Władca Pierdzieli - Jeszcze tego nie słyszałeś

Transkrypt

Władca Pierdzieli - Jeszcze tego nie słyszałeś
Jakub Gańko • Władca pierdzieli
Drużyna Murzyna
Czarnoskórego Dżonego obudził krzyk:
- Wstawaj Dzony! Musimy uciekad! Zalaz tu będzie smok!
- Co, o czym ty mówisz? – powiedział Dżony łapiąc się za głowę i próbując wstad.
- Fladnag plóbował go powstzymad, ale smok go zabił. Lada chwila może tu byd! Lus w
koocu te swoje cztely litely i uciekaj ze mną!
- Ale gdzie ja jestem?! Co ja tu robię?! O jakim smoku ty cały czas pierdzielisz i kto to
jest ten Fladnag?!
- Chodź, widzę że nieźle obelwałeś od tego u-Lukpchaja, wsystko ci opowiem po
drodze.
Dżony Psikuta stanął jednak stanowczo i nie miał zamiaru nigdzie uciekad.
- No co ty odpieldzielas, życie ci nie miłe?!
- Najpierw chcę wiedzied kim jesteś i jak to jest do jasnej cholery, że jeszcze przed
chwilą byłem w Hiszpanii, a teraz jestem tutaj!
- Nie mamy czasu! Zalaz tu będzie smok, nie pojmujes tego?!
Wtem przed chłopakami, a w zasadzie to mężczyznami, pojawił się jedyny normalnie
ubrany w tej powieści człowiek. Miał kraciastą koszulę (czerwoną w czarną kratkę, jeśli kogoś
interesują szczegóły) i trzymał w ręku stos zabazgranych kartek.
- No, wreszcie ktoś normalny! – powitał mężczyznę Dżony. – Słucham pana?
- Ja… eee… nic, tylko chciałem wam powiedzied, że nie musicie się tak spieszyd, bo nie
będzie żadnego smoka.
- Jak to nie będzie? – wrzasnął oburzony towarzysz Dżonego.
- Nie będzie i już. Peter dzwonił przed chwilą i mówił, że musimy oszczędzad, bo się
budżet na efekty specjalne kurczy w zastraszającym tempie.
- Aha. Ale na bank go nie będzie? – upewniał się (sądząc po ubiorze) rycerz.
- Na pewno.
- Czyli nie musimy tak gnad?
- Nie.
- Aha. Fajnie. Dzięki za informację.
Mężczyzna szybko gdzieś zniknął, a Dżony z rycerzem zaczęli iśd powolnym
spacerkiem. Dżony jednak szedł z trudnością, gdyż uciskały go gacie i to w tym miejscu, w
którym ten fakt najbardziej przeszkadza.
- Co to kurde ma byd? Czuję się jakbym się przeniósł do jakiegoś erpega! I do tego
mnie jeszcze gacie piją!
- Chodzi ci o Jedyne Gacie? Jesteś ich powielnikiem. Musis ich stzec! Pamiętas, co
mówił Fladnag? „Jedne by wsystkie zlozumied, Jedne by wsystkie mied, Jedne by wsystkie
podelwad i w ciemności zgwałcid, W Klainie Molda(l), gdzie zaległy cienie…”
- Ja to muszę nosid? Przecież one są ze trzy numery za małe! A w ogóle to kim jest ten
cały Fladnag?
1
www.cth.boo.pl
- Tak, nie możes ich zdjąd. Uważaj zwłasca w kiblu, jak będziesz…
- Dobra, dobra. Mów mi natychmiast kim jest Fladnag.
- Fladnag był wielkim calodziejem i nasym pzewodnikiem. Widzis, lond-El, klól elfów,
zwołał taką wielką naladę u siebie w Lywindale. Tam wyblano pięciolo ludzi, któzy będą
stzegli Jedynych Gaci. Ty jesteś ich powielnikiem, a my mamy cię ochlaniad. Musiz ją zniscyd,
wzucając ją do Góry Pieldzenia. W jej wnętzu panuje stlasny odól, bo olki się tam zbielają i
lobią zawody w pieldzeniu. Wies, kto cęściej będzie pieldział.
- A kim ty tak właściwie jesteś?
- Ja jestem Alagoln, syn Alatopolna.
- A jak byliście w tym Rywindale, to kogo ten cały rond-El wybrał do tej drużyny?
Powiedziałeś „pięcioro”, więc musi byd z nami jakaś laska.
- Ja, ty, Fladnag, Gnili i Nalwana.
- Nalwana?
- Tak, Nalwana. Ale zapomnij o niej, ona jest moja. Wies, że ona, jak się miałem z nią
całowad, powiedziała mi, że chce ze mną chodzid? Ale jej ojciec, lond-El, nie chce jej
pozwolid, bo jak ona się zwiąże z innym mężcyzną, to nie będzie już nieśmieltelna, bo ona
jest elfem i jest nieśmieltelna, wies?
- Tak, to bardzo ciekawe… Mam jeszcze jedno pytanie: dlaczego tak seplenisz?
- To u mnie lodzinne. Widzis, jak mój pladziadek, Wisildul, walcył z takim złym panem,
Sajgonem, tym co o nim w kółko mówią, że lobi sajgonki z kotów, to mu on wybił ząb. I
wtedy zacął seplenid. Potem każdy jego potomek lodził się bez zęba i seplenił. Musimy
dotzed do Flankolnu, tam powinni cekad na nas Gnili i Nalwana.
- Dobra, to przyspieszmy.
Dżony biegł z Alagolnem. Po drodze wymieniali się opiniami na różne tematy i
zapoznawali ze sobą nawzajem.
- Alagolnie? – rozpoczął Dżony rozmowę.
- Tak?
- Co to jest ten Frankorn?
- To taki duży las. Wsyscy się boją tam chodzid, bo klążą legendy, że żyje tam lasa
pentów.
- Pentów?
- Tak, pentów. Pentowie, to takie dzewa. Od zwykłego dzewa lóżnią się tylko tym, że
chodzą, gadają i lobią pento.
- O, to fajnie. A za darmo?
- Pento? Tak, z tego co wiem za dalmo. O, już jesteśmy na miejscu.
Dżony i Alagoln zatrzymali się przed wejściem do lasu. Przy lesie stał koo, a przy nim
niski, brodaty facet z cepem w ręku i wysoka, ciemnowłosa kobieta, lecz jak na oko Dżonego
trochę zbyt pulchna, no i on wolał laski w swoim kolorze.
- Wreszcie jesteś Alagolnie. Ile czasu można walczyd z jakimś głupim smokiem, co?
Patrz, przez ciebie spóźnię się do tego sklepu z szatami w Prochanie. – przywitała
wędrowców i oparła się o drzewo – Patrz, przez ciebie złamałam sobie paznokied! Ty
szowinistyczna męska świnio! Aaaaaaa!!! To drzewo się rusza!!! Alagoln ratuj!!! – wrzasnęła i
rzuciła się na Alagolna.
- Ech – drzewo sapnęło i z trudem rozpoczęło rozmowę – Witam wędrowcy w
Frankornie. Jestem jednym z ostatnich z rasy pentów. Czego tu szuk… O! Widzę, że jest z
wami piękna niewiasta…
2
www.cth.boo.pl
- Odwal się ode mnie zboczony drzewcu, bo mój chłopak, Alagoln, wyjmie swój miecz,
posieka cię na drobne kawałki i da na pożarcie kornikom! A on ma wielki miecz! Naprawdę
ogromny! Jeszcze takiego nie widziałeś!
- Kochanie, ten pent chciał byd tylko miły… – powiedział Alagoln.
- Ty siedź lepiej cicho! – skarciła rycerza Narwana, po czym zwróciła się do penta – a
ty palnij jeszcze raz coś takiego, to mój chłopak ci zasadzi takiego kopa w dupę, że polecisz na
księżyc, gdzie na pewno ktoś już na ciebie czeka.
- Ach, masz charakterek, lubię takie. Udajesz nie do zdobycia, co? No to jak? Pento od
penta?
- Alagoln, weź mu coś powiedz! Jak możesz tak biernie słuchad, jak ktoś obraża twoją
ukochaną?!
- Nalwano, skalbie…
- Słyszysz?! On mnie kocha! Ciebie pewnie nikt nigdy nie kochał, nie wiesz co to
znaczy. Miałeś trudne dzieciostwo, a teraz nikt cię nie chcę bo jesteś drzewem! Alagoln,
dajmy sobie spokój z tym całym Frankornem i jedźmy już do Prochanu, bo na prawdę
zamkną ten sklep… Tobie też powinno zależed, przecież sam mówiłeś, że w Prochanie są
najlepsi dilerzy…
- Nalwano, elfku ty mój kochany, musimy iśd do Flangolnu, bo tamtędy jest po dlodze
do Góly Pieldzenia… A co do plochów, to jesce mam tlochę…
- A co bierzesz, że tak spytam? – że tak spytał Dżony.
- Sztlyms, papielek, blązik, maloko, afgani… ostatnio populalne są PKG.
- PKG? Co to?
- Och, to nowa odmiana LSD. Wymyślili ją południowcy, ponod coś tam namiesali, dali
więcej kwasu lizergowego. Nawet niezłe, tak wali po dyni, że zapominas jak się nazywas, a
mózg to w ogóle pzestaje istnied. Chces kreskę?
- No, spoko. Po ile?
- Cypiendziesio…
Nagle coś zabrzęczało.
- Ups, it’s my biper – odezwał się po raz pierwszy niski, brodaty mężczyzna z cepem w
ręku. Wyjął zza pazuchy małe, szare, prostokątne urządzenie. Spojrzał na jego mrugający
ekran i zwrócił się do Alagolna:
- Alagoln, mam ochotę na kufel dobrego, zimnego, krasnoludzkiego piwa! Jedźmy do
Helmowego Jaru…
- Helmowego parowu, palancie! Od czasu, gdy tłumaczy nas pan Łozisław Jerzyoski,
znany w niektórych kręgach jako Jerzy Łozioski, mówimy na to Helmowy parów! – odezwała
się Narwana – Alagoln, nie słuchaj Gnilego, jedźmy do Prochanu…
- Nie wiem, gdzie mamy jechad… Dzony, ty jesteś powielnikiem gaci, zadecyduj gdzie
wylusamy.
- Eeee… wiecie, to nie jest dobry pomysł. Ja nie mam pojęcia o czym wy gadacie. Ta
twoja babka, całkiem niezła bo lubi prochy jak ja, ale coś pierdzieli wciąż od rzeczy, ten niski
wygląda mi na niezłego pijaka… Jeszcze jakieś gadające drzewa-pentoroby. Nie, ja stąd idę.
O, ta droga na lewo wydaje mi się wygodna… – powiedział Dżony i ruszył w stronę Prochanu.
- O, widzisz? To jest dopiero mężczyzna. W jednym zdaniu podsumował nasze
położenie i zadecydował, że powinniśmy iśd do Prochanu. Miałbyś się czego uczyd od niego,
Alagolnie. – rzekła Narwana i podbiegła do Dżonego.
3
www.cth.boo.pl
- Dżony jesteś, co nie? Masz dziewczynę? Co ja gadam, taki facet jak ty na pewno nie
może się od nich opędzid… Może byś się jednak umówił ze mną, co? Znam takie fajne miejsce
w Prochanie…
- Ej, mała! Spokojnie. Ja tu się czuję strasznie obco, czaisz? Najbardziej to mi brakuje
mojej kolekcji płyt 2Paca… – wystękał Dżony, a jego podbródek zaczął drżed. W koocu nie
wytrzymał i usiadł na ziemi. Rozpłakał się.
- Słuchaj, nie wiem o co chodzi z tymi płytami i tym czymś z dwójką w nazwie, ale
mam chyba coś, co ci może poprawid humor… – Narwana przysiadła obok niego, zdjęła z szyi
piękny wisiorek i dała go Dżonemu. – Trzymaj, dostałam go od swojego ojca, rond-Ela.
Przynosi mi nieśmiertelnośd…
- Czyli mnie okłamałaś?! Jakbyś się ze mną związała, to byś dalej była nieśmieltelna,
tak? To ten wisiolek dawał ci wiecne życie? Ty dziwko! Ty suko, jak mogłaś! Między nami
wsystko skoocone!!! – wydarł się na całe gardło Alagoln.
- Między nami jest wszystko skooczone od momentu, gdy w moim życiu pojawił się
Dżony. Zobacz jaki on jest wrażliwy. Ty nie jesteś zdolny do takich uczud!
- Nalwano, jak twój ojciec się dowie co zlobiłaś, to cię wydziedzicy.
- Nie zrobisz tego… jesteś zbyt tchórzliwy!
- Mylisz się… – stwierdził Alagoln i wyjął z kieszeni komórkę. Wystukał numer na
klawiaturze i przyłożył telefon do ucha:
- lond-El? Twoja córka mnie zuciła. Tak, wiem. Ale znalazła sobie nowego. I dała mu
swój wisiolek. Jak to dlugi? Co? Halo? lond-El?! Lozłącył się cham, no.
- Wiedziałam, że się bardzo ucieszy, że cię rzuciłam. A takich wisiorków to on ma na
pęczki, wiesz?! Zejdź mi z oczu!
- Pożałujes tego wsystkiego! Pójdę do swojego chłopaka, Gejomila. Opowiem mu
wsystko ze scegółami! On jest władcą Kondomu i cię zabije ze swoją almią!
- Jesteś gejem?!?!?!
- Nie, biseksualistą. Pożałujes, zobacys. Lepiej by było, gdybyś się nigdy nie ulodziła.
Lepiej dla ciebie ocywiście.
- Gadaj sobie co chcesz. Ja ma teraz prawdziwego mężczyznę, Dżonego. On mnie
obroni!
- Narwano, słuchaj… ja nie chcę byd sprawcą żadnych konfliktów w twojej rodzinie…
ja marzę tylko o tym, aby dostad się wreszcie do domu… – odezwał się Dżony, który zdążył
już otrzed łzy.
- Nic nie mów kochanie. Gnili! Zdejmij pęto z nóg konia. Jedziemy do Rywindale.
- Tak jest, Narwano. – odpowiedział Gnili.
- A ty zostaniesz tu z tym pentem. Jak jesteś biseksualistą, to pewnie preferujesz i
takich. Na pewno się zaprzyjaźnicie, penciarze wy jedni. – rzuciła na pożegnanie Narwana i
wsiadła razem z Gnilim i Dżonym na konia. Ruszyli w stronę Rywindale.
Po drodze Dżony nie mógł się powstrzymad i zaczął walid konia po tyłku, ale Gnili
szybko mu kazał zaprzestad tego arcyciekawego zajęcia, gdyż należy do stowarzyszenia nie
bijących zwierząt. Dżony i Narwana poznali się lepiej. Spędzili ze sobą wiele miłych chwil, aż
Psikuta pierwszy raz w życiu się zakochał. Na dodatek, jego wybranka też go kochała. Jednak
miał pewne wątpliwości. Narwana w ogóle nic nie mówiła o sprawach łóżkowych. Pewnego
dnia nie wytrzymał i zapytał wprost:
- Narwano, jak to jest u was elfów z… no wiesz… tymi sprawami.
Narwana spojrzała się na niego. Po chwili namysłu odpowiedziała:
4
www.cth.boo.pl
- No wiesz… tak jak u ludzi. A, wiem o co ci chodzi. Tak, elfy mogą dopiero po ślubie.
My jesteśmy chyba na najlepszej drodze, nie?
- No, tak. Jeśli rond-El mnie zaakceptuje…
- Na pewno cię zaakceptuje.
- No, nie byłbym taki pewien, w koocu jestem człowiekiem.
- No i co z tego? Przecież już wiesz, że to ten amulet dawał mi nieśmiertelnośd.
- No tak, ale… Nie wiem czy to był dobry pomysł.
- Masz jakieś wątpliwości?! – spytała gniewnym tonem Narwana.
- No bo ja chcę do domu… i do płyt 2Paca!
- Rozumiem. O, patrz. Jesteśmy już przy Rywindale.
- Wreszcie.
Koo stanął przed ogromnymi drzwiami prowadzącymi do Rywindale. Gnili wstał z
konia i powiedział:
- Ja jestem krasnoludem, więc lepiej nie będę tu wchodził. Idę do Helmowego Jar… –
Narwana spojrzała na niego zbulwersowana – znaczy Parowu.
- Na piechtę? – spytał Dżony.
- No, wielkiego wyboru nie mam. Dobra, to idę. Miłego pobytu w Rywindale.
- Nara! – wrzasnął na pożegnanie Dżony. Narwana za to stanęła przy strażniku bramy
i zaczęła z nim rozmawiad w dziwnym, niezrozumiałym dla Psikuty języku.
- Możecie przejśd – zwrócił się do wędrowców strażnik, już w ludzkiej mowie. Wrota
do Rywindale otworzyły się, a Dżony i Narwana nie zwlekając, czym prędzej przez nie
przeszli.
Nie Wierzę!
Już przy samym wejściu przywitał ich wysoki elf, z dwoma zwisającymi warkoczami.
- Nie wierzę! Wreszcie powróciłaś do domu, Narwano. Widzę, że nie jesteś sama. To
jest pewnie Dżony, kolejny twój wybranek po Alagolnie.
- Tak tato, to jest Dżony. – Narwana szturchnęła go łokciem.
- Elo, Dżony jestem. – odpowiedział Dżony, starając się byd kulturalnym. – Chwilunia,
ja pana skądś znam… Pan nie jest przypadkiem tym agentem ze Szmatrixa?
- Plotki i pomówienia, chłopcze.
- Nie wierzę…
- Ekhm… Tja, chodźcie do domu, bo tu się zimno robi.
Razem we trójkę weszli do małej chaty, będącej domem rond-Ela. Chata tylko z
zewnątrz wydawała się mała. W środku wiły się setki korytarzy, prowadzących do ogromnych
sal. Narwana i Dżony szli za rond-Elem, by się nie zgubid, i doszli do wielkiej sali, na środku
której stał długi stół. Na stole roiło się od wszelkiego rodzaju potraw, lecz Dżony od razu
zwrócił uwagę na duży wybór trunków.
- Ja pierdzielę, jabol, bimber, piwo, winiacz, nie wierzę, ile tego jest?! – nie
wytrzymał.
- To co Dżony? Po kielichu na dobry początek? – spytał rond-El, nalewając już do
dwóch kieliszków dużą ilośd jabola.
5
www.cth.boo.pl
- Nie wierzę! Od razu przechodzisz z gościem do chlania. Może zjedzmy coś najpierw…
Wybacz Dżony, ale mój tata już taki jest. Ma słabośd do alkoholu…
- Nie wierz… hyp… Znaczy, nie szkodzi… hyp… Narwano… hyp – odpowiedział Dżony,
po wypiciu już całej butelki wiśniówki.
- Wiziz jagi miiiły gosid? Hyp! – poparł Psikutę nieźle upity już rond-El. – Porzegaj jak
siiii pogażę dragi, jagiiie tu mamy!
- W takim razie wy tu sobie pijcie i dpajcie, a ja pójdę zobaczyd co tam u moich
przyjaciółek.
- Idź babo, idź. My tu z Dżonym sobie pogadamy jak chłop z chłopem.
Gdy tylko Narwana wyszła, rond-El rozpoczął rozmowę:
- I co Dżony? Podoba ci się moja córka? Dam ci radę, bo widzę że jesteś porządny
gośd, nie jakiś fagas jak ten jej poprzedni, Alagoln. Słuchaj, teraz to może i jest wam dobrze,
ale ta moja Narwana to okropna baba jest. Mówię ci, nie będziesz miał z nią chłopie łatwego
życia. Daj sobie z nią spokój. Ja mogę ci załatwid… wiesz, tu w Rywindale mamy bardzo ładne
elfki…
- Ale ja kocham Narwanę.
- Nie wierzę! To się tak tylko mówi, zobaczysz co my tu mamy i od razu zmienisz
zdanie. – rond-El wyciągnął komórkę:
- Memory, siks, najn. Rond-El. – schował komórkę – i wszystko jasne.
Drzwi się otworzyły i do sali weszły dwie, piękne elfki. Jedna podeszła do rond-Ela i
zaczęła go masowad po plecach, druga zaś ruszyła w stronę Dżonego.
- Nie wierzę! Miałeś rację rond-El. – powiedział Dżony jeżdżąc wzrokiem po elfce i
poddając się w koocu jej pieszczotom.
Psikuta obudził się następnego dnia w łóżku. Obok niego leżała nieznajoma z
poprzedniego wieczoru. Dżony nie chciał jej budzid, więc spróbował drugą stroną wstad z
łóżka, lecz spojrzał dół i zobaczył pod swoim wyrem drugie łóżko, na którym leżał rond-El i
jego elfka. Zszedł po drabinie, którą zauważył dopiero teraz u stóp łoża i obudził delikatnie
rond-Ela. Ten chrapnął, mruknął coś w niezrozumiałym języku i otworzył oczy.
- rond-El, wstawaj. Musimy pogadad.
- Ale o czym? Nie wierzę, czyżby nie podobały ci się przeżycia z tej nocy?
- Właśnie o to chodzi, że nic nie pamiętam. Upiłeś mnie do nieprzytomności, a teraz
się budzę w łóżku z nieznaną mi kobietą.
- Kwestia przyzwyczajenia, ja tak mam codziennie…
- Wstawaj, musimy pogadad o Narwanie.
- O cholera! A jak ona cię szuka? Kurde, o tym nie pomyślałem… Dobra, już wstaje.
Rond-El wstał szybko z łóżka, lecz z wrodzoną u elfów delikatnością i gracją, by nie
obudzid swej towarzyszki. Ubrał się i poszedł z Dżonym do swojego gabinetu.
- Słuchaj, ja ci powiem, że jak moja córka się dowie o tym, co miało dziś miejsce w
nocy, to jesteś trupem. Uciekaj stąd lepiej. Masz, weź to. Przyda ci się. To jest rzondło, krótki
miecz złodziejski. Tam są drzwi. Żegnaj, Dżony. I niech koc będzie z tobą!
- Chyba ci się filmy popierdzieliły, rond-El.
- Eee… racja. No to powodzenia.
- Dzięki.
Dżony schował za pazuchę rzondło i ruszył w stronę wyjścia. Przy wyjściu z Rywindale
zauważył kłócącego się ze strażnikiem Alagolna. Schował się za ścianą i nasłuchiwał:
6
www.cth.boo.pl
- Mówię ci kletynie, że jestem narzeconym Nalwany, cólki lond-Ela! A to jest mój…
przyjaciel, Gejomil. On jest władcą Kondomu.
- Nie wierzę! Przykro mi, ale nie mogę was wpuścid na teren królestwa Rywindale.
- Ja to załatwię, Alagolnie – odezwał się Gejomir i począł machad ręką przed oczami
strażnika.
- Możecie wejśd.
- Możecie wejśd. – powtórzył strażnik.
- Otwieram wam wrota.
- Otwieram wam wrota.
- Miłego pobytu w Rywindale.
- Miłego pobytu w Rywindale.
Wrota do elfowego królestwa stanęły otworem. Alagoln wraz z armią Gejomira weszli
do środka, lecz Gejomir rzucił jeszcze na pożegnanie strażnikowi:
- Jestem palantem.
- To wiem i bez twojego machania ręką. – odpowiedział strażnik i zniknął w małej
budce koło wrót.
Dżony ruszył też do wyjścia, lecz po drodze nadepnął na gałąź.
- Gejomirze, chyba coś słyszałem. – powiedział Alagoln.
- Tak, ja też to słysałem.
- Panie Gejomirze, mamy tu intruza! – potwierdził żołnierz, trzymając w uścisku
Psikutę. – Znaleźliśmy go tu, niedaleko wejścia.
- To on! To on odbił mi Nalwanę! Pożałujes gnojku! Ale najpielw Nalwana.
- Trzymajcie go mocno, żeby nie uciekł – rozkazał żołnierzom Gejomir. – Ruszamy na
zamek!
- Ruszamy na zamek!!! – wrzasnęli chórem żołnierze.
- Porwali piwo Warka! – wydarł się pijany żołnierz.
- Nie wierzę!!! – wydarł się, stojący obok pijanego, żołnierz.
Wszyscy ruszyli do chaty rond-Ela. Żołnierze rozproszyli się po całym wnętrzu
elfowego pałacu, a Alagoln i Gejomir zostali na środku, przy wejściu i czekali na meldunki
żołnierzy. Żołnierze Gejomira przeszukiwali całą chatę i zabijali wszystkich elfów, których
napotykali po drodze. W koocu komórka Alagolna zadzwoniła:
- Alagoln, słucham.
- Panie, mamy dziewczynę.
- Nie wierzę, tak sybko? Wspaniale. Już do was idziemy. Gejomirze, chodź, znaleźli
Nalwanę.
We dwóch ruszyli korytarzem do sali, z której dzwonili żołnierze Gejomira. Gdy doszli
do niej, Alagoln od razu się zwrócił do Narwany:
- Mówiłem ci, że pożałujes. Nie zabiję cię tu na miejscu, będzies umielad powoli, w
oklopnych mękach.
- Nic mi nie zrobisz! Żołnierze mojego ojca zabiją ciebie i twojego Gejomira, a ja będę
z uciechą patrzyd na waszą śmierd!
- Nie byłbym taki pewien… – odparł z satysfakcją na ustach Alagoln, a do sali weszło
dwóch żołnierzy, trzymających rond-Ela.
- Tato! – wrzasnęła Narwana.
- Córko, nic nie możemy zrobid! Ten Alagoln wymordował wszystkich elfów! Kurde,
żebyś ty się słuchała ojca, no. Mówiłem ci, żebyś się nie wiązała z tym sepleniącym debilem.
- Wyplowadźcie tego stalucha, działa mi tylko na nelwy.
7
www.cth.boo.pl
- Jakieś dalsze rozkazy, panie?
- Tak, zabijcie go.
- Nie!!! – wydarła się Narwana.
- Nie słuchajcie jej. Zabijcie go i to jak najsybciej.
Żołnierze wyprowadzili rond-Ela.
- Jak mogłeś! Tyle nas łączyło, a ty…
- A ty to wsystko popsułaś. Kochałem cię, a ty się związałaś z tym całym Dżonym. Jak
mogłaś?!
- Dżony mnie obroni. On mnie kocha.
- Zbyt pewna siebie jesteś, maleoka.
Do sali weszli kolejni żołnierze, tym razem wprowadzając do niej skrępowanego
Psikutę.
- Nie wierzę! Dżonusiu!
- Narwano! To nie jest tak, jak myślisz… Twój ojciec mnie upił, a później tak jakoś
wyszło…
- O czym ty gadasz?
- A, to ty nic nie wiesz? Nie, dobra, nic nie mówiłem.
- Jego też zabijcie. – powiedział Alagoln.
- Tak jest, panie. – odpowiedział żołnierz i wyprowadził Dżonego z sali. Drzwi się za
nim zamknęły, a zza nich dobiegł okropny krzyk.
- Nie, Dżony! – wrzasnęła Narwana, próbując wyrwad się z uścisku żołnierza.
- Już nic nie poradzis.
Wtem do sali wbiegł Dżony z rzondłem w ręku. Rzucił się na Alagolna i trafił go prosto
w serce, potem odciął głowę Gejomirowi i ruszył zabid żołnierza, który trzymał Narwanę.
- Spadamy! Zaraz będzie tu więcej strażników.
W tym momencie Narwanę trafiła strzała z łuku, zabijając ją. Psikuta nie przejął się
tym faktem zbytnio i uciekł z chaty rond-Ela. Przy wejściu do niej, spotkał ciężko rannego
rond-Ela.
- Dżony, słuchaj mnie uważnie. Nie masz za dużo czasu. Musisz uciekad. Przy głównym
wyjściu roi się od żołnierzy Gejomira, ale jest jeszcze inna droga ucieczki – kanały Rywindale.
Za moją chatą jest klapa. Podnieś ją i zejdź na dół. Tylko uważaj na siebie. I nie wierz
nikomu… – rzekł rond-El i skonał.
Dżony ruszył za chatę, podniósł klapę i zszedł do ciemnego korytarza.
Powrót Gbura
W kanałach Rywindale było bardzo ciemno. Dookoła śmierdziało stęchlizną, a po
ziemi biegały stada szczurów. Dżony łaził bez kooca po krętych korytarzach i dośd szybko się
zgubił. Był głodny, więc przysiadł na podłodze i zaczął jeśd szczury. Nie były one nawet takie
złe, wszakże Dżony jadł już gorsze rzeczy w swoim życiu. Ponieważ wiedział, że nikt go nie
słyszy, zaczął podśpiewywad na cały głos piosenki (głównie hity jego ulubionego zespołu –
Pentalliki – jeśli kogoś interesują szczegóły), chodząc po kanałach. I to jednak szybko go
znudziło. Rozłożył się więc na ziemi i zasnął. Obudził go odgłos kroków. Wstał szybko i zaczął
się oglądad.
8
www.cth.boo.pl
- Ktoś tu jest? – zaczął nawoływad.
Nikt nie odpowiadał. Dżony znów usłyszał jakiś szmer i szybko odwrócił się.
- Nie, nie. Pan Dżony nie zabija. Pan Dżony nie zabija, ja mu pomogę.
- Kim, a raczej czym jesteś?
- Jestem Golump.
- No, że lump to widzę, ale co tu robisz?
- A… mieszkam se. Nikt mnie nigdzie nie chce, a tutaj mogę przynajmniej bezpiecznie
żyd i mam co jeśd.
- Masz coś do jedzenia?! Daj!
- Tu sobie chodzi jedzenie, o tu! – wskazał Dżonemu najbliższego, tłuściutkiego
szczura.
- A, szczury. Myślałem, że masz coś lepszego… Wiesz jak stąd można wyjśd?
- Przyszedłeś pewnie spod klapy w Rywindale. Pewnie cię Gil-Galareta wygnał…
- Galareta z gili? Fu, odrażający jesteś. Kto to niby ma byd?
- No, król elfów.
- Masz jakieś stare informacje, teraz królem elfów jest, a właściwie był bo zabili go
ludzie Gejomira, rond-El. Elfów to już w Rywindale nie ma.
- Jak to nie ma?!
- Taki jeden żul, Alagoln, wraz ze swoim chłopakiem Gejomirem, wymordowali
wszystkich mieszkaoców Rywindale.
- A to chamy… Trzeba by im jakiś łomot niezły spuścid.
- Na razie Golumpie to muszę się stąd wydostad.
- Aaaa… wydostad by się chciał? Golump ci pomoże… ale nie za darmo.
- Czego żądasz w zamian? Nie mam przy sobie nic wartościowego.
- Mylisz się… masz Jedyne Gacie…
- No tak, zapomniałem. Ale na co ci one? I to do tego używane? Na cholerę ci
używane gacie?!
- Przydałaby mi się bardzo…
- No dobra, dam ci je…
Dżony odwrócił się, zdjął spodnie, następnie rzeczone gacie, i wręczył je Golumpowi.
- Tak… tak… Chodź wędrowcze, teraz cię wyprowadzę.
Golump biegał po kanałach, a Dżony za nim. W ciemności widział tylko jego
błyszczące, okropne oczy. Biegł za nimi ile sił, aż dotarł do wyjścia. Pierwszy raz od dawna
ujrzał światło dzienne.
- Dzięki Golumpie. Zrób dobry użytek z Jedynych Gaci, bo są podobno bardzo ważne…
- Nara i dzięki za gatki! – wrzasnął uradowany Golump i zniknął z powrotem w
kanałach.
Psikuta popatrzył dookoła siebie – wszędzie tylko trawa i trawa. Teoretycznie – raj dla
takiego czarnoskórego nastolatka, jak Dżony. Niestety, to była zwykła trawa – taka, jaką
jedzą krowy… Gdzieś w oddali widad było jedynie las. Dżony, nie widząc innego wyjścia,
ruszył w jego stronę. Szedł i szedł, aż nogi odmówiły mu posłuszeostwa. Padł nieprzytomny
na ziemię, a obudził się dopiero w środku nocy. Podsłuchał rozmowę dwóch strażników
będących w lesie.
- Ty, słyszałeś, że podobno siły ciemności zdobyły Jedyne Gacie?
- Nie siły ciemności idioto, tylko siły MROKu. Tak, słyszałem. Całe Smródziemie o tym
gada. Podobno powiernik gatek sprzedał je na bazarze za kilogram ziemniaków…
9
www.cth.boo.pl
- Ja słyszałem, że napadł go Golump i mu je zabrał, a potem sprzedał je władcy
ciemno… znaczy MROKu, Sajgono…
- Cicho siedź kretynie! Nie wymawiaj tego imienia! To jest sam-nie-wiesz-kto. To
możliwe, Golump to podstępna bestia, miałem z nim raz do czynienia.
- Tak? Nigdy o tym nie opowiadałeś. Opowiedz mi teraz…
- Stałem kiedyś na straży, pilnowałem chyba zamku Gejomira, sam już nie pamiętam…
W każdym bądź razie tej nocy, gdy go pilnowałem, usłyszałem w krzakach obok siebie
szelest. Podszedłem więc, a tam małe, kudłate gówno jakieś, jeszcze gada do mnie: „Masz
pożyczyd na piwo?” Ja mu na to: „Spierdalaj, bo poczujesz zimno mojego miecza na swojej
szyi”. I odszedł. Ja znów pod bramą, aż nagle słyszę szmer w krzakach obok. Podchodzę więc,
a ten gnój z drugiej strony bez mojej wiedzy podbiega i mi normalnie sakiewkę z
oszczędnościami wyrywa! No to ja go chcę złapad, a ten mi do góry, salta jakieś wywija, jakby
się tej sztuki co to na każdym bazarze teraz grają… no… jak to się nazywa?
- Szmatrix.
- O właśnie, Szmatrix, więc wywija te salta jak w tym Szmatrixie i mi nad głową hop. I
go nie ma. Nawet nie było go jak gonid…
- No, tak. Widad, że to przebiegła bestia… Czekaj… Słyszysz to? Tam w krzakach coś
chyba jest…
- Ty idź sprawdzid, bo jak to znowu Golump, to tym razem mu nie daruję normalnie.
Strażnik podszedł do krzaków, w których skrył się Dżony. Nie zauważył go, jednak
odchodząc z pasa spadł mu miecz i przez przypadek uciął Dżonemu głowę. Głowa odpadła od
kręgosłupa, z którego trysnęła obficie krew, i wypadła zza krzaków.
- Patrz, to chyba powiernik gaci! – wrzasnął strażnik.
- Tak, no i patrz co zrobiłeś jełopie! Zabiłeś go!
- I tak mu się należało, opchnął Jedyne Gacie na bazarze za kilogram kartofli.
- To nie wiesz, że Gejomir teraz kara śmiercią za każdego zabitego przez przypadek
człowieka?! Musimy coś z nim zrobid.
- FUCKt, masz rację… Mam pomysł, zanieśmy go do naszego szamana!
- O, widzisz. Jak chcesz, to umiesz myśled.
Strażnicy chwycili tułów i nogi Psikuty, położyli na nich głowę i ruszyli do szamana. W
lesie nikogo nie było, zwłaszcza o tej porze, a nawet jakby ktoś był, to pod osłoną nocy nie
zauważyłby trupa. Strażnicy nieśli przez cały las części Dżonego, aż doszli do niedużej,
słomianej chaty.
- To tu. Tu mieszka ten szaman. W środku pali się ognisko, więc chyba jeszcze nie śpi.
Zaryzykujmy – pomóż mi go wnieśd do środka.
Strażnicy wnieśli Dżonego w dwóch kawałkach do chaty. W chacie na środku paliło się
ognisko, przy nim siedział starszy mężczyzna ubrany w skórę niedźwiedzia. Na ścianach chaty
wisiały wypatroszone i wypchane słomą zwierzęta – wiewiórki, myszy, szczury i chomiki.
Panował w niej straszny smród, co od razu zauważył jeden ze strażników:
- Ja pierdzielę, jak Boga kocham, jak tu capi!
- Cicho siedź grzeszniku! Nie bluźnij, że Boga kochasz, bo właśnie święty smród
obrażasz!
- Przepraszam. – rzekł strażnik i położył głowę Dżonego na krześle. – My tu mamy do
pana taką sprawę… dośd delikatną…
- Nie zanudzaj wielkiego szamana swoimi wypocinami, ja mu wszystko opowiem. Ten
kretyn co tu stoi, zabił przez przypadek tego delikwenta, którego głowa leży tu. Wydaje nam
się, że to powiernik gaci jest. Jakby pan mógł go wskrzesid dla nas. Tak ładnie prosimy…
10
www.cth.boo.pl
- Hmmm… Dajcie mi no tu tę głowę.
Strażnik podał szamanowi dżonową głowę. Ten zaczął ją oglądad, później obejrzał
dokładnie miejsce przerwania głowy i tułowia, po czym stwierdził.
- Da się zrobid. Muszę tylko wyszperad z szafy tubkę butaprenu, nie wiem czy mam go
jeszcze…
- Czego?! – zapytali chórem strażnicy.
- Butapren, taki klej do butów, który zostanie wynaleziony za kilkaset lat przez
jednego ruska.
- Aha, fajnie. A skąd szaman ma przedmiot z przyszłości?
- Taki jeden gośd mi kiedyś dał, z przyszłości właśnie, też za ożywienie kumpla. Ale
tamten był tylko postrzelony.
Szaman pogrzebał w małej, słomianej szafce i wyciągnął z niej poklejoną, śmierdzącą
tubkę kleju.
- Ach, znalazłem wreszcie. Teraz mogę przystąpid do klejenia.
Szaman wycisnął na szyję Dżonego kilka kropel kleju, a potem przyłożył do niego
głowę. Mocno ścisnął i postawił chłopaka, jednak po kilku chwilach głowa odpadła.
- Hmmm… będzie problem. Chyba trzeba go będzie skleid taśmą klejącą.
- Kolejny wynalazek przyszłości?
- Tak, tak.
Szaman znów pogrzebał w szafce, aż wyciągnął białe kółko, na które nawinięta była
brązowa, klejąca się folia. Przyłożył do szyi głowę Dżonego i obwiązał taśmą. Teraz już się
trzymała. Psikuta otworzył oczy, poklepał się ręką po szyi i powiedział:
- Co wy mi kurde zrobiliście? Ej, to ty jesteś tym idiotą, który odciął mi łeb! Co to za
powalony koleś w tej skórze niedźwiedzia?
- Nie powalony koleś, tylko twój wybawca. To jemu zawdzięczasz dalszą egzystencję.
– poprawił go strażnik.
- No dobra, ale ja już idę do domu. Miło się gawędziło, nara!
Dżony wybiegł z chaty i ruszył głęboko w las. Powiedział, że idzie do domu, ale
przecież nie miał domu. Nie wiedząc, gdzie ma się udad, po oddaleniu się na bezpieczną
odległośd od chaty, położył się w krzakach spad…
Obudził się na plaży w Hiszpanii. Stało nad nim kilku małych chłopców. Jeden
podszedł i spytał:
- Gdzie jest Radar?
- A dajcie wy mi święty spokój już. Pewnie gra w Tony Hawka z Legolasem, ten elf jest
w tym dobry.
Chłopcy odeszli ze zdziwionymi minami, a Dżony Psikuta położył ręce za głowę i
podziwiał piękną plażę. Piękną, bo prawdziwą, prostą. Nie krzywą – prostą.
KONIEC
HAPA THREE: WŁADCA PIERDZIELI TRILOGY
Luty 2005 (pierwsza wersja powstała gdzieś w 2003 roku)
11
www.cth.boo.pl