Notatki z maja 1981 roku

Transkrypt

Notatki z maja 1981 roku
JACEK SKRZYPEK
Notatki z maja 1981 roku
9 maja – sobota
Nocnym pociągiem przybywam wraz z Michałem do Rzymu. Piękna słoneczna
pogoda. Jeszcze z walizkami w ręce spoglądam na Plac Św. Piotra i Bazylikę. A
więc to tutaj jest Centrum. Tak bardzo marzyłem, aby tu kiedyś przybyć i
wypełniło się.
Michał jest bardzo zmęczony, ale przecież szkoda w Rzymie spać.
Wychodzimy w trójkę, z Teresą. Chcą mi pokazać trochę Wieczne Miasto,
Koloseum, Forum Romanum, a także Wzgórze Pallotyńskie. Tam jest
najładniej. Mało turystów, wspaniała roślinność dawnych ogrodów i
niewyobrażalne tchnienie historii w starych murach, arenach, bramach i łukach.
Po południu trzeba jeszcze obejrzeć Bazylikę. Wydaje się niezbyt wielka.
Dopiero znaki na posadzce uświadamiają błędne złudzenie. Groty Watykańskie
zwiedzamy zbyt pospiesznie. Nie ma nawet czasu na chwilę zadumy nad
szczątkami wielkich i świętych. A przecież tu jest serce Kościoła.
10 maja – niedziela
Teresa zdobyła bilety na uroczystą mszę święta w Bazylice. Liturgię
będzie sprawował Nasz Papież. Jesteśmy niecierpliwi i dużo wcześniej
zajmujemy miejsca w swoim sektorze. Ludzi bardzo dużo. Wnętrze mroczne.
Poruszenie. Wchodzą biskupi i kardynałowie w dwóch szeregach wzdłuż
balustrad. Trwa to długo. Błogosławią.
Szum we wnętrzu zwiastuje, że pojawił się Jan Paweł II. Oklaski. Zbliża
się do ludzi, błogosławi i uśmiecha się. Już jest koło nas. Rozpoznaje Michała i
Teresę. Ruchem rąk daje znać, że teraz nie może podejść by przywitać się. Msza
święta w asyście 12 kardynałów – jak w Wieczerniku. Potem kazanie po włosku
i zakończenie. Próbuję robić zdjęcia, ale bez flesza nie wyjdą. Oklaski. Msza
zakończona...
Wychodzimy na zewnątrz. Teresa i Michał idą odpocząć, a ja mam
jeszcze wyjechać na Kopułę, aby stamtąd spojrzeć na miasto. Z galeryjki
najładniej prezentują się ogrody. Widok w kierunku Tybru nieco oddalony. Już
wracam, bo dłużej nie ma co tutaj robić. Po południu udajemy się znów razem
do Katakumb św. Kalyksta. Oprowadza lekko znudzony ksiądz. Korytarze,
przed wiekami już opróżnione, nie robią dzisiaj oczekiwanego wrażenia. Trudno
wrócić do wieków pierwszych chrześcijan dziś, gdy na dziedzińcu mijają się
wypełnione turystami autokary. Wracając zaglądamy do św. Jana na Lateranie.
Tutaj proporcje są bardziej ludzkie – można zamyślić się chwilkę w spokoju i
zatrzymać w modlitwie.
11 maja – poniedziałek
Wstajemy wcześnie rano. Teresa, sobie tylko znanymi sposobami,
uzyskała dla nas trojga zaproszenie na prywatną mszę świętą, o godz. 7 rano, w
apartamentach papieskich. Przy Spiżowej Bramie strażnicy przyjmują nas bez
zdziwienia. Ktoś prowadzi nas do windy – chwila jazdy w górę. Potem ogromne
schody, Biblioteka i wąski korytarzyk. Z niego w lewo – wejście do kaplicy.
Szare siostry już tam są. Ojciec Święty klęczy zatopiony na modlitwie.
Wchodzimy bezszelestnie, aby nie naruszyć tego nastroju. Msza św. bardzo
zwykła, całkiem nie uroczysta. Ojciec Św. rozdaje komunię św. Potem jeszcze
chwila zamyślenia – i wychodzimy.
Siostry już w salce – pozują do zdjęcia. My, nieco zagubieni, ociągamy
się z wyjściem. Przychodzi ksiądz i poleca czekać. Z sąsiedniej sali słychać
odgłosy spotkania Papieża z siostrami.
Teraz już idzie do nas. Niewyobrażalne, proste i oczywiste przywitanie.
Fotografie, dary. Wyjmuję z marynarki dwa obrazki. Na tym dla Mamy – Matka
Boska Nieustającej Pomocy. Proszę Ojca Św., by przez dotknięcie przekazał
Mamie swe błogosławieństwo. Ale On zawsze zaskakuje. Wyjmuje pióro i
atramentem składa papieskie błogosławieństwo. Jeszcze drugi obrazek –
odpustowy. Ale teraz Ojciec Św. się uśmiecha, bo rozpoznaje Matkę Bożą
Kalwaryjską. Pyta, czy pochodzę z Kalwarii? Objaśniam więc mój rodowód,
wymieniając pobliskie Sułkowice. To czyni nas niemal bliższymi. Ojciec Św.
przekazuje błogosławieństwo dla całej rodziny.
Teraz proponuje, byśmy Mu towarzyszyli w śniadaniu. Nie wiem, jak
będziemy mogli przełykać cokolwiek, siedząc przy jednym stole z Papieżem?
To przerasta wyobrażenie. Wchodzimy. Stół nakryty na sześć osób. Po lewej
siada Ojciec Święty. Naprzeciw Michał z Teresą. Na wprost ksiądz sekretarz, a
mnie sadza na miejscu nieobecnego dziś księdza Dziwisza. Krótka modlitwa i
siadamy.
Z początku rozmowa się nie klei. Papież pyta nas o Polskę, ale jest jakby
trochę nieobecny. Uświadamiam sobie, jak ogromne są te zmiany, które
nastąpiły w Jego życiu. Jak zupełnie inne są proporcje Polski, Rzymu i świata,
dostrzegane z Jego apartamentów.
Usiłuję coś powiedzieć. Mówię, że Polska od czasu wizyty Papieża
Polaka jest inna, jakby odmieniona nie do poznania. Ojciec Św. ożywia się
nagle, i mówi, że to Jego obciążają tym co się w Polsce stało, że to Jego
oddziaływanie. Czujemy, że myśli też w ten sposób. Wspominam też o osiedlu
Złote Łany – ostatniej, przed powołaniem na Stolicę Piotrową, wizycie
kardynała Wojtyły, o tym, że zgoda na budowę kościoła zwieńczyła wreszcie
długoletnie wysiłki. A i w Krakowie, na Krowodrzy, też budowa ruszyła. Ojciec
Św. jakby nie słuchał, ale gdy wymieniam księdza Dziaska, znów się ożywia.
Jest jakby zdziwiony, że papieski krzyż z Błoń zawędrował właśnie tutaj. Chyba
o tym wiedział, tylko te wrażenia są takie mylne. To ciągłe oddalanie się
myślami do innego w wymiarze świata, i zaraz szukanie w nim śladów tego, co
było dawniej – znajomych twarzy z Krakowa....
Wspominamy jeszcze, przebywającą właśnie w Rzymie, delegację UJ.
Ojciec Święty jest zadowolony, że Jego Uniwersytet dziś zwraca się do Niego z
wyrazami wielkiej współradości.
Śniadanie dobiega końca. Po kawie z bułeczkami i wędlinie Ojciec Św.
żartuje, że należy jeszcze spożyć owoce. Nie śmiemy oponować. Jednak z
wrażenia nie pamiętam, na jakie się zdecydowałem. Rozmowa zaczyna powoli
cichnąć. Czujemy, że Ojciec Święty często myślami jest gdzieś dalej. Mówi, jak
leżą mu na sercu sprawy Polski. Jak w tej wielkiej posłudze Piotrowej znajduje
miejsce szczególne dla Ojczyzny. Jest doskonale zorientowany w szczegółach
sytuacji w Polsce. Przekazujemy jeszcze wyrazy nadziei Polaków na powtórny
przyjazd do Polski – na uroczystości Jasnogórskiej Pani. Ojciec Święty mówi,
że też liczy na tę podróż...
Teraz dość nagle mówi, że czas kończyć posiłek i zabrać się do pracy. Na
zegarze, w ciszy Watykańskich komnat, bije właśnie godzina dziewiąta.
Wstajemy. Ojciec Święty, jak najbliższych gości, odprowadza nas do windy.
Jeszcze serdeczne błogosławieństwo i pożegnanie, z pozdrowieniami dla
znajomych w Polsce, i już zjeżdżamy w dół. Milczymy. Chcemy utrwalić w
pamięci te chwile. Dwie godziny, które należy zachować na całe życie. Dla
siebie i innych. Fundament i drogowskaz, które dane mi było otrzymać w darze.
Tylko jak to przekazać najbliższym? Jak opowiedzieć to, czego opowiedzieć się
nie da?
Teresa koniecznie uważa, że powinienem jeszcze „oblecieć” Muzeum
Watykańskie. Mam na to dwie godziny, bo o jedenastej wyruszamy na
Politechnikę, gdzie Michał ma wykład. Spieszę więc. Właściwie z góry
założyłem, że obejrzę tylko Kaplicę Sykstyńską. Resztę trzeba odłożyć na inny
raz. Gdy wchodzę, już dużo ludzi zwiedza muzeum. Spieszę, aby choć pół
godziny mieć na Kaplicę. Ocieram się ledwie w świadomości o to, co oglądam.
Ranne przeżycia są teraz inne od tego, co tutaj oglądam. Przeszkadzają mi
ludzie. Mijam mapy, pokoje Rafaela...Ale ja idę tylko do Kaplicy Sykstyńskiej –
tu chcę dokończyć tego przeżycia, które dzieliliśmy rano w apartamentach
papieskich...Z trudem wypełniam w myślach tę kaplicę uroczystym tłumem
kardynałów... Teraz chciałbym ją mieć tylko dla siebie. Już niemożliwe.
Sprawdzam czas. Do wyjścia, nawet szybkim tempem, potrzeba mi –
szacuję – 10 minut, dalej – do przystanku – drugie 10 minut. Trzeba więc
wyruszyć, aby zdążyć na czas na umówione spotkanie z Michałem i Teresą. Idę
prędko. Nie mogąc oglądać dokładnie, rzucam tylko bokiem spojrzenia – aby
szybciej. Obłędny pośpiech, jak na filmie o zwariowanych turystach
amerykańskich. Pewnie też patrzą na mnie podobnie...Ale teraz mnie to nie
obchodzi. Już schody. Jeszcze pamiątkowy album, ulica...Do przystanku
dobiegam, bo jednak źle obliczyłem te minuty – brak wprawy.
Michał i Teresa już czekają. Przepraszam za niewielkie spóźnienie.
Jedziemy do Politechniki. Wchodzimy, po schodkach, tuż obok Św. Piotra w
Okowach. Krótka rozmowa z profesorem Gavarini. Seminarium z wykładem
Michała. Potem obiad w małej trattorii, na rogu. Widok na Koloseum. Zbiera się
na burzę i deszcz. Musimy wejść do środka i szukać stolika...
Już wracamy do Św. Piotra. Michał jest zmęczony i jedzie wprost
autobusem. Teresa prowadzi mnie uliczkami starego Rzymu, pod Schody
Hiszpańskie. Stąd, krętymi uliczkami, czy wręcz zaułkami, mijając chłopców
grających w piłkę, staruszków siedzących przed schodami, oraz słynne
fontanny, dochodzimy do Tybru.
Dość wrażeń jak na ten jeden dzień. Jutro odlatuję do Warszawy. Trzeba
zebrać rzeczy i myśli. Jeszcze ostatnie zakupy. Kolacja z winem, potajemnie
wnoszonym przed siostrami (aby nie gorszyć). Jutro muszę wcześnie wstać, bo
zapowiadają strajk kierowców autobusów.
12 maja – wtorek
Ląduję na Okęciu w Warszawie...
13 maja – środa
Jeszcze nie zdążyłem wszystkiego dobrze opowiedzieć, gdy Antek
[Gajewski] telefonuje, że był zamach na Ojca Świętego. Jest ranny. Wiadomo,
że ciężko...
A więc tak toczy się historia na tym pięknym i tragicznym świecie, od
męczeństwa pierwszych świadków Chrystusa, do męczeństwa Naszego Papieża,
który niesie z sobą nową wizję świata...
Straszna niepewność i żal ściskają serce i gardło. Idziemy z chłopcami
pomodlić się do kościoła. Jest i przecież nadzieja, że Bóg wysłucha swój lud
pogrążony w bólu...
Jacek Skrzypek
[Spisane w „burzliwym” maju 1981 roku]