Rodzice dorosłych dzieci i ich pociechy

Transkrypt

Rodzice dorosłych dzieci i ich pociechy
lekarzonkolog.pl
Rodzice dorosłych dzieci i ich pociechy
Życie jest nieprzewidywalne. Nie zawsze wszystko toczy się po naszej myśli, a wieloletnie
plany potrafią runąć w mgnieniu oka. Wiedzą o tym doskonale rodzice, których dzieci
postanowiły pójść własną drogą - inną, niż by sobie tego życzyli.
Życie jest nieprzewidywalne. Nie zawsze wszystko toczy się po naszej myśli, a wieloletnie plany
potrafią runąć w mgnieniu oka. Wiedzą o tym doskonale rodzice, których dzieci postanowiły pójść
własną drogą - inną, niż by sobie tego życzyli.
Wszyscy rodzice mają jakąś konkretną wizję przyszłości swojego dziecka. Przez cały okres jego
dorastania marzą, że będzie prawnikiem, lekarzem czy uznanym naukowcem. Snują takie wizje do
momentu, w którym ich pociecha przychodzi i oświadcza, że zostaje stewardessą, strażakiem albo,
co gorsza, nic nie zamierza w życiu robić. W pierwszej chwili pojawia się szok, potem gniew,
następnie zgorzknienie, czasami nawet depresja. Ciężko się pogodzić z decyzją dziecka - naszego
dziecka, którego dobro jest przecież dla nas najważniejsze. Nie potrafimy odciąć pępowiny i
pozwolić mu odejść. Nie akceptujemy, że jest już dorosłe i ma prawo samo stanowić o swoim losie.
Zamartwiamy się wyborami dziecka, nie godząc się na jego samodzielność i pielęgnując w sobie
poczucie winy za błędy wychowawcze. Bierzemy na siebie odpowiedzialność za nieudane życie
pociechy. Obwiniamy się, kiedy życie naszego dorosłego dziecka jest inne od tego, jakie sobie dla
niego wyobrażaliśmy. Pogrążamy się, zapominając o własnych potrzebach. Odbieramy sobie
prawo do samorealizacji i rozwijania pasji. W konsekwencji, nasze relacje z dzieckiem psują się.
Pojawia się wieczne niezadowolenie, frustracja. Wszystko przez to, że nie umiemy mądrze kochać.
Nie wiemy, czym jest mądra miłość - uczucie, które nie uzależnia, daje poczucie bezpieczeństwa i
akceptacji.
Człowiek został obdarzony wolną wolą - każdy człowiek, a więc dziecko też. I każdy wykorzystuje
ją we właściwy sobie sposób. Czasami, dziecko dokonuje wyborów kierując się nie wartościami
rodziców a własnymi. Nie ma przecież obowiązku robić tego, co rodzice uważają za jedynie
słuszne. Trzeba się z tym faktem pogodzić. Żeby zmniejszyć ten swoisty bagaż odpowiedzialności,
uczucie zawodu albo rozczarowania, należy zmienić tok rozumowania. Myślenie: ,,Mnie się życie
nie udało, bo moje dzieci nie wyrosły na prawników." albo ,,Mnie się życie nie udało, bo moje dzieci
wyszły za mąż (ożeniły się) z niewłaściwymi osobami." jest złe i bezsensowne. Oczywiście, nie jest
to łatwe. Rodzicom, których dzieciom nic się w życiu nie udaje, również nie jest w życiu dobrze.
Każdy z nas jest osobnym bytem, ale rodzic, którego dziecku jest w życiu źle cierpi wraz z nim.
Jak się nie martwić? Jak żyć bardziej własnym życiem, a mniej życiem dziecka? Przede wszystkim,
należy postarać się zrozumieć, że nasze dziecko jest samodzielne. Ono ma swoje życie, a my
mamy swoje. Warto o tym porozmawiać z osobami bardziej doświadczonymi, posłuchać rad
psychologów czy psychoterapeutów i wprowadzić w życie zasadę: ,,Jeżeli rodzice nie potrafią się
cieszyć swoimi dziećmi takimi, jakie są, to przynajmniej niech się nie martwią, a już na pewno niech
nie pielęgnują w sobie poczucia winy." (Ewa Woydyłło
,,My-rodzice dorosłych dzieci")
Nikt nie posiadł daru rozumienia wszystkiego od razu. Wystarczy wiedzieć, że kontrola nad drugą
stroną jest niemożliwa. Należy to sobie przypominać każdorazowo, kiedy nasze dziecko pójdzie w
swoją stronę, a nie w naszą. To jest tak, jak w sytuacji, gdy ktoś, z kim współpracujemy wypełnia
© 2000-2017 Activeweb Medical Solutions. Wszelkie prawa zastrzeżone.
str. 1/3
lekarzonkolog.pl
swoje obowiązki gorzej, niż byśmy tego oczekiwali. Wtedy najlepiej zdać sobie sprawę, że nie
mając kontroli nad tą osobą, nie możemy ponosić odpowiedzialności za to, że po drugiej stronie
ktoś w zakresie swoich działań nie kieruje się naszymi wartościami. To nie jest propozycja
dwukierunkowa: ,,Jeżeli jest tak, jak chcę, to się na to godzę, a jeżeli jest tak, jak nie chcę, to się
nie godzę." Nie! Można się nie godzić, ale trzeba próbować szukać rozwiązań. Z drugiej strony,
sprawa nie dotyczy jakichś ludzi, tylko naszego, własnego dziecka. Właśnie dlatego, potraktujmy
wszystko poważniej, bardziej rozsądnie i zacznijmy na dziecko delikatnie oddziaływać. Mimo braku
kontroli, powinniśmy znajdować takie drogi, żeby do niego dotrzeć. Nie przymusić, ale przyczynić
się, aby zrozumiało swój niedobry wybór. Niestety, nie zawsze udaje się to osiągnąć mocą
własnych działań.
Jaka jest zdolność człowieka do działania w depresji, smutku czy w rozpaczy? W takiej sytuacji nie
daje się uchronić zbyt wiele energii. Zużywamy ją na przetrwanie. Żałujemy siebie, jest nam źle.
Całą naszą energię marnotrawimy, zamieniamy w stany apatii, zniechęcenia, rozczarowania. W
przypadku, gdy mamy dziecko ,,sprężyste", udane, działające, możemy sobie pozwolić na
depresję. Możemy martwić się i pochlipywać, a ono i tak jak taran będzie parło do przodu. Istnieje
jednak jeszcze drugi rodzaj sytuacji, a mianowicie, kiedy dziecko nie radzi sobie, bo nie potrafi.
Jest zbyt wolne, nieuzdolnione, pozbawione życiowego potencjału. Łatwo poddaje się wpływom
innych, obcych i niekoniecznie życzliwych mu ludzi, wpada w złe towarzystwo. Jeśli wtedy
wpędzimy się w depresję czy apatię, to kto mu pomoże? Tutaj trzeba zastosować typowo handlowy
model i przekalkulować, co się bardziej opłaca, zadając sobie jednocześnie pytanie: Co jest
mądrzejsze? Jeżeli nie musimy się nikim opiekować, to możemy sobie pozwolić na złe humory.
Kiedy jednak musimy nad kimś czuwać, powinniśmy wykrzesać z siebie jak największą nadzieję,
ufność, energię i zapał. W niedobrych, złych okolicznościach, w których znajdują się dzieci, rodzice
są bardziej potrzebni, niż wtedy, gdy pociechy sobie radzą. Zdarzają się przypadki, wydawać by się
mogło, groteskowe. Wyobraźmy sobie dorosłe dziecko, powiedzmy 35-letnie, które nie może
sprostać życiu i ciągle jest na garnuszku u rodziców. Rodzice je utrzymują, dają kieszonkowe,
pomagają jak mogą, bo to przecież ich dziecko: biedne... nie poradzi sobie... Są już starsi, mogliby
odpocząć, ale dziecko..., muszą... Nikogo nie można namawiać, żeby kopnął garnuszek służący do
wykarmienia dorosłego, zdrowego człowieka. Niemożliwe jest wszczepienie komuś innego rodzaju
odczuwania i przeżywania. To jest coś, co kształtuje się kulturowo i duchowo. Nie chodzi też o to,
by koniecznie, natychmiast wyrzucić dorosłego syna za drzwi, wymienić zamki i przyglądać się mu
z daleka. Bywa i tak, że w kondycję rodzica wpisana jest ciężka dola wymagająca poświęceń.
Można nawet taki przypadek potraktować jak sytuację, gdy na świat przychodzi dziecko
niepełnosprawne. Wtedy jakoś nikt się nie dziwi, że dorośli muszą się tym dzieckiem opiekować do
końca życia, bez względu na jego wiek. Niewątpliwie mogą się tu pojawić protesty. Jednak w
oczach matki czy ojca, dorosłe dziecko, które sobie nie radzi jest bezbronne, nie do końca
pełnosprawne. Tacy rodzice stale utwierdzają się w przekonaniu, że ich syn nie potrafi żyć
samodzielnie: dają mu garnuszek, pozwalają spać do południa, piorą za niego skarpetki. Jeśli już
to wszystko robią, to przynajmniej niech się przeciwko temu nie buntują. Jest to bowiem dola, którą
sami przyjmują. Przecież nikt im niczego nie nakazuje. Czasami bywa też tak, że ktoś coś robi, bo
myśli, że musi. Jeżeli myśli, że musi lub, że powinien, to jest w błędzie. Życie jest alternatywne.
Daje możliwość dokonywania wyborów. Gdy spróbujemy odstawić podporę, to rzeczywiście, w
pierwszej chwili dziecko może ,,runąć". Trafną metaforą jest tutaj powój - kiedy mu usunąć
podpórkę on wcale nie ginie. Może pełzać i nigdy się nie wznieść, a już na pewno nie stanie się
krzakiem róży, ale nadal będzie istniał i samodzielnie, wszystkimi siłami walczył o przetrwanie.
Pozostaje jeszcze kwestia strony psychologicznej, czyli kwestia jakości życia. Jako matka czy jako
ojciec, rodzice mogą właściwie nie zmieniać swego postępowania. Tego nie można narzucać. Taki
© 2000-2017 Activeweb Medical Solutions. Wszelkie prawa zastrzeżone.
str. 2/3
lekarzonkolog.pl
zwrot przydałby się jednak do zmiany samopoczucia udręczonego rodzica. Przez całe życie robimy
wiele różnych rzeczy, które są niemiłe, obowiązkowe, przykre. Jeśli jednak jesteśmy przy tym
zadowoleni, uśmiechnięci, znaczy to, że robimy coś, co jest dobre, co daje nam satysfakcję. Wtedy
i tylko wtedy nie ma potrzeby niczego zmieniać.
Kto się zajmuje udręczonymi rodzicami dzieci, matkami i ojcami z poczuciem winy? Nie zdarza się,
aby do psychologa z prośbą o spotkanie zwracał się ktoś, kto nie daje sobie rady ze szczęściem
jako rodzic. ,,Pani dr bardzo proszę o spotkanie. Nie mogę sobie poradzić. Jestem taka szczęśliwa
jako matka." - takich słów psychologowie nie słyszą. Najczęściej pomocy szukają osoby, w których
życie rodzicielskie wtargnął niepokój. Proszą o wysłuchanie, radę. Czasami dzwonią w sprawie,
przykładowo, 22-letniego syna. Widząc, że dziecko ma problemy, szukają dla niego pomocy,
umawiają na spotkanie z psychologiem. Słusznie, bo to najkrótsza droga do znalezienia
rozwiązania. Jeśli jednak rodzice przychodzą do gabinetu, bo, jak twierdzą, muszą czy chcą, to
można się obawiać, że usiłują coś naprawiać. Oczywiście, bywają jasne, klarowne sytuacje, w
których jedynie rozmowa może pomóc. Wtedy najłatwiej się zorientować, że albo problem jest albo
go nie ma. Funkcją psychoterapeutyczną psychologa doradcy jest pomaganie, radzenie oraz
szukanie rozwiązań. Najlepiej, aby psycholog miał dostęp do problemu od razu, z pierwszej ręki i
sam porozmawiał z dzieckiem. Psychoterapeuci zazwyczaj interpretują czyjeś problemy po
swojemu, a rodzice z kolei przypisują sobie prawo własności, przesadnie wierząc, że wszystko o
latorośli wiedzą, nawet to, jakie ma problemy i dlaczego je ma.
Powinniśmy pamiętać, że często nie chodzi o to, aby nasze dzieci zmieniły coś w swoim życiu, ale
żebyśmy zaczęli się doceniać. Miejmy na względzie to, co dla nich już zrobiliśmy. Jako rodzice,
wnieśliśmy przecież w ich życie mnóstwo pięknych rzeczy.
© 2000-2017 Activeweb Medical Solutions. Wszelkie prawa zastrzeżone.
str. 3/3