrzucały wszystkich do jednego \"ruskiego\" worka? - Czy to określenie \"Ruscy\" nie było przypadkiem synonimem \"Murzyna\" - wyrażało polską megalomanię, pogardę w stosunku do przybyszów ze wschodu? Zwłaszcza że los \"Ruskich\" leżał w polskiej kieszeni. \"Ruski bazar\", na którym \"Ruscy\" prosili: \"Pan kupi\", dla wielu Polaków stał się formą odreagowywania kompleksów. Także dla dresiarza z powieści Doroty Masłowskiej \"Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną\", który czuje się \"polskim panem\" wobec \"Ruskich\". - Zdecydowanie nie! Taką megalomanię widzę u polskich polityków i u wielu zarozumiałych publicystów-wykształceńców. Polskie \"masy\" współczuły \"Ruskim\", szczególnie na początku lat 90., gdy same klepały biedę, a na \"ruskim bazarze\" mogły zrobić zakupy dużo taniej niż w sklepie. W latach 90. nie było w Polsce śladu rusofobii. Autorytet Sołżenicyna sprawił, że Rosjan postrzegaliśmy jako ofiary komunizmu. Winien był komunizm, a nie Rosjanie. - To przeciwstawienie - komunizmu i Rosjan - jest interesujące. Na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku rosyjscy skrajni nacjonaliści głosili, że komunizm został wymyślony przez Żydów po to, by zniszczyć Rosję. Wiktor Czernomyrdin jako premier mówił o komunizmie jako zarazie przywleczonej z Zachodu, który nie chciał jej trzymać u siebie. Obecnie wśród rosyjskich elit władzy częsty jest pogląd, że komunizm był projektem zachodnim, sprzecznym z tradycyjnymi wartościami rosyjskimi... Oni winą za komunizm obarczają Zachód! Tymczasem w Polsce panuje - uzasadnione zresztą - przekonanie, że komunizm przynieśli Rosjanie... I w tej sprawie trudno się więc zrozumieć. - Ja nie przeciwstawiam komunizmu Rosjanom. Mówię, że komunizm nie ma narodowości. Bezsensowne jest utożsamianie go z żydostwem, z żydobolszewizmem, z czym mieliśmy i my do czynienia w Polsce międzywojennej, jak i bezsensowne jest utożsamianie go z rosyjskością. Powiem wręcz rzecz straszną dla niejednego polskiego ucha: w Katyniu nie mordowano Polaków, mordowano tam wrogów klasowych. Komuniści wytrzebili najpierw \"swoją\" inteligencję (rosyjską, gruzińską, żydowską, ukraińską...), \"trafiła się okazja\" - wymordowali polską - by nikt nie przeszkadzał w budowie \"społeczeństwa\" bezklasowego i beznarodowego. - W czasie, gdy w Polsce masowo pojawiały się \"ruskie bazary\", jedno z popularnych haseł politycznych brzmiało: \"Sowieci do domu!\". W tej chwili mówi się w Polsce potocznie o pomnikach \"ruskich\" żołnierzy. Co się zmieniło? - Wszystko przez owo utożsamienie \"Sowietów\" z \"Ruskimi\", Putina ze Stalinem, propagowane przez wielu polityków, telewizję i prasę. Zapomniano, że komunizm nie ma narodowości, że pod pomnikami sowieckimi/radzieckimi leżą szczątki bardzo wielu narodowości, w tym zapewne i Polacy. W internecie znajdzie pan masę portali z dowcipami, a wśród polskich - dział \"Polak, Niemiec, Rusek\". Poniższy dowcip, zaczerpnięty z internetu, dobrze oddaje dzisiejsze telewizyjne zaprogramowanie \"nas\" do \"Rusków\": W przedziale 14 jadą Polak, Rusek, Francuz i matka z córką. Pociąg wjeżdża w tunel. W ciemności słychać cmok i trzask. Oto, co myślą osoby w przedziale: Matka: Porządna córka. Ktoś ją pocałował, a ona go w pysk... Córka: Głupia matka. Frajer ją pocałował, a ona go w pysk... Francuz: Ale mi się udało, pocałowałem ją, a w pysk dostał ktoś inny... Rusek: Co jest? Najpierw mnie całują, a potem biją... Polak: Wy się tam całujcie, a ja Ruskiemu i tak dołożę! - I dokładamy! My im - oni nam. Wicepremier Przemysław Gosiewski nie bez dumy wspomina przodka Aleksandra Korwina Gosiewskiego, który brał udział w wyprawie na Moskwę, był komendantem polskiej załogi na Kremlu, przyczynił się do wielkiego pożaru miasta. To dokładanie jest kilka wieków starsze niż komunizm. O co tak właściwie poszło i kto, według pana, zaczął? - Kto zaczął - nie jest tu istotne. Problem polega na pełnym wzajemnym niezrozumieniu. Gdybyśmy, dla przykładu, przestali oskarżać Rosjan o ludobójstwo w Katyniu, a zaczęli mówić o komunistycznej zbrodni wojennej (też nie ulega przedawnieniu!), dawno w tej sprawie byśmy się porozumieli, gdyż tacy ludzie jak Sołżenicyn byliby po naszej stronie. Widzimy, niestety, wyłącznie swoją krzywdę. Kiedyś Rosjanom współczuliśmy, a oni odpłacali nam podziwem za naszą otwartość wobec nich w latach 60. i za nasz antykomunistyczny bunt w latach 80. Uczyli się polskiego, by czytać polską prasę. Byliśmy przecież najweselszym barakiem w obozie. Teraz gardzą nami za naszą pychę, cierpiętnictwo, za poniżanie ich prezydenta, którego popierają przecież masowo w całej swej różnorodności narodowej: za to przede wszystkim, że żyje im się coraz lepiej, że stać ich na wczasy w Hiszpanii i w Turcji, a paszporty mają przecież w domu, tak jak my. - Może winna jest religia? Rosjanie od wieków oskarżają katolików o chęć podboju ich kraju. Polska była postrzegana jako narzędzie katolickiej ekspansji. W języku rosyjskim słowa ksiądz, jezuita, kościół nie brzmią mile dla ucha... - To historia. Rosjanie w większości utożsamiają się z prawosławiem jako kulturą. Religijność komunizm wytrzebił z nich skutecznie. Praktykuje jedynie maleńka cząstka społeczeństwa - około 5%. Występuje oczywiście prawosławny nacjonalizm, ale jest on na marginesie życia społecznego i politycznego. Bez porównania groźniejszy jest tam ekstremizm islamski. Znany kościół przy Małej Gruzińskiej w Moskwie nie jest już postrzegany jako \"kościół polski\". Tym bardziej że nabożeństwa odbywają się w nim również po rosyjsku, niemiecku, francusku i... koreańsku. - W ostatnich latach Polska jawi się Rosjanom głównie jako narzędzie USA w wielkiej grze geopolitycznej - wypychania Rosji z byłych republik radzieckich, izolowania jej. Jedną z pana publikacji ilustruje karykatura, na której Aleksander Kwaśniewski (wtedy prezydent) czyści buty gospodarzowi Białego Domu... - Aleksander Kwaśniewski znalazł się na tej karykaturze jedynie jako koalicjant antysaddamowski. Z moim przyjacielem, prof. Olegiem Riabowem, wydajemy w Iwanowie książkę o wzajemnym postrzeganiu się Polaków i Rosjan w karykaturze (powinna się ukazać przed wakacjami). I mieliśmy problem - brak Polaków we współczesnych karykaturach rosyjskich. Nie interesujemy ich. Lekceważą nas tak dalece, że nawet nie chcą się z nas pośmiać. A najbardziej przykre jest to, że utraciliśmy zaufanie Russkich Rossijan. I sami temu jesteśmy winni, skoro do gazet i programów telewizyjnych zapraszamy niejednokrotnie np. przedstawiciela 20-osobowej wspólnoty religijnej, nieuznawanej przez patriarchat moskiewski, by wypowiadał się o rosyjskości i prawosławiu. Russkije mogą tu tylko z lekceważeniem wzruszyć ramionami. - A może to jest odwieczna walka dusz - anarchistyczno-demokratycznej polskiej i scentralizowanej rosyjskiej? 15 - To romantyczna bajka. Gdyby Rosjanie sami nie byli anarchistyczni, bolszewicy nie przejęliby władzy. Problemem Rosji jest brak świadomości prawnej. W Polsce z tą świadomością też nie jest dobrze (przykładem są chociażby wypowiedzi rządzących polityków o Trybunale Konstytucyjnym), ale w Rosji jej po prostu brak. A jak budować demokrację bez świadomości prawnej? Stąd - wciąż utopijne - hasło Putina o dyktaturze prawa w Rosji. Stąd - rosyjski autorytaryzm. Bez niego przy braku świadomości prawnej państwo się rozleci. Dlatego w Rosji \"demokracja sterowana\" jest jedynym obecnie sensownym rozwiązaniem. Zachód dochodził do demokracji kilkaset lat, dajmy trochę czasu i Rosjanom. - Kiedy Rosjanie mówią wyzwolenie, w Polsce natychmiast jest to tłumaczone na zniewolenie. Czy tu jest miejsce na kompromis? - Bardzo spodobało mi się określenie Jerzego Pomianowskiego: Wojska sowieckie/radzieckie nas ocaliły, ale nie wyzwoliły. Tłumaczmy to cierpliwie russkim Rosjanom, oskarżając o zbrodnie komunizm, a nie ich. - Wzajemne uprzedzenia są dziedziczone z pokolenia na pokolenie. Ma pan od lat kontakt ze studentami - polskimi i rosyjskimi. Czy jest nadzieja, że oni - żyjący w epoce globalizacji i standaryzacji - odrzucą archaiczne schematy? Przykład Rosjanina, który doszedł do finału \"Tańca z gwiazdami\", jest chyba budujący? - Moi studenci uprzedzeń rusofobskich na pewno nie mają. Zapewne mają je natomiast studenci Bartłomieja Sienkiewicza, który głośno krzyczy, że jest rusofobem i że jest z tego dumny. Badaliśmy uprzedzenia moskiewskich studentów socjologii. Okazało się, że nie mają w stosunku do Polaków żadnych uprzedzeń z prostej przyczyny - nic o Polsce i Polakach nie wiedzą. Dosłownie nic! Nie badaliśmy natomiast poglądów studentów \"historyków\" - Jurija Muchina i Stanisława Kuniajewa, specjalistów od \"anty-Katynia\". Nie wiem nawet, czy mają jakichś swoich studentów. Putinofilia i putinofobia (2009) Według w pełni wiarygodnych rosyjskich badań (www.fom.ru, z 16 sierpnia 2009 r.) 71% wielonarodowego społeczeństwa Federacji Rosyjskiej wciąż ma zaufanie do swojego byłego prezydenta, obecnie premiera, 76% zaś uważa, że dobrze radzi on sobie z problemami kraju; nie ufa mu jedynie 10%. Prezydentowi Miedwiediewowi ufa 60%, odmiennego zdania jest 14%. Dla porównania (badania CBOS z lipca 2009 r.) - prezydentowi Kaczyńskiemu ufa 33%, a nie ufa 45% Polaków, premierowi Tuskowi odpowiednio 53% i 27%. Moglibyśmy więc Rosjanom pozazdrościć przywódcy, który cieszy się niesłabnącym zaufaniem od niemal 10 lat, gdyby nie fakt, że sami oceniamy Putina brutalnie inaczej. Z sondażu GfK Polonia dla "Rzeczpospolitej" (marzec 2009) wynika, że przewodzi on zdecydowanie w rankingu na najbardziej złowrogiego polityka: 56% polskich obywateli boi się go (na drugim miejscu jest Erika Steinbach - 38%, na trzecim - prezydent Iranu, Mahmud Ahmadineżad - 26%), Rosja zaś jest dla nas krajem prowadzącym politykę zagrażającą bezpieczeństwu Polski (58%). Nic więc dziwnego, że w takiej atmosferze 34% z nas wolałoby, żeby Putin do Polski w ogóle nie przyjeżdżał, a tylko 22% docenia jego gotowość uczestniczenia w uroczystościach na Westerplatte w rocznicę rozpętania wojny; reszta domaga się przeprosin za historię (lipiec 2009, MARECO Polska). Skąd takie rozbieżności w postrzeganiu Putina przez Polaków i wielonarodowych Rosjan? 16 Byt określa świadomość Lata 90. XX w. - okres panowania Borysa Jelcyna - oceniane są przez Rosjan bardzo źle. To czas kolejnej smuty w historii Rosji, czyli bezrządu, nierządu, anarchii, korupcji, biedy milionów i bezprawnego, mafijnego bogacenia się co sprytniejszych jednostek. Ówczesną "prywatyzację" masy określiły mianem "prichwatizacji" (nachapania się), wymarzoną zaś "demokrację" - "dier'mokracją" ("gównokracją"). Ludzie miesiącami nie otrzymywali emerytur, rent, pensji. Rządzili oligarchowie i mafia. Nieomal każdego dnia ktoś ginął w strzelaninie. Instytucja państwa była fikcją. Jak zawiedzione było społeczeństwo ową dier'mokracją i prichwatizacją, najlepiej świadczy fakt, że Jelcyn, oddając władzę na przełomie 1999 i 2000 r., miał poparcie społeczne w granicach błędu statystycznego - 2%. Wówczas 54% mieszkańców Federacji Rosyjskiej uważało, że najdostatniej żyło im się w czasach Breżniewa, 8% - że za Stalina i zaledwie 1% - że za Jelcyna. I oto na miejsce znienawidzonego "pijaczyny" przyszedł wysportowany, niepijący młody człowiek, któremu dosyć szybko udało się przegonić kilku oligarchów i postawić na nogi instytucję państwa. Ludzie zaczęli regularnie otrzymywać emerytury i pensje. Mało tego - z miesiąca na miesiąc były one coraz wyższe. Na ulicach Hiszpanii, Turcji, Francji, we Włoszech coraz częściej słychać język rosyjski - Rosjan już stać na wczasy zagraniczne. Mają pieniądze i paszporty w kieszeni i kto ich przekona, że są jakoby zniewoleni przez nową władzę, że w Rosji nie ma demokracji? I co z tego - mówią - że to wszystko jakoby wyłącznie dzięki ropie? Jelcyn też miał ropę, a jak się gospodarzył? Co roku pytam kolejną grupę rosyjskich studentów, czy czują się w jakikolwiek sposób zniewoleni przez swoje państwo, władzę, rzeczywistość. Za każdym razem moje pytanie wywołuje zdziwienie. O jakim zniewoleniu może być mowa, skoro z własnej woli bez przeszkód studiują w Polsce? Jeśli ich coś lub ktoś zniewala, to wyłącznie ewentualne problemy z europejskimi wizami. Niektórzy wspominają jeszcze o korupcji, ale zaraz dodają: "A czyżby w Polsce jej nie było?". Inaczej pojmujemy "wolność" i "demokrację". Musi to na Rusi... Nazywanie Putina carem, Włodzimierzem Dzieciobójcą, przyrównywanie go do Stalina, Iwana Groźnego, żarłocznego wilka, niedźwiedzia stało się w polskiej publicystyce niemal normą. Nie lubimy Putina i niechęć do niego przenosimy na całą Rosję-państwo. Do Rosjikultury mamy z reguły sympatię, gdyż ta często jest w opozycji wobec instytucji państwa. Sprzyjamy rosyjskim "demokratom", którzy wypadli z kręgu władzy. Jesteśmy po stronie tych, którzy nie liczą się już na rosyjskiej scenie politycznej i nie mają najmniejszych szans w wyborach, dokonywanych przez mieszkańców Rosji. Dlaczego? Bo w odróżnieniu od Rosjan nie lubimy silnej władzy. Stąd np. nasza sympatia dla słabego Gorbaczowa i Jelcyna. Czy nie bylibyśmy usatysfakcjonowani, gdyby rozleciał się nie tylko Związek Sowiecki, ale i cała Rosja? O sile państwa wcale nie musi świadczyć silny przywódca. Państwo może być silne prawem i świadomością prawną swoich obywateli. Tak jest w "rozwiniętych demokracjach". A jeśli prawo nie działa, brakuje świadomości prawnej mieszkańców, brakuje obywateli, panuje powszechna korupcja, sędziego można kupić, stanowisko gubernatora też? Wówczas jedynym ratunkiem dla państwa jest niestety samodzierżawie, autorytaryzm. I jeżeli autorytaryzm będzie "oświecony", przywódca zacznie sensownie państwo reformować, mieszkańcy poczują się bezpieczni - wtedy na pewno znajdzie on masowe poparcie społeczne. Tak jest dzisiaj w Rosji. 17 Punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia Podkreśliłem na początku wielonarodowość społeczeństwa Federacji Rosyjskiej. Co ma zrobić władza olbrzymiego wielonarodowego państwa, by jego mieszkańcy zechcieli być jednym "narodem" i nie walczyli o partykularne interesy "mniejszości" etnicznych, które na części terytoriów są "większością"? Powołanie aktem prawnym (konstytucją) "narodu obywatelskiego" na wzór amerykański nie jest możliwe, gdyż w Rosji obywatelskość nie jest jeszcze wartością. Wartością pozostaje "naród". Jaki "naród"? Ten, który zwyciężył w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej - "naród wielonarodowy". Nazwano go "Rossijanie" (na miejsce "narodu sowieckiego"). W jego skład wchodzą oczywiście też "Russkije" (Rosjanie). Sprawę niewątpliwie ułatwia fakt, że bardzo wielu mieszkańców FR ma problemy z określeniem swojej tożsamości. Matka Gruzinka, ojciec Ukrainiec; matka Kałmuczka, ojciec Czukcza, matka Rosjanka, ojciec Żyd... - Kim ja jestem? - "Rossijaninem" i problem w jakiejś mierze zostaje rozwiązany. Każdy z tych wielonarodowych Rosjan ma przodków, którzy przez dziesięciolecia "budowali lepsze jutro komunistyczne", takich, którzy zginęli w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej i takich, którzy zginęli w stalinowskich łagrach. Czy Putin znalazłby u nich poparcie, gdyby orzekł: "Wasi dziadowie byli przestępcami. Nie tylko tworzyli komunistyczne zło w swoim kraju, ale zarazili nim także państwa ościenne. Oni nie wyzwalali Polski, Czech, Węgier i innych krajów od nazizmu, lecz przynieśli im i nam nowe zniewolenie"? - Takie myśli doprowadziłyby do nowej wojny o flagi, hymn, historię, do takiej wzajemnej wrogości grup społecznych i narodów, że o budowie sprawnej instytucji państwa nie mogłoby być mowy. "Historia alternatywna" Aleksander Sołżenicyn przez dziesięciolecia walczył o nieutożsamianie Rosji ze Związkiem Sowieckim, rosyjskości z komunizmem. Stalin i Beria byli przecież Gruzinami, Dzierżyński i Mienżyński Polakami, Chruszczow i Breżniew Ukraińcami, byli oczywiście i Rosjanie wśród komunistów. Komunizm jednak narodowość odrzucił jako burżuazyjny przeżytek w imię zjednoczenia klasy robotniczej. Sołżenicyn niestety przegrał! Nie zrozumieli go i zdradzili sami Rosjanie, wybierając w ubiegłym roku Stalina z Leninem w skład 12 "bohaterów Rosji", mających być przykładem dla przyszłych pokoleń. Rosjanie w ten sposób przejęli niestety na siebie winę i odpowiedzialność za zbrodnie komunistyczne, a nie tylko chwałę za zwycięstwo w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. Należy ubolewać, że Rosja-państwo, w odróżnieniu od rosyjskiej Cerkwi, nie zechciała do tej pory jednoznacznie odciąć się od komunizmu i że Putin nie powiedział na Westerplatte: "Nie obwiniajcie naszego narodu za zbrodnie komunistyczne. Komunizm najwięcej zła uczynił nam samym i jest nam tak samo nienawistny jak i wam". Mógłby przy tym odwołać się do wielu współczesnych rosyjskich filmów i programów telewizyjnych, ukazujących zbrodnie stalinowskie. Bo nie jest prawdą, że media rosyjskie podporządkowane państwu głoszą wyłącznie tezy na wzór wyświetlonej dwa tygodnie temu propagandówki pt. "Z sekretów tajnych protokołów", która tak nas oburzyła. Programów potępiających stalinizm i komunizm znajdziemy w nich sporo (nie tak dawno oglądaliśmy przecież w TV "Sagę moskiewską"). A czy sami jesteśmy bezgrzeszni? Nie jest przecież chyba dla nikogo tajemnicą, że w okresie międzywojennym Rosja bolszewicka była dla Polaków wrogiem nr 1 (ze wzajemnością!). I zapomnieliśmy już, co na temat możliwości "innych scenariuszy, które mogłyby uniemożliwić wykonanie paktu Ribbentrop-Mołotow", mówił rok temu nasz "autorytet" historyczny i doradca niektórych polityków, zmarły niedawno prof. Paweł Wieczorkiewicz? Przypomnę: "Podstawowym warunkiem było inne rozwiązanie konfliktu Polski z Niemcami. Polubowne. Jeżeli strona polska przyjęłaby warunki niemieckie, z całą mocą trzeba 18 powiedzieć, że Hitler sto razy bardziej wolał iść z Rydzem-Śmigłym na Stalina niż ze Stalinem na Rydza. Innymi słowy: Polska jako sojusznik Trzeciej Rzeszy - to była alternatywa. [...] W 1940 r. Adolf Hitler i Edward Rydz-Śmigły mogli świętować zwycięstwo na Placu Czerwonym w Moskwie!". Komentował tej wypowiedzi nie będę. Nie taki diabeł straszny, jak go malują Putin wie oczywiście, że w Polsce, delikatnie mówiąc, nie cieszy się sympatią. I choć zależy mu na sympatii przede wszystkim Rosjan, podczas swojej pierwszej wizyty w Polsce złożył kwiaty (poza protokołem!) pod pomnikiem Polskiego Państwa Podziemnego i Armii Krajowej, a w Poznaniu - pod pomnikiem Poznańskiego Czerwca. Rosyjscy dziennikarze musieli pilnie dowiadywać się, co to było AK i Poznański Czerwiec... Teraz napisał do nas "list", tłumaczący rosyjską interpretację historii, potępił pakt Ribbentrop-Mołotow i wziął udział w uroczystościach, na których mógł się spodziewać niejednego kuksańca za historię (nie zawiedli go w tym względzie nasz prezydent i część dziennikarzy z panią KurczabRedlich na czele). Zachował się co najmniej dyplomatycznie. Doceńmy te gesty i uświadommy sobie, że dzięki nim bardzo wielu Rosjan po raz pierwszy w życiu dowiedziało się, że II wojna światowa nie rozpoczęła się 22 czerwca 1941 r. To już coś! Ci, którzy liczą na zmianę świadomości Rosjan z dnia na dzień, są bardzo nierealistyczni. Komunizm czy szowinizm?(2009) Słowa w polityce, a tym bardziej w dyplomacji, mają ogromne znaczenie, ale nie w naszej, polskiej. U nas liczy się „prawda". Każdy ma swoją i nieomal każdy w imię tej swojej „prawdy" gotów jest opluć, spotwarzyć, obrazić. Mało mamy dyplomatów w polityce. Kubeł wody na głowy doradców Kto Lechowi Kaczyńskiemu wstawił do przemówienia na Westerplatte szowinizm jako przyczynę zbrodni katyńskiej? Czyj szowinizm? Gruzinów – Stalina i Berii? Ukraińców – Chruszczowa i Breżniewa? A może wcześniejszy nieco – Dzierżyńskiego i Mienżyńskiego? W młodości co prawda na podwórku dowcipkowaliśmy sobie, że Dzierżyński był największym patriotą polskim, bo najwięcej Rusków wymordował, jednak do głowy nikomu nie przyszło, by „beznarodowych" komunistów oskarżać o szowinizm rosyjski. Bo to przecież o nim zapewne myślał nasz prezydent? Największym złem, czynionym stosunkom polsko-rosyjskim przez wielu naszych polityków i dziennikarzy wszelkiej partyjności, jest utożsamianie rosyjskości z komunizmem. Lech Kaczyński poszedł tu niestety jeszcze dalej. Mówiąc o zbrodni katyńskiej: „to nie komunizm, to szowinizm" – nieświadomie wybielił, usprawiedliwił komunizm, zrzucając pośrednio całą winę na Rosjan. To nieodpowiedzialne, moim zdaniem wręcz haniebne. Czy naszego prezydenta krew nie zalewa, gdy ktoś na Zachodzie mówi o „polskich obozach koncentracyjnych" i oskarża nas o szowinizm i antysemityzm? A co Lech Kaczyński sam czyni? Najwięcej w sowieckich obozach koncentracyjnych zginęło Rosjan – miliony. I winien 19 temu ma być ich szowinizm? Panie prezydencie – kubeł zimnej wody na głowy pana doradców. Nienawiść nie jest dobrym konsultantem. Przeciwstawiając rosyjskość komunizmowi i oskarżając komunizm o zbrodnie ludobójstwa na wielu narodach (w tym na Rosjanach) i grupach społecznych (na wrogach klasowych), opowiadamy się po stronie rosyjskiej Cerkwi i takich Rosjan jak śp. Aleksander Sołżenicyn, który przez kilka dziesięcioleci walczył o to, by świat zachodni nie utożsamiał Rosji ze Związkiem Sowieckim, zyskujemy poparcie inteligencji rosyjskiej. Podwójne standardy moralne Uświadommy sobie, że w ubiegłym roku część wielonarodowych mieszkańców Federacji Rosyjskiej (obywateli jest tam jeszcze bardzo mało) zdradziła Sołżenicyna, wybierając Stalina z Leninem w skład 12 „imion Rosji" mających być wzorcem osobowym na dziś i na jutro (na szczęście ostatecznie wygrał Aleksander Newski ze Stołypinem). Świadomość mieszkańców Rosji jest bardzo daleka od naszej. Dla nas Napoleon jest bohaterem, a Hitler ze Stalinem bezdyskusyjnymi symbolami zła. Dla Rosjan Napoleon z Hitlerem są najeźdźcami, okupantami, Stalin zaś postacią niejednoznaczną, gdyż pomimo uczynionego zła, przede wszystkim samym Rosjanom, pokonał Hitlera. My Borysa Jelcyna postrzegamy jako polityka, który próbował wprowadzić Rosję do naszego kręgu cywilizacyjnego, dla Rosjan jest on symbolem anarchii, korupcji i przede wszystkim niszczenia państwa – jedynej instytucji i wartości, która jednoczy tę wielonarodową społeczność. Nic więc dziwnego, że tak krytykowany przez nas Władimir Putin, któremu udało się odbudować państwo i ponownie uczynić z niego na arenie międzynarodowej „dzierżawę", mocarstwo, stał się dla nich bohaterem narodowym. I nasze oburzenie, i krytyka Putina psu na budę. Mój przyjaciel Moskal twierdzi nawet, że antyrosyjskie wypowiedzi Lecha Kaczyńskiego i innych polityków polskich tylko zwiększają poparcie dla Putina, Miedwiediewa i wyśmiewanej przez nas „suwerennej demokracji". Rosjanie w swej świadomości są w obleganej twierdzy: pomysł tarczy antyrakietowej był przeciwko nim; NATO próbuje ich otoczyć, wpychając się na Ukrainę, do Gruzji i do innych byłych sowieckich republik; w krajach bałtyckich z byłych esesmanów czyni się patriotów i bohaterów. To samo na Ukrainie, gdzie banderowcy stali się bohaterami walczącymi przeciwko Moskalom; za gołodomor na Ukrainie również oskarżono nie komunizm, ale Moskali, zapominając, ilu Ukraińców było komunistami. My domagamy się od Putina przeprosin za zbrodnie komunistyczne, a odpuszczamy banderowcom rzeź wołyńską, gdzie wymordowano nie wrogów klasowych, ale wszystkich Polaków jak leci – kobiety, dzieci, starców, również Żydów, Rosjan, Ormian i Czechów. Podwójne standardy moralne i polityczne – mówią Rosjanie. rzyjeżdżając do Polski, Władimir Putin wykazał dobrą wolę. Teraz kolej na naszą dobrą wolę. Wystarczy trochę chęci wzajemnego zrozumienia, dobierania słów, by nie obrażały, polityki pojednania– pisze historyk idei 20 Polska jako wróg się nie liczy Czy w takiej sytuacji świadomościowej, mentalnościowej i politycznej są szanse na nasze porozumienie z Rosjanami? Oczywiście, że tak! Wystarczy trochę dobrej woli, chęci wzajemnego zrozumienia drugiej strony, dobierania słów, by nie obrażały, dyplomacji, polityki pojednania. Że taka postawa przynosi rezultaty, udowodniła już Polsko-Rosyjska Komisja do Spraw Trudnych, na czele której stoją były minister spraw zagranicznych RP prof. Adam Daniel Rotfeld i rektor Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych prof. Anatolij Torkunow. Bardzo rzadko się zdarza, by polscy i rosyjscy uczeni nie byli w stanie porozumieć się co do faktów historycznych (także w sprawie Katynia) i wiemy już, że porozumienie Komisji jest i lada tydzień stanie się jawne. Problem pojawia się wtedy, gdy do pracy uczonych historyków zaczynają się wtrącać „służby" i politycy ze swoimi uprzedzeniami, potrzebami wizerunkowymi wobec podpuszczanego elektoratu, wrogami wewnętrznymi i zewnętrznymi. Bo polityk, w odróżnieniu od uczonego, w krajach, którym daleko jeszcze do rzeczywistości obywatelskiej, musi mieć wroga – najlepiej i wewnętrznego, i zewnętrznego. Wróg jednoczy. Polscy „narodowi" politycy w zasadzie nie mają wyboru – Rosja jest jedynym możliwym wrogiem zewnętrznym, liberalizm zaś wewnętrznym. Politycy rosyjscy mają zdecydowanie większy wybór, ale są bardziej poprawni politycznie i oficjalnie ich wrogiem wewnętrznym i zewnętrznym jest terroryzm. Polska jako wróg się nie liczy! Polska nie jest dzisiaj problemem rosyjskim. Problemem są Chiny i coraz więcej Chińczyków na Syberii, problemem jest NATO coraz bardziej przybliżające się do granic Rosji. Problemem jest wielonarodowość i wielokonfesjonalność państwa, które nie ma jeszcze obywateli, jedynie zaś mieszkańców pozbawionych świadomości prawnej i potrafiących ze sobą zgodnie współistnieć jedynie pod silną, autorytarną, samodzierżawną władzą – trochę ze strachu, trochę z szacunku (Rosjanie przecież zawsze do boju szli z hasłem „Bóg, Car, Ojczyzna"; w czasach sowieckich: „Za Rodinu, za Stalina!"). Uśmiech Stalina i Berii Dlatego dyskutowane w Polsce pytanie, czy należało zapraszać Putina na Westerplatte, pozbawione jest dla naszej polityki zagranicznej i dyplomacji jakiegokolwiek sensu. Pytanie sensowne brzmi: Dlaczego Putin przyjechał? Przecież nie musiał. Przecież u swoich wizerunkowo nic by nie stracił, gdyby nie przyjechał (ma nieustające poparcie około 80 procent wielonarodowego elektoratu; Jelcyn pod koniec swych rządów miał zaledwie 2 procent), a nie wierzę, by nie spodziewał się kuksańca od naszego prezydenta. I dostał go. Po co mu to było? Masochista? Nie przyjechał przecież się kajać za zbrodnie komunistyczne i nigdy tego nie zrobi. Fakty potwierdził. Nie wszystkie zinterpretował po naszej myśli, ale dobrą wolę wykazał. Teraz kolej na naszą dobrą wolę. Na początek zgódźmy się, że mord w Katyniu był komunistyczną, sowiecką lub stalinowską zbrodnią wojenną, która miała znamiona ludobójstwa i że w lesie katyńskim leżą również tysiące Rosjan. O jakim szowinizmie tu może być mowa, wie tylko Lech Kaczyński i lepiej niech zostawi to dla siebie. 21 P.S. Niestety – 17 września Lech Kaczyński ukonkretnił swoją „prawdę": „Mord Katyński był aktem wielkoruskiego szowinizmu". Stalin z Berią przyjaźnie uśmiechnęli się do naszego prezydenta... Nie żądajmy przeprosin (2010) Bywa, że tak bardzo jesteśmy uprzedzeni do sąsiada, że gdy uśmiechnie się i powie nam "dzień dobry!", tracimy język w gębie i nerwowo myślimy, co się za tym kryje. Tak zareagowała część z nas na wiadomość o telefonie premiera Rosji i zaproszeniu Donalda Tuska do Katynia. A o tym, że Putin skłoni głowę w Katyniu na obchodach 70. rocznicy wymordowania polskich oficerów, wspominano już od września ubiegłego roku. Teraz, skoro już wiemy, że tak się stanie, warto złożyć gratulacje naszym dyplomatom, przede wszystkim profesorowi Adamowi Rotfeldowi, współprzewodniczącemu Polsko-Rosyjskiej Komisji ds. Trudnych. Wreszcie wychodzimy z romantycznego zaścianka do świata twórczej polityki międzynarodowej. Byleby ktoś nie wyskoczył z żądaniem zniesienia wiz do Rosji... Ładny gest Do tej pory uroczystości w Katyniu (na terytorium obcego państwa!) organizowała strona polska, oczywiście po uzgodnieniach z władzami Rosji, ale bez obecności przedstawicieli Kremla. Była to duża dyplomatyczna niezręczność. W tym roku mogło być podobnie, a gdyby stronę rosyjską, jak w Auschwitz, reprezentował np. minister oświaty, wypadałoby uznać to za ładny gest. A tu niespodzianka – rosyjski przywódca formalnie zaprasza naszego premiera na miejsce sowieckiej zbrodni, czyli bierze na siebie współorganizację całej uroczystości i po raz pierwszy będzie w Katyniu gospodarzem. Wydarzenie niezwykłe dla stosunków polsko-rosyjskich i chwała wszystkim tym politykom i dziennikarzom, którzy takie postępowanie Putina docenili. Wstyd mi natomiast za tych, którym, jak Krystynie Kurczab-Redlich, przychodzą do głowy komentarze typu: "Postępowanie Putina jest dowodem na jego niesłychany makiawelizm. Nie łudźmy się ani przez sekundę, że dla oficerów rozstrzelanych w Katyniu ma on jakąkolwiek litość albo że im współczuje, albo że Polakom współczuje, że tak właśnie się stało" (Polskie Radio, "Sygnały dnia", 4.02). Takie wypowiedzi są po prostu podłe i szkodliwe. Na przyzwoite zachowanie sąsiada, nawet nielubianego, przyzwoity człowiek tak nie reaguje. Dlaczego premier Rosji postanowił być w Katyniu? W tym samym czasie, gdy zadzwonił z zaproszeniem do Tuska, doradcy Dmitrija Miedwiediewa przedstawili zadziwiający raport o perspektywie przystąpienia Rosji do NATO i Unii Europejskiej, zasugerowali redukcję armii, liberalizację systemu. Przypuszczenia, że jest to zapowiedź rewolucji antyputinowskiej, są bzdurne. 22 W Rosji prezydent z premierem dołków pod sobą nie kopią. Od upadku komunizmu minęło 20 lat. Mentalność Rosjan się zmienia, ideologia schodzi na dalszy plan. Mamy teraz do czynienia z polityką dwóch racjonalnych przywódców, dla których przyszłość jest zdecydowanie ważniejsza od przeszłości. Przeszłość będzie zawsze zmitologizowana, przyszłość można budować na racjonalnych podstawach. I dobrze, że w tej perspektywie Putin dostrzegł potrzebę uporządkowania stosunków z Polską i rozumie, że bez wspólnego pokłonu w Katyniu nie uda się tego osiągnąć. Nie popsujmy tego Obyśmy tylko wewnętrznymi kłótniami wszystkiego nie popsuli. Zamiast się głowić, co Władimir Putin chce zyskać, zastanówmy się raczej, dlaczego Miedwiediew nie zadzwonił z zaproszeniem do naszego prezydenta (Putin ze względu na protokół dyplomatyczny zrobić tego nie mógł!). Nie obrażajmy się i nie obrażajmy innych. Myśląc o przyszłości, schylmy w Katyniu wraz z Rosjanami głowy nad mogiłami polskiej inteligencji i wszystkich innych ofiar stalinizmu, wśród których Rosjan było najwięcej. Nie obwiniajmy ich i nie domagajmy się od nich przeprosin. Nie domagamy się przecież przeprosin od Ukraińców za Charków i Bykownię (nie wspominając o Podolu i Wołyniu). Zgódźmy się wreszcie, że w Katyniu, w Charkowie i w wielu innych miejscach to komuniści najprzeróżniejszych narodowości, a nie Rosjanie jako naród, dokonali makabrycznych zbrodni, które nigdy nie powinny ulec przedawnieniu. Wówczas porozumiemy się z Rosjanami. Autentycznie przejęci (2010) "Zimny" Putin ma łzy w oczach, spontanicznie obejmuje płaczącego Tuska. Większej miłości nad tę żaden nie ma, jeno gdy kto duszę swoją położy za przyjacioły swoje. św. Jan Ewangelista (15.13) Kategoria sostradanija (współprzeżywanie z cierpiącymi i okazywanie im miłosierdzia) jest jednym z najważniejszych i najpiękniejszych elementów prawosławnej mentalności rosyjskiej. To "wspólnota modlitewna i życiowa, dzielenie radości i smutku: w czym bowiem współczujący sam cierpiał, będąc doświadczonym, w tym może przyjść z pomocą tym, którzy są poddani próbom" (abp Szymon Romańczuk). Pięknym przykładem rosyjskiego sostradanija były wyprawy żon dekabrystów za swymi mężami na sybirską katorgę. Zachowanie Putina i Miedwiediewa w obliczu polskiej tragedii w smoleńskim lesie jest jednoznacznym świadectwem ich rosyjskości, a w każdym razie – ich dążenia, abyśmy wreszcie dostrzegli w nich współodczuwających Rosjan, a nie (jak to często u nas bywało) zimnych spadkobierców totalitarnej rzeczywistości sowieckiej. Putin razem z Miedwiediewem modlą się w cerkwi i stawiają świeczki za tych, co zginęli w katastrofie, wygłaszają niezwykle ciepłe orędzia, ogłaszają żałobę narodową (w Rosji nigdy jeszcze nie ogłoszono żałoby po ludziach niebędących jej obywatelami). Są autentycznie przejęci. 23 "Zimny" Putin ma łzy w oczach, spontanicznie obejmuje płaczącego Tuska. Robią zdecydowanie więcej, niż musieliby z racji stanowisk i obowiązku, i czyichkolwiek oczekiwań. A inni Rosjanie? – Wystarczy przejrzeć rosyjskie media, by się przekonać, ile w nich sostradanija. Ile kwiatów i zniczy w Lesie Katyńskim, przed polską ambasadą i konsulatami! A ile e-maili, esemesów i telefonów z kondolencjami otrzymaliśmy od rosyjskich znajomych, ale także od zupełnie nieznanych osób (znaleźli adres w Internecie i sostradajut)! Na szczęście większość z nas, Polaków, dostrzega, docenia te gesty i ma nadzieję, że tragedia pod Smoleńskiem zmieni nie tylko nas samych na lepsze, ale i nasze stosunki z Rosją. Są jednak i tacy, których żadna tragedia nie zmieni, którzy już wywąchali spisek. Oto Artur Górski, poseł PiS, w poniedziałkowym "Naszym Dzienniku" dochodzi do wniosku, że "Rosja mataczy", że "Rosjanie chcieli prawdopodobnie uniemożliwić prezydentowi Kaczyńskiemu wzięcie udziału w sobotnich uroczystościach, aby ich ranga i wymowa nie przyćmiła tych sprzed kilku dni. Wiadomo, że prezydent ani z Mińska, ani z Moskwy nie zdążyłby do Katynia, a wtedy uroczystości nie miałyby wymiaru oficjalnego, nie zakłóciłyby w swej wymowie rosyjskiego przekazu sprzed kilku dni". Makabrycznie nienawistna potwarz – i to ze strony inicjatora projektu uchwały mającej na celu intronizację w Polsce Chrystusa Króla, czyli jakoby chrześcijanina. A jaki był "rosyjski przekaz sprzed kilku dni"? Władimir Putin ostro i jednoznacznie odciął się w swym środowym przemówieniu w Katyniu od totalitaryzmu i stalinizmu. Tam też wystąpił w obronie rosyjskości: "W ciągu dziesięcioleci cynicznych kłamstw usiłowano zataić prawdę o egzekucjach katyńskich, ale byłoby takim samym kłamstwem obarczanie tą winą narodu rosyjskiego". Nieco wcześniej (30 marca) Adam Daniel Rotfeld, współprzewodniczący Polsko-Rosyjskiej Komisji do spraw Trudnych i członek Rady Mędrców NATO, w wywiadzie dla "Przekroju" stwierdził, że Katyń, jako miejsce wspólnego bólu, może sprzyjać porozumieniu i pojednaniu, ale "wymaga to uświadomienia sobie elementarnej prawdy, że to nie Rosjanie mordowali Polaków, ale zbrodniczy reżim, który był wrogiem zarówno Rosjan, jak i Polaków". Katyń stał się podwójnie miejscem wspólnego bólu. Doceńmy sostradanija Rosjan i również wyciągnijmy do nich rękę w imię współprzeżywania i okazywania miłosierdzia. Oby więcej taka szansa nie musiała się powtórzyć ani u nas, ani u nich. 24 Autorem wszystkich artykułów jest prof. dr hab. Andrzej de Lazari. Polski politolog, historyk filozofii i idei, filolog, sowietolog, rosjoznawca, publicysta, tłumacz, profesor zwyczajny, wykładowca Uniwersytetu Łódzkiego i Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. W 1969 ukończył studia literaturoznawcze na UW. W 1981 uzyskał stopień doktora nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Łódzkiego, a w 1989 na Wydziale Lingwistyki Stosowanej i Filologii Wschodniosłowiańskich UW uzyskał stopień doktora habilitowanego ze specjalnością w zakresie literaturoznawstwa rosyjskiego. W 1997 uzyskał tytuł profesora. Kierownik Katedry Europy Środkowej i Wschodniej Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Łódzkiego. Kieruje również Interdyscyplinarnymi Zespołami Badań w UŁ: Religioznawczym i Sowietologicznym. W latach 2001-2004 był kierownikiem pracy badawczej "Wzajemne uprzedzenia pomiędzy Polakami i Rosjanami" w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. Na UMK w Toruniu związany z Instytutem Politologii na Wydziale Humanistycznym oraz Instytutem Filologii Słowiańskiej na Wydziale Filologicznym. Autor wielu publikacji na temat historii Rosji i jej kultury oraz stosunków polsko-rosyjskich. 25