Polskie marzenia rozwojowe - Rynek energii elektrycznej
Transkrypt
Polskie marzenia rozwojowe - Rynek energii elektrycznej
Polskie marzenia rozwojowe Z Mariuszem Grendowiczem, prezesem Polskich Inwestycji Rozwojowych, rozmawia Cezary Szymanek „Bloomberg Business Week” - nr 25/2013. Z tym zwrotem kosztów za fryzjera to Pan już przesadził. To bzdura! Nigdy z nikim nie rozmawiałem o tego typu zapisach w kontrakcie menedżerskim. To byłoby skrajnie niepoważne. Źli ludzie plotki po mieście roznoszą? Nic nie wiem na ten temat. To dlaczego uzgadnianie kontraktu trwało tak długo? Prawie cztery miesiące pracował Pan bez umowy. To był czas problemów LOT–u, rurociągu jamalskiego i do tego zmiana na stanowisku ministra skarbu... Cieszę się, że mamy to za sobą. A teraz jest Pan już zadowolony? Minister skarbu Włodzimierz Karpiński sugerował na naszych łamach, że uzgodnione wcześniej wynagrodzenie to jednak za dużo jak na prezesa PIR. Zbyt dużo w kontekście PIR zostało powiedziane na temat mojego kontraktu. Jest podpisany i chciałbym zamknąć już ten temat. To zamykamy. 80–100 tys. miesięcznie? Kwoty zawarte w kontrakcie zostaną podane do wiadomości publicznej. Spółka będzie przygotowywać raporty roczne w standardach zbliżonych do giełdowych. I wtedy będzie można przeczytać o wynagrodzeniach całego zarządu. A po co czekać do przyszłego roku? Zapisy kontraktu zostały zaakceptowane przez obydwie strony. Inaczej nie zostałby podpisany. Kto znajdzie się w zarządzie PIR i kiedy zostanie powołany? Mam nadzieję, że stanie się to szybko. Mam swoich kandydatów i mocno wierzę w to, że to oni właśnie zostaną powołani. Ważne jest bowiem, aby już od pierwszego dnia zarząd działał jako efektywny zespół. Nie ma czasu na docieranie się. To muszą być osoby, z których jedna spędziła większość życia zawodowego, zajmując się finansowaniem projektów, druga zaś jest biegła w kwestiach finansów i zarządzania ryzykiem. Muszą czy już są? Wybór zarządu należy do rady nadzorczej. Chciałbym mieć wpływ na wybór, ale to będzie autonomiczna decyzja rady. Przedstawię swoje kandydatury. Dwie osoby. A jeśli nie zostaną powołane? Myślę, że tak się nie stanie. Rada i ja chcemy jak najlepiej współpracować. Bardzo istotne jest, aby stworzyć dobrze współpracujący zespół. Musimy ostro ruszyć do pracy od razu. W prostej linii zmierzamy do jednego z największych ryzyk wokół tej spółki, czyli upolitycznienia. Liczy się Pan z tym? Od samego początku przyjęte zostało założenie, że ta tworzona od podstaw spółka będzie stanowiła nową jakość, że będzie pod wieloma względami inna od istniejących. Od tego bowiem, jakie decyzje podejmie PIR, będzie zależało, czy projekty nie zostaną uznane za niedozwoloną pomoc publiczną. Czy też nie zostaną uznane za dług zaciągnięty przez Skarb Państwa. A zarówno jedno, jak i drugie negatywnie może wpłynąć na finanse państwa. Aby ograniczyć to ryzyko, potrzebne jest przekonanie i dowody, że decyzje PIR będą autonomiczne, czyli osoby z rynku w zarządzie i mniejszościowy udział osób z administracji w radzie nadzorczej. Pięciu na dziewięciu członków RN ma pochodzić z rynku. Mają to być osoby, które poświęciły swoje życie zawodowe doradzaniu przy dużych transakcjach czy inwestowaniu dużych pieniędzy. Wie Pan już, kto się w niej znajdzie? To decyzja walnego zgromadzenia akcjonariuszy. Ale oczywiście zapytany wyrażę swoje opinie o kandydatach. Kiedy rada zostanie powołana? Mam nadzieję, że w perspektywie kilku tygodni. Widziałem listę kandydatów przygotowaną przez firmę headhunterską i jestem pod wrażeniem nazwisk. Kto jest na liście? Proszę wybaczyć, ale… Ale mimo to liczy się Pan z próbami ręcznego, politycznego sterowania? Na razie odnoszę wrażenie, że wszyscy wokół są świadomi, że takie oczekiwania nie mogą być formułowane. A jak Pan usłyszy np. takie słowa: „Wiecie, rozumiecie, trzeba zainwestować, bo idą wybory”. Rzuci Pan papierami? Jeśli to będzie dobry projekt, nie będzie podstaw. A jeśli będzie zły? To będę bardzo mocno odradzał, argumentując ryzykiem uznania go za niedozwoloną pomoc publiczną oraz utratą zainwestowanych pieniędzy. I kładąc na szali swoją głowę? Przez ponad 30 lat kariery zawodowej kierowałem się przede wszystkim profesjonalizmem. I to jest odpowiedź na pytanie. Nie oznacza to oczywiście, że nie będę odbierał telefonów od interesariuszy PIR, ale trudno jest mi wyobrazić sobie, że w czyimkolwiek interesie byłoby wywieranie nacisku na realizację projektów, które są nierentowne i nie mają po prostu sensu. Zakładając, że w ciągu najbliższych dwóch miesięcy zostanie skompletowany zarząd i rada nadzorcza, pierwszym dokumentem, który powstanie, będzie polityka inwestycyjna spółki. To ma być swego rodzaju „Biblia PIR”. Określi, w jakie projekty będziemy inwestować, jakie będą kryteria wyboru i okoliczności odrzucania projektów. Ten dokument będzie ważny również dla Komisji Europejskiej, Eurostatu, GUS-u, ale również dla EBOiR i EBI, które być może kiedyś dołączą do grona akcjonariuszy PIR. Mam nadzieję, że do końca wakacji dokument powstanie. Ale zręby ma Pan już zapewne w głowie. Co będzie przyświecać przy wyborze projektów? Założeniem PIR jest, że wszystkie projekty muszą spełniać test prywatnego inwestora. Muszą być rentowne. Przed nami wybór kryteriów, na podstawie których będziemy dokonywać takiej oceny. Na jakim poziomie będzie owa rentowność? Ok. 2 proc. powyżej rentowności długu, który byłby zaciągany przez dany projekt. W sumie daje to ok. 8–9 proc. Jeśli projekt nie będzie rokował możliwości zwrotu na kapitale na wskazanym poziomie, to nie będziemy w niego inwestować. Analizy będzie dokonywał mój zespół. A diabeł tkwi w szczegółach, czyli parametrach modelu analitycznego. Oczywiście, nigdy jeszcze nie widziałem projektu, który nie wyglądałby korzystnie w Excelu. Będziemy przyglądać się założeniom, czy są realne. Testować, robić analizę wrażliwości projektu. Ale to nie wszystko. Druga istotna część analizy to doświadczenie ludzi, którzy lata pracowali przy takich projektach. W jakie projekty będziecie się angażować? Definicja jest dość szeroka, ale lista jest zamknięta: energetyka, zarówno wytwarzanie, jak i przesył, wydobycie, transport i magazynowanie ropy i gazu, infrastruktura telekomunikacyjna, drogi, porty, lotniska, koleje, infrastruktura samorządowa w oparciu o transakcje PPP, szczególnie zakłady utylizacji odpadów, ale także lokalne drogi, szkoły, szpitale. A także infrastruktura przemysłowa, czyli np. cementownia lub zakład przemysłu ciężkiego. Ale już nie fabryka kosmetyków. Kiedy pierwsza lista projektów? Blisko 40 projektów czeka na analizę w MSP. Jak tylko zostanie skompletowany zespół, zabierzemy się do oceny. Pan widział ową listę. Jest na niej coś interesującego? Pomysły są na różnym etapie przygotowania. Od luźnych idei po projekty ze wstępnymi propozycjami finansowania. Moim zdaniem jest tam pięć pomysłów, które powinno dać się w miarę szybko wdrożyć do realizacji. W miarę szybko oznacza w tym przypadku koniec roku, a prawdopodobnie I kwartał 2014. Co jest terminem ambitnym. Ile czasu będzie musiało upłynąć od momentu złożenia projektu w PIR do uruchomienia inwestycji? Nie chcę teraz spekulować. Opierając się na doświadczeniach płynących z podobnych transakcji na rynku, można mówić o ok. 12–18 miesiącach. Jednak nie czas realizacji projektów jest najważniejszy, ale ich jakość i ilość. Z doświadczeń funduszy inwestycyjnych wynika, że tylko ok. 7 proc. projektów ze wszystkich, które pojawiają się „na radarze”, jest realizowanych. My zakładamy, że po trzech latach działalności osiągniemy zdolność realizowania 20 proc. zgłoszonych projektów. Ale to oznacza, że potrzebujecie 100 sensownych projektów, by mieć po trzech latach 20. Pytanie, czy tyle będzie? I to jest pytanie za milion dolarów. Dlatego ważne jest, aby równolegle pracować nad projektami i rozmawiać z inwestorami, generując wspólnie nowe pomysły na projekty. Musimy mieć stały dopływ pomysłów. Wracając do tych pięciu projektów, które już są na stole… O jakiej skali finansowania mówimy? Średnio 500 mln na każdy projekt. A w budowę elektrowni w Opolu wejdziecie? Wszystko będzie zależeć od szczegółowych analiz. Tak ważny dla Polski projekt nie zostanie przez nas zbyty. A jak nie będzie 8–9 proc. zysku, to padnie „sorry” do prezesa PGE? Nie wyobrażam sobie, aby samo PGE wzięło się za projekt, jeśli nie będzie on na choćby minimalnym poziomie rentowności. Jak premier powie… Dotychczasowe doświadczenia pokazują, że w spółkach Skarbu Państwa brane są pod uwagę wymogi związane z kodeksem spółek handlowych, więc nie może być mowy o zrealizowaniu transakcji, która ma przynieść stratę. Pytanie, jakie zostaną przyjęte założenia. Mamy jednak nadzieję, że pomożemy w zadawaniu właściwych pytań, które doprowadzą do powstania strategii dla poszczególnych gałęzi gospodarki. Elektrownia atomowa? Nie mamy tyle pieniędzy. Możemy być niewielkim udziałowcem, ale nie odpowiemy na pytanie, skąd wziąć resztę pieniędzy. Gaz łupkowy? To biznes o zupełnie innym profilu ryzyka niż infrastruktura. Jeśli będą udokumentowane złoża, przetestowane technologie, to inwestycja w samo wydobycie może być w kręgu naszych zainteresowań. Minister transportu mówił, że widziałby PIR jako inwestora przy budowie trakcji i zakupie nowych pociągów. Żadne szczegółowe rozmowy się nie odbyły, ale w przypadku spółki taborowej PIR mógłby odegrać istotną rolę. Będziecie mieć do dyspozycji 10 mld zł. Kwota dobra, bo okrągła, ale czy adekwatna do potrzeb i możliwości? Gdy uda nam się zainwestować te pieniądze, dopiero będziemy się martwić co dalej. Proszę jednak pamiętać, że spółka będzie wychodzić z inwestycji najszybciej, jak to możliwe, więc pieniądze będą cały czas w ruchu. Jakie będą sposoby wyjścia z inwestycji? Rolę spółki widzę w pewnym sensie jak funkcję dewelopera nieruchomości komercyjnych. W momencie transakcji bierze na siebie ryzyko finansowe, rozruchu oraz inwestycji. A gdy projekt staje się stabilny finansowo, jest – teoretycznie oczywiście – sprzedawalny. To oczywiście będzie za każdym razem indywidualna kwestia, ale sposoby wyjścia z inwestycji będziemy ustalać przed jej rozpoczęciem. Wachlarz możliwości jest ograniczony, czy też w grę obok standardowej sprzedaży wchodzi również np. giełda? Do wyboru będzie sprzedaż inwestorowi większościowemu, który zawsze będzie występował w projektach. Ale moglibyśmy również sprzedać udziały inwestorowi finansowemu, np. funduszom emerytalnym. Polskim lub zagranicznym. Trzecia ścieżka to wychodzenie z transakcji przez giełdę. Będziemy wychodzić z projektów jak najszybciej, by pieniądze ponownie inwestować. Jednak gdy po kilku latach udowodnimy, że potrafimy inwestować w wartościowe projekty i osiągać na nich zamierzony zwrot z kapitału, uda nam się pozyskać dodatkowych inwestorów. Na pewno mam tu na myśli EBOiR i EBI. Rozmowy już były? Intencjonalne. Przedstawiliśmy nasze aspiracje. Ale na tak wczesnym etapie życia spółki nie mogliśmy usłyszeć nic więcej poza „jesteśmy zainteresowani”. Kilka razy wspomniał Pan również o funduszach emerytalnych jako potencjalnych inwestorach. Też już rozmawialiście? Nie. Ale możemy potraktować te słowa jako sygnał. Tak się dzieje bowiem na całym świecie, gdzie funkcjonuje kapitałowy system emerytalny. W poszukiwaniu inwestorów przez PIR paszport pieniędzy ma znaczenie? Dla nas nie ma znaczenia. Ale są agendy państwa, które będą sprawowały nadzór nad tym, kto i w jakie projekty będzie inwestował. Nie możemy jednak wykluczać zagranicznych inwestorów. Oni mają pieniądze i doświadczenie. Ładnie Pan mówi o tej spółce… Że wierzy, iż udowodni, że gospodarka. Pan wierzy w ten wehikuł finansowy? Gdybym nie wierzył, nie zaangażowałbym się. To wspaniały projekt, który może pomóc zmienić Polskę. Chciałbym, aby kiedyś o nim mówiono jak o projektach ministra Eugeniusza Kwiatkowskiego w XX–leciu międzywojennym. Bo w pierwszych komentarzach po przedstawieniu pomysłu Inwestycji Polskich przez premiera słychać było mocne głosy, że to czysty interwencjonizm państwa. Takie chińskie metody zarządzania gospodarki przez państwo. Gdy spada wolumen inwestycji, gdy nie ma wydarzenia jak Euro 2012, jest potrzeba pewnej dozy interwencjonizmu. Ale powstanie PIR nie zastąpi bodźców, które państwo może dać inwestorom prywatnym, by ruszyli do boju. 10 mld zł zainwestowanych przez PIR, co może przełożyć się na 40 mld inwestycji, to kropla w morzu potrzeb. Żaden PIR nie zastąpi roli państwa w kreowaniu polityki gospodarczej i stwarzaniu dobrego klimatu dla prywatnych pieniędzy. PIR nie będzie konkurentem prywatnego biznesu, dostarczy natomiast ostatniego złotego, którego brakuje do zrealizowania projektu. I widzę zrozumienie po stronie prywatnego biznesu. Wierzę więc, że tego typu interwencjonizm, gdy pieniądze z prywatyzacji będą inwestowane, a nie przejadane, jest dobry. I nie kłóci się Panu z zasadami wolnego rynku? Jeśli PIR swoimi inwestycjami konkurowałby z sektorem prywatnym, to tak. Ale ma odgrywać rolę katalizatora, więc nie widzę takiego zagrożenia. Proszę zauważyć, że nie tylko my myślimy o takim funduszu. Kraje BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny i RPA) porozumiały się w maju 2013 w sprawie utworzenia nowego banku rozwoju. Jego celem będzie „mobilizowanie środków na budowę infrastruktury i na projekty ekologicznego rozwoju w grupie BRICS oraz w innych gospodarkach wschodzących i krajach rozwijających się”. To spółka z ograniczonym terminem działania czy jest w niej potencjał przekształcenia się za 5–10 lat w bank inwestycyjny? Wyobrażam sobie parę scenariuszy. Np. PIR jako zarządzający kilkoma funduszami inwestycyjnymi, gdzie uczestnikami będą zarówno Skarb Państwa, jak i fundusze emerytalne czy instytucje finansowe. Możliwe jest także dobudowywanie nowych kompetencji do spółki w zakresie fuzji i przejęć oraz obrotu obligacjami infrastrukturalnymi. Przestali już pytać, dlaczego poszedł Pan na państwowe? Po 30 latach w sektorze prywatnym to faktycznie dość duża zmiana… Szczególnie nad Wisłą. Myślę, że odpowiedzią na to pytanie będą efekty mojej pracy w PIR.