Studnia Zagubionych Aniołów

Transkrypt

Studnia Zagubionych Aniołów
Artur Laisen
Studnia
Zagubionych
Aniołów
Artur Laisen
Studnia
Zagubionych
Aniołów
Ter aia – Tom Pierwszy
Studnia Zagubionych Aniołów
Copyright © Artur Laisen
Copyright © Wydawnictwo Genius Creations
Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak
Copyright © for the cover art by Paweł Dobkowski
Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved. Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2015 r.
druk ISBN 978-83-7995-039-3
epub ISBN 978-83-7995-040-9
mobi ISBN 978-83-7995-041-6
Redakcja: Olga Sienkiewicz, Bartosz Czarnecki
Korekta: dr Marta Kładź-Kocot
Ilustracja na okładce: Paweł Dobkowski
Projekt i skład okładki: Paweł Dobkowski
Skład i typografia: Studio Grafpa
Redaktor serii: Marcin A. Dobkowski Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana
ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana
mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub
magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego
przekazu bez pisemnej zgody wydawcy. MORGANA Katarzyna Wolszczak
ul. Podmiejska 13 box 27
85-453 Bydgoszcz
[email protected]
www.geniuscreations.pl
Książka dostępna w księgarni: www.MadBooks.pl
i www.eBook.MadBooks.pl
Piotrowi Kukulskiemu,
czytelnikowi „zero”, niedościgłemu
pierwowzorowi Isthariona,
na pamiątkę starych czasów
Mir fehlt die Sehnsucht,
ich vermisse die Sehnsucht.
Bin wie ein Blinder, der das Sehen sucht,
weil er sich nicht irgendwen sucht.
Schiller − Sehnsucht (fragment piosenki)
Sehnsucht […] Niemiecki rzeczownik tłumaczony zazwyczaj
jako „tęsknota” lub „pragnienie”. Trudno znaleźć dokładny odpowiednik tego słowa w innych językach, zdaje się ono bowiem
odzwierciedlać pewien bardzo szczególny stan duszy i umysłu. […]. Sehnsucht wyraża myśli i uczucia związane z tym
wszystkim, co w naszym życiu pozostaje niedoskonałe i niespełnione, w powiązaniu z tęsknotą za alternatywnymi, idealnymi przeżyciami. […] Czasem Sehnsucht odczuwany jest jako
tęsknota za dalekim krajem, którego nie da się zidentyfikować
jako żadne z realnie istniejących miejsc. Kraj ten wydaje się nam
jednak dziwnie znajomy i w jakiś ulotny sposób budzi skojarzenia ze słowem „dom”.
Fragmenty definicji terminu „Sehnsucht” za angielskojęzyczną wersją Wikipedii w (bardzo) wolnym przekładzie
autora.
Gdy dzień − ja chcąc oszukać los za zmierzchem ślepię,
Gdy noc − odwracam klepsydr bieg, szukając brzasku,
Lecz to, co bliskie, ciągle zdaje się dalekie,
To, co dalekie za mirażami znika pośród piasków.
czterowiersz przypisywany Istharionowi z T’araf
Spis treści
Egene . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 13
Prolog . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 27
1. Ciemne ziarna. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 31
2. Opowieść Astronoma. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 63
3. Przyjęcie urodzinowe . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 79
4. Opowieść Astronoma. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 127
5. Przebudzenie Czarnoksiężnika . . . . . . . . . . . . . . . 137
6. Opowieść Astronoma. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 171
7. Pociąg w nieznane. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 177
8. Opowieść Astronoma. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 221
9. Właściwy czas i miejsce.... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 227
10. Błękit i zieleń . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 239
11. Studnia Zagubionych Aniołów. . . . . . . . . . . . . . . . 287
12. Noc przeciw nocy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 333
Epilog. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 383
Egene
Gdzie zatem powinienem rozpocząć? Jaką scenę przywołać teraz przed twoje oczy, nieznajomy? Jaki sens nadać
mojemu egene − prologowi przed prologiem? Bo przecież
w tej opowieści zbiegło się kilka historii, z których każda miała swój własny początek (i jak się wydawało, także
zakończenie). A każda z nich również składała się z kolejnych, osobnych wątków, które znów − choćby umownie
− zaczęły się w jakimś określonym czasie i miejscu.
Tak oto natrafiamy na paradoks fraktala, płatka śniegu. Choć wydaje się taki maleńki, gdy usiłujemy uważnie
ogarnąć umysłem jego kształt, prześledzić wszystkie linie,
nagle okazuje się, iż w istocie ciągnie się w nieskończoność.
My również moglibyśmy teraz wyruszyć w naiwną wyprawę w poszukiwaniu mitycznego początku, który ciągle
wymykałby się nam w ostatniej chwili, aż wreszcie dotarlibyśmy do narodzin samego czasu. Być może należałoby
rozsądnie uznać, że początki i zakończenia w ogóle nie istnieją, ale obaj dobrze wiemy, iż żadna dobra opowieść nie
może się bez nich obejść. Tym właśnie przecież opowieści
14
Artur Laisen
różnią się od życia: początki i zakończenia nadają im sens,
którego nie odnajdziemy pośród codzienności. Dają kojącą
iluzję porządku, nawet jeśli w głębi duszy zdajemy sobie
sprawę, że wszystkim rządzi chaos.
Od czego więc rozpocznę? Od Jeźdźców Świetlistych
Rydwanów, u samego zarania Athane zmagających się
z grozą, której nie potrafilibyśmy zrozumieć ani nazwać?
A może od opowieści o nierozstrzygniętym pojedynku
dwojga potężnych czarodziei z zupełnie innego świata,
który, choć oni sami już dawno odeszli, trwał nadal, toczył
się, przekraczając granice czasu, przestrzeni, życia, śmierci a nawet samej realności? A może…
Nie, daleki słuchaczu. Moim egene, moim początkiem
przed początkiem stanie się inna scena, bynajmniej nie
odleglejsza w czasie od wszystkich tych, które moglibyśmy
sobie teraz wyobrazić i, paradoksalnie, sama w sobie stanowiąca epilog pewnej bardzo długiej opowieści. Scena, która, jak mówią legendy, rozegrała się na dalekich krańcach
Świata Błękitu, pośród lodowych przestrzeni.
Być może widziałeś „Upadek Mrocznej Gwiazdy”,
słynny obraz mistrza Nuriego? Oryginał wisi w Zielonej
Sali pałacu chosry w Lśniącym T’araf, ale niezliczone kopie krążą po całym królestwie i poza nim.
Złocisty rydwan Bohatera szybuje ponad śnieżnymi polami, ponad krą, ponad rozrzuconymi wszędzie truchłami
przerażających potworów, przyzwanych przez uciekającego w panice wroga. Za plecami Jeźdźca burzowe chmury rozchodzą się, ukazując błękit nieba − znak, że demon
utracił swą moc. Bohater, odziany w świetlistą zbroję, wysoko wznosi włócznię. Nieco pod nim, drugi rydwan, czar-
Studnia Zagubionych Aniołów
15
ny jak smoła, pikuje w dół, ciągnąc za sobą ciemną smugę.
Złowroga kościotrupia postać w płaszczu, który zdaje się
pochłaniać światło, otwiera usta do ostatniego krzyku…
Wielu podziwiało ten obraz, wielu czerpało z niego
natchnienie. Jeśli i ty się do nich zaliczasz, nie czytaj dalej, gdyż moja wizja może wzbudzić w tobie konsternację,
a nawet niesmak. Ja bowiem, na przekór mędrcom i artystom, zupełnie inaczej wyobrażam sobie to, co zaszło przed
wiekami na dalekiej północy Athane:
Instynkt podpowiedział mu, że zbliża się już do
celu. Leciał na wysokości około stu stóp, trochę wyżej bowiem brunatny pył gęstniał i nawet on nie był
w stanie sięgnąć którymkolwiek ze zmysłów dalej niż
na odległość rzutu włócznią. Odczucie to nie było
przyjemne, ale równocześnie w jakiś sposób przynosiło
pociechę; dla jego wroga bariera ta musiała być o wiele
bardziej dotkliwa.
Szybował w swym złocistym alay ponad lodową
pustynią, na której rozegrała się ostatnia bitwa, ponad
rozbitymi kawałami kry. Na niektórych wciąż jeszcze
leżały krwawiące truchła bestii, którym udało się dotrzeć aż tutaj, choć większość zsunęła się już do wody
i opadła na zimne dno oceanu. Tylko najpotężniejsze
i najbardziej wytrzymałe dotrwały aż do samego końca
pogoni. Długi na setki mil szlak usiany był zwłokami
rozmaitych istot, śnieg splamiony krwią we wszystkich
kolorach tęczy.
Ludzie przepadli już na samym początku, nim
w ogóle doszło do jakiegokolwiek starcia, wyelimino-
16
Artur Laisen
wani przez zimno i wycieńczenie – na szczęście oni
i tak stanowili najmniej wartościowy, a zarazem najłatwiejszy do odtworzenia element. Po prawdzie zabójczego tempa, jakie narzucił uciekający wróg, nie
wytrzymało również wiele znacznie silniejszych stworzeń. Potem doszły jeszcze zasadzki, niespodziewane
burze śnieżne, lód rozstępujący się znienacka pod stopami maszerujących, potężne wieloryby wywracające
krę i niezmordowane watahy wilków, rozszarpujące
w błyskawicznych atakach rozciągnięte kohorty.
W pościg ruszyła cała armia, zagarniając północ szeroką falangą, odcinając wrogowi wszelkie możliwe drogi ucieczki, gnając jego śladem poza koło polarne niemal
aż do samego bieguna. Nie można było uczynić inaczej,
nie można było pozwolić uciekinierowi się wymknąć.
Lecz, niestety, miało to pewną dotkliwą konsekwencję – jego własne kohorty praktycznie przestały istnieć. Niechętnie zaakceptował fakt, że teraz nie
będzie już komu ścigać ocalałych sług i sojuszników
wroga. W najgorszych nawet koszmarach nie przeczuwał, że pogoń potrwa aż tak długo i będzie go kosztować całą armię, którą z takim mozołem skompletował
na nowo po klęsce poniesionej na stepach Shar-Shegi. Jednak nawet gdyby to przewidział, nie cofnąłby
rozkazów – była to cena, którą należało zapłacić. Być
może stworzenie kolejnej, podobnej armii zajmie stulecia. Lecz teraz miał już czas, mógł czekać. Cierpliwość zawsze była jego cnotą.
Wyczulone do granic możliwości zmysły nie rejestrowały już żadnych śladów walki. Pięć hag-am,
Studnia Zagubionych Aniołów
17
wszystkie, które z wielkim trudem udało mu się skonstruować, powinny już dokończyć dzieła. Trzymał je
w rezerwie, czekając, aż pogoń i niedobitki armii osłabią wroga.
Alay delikatnie opadł w dół i osiadł na wielkiej krze.
Ostrożnie zeskoczył z pojazdu i ruszył do przodu, podpierając się włócznią. Kierował się w stronę, gdzie pył
gęstniał, utrzymywany nad wrogiem przez jego tymczasowych sojuszników.
Przez jedno mgnienie poczuł ukłucie niepokoju.
A co jeśli w decydującym momencie Kemanah wycofa
się, postanawiając nieco wyrównać szanse w potencjalnym pojedynku, licząc na to, że on i wróg dogodnie
unicestwią się nawzajem i za jednym zamachem pozbędzie się obojga rywali? Sięgnął ku górze – powietrze
było martwe i nieruchome, i nic nie zapowiadało, by
cokolwiek mogło się zmienić. Nie, Kemanah powinna
dotrzymać słowa – w końcu nienawidziła wroga bardziej nawet niż on sam. Podobnie jak on, nie podjęłaby
też najdrobniejszego nawet ryzyka. Nie w tej sprawie.
Nie, dopóki inwazja ostatecznie się nie zakończyła.
Z pewnością rozumiała, że aby walczyć o władzę nad
światem, najpierw należało go ocalić.
Przeskoczył na kolejną krę. Pył jeszcze bardziej
zgęstniał. Kemanah należycie wywiązała się ze swojej części zadania, podtrzymując chmurę swą mocą,
koncentrując ją szczególnie mocno w bezpośredniej
bliskości wroga. Nawet on sam nie był w stanie przebić
się teraz zmysłami na odległość większą niż trzydzieści
kroków.
18
Artur Laisen
Minął rozciągnięte na śniegu, wypatroszone ciało najeżonego kolcami stwora, który może i wyglądał
złowrogo, ale nie był chyba specjalnie efektywny. Sam
już nie pamiętał, po co i przy jakiej właściwie okazji go
stworzył. Kolejny kształt, zamknięty w krysztale lodu,
daremnie straszący paszczą z czterema rzędami kłów.
Skrzywił się z niesmakiem – nie dość, że monstra były
szpetne, to na dodatek nie wypełniły swego zadania.
Gdy pościg się rozpoczął, nie przypuszczał, iż będzie
musiał się uciekać do pomocy hag-am. Nawet dla niego
nie było to do końca bezpieczne.
Właśnie! Hag-am! Uświadomił sobie, że nie wyczuwa ich ryku. Bestie powinny przecież właśnie w tej
chwili, z pyskami zanurzonymi w Wyższym Planie,
rozszarpywać metafizyczne pozostałości ofiary. Wyczułby echa ich uczty, nawet jeśli w swym żarłocznym
szale całe wylazłyby poza materialną rzeczywistość.
Mocniej ścisnął włócznię i ostrożnie ominął do
połowy zagrzebane w śniegu zwłoki kolejnego monstrum.
I wtedy wreszcie ją zobaczył. Leżała jakieś dwadzieścia kroków dalej, oparta plecami o nieruchome
ciało ostatniego z towarzyszy, wielkiego białego wilka.
W nozdrzach poczuł odległy, zanikający smród
Wydrążonej Ekliptyki. Tyle tylko zostało po bestiach.
Aż oniemiał ze zdumienia, choć jakiś czas temu poprzysiągł sobie, że tamta niczym go już nie zaskoczy.
Zdołała wymazać pięć hag-am! Nawet w tym stanie,
tu i teraz, niemal pozbawiona mocy, u samego kresu
swej drogi. Wymazała je wszystkie. I gdzieś w głębi
Studnia Zagubionych Aniołów
19
duszy rozbrzmiewało natrętne pytanie – czy on sam
też, w razie potrzeby, potrafiłby jeszcze uczynić coś takiego?
Na wszelki wypadek uniósł wyżej włócznię i sięgnął zmysłami przed siebie…
Otworzyła oczy – obserwował, jak próbuje skupić
na nim spojrzenie. Na planie fizycznym wyraźnie widział krew wyciekającą z ośmiu większych i dziesiątek
mniejszych ran, jej własną krew, przemieszaną z posoką wilka i innych stworzeń. Ale jego wzrok odsłonił
też tę głębszą, prawdziwszą rzeczywistość – rozpadające się Struktury, rozproszone Światło, wyciekającą
Esencję, gromady zdezorientowanych fotonów i elektronów; zanikającą en, tracącą powoli kontrolę nad
morzem nieskończonych kwantowych możliwości.
Odetchnął i opuścił ostrze. Tu nie czaiła się już żadna
zasadzka.
Jeszcze nigdy istota jego własnego rodzaju nie wydała mu się tak śmiertelna. Na przekór samemu sobie
poczuł krótkie ukłucie żalu, wspomnienie zamierzchłych czasów, gdy żegnał towarzyszy pokonanych
przez Ekliptykę.
− Ach, to ty… − szepnęła tamta z wysiłkiem. W jej
głosie nie wyczuł gniewu ani wrogości, jedynie nutę
rozczarowania. Spojrzał pytająco. − Śniłam piękny sen.
– Uśmiechnęła się, niewątpliwie zdając sobie sprawę
z ironii tych słów. – Sen, jaki pozostawiłam na koniec
dla samej siebie. Sądziłam, że uda mi się w nim roztopić, nim nadejdzie kres. Ale ty na powrót przywołałeś
mnie do tu i teraz.
20
Artur Laisen
− Czas snów się skończył – powiedział, również bez
gniewu, po prostu stwierdzając fakt. – Teraz zapewne Władczyni Sedam odzyska swe dziedzictwo. Mam
tylko nadzieję, że będzie pamiętać, komu to zawdzięcza. Czas snów się skończył – powtórzył, jakby chciał
utwierdzić w tym przekonaniu siebie samego.
− Och, nie byłabym tego taka pewna. – Jej wzrok na
krótkie mgnienie zalśnił dawnym antracytem. − Nie
ufaj snom – są takie, które powrócą, choćbyś przez
wieki spychał je w otchłań podświadomości. Staną
niespodziewanie w holu twego domostwa i mrużąc
oczy, sprężą się do skoku.
Zesztywniał i na powrót mocniej ścisnął włócznię.
Ubranie przeciwniczki było całe w strzępach, z osławionego płaszcza ostały się jedynie skrawki. Zbroja niemal w całości się rozproszyła. Prawa rękę miała odrzuconą pod nienaturalnym kątem w bok, lewą
zaciskała na futrze martwego wilka. Na śniegu obok
leżały dwa strzaskane powietrzne ostrza – wiedział, że
w razie potrzeby posługiwała się nimi z niemal równą
wprawą co egril. Lecz to właśnie falująca włócznia stanowiła jej ulubioną broń. W tym jednym byli akurat
do siebie podobni. Jego obecna broń również została
stworzona ze szkieletu egril, zmodyfikowanej w odpowiedni sposób, tak by mogła posłużyć nowym celom.
Czemu więc to nie z egril w dłoni tamta stoczyła
swą ostatnią bitwę? Czemu nie poszybowała na spotkanie przeznaczenia w swym czarnym alay? Nawet
jeśli żadna z tych rzeczy nie mogła jej ostatecznie ocalić, dzięki nim zyskałaby przecież kilka bezcennych
Studnia Zagubionych Aniołów
21
chwil więcej. Czemu więc nie wzięła ich ze sobą? Dla
kogo je zostawiła?
Być może popadał w paranoję, ale nie wytrwałby tak długo na swym samotnym posterunku, gdyby
na czas nie potrafił dostrzec wszystkich pułapek, jakie niestrudzenie zastawiała na niego rzeczywistość,
przewidzieć ruchów każdego z przeciwników, niszczyć w zarodku wszelkie możliwe spiski. Przypomniał sobie pogłoski, jakie rok wcześniej dotarły od
jednego ze szpiegów. I był jeszcze ten samotny wojownik, który z wyzywającym uśmiechem stanął na
jego drodze, gdy na samym początku ostatniej kampanii niemal z zaskoczenia wzięli szturmem bastion
wyrastający na środku przeklętej Shar-Shegi. Tamten musiał przecież zdawać sobie sprawę, że w walce
z nim nie ma żadnych szans. Choć śmiertelnie zraniony, nie przepuścił ich, zagrodził przejście do wnętrza twierdzy, czekając, aż nadejdzie odsiecz. Pożegnał go wciąż tym samym wyzywającym śmiechem
i drwinami…
Pamiętał też zajadłość, z jaką powracająca armia
północy odrzuciła jego ariergardę. Lecz to nie ona ich
prowadziła. Dlaczego nie wzięła udziału w tamtej bitwie? Już wtedy przygotowywała się do realizacji swego straszliwego przedsięwzięcia? A może… Powoli się
uspokajał. Nie, przecież nawet ona nie byłaby zdolna
do takiego szaleństwa.
Tamta jakby w ogóle nie zwróciła uwagi na jego
rozterkę. Delikatnie pogładziła dłonią zlepione krwią
futro wilka.
22
Artur Laisen
− Tamra – wyjaśniła z czułością w głosie. – Przywódczyni Wschodniego Stada. Nie chciała zostawić
mnie samej…
Popatrzył na nią, nie rozumiejąc. A potem wreszcie
poczuł zapowiedź nadchodzącej ulgi.
− To koniec – oznajmił z mocą, jakby wypowiadał
zaklęcie.
Uniosła wzrok ku niebu, już nawet nie próbując toczyć kolejnej, daremnej walki z pyłem, odcinającym ją
od źródła mocy.
− Prawie mi się udało – szepnęła, tym razem z wyraźnym żalem. − Wszystko było już przygotowane.
Gdybym tylko miała nieco więcej czasu…
– Wojna się skończyła – powtórzył. − Wreszcie nastanie pokój.
Tamta nieomal zakrztusiła się własną krwią
w upiornej parodii śmiechu.
− Kto jak kto, ale ty akurat powinieneś dobrze wiedzieć, że wojna nigdy się nie kończy.
Jej słowa rozeszły się z nieprzyjemnym dysonansem, mącącym harmonię, jaka zaczynała już powoli
obejmować zarówno jego, jak i całe to miejsce.
Skrzywił się gniewnie.
− Nie umarłaś jeszcze do końca, może zdołam ocalić jakieś fragmenty. Potem stworzę przy ich pomocy
kolejne hybrydy. Wiesz, że gdybym się postarał, byłbym w stanie to uczynić.
− Jeśli postąpisz choć krok w moją stronę, zniknę
w czasie krótszym niż jedno bicie serca. A przecież
Studnia Zagubionych Aniołów
23
oboje chcemy jeszcze przez chwilę kontynuować tę
rozmowę. – Uśmiechnęła się figlarnie.
− Ja? – Był coraz bardziej zirytowany tym, że nawet teraz nie przestawała go wprawiać w konfuzję. Jej
uśmiech wydawał się taki lekki, niewymuszony. Jakim
sposobem była w stanie zdobyć się na wesołość, wiedząc, że jej historia i cały jej świat za chwilę nieodwołalnie zniknie? Jej losy układały się w długą opowieść, pod
pewnymi względami, co musiał sprawiedliwie przyznać,
bardziej nawet złożoną niż jego własna. Niemal widział,
jak przed gasnącymi oczami przewija się nieskończony korowód miejsc i przestrzeni, porażek i zwycięstw,
przyjaciół i wrogów, dziwnych istot, które napotkała na
swej drodze. Była to, doprawdy, pielgrzymka na miarę
jej szaleństwa. Lecz teraz wszystko dobiegało kresu –
jej wieczny bunt, wędrówka, inwazja, jakiej dokonała
na Athane, i wreszcie cała opowieść. Czy naprawdę nie
miała innego wyboru? On przecież też kiedyś umierał,
lecz znalazł sposób, aby ocalić swój świat, ocalić swoją
opowieść. By nie pozwolić przyszłości zniknąć.
− Ja? – powtórzył. − Czemu miałbym…
− Ponieważ kiedy zgasnę, drogami tego świata nie
będzie już kroczyć żadna istota podobna w swej naturze do ciebie samego. Nie będzie już nikogo, kto choć
w części zdołałby cię zrozumieć. Nikogo, z kim mógłbyś naprawdę porozmawiać. Staniesz się jeszcze bardziej samotny. Niemal mi cię żal.
To prawda, skonstatował, to prawda. Gdzieś na samym dnie głębokiej studni, w jaką zmieniła się przez
24
Artur Laisen
te wszystkie eony jego świadomość, rozbłysł tamten
stary smutek, o którym dawno zdołał już zapomnieć,
i powoli, z mozołem zaczął się wznosić ku brzegowi.
− To prawda – powtórzył miękko na głos. – Gdybyś tylko zechciała mnie zrozumieć. Gdybyś posłuchała moich wezwań. To nie musiało się tak skończyć. Razem moglibyśmy… − urwał, dostrzegając
ślad drwiny na jej ustach. Smutek z powrotem opadł
na dno studni.
− A ty? − pozwolił, by ton jego głosu stwardniał.
– Skoro w gruncie rzeczy nadal nie chcesz mnie słuchać… Czemu ty pragniesz kontynuować tę rozmowę?
− To przez powietrze… − wyjaśniła beztrosko. −
Pomimo pyłu jest takie zimne i lekkie. Takie orzeźwiające. Trudno mi się z nim rozstać.
Zastygł w bezruchu, na nowo obudziła się w nim
czujność. Czyżby tamta grała na czas? Wciąż na coś
czekała? Ale przecież już nic…
Ona pierwsza wyczuła narastającą turbulencję.
− An-sin! – zawołała radośnie, niczym mała dziewczynka, która właśnie otrzymała niespodziewany prezent. – Jednak powrócił!
Odwrócił się, wyrzucając zmysły daleko przed siebie. Rzeczywiście! Północny wiatr najwyraźniej okrążył
cały świat, gubiąc po drodze ścigających, i niezauważony powrócił na pole bitwy. Poczuł niepokój – jeśli…
Ale nie, chmurę pyłu wspierała teraz nie tylko sama
Kemanah, ale i połączona solidarnie wola wszystkich
Mocy Ziemi. An-sin mógł jedynie w bezsilnej rozpaczy
szarpać jej brzegi…
Studnia Zagubionych Aniołów
25
Nagle zdał sobie sprawę, że właśnie popełnił śmiertelny błąd, na samym końcu dał się jednak nabrać
jak dziecko. Przezwyciężając panikę, błyskawicznie
przeszedł w t-eh, na powrót obracając się ku wrogowi
i unosząc włócznię; jednocześnie cofnął czas o ten jeden dozwolony kwant, który mógł przynieść mu ocalenie, zdjęty lękiem, że to jednak nie wystarczy. Świat
wokół rozmazał się w płynnej nieokreśloności…
… i na powrót zamarł w bezruchu.
Powstrzymał włócznię i wyszedł z t-eh.
Nikt już nie opierał się o zwłoki białej wilczycy.
W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą leżała jego
przeciwniczka, widniał już tylko krwawy ślad. Powietrze rezonowało gasnącym echem rozpadu Struktur.
Podszedł bliżej, wciąż nie potrafiąc uwierzyć świadectwu zmysłów. Ale tu nie mogło być żadnej pułapki, żadnego oszustwa. Tamta odeszła na zawsze. Jeśli
nawet zostały po niej jakieś okruchy, to po kres czasu
skazane będą na krążenie pod niebem tej ziemi, odcięte od Przetworzy barierą Płaszcza. Tak, z pewnością
nie był to pogrzeb, o jakim mogła marzyć.
Odłożył włócznię, uklęknął i przeciągnął dłonią
w powietrzu, w miejscu gdzie przed chwilą leżała,
analizując ślady Rozpadu, upewniając się po raz drugi, dziesiąty, setny… Jego wzrok prześlizgnął się po
sylwetce wilka. Tamra, przywódczyni Wschodniego
Stada, spoglądała na niego wyzywająco lekko przymrużonymi oczami. Nie było w nich bólu ani wściekłości, emanujących od rozsianych dookoła martwych
monstrów, z których wiele zresztą nosiło na sobie ślady
26
Artur Laisen
wilczych kłów; jedynie jakaś pradawna zwierzęca mądrość, ostentacyjnie wymykająca się władzy Kemanah.
Cóż, nie była to już jego sprawa, niech Moce Ziemi
same mszczą się za doznaną zdradę na wilkach, wielorybach czy też na kim tam jeszcze zechcą. Dla niego liczyło się jedynie to, że po raz kolejny udało mu
się ocalić świat, że znów zyskał szansę, aby zbudować
prawdziwy pokój, taki, o jakim od początku marzył.
Powstał z kolan, podniósł włócznię i krótką wibracją sem oczyścił się z cząsteczek brudu, krwi i śniegu.
Spokojnie potoczył wzrokiem wokół, wreszcie całkowicie poddając się poczuciu ulgi.
− To koniec – obwieścił, wysyłając swe słowa do
najdalszych zakątków ziemi. – Inwazja zakończyła się
klęską. Najeźdźca został unicestwiony. Zwyciężyłem.
To naprawdę koniec.
Lekkim krokiem ruszył ku pozostawionemu na
krze alay. Chmura pyłu zaczęła powoli się rozpraszać,
porzucona przez podtrzymującą ją dotąd moc.
Być może już wkrótce świat zacznie odzyskiwać
swój dawny kształt. Trzeba go będzie jedynie uleczyć
z pamięci o tym, co zaszło.
Gdzieś w oddali narastało żałobne wycie północnego wiatru.
Wojna dobiegła kresu.
Prolog
Odtąd możesz nazywać mnie Istharionem. Imię to
nie jest bardziej prawdziwe ani też bardziej fałszywe od
innych, których używałem, używam lub będę używał,
ja jednak przyzwyczaiłem się do jego brzmienia. Ludzie zaś potrzebują imion, aby zaklinać pustkę, która
istnieje wokół nich i w nich samych.
Mieszkańcy T’araf zwą mnie jednak inaczej. Choć
wielu mędrców w Lśniącym Mieście cierpliwie śledzi
ruchy gwiazd, to ja właśnie jestem Astronomem z T’araf, mimo iż w rzeczywistości wcale nie interesują mnie
mroczne głębiny Wszechświata. Gdy ktoś, będąc pośród innych, wypowiada słowo „astronom”, myśli pozostałych od razu kierują się ku budzącej lęk Szklanej
Wieży, ze szczytu której obserwuję rzeczy niedosiężne
zarówno dla pospólstwa, jak i dla możnych. Gdybym
był próżny, to sam ten fakt bardziej niż cokolwiek innego podsycałby moją pychę. Ja jednak gardzę pychą
nie mniej niż pozostałymi ludzkimi słabościami.
28
Artur Laisen
Nie jestem więc astronomem, jeśli jest nim ten, który obserwuje ruchy świetlistych punktów na zamglonym niebie. Nie jestem też astrologiem, tak jak ten,
który usiłuje przewidzieć na ich podstawie losy świata
i jego władców. Kim więc jestem i co naprawdę ukazuje Kryształowy Teleskop? Niektórzy mają mnie za
szarlatana lub, w najlepszym razie, za nieszkodliwego
szaleńca. Są wszakże i tacy, którzy sądzą, że odkryłem
przejścia do innych światów, potrafię przeniknąć zagadkowe meandry czasu, przestrzeni i przeznaczenia.
To, co widzę, nie należy do dziedziny badań magów
i astrologów, a jednak magowie i astrologowie słuchają
moich słów z uwagą. Zarówno ci starający się czynić
dobro jak i ci, którzy zaprzedali dusze złu, czujnie śledzą moje kroki. Lecz ja jestem jedynie obserwatorem,
a moje poszukiwania nie będą miały wpływu na ostateczny przebieg wydarzeń.
Zapytasz, czemu więc wciąż czuwam na szczycie
swej wieży? Czemu podejmuję poczynania nie bardziej może daremne, ale też i nie bardziej użyteczne
od działań innych śmiertelników? Ach, daleki słuchaczu − mam jedną słabość! Opowieści, nieznajomy.
Opowieści i ukrytą w nich poezję... Nie wierzę w siłę
poezji, choć znam się na niej o wiele lepiej niż nadworni, zarabiający pochlebstwami na łaskę władców gryzipiórkowie, albo przymierający głodem nieszczęśnicy,
łudzący się, iż kreślone na pomiętych skrawkach pergaminu słowa oświetlą drogę przyszłym pokoleniom.
Nie, nieznajomy. Poezja, tak jak i pozostałe ludzkie
wynalazki, nie jest w stanie niczego ocalić. A jednak
Studnia Zagubionych Aniołów
29
słowa, emocje i obrazy przynoszą czasem ulgę i pozwalają dotrwać do świtu.
Opowieści... Znane tylko mnie, ukryte przed pospólstwem w otchłaniach czasu i przestrzeni. Czy są
jedynie kłamstwem? Czy obrazy, które przechwycił
Kryształowy Teleskop, odzwierciedlają wydarzenia,
które rozegrały się kiedyś w jakiejś odległej rzeczywistości − w taki czy inny sposób? Czy prawdziwa jest łza
spływająca po policzku anioła i krew, wsiąkająca w piasek lub zamarzająca na śniegu w dziesiątkach nieprawdopodobnych światów? Tobie pozostawiam odpowiedź
na to pytanie. Dla mnie nie ma ona żadnego znaczenia −
jak już powiedziałem, pragnę jedynie doczekać poranka.
Historie bitew i wędrówek. Tragedie królów, magów, wojowników i zwykłych ludzi. Nie zrozum mnie
źle. Nie twierdzę, że są lepsze od życia − po prostu
czasem przynoszą ulgę.
Poznałem ich tysiące, lecz większość zatrzymuję
dla siebie. Oczywiście nie wszystkie. Nawet ja nie jestem w stanie całkowicie odgrodzić się od świata. Są
tacy, którym nie mogę odmówić wstępu do mej siedziby. Tak jak tamtej łagodnej, ciepłej nocy, gdy przybyli
nieproszeni goście, których ludowa tradycja ochrzciła
później w swej bezmyślności mianem Czterech Mędrców. Tak, niektóre słowa istotnie wymknęły się poza
mury Wieży. Nie wierz jednak, gdy recytowane na bazarze czterowiersze przypisują memu imieniu.
Opowieść, którą teraz przywołam, ma jednak dla
mnie znaczenie szczególne – i to nie tylko dlatego, że
sam stałem się jej mimowolnym uczestnikiem.
30
Artur Laisen
Nieznany słuchaczu, każda prawdziwa opowieść
ma swoje smutne zakończenie – haracz, jaki bohaterowie zapłacą za krótką chwilę wolności od okowów
nałożonych przez życie, to magiczne mgnienie, gdzieś
na krawędzi snu i jawy, którego dane było doświadczyć
tylko nielicznym. Jednakże wszystko ma swą cenę –
u kresu drogi pozostanie jedynie zroszony krwią marmur i pustka zimnych przestrzeni; nieuchwytna samotność na zatłoczonym bankiecie i opadające płatki
zwiędłej róży. Tak, nieznajomy – obaj dobrze wiemy,
że wbrew temu, co napisano w baśniach, to daremność
będzie ostatecznie triumfować. Opowieść kończy się.
Lecz… Czy aby na pewno? Czy nigdy nie możemy liczyć na więcej?
Daleki słuchaczu, czy znasz termin teraia?
1. Ciemne ziarna
Biegł długą, ciemną doliną. Śnieg skrzypiał mu pod
stopami. Było przeraźliwie zimno, lecz jego własne serce emanowało jeszcze większym chłodem. Czy to szkielety
wieżowców majaczyły w oddali? Czy też może okaleczone
zbocza gór? Spalone kikuty drzew? Daleko przed sobą dostrzegł polanę, na której środku pojawił się znajomy, niewyraźny kształt...
Szedł pogrążoną w mroku klatką schodową. Przyjęcie
nagle zniknęło. Świat wokół stał się cichy i martwy. Czy
to naprawdę jemu wydawało się kiedyś, że lubi samotność
i ciszę? Gdzie podziały się roześmiane twarze przyjaciół?
Oddałby teraz wszystko, by choć przez moment ujrzeć
oblicza swych wrogów. Czemu znalazł się zupełnie sam
w tym ciemnym, przerażającym miejscu? Chciał krzyczeć,
biec, nawet umrzeć, byle tylko uciec od tego strachu.
Wyszedł z klatki schodowej na zewnątrz, choć wiedział, co będzie tam na niego czekało. Było nieuchronne
– jak zawsze w tym śnie. Śnił o tym już dziesiątki razy.
32
Artur Laisen
Zamiast na podwórku przed swoim blokiem, znalazł
się w samym środku pogrążonego w ciemności lasu. W panice odwrócił się, rozpaczliwie pragnąc wrócić do bezpiecznego mieszkania lub w jakiekolwiek inne miejsce, ukryć się
pośród gwaru rozmów, pośród hałasu warszawskiej ulicy,
pośród monotonnego buczenia telewizora. Ale do tamtego
świata nie było już powrotu; zewsząd otaczały go nagie
pnie potężnych drzew.
Daleko przed sobą dostrzegł polanę. Jak zahipnotyzowany ruszył w jej kierunku, nie będąc w stanie przeciwstawić się tajemniczej sile, która go tam wzywała. Polana była coraz bliżej. Na jej środku pojawił się
niewyraźny kształt − dom ciemności, siedlisko upiorów,
chata wiedźmy?
− Nie − zawołał ze szlochem. − Nie chcę tam iść! Nie
chcę! Pragnę się obudzić!
I obudził się z krzykiem, tak jak dziesiątki razy wcześniej.
* * *
Zza zakrętu niespodziewanie wypadła furgonetka
i Joanna ostro szarpnęła kierownicą. Zaklęła pod nosem, gdy jej wiekowe seicento o mało nie wylądowało
na poboczu.
− Aaaaaa! Aśka! – zawyła przerażona Kinga. – Wolniej… Przecież to tylko godzina drogi. Nie musimy się
tak spieszyć.
− Wcale się nie spieszymy − burknęła Joanna, ale
nieco zwolniła, bardziej zresztą w trosce o silnik, który
Studnia Zagubionych Aniołów
33
właśnie znowu zaczął rzęzić, niż o samopoczucie kuzynki. – Poza tym to tamten kretyn wjechał mi na pas…
− Dlaczego zawsze musisz tak pędzić? – mruknęła Kinga, nieusatysfakcjonowana. – Zwłaszcza wtedy,
kiedy cię coś wkurzy...
− Dzięki temu łatwiej jest odreagować. Wiesz, że
prowadzenie samochodu mnie uspokaja.
− Ale nie tych, którzy z tobą jadą. Kłopoty w pracy?
Znowu chcą cię wyrzucić z redakcji?
− Nie − westchnęła Joanna. – Nie tym razem. Ale
za to chyba jednak nie znajdzie się dla mnie miejsce na
liście wyborczej. Kumple Karkoszki pożalili się prezesowi, że tyle jest przecież przypadków nepotyzmu
wśród naszych przeciwników politycznych, a ja akurat uwzięłam się na tego biedaka… No i tak go ponoć
urobili, że zamiast pogonić kota Karkoszce, postanowił umyć ręce.
− No i co? − spytała Kinga bez większego entuzjazmu, jako że nigdy zbytnio jej nie pasjonowały dziennikarsko-polityczne uwikłania kuzynki.
− No i jadę spędzić weekend z tobą i z twoim bratem. Muszę odpocząć od Warszawki.
− Sama widzisz − skomentowała Kinga z niejaką satysfakcją. − Mówiłam ci, że ta cała polityka to brudna
sprawa i że nie ma co się w to ładować. Nie jestem też
przekonana, że to najlepsze zajęcie dla kobiety. Zajęłabyś się lepiej swoim życiem osobistym. Co się stało
z tym twoim kolegą, Pawłem? Wydawało mi się, że
w pewnym momencie był bardzo zainteresowany…
Czemu tak nagle zniknął?
34
Artur Laisen
− Taa… − wydęła wargi Joanna. – Zainteresowany
to on był chyba głównie pogłębieniem swego narodowo-katolickiego image’u. Gdzieś tam biedaczyna uroił
sobie, że stanowię odpowiednią kandydatkę na żonę.
Zmienił zdanie, jak zaproponowałam wspólne wyjście
na koncert zespołu psychodelicznego. Tak więc szczęśliwie uratowałam go przed popełnieniem życiowego
błędu.
− No nie wiem, czy słusznie postąpiłaś – odparła
Kinga, jakby lekko zgorszona. – Z pewnością Paweł
miał wiele zalet, był kimś, na kim można się oprzeć…
− Cóż – uśmiechnęła się szelmowsko Joanna. – Jak
chcesz, mogę ci dać telefon do niego. Może jeszcze
zdążysz się załapać.
− Ale ja wiem − ciągnęła niezrażona Kinga, udając, że nie dosłyszała ostatniego zdania. − Czekasz na
jakiegoś rycerza, księcia z bajki. Którym na dodatek
chciałabyś rządzić. Nie wiem, jak to się ma do twojego
rzekomego przywiązania do tradycyjnych wartości −
dodała oskarżycielsko. Od jakiegoś czasu, po cyklicznych romansach z Raja Yogą, Świadkami Jehowy oraz
Hare Kryszną, Kinga przeżywała gwałtowny powrót
do rodzimej religii i konsekwentnie starała się być jak
najbardziej ortodoksyjna.
Joanna parsknęła śmiechem.
− To nie ma nic wspólnego z tradycyjnymi wartościami. Których wyznawanie nie polega zresztą na
biadoleniu o nich przez dwadzieścia cztery godziny na
dobę. A już zwłaszcza faceci epatujący nimi na każdej
randce nudzą mnie śmiertelnie.
Studnia Zagubionych Aniołów
35
Kinga wciągnęła powietrze i zamilkła, urażona. Joanna poczuła umiarkowane wyrzuty sumienia − wiele
rozmów z kuzynką kończyło się w podobny sposób.
Żeby nieco ułagodzić Kingę, zmieniła „trójkę” na
ulubioną (od niedawna) stację kuzynki. Przez chwilę
wsłuchiwała się w natchniony głos spikera, kontemplując ogrom swego poświęcenia, po czym dla odwrócenia uwagi skoncentrowała się na tym, co działo się
na szosie.
Jeszcze bardziej zwolniła. Oczywiście, wbrew komentarzom Kingi, zawsze jeździła bezpiecznie, ale
teraz była zmęczona i rozdrażniona. Co gorsza, piętnastoletni wóz najwyraźniej również przejął się jej nastrojem.
Chciałaś mieć alfa romeo, to trzeba było, kurde,
wybrać inną strategię życiową. Sama jesteś sobie winna, pomyślała melancholijnie, patrząc, jak samochód
jej marzeń i snów – czerwona gulietta − wyprzedza seicento i znika za kolejnym zakrętem.
− Pamiętaj, żebym zatankowała na następnej stacji −
powiedziała na głos, bardziej dla przypomnienia samej
sobie niż do kuzynki.
Wjechały do lasu. Dzień był upalny, ale wpadający przez uchylone szyby wiatr przyjemnie orzeźwiał.
Kinga słuchała radia, Joanna spoglądała na szosę.
Nagle poczuła czyjąś obecność. Choć w polu widzenia na pozór nic się nie zmieniło – droga i drzewa
pozostały tą samą drogą i tymi samymi drzewami, to
jednak gdzieś w głębi, jak gdyby w jakiejś innej, równoległej przestrzeni, zamajaczyły zarysy kształtów.
36
Artur Laisen
− Tam! − Usłyszała cichy okrzyk Kingi. Podążyła
śladem jej spojrzenia, lecz znów dojrzała tylko niewyraźne kontury, bardziej zresztą w myślach niż w rozgrzanym powietrzu nad asfaltem.
− On się zbliża! − zawołała kuzynka tonem, którego
Joanna nie słyszała u niej od czasu, gdy tamta doznała
objawienia podczas medytacji transcendentalnej.
Na wszelki wypadek nacisnęła hamulec − cokolwiek
miało się wydarzyć, nie chciała, by odbywało się podczas jazdy. Poczuła, jak przeszywa ją prąd. Tajemnicze
kontury rozjarzyły się i zgasły, i przez moment przestała widzieć cokolwiek. Potem wydało jej się, że słyszy
narastający, dudniący hałas. Przed oczyma wyobraźni
− ale tylko tam − stanął jej dziwny, czteroramienny
kształt, wirujący ponad maską samochodu. Czuła, jak
dotyka jej czyjeś spojrzenie – nie było to już neutralne
wrażenie obecności, tak jak jeszcze przed chwilą, lecz
spojrzenie wroga, nieosobowa agresja. Kątem oka spostrzegła, że Kinga drży, skulona na swoim fotelu.
Zacisnęła mocno powieki, ale to niczego nie zmieniło − coś nadal wgryzało się w jej duszę. Teraz z kolei
poczuła irytację − jej racjonalny umysł zbuntował się
przeciwko całemu zajściu.
− No, spadaj – wycedziła przez zęby. Przemogła
lęk, uniosła głowę i wyszła naprzeciw atakującemu ją
spojrzeniu. Zupełnie nieoczekiwanie, tamto cofnęło się i rozmyło, zniknęło gdzieś w oddali, przedtem
jednak dokładnie zapamiętując każdy szczegół jej twarzy, każdy splot myśli, jakby pragnąc wchłonąć całą jej
przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.
Studnia Zagubionych Aniołów
37
Drżącą ręką przekręciła kluczyk w stacyjce.
− Czułaś to? − wyszeptała Kinga.
− Złudzenie − mruknęła bez przekonania.
− Więc też to czułaś. To było coś złego. Bardzo złego. Ale przedtem... Widziałaś te obrazy?
− Nic nie widziałam − odburknęła zirytowana.
− Rozmazane ludzkie sylwetki − ciągnęła kuzynka.
− Jedna z nich ruszyła w moją stronę. Bił od niej blask.
Podeszła bliżej i zobaczyłam, że to po prostu młody
mężczyzna, tylko tak jakoś dziwacznie ubrany. Patrzył
prosto na mnie i uśmiechał się... Chciałam wyjść mu
naprzeciw. Ale wtedy nagle krzyknął przestraszony,
i wszystko zniknęło. A jeszcze później pojawił się ten
wirujący kształt. Myślę, że najpierw zobaczyłam anioła, a następnie złego ducha...
− To niemożliwe – stwierdziła ponuro Joanna. − Ja
niczego nie widziałam.
− Ale przecież też coś czułaś?
Joanna nie odpowiedziała, koncentrując się na prowadzeniu.
Resztę drogi przejechały w milczeniu.
Silnik wysiadł dwieście metrów przed domem kuzynostwa i samochód trzeba było podholować.
* * *
Gdyby myśli miały kształt, ta przypominałaby
czteroramienną martwą rozgwiazdę, wirującą powoli
wokół własnej osi. Gdyby potrafiły wydawać dźwięk,
ta napełniałaby powietrze głuchym, modulowanym
38
Artur Laisen
warkotem. Gdyby zajmowały miejsce, ta przez chwilę
tkwiłaby zawieszona wysoko ponad światem.
Gdyby to, co działo się obok rzeczywistości zdarzeń
i kształtów, spróbować opisać właśnie poprzez zdarzenia i kształty, opis taki mógłby wyglądać następująco:
przez długi, długi moment czteroramienny kształt wisiał ponad Ziemią, sondując ludzkie serca i linie wydarzeń, cofając się w przeszłość i wybiegając do przodu,
starając się zapamiętać ujrzane w migawkach twarze.
Potem oderwały się od niego cztery cienie i zaczęły
swobodnie opadać ku powierzchni planety. On sam
zaś wzniósł się jeszcze wyżej, do sfer, gdzie żaden opis
nie miałby już sensu, i przyczaił się, czekając na właściwy moment, aby powrócić.
* * *
Pierwszy z mężczyzn siedział nad butelką wódki.
Był bardzo młody i higienicznie ostrzyżony na łyso.
Miał na sobie spodnie od dresu i podkoszulek, który
odsłaniał imponującą muskulaturę ramion. Chłopak
nazywał się Janek Ciemniaga, ale kumple przez szacunek dla jego umiejętności kickbokserskich uhonorowali go ksywą Kopyto.
Kopyto otępiałym wzrokiem wpatrywał się w szafkę
RTV, gdzie znajdował się milczący telewizor i odtwarzacz Sony. Usłyszał szuranie kroków w przedpokoju
− matka stanęła pod drzwiami i rzuciła swoje zwykłe
„janekcotytamrobisz”. Potem zajrzała, by sprawdzić,
czy jest w środku, mruknęła coś i wyszła, zdziwio-
Studnia Zagubionych Aniołów
39
na jego spokojnym zachowaniem. Dobrze, kurwa, że
chociaż nie truła mu już o tej pierdolonej maturze.
Przecież nawet w telewizji mówili, że prawie wszyscy
w liceach profilowanych oblali, więc co się go czepia?
Nieważne. Miał teraz co innego na głowie. Był
zaniepokojony. Szczerze powiedziawszy, to nawet się
trochę bał. Wczoraj, gdy dorwali w parku tamtego starucha, wszystko było w porządku, ale dziś... Nie, nie
byli pijani, najbardziej właśnie kręciło ich, że zrobili
to zupełnie na trzeźwo. Potem nawet nie zabrali mu
portfela − taką mieli fantazję... Kiedy wrócił do domu,
czuł się naprawdę świetnie.
Tamten przeżył, choć wylądował w szpitalu. Niby
nie było czym się przejmować, ale... Ani Pajo, ani Ściema nie przyszli dzisiaj z obiecanym pornolem.
Bał się. Bał się dzwonka do drzwi i telefonu, ale też
i czegoś jeszcze. Siedział skulony w fotelu, spoglądając
na pociemniały ekran.
Nagle coś się stało. Nie, stało się dużo wcześniej,
ale on zauważył to dopiero teraz. Cały czas się zmieniało, w oszałamiającym tempie, jak na filmie z Van
Dammem.
To coś, co się zmieniało, zabierało jego strach, więc
wyszedł temu naprzeciw. „Wpuść mnie”, powiedziało, „a już nigdy nie będziesz się bał. Będziesz robił co
chcesz i nikt ci nie podskoczy”. „Dobra”, odparł, bo co
niby miał powiedzieć. Może w pierwszej chwili poczuł się trochę nieswojo, ale zaraz potem ten Kopyto,
który mógł się czuć nieswojo, pozostał już tylko na powierzchni, a w głębi wygodnie usadowił się ten drugi,
40
Artur Laisen
nowy, w pewnym sensie nadal oczywiście będący tym
starym, ale jednocześnie także i czymś więcej.
O tak, wiele się zmieniło. Czuł siłę. Te wszystkie lata w szkole... Bez sensu. Teraz po raz pierwszy
naprawdę wiedział, co ma robić. Wierzył, że cokolwiek zrobi, pozostanie bezkarny. Tak obiecało mu to
coś więcej. Jego umysł był zbyt zmącony, by widzieć
wszystko wyraźnie, ale wiedział już, że czeka go ważna robota.
I chuj z maturą.
* * *
Drugi mężczyzna nerwowo kręcił się po pokoju
hotelowym. Kilka lat starszy, elegancki, z włosami
obficie pokrytymi żelem, stanowił całkowite wizualne przeciwieństwo Kopyta. Nazywał się Maciej Okoń.
On również był w rozterce. Jego problemy były jednak
bardziej skomplikowanej, finansowo-profesjonalnej
natury, a dotyczyły dalszej kariery w charakterze regionalnego przedstawiciela międzynarodowego koncernu tytoniowego.
Wszystko przez tę nieszczęsną defraudację! Jeżeli
tak to w ogóle nazwać. Po prostu pożyczył sobie trochę
pieniędzy firmy. Cholera, nigdy wcześniej nie trzymał
w rękach takiej kasy, no i nic dziwnego, że troszkę go
poniosło. Koncern też tu zawinił – mogli mu przecież
dać lepszą brykę. Renault kangoo! Aż wstyd zaparkować przed klubem takim furakiem! O wyrywaniu lasek już nie wspominając.

Podobne dokumenty