Człowiek z porcelany
Transkrypt
Człowiek z porcelany
Uwagi końcowe Kto bowiem wszedł do odpocznienia jego, ten sam odpoczął od dzieł swoich, jak Bóg od swoich. Starajmy się tedy usilnie wejść do owego odpocznienia, aby nikt nie upadł, idąc za tym przykładem nieposłuszeństwa. Bo Słowo Boże jest żywe i skuteczne, ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić zamiary i myśli serca... Hbr 4:10-12 Poprzednie rozdziały zostały tak napisane, żeby były przystępne i zrozumiałe nawet dla osób, które nie uważają się za chrześcijan. W przeważającej mierze inspirowane były przez dzieło chrześcijańskiego psychiatry szwajcarskiego, doktora Eduarda Schweingrubera. Jako osoba, która doświadczyła, że najlepszym psychoterapeutą jest sam Jezus Chrystus, przy opracowywaniu niniejszego tematu odczuwałam potrzebę uzupełnienia tych treści. Dlatego chciałabym pewne prawdy podkreślić jeszcze raz, a o innych wspomnieć w ramach zachęty, aby szukać pomocy w studium Słowa Bożego i rozmowach z doświadczonymi chrześcijanami. Myśl o tym, że Bóg jako Stwórca zna człowieka i jego potrzeby, przewija się przez całe to opracowanie. I to powinna być nasza wyjściowa dewiza, jeśli pragniemy żyć w zgodzie z samym sobą. Potwierdzeniem tego są obietnice zawarte w Piśmie Świętym. Bóg obiecuje tym, którzy Mu zaufają, „obfite życie” (ew. Jana 10:10), pokój, który „przekracza wszelką myśl ludzką” i jest „ nie taki, jak daje świat” (ew. Jana 16:33). Jestem dziełem Boga. Ten fakt powinien być przedmiotem naszych rozmyślań, aby nie pozostawał tylko wiedzą teoretyczną — wtedy nabiera mocy, z której płynie pokój i harmonia. Warto obrazowo sobie przedstawiać biblijne wypowiedzi na temat naszego miejsca we wszechświecie, a co za tym idzie, względem Boga. Na przykład psalm 63 może stanowić wstęp do kontemplacyjnego czytania Biblii. Wiersze 9 i 11 z psalmu 46 mogą stanowić wezwanie do przyglądania się działaniu Bożemu. 22 psalm natomiast pokazuje dramatyczną sytuację, jakiej człowiek doświadcza tocząc samotną walkę ze śmiercią — walkę, którą też przeszedł Syn Boży, Jezus Chrystus, na krzyżu — aż po wskrzeszenie do nowego życia w duchu w praktycznie martwym z udręczenia ciele. (Hans Bürki 1 ) Wspomniany już w poprzednich rozdziałach Walter Gasser, biblista szwajcarski, mówi o sobie: Gdy rozpocząłem kontemplować treść psalmów, moje poczucie bycia 1 Hans Bürki, pionier akademickiego ruchu biblijnego w Szwajcarii, dzieli się świadectwem, jak kontemplacja psalmów wprowadziła go w stan głębokiego spokoju. Ci, którzy z nim współpracowali, obserwowali pogłębienie tego pokoju na trzy miesiące przed śmiercią, kiedy pracował on nad swoimi rozważaniami psalmów, starając się znaleźć przełożenie nakreślonych w nich sytuacji na swoje codzienne życie. Ubolewał on nad tym, jak niewykorzystany jest potencjał, zawarty w Bożym słowie: Ludzka mądrość i autorytety... decydują o wartości Biblii. Książki panują nad Księgą ksiąg. Krytyka — otwarta bądź ukryta, naukowa bądź głupia — kładzie się niczym kurz u wylotu broni palnej — tego najpotężniejszego źródła sił dobra, które posiada świat. -1- stworzonym przerodziło się w wyznanie: Ty dałeś mi siebie. Kiedy z wdzięcznością zacząłem to powtarzać w modlitwie, odczułem przypływ błogosławieństwa. Oznacza to również: Jestem ograniczony. Tylko Bóg jest nieograniczony. Poczucie bycia stworzonym wiąże się więc ze świadomością własnych granic. Tymczasem człowiek na niezliczone sposoby, całkiem nieświadomie, żyje tak, jakby był stwórcą, a nie stworzeniem. Właśnie w tym, według duńskiego filozofa Kierkegaarda, tkwi grzech człowieka: Rozpaczliwie pragniemy nie być tym, kim jesteśmy, i rozpaczliwie pragniemy być tym, kim nie jesteśmy. Człowiek nie chce być otrzymującym. Tymczasem sam Jezus w modlitwie arcykapłańskiej powtarza 16 razy: „Ty Ojcze... mi dałeś”. Poczucie bycia stworzeniem wprowadza nas w uwielbienie. Odkryłem dwie rzeczy: Że istnieje Bóg, i że to nie ja nim jestem. Skutkiem tego jest uwielbienie. (Klaus Berger, teolog z Heidelbergu). Uwielbienie oznacza poddanie się człowieka Bogu i uznanie, że człowiek nie jest Bogiem. Kim zatem jestem? rozważa dalej Walter Gasser. Jestem tylko stworzeniem Boga — jestem nowym stworzeniem Boga — staję się nowym stworzeniem. Nie koniec jednak na tym, że jestem stworzony przez Boga i mam Jego wspaniałe obietnice. Bóg poszedł dalej, aby nam pomóc: Utożsamił się z człowiekiem, posyłając na ziemię swojego Syna. To On przekazał nam większość obietnic Ojca. Jezus Chrystus, ofiarując swoje życie na śmierć krzyżową, poniósł karę za grzech każdego człowieka, aby pojednać go z Bogiem. Wystarczy wyznać swoje grzechy Bogu, wiarą uznać ofiarę Jezusa oraz uczynić Go Panem swojego życia — aby zapoczątkować swoją wieczną przygodę poznawania Boga osobiście. Życie obfite nie jest równoznaczne z życiem łatwym i bez kłopotów. Apostoł Paweł, świadom tego, w jednym ze swoich listów pisze o tym, że Bóg może udzielić szczególnej pomocy swoim dzieciom: Dlatego zginam moje kolana przed Ojcem, od którego nazywane jest wszelkie ojcostwo na niebie i na ziemi, aby według bogactwa swojej chwały dał wam, abyście byli przez Jego Ducha posileni mocą w wewnętrznym człowieku... (list do Efezjan 3:16). Kim właściwie jest ten wewnętrzny człowiek? Z Biblii wynika, że człowiek składa się z trzech elementów: ciało, dusza i duch. 2 Jest to oczywiście tylko pewne przybliżenie. Człowiek jest doskonalszy niż maszyny — funkcjonuje jako harmonijna całość, a granice pomiędzy ciałem, duszą oraz duchem 2 W dużym skrócie można by powiedzieć, że dusza — czyli psychika — jest sferą częściowo zachodzącą na sferę cielesną, a częściowo na sferę duchową. Ponieważ, jak wspomniałam, jest to tylko pewien przybliżony, schematyczny obraz, trudno uniknąć tu błędów. Mówienie o sprawach duszy zawsze niesie ze sobą ryzyko niedokładności. Często nieporozumienia wynikają z braku precyzji pojęć, których się używa. Dusza obejmowałaby w ww. ujęciu uczucia (zwłaszcza doznania zmysłowe), pragnienia (dążenia do zaspokojenia potrzeb) oraz intelekt (inteligencję i rozsądek). Domeną ducha zaś byłaby intuicja i dążenie ku poznaniu Boga, duchowa mądrość, wyższe uczucia i pragnienia. -2- są bardzo subtelne. Bóg pragnie zaspokoić wszystkie potrzeby każdej z tych sfer i sprawić, że będą się rozwijały równomiernie. Jezus w swojej posłudze duszpasterskiej — w kontakcie zarówno z chorymi, jak i w inny sposób cierpiącymi — zwraca się do całego człowieka. U sparaliżowanego dostrzega najpierw problem poczucia winy i zwiastuje mu przebaczenie. Osamotniony, odrzucany przez społeczeństwo celnik doznaje zaszczytu osobistej rozmowy z Jezusem i goszczenia Go u siebie w domu. Spanikowanym uczniom Jezus uświadamia, że przyczyną ich lęku jest brak wiary. Cudzołożnicy, która spodziewa się słów potępiających, przebacza i daje ostrzeżenie na przyszłość. Innej pozwala się dotykać, gdy namaszcza mu oliwą nogi i ujmuje się za nią wobec faryzeuszy, dostrzegając wrażliwe, spragnione miłości, zbłąkane serce. Na tle trójwymiarowej koncepcji „wewnętrzny człowiek”, o którym pisze Paweł, wydaje się być odpowiednikiem sfery ducha. Jest to ta cząstka naszej istoty, która jest zdolna do kontaktu z Bogiem — wrażliwa na dotyk miłości Chrystusowej. Ta miłość sprawia, że człowiek napełnia się obecnością Bożą. Dokonuje tego Duch Święty, zaproszony do działania przez wiarę. Zacytujmy dalszy ciąg powyższego tekstu z listu do Efezjan: ...żeby Chrystus przez wiarę zamieszkał w sercach waszych, a wy, wkorzenieni i ugruntowani w miłości, zdołali pojąć... jaka jest szerokość i długość i wysokość i głębokość, i mogli poznać miłość Chrystusową, która przewyższa wszelkie poznanie, abyście zostali całkowicie wypełnieni pełnią Bożą. Chrześcijanin potrzebuje utwierdzenia w wewnętrznym człowieku, żeby żyć efektywnie i być szczęśliwym. Utwierdzenie wewnętrznego człowieka jest kluczem do osiągnięcia dojrzałości: Aż dojdziemy ... do jedności wiary i poznania Syna Bożego, do męskiej doskonałości, i dorośniemy do wymiarów pełni Chrystusowej... (Ef 4:13) pisze dalej apostoł Paweł. Powróćmy do naszego człowiek „z porcelany”. Przypuśćmy, że uważa się za chrześcijanina, czyli że podjął decyzję powierzenia swojego życia Chrystusowi. Cały w euforii, nie uświadamia sobie czasem, że z chwilą nawrócenia nie przekształca się naraz w istotę eteryczną, ale nadal tkwi w ciele i posiada duszę. Paradoksalnie jego sytuacja może się w takim razie komplikować. Do całego dyskomfortu, jaki odczuwa z racji swojej wrażliwości, dołączają się pytania, czy z jego życiem duchowym jest wszystko w porządku. Może przyczyną mojego stanu jest jakiś nieświadomy grzech? Może błądzę gdzieś w swoich wyborach? Może Bóg z jakiegoś powodu w moim życiu nie działa? Może Go obraziłem? Może jestem pod obstrzałem szatana oraz całego świata ciemności? Może powinienem dokonać rewizji mojej przeszłości? Poczucie winy, klęski, zawodu, pustki i osamotnienia zaczyna człowieka dodatkowo przytłaczać. Jak taki obraz ma się do pokoju, jaki Jezus obiecał swoim dzieciom nawet sytuacjach największego ucisku, do Bożych obietnic dotyczących bogactw Chrystusowych, zawartych w listach apostoła Pawła? Czy wraz z poważnym odwróceniem się od samowolnego życia i poddaniem się kierownictwu Jezusa faktycznie dokonało się we mnie nowe narodzenie, jak mówi 2 Kor 5:17? A jeśli tak, i -3- jeśli tylko zatrzymałem się gdzieś w rozwoju na jakimś etapie — to jak żyć, żeby nie tylko egzystować z dnia na dzień, ale żeby to życie było spełnione, żeby miało ono jakiś głębszy sens? W gąszczu wątpliwości i labiryncie własnych emocji człowiek wrażliwy zaczyna się gubić, czasem nawet dochodzić do wniosku, że jest na pozycji przegranej. W tym momencie warto w naszych rozważaniach zastosować wiedzę o naturze człowieka. Chodzi o to, by nie mieszać ze sobą i nie mylić spraw duchowych z doznaniami psychiczno-cielesnymi. Sam Paweł czyni to rozgraniczenie, określając zborowników w Koryncie — a więc ludzi odrodzonych duchowo — nie jako duchowych, ale jako cielesnych, i przypisując ten stan ich niedojrzałości (1Kor 3:1-3). Nie znaczy to, że należy się z tym godzić. Chrześcijanin to człowiek, który żyje wiarą i nadzieją, i dzięki temu jest gotowy ciągle się uczyć i rozwijać. Nowe narodzenie nadaje mu status dziecka Bożego, a przez to dziedzica Bożej chwały. Ten status daje mu wiele przywilejów. Wiemy jednak, że często nawet w codziennym życiu jako obywatele ziemskich państw nie zawsze jesteśmy świadomi swoich przywilejów, albo nie chce nam się zgłębiać tajników przepisów, i przez to nie zawsze z nich korzystamy. Podobnie jako chrześcijanie często nie znamy dokładnie obietnic Słowa Bożego. Albo/i jesteśmy zbyt rozleniwieni albo zbyt zagonieni, aby poznawać Boży głos i Jego wolę. Albo/i zwyczajnie jesteśmy jeszcze młodzi duchowo i niecierpliwi. Chcielibyśmy być gigantami, a zmagamy się z codziennością. Przede wszystkim więc nie możemy ustawać w poznawaniu i przyswajaniu sobie Słowa Bożego. Możemy wypełniać umysł jego treściami. Niektórzy czytając wskazania doktora Schweingrubera polecające sugestię jako skuteczną drogę do uzyskania odprężenia, być może odczuli pewne wątpliwości czy nawet dyskomfort. Jednak sama, czysta sugestia nie jest żadną techniką tajemną, nie dotyczy sfery ducha, lecz sfery psychiki, a ściślej mówiąc umysłu. Polega ona na podsuwaniu umysłowi określonych treści. Każdy pewnie zaobserwował, jak myślenie wpływa na jego stan emocjonalny, a poprzez to na reakcje fizyczne: Możliwość porażki na egzaminie powoduje obawę, a obawa przyśpiesza akcję serca, wywołuje zimny pot na ciele, ucisk w gardle i w żołądku, czasem nawet jest przyczyną zaburzeń trawienia. Lęk rozbuchany do rozmiarów paniki tłumi rozsądek i potrafi powodować nieprzemyślane działania. Już wielki pedagog i filozof niemiecki, Fryderyk Förster, odkrył znaczenie właściwie sugerowanej postawy wobec osób nieprzeciętnie wrażliwych, choć nie używał terminu „sugestia”. Podczas leczenia objawów patologicznych nie wolno zapominać o tym, że konieczne ożywienie ich wyższych sił duchowych żadną miarą nie pokrywa się z apelem do świadomie działającej woli. W bardzo wielu wypadkach świadomy wysiłek woli wprost umacnia i ugruntowuje chory stan, którego leczenie winno się oprzeć na zasadzie powolnego oddziaływania nie tylko na fantazję i myślenie, ale i na wolę. (...) Stanowcze uwagi są bodźcem do dalszego rozwoju chorego stanu; ratunek polega na niechceniu i niemyśleniu o tym. Kiedy zbyt tragicznie odkrywamy patologiczną właściwość, wówczas powstają nowe, chociaż nieznaczne; np. podczas jąkania się lub zaprzeczania czemuś, zaczynają się pojawiać na twarzy rumieńce. W podobnych wypadkach obowiązkiem jest nie dalsze pobudzanie woli, lecz napięcie jej uwagi przez wyższy pogląd na świat. To, co religia nazywa „poddaniem się woli Boga” i co jest -4- czynnikiem pierwszej wagi w uzdrawianiu oznacza nie tylko głuche pogodzenie się z nieuchronnym, ale rzeczywiste, wewnętrzne pojednanie, i odkrycie błogosławionego posłannictwa, które przedtem uważano za bolesne i niezrozumiałe wady. Każda mniejsza ułomność jest po to dana, aby była ostrzeżeniem przed większymi i uodporniła (...). Wady mogą stać się epokowymi w rozwoju życia wewnętrznego. Apostoł Paweł także doceniał znaczenie tego, co jest treścią myślenia i fantazji człowieka, przy czym do chrześcijan kieruje napomnienie: myślcie tylko o tym, co prawdziwe, co poczciwe, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co chwalebne, co jest cnotą i godne pochwały. (Flp 4:8) ... jeśliście wzbudzeni z Chrystusem, tego co w górze szukajcie, gdzie siedzi Chrystus po prawicy Bożej; o tym, co w górze, myślcie, nie o tym, co na ziemi. Umarliście bowiem, a życie wasze jest ukryte wraz z Chrystusem w Bogu... (Kol 3:1-3). Wygląda na to, że nasze myślenie nie zmienia się automatycznie. Podobnie jak uczucia, często idzie po torach nawyków, nabytych niczym odruchy bezwarunkowe, w toku lat życia poza społecznością z Bogiem. Pismo Święte i Osoba Ducha Świętego, który zamieszkuje w człowieku, pomagają znaleźć drogę w labiryncie starych emocji. W chwilach wyciszenia pomagają wciąż na nowo odpowiedzieć sobie na pytania: Kim jestem? Kim jest Bóg? Co dla mnie zrobił? A co ja czynię z tymi faktami? Co staje się dla mnie możliwe w Chrystusie? Gdy sobie na to odpowiemy, możemy pójść jeszcze dalej w pytaniach: Jakie są moje zadania? Które z tych zadań jest najważniejsze? I nie powinno nas trapić, jeśli odpowiedź na to pytanie nie pojawia się od razu; albo jeśli okazuje się, że co jakiś czas odpowiedź się zmienia. Jak powiada kaznodzieja Salomon, wszystko ma swój czas i każda sprawa pod niebem ma swoją porę... W naszym życiu są różne etapy. Rezygnacja z pewnych celów niekoniecznie oznacza, że nigdy nich nie osiągniemy. Może trzeba je odłożyć na inny okres życia. Dlatego co jakiś czas praktycznie jest dokonać weryfikacji naszych priorytetów. Problem człowieka wrażliwego tkwi w tym, że często jego cele życiowe wiążą się z udziałem w wielkich, skomplikowanych projektach. Pragnie, żeby jego życie odmieniło bieg historii. Tymczasem te pragnienia wprowadzają go w taki stan napięcia, że zaczyna szamotać się z własnymi uczuciami. Zamiast spokojnie podzielić drogę do realizacji wielkich planów na cele cząstkowe i powoli, ale systematycznie je wypełniać, pragnie wykonać wszystko na raz. Zapomina o tym, że jego siła jest nie tyle w działaniu, ile w trwaniu przy źródle. Kto trwa we mnie, a Ja w nim, ten wydaje wiele owocu; bo beze mnie nic uczynić nie możecie (mówi Jezus w ewangelii Jana 15). Jak to przełożyć na codzienność? Jako matka trójki dzieci nieraz miałam następujące doświadczenie. Wychowanie wydawało mi się tak odpowiedzialnym zadaniem, że wciąż podejmowałam próby ustalenia pewnych strategii, systemu nagradzania, pielęgnowania dobrych tradycji, pilnowania społeczności rodzinnych, itp. W końcu wszystko to mnie bardzo przytłoczyło, a ja sama ledwie żyłam ze zmęczenia i kipiałam zniecierpliwieniem. W wirze działania umykał mi fakt, że największe możliwości tkwią w atmosferze, którą mogę tworzyć i wokół siebie rozsiewać. Ta atmosfera zależy od uświadomienia sobie bliskości Boga w każdej sytuacji życiowej. To odkrycie, tak proste, było dla mojej -5- rozpalonej głowy kubłem zimnej wody. Zobaczyłam, że mój dobry nastrój i poczucie humoru mogą zdziałać cuda w skłóconej gromadce lub w konflikcie z małym uparciuchem. Trwanie w Chrystusie oznacza też nieustanną modlitwę. Kiedyś pewna osoba, zmagająca się od wielu miesięcy z własnymi słabościami, zaskoczyła mnie pytaniem: Jak właściwie należy się modlić? Dopiero po chwili uświadomiłam sobie coś, na co początkowo nie wpadłam — bo zwykle nie wpada się na odpowiedzi oczywiste: Należy modlić się z desperacją! Człowiek często szuka rozwiązań instant — i wszędzie poza Bogiem, podczas gdy On wciąż liczy na to, że w naszym życiu damy Mu pierwsze miejsce. Że w sytuacjach trudnych nie będzie gdzieś trzymany awaryjnie, na wszelki wypadek. On naprawdę chce nam pomóc, choć czasem nam się wydaje, że działa z opóźnieniem, i że wymaga kredytu zaufania. Jednak jako Stwórcy należy Mu się to. Nowy Testament w wielu miejscach mówi o Jezusie, który „ulitował się”, który mówi „Żal mi tego ludu”, który „zdziwił się” czyjąś wiarą i desperacją — i uległ. Bóg nie jest nieczuły, On wręcz lubi okazywać miłosierdzie. Wciąż jednak czeka, aby nasza uwaga skupiła się na Nim. Ciekawe, że kiedy Jezus odwiedzał dwie siostry w Betanii, Marię i Martę, powiedział do Marty, która reprezentowała aktywną, zakrzątaną gospodynię: Marto, Marto, troszczysz się i kłopoczesz o wiele rzeczy, niewiele zaś potrzeba, bo tylko jednego. Maria lepszą cząstkę obrała, która jej nie będzie odjęta (Maria siedziała u stóp Jezusa i słuchała Go). Dziwne to, i niezgodne z naszym ludzkim myśleniem, prawda? Z drugiej strony zdejmuje stres zabiegania i wybujałych, niepotrzebnych ambicji... Podsumujmy: Postawienie Jezusa Chrystusa w centrum naszego życia nadaje mu właściwy środek ciężkości. Człowiek wrażliwy znajduje się w o tyle dobrym położeniu, że ze szczególną wyrazistością uświadamia sobie potrzebę oparcia o Kogoś silniejszego. Do tego dochodzą elementy, które naturalnie wynikają z potrzeb naszego wewnętrznego człowieka, a służą coraz większemu zbliżeniu się do Boga: • poznawanie Go przez Jego Słowo i nasycanie Nim swego umysłu; • poznawanie Go przez osobistą modlitwę; • aktywny udział we wspólnocie wierzących — przez usługiwanie swoim darem • służba świadczenia poza wspólnotą, w społeczeństwie, o tym, jaki On jest — a wszystko to ma się dziać w posłuszeństwie wiary, czyli głębokiego zaufania, że Ten, który rozpoczął w nas dobre dzieło, będzie je też pełnił aż do dnia Chrystusa Jezusa (list do Filipian 1,6). Wierny jest ten, który was powołuje; On też tego dokona (1 list do Tesaloniczan 5:24). O ile wrażliwy człowiek szczerze zwróci się do Chrystusa, wtedy właśnie dzięki swojej wrażliwości ma szansę być szczególnie otwartym na Jego uzdrawiający i inspirujący dotyk. © Krystyna Zaremba -6-