Stojąca owacja dla chórzystów
Transkrypt
Stojąca owacja dla chórzystów
Nr 93 (236), 10 V 1984 Stojąca owacja dla chórzystów Kiedy przed sześciu laty Chór Akademii Medycznej w Białymstoku wojażował po Półwyspie Iberyjskim, miał w repertuarze m.in. Credo z Mszy C-dur Ludwiga van Beethovena. Utwór ten wykonał na galowym koncercie wspólnie z kilkudziesięcioma innymi chórami biorącymi udział w festiwalu "Dni Muzyki Chóralnej" w Barcelonie. Wrażenie było piorunujące — jeden wielki chór złożony z około dwóch tysięcy młodych ludzi reprezentujących państwa wszystkich — poza Antarktydą — kontynentów. Będąc świadkiem powszechnego zbratania poprzez muzykę mogłem dowodnie przekonać się o słuszności starych prawd, o potędze oddziaływania muzyki: Roman Zieliński już wówczas myślał o wykonaniu całej Mszy C-dur. Nie były to jednak czasy najbardziej sprzyjające tego rodzaju pomysłom, a i sam dyrygent rozstał się wkrótce na kilka lat ze swym chórem. Kiedy wrócił do Białegostoku, chór AMB trzeba było budować od nowa. Dzisiaj z dawnego "hiszpańskiego" składu dostrzegam jedna czy dwie osoby. Tymczasem Msza C-dur jest obok oratorium Chrystus na Górze Oliwnej i Mszy uroczystej wielkim dziełem wymagającym od wykonawców wysokiej kultury muzycznej a od dyrygenta ogarnięcia całości architektonicznej dzieła. Uczestnicy białostockiego prawykonania wymagania te spełnili niemal bez wyjątku. Piszę — niemal, bo spośród kwartetu solistów wyraźnie był niedysponowany tenorzysta. Widoczny, a co gorsza, słyszalny wysiłek, z jakim śpiewał, burzył harmonię ansamblów, pięknie wykonywanych przez sopranistkę Zofię Januszkowską, mezzosopranistkę o szlachetnej barwie głosu — Grażynę Bocheńską i Wiesława Nowaka dysponującego bardzo ładnym "oratoryjnym" basem. Właściwy ciężar interpretacji w tego rodzaju kompozycjach spoczywa na zespole chóralnym. Trzeba od razu zaznaczyć, iż Chór Akademii Medycznej wywiązał się z niewątpliwie bardzo trudnego zadania bez zarzutu. Roman Zieliński zarówno w pracy z chórem jak i dyrygent (były) Białostockiej Filharmonii zyskał sobie uznanie przygotowując interpretacje zawsze interesujące, zawsze zwracające uwagę pięknem ukrytym między nutami. Tak też było i tym razem. Już w początkowym Kyrie pięknymi łukami dynamicznymi chór wyzwolił utajoną w tej, partyturze bogatą ekspresję. Na artystyczną wartość tego wykonania złożyło się wiele takich wzruszających swą głębią ujęć. Słuchając natchnionych fraz Qui tollis, Et incarnatus Est, Dona nobis pacem czy też pełnych wigoru fragmentów Et resurexit, a wreszcie fugi Et vitam venturi nie tyle podziwialiśmy wręcz profesjonalne umiejętności Chóru Akademii Medycznej, co piękno tego mało znanego dzieła Beethovena. Zieliński dzięki swej wrażliwości i wyobraźni, które po części przekazał swemu zespołowi, nadał Mszy C-dur wymiary bardzo ludzkie, kształty bliskie zarówno bogatej wyrazowo naturze muzyki bońskiego geniusza, jak i jej pierwiastkowi ponadludzkiemu, duchowemu. Dyrygent ten wydaje się być szczególnie predestynowany do interpretacji dzieł wielkiego formatu, operujących takimi właśnie gatunkami ekspresji. Publiczność szczelnie wypełniająca salę Filharmonii zmusiła wykonawców gorącym aplauzem do dwukrotnego bisowania dziękując im w końcu stojącą owacją. Nieczęsty to widok w naszej Filharmonii. Może będziemy zatem częściej widywać Romana Zielińskiego przy pulpicie dyrygenckim Filharmonii Białostockiej, tym bardziej, że mieszka on o kilka ulic od jej siedziby, a przedstawia interpretacje ciekawsze niż niejeden kapelmistrz sprowadzany za grube pieniądze z zagranicy. STANISŁAW OLĘDZKI