literatura i filozofia
Transkrypt
literatura i filozofia
HORYZONTY POLONISTYKI Dwie przestrzenie wartości: literatura i filozofia Grzegorz Jankowicz Podział na literaturę i filozofię był wielokrotnie podważany. W drugiej połowie XX w. byliśmy świadkami kilku otwartych ataków na tę granicę. Szczególnie udany był ten, który przeprowadziła dekonstrukcja (i to zarówno w wydaniu Derridiańskim, jak i amerykańskim). „Polonistyka”: Stop. Chociaż wszyscy czytaliśmy Derridę, to bylibyśmy wdzięczni za kilka zdań objaśnienia, dlaczego dekonstrukcja musiała spróbować znieść tę granicę. Grzegorz Jankowicz: Nie tyle „znieść”, ile „przemieścić”… Powodów było kilka – w grę wchodziły zarówno prywatne doświadczenia, biograficzne uwarunkowania, jak i nowa wizja obu dziedzin. Derrida zaczął intensywnie myśleć o granicy pomiędzy literaturą i filozofią, gdy w jego życiu pojawiło się pragnienie pisania. W znanym wywiadzie udzielonym Derekowi Attridge’owi mówił, że przez długi czas nie mógł się zdecydować, co wybrać: literaturę czy filozofię. Wahał się pomiędzy obu dziedzinami, które jawiły mu się jako kolosy na glinianych nogach. Mówiąc inaczej: żadna z nich, przynajmniej w ówczesnym kształcie (a mowa o studenckim okresie Derridy, czyli pierwszej połowie lat 50.), nie spełniała jego oczekiwań. Z jednej strony chciał „pisać literaturę”, „tworzyć fikcję”, z drugiej – pociągało go myślenie spekulatywne. Gdy na przełomie szóstej i siódmej dekady XX w. Derrida podjął pracę nad przekładem Die Frage nach dem Ursprung der Geometrie als intentional-historisches Problem [Pytanie o pochodzenie geometrii jako problem intencjonalno-historyczny] Husserla, natrafił na kategorię, która okazała się kluczowa dla roz- 6 woju jego myśli filozoficzno-literackiej. Chodzi rzecz jasna o zagadnienie „pisma”, z którym Husserl nie potrafił się uporać. „Odkrycie” Derridy zbiegło się w czasie z wybuchem zainteresowania samym aktem pisania we Francji, więc jego praca (swój przekład uzupełnił o drobiazgowy komentarz) trafiła w doskonały moment. Pojęcie „pisma” pozwoliło mu inaczej sformułować kwestię relacji między filozofią i literaturą. Doszedł mianowicie do wniosku, że należy uchwycić (czyli przemyśleć i przemieścić) granicę między obu dziedzinami nie tylko dzięki historycznej czy teoretycznej refleksji, ale w samym akcie pisania. Oznaczało to zasadniczą rewolucję w strukturze tekstu filozoficznego. Dostępne środki wyrazu okazały się niewystarczające. Derrida (oraz kilku innych filozofów i teoretyków francuskich: Deleuze, Guattari, Barthes, Foucault…) podjął trud radykalnej zmiany filozoficznego trybu pisania, korzystając przy tym obficie z narzędzi literackich. Proces odnowy współtowarzyszył przemianom, jakie zachodziły w innych sztukach. Do łask powróciła kategoria eksperymentu, myślenia eksperymentalnego, która doprowadziła do przemieszczenia granic między filozofią i literaturą. Mówiąc w największym skrócie, chodziło o takie przeistoczenie tekstu filozoficznego, polonistyka HORYZONTY POLONISTYKI które na powrót zszyje sens z powierzchnią języka, zwiąże znaczenie z kształtem mowy. Stąd stylistyczna i pojęciowa inwencja Derridiańskich tekstów. Jego pisarstwo zmierzało – jak ujął to jeden z komentatorów – w stronę coraz mniej linearnych konfiguracji tekstualnych, coraz bardziej ryzykownych form logicznych, topicznych czy typograficznych, w stronę krzyżowania rozmaitych całości, mieszaniny gatunków i trybów. W tej krzyżówce trybów wypowiedzi zmieniało się miejsce granicy między literaturą i filozofią. Trzeba zaznaczyć, że Derrida nigdy nie mówił o całkowitym zniesieniu tej linii demarkacyjnej (choć jego krytycy i niektórzy kontynuatorzy w ten sposób zrozumieli ideę „przemieszczenia”). Zależało mu na nieustannej grze z granicą czy raczej granicami oddzielającymi różne dyskursy, dyscypliny, sposoby mówienia i pisania. Zatem najważniejsze współczesne książki powstają w przestrzeni bez granic… G. J.: Nie, wydaje mi się, że taka przestrzeń nie istnieje, choć może być przez nas nieustannie projektowana. Pytanie tylko, czy tego rodzaju projekt ma sens. Szczególnie interesują mnie książki, które z braku lepszego słowa można by nazwać pogranicznymi. Nie oznacza to, że chciałbym wskrzesić twardą opozycję między filozofią i literaturą, przeciwnie – chcę podkreślić ich ścisły związek z polem literatury, włączyć je do jednej grupy, w obrębie której wiersz lub powieść posiadają filozoficzny czy polityczny wymiar, a tekst teoretyczny nie wypiera się swej literackości. Nie oznacza to, że granice między owymi sferami, dziedzinami i rodzajami wypowiedzi całkowicie znikają. Chodzi raczej o to, że tracą swój esencjalny charakter, dezaktywują się i choć w rozmaitych kontekstach można im przywracać funkcjonalny wymiar, to jednak nie są w pełni szczelne. Czy podejście Derridiańskie jest rzeczywiście pierwszym zanegowaniem tej różnicy, czy znane są również podejścia inne, lub choćby wcześniejsze? G. J.: Istnieje jeszcze inny, nowoczesny i ciągle aktualny sposób przedstawiania relacji między literaturą i filozofią. Chodzi o figurę dwóch nachodzących na siebie konstelacji, z których jedna (literatura) zarysowuje pewien kształt, a druga (filozofia) przechowuje jego sens. Obraz ten znajdujemy (w trochę innej postaci) u Waltera Benjamina, u którego oznacza on bezpośredni wpływ jednej konstelacji na drugą. W podobny sposób – m.in. za sprawą Benjamina – o relacji między obu dziedzinami myśli i pisze Giorgio Agamben. W fascynującym eseju o noweli Melville’a Kopista Bartleby włoski filozof najpierw kreśli przed czytelnikiem literacką konstelację, której częścią jest bohater noweli (należą do niej również m.in. postaci z dzieł Gogola, Kafki i Walsera), a następnie prezentuje konstelację filozoficzną, która funkcjonuje jako genealogiczne zaplecze literatury. Według Agambena pewne idee filozoficzne wiodą w naszej kulturze żywot wędrowny – podróżują (pod różnymi przebraniami) od tekstu do tekstu, czasem na długo znikają nam sprzed oczu, by ujawnić się w najmniej spodziewanej chwili. Bywa, że ta sama idea manifestuje swą obecność w kilku różnych dziełach, wciela się w kilka różnych postaci literackich. Tak powstaje konstelacja – pewien obszar idei, pojęć, konceptów, w którym się poruszamy. Ale jest jeszcze inna – filozoficzna – galaktyka, skryta przed naszym wzrokiem, niemniej jednak stale obecna w naszym myśleniu. Benjamin? Dużo się o nim mówi, lecz za mało wie. Proszę o parę zdań wyjaśnienia, jakie pożytki płyną z lektury tego pisarza. G. J.: Pożytki z lektury Benjamina są rozmaite, a ich zaledwie pobieżna charakterystyka wypełniłaby opasły tom. Skoncentruję się zatem na głównym temacie naszych rozważań, czyli relacji między filozofią i literaturą. W jednym z tekstów pt. Program dla krytyki literackiej Benjamin sugeruje, by przesadzić rośliny z ogrodu sztuki i zasadzić je na pozornie tylko obcej glebie nauki po 9/2010 7 HORYZONTY POLONISTYKI to, by można było uchwycić zmianę kolorów, inny charakter przestrzeni, którą wypełnią nowe kształty liści i kwiatów. W ten sposób doprowadzimy do rekonfiguracji układu znaczeń, które dotychczas wyznaczały granice naszego myślenia o obu dziedzinach. Takie „przesiewy” zachodzą nieustannie między literaturą i filozofią. Kluczową rolę odgrywa w tym procesie krytyka literacka, której program Benjamin próbował zarysować. Ciągnąc tę metaforę, można powiedzieć, że krytyk literacki to ogrodnik, który zajmuje się aranżacją przestrzeni pojęć, za pomocą których próbujemy zrozumieć literaturę. Zagląda do ogrodu filozofii, by przenieść z niego wybrane rośliny do ogrodu literatury. Ten proces jest obustronny. W moim przekonaniu rola krytyka polega na łączeniu różnych dyskursów, szczepieniu ich nawzajem i obserwowaniu zmieniających się układów znaczeń. Ma to ożywczy wpływ zarówno na literaturę, jak i krytykę literacką, która według Benjamina powinna się posługiwać językami innych dziedzin (filozofii, psychologii, socjologii etc.). W tekście Teoria krytyki filozof sugeruje, byśmy wyobrazili sobie tekst literacki jako młodą kobietę lub młodego mężczyznę. On lub ona skrywa jakiś sekret, który chcielibyśmy poznać. Nie chodzi o niezgłębioną tajemnicę, lecz o sens, którego nie potrafimy uchwycić na pierwszy rzut oka. Dobrze jest zwrócić się wówczas z pytaniami do ich rodzeństwa, by w ten sposób zgromadzić możliwie jak najwięcej znaczeń, których konstelacja ułoży się w nowy kształt. Rodzeństwo to owe inne dyskursy (dla Benjamina w pierwszej kolejności filozofia), pozwalające stawiać pytania i sugerować odpowiedzi, których sformułowanie jest niemożliwe w obrębie wąsko rozumianej krytyki literackiej jako dziedziny autonomicznej. Trzeba zaznaczyć, że Benjamin był przekonany o programowym charakterze krytyki. Programowość (dziś kojarząca się raczej z ograniczeniem) nie skazuje krytyki na izolację, tylko wyznacza jej określone (literackie, filozoficzne, społeczne i polityczne) cele. 8 Uważam, że przede wszystkim tę lekcję Benjamina powinniśmy dziś odrobić. Myśląc o celach społecznych, powinniśmy widzieć na horyzoncie nie popłuczyny po krytyce socrealistycznej, którymi ciągle straszy się młodych pisarzy i krytyków (przekonując, że jest to najkrótsza droga do intelektualnego prostactwa), tylko Benjaminowski program krytycznoliteracki. Chciałbym zwrócić uwagę na dwa inne pożytki z czytania autora Ulicy jednokierunkowej. Niezwykle inspirujące wydaje mi się jego przywiązanie do formułowania ogólnych tez na temat krytyki literackiej na marginesie innych tekstów (czy to literackich, czy filozoficznych). Uwagi ogólne pojawiają się u niego niemal zawsze na marginesie interpretacji konkretnego, pojedynczego dzieła. Krytyka posiada charakter programowy, ale same wypowiedzi krytycznoliterackie nie są – nie muszą być – układane w spójną narrację. Tworzą – raz jeszcze powróćmy do tego słowa – konstelację ciągle pulsujących znaczeń, pomiędzy którymi czytelnik może wykreślić własne linie, czyli wejść z tekstem i jego autorem w szczególny rodzaj interakcji. Nie chodzi bowiem jedynie o rekonstrukcję argumentu, ale także o wyciągnięcie z argumentacji wniosków, których sam krytyk nie przewidywał. Po drugie – Benjamin był przekonany, że krytyk nie spełnia jedynie roli zewnętrznego komentatora, ale ma również wpływ na zmiany literackich środków wyrazu. Przypomina w tym eksperymentatora, który wskazuje z jednej strony na już zrealizowane i wyczerpane możliwości pisania, a z drugiej próbuje – poprzez swą refleksję, ale także aktywność pisarską – otworzyć możliwości nowe. Nie jest wcale powiedziane, że w jego własne teksty skrzą się innowacyjnymi zabiegami formalnymi. Chodzi w pierwszej kolejności o gotowość do przeprowadzenia takiego eksperymentu i jednocześnie skierowaną pod adresem pisarza zachętę do jego realizacji. Wymaga to współpracy między krytykiem i pisarzem. Potrzebny jest rodzaj laboratorium, w którym obydwaj pracują. polonistyka HORYZONTY POLONISTYKI W licznych wariantach, które zasiedliły wyobraźnię późniejszych pisarzy, teoretyków i filozofów, relacja między dwoma konstelacjami jest odwracalna – raz filozofia okazuje się depozytariuszką tajemnicy, innym razem jest nią literatura. Kręgi – inaczej niż koła z siódmego listu Platona – obracają się w zmienny sposób, a co za tym idzie: odmienne są relacje zależności między nimi. A jak wyglądały związki między filozofią i literaturą w Polsce w ostatnim dwudziestoleciu? G. J.: Jeszcze na początku lat 90. obydwie konstelacje posiadały u nas wspólny punkt odniesienia, którym była rzeczywistość PRL-u. Bardzo rzadko zdarzały się przypadki, w których filozofia oddziaływała na literaturę (jako źródło inspiracji) i vice versa. Jeśli już dochodziło między nimi do krótkich spięć, to stanowiły dla siebie albo ilustrację, albo egzemplaryczny argument. Sytuacja uległa zmianie w drugiej połowie lat 90., gdy coraz silniej do głosu zaczęła dochodzić „teoria” (nie w sensie metody lub zbioru twierdzeń na temat danego zjawiska czy grupy zjawisk, lecz – jak pisał Richard Rorty – w znaczeniu pewnego gatunku czy może raczej modusu pisania, obejmującego rozmaite dziedziny wiedzy i różne dyskursy). Jej wpływ był szczególnie widoczny na wydziałach literaturoznawczych, ponieważ ludzie zajmujący się literaturą szybko przenieśli na rodzimy grunt rozwiązania znane na Zachodzie od lat 60. Literaturoznawcy błyskawicznie zrozumieli, że „teoria” – mimo że nie ma bezpośredniego związku z klasyczną nauką o literaturze – przynosi niezwykle inspirujące analizy języka, myślenia, historii czy kultury. Druga połowa lat 90. to czas nadrabiania zaległości. Pojawiło się podówczas kilka naprawdę ciekawych prac prezentujących zachodnią myśl filozoficzną i teoretyczną. Proszę o przykłady. Co warto przeczytać lub przypomnieć sobie spośród tych rzeczy teoretycznych… G. J.: Wymienię kilka tytułów, które w tamtym czasie czytałem z dużym zaciekawieniem, a które ciągle wydają mi się pożyteczne: Tadeusz Komendant, Władze dyskursu. Michel Foucault w poszukiwaniu samego siebie (1994), Cezary Wodziński, Heidegger i problem zła (1994), Ryszard Nycz, Tekstowy świat. Poststrukturalizm a wiedza o literaturze (1995), Michał Paweł Markowski, Efekt inskrypcji. Jacques Derrida i literatura (1997), Nietzsche. Filozofia interpretacji (1997), Agata Bielik-Robson, Inna nowoczesność. Pytania o współczesną formułę duchowości (2000). Nie jest to w żadnym wypadku kompletna lista prac z lat 90., które warto sobie dziś przypomnieć. Wymieniam te, które przybliżały nam literackie i filozoficzne perspektywy z Zachodu. Warto zwrócić uwagę na fakt, że właśnie w latach 90. „teoria” zaczęła wywierać realny wpływ na literaturę. Młodzi pisarze, wywodzący się przeważnie z wydziałów literaturoznawczych (a mówiąc precyzyjnie: wydziałów polonistyki), na wszystkie sposoby odmieniali słowo postmodernizm, czytając zarówno amerykańską czy francuską awangardę, postawangardę i neoawangardę literacką, jak i omówienia czy tłumaczenia zagranicznych tekstów teoretycznych. Jednak okres zaciekawienia postmodernizmem trwał zadziwiająco krótko… G. J.: To prawda. Powodem tej krótkiej kariery postmodernizmu był „powrót” świadomości społecznej1, który otworzył nowe możliwości pisania. Pisarze bardzo szybko poczuli się zmęczeni „grą językową”, „literacką brikolerką”, „żonglerką konwencjami” etc. Okazało się, że to ślepa uliczka. Pamiętajmy, że postmodernizm dotarł do Polski, gdy na Zachodzie stery przejmowało już zupełnie inne pokolenie pisarzy i filozo1 Świadomość społeczna była obecna przez całe lata 90., niemniej jednak zeszła podówczas na drugi plan, sytuowała się na marginesie głównych wydarzeń sceny literackiej i filozoficzno-teoretycznej. Należy zaznaczyć, że dla niektórych środowisk ten drugi plan był niezmiennie najważniejszy. 9/2010 9 HORYZONTY POLONISTYKI fów. Żeby sobie to uświadomić, warto zwrócić uwagę na daty publikacji najważniejszych rozpraw Giorgio Agambena czy Jacquesa Ranciére’a: Wspólnota, która nadchodzi ukazała się w 1993 roku, pierwsza część Homo sacer w 1995, Na brzegach politycznego w 1990, a Niezgoda: filozofia i polityka w 1995. Kiedy dekonstrukcja z wolna mościła sobie miejsce w murach polskiej akademii, kiedy młodzi polscy pisarze zaglądali przez ramię teoretykom, by znaleźć u nich inspirujące koncepty pisarskie, na Zachodzie wybuchały pierwsze pożary nowej myśli, którą przyswajamy dopiero dziś. Ten anachronizm miał dwie konsekwencje: niektóre z koncepcji były przyswajane powierzchownie i funkcjonowały jako „sezonowe mody” albo „podstawy akademickiego lansu”, a poza tym zawarty w nich potencjał inspiracji szybko uległ wyczerpaniu. Postmodernizm postarzał się u nas w jedną noc. Atmosfera zmieniała się w okolicach 2002/03 r. Między 2003 a 2007 rokiem „pojawiły się” trzy ważne perspektywy (pisząc o „pojawieniu się” owych perspektyw, mam na myśli ich przejście na pozycję dominującą, która wcześniej należała do poststrukturalizmu i dekonstrukcji). Chodzi o politykę, psychoanalizę i postsekularyzm. Zatrzymajmy się przy tych trzech perspektywach... Czym jest dzisiaj polityka? Polityczność? G. J.: Mówienie o polityce i polityczności w kontekście literatury wiąże się w Polsce z poważnymi problemami. Jak mówi w jednym ze swoich tekstów Przemysław Czapliński, na przełomie lat 80. i 90. dwie rzeczy wydawały się w Polsce absolutnie niepodważalne. Po pierwsze – literatura nie będzie się zajmować dłużej polityką, ponieważ wypełniła już swą misję (odzyskaliśmy niepodległość). Po drugie zaś – przestaniemy ją w ten sposób czytać (co oznacza też, że wcześniejsze teksty literackie uchodzące za polityczne odejdą w niebyt). Jednym z najważniejszych powodów takiego stanu rzeczy był stosunek do komuni- 10 zmu. Ten ostatni miał istotny wpływ nie tylko na nasze życie, ale także na ciągle dominujące u nas myślenie o polityce. Celnie ujął to Paweł Mościcki w książce Polityka teatru. Otóż polityka nadal jawi nam się jako osobliwe połączenie dwóch porządków. Z jednej strony mamy polityczną grę pozorów – pozornych komunikatów, postulatów i nieadekwatnych rozwiązań. Za nią natomiast kryją się rzeczywiste motywacje, czyli bezwzględna walka o władzę. Jeśli w ten sposób zdefiniujemy politykę, wówczas wszelkie próby zbliżenia jej do literatury (i vice versa) będą narażone na przewidywalne zarzuty o mieszanie sztuki z politycznym spektaklem pozorów. Argumentacja układa się mniej więcej tak: skoro polityka – ze względu na swe uwikłanie w fikcję i pozór – alienuje się z codziennego życia, to należy zrobić wszystko, by utrzymać ją w oddalonym od literatury miejscu. Ta ostatnia zaś winna się zająć innymi problemami... Nie ma także mowy o jednolitym sposobie myślenia o polityczności literatury. Nawet te propozycje, które wyrastają z tego samego źródła światopoglądowego (lewicowego albo prawicowego), różnią się między sobą. Dla mnie osobiście najciekawsza wydaje się propozycja wspomnianego już Jacquesa Ranciére’a, według którego związek polityki i literatury nie musi mieć nic wspólnego z politycznymi przekonaniami pisarzy, nie musi się odnosić do ich zaangażowania w polityczne i społeczne spory. Nie chodzi również o to, że literatura w narracyjnej formie przedstawia polityczne wydarzenia, reprezentuje strukturę politycznych relacji i strukturę władzy panującej w danym społeczeństwie. Mówiąc w skrócie i upraszczając, polityka literatury oznacza, że teksty poetyckie czy prozatorskie uczestniczą w podziale zmysłowego świata. Dla Ranciére’a literatura nie jest ani „sztuką pisania w ogólności”, ani osobliwym sposobem posługiwania się językiem. Dzieło literackie jest dlań szczególnego rodzaju ogniwem łączącym system znaczenia słów i system widzialności rzeczy. Owe sys- polonistyka HORYZONTY POLONISTYKI temy podlegają kulturalnym, społecznym i politycznym determinacjom, wyznaczając granice naszego myślenia i naszych społecznych interakcji. Pewne rejony rzeczywistości są zasłaniane, nie mamy do nich dostępu. Inne natomiast są nam odgórnie narzucane jako miejsce tworzenia jedynie poprawnych relacji międzyludzkich i instytucjonalnych. To, co czytamy w powieściach i wierszach, jak również to, co mamy na temat powieści i wierszy do powiedzenia, ma wpływ na to, co widzimy w sferze publicznej. Literatura – i na tym polega jej polityczny wymiar – posiada moc uwalniania nas (nie tylko mentalnie, ale także realnie) od zwyczajowych zajęć i funkcji społecznych, kulturowych i egzystencjalnych. Dlatego właśnie odgrywa tak zasadniczą rolę w naszym życiu. Powiem tak: nie czytając literatury, znacznie łatwiej wpadamy w pułapkę jednowymiarowej egzystencji społecznej. Istotny jest sposób, w jaki Ranciére opisuje relację pomiędzy estetyką i polityką. Nie oddziela ich od siebie, lecz pokazuje polityczny wymiar estetyki i estetyczny charakter polityki. I znów nie chodzi o to, że w sferze publicznej pojawiają się dzieła sztuki, które zaprzęgnięte zostały do pracy na rzecz polityki i swymi walorami estetycznymi oddziałują na odbiorców. Estetyka jest ściśle związana z naszym zmysłowym byciem w sferze publicznej. Właśnie dlatego posiada wymiar polityczny – uczestniczy w tworzeniu relacji między nami a innymi podmiotami społecznymi. Nie tylko za pomocą głoszonych przez bohaterów powieści tez (choć nie należy tego aspektu ignorować), ale przede wszystkim przez swą literackość – specyficzny sposób zagęszczenia lub rozrzedzenia języka. Istnieje – ciągle żywa – tradycja myślenia o literackości jako czymś, co zamyka dzieło w autonomicznych granicach, a więc oddziela je od sfery społecznej. Zapominamy przy tym, że zamknięty kawałek przestrzeni wciąż jest owej przestrzeni częścią. Może nam zasłaniać inne rejony rzeczywistości albo – przeciwnie – przyciągać naszą uwagę do miejsc, których wcześniej nie dostrzegaliśmy. Właśnie to Ranciére nazywa politycznością literatury. Psychoanaliza wróciła do myślenia o literaturze (myślenia literaturą) czy też jej postać dzisiejsza jest czymś zupełnie innym, niż w przeszłości? G. J.: Psychoanaliza w badaniach literackich i szerzej kulturowych przyjmuje dziś inny wymiar, choć można też mówić o powrocie. Zacznę od tego ostatniego. Można zaobserwować coraz większe zainteresowanie historią polskiej recepcji psychoanalizy Freudowskiej, która wcześniej była nieco ignorowana, a już z pewnością nie budziła żywych emocji wśród literaturoznawców. Jeśli zaś chodzi o wspomniany nowy wymiar, to mam na myśli niezwykle intensywny wpływ psychoanalizy Lacanowskiej, która dociera do nas głównie za sprawą obficie tłumaczonych książek Slavoja Žižka. Ten ostatni uczynił z niej jedno z naczelnych narzędzi analizy zjawisk kultury. Co więcej – pokazał, że z pomocą Lacana można bardzo skutecznie prowadzić krytykę polityczną określonych mechanizmów społecznych, co bezpośrednio wiąże się z poprzednim wątkiem naszej rozmowy. Ta społeczno-polityczna efektywność dyskursu psychoanalitycznego decyduje o jego rosnącej popularności wśród ludzi zajmujących się kulturą i społeczeństwem, w tym także literaturoznawców. Postsekularyzm? A cóż to – powrót do religii, od której nigdy się nie odeszło? Jak to się odzwierciedla w humanistyce? G. J.: Jeśli rozmawiamy o humanistyce, to odwrót od religii naznaczył całą myśl pooświeceniową, która rozwijała się w warunkach mniej lub bardziej radykalnej krytyki religii i zapoczątkowała procesy sekularyzacyjne, których efekty widoczne są jeszcze dziś. Na okładce jednej z powieści Mariana Pankowskiego pojawiło się określenie Pierwsza powieść postsekularna. Co ono oznacza? Chodzi o to, że Pankowski próbuje nawiązać dialog między literaturą i religią. Nie znaczy to, że pisarz powraca do tradycyjnych form 9/2010 11 HORYZONTY POLONISTYKI wiary albo w swym utworze opisuje nowe rytuały religijne współczesnych ludzi. Stara się natomiast sproblematyzować religijny wymiar literatury, jej religijny potencjał, a także konsekwencje, jakie ów potencjał może mieć dla naszego życia. Podobnie jest w przypadku filozofii. Tutaj także chodzi o dialog z religią. Ta „rozmowa” nie jest niczym nowym – dość przywołać prace Franza Rosenzweiga, Waltera Benjamina, Gershoma Sholema czy Hansa Blumenberga. Ciekawe, że dziś dialog z religią prowadzą zarówno myśliciele związani z polityczną prawicą, jak i lewicą. Z jednej strony mamy Johna Graya czy Marka Lillę, z drugiej: Terry’ego Eagletona, Slavoja Žižka, Alaina Badiou czy Giorgio Agambena. Dla porządku trzeba zaznaczyć, że podczas gdy Benjamin, Sholem czy Blumenberg nawiązywali przede wszystkim do tradycji judaistycznej, to Gray, Lilla, Eagleton, Žižek czy Badiou odnoszą się do chrześcijaństwa, choć robią to w różnym celu. Gray pokazuje niebezpieczeństwa, jakie wiążą się ze stałą obecnością myślenia religijnego we współczesnych koncepcjach politycznych, Lilla przedstawia krytyczną historię teologii politycznej i również stawia tezę o konieczności trwałego rozdzielenia obu sfer, natomiast pozostali formułują pytanie o polityczne znaczenie chrześcijaństwa we współczesnym świecie, wskazując na pewien polityczny potencjał religii, który można wykorzystać (nawet jeśli podstawowym punktem odniesienia jest w ich przypadku marksizm). Bez wątpienia nie jest tak, że na miano postsekularnych zasługują jedynie te projekty, które w religii czy teologii szukają wsparcia dla koncepcji społeczno-politycznych, ale właśnie one wydają się najciekawsze. Musimy jednak pamiętać, że nie oznacza to wcale powrotu do religii jako takiej, lecz tylko próbę przerzucenia pomostu pomiędzy myślą religijną a myślą filozoficzną, której stawką jest nowa formuła działania politycznego i społecznego. Tym zajmuje się pewna część współczesnej humanistyki – zdecydowanie godna polecenia. 12 Pośród Pańskich lektur szczególną rolę odgrywają książki Michała Pawła Markowskiego i Agaty Bielik-Robson… Ci autorzy bywają sobie przeciwstawiani: albo jesteś po stronie jednego, albo trzymasz – intelektualnie, duchowo – z drugim. A może coś ich łączy? Jak ich pogodzić? G. J.: Michał Paweł Markowski przez długi czas był moim nauczycielem akademickim, natomiast Agata Bielik-Robson (za pośrednictwem swych prac filozoficznych, a także dyskusji, jakie przy różnych – instytucjonalnych i pozainstytucjonalnych – okazjach prowadziliśmy) odgrywała rolę dalekiej inspiratorki. Obydwoje poświęcili wiele uwagi dziedzinom, wokół których krążymy w tym wywiadzie, przy czym Markowski wyszedł od literatury i przez teorię literatury dotarł do filozofii, zaś Bielik-Robson zaczęła od filozofii, docierając w pewnym momencie do literatury (wydaje mi się, że te źródłowe afiliacje dają się zauważyć w ich sposobie pisania). W każdym razie obydwoje mieli wpływ na moje myślenie o tej relacji, ale jak to bywa z inspiracjami – najciekawsze są wtedy, gdy się je przekracza. Ich spór dotyczy kwestii tak fundamentalnych, że aż strach zapuszczać się na te tereny (śmiech), ale spróbujmy przedstawić jego najważniejsze wątki. Kością niezgody był stosunek do życia, którego elementarny wymiar Bielik-Robson postrzega (na sposób gnostycki) jako sferę egzystencjalnej wegetacji, podporządkowaną ponadto rozmaitym (historycznym, kulturowym, politycznym, a także emocjonalnym) wpływom. Życia takiego nie można przyjąć, z życiem takim nie sposób znaleźć zgody, dlatego musi się pojawić jego negacja, która wyprowadza podmiot z beznamiętnej i nudnej wegetacji w stronę autonomii („więcej życia”) – majaczącej (niczym mesjańska obietnica) na horyzoncie, ale dostępnej jedynie na krótką chwilę. Filozofia i literatura odgrywają w tym dialektycznym procesie wybijania się na niepodległość zasadniczą rolę – są bowiem narzędziem spekulacji, która służy do negacji i wydrapywania autonomii. Obydwie w tym uczestniczą, polonistyka HORYZONTY POLONISTYKI przy czym literatura posiada większą „cier- zastrzeżenie do obu tych koncepcji filozoficzpliwość”, potrafi dłużej wytrwać w sprzecz- no-literackich. Otóż za każdym razem po nościach i paradoksach, które filozofia znosi rozwiązaniu dialektycznego rachunku (mimo zamaszystym gestem. Owa autonomia pod- że w obu przypadkach dane tego rachunku miotu jest przez Bielik-Robson opisywana za są inne) otrzymujemy jednostkę, pojedynczy pomocą Bloomowskiej kategorii silnego podmiot (u Bielik-Robson radujący się chwipoety, który w agonie z poprzednikiem wy- lową autonomią, po której następuje kolejny krawa sobie miejsce w tradycji. W wydaniu upadek w znienawidzoną wegetację; u MarBielik-Robson agon przybiera przede wszyst- kowskiego cieszący się życiem i tworzący kim postać pojęciową, spekulatywną, dlate- z nadmiaru pragnienia). Dla kogoś, kto zago wszelkie językowe idiosynkrazje literatu- interesowany jest relacją z innymi, kto myśli o problemie wspólnory muszą zostać albo Literatura i spekulacja wydarzają ty, a także zniewolenia przezwyciężone, albo się pomiędzy ludźmi, pozwalając (które nie od życia po prostu pominięte, samego pochodzi, aby nie wadziły na im opuścić zabetonowane tylko z instytucji spodrodze do mozolnie pozycje społeczne i zmienić role, łeczno-politycznych), i nawrotnie zdobywajakie wypełniają w życiu. spór Bielik-Robson nej niepodległości i Markowskiego nie podmiotu względem przynosi efektywnych rozwiązań. Według wegetatywnej egzystencji zwykłego życia. Markowski zaś jest zaciekłym przeciwni- mnie jednostka nigdy nie walczy o swą wolkiem gnostycyzmu. Nie postrzega życia jako ność sama i tylko dla siebie (nawet wtedy, sfery niechcianych determinacji, z których gdy z wyboru lub z konieczności działa na siłą negacji trzeba się wykaraskać. W punk- własną rękę). I nie chodzi mi teraz o to, że cie wyjścia sytuuje nadmiar (a nie gnostycki walka ta rozgrywa się na scenie tradycji, w jej brak), z którego rodzi się wszelka aktywność cieniu lub w odniesieniu do niej. Także litei twórczość, w którym – mówiąc inaczej – ratura i spekulacja wydarzają się pomiędzy znajduje swe źródło pisanie. Literatura za- ludźmi, pozwalając im opuścić zabetonowawiera w sobie coś, czego nie da się przełożyć ne pozycje społeczne i zmienić role, jakie wyna uniwersalny sens. Nie oznacza to jednak, pełniają w codziennym życiu. Tym różni się że nic poza literaturą nie istnieje, a czytelnik gnostycki agon i nietzscheańska twórczość to wybredny esteta, który rozkoszuje się od podbitej społeczną wrażliwością krytyki układami słów pobudzonymi zderzeniem literackiej. Więc tak – godzę Michała Pawła Markowswych odmienności. Właśnie to zarzucała Markowskiemu Bielik-Robson, twierdząc, że skiego i Agatę Bielik-Robson, wybierając inną zbyt łatwo zgadza się on przyjąć niezróżni- niż oni drogę. cowany flow życia, w którym jednostka zaJest Pan mistrzem godzenia… Z pozoru nurza się bez reszty i ostatecznie ginie – pożarta przez to, co inne. Markowski odpowia- droga od wywrotowego „Ha!artu” do „Tydał, że nie chodzi o rzucanie się w odmęty godnika Powszechnego” jest prawie niemożsurowej fali istnienia, lecz o dialektykę pa- liwa, jednak nie dla Pana… Co jest wspólmięci i zapomnienia, która pozwala jednost- nym mianownikiem środowisk, w których ce wyrwać się z objęć owej fali (przez zapo- się Pan udziela? Otwartość myślenia? G. J.: Chodzi nie tyle o umiejętność gominanie), ale jednocześnie pozwala jej pozostać w relacji z oceanem tradycji (dzięki pa- dzenia, ile raczej umiejętne wprowadzanie mięci), czyli de facto umożliwia jej twórczość. różnicy. Są tacy, dla których przynależność Zdecydowanie bliżej mi do perspektywy do jednej instytucji i identyfikacja z nią to anty-gnostyckiej, ale mam jedno zasadnicze sprawa życia i śmierci. Życie literackie i in9/2010 13 HORYZONTY POLONISTYKI telektualne nie powinno jednak przybierać postaci znanej ze struktur partyjnych. Mniej zależy mi na instytucjonalnej wyłączności, bardziej na ideowym zaangażowaniu i zmianie, a tę ostatnią można wprowadzać w różnych miejscach i przy użyciu różnych środków. Otwartość myślenia to trochę za mało, by wiązać się z jakimkolwiek środowiskiem. Potrzebna jest jeszcze wspólnota przekonań i celów. I w „Ha!arcie”, i w „Tygodniku Powszechnym” odnajduję wrażliwość społeczną i gotowość do pracy intelektualnej, której celem jest zmiana jednowymiarowego sposobu myślenia. Istnieją rzecz jasna różnice, których nie da się zlikwidować ani zbagatelizować, ale one nie uniemożliwiają mi zaangażowanej pracy w obu miejscach. W „Ha!arcie” nieustannie inicjujemy eksperymentalne projekty, których celem jest przemieszczanie istniejących granic. Chodzi o nowe środki wyrazu (literackiego, filozoficznego, politycznego), o odkształcenie obowiązujących dyskursów, a także wprowadzenie do dyskusji na temat społeczeństwa, ekonomii, polityki i kultury głosów marginalizowanych lub pomijanych. Niedawno Piotr Marecki zorganizował festiwal „Ha!wangarda”, podczas którego prezentowane były niektóre efekty tej eksperymentatorskiej pra cy. Ale obserwując naszą rzeczywistość społeczną, dostrzegam również bardziej elementarne problemy, z którymi kompletnie sobie nie radzimy jako społeczeństwo. Katastrofalny poziom czytelnictwa oraz kryzys sfery publicznej, który przejawia się w postępującym zaniku otwartej debaty, co osłabia zdolność jednostek i grup do walki o prawa obywatelskie. By zmierzyć się z tymi problemami, trzeba wykorzystać narzędzia o ogólnopolskim zasięgu. Takie możliwości daje „Tygodnik Powszechny”, z którym zainicjowaliśmy akcję społeczną „Lekcje czytania z…”, cykl debat „Myślenie na żywo” czy międzynarodowy festiwal literacki, w którym jest miejsce zarówno dla noblistów, jak i debiutantów. 14 Panie Grzegorzu, pytanie wprost: za co ceni Pan literaturę, za co, a może kiedy, dlaczego? Czy właśnie za to, że myśli, że bywa kolejnym językiem filozofii? G. J.: Literatura nigdy nie była i nie jest „kolejnym” językiem filozofii, mimo że kilku naprawdę mocnych filozofów próbowało ją w tej roli ustawić. Relację między obu dziedzinami postrzegam jako zachodzenie na siebie płyt tektonicznych, wywołujące nie tylko intelektualne erupcje, ale także wprawiające w drżenie tkankę społeczno-politycznych relacji. Literatura i filozofia tworzą coś w rodzaju membrany, która podaje nam dźwięk przychodzący ze strony rzeczywistości, ale także emituje nasze dźwięki skierowane do innych. Zmarły niedawno portugalski pisarz José Saramago miał bardzo sceptyczny stosunek do możliwości oddziaływania za pomocą literatury na społeczeństwo. Nie wierzył, że za sprawą jego powieści Zachód zacznie się zmieniać. Był jednak pewien, że nawet jedna powieść jest w stanie odkształcić spojrzenie, jakim jednostka omiata swój świat. W ten właśnie sposób można zainicjować małą rewolucję, której konsekwencji dla wspólnoty nie sposób przewidzieć. Ten potencjał literatury niezmiernie cenię. Choć to niejedyny powód mojego nią zainteresowania. Grzegorz Jankowicz – ur. 1978, filozof literatury, redaktor i tłumacz. Współpracuje z Fundacją „Korporacja Ha!Art”, której jest wiceprezesem i dla której redaguje dwie serie: „Linia krytyczna” i „Proza obca”. Redaktor działu kultura „Tygodnika Powszechnego”. „Two Constellations: Literature and Philosophy” is a commentary to recently more and more explicit situation of interaction between the two fields. The text may serve as an overview of themes and problems which has been discussed most eagerly during the last two decades: postmodernism, Walter Benjamin’s tho ught, the theory of intersections of esthetics and politics, the influence of Jacques Derrida on theory of literature. polonistyka