Maliny nie pachną Polską
Transkrypt
Maliny nie pachną Polską
Maliny nie pachną Polską Utworzono: czwartek, 04 lutego 1999 Maliny nie pachną Polską Dla Beaty Gruszki z Sosnowca od 16 lat Republika Południowej Afryki jest drugą Ojczyzną. W swoim wielkim domu nie gotuje już obfitych, polskich obiadów. Nie planuje powrotu do Polski, nie umiałaby zostawić pięknych afrykańskich pejzaży, fotograficznych polowań na dzikie zwierzęta i swojej pracy w kopalni złota. Beata Gruszka 16 lat temu wyjechała z Polski do Republiki Południowej Afryki. Wtedy nikt nie przypuszczał, że porzuca karierę naukową dla kopalni złota. Nie parzy w niej szefowi kawy, nie pilnuje jego terminarza. Jest menedżerem ds. gospodarki zasobami złożowymi w jednej z 23 firm wydobywczych, należących do kompani górniczej "Harmony". Dwa domy: jeden (własny) wielki, jak w Polsce np. stodoła, w którym spędza weekendy i drugi mniejszy (służbowy) na robocze dni. Udana rodzina. Egzotyczne podróże. Samochody. Kariera. Miałaby o czym opowiadać koleżankom na 90-leciu sosnowieckiego III LO im. Bolesława Prusa. Niestety, nie przyjedzie we wrześniu na zjazd absolwentów. 11 sierpnia br. skończył się czterodniowy, największy od 18 lat strajk górników w Republice Południowej Afryki, w którym uczestniczyło ok. 100 tys. osób. Domagali się podwyżek płac. Wstrzymali całe wydobycie złota. Dzienne straty szacowano na 20 mln USD. Wywalczyli wzrost pensji. - Musimy teraz gładko zastartować produkcję - ucina ewentualne pytania Beata Gruszka, szefowa działu mierniczo-geologicznego w kopalni złota w RPA. Praca blisko domu. Doktorat, habilitacja, profesura. Tak mogło być. Wydawało się, że spełni marzenia rodziców. Poszła w ślady ojca, podobnie jak on została geologiem, a dokładniej geochemikiem i mineralogiem. Po studiach dostała upragniony etat w Instytucie Geologii Uniwersytet Śląskiego, w tym samym, którego jednym z założycieli był jej tata - dr Stefan Cebulak. W 1989 r. poukładaną przyszłość zamieniła na afrykańską przygodę. To była wspólna decyzja: jej i męża, także geologa, który pracował wówczas w Głównym Instytucie Górnictwa. Ich syn nie miał wyboru, gdy wyjeżdżał z rodzicami, miał wtedy 8 lat. - Mieszkali z nami, w naszym jednorodzinnym domku. Na tamte czasy to były dobre warunki, ale oni chcieli mieć własne mieszkanie. Nie próbowaliśmy ich zatrzymywać. Myśleliśmy, że wyjadą na kilka lat, dorobią się, wrócą i zbudują w Polsce własny dom - mówi dr Cebulak. Beata Gruszka nie ukrywa, że powody emigracji były czysto ekonomiczne. - W okresie hyperinflacji zakup odkurzacza, lodówki, pralki czy telewizora był ogromnym wysiłkiem finansowym i organizacyjnym. O własnym mieszkaniu nie można było nawet marzyć. W takim momencie dostaliśmy ofertę pracy, przez znajomego geologa, w firmie Gold Fields w RPA. Warunki proponowano doskonałe, nie mogliśmy ich odrzucić - wspomina. Jej mąż Janusz dostał pracę w kopalni złota "West Driefontein", a ona w ośrodku geologicznym Oberholzer Geological Center. Zamieszkali w domku, co prawda służbowym, ale osiągnęli samodzielność. Afryka powitała ich przyjaźnie - kursem językowym. Ich syn po sprawdzianie umiejętności zamiast do drugiej klasy został przyjęty do trzeciej. Przez długie lata wozili go na zmianę do szkoły, on zawoził, ona odbierała. Transport publiczny w RPA nie istnieje. Bez samochodu nie ma tam życia, a odległości trzeba pokonywać spore. Do pracy ze służbowego domu mają 15 km, a ze swojej rezydencji 115 km. - Prowadzenie dwóch domów wymaga nieco wysiłku organizacyjnego, ale przy wyrozumiałości i pomocy męża, a także dorosłego już teraz syna jakoś nam się to udaje. Do sprzątania i prasowania trzy razy w tygodniu przychodzi gosposia - mówi Beta Gruszka. Kopalnie złota w RPA są głębokie, schodzą nawet do 3,5 km pod ziemię. Ta, w której obecnie pracują Beata i Janusz Gruszka jest płytsza, ma 1880 m głębokości. A pod ziemią nie jest w niej ani odrobinę ładniej niż w firmach węglowych. Temperatury 30-stopniowe przy 100-procentowej wilgotności. Sosnowiczanka wiedziała o tym starając się o zamianę posady w specjalistycznym ośrodku na etat geologa w kopalni złota. Została przyjęta do pracy pod ziemią. Teraz niezbyt często zjeżdża na dół. - W kopalni najtrudniejsze dla mnie było przełamanie barier szowinistycznej, męskiej mentalności. Zaufanie górników zdobywałam kompetencjami zawodowymi, wiarą w siebie i samozaparciem. Początkowo moja sprawność fizyczna ich zaskakiwała. Sądzili, że nie wytrzymam tych warunków - wspomina menedżer ds. eksploatacji złóż złota. Kilkakrotnie zmieniała miejsce pracy. Awansowała. Od trzech i pół roku jest menedżerem. Ciągle się uczy. Niedawno rozpoczęła kurs z zakresu zarządzania. - Przezwyciężanie problemów technicznych przy odpowiednim zasobie wiedzy jest stosunkowo proste. Co zrobić z pracownikiem, który daje z siebie tylko absolutne minimum, to już nie jest takie oczywiste - podkreśla Beata Gruszka. Geolog w kopalni złota to "szycha". Ma duży, bezpośredni wpływ na bieżącą eksploatację złoża. Bywa, że z jednej tony urobku uzyskuje się cztery gramy złota, a jeżeli byłoby mniej, to wydobycie nie ma ekonomicznego sensu. - Moja praca ma dwa aspekty: muszę ukierunkować górnictwo w opłacalne części złoża i zapewnić optymalną, ciągłą eksploatację. Biorąc pod uwagę parametry produkcyjne, takie jak miesięczne wydobycie, koszty produkcji i inne (na przykład rozcieńczenie rudy, straty zawartości złota), obliczam tak zwany próg bilansowości złoża. Określa on, jakie jego partie, przy aktualnej cenie złota opłaca się eksploatować - opowiada Beata Gruszka. Republika Południowej Afryki - to uroda całego świata skumulowana w jednym kraju. Dwa oceany, pustynia, góry, busz, sawanna z egzotycznymi zwierzętami, na które sosnowiczanka poluje z aparatem fotograficznym lub kamerą. - Teraz trudno byłoby mi to wszystko zostawić - wyznaje Beata Gruszka. Mieszkańcy RPA mówią niekiedy, że są "narodem tęczy". To kraj emigrantów, do którego ścigano specjalistów z całego świata. W pierwszej firmie, do której w Afryce trafiła sosnowiczanka pracowali: Anglicy, Australijczycy, Belg, Francuz, Holender, Niemiec, Amerykanka, Wenezuelczyk i Rosjanin. Polka znalazła w RPA przyjaciół. Ale gdy w przydomowym ogrodzie na krzaku pojawią się maliny, choć nie pachną jak polskie, to przywołują wspomnienia rodzinnego domu niedaleko Przemszy, ławeczki w Parku Sieleckim, twarze rodziców i siostry. Na emigracji tęsknota to stan naturalny. Zawodowe stresy rozładowuje w fitness klubie, na pływalni lub w kuchni. Dr Cebulak twierdzi, że jego córka przyrządza najpyszniejsze frutti di mare. Ona przywykła już, że w jej domu nie ma tradycyjnych polskich obiadów. Nie pasują do klimatu, w którym królują potrawy z grilla. Jolanta Talarczyk