Politycy próbują zawłaszczyć samorząd
Transkrypt
Politycy próbują zawłaszczyć samorząd
A6 www.e–dp.pl WTOREK, 26 LIPCA 2011 Kraj | Małopolska Politycy próbują zawłaszczyć samorząd POLITYKA. Raport, który ukazuje Polskę lokalną, w 20–lecie reformy samorządowej Niewielu młodych ludzi na listach wyborczych, niska edukacja obywatelska, a także politycy próbujący, choć bezskutecznie, zawłaszczyć samorząd – to pokazały nam wybory samorządowe w 2010 r. Fundacja Rozwoju Demokracji Lokalnej Małopolski Instytut Samorządu Terytorialnego i Administracji opracował raport, który ukazuje Polskę lokalną w 20–lecie reformy samorządowej. Jacek Kwiatkowski, dyrektor Wydziału Programów i Projektów MISTiA, podkreśla, że – w skali kraju – skrajne grupy są wykluczone przez wyborców z udziału w samorządzie. – Młodzi ludzie są postrzegani jako niedoświadczeni, niemający wystarczającej wiedzy. Ale zapomina się, że są obywatelami i mają – a przynajmniej powinni mieć – swój pogląd na gminę i prawo wyrażenia tego poglądu. W momencie, gdy ich wykluczamy z udziału w samorządzie, praktycznie wykluczamy ich z życia publicznego – mówi dyrektor. Z jednej strony ci, którzy kształtują listy wyborcze, stawiają bariery w dopuszczaniu na nie młodych ludzi, ale z drugiej – na nieprawdopodobnie niskim poziomie jest edukacja obywatelska w Polsce. – W badaniach sprawdziliśmy, ile jest Młodzieżowych Rad Gmin i okazało się, że w skali kraju tylko 250. I powstaje pytanie, dlaczego radni nie chcą zapraszać uczniów na posiedzenia komisji czy wchodzić na lekcje. I to nie po to, by prowadzić politykę, bo to potrafiliby robić – dodaje Jacek Kwiatkowski. Podaje przykład kiedy – przed wyborami – zarzucano w Krakowie niektórym kandydatom, a nawet ich żonom, że spotykają się w szkołach z mło- dzieżą. – Tylko dlaczego w ciągu czterech lat kadencji radnych nie widać w tych placówkach – pyta. Z badań nad raportem wynika, że w 2010 r. wybrano tylko 5 radnych w wieku od 18 do 25 lat. – Na Warmii i Mazurach wybory na wójta wygrał 26–latek. To przyszło mu łatwo. Ale jak usiadł na stołku wójta i zobaczył, jakimi sprawami ma się zajmować, to miesiąc czy dwa po wyborach zrezygnował. To, że nie wiedział, czym zajmuje się gmina, wynika ze słabej edukacji obywatelskiej – opowiada dyrektor Kwiatkowski. Podkreśla, że niektórzy traktują bycie radnym jako swego rodzaju pomysł na życie i obawiają się, że ktoś im ten pomysł podchwyci. Ale mimo to w ostatnich wyborach na tych stanowiskach pozostało 40 proc. radnych, ale w Małopolsce – już tylko 30 proc. Za to w całym kraju zostało ponownie wybranych aż 70 proc. szefów gmin. Jeden z nich zgodził się, by startować z poparciem partii, która w jego gminie wygrywała wszystkie wybory. – On też wygrał, ale nie wie, czy ze względu na swoją koncepcję rozwoju gminy, czy ze względu na partię. To piętno będzie na nim ciążyło. I jeśli za cztery lata wystartuje, to jako niezależny kandydat. Choć boi się, że ludzie będą pamiętać, iż się „sprzedał” – mówi dyrektor Kwiatkowski. Pracujący przy tworzeniu raportu sprawdzali też, czy polityka – z „Wiejskiej” – zawłaszcza samorząd, czy jest on upolityczniony, czy nie. – W debacie publicznej mówi się, że wybory samorządowe są forpocztą do parlamentarnych. Ale z badań wynika, że to tylko retoryka. Bo w samorządach wybory się skończyły. Ludzie mówią: „Zakasujemy rękawy i bierzemy się do roboty. I nie ma znaczenia, co powie prezes jednej czy drugiej partii. To nie on decyduje, czy ważniejsza jest poprawa warunków w szkole czy budowa kanalizacji – podkreśla Jacek Kwiatkowski. Zwraca uwagę, że w niektórych samorządach powstają koalicje, które w kraju byłyby mało realne. – To, co dzieli na poziomie Warszawy, nie ma znaczenia dla przyszłości rozwoju gminy. Czasami nieupartyjniona gmina jest bardziej skonfliktowana. Natomiast politycy nie chcą uwierzyć, że wybory samorządowe nie są forpocztą dla parlamentarnych, tylko samorządowe odwzorowują parlamentarne. I przewidywania, która partia i ile mandatów obejmie w parlamencie – na podstawie danych z wyborów samorządowych mogą się nie spełnić. Samorząd kie- ruje się innymi zasadami. Ludzie chcą głosować na konkretnych ludzi, w parlamencie – na konkretne listy partyjne – tłumaczy dyrektor Kwiatkowski. Respondenci negatywnie oceniają pokazywanie się polityków tuż przed wyborami. Ich zdaniem pojawiają się za późno, zazwyczaj po to, by przecinać wstęgi czy odsłaniać pomniki. To, czy partia coś robi na rzecz danej społeczności, powinno być widoczne przez cztery lata. Raport pokazał także, że – w stosunku do 2006 r. – kilka procent więcej kobiet znalazło się na listach wyborczych. Pomysł badań dotyczących wyborów poddał prof. Jerzy Regulski, szef Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej. Statystyczne – objęły wszystkie gminy w Polsce. Natomiast jakościowe – kilkanaście gmin. MAGDALENA UCHTO [email protected] REKLAMA Programy pobożnych życzeń WYBORY. Politycy danej partii zawsze twierdzą, że tylko ich formacja ma program, a konkurenci dysponują zbiorem pustych frazesów. RÓŻNE 503211 1010511 996611 – Partiom i politykom programy są w minimalnym stopniu potrzebne. Nawet stronnictwa sprawujące władzę nie kierują się nimi – mówi dr Rafał Matyja, politolog z Wyższej Szkoły Biznesu–National Louis University w Nowym Sączu. Dr Mikołaj Cześnik z Zakładu Badań Porównawczych nad Polityką w PAN twierdzi, generalizując, że nie tylko wyborcy, ale też sami politycy nie znają programów partyjnych. – Łatwo się o tym przekonać, słuchając ich wypowiedzi. Oczywiście, że od tej reguły są wyjątki – mówi dr Cześnik. Jego zdaniem niewiedza partyjnych działaczy na temat programów swoich formacji, powinna ich kompromitować w oczach wyborców, ale tak nie jest. Prof. Jerzy Mikułowski–Pomorski, socjolog z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie i Uniwersytetu Śląskiego, bez cienia wątpliwości stwierdza: – Programy partyjne nie są potrzebne ani politykom, ani Polakom. Taka sytuacja prowadzi m.in. do tego, że polityków, zwłaszcza sprawujących władzę, nie rozlicza się z obietnic. Według prof. Mikułowskiego–Pomorskiego panuje swego rodzaju bylejakość. Jedni – partie i reprezentujący ich działacze – nie przykładają się do pracy, co przejawia się m.in. tym, że w programach piszą co im praktycznie „ślina na język przyniesie”, nie bacząc, czy konkretny pomysł można wcielić w życie choćby z powodów finansowych. – Wyborcy zaś z góry zakładają, że szkoda ich czasu na lekturę programów. Robią to i z lenistwa, i w oparciu o doświadczenie. Obserwują polityków, dlatego wiedzą, czego można się od nich spodziewać w praktyce – twierdzi prof. Mikułowski–Pomorski. Dr. Matyja twierdzi, że wyborcy kierują się przede wszystkim obserwacją poczynań polityków, a w bardzo niewielkim zakresie obchodzą ich programowe zapisy czy deklaracje. – Mało kto czyta programy, bo te często są zapisem pobożnych życzeń, oderwanych od rzeczywistości i możliwości – twierdzi. Zauważa jednak, że od czasu do czasu, zwłaszcza gdy jakaś partia szykuje się do przejęcia władzy, jak SLD w 2001 r., PiS i PO – w 2005, a potem Platforma 4 lata temu, przedstawia ona przynajmniej dość obszerny dokument programowy, w którym można znaleźć interesujące rzeczy. Dr Jarosław Flis, politolog z UJ, twierdzi, że nasze formacje wolą dmuchać na zimne, budując programy, bo niektóre z nich dotkliwie sparzyły się, wysuwając nośne hasła, np. deklarując wybudowanie 3 mln mieszkań (PiS w 2005 r.) czy stworzenie 1 mln miejsc pracy (KLD w 1991 r.). On też przyznaje, że jedynie garstka ludzi czyta i analizuje partyjne programy. – Chodzi o osoby gruntownie zainteresowane polityką – definiuje tę grupę dr Flis. – Ich opinia na temat programów może być jednak istotna dla niewielkiej części wahających się wyborców. W razie jednak, gdyby dwie partie szły łeb w łeb lub jedna z nich miała szansę przejąć samodzielne rządy, wówczas spór o programy wyborcze mógłby przechylić szalę – dodaje. Politolog z UJ przyznaje, że większość rodaków głosuje, nie kierując się programem, ale emocjami, przywiązaniem do danej partii i wyobrażeniami o niej lub o jej liderze lub przywódcach. Dr Mikołaj Cześnik z Zakładu Badań Porównawczych nad Polityką mocno podkreśla, że choć programy naszych stron- nictw są pełne miejsc miałkich i przypominających reklamę proszków do prania, to jednak dobrze, że takie dokumenty partie piszą. – Bez nich nie wiedzielibyśmy o ugrupowaniach nic konkretnego – stwierdza. Dr Cześnik uważa, że dużym problemem jest, iż rządzących w Polsce nie rozlicza się z obietnic wyborczych, z wyłączeniem pojedynczych zapewnień. Naukowiec z PAN apeluje o powstanie niezależnych instytucji, które analizowałyby, jak stronnictwa wywiązują się z deklaracji zawartych w programach. Choć Platforma Obywatelska większości obietnic nie zrealizowała, to jednak w sondażach ma się świetnie – Od osób zatrudnionych w takich ośrodkach Polacy mogliby dowiadywać się w każdej chwili, a szczególnie w okresie kampanii, czy formacje wywiązują się z tego, co zapisały w swoich programach. Tego rodzaju instytucje powinny też oceniać przedwyborcze obietnice partii. I poinformować obywateli, że dane ugrupowanie bredzi, bo np. jednocześnie zapewnia, iż jak dojdzie do władzy, obniży podatki, ale też znacząco zwiększy wydatki na niemal wszystkie dziedziny – mówi dr Cześnik. Główny tekst programowy PO pochodzi sprzed 4 lat. „By żyło się lepiej. Wszystkim” – tak jest zatytułowany ten około 80–stronicowy dokument. On jednak dość szybko stracił „moc programową”, bo zastąpiło go lapidarne 10 zobowiązań PO podpisane w przeddzień zakończenia poprzedniej kampanii przez Donalda Tuska. Potem doszły obietnice złożone przez Tuska w czasie exposé (było ich ponad 180), a następnie kilka innych. Choć Platforma większości obietnic nie zrealizowała, to jednak w sondażach ma się świetnie. Program PiS „Nowoczesna, solidarna, bezpieczna Polska” pochodzi w zasadniczej wersji z 2009 r., a niedawno został poddany lekkiemu retuszowi, w którym podkreślono, że jak PiS dojdzie do władzy, to czeka nas powtórka z dwulecia 2005–2007, które politycy tej formacji oceniają jako czas „mlekiem i miodem płynący”. Program liczy 216 stron, a na niemal każdej są zapewnienia, że partia w każdej dziedzinie poradzi sobie doskonale. Na przykład zasady podatkowe mają być proste i jasne, by podatnik nie był zdany na łaskę i niełaskę rozmaitych podatkowych interpretacji. Próżno jednak znaleźć w programie rozwiązanie zagadki, jak to zrobić. SLD przygotowało program składający się z 8 części, poświęconych m.in. rolnictwu, zdrowiu, innowacyjności, polityce społecznej i zagranicznej. W tej ostatniej części prof. Longin Pastusiak, który w PRL gloryfikował politykę zagraniczną ZSRR od Stalina po Gorbaczowa, teraz akcent kładzie na rolę SLD w wejściu Polski do NATO i UE. Program PSL pochodzi z 2008 r. Czytamy w nim m.in.: „Stronnictwo jest partią ludzi gospodarskiego sukcesu. Sukcesu odnoszonego na wszystkich szczeblach – od europejskich salonów po wiejskie przysiółki”. PJN ma program w dość szczątkowej formie, bo poza ogólnikami trudno w nim znaleźć konkrety, ale faktem jest, że jest to młoda formacja. WŁODZIMIERZ KNAP [email protected]