Omen - Cholera! Gdzie ja jestem?! Jerry poderwał się z posłania

Transkrypt

Omen - Cholera! Gdzie ja jestem?! Jerry poderwał się z posłania
Omen
- Cholera! Gdzie ja jestem?!
Jerry poderwał się z posłania, rozdziawieniem ust dając wyraz swemu zdziwieniu.
- To ci dopiero motyw - powiedział do siebie - to pewnie przez ten dziwny napój niczego nie
pamiętam. Jak on się nazywał? ... Ambia ... nie ... Umbria ... nie, ten Slick zawsze ma jakieś
wynalazki, a obiecywałem sobie nigdy więcej żadnych świństw.
Jerry zaczął się rozglądać dookoła. Znajdował się w zaniedbanym pomieszczeniu, ze ścian sypał się
tynk, miejscami było widać nagie cegły. Siedział na całkiem nowym łóżku polowym, przykrytym
zużytymi szmatami, które stanowiły posłanie. - Gdzie ja do cholery jestem?! Zaklął tym razem na
cały głos. Ledwie zaczął się gramolić z miejsca, gdy do nory, bo tak można by określić to miejsce,
wpakowała się jakaś postać w starych, podartych łachach. Jerry spojrzał na twarz przybysza i po
chwili rozpoznał w nim swojego kumpla – Slicka.
- Hej Slick, a Ty się, cholera, z choinki urwałeś? - spojrzał raz jeszcze na swoje "posłanie" i dodał –
Co to jest? Co to za nora?
Slick wydał z siebie dziwny charchot , jakby chrząknięcie i odezwał się ochrypłym głosem:
- Jak się czujesz? Znaleźliśmy cię wczoraj niedaleko stąd. Chyba straciłeś przytomność z
pragnienia.
Jerry spojrzał spode łba na Slicka i wycedził:
- Kaca mam po tym twoim "wynalazku". Co to było? Ubria... Umbika... Jedno jest pewne, już nigdy
nie nabiorę się na te twoje świństwa! - dodał z rozżaleniem w głosie.
Slick nadął na chwilę policzki, po czym z głośnym „pufnięciem” wypuścił powietrze z ust.
- Nie wiem, o co ci chodzi - dostałeś najlepsza wodę, jaką mamy od czasu "Godziny Zero".
- Godziny zero? Co tu jest grane? To jakiś kawał prawda?
Jerry zaczął się przyglądać bacznie Slickowi. Na twarzy starego druha zauważył o wiele więcej
zmarszczek niż zazwyczaj, skóra była bardziej blada i chropowata, a w tych szmatach wyglądał na
bardziej przygarbionego i starszego o dwadzieścia lat.
- No dobra wynośmy się stąd, koniec tych cyrków!
Na te słowa Slick wyszedł na zewnątrz. Jerry ruchem pełnym odrazy zrzucił z siebie coś
niewiadomego koloru, co kiedyś pewnie było kocem i wyszedł z pomieszczenia. Przed wyjściem
czekał na niego z zasępioną miną stary druh z zespołu IDSEA: "Instytutu Do Spraw Energii
Atomowej". Jerry zauważył, że znajdują się w podziemiach instytutu, który miał służyć w
przyszłości jako schron. Zwrócił się do Slicka z uśmiechem:
- Dobry kawał, he he, udało Ci się stary, poddaję się, masz mnie... A teraz chodźmy już na górę, bo
czuję, że muszę się napić.
Slick wcale nie wydawał się wesoły, co więcej jakby wyraźnie posmutniał po słowach kolegi.
- Boże to ty naprawdę nic nie pamiętasz? - zapytał z goryczą w głosie - Całej tragedii?
- Jakiej tragedii? O czym ty mówisz? Czy tak długo byłem nieprzytomny, że coś mogło się
wydarzyć?
Rozejrzał się po ścianach korytarza i dodał:
- Przydałby się tu porządny remont, bo to wygląda jak speluna, a nie schron.
Slick zacisnął usta, po czym powiedział:
- Chodź zaprowadzę Cię do innych.
- A co, ja nie trafię? Ułomny jestem? - I z gestem wściekłości ruszył przed siebie korytarzem ku
wyjściu na górę.
Dwadzieścia metrów i był już przy drabince na górę. Wspiął się szybko i zaczął otwierać właz,
który był zamknięty na specjalne zasuwy od wewnątrz. Szybko się z tym uporał, pchnął pokrywę i
wyjrzał na zewnątrz. I osłupiał... Jego oczom ukazały się resztki rozwalonych murów Instytutu, a
przez wyrwę na wysokości oczu ujrzał miasto... Detroit. Miasto szczęścia, rozwoju, miasto kultury i
wielkich pieniędzy. Jego rodzinne miasto. Teraz jednak było to miasto ruiny, zagłady, śmierci...
Nagle odrętwienie minęło, Jerry zsunął się bezwolnie drabinką na dół, a za nim słychać było łomot
zatrzaskującej się klapy włazu. Slick czekał już na dole.
- Naprawdę nie pamiętasz? Pojechałeś po wyniki badań okresowych do szpitala. Miałeś ostrą
biegunkę, pamiętasz? Lekarz skierował Cię na badania... od tamtego czasu Cię nie widzieliśmy.
Jerry przełknął ślinę i powiedział suchym głosem:
- Co tu się stało Slick? Gdzie są wszyscy?
- Wszyscy ? Przeżyli tylko ci, którzy zdążyli zejść do piwnicy... Ja, Steve, Jack... Jack po 20 dniach
zmarł, Steve ledwie zipie, a Ja też zaczynam już chorować.
- Chorować? Na co?
- Choroba popromienna Jerry... Od bombardowania... Stany to jedna wielka ruina.
- Jak to rui... Bombardowanie atomowe?
Jerry stał jak osłupiały. Przecież ich instytut pracował właśnie by zapobiegać takim konfliktom - jak
widać na darmo.
Wtem rozległ się potężny huk. Potem nastąpił błysk...
***
Jerry zerwał się z łóżka zlany potem. Rozejrzał się po pokoju, wszystko było na swoim miejscu.
Leżał w swoim wygodnym łóżku zawinięty w miękką kołdrę. Uff... ale koszmar - pomyślał. O
godzinie ósmej był już w instytucie przy swoim stanowisku pracy. Właśnie przeglądał dane
kompleksu elektrowni atomowych w Polsce, gdy przyszedł Slick.
- Cześć chłopie! - zagadnął Jerry'ego - coś marnie wyglądasz, chyba nie pomogło Ci moje
lekarstwo?
- A cześć Slick, chyba nie.
Jerry sięgnął do torby i wyciągnął małą buteleczkę, która dostał wczoraj wieczorem od Slicka. Na
etykiecie widniał napis: "Ubik - środek na obstrukcję". Dodał do Slicka:
- Po tym świństwie miałem tylko koszmary, lepiej będę się trzymał lekarstw od prawdziwego
lekarza.
- Hm, a propos: dzwonił doktor Benton ze szpitala miejskiego. Masz dziś o dwunastej zgłosić się do
niego po wyniki badań.
Kamilos
11.2006

Podobne dokumenty