Jedyny taki pociąg
Transkrypt
Jedyny taki pociąg
Jedyny taki pociąg Utworzono: czwartek, 12 grudnia 1996 MAURETANIA: Podróż "tasiemcem" Jedyny taki pociąg Trzy lokomotywy i niezliczona liczba wagonów-węglarek, ciągnących się na blisko dwa i pół kilometra. Tak wygląda najdłuższy pociąg na świecie. Pokonuje codziennie 675-kilometrowy odcinek torów kolejowych, biegnących przez pustynne bezdroża mauretańskiej Sahary. Dworzec kolejowy w Nuadhibou, drugim - po stolicy - mieście Mauretanii i jedynym w całym kraju porcie morskim, w niczym nie przypomina budowli, jakie zwykliśmy określać tym mianem. Usytuowano go pośrodku piaszczystego, szerokiego zaledwie na kilka kilometrów półwyspu, który wżyna się w Ocean Atlantycki. Wokół jednego toru kolejowego nie ma peronów - do pociągu wsiada się wprost z piaszczystej wydmy, a kasa biletowa znajduje się pod prowizoryczną wiatą. Zresztą i tak nikt z niej nie korzysta. Pociąg, który tu kursuje, dowozi do portu rudę żelaza z oddalonej o kilkaset kilometrów kopalni w Zuaret i składa się niemal wyłącznie z węglarek. Wyjątkiem jest jeden wagon pasażerski doczepiany zaraz za lokomotywami, ale jest on zawsze tak zatłoczony, że nie sposób do niego wejść. Ponadto za przejazd w nim trzeba zapłacić, decydując się natomiast na podróż w węglarce unikamy wszelkich opłat. Nic więc dziwnego, że większość podróżnych woli jechać "na gapę" w wagonie towarowym, niż płacić za przejazd i cisnąć się w zatoczonym przedziale pasażerskim. Podróżowanie w Mauretanii nie należy do rzeczy łatwych i przyjemnych, ale Mauretańczycy - mieszkańcy kraju, gdzie nie ma drogi łączącej dwa główne miasta i ani jednego autobusu, cieszą się z tego, co mają. I podkreślają dumnie, że choć towarowy, to "ich pociąg" jest najdłuższy na świecie. Cały skład ciągnie się bowiem na przeszło 2000 metrów, a w chwili największego zapotrzebowania na rudę żelaza jego długość sięga nawet dwóch i pół kilometra! Ta jedyna w kraju (i jedna z nielicznych w tej części Afryki) linia kolejowa powstała na początku lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, by połączyć pustynną kopalnię rudy żelaza w Zuaret z portem morskim w Nuadhibou. Zresztą historia samej kopalni jest nie mniej ciekawa. Początkowo zakładem zarządzało międzynarodowe konsorcjum, a sama Mauretania ciągnęła z niego raczej symboliczne korzyści. Kolosalne zyski, osiągane m.in. dzięki skandalicznie zaniżonym płacom pracowników, transferowane były niemal w całości za granicę. Źle opłacani mauretańscy górnicy dość często organizowali więc akcje protestacyjne. Kiedy pod koniec lat sześćdziesiątych armia krwawo stłumiła dwumiesięczny strajk (zginęło wówczas ośmiu górników), opinia publiczna poparła żądania protestujących i stało się jasne, że kwestię kopalni w Zuaret trzeba jakość rozwiązać. Równoczesny kryzys polityczny i ekonomiczny, jaki nawiedził Mauretanię w początkowych latach siódmej dekady ubiegłego stulecia, przyczynił się do podjęcia decyzji o nacjonalizacji wydobycia krajowych złóż żelaza i utworzenia spółki o nazwie Soci÷te Nationale de l`Industriale et de Mines, która zajęła się eksploatacją pokładów rud żelaza. Obecnie państwo w dalszym ciągu posiada 51 procent udziałów w spółce, zaś blisko jedna trzecia dochodów kraju pochodzi właśnie z eksportu rud żelaza. Przez te kilkadziesiąt lat historii zakładu wiele się zmieniło. Jedno tylko pozostało bez zmian - pociąg, który z codzienną systematycznością dowozi rudę z położonej w głębi pustyni kopalni do portu w Nuadhibou. Dworzec tego siedemdziesięciotysięcznego miasta tętni życiem już od rana. Jednak naprawdę tłoczno i gwarno zaczyna się robić koło południa. Mniej więcej bowiem w tym czasie przejeżdża tędy załadowany rudą pociąg z Zuaret. To znak, że już niedługo w odwrotnym kierunku pojedzie drugi - pusty skład. Wszyscy gromadzą się więc tłumnie jak najbliżej torów, zajmując "strategiczną pozycję", które pozwala później szybko zająć dogodne miejsce w węglarce. Trzeba się śpieszyć, bowiem pociąg nie ma ustalonych godzin przyjazdu i odjazdu. Maszynista, znajdujący się dwa kilometry z przodu, nie ma pojęcia, czy wszyscy się już załadowali, po kilkuminutowym postoju rusza po prostu w dalszą drogę. Pierwsze minuty pełne są radosnego oczekiwania, jednak po chwili każdy uzmysławia sobie, że podróż wcale nie będzie przyjemna. Pustynny wiatr w połączeniu z pędem pociągu powoduje, że w powietrzu latają miliony ziarenek piasku, wciskających się w uszy, usta i oczy, a ich bolesne ukłucia czuje się na całej skórze. Wszyscy opatulają więc swoje głowy turbanami, zakrywając szczelnie każdy kawałek ciała i układają się płasko na podłodze, zakrywając się dodatkowo kocami. Jeden z czterech kątów węglarki przeznaczany zostaje na prowizoryczną toaletę, z której korzysta się na widoku innych. Nikogo to jednak nie dziwi, bo każdy - wcześniej, czy późnej - stanie przed koniecznością skorzystania z tego przybytku. Wyjątkiem są kobiety, które godnie czekają do zapadnięcia zmroku. Co jakiś czas słychać znajomy stukot wagonów, stopniowo zbliżający się do naszej węglarki. Jeszcze chwila i da się wyczuć charakterystyczne szarpnięcia kolejowej kawalkady. To znak, że zbliża się postój. Co kilka godzin pociąg zatrzymuje się w najmniej spodziewanych miejscach, pośrodku kompletnego pustkowia, gdzie prócz nieprzebranych łach pustynnego piachu, przegrodzonych z rzadka kamienistymi hamadami (pustynia kamienista - przyp. red.), nie ma dosłownie nic. Mimo tego na każdym postoju z wagonów gramolą się dziesiątki ludzi wraz ze swym dobytkiem, by po chwili spędzonej na sprawdzeniu bagażu i przyszykowaniu się do dalszej drogi, udać się przez pustynne bezdroża w sobie tylko znajomym kierunku. Pociąg tymczasem jedzie dalej wkraczając powoli w wieczorny mrok. W bezksiężycową noc nie widać nic. Nawet na metr. Pustynia pokrywa się kompletną ciemnością i tylko stłumiony oddech sąsiada przypomina nam, że nie jesteśmy tu sami. W dodatku robi się potwornie zimno. W ciągu nocy pustynia wychładza się bardzo szybko, tak że różnica temperatur między dniem a nocą dochodzi czasami do 30Đ40 stopni. Wszyscy tulą się do siebie, zagrzewając się z rzadka piosenkami i czekają, aż pociąg dowiezie ich do miejsca przeznaczenia. Tekst i zdjęcia: Jarosław Tondos