W PRACOWNI czyli NA SCENIE

Transkrypt

W PRACOWNI czyli NA SCENIE
W PRACOWNI czyli NA SCENIE
Lesław Czapliński
„W pracowni, czyli na scenie”
Akcja autorskiego widowiska Agaty Dudy-Gracz
„Ojciec” rozgrywa się w atelier artysty-rzeźbiarza,
zajmującego się sztuką sakralną, a zlokalizowana
została na scenie, gdzie zasiadają również widzowie.
Stąd w jego pracowni przez cały czas znajdują się
żywe rzeźby świętych-świadków (Sebastian i Dionizy
oraz Julianna), nudzących się przez całe
przedstawienie i dla zabicia czasu cmokających do
siebie, wybuchających śmiechem politowania wobec
usiłowań i zabiegów postaci, czy też wykonujących
obsceniczne gesty… Tylko raz św. Sebastian schodzi
ze swoich wysokości, czyli drabiny, by okadzać z
trybularza dostojnego kardynała, udzielającego
audiencji rzeźbiarzowi i zamawiającemu u niego
figurę Ukrzyżowanego. Poza tym swoim psykaniem
napominają wchodzącą i wychodzącą publiczność do
zachowania stosownej do miejsca ciszy.
Poszczególne sekwencje wydarzeń wyznaczają odgłosy
uderzeń w kołatki. Postacie poruszają się po liniach
prostych, co wprowadza do ich egzystencji pewien
rodzaj automatyzmu, rządzącego wykonywaniem
codziennych czynności, wypranych z wszelkiej
spontaniczności. Stają się one do pewnego stopnia
marionetkami,
wprawianymi
w
ruch
przez
niewidzialnego animatora (Boga?), a przedstawienie
nabiera cech kompozycji quasi-muzycznej.
Przy porodzie umiera żona rzeźbiarza, którą
zastępuje u jego boku córka, posiadająca inklinację
do łączenia uniesień religijnych z erotycznymi,
kiedy adoruje „figurę” św. Sebastiana, wspinając się
i składając pocałunki na jego ciele. To
mikroskopijne środowisko uzupełnia niedorozwinięty
pomocnik artysty, wykorzystujący seksualnie córkę
chlebodawcy, oraz bezrobotny imigrant, który zostaje
modelem, pozującym do figury Jezusa, albowiem
wszelkie poprzednie próby nie zadowoliły rzeźbiarza,
niszczącego kolejne rezultaty swojej pracy.
Znaczącym wydać się może, iż z zawodu jest cieślą,
którym był także podmiot Ewangelii. Wkrótce staje
się on kochankiem córki, której ojciec taktycznie
zgadza się na ich ślub, by ostatecznie ukrzyżować
swego modela w rzeczywistości i w ten sposób
osiągnąć w pełni autentyczny wyraz. Tym samym daje
znać o sobie obecny w sztuce motyw konieczności
dotknięcia śmierci, będącej ceną osiągnięcia
ostatecznej prawdy w sztuce – na przykład w
autotematycznym filmie „Kobieta publiczna” Andrzeja
Żuławskiego, którego treścią jest powstawanie
ekranizacji „Biesów” Dostojewskiego i w którego
finałowej scenie reżyser, a zarazem odtwórca roli
Stawrogina, faktycznie wiesza się na planie jak
grany przez niego bohater.
Trudno rozstrzygnąć, na ile autorka przedstawienia
projektuje stanowiące dlań inspirację opowiadanie
Oskara Jana Tauschinskiego „Świętokradztwo” na
relacje z własnym ojcem, Jerzym, także artystą, tyle
że malarzem, mającym na swym koncie również
dekoracje wnętrz sakralnych (plafon kościola w
Toporowie, jasnogórska Droga krzyżowa)? Z kolei u
urodzonego w Galicji pisarza austriackiego pomiędzy
Jurem a mistrzem Wojciechem wywiązuje się swoista
relacja intymna, spełniająca się w zmysłowej więzi
pomiędzy czynnościami pozowania i rzeźbienia
(„Nieczysty był to jednak związek, który zawarł ze
mną i mym dziełem (…) ofiarował mi swą nagość, którą
osłaniał przed narzeczoną. (…) Przecież przyzwolenie
Jura na me spojrzenia, na me rzeźbiące dłonie było
oddaniem się. I te ręce pracujące nad Chrystusem,
czyż nie gładziły w istocie ciała Jura? A moje
spojrzenia, wędrujące od oddychającego ciała
człowieka u mych stóp do martwego ciała boskiego na
stole, czyż nie spoczywały one pieszczotliwiej na
ciele ludzkim stworzonym przez Boga, niźli na tak
nędznie wykonanym przez człowieka obrazie Boga? (…)
O tak, w tym przypadku mieliśmy do czynienia z
miłością, ale nie tą nieszkodliwą, opiewaną przez
trubadurów. To ciało, tak często przeze mnie
rysowane i dwa razy rzeźbione, bardziej do mnie
należało, było mi bliższe, lepiej znane i więcej
kochane!
(…)
gdzież
jest
granica
między
wszystkowidzącym okiem artysty a zaślepieniem
kochanka?”, Gdańsk 1976, ss. 38-40 oraz 49).
Znajdzie to świętokradcze odzwierciedlenie w
rzeźbie, przedstawiającej nie tyle Chrystusa, co
Dionizosa („to, co wykonałem, było pomnikiem
żywotnej
cielesności
trzydziestotrzyletniego
mężczyzny, a nie obrazem umierającego ciała
umęczonego syna Bożego. Nie, to nie był zbawiciel w
godzinie ofiarnej śmierci, to był raczej śpiący Bóg,
taki, do którego modlą się poganie i ja. (…) Leżał
niedbale odprężony i śnił, wydatne wargi i na wpół
przymknięte oczy mówiły, iż jego sen ma dużo
wspólnego z oddaniem się, ale niewiele z pokutną
ofiarą. (…) Przecież to był Bóg, który nie zna już
grzechów, gdyż we śnie przemienił je w piękno i
radość”, ibidem, ss. 41/42)!
W roli Jura występuje jak zawsze niezawodny
Krzysztof Piątkowski, który gra całym ciałem, tym
razem w sensie dosłownym, prezentując również swe
pierwszorzędne wdzięki płciowe, zjawiając się nago w
pracowni
artysty
, by
następnie w zastępstwie perizonium przywdziać białe,
bawełniane ineksprymable…
Również w odniesieniu do pozostałych postaci
nadrzędną zdaje się być zasada dominacji scenicznego
wizerunku nad innymi środkami wyrazu, a więc
dostojnie postarzałe oblicze Mistrza (Tomasz
Międzik), okrutnie eksponowana groteskowa brzydota i
pokraczność jego żony Krystyny (Ewa Worytkiewicz),
boschowsko-bruegelowska tępota malująca się na
twarzy czeladnika.
Wyszedłszy z teatru, przechodząc przez Rynek,
natrafiłem na dalszy ciąg przedstawienia, tyle że
już bez Krzysztofa Piątkowskiego… Przeciągała
właśnie procesja drogi krzyżowej z czerwonym
krzyżem? I jak tu nie wierzyć Wilde’owi, iż to nie
sztuka naśladuje życie, lecz życie sztukę…
Teatr im. J. Słowackiego: Agata Duda-Gracz „Ojciec”. Reż. i scen. Agata
Duda-Gracz. Muz. Jakub Ostaszewski.