Pobierz plik
Transkrypt
Pobierz plik
Pi ar Jot Pe dwa. Kłopoty ekumenizmu i dialogu międzyreligijnego B a r t o s z J e r z y K a c z ko w s k i J eśli ktoś kiedyś czytał Dzieje europejskiej filozofii klasycznej Stefana Swieżawskiego (2000), to mogło mu się rzucić w oczy, że różne rozdziały zaczynają się informacją mniej więcej tego typu: „n-ty wiek był okresem wielkiego kryzysu w Kościele”. A to duchowieństwo się rozpiło i grało w kości na ołtarzach, a to pojawiały się jakieś herezje, a to znowu nie wiadomo co. Trudno powiedzieć, jak jest teraz, ale pod koniec XX wieku można się było napawać małym stężeniem kryzysu w kryzysie. A jak mały kryzys, to wolno było zabrać się do porządków w relacjach z otoczeniem. Et voilà! Przeproszono za krucjaty, Papież pocałował Koran, mamy pełno braci w wierze, niewierze i gdziekolwiek między tymi dwoma, a od wszystkich na pewno można się wiele ciekawego nauczyć. Kościół na tym świecie nie jest już w stanie walki, tylko sobie spokojnie pielgrzymuje. Jeśli się odpowiednio mocno „pochylimy nad problemem”, zrozumiemy, że doszukiwanie się sprzeczności między różnymi poglądami religijnymi to pedanteryjna zabawa sfrustrowanych dziwaków i wyraz braku tolerancji. Zresztą, wszystko w dużej mierze za sprawą pewnego ucznia Swieżawskiego, który niewątpliwie przerósł swojego nauczyciela. 110 Pressje Teka XXIV Klubu Jagiellońskiego Ale właściwie dlaczego czepiam się Jana Pawła II? Pewnie im większy cel, tym łatwiej napluć. Zgoda, to raz. Po drugie, musiałem nie zrozumieć, o co mu chodziło. Najwyraźniej słuszne są napomnienia typu: „Trzeba zadać sobie pytanie, czy dobrze zrozumieliśmy nauki, które on nam przekazał, Ojciec Święty, Jan Paweł II, Nasz Papież-Polak!”. Zrozumieć, ale co? Jedną rzeczą są dokumenty magisterium wydane za rządów Jana Pawła II, a inną są liczne efektowne gesty, które docierały do publiczności. Załóżmy na chwilę – jedynie w ramach ćwiczenia, bo przecież nie na serio – że istnieje rozbieżność między tymi dwiema rzeczami. Że message encyklik, listów i adhortacji jest inny niż to, co naprawdę poszło w eter. A w eter idą uściski dłoni, gesty, do bólu przycięte urywki przemówień i fun facts o kremówkach. Nie chodzi mi o szeroko znaną – i, zgódźmy się, zupełnie oczywistą – tezę, że większość katolików nie czyta dokumentów papieskich i raczej słabo pamięta homilie, ale za to dobrze zapamiętuje archiwalne urywki emitowane przy różnych rzewnych okazjach w TV. Z tego punktu widzenia kluczową różnicą między doktryną wysłowioną przez Jana Pawła II i jego urzędników a tym, co dostępne masowemu odbiorcy jest stopień szczegółowości, powiedzmy − głębia filozoficzna obu typów źródeł. Zwykła publika wie, że nie wolno dokonać aborcji, a koneserzy poczytają sobie o wartości i nienaruszalności życia ludzkiego na przykład w Evangelium vitae. Co jednak zrobić, jeśli różne gesty wykonane przez Papieża wywołały u widza – i to niekoniecznie „człowieka z ulicy”, ale nawet u tak zwanego intelektualisty – poglądy, które są sprzeczne z treścią jego oficjalnych nauk? Może w nie- Sądzę, że Janowi Pawłowi II nawalały public relations których sprawach mamy do czynienia z sytuacją, kiedy Jan Paweł II głosił jedno, a ludzie myśleli, że tak naprawdę chodzi mu o coś odwrotnego? Innymi słowy, sądzę, że Janowi Pawłowi II nawalały public relations. Tu znowu może wkraść się inne uproszczenie. Łatwo zauważyć, że wbrew opinii, że Papież świetnie radził sobie w kontaktach ze słuchającymi go tłumami, częstokroć nie mógł się przebić ze swoim wystąpieniem, bo po wypowiedzeniu (części) zdania musiał przerywać, żeby wysłuchać oklasków, góralskich przyśpiewek i skandowanych deklaracji miłości. (Przypomina mi się jedno z wystąpień, kiedy podenerwowany w końcu krzyknął jakoś tak: „Teraz nie klaszczcie, teraz słuchajcie!”). Nie chodzi o takie kłopoty z komunikacją. Nadawca powinien liczyć się z tym, że komunikat może zostać odebrany w sposób niezgodny z jego intencją. Ryzyko to istnieje zwłaszcza wtedy, kiedy nie do końca wie, w jakiej formie jego komunikat dotrze do odbiorców i jaka ostatecznie będzie to grupa. Dodatkowo bywa tak, że wywołanie u odbiorcy jakiejś reakcji jest niezamierzone. Nie musi być od razu to reakcja sprzeczna z celem nadawcy komunikatu, czasem zdarza się, że przypadkowo jest z nim zbieżna. Przyjmijmy dość intuicyjne − choć nieoczywiste − założenie, że intencją, która przyświecała Janowi Pawłowi II w jego działalności, było propagowanie poglądów zgodnych z jego oficjalnym nauczaniem. Kiedy praktycznie jest się instytucją, to każda drobna czynność ma potencjalnie znaczenie, wszystko ma charakter komunikatu i nawet za drobiazgi trzeba brać odpowiedzialność. Sądzę, że odbiór wielu zachowań Papieża związanych z dialogiem międzyreligijnym i ekumenizmem był dalece niekorzystny z punktu widzenia popularyzacji doktryny zawartej w oficjalnym nauczaniu. Uczciwie trzeba zauważyć, że jest szereg tematów, stanowiący chyba większość podejmowanych przez Papieża kwestii, w których Janowi Pawłowi II udało się osiągnąć zbieżność między oficjalnym nauczaniem a wrażeniem wywartym na publiczności: nauczanie o miłosierdziu, kwestie związane z moralnością zachowań seksualnych, ochrona życia, kult Maryi – to są sprawy, o których powszechnie wiadomo, co Papież na ich temat mniej więcej sądził, choć odsetek osób czytających odpowiednie oficjalne teksty jest mały. Tu pi ar był skuteczny. Radykalni homoseksualiści wiedzieli, kto się im przeciwstawia. I bardzo dobrze. Nieudany pi ar: ekumenizm i dialog międzyreligijny Bardzo ważną sferę, której dotyczyła działalność Jana Pawła II, stanowią – złośliwie wspomniane przeze mnie na samym początku – relacje między innymi religiami a Kościołem oraz stosunki z innymi chrześcijanami. Pomijając kwestie duchowe, dla katolików jest to istotne także dlatego, że elementem ich tożsamości − jak każdej Pi ar Jot Pe dwa. Kłopoty z ekumenizmem 111 grupy − jest usytuowanie siebie względem innych. W tych tematach, jak sądzę, zachodziła rozbieżność między oficjalnym nauczaniem a sygnałami, które docierały do przeciętnego odbiorcy. Zresztą, w drugiej połowie XX wieku zmiana tonu stała się modna nawet w dokumentach kościelnych. Ktoś mi wytknie, że uprawiam narzekanie á la wojujący tradycjonaliści: Co za różnica, czy mówi się „Kościół pielgrzymujący” czy „Kościół wojujący”, skoro i tak chodzi o to samo? Mogę odpowiedzieć tylko: Różnica stylu, bejbe, stylu! Wyobraź sobie. W świetle fleszy miła pogawędka z „braćmi odłączonymi” czy wyznawcami innych kultów – dla niezaangażowanego widza, któremu nie chce się poczytać, o co w tym wszystkim chodzi, dialog ekumeniczny i międzyreligijny wygląda z grubsza tak: − Hej, wcale tak wiele nas nie dzieli, chłopaki! – O! To, spoko, Misiek. – No ba! A potem gdzieś tam, po godzinach, drobnym maczkiem papież pisze w Ut unum sint, Hej, wcale tak wiele nas nie dzieli, chłopaki! że kiedy idzie o ekumenizm, jest pięć ogromnych bloków spornych zagadnień teologicznych, z którymi trzeba się uporać (US: 79) i że w „odważnym dążeniu do prawdy rozsądek i roztropność wiary nakazują nam unikać fałszywego irenizmu i lekceważenia norm Kościoła” (tamże). Perspektywa ekumenizmu przewija się w wielu innych dokumentach: „wierni katolicy, szanując przekonania religijne naszych braci odłączonych [chodzi o członków „Wspólnot kościelnych powstałych na Zachodzie począwszy od XVI wieku” – B.J.K.], winni jednak powstrzymać się od uczestnictwa w Komunii rozdzielanej 112 Bartosz Jerzy Kaczkowski podczas ich celebracji, ażeby nie czynić wiarygodną dwuznaczności dotyczącej natury Eucharystii i w konsekwencji nie zaniedbać obowiązku jasnego świadczenia o prawdzie. Spowodowałoby to opóźnienie zapoczątkowanego procesu, zmierzającego ku pełnej i widzialnej jedności” (EE: 30). Właściwie trudno nie zrozumieć z tego, że: (1) katolicy mają inny pogląd na sakrament niż różnego typu denominacje protestanckie, (2) katolicy nie powinni wykonywać czynności, które mogłyby sprawiać choćby wrażenie, że ich pogląd jest fałszywy, (3) dąży się do pełnej i widzialnej jedności. Przyznam, że nie starcza mi wyobraźni, żeby pogodzić punkt (2) z (3) w inny sposób, jak przez przyjęcie, że w takim razie celem jest, żeby protestanci zmienili swoje poglądy na sprawę sakramentu Eucharystii. Czyli – mówiąc otwartym tekstem – jakkolwiek by tego bardzo sobie nie życzyli tak zwani liberalni katolicy, jakkolwiek gorąco temu zaprzeczą tak zwani tradycjonaliści, papież Jan Paweł II napisał coś, co implikowało, że chrześcijanie innych denominacji powinni przyjąć katolickie poglądy odnośnie do pewnych spraw. Dodajmy, że wyjątkowo drażliwych. („Ale jak to możliwe, że nie zgadzał się z wszystkimi wkoło… przecież Papież był dobry?!”). Jan Paweł II uważał, że ważne jest, by wierzyć w określone rzeczy. Okazuje się, że z jego tekstów można wyczytać – poza różnymi poradami w stylu: „bądź miłosierny dla potrzebujących” albo „nie uprawiaj seksu przedmałżeńskiego” – iż miał też poglądy religijne, które motywowały te porady, i że chciałby, aby inni ludzie podzielali te poglądy. To zaś na ogół znaczy: żeby porzucili swoje dotychczasowe stanowisko. Szkoda tylko, że niektóre z jego niefrasobliwych zachowań prowadziły do wrażenia, że ważniejsza od tego jest atmosfera zupełnej akceptacji. Na gruncie polskim przyniosło to słabe efekty – biorąc pod uwagę, że Papież miał tu spore fory – bo w 2006 roku raptem dwie trzecie osób deklarujących się jako katolicy miało ortodoksyjny pogląd na sprawę boskości i człowieczeństwa Chrystusa. Zresztą, czego się spodziewać, skoro trzynaście procent nie miało tyle serca, żeby choć uznać Jezusa za postać historyczną (Jaklewicz 2006). Wiadomo, że Papież nie był jedynym czynnikiem kształtującym religijność Polaków, ale jest odczuwalne, że pi ar na rzecz „bądź dobrym człowiekiem” był w jego wykonaniu mocniejszy niż pi ar na rzecz „zachowaj ortodoksję”. Zapewne nie jest tak, że w świadomości większości ludzi Jan Paweł II odcisnął się jako papież, który wciąż kajał się przed reprezentantami innych religii. Ludzie raczej nie myślą o tych sprawach na co dzień. Jednak czasami silnie nasuwa się obserwacja, że jest wiele religii, które głoszą wzajemnie wykluczające się treści i zalecenia. Zatem co najmniej część z nich musi być fałszywa. Jak zatem, będąc wyznawcą religii A, ustosunkować się do religii B (gdzie A≠B)? Dla katolików naturalnym autorytetem w tej sprawie jest Papież, na przykład Jan Paweł II. Tyle że akurat w tych kwestiach oficjalne stanowisko Jana Pawła II odbiegało od wrażenia wywoływanego przez jego zachowania. Wystarczy przypomnieć sobie reakcje zdziwienia i oburzenia wywołane deklaracją Kongregacji Nauki Wiary Dominus Iesus1, aby zrozumieć, że poglądy, które można by przypisać Janowi Pawłowi II na podstawie jego zachowań, daleko różniły się od faktycznego nauczania. Ale czemu tu się dziwić, jeśli ktoś jednego dnia całuje Koran, który przeczy prawdom wiary chrześcijan, a następnego dnia mówi o wyłączności zbawczej Chrystusa. Taka niespójność musi być myląca. Przypisy: 1. Istnieje pogląd, że Dominus Iesus nie wyraża poglądów Jana Pawła II, lecz kardynała Josepha Ratzingera. Pogląd ten jest groteskowy ze względu na to, że zakłada, iż Jan Paweł II wyznaczał do pracy w Kongregacji Nauki Wiary kogoś, z kim się nie zgadzał. Jest zabawny także ze względu na dość sugestywne zakończenie dokumentu Kongregacji: „Jego Świątobliwość Jan Paweł II, w czasie audiencji udzielonej 16 czerwca 2000 r. niżej podpisanemu Kardynałowi Prefektowi Kongregacji Nauki Wiary, kierując się niezawodną wiedzą i działając na mocy swej władzy apostolskiej, zatwierdził i uprawomocnił niniejszą Deklarację, uchwaloną na Zebraniu Plenarnym Kongregacji, oraz polecił jej opublikowanie”. Co dalej? Jak argumentuje Bartłomiej Czajka, dobrego pi aru nie robią Jot Pe dwa także polscy biskupi. Przeczytaj jego tekst Papa locutus, causa finita. 113