Kilka refleksji o studiowaniu z poezją w tle

Transkrypt

Kilka refleksji o studiowaniu z poezją w tle
dr hab. inż. Antoni Cieśla, prof. nz. AGH –
Prorektor AGH ds. Kształcenia
Kilka refleksji o studiowaniu
(z poezją w tle)
W Forum Akademickim nr 6/
2006 przeczytałem z uwagą i wielkim zainteresowaniem artykuł Marka Misiaka pt: „Młodym okiem”.
Autor – jak wynika z informacji podanej w przypisach (stopce) – jest
studentem IV roku filologii polskiej
w Uniwersytecie Wrocławskim. Odnoszę wrażenie, że mimo młodego
wieku Autor jest człowiekiem mądrym i nad wyraz dojrzałym. Z wieloma sformułowanymi przez niego
w artykule myślami zgadzam się
w pełni, kilka z pewnością wymaga
polemiki, ale faktem jest, że lektura
tego artykułu skłoniła mnie do zabrania głosu w tej jakże ważnej
kwestii: jaki model studiowania
preferuje większość ze studiujących dziś młodych ludzi.
Czuję nie tylko wewnętrzny imperatyw podzielenia się swoimi
spostrzeżeniami w tym względzie
z Czytelnikami, ale także funkcja,
którą dane jest mi aktualnie pełnić
predysponuje mnie do tego. Jesteśmy po kolejnej rekrutacji młodzieży na studia, jesteśmy w trakcie
rozpoczęcia nowego roku akademickiego temat, więc jest nader
aktualny.
Daleki jestem od uogólnień
i mierzenia wszystkich jedną miarką. Obserwacje czynione przeze
mnie od chwili pełnienia funkcji
prodziekana i – jak to nazywaliśmy
z kolegą „po fachu”: służbą w „konfesjonale” (tzn. dyżury w dziekanacie) mają ograniczony zasięg i bardzo subiektywny ogląd. Jednak
warto – w moim przekonaniu – nawet tymi subiektywnymi spostrzeżeniami podzielić się z Czytelnikami. Obowiązująca nas już od roku
ustawa Prawo o szkolnictwie wyższym nakłada na nas szereg obowiązków, ale na drugim miejscu
wymienia wychowanie (art. 13, pkt.
2). Tak więc – chcąc nie chcąc – jako nauczyciele akademiccy musimy pochylić się nad aspektami wychowawczymi studiowania.
18
Mottem artykułu Misiaka Redakcja Forum uczyniła następujące dwa zdania: „Praca i doszkalanie się zajmuje tak dużo czasu, że
na samą naukę zostaje go bardzo
niewiele. Nie na tyle za mało, by
uniemożliwiało to utrzymanie się
w uczelni, ale jednocześnie nie na
tyle dużo, by rozwijać zainteresowania naukowe…”. Wypada się
zgodzić z tym stwierdzeniem, mnie
fot. W. Łoziak
Między nami po ulicy
pojedynczo i grupkami
snują się okularnicy
ze skryptami…
I z książkami, z notatkami,
z papierami, z kompleksami…
i te pe, i te de, i te pe.
(„Okularnicy” A. Osiecka)
gdy jest czas właściwy, należy wykorzystać hojność losu. Wiadomo,
że młodość już się nie powtórzy
i straconych możliwości nigdy już
nie będzie można odzyskać. Niektóre spotkania z ludźmi, z określonymi sytuacjami, zdarzają się z łaski Losu i mogą mieć znaczenie
lub nie, ale nie można liczyć na to,
że się powtórzą. To opowiadanie
dla mnie osobiście ma ogromną
wymowę, na tyle dużą, że podczas
kolejnych inauguracji roku akademickiego dla studentów pierwszego roku pozwalam sobie na jego
cytowanie. Z jakim skutkiem? Wiedzą o tym tylko adresaci. Na mnie
to opowiadanie robi ogromne wrażenie, choć być może dlatego, że
jednak naszła refleksja ogólniejsza: przypomniało mi się podczas
lektury jedno z opowiadań napisanych przez pisarza o egzotycznym
nazwisku Ibrahim al Kani, zawartych w zbiorze: Tajemnice pustyni:
„Dwaj jeźdźcy pustyni mijali zagubioną dolinę. Przy świetle księżyca
zauważyli leżące na ziemi krążki
metalu. Podnieśli po jednym na
pamiątkę. Gdy po wielu godzinach
rozwidniło się i uważniej patrzyli na
swoje pamiątki, rozpoznali krążki
złota wyjątkowo wielkiej wartości.
Postanowili powrócić i zabrać resztę. Niestety, drogi zasypał wiatr,
śladów już nie znaleźli. Mimo uporczywego szukania, nie udało się
odnaleźć złotej doliny”.
Takie opowieści z morałem pisano, żeby czegoś nauczyć. W tym
wypadku mądrość ludzi wschodu
mówi o wartości chwil, które się nie
powtarzają. Wtedy i tylko wtedy,
– jak to żartobliwie (?) określam –
jestem już mężczyzną „po piątej
przecenie”. Ale młodzi ludzie nie
muszą do niego przywiązywać
żadnej wagi. Taki jest przywilej młodości.
Swoje refleksje na temat realizowanego przez młodzież modelu
studiowania chcę zawrzeć w kilku
punktach.
Krótko
o kulturze studenckiej
Uszy mają odmrożone,
nosy w szalik otulone,
spodnie mają zeszłoroczne,
miny mroczne.
Taki dzieckiem się nie zajmie,
tylko myśli o Einsteinie
i te pe, i te de, i te pe.
„Jeszcze dwadzieścia lat temu
za kulturę studencką uważano fe-
stiwale piosenki (debiutowało na
nich wielu znanych obecnie wykonawców), spotkania z artystami,
wernisaże prac studentów ASP, życie intelektualne w duszpasterstwach akademickich. Student jawił się jako istota wprawdzie uboga
materialnie, ale za to mająca dużo
czasu i pragnąca nade wszystko
rozwoju intelektualnego.” (To z artykułu Misiaka)
W czasie, kiedy ja studiowałem
(przełom lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych), młodzi ludzie
w większości byli pełni pytań
i chcieli je zadawać. Dyskusje na
fundamentalne tematy ciągnęły się
do późnych godzin nocnych. Wieści o ważnych wydarzeniach rozchodziły się pocztą pantoflową, kto
wie czy nie bardziej skuteczną niż
współczesne formy komunikowania (sms, e-mail). Taka forma przekazywania informacji miała tę zaletę, że zmuszała do kontaktów, wymiany myśli, komentarzy. Dziś
większości wystarczy dostęp do
Internetu, konsumowanie zawartych tam treści. Inne czasy, inne
metody działania. Myślę, że mamy
do czynienia ze swoistym zatomizowaniem braci studenckiej. Smutne to. Tak na marginesie: zanika
kultura słowa mówionego, słowa
pisanego. Próbuję żartem skłaniać
moich studentów do pisania „wypracowań” na różne tematy – skutek raczej mizerny. Prośba: „jeśli
Pan/i ma chłopaka/dziewczynę poza Krakowem, może należałoby do
Niej/Niego napisać kilka zdań”, budzi rozbawienie. Po co? Przecież
jest e-mail, sms – wystarczy. Nic
dziwnego, że w konsekwencji dialog z kimś takim jest wręcz niemożliwy. Zasób słów, pojęć, umiejętność wysławiania się, formułowania myśli – praktycznie żadna.
Okres studiów ma być w odczuciu wielu czasem rozrywki,
zgodnie z zasadą z piosenki Kazika „A po robocie dobrze zabawić
się”, a kultura studencka – środkiem na odreagowanie związanych
z uczelnią stresów. Ma, więc być
rozrywką niewymagającą myślenia, rozweselającą. Juwenalia odbywają się pod hasłem „odstresowania się przed sesją”, dominują
tam zatem zabawy niewymagające
myślenia: malowanie ciała, biegi
String Men (czyli studentów w stringach) lub wybory Miss Mokrego
Podkoszulka. Od pewnego czasu
z racji pełnionej funkcji muszę
uczestniczyć w niektórych imprezach juvenaliowych. Proszę mi wierzyć, że nie sprawia mi to praktycznie żadnej przyjemności i radości.
BIP 156/157 – sierpień/wrzesień 2006 r.
Niewybredne dowcipy, graniczące
z chamstwem odzywki podchmielonej publiczności trudno nazwać
kulturą studencką.
Krótko
o studentach i pieniądzach
Gnieżdżą się w akademiku,
mają każdy po czajniku
i nie dla nich dewolaje,
i Paryże i „Szanghaje”,
i nie dla nich bal i ubaw
ani Lala, ani Buba
i te pe, i te de i te pe.
Misiak konstatuje ze smutkiem,
że konsekwencją zachowań opisanych w pierwszej części artykułu
jest nowa formacja pokoleniowa
wśród polskich studentów: Pokolenie Nie-Mam-Czasu. Nie ma już,
kiedy jeździć na obozy naukowe,
poznawać wielu przyjaciół na studiach, chodzić na imprezy kulturalne czy do duszpasterstw. Z zajęć
idzie się do pracy, a w wakacje też
się pracuje albo odbywa praktyki.
To wszystko jest konieczne, ale potem młody człowiek budzi się na
V roku i zdaje sobie sprawę, że
właściwie tych pięciu lat, które pokolenie jego rodziców wspomina
jako najpiękniejszy okres w życiu,
jemu samemu przepłynęło między
palcami. Cały czas zajmują obowiązki. Życie studenckie coraz
mniej różni się od okresu pracy zawodowej. Pojawia się jednak pytanie: gdzie wśród tych wszystkich
praktyk, szkoleń, kursów i zdobywania doświadczenia czas na cieszenie się życiem? U mnie w grupie było kilku zaradnych studentów
(utkwił mi w pamięci Staszek M.,
który był „wiecznym studentem”
i dobrze „ustawił się” w Żaczku –
taka studencka spółdzielnia pracy). Patrzyliśmy na niego ze swego
rodzaju podziwem, czasem nawet
z zazdrością, bo miał pieniądze,
których wielu z nas brakowało. Ale
te niskie uczucia zdarzały się stosunkowo rzadko. Byliśmy nastawieni – w większości – raczej na
konsumpcję dóbr duchowych. Nie
znaczy to, że nie docenialiśmy potrzeb materialnych i uciech cielesnych. Ich realizowanie wymagało
dóbr materialnych. Bogactwo ducha nie zawsze wystarczało!
Obserwacje, które są dziś moim udziałem skłaniają do refleksji.
Wszyscy zdajemy sobie sprawę,
że coraz trudniej studentowi utrzymać się dzięki samym tylko pieniądzom przysyłanym przez rodziców.
Nie dotyczy to wyłącznie osób „zamiejscowych”, które opłacają aka-
demik/stancję i jedzenie. Z czegoś
trzeba opłacić kursy i certyfikaty językowe, kupić komputer, pojechać
na krótkie choćby wakacje. Tymczasem coraz trudniej otrzymać
stypendium naukowe, zwłaszcza,
gdy coraz więcej uczelni przechodzi z systemu progowego na system „szczytu górki” – określenie
Misiaka – (stypendium otrzymuje
tylko 10 lub 15 proc. najlepszych
studentów). W tej sytuacji student
(o ile nie udało mu się osiągnąć
średniej 5,0 lub – jeszcze lepiej
6,0) nigdy nie może być do końca
pewien, czy to on, a nie kolega
z ławki otrzyma wsparcie. System
ten ma w założeniu przywrócić stypendiom naukowym właściwą
funkcję nagrody dla najwybitniejszych (dla wielu dobrych, choć nie
najlepszych studentów, zwłaszcza
na kierunkach humanistycznych,
gdzie uzyskanie średniej np. 4,5
być może nie stanowi większego
problemu, stypendium jest rodzajem stałej pensji). System taki powoduje jednak u wielu studiujących swego rodzaju perfekcjonizm, a przecież nie zawsze ze
wszystkich egzaminów i zaliczeń
da się mieć piątki czy szóstki. Oceny (zwłaszcza na kierunkach humanistycznych) mają często charakter czysto uznaniowy – są prowadzący, którzy z zasady piątek
nie stawiają, są też tacy, którzy całej grupie wpiszą je za samą tylko
obecność i śladową aktywność na
zajęciach. Warto wspomnieć, że
zapisanie się na ćwiczenia czy na
egzamin do tej a nie innej osoby
zależy nieraz od szczęścia czy
przypadku (i w tej sytuacji od tego
samego zależy w sporej mierze
uzyskanie stypendium).
Tak na marginesie: jeszcze jako
bardzo młody, początkujący dydaktyk uczestniczyłem w kursie dydaktycznym. Do dziś mam w pamięci zasadę, którą wpajano nam
na jednych z zajęć: dobry dydaktyk to ten, który wkłada w przygotowanie zajęć dużo pracy, ale równie
dużo pracy wymaga od studentów.
Jeśli ta prosta zasada zostanie zachwiana w jedną lub drugą stronę,
efekty nauczania są raczej mizerne
(jeśli dobrze pamiętam, tę zasadę
sformułował już kilka wieków temu
czeski pedagog Komansky).
Pozwoliłem sobie na tę dygresję z bardzo prostego powodu:
przedstawiciele Samorządu Studentów naszej Uczelni już kilkukrotnie sugerowali mi przejście na
opisany wcześniej system stypendiów naukowych. Jestem za!, ale
czasem – kiedy uświadamiam so-
BIP 156/157 – sierpień/wrzesień 2006 r.
bie bardzo subiektywne ocenianie
studentów przez nauczycieli akademickich, czego wielokrotnie doświadczałem wysłuchując skarg
studentów – „jestem nawet przeciw!”. Będę przeciw dopóty, dopóki my – dydaktycy nie staniemy na
wysokości zadania i będziemy nie
tylko w miarę obiektywni, ale postaramy się realizować prostą zasadę Komansky’ego.
Krótka odpowiedź
na pytanie: O co chodzi
w studiowaniu?
Wymęczeni, wychudzeni
z dyplomami już w kieszeni
odpływają pociągami
potem żenią się z żonami
potem żyją w jakimś mieście
za te polskie tysiąc dwieście
i te pe, i te de, i te pe
Jako uczelnia wyższa jesteśmy
zobligowani przywołaną już tu
ustawą Prawo o szkolnictwie wyższym z dnia 27 lipca 2005 roku do
wprowadzenia studiów dwu- (trój-)
stopniowych (zawodowych i magisterskich). Jest to zgodne z duchem Procesu Bolońskiego. Znikną – w większości – jednolite studia magisterskie, które trwały 5 lat
i w to miejsce pojawią się studia
dwustopniowe (czas studiowania
też wynosi mniej więcej 5 lat, ale
w zmienionym układzie). Trzeci
stopień studiów to studia doktoranckie. Zmieni się, zatem w sposób zasadniczy model studiowania, a w związku z tym i model zachowań studentów. Pierwszy stopień studiów poświęcony będzie
głównie zdobyciu konkretnego zawodu, natomiast pogłębianie wiedzy to drugi, a zwłaszcza trzeci
stopień studiów.
Studentów jest coraz więcej,
ale w mojej ocenie coraz mniej
z nich ma świadomość, czym studiowanie różni się od nauki w szkole, a wyższa uczelnia od liceum.
Przecież oprócz podejścia „muszę
pracować w wyuczonym zawodzie” i „potrzebuję tylko papierka”
jest jeszcze trzecie: nie wiem tak
naprawdę, co będę robić po studiach, ale wiem, że tych kilka lat
rozwinie mnie intelektualnie – na
wyjściu będę zupełnie innym człowiekiem niż na wejściu”. Niestety,
taka świadomość jest wśród naszych studentów niezwykle rzadko
spotykana.
Chciałbym jedynie zwrócić
uwagę, że w studiach coraz mniej
jest dobrze pojętego romantyzmu.
Ta konstatacja także wynika z mo-
ich obserwacji i osobistych doświadczeń. Na jednych z zajęć fakultatywnych rozdawałem studentom tematy do opracowania. Jeden z nich dotyczył wpływu pola
magnetycznego na wzrost roślin.
Zapytałem żartem, czy ktoś nie zechciałby tego tematu rozszerzyć
i przedstawić go w aspekcie teorii
predestynacji Św. Augustyna. Zgłosił się student, który za dwa tygodnie przedstawił nie tylko aspekt
merytoryczny zagadnienia, ale także przybliżył wspomnianą teorię
predestynacji i jej filozoficzne uwarunkowania i aspekty. Zajęcia przekształciły się w istny kocioł dyskusji. Widać było, że wielu tym młodym ludziom potrzebne było –
oprócz „sprzedania” wiedzy merytorycznej, także podzielenie się
swoimi przemyśleniami ogólnymi.
Nie żal mi było czasu, który „straciliśmy” (??) na tych zajęciach.
Wyższa uczelnia wciąż jest
prawnie autonomiczna, ale sami
studenci przestają być autonomiczni myślowo, usiłując w źle pojęty sposób dostosować się do
współczesnego świata.
Tyle moich uwag. A Misiak kończy swój tekst w Forum Akademickim następującym zdaniem: „W
dniu, kiedy kończę ten artykuł
skończyłem inną pracę – efekt intensywnych studiów nad kinem
wietnamskim – i odczuwam głęboką satysfakcję naukową z tego powodu. Spędziłem też trzy godziny
u poznanej na studiach przyjaciółki
na mądrej i ciepłej rozmowie. I myślę, że o to właśnie w studiowaniu
chodzi.”
Możliwie najkrótsze
podsumowanie
Nie będzie wniosków, ani dobrych rad, nie będzie stawiania tezy o modelu studiowania, jego krytyki. Nie to było moim zamiarem
przy pisaniu tego tekstu. Chciałem
tylko podzielić się swoimi obserwacjami na temat zachowań dzisiejszych studentów. Może ktoś ma inne obserwacje? Będę wdzięczny
za wszelkie uwagi.
Będzie w zamian dedykacja.
Skoro w tytule niniejszego tekstu
było: „…z poezją w tle…”, wypada
zakończyć poezją. Jeden z krakowskich poetów i bardów, Leszek
Długosz, napisał wiersz, którego
refren brzmi: „bywa, że wyprawa
piękna, pięknie pomyślana w Himalaje kończy się wycieczką w Beskid Niski”. Ten wiersz nazywa się
Ironia. Życzę, żeby ta ironia nie dotknęła żadnego ze studiujących.
19