Szkoła służyć ma dziecku

Transkrypt

Szkoła służyć ma dziecku
Raport Dyrektora Szkoły – Szkoła
20 lat temu i dzisiaj
Szkoła służyć ma dziecku
Anna Satel Rozmowa z Krystyną Starczewską, dyrektor Społecznego Gimnazjum nr 20
w Warszawie, założycielką „Bednarskiej” – I Społecznego Liceum Ogólnokształcącego, które w tym roku obchodzi 25-lecie istnienia.
Czy pamięta Pani moment, w którym narodziła się myśl, żeby
stworzyć szkołę niepubliczną?
W 1981 r. należałam do Zespołu Ekspertów Oświaty „Solidarności”, który w imieniu nauczycieli i działaczy oświatowych prowadził negocjacje z ówczesnym Ministerstwem Oświaty i Wychowania. Jednym z naszych postulatów było wprowadzenie podstawy
prawnej do tworzenia tzw. szkół autorskich, czyli szkół, które
mogłyby działać według własnego programu dydaktycznego i wychowawczego. Przygotowaliśmy wtedy dokument negocjacyjny
Szkoła jako środowisko wychowawcze, którego pierwsze zdanie
brzmiało: Szkoła służyć ma dziecku.
Byliśmy przekonani, że nie da się przekształcić systemu edukacji
w Polsce bez prawa do zakładania szkół, wtedy nazywanych przez
nas autorskimi, a później społecznymi. Kiedy doszło do rozmów
Okrągłego Stołu – brałam w nich udział przy podstoliku poświęconym edukacji – jednym z naszych postulatów było prawo do
zakładania szkół społecznych, czyli szkół z własnymi autorskimi
programami wychowawczymi i dydaktycznymi, szkół prowadzonych nie przez państwo, ale przez podmioty społeczne. Dopiero
nieco później przyjęto nazwę szkoła niepubliczna. Nazwa ta zaciera różnicę pomiędzy szkołą prywatną a społeczną.
Byliśmy przekonani, że zmiany w systemie edukacji nie mogą
być jedynie decyzją odgórną. Ważne zmiany w edukacji powinny być poprzedzone eksperymentalną praktyką szkolną, która
pozwoli na weryfikację projektów zmian. Byliśmy przeciwni zarządzeniom wprowadzającym zmiany, które nie są sprawdzone
w praktyce. Byliśmy za tym, żeby stworzyć możliwość oddolnego
przekształcania systemu oświaty w oparciu o doświadczenia szkół
autorskich, gotowych na dydaktyczne i wychowawcze eksperymenty.
Mieliście Państwo wizję, jak ta autorska szkoła ma wyglądać?
Wizji było tyle, ile zespołów tworzących takie szkoły. Od razu po
decyzji Okrągłego Stołu, że szkoły niepubliczne mogą działać,
w Polsce powstało ich kilkadziesiąt. Myśmy byli jedną z pierwszych – nasze I Społeczne Liceum Ogólnokształcące rozpoczęło
działalność we wrześniu 1989 r. Przygotowywaliśmy się do założenia tej szkoły przez rok. Prowadziliśmy, dzięki uprzejmości
prof. Krzysztofa Byrskiego, który udzielił nam lokalu na Wydziale
Orientalistyki Uniwersytetu Warszawskiego, seminarium poświęcone programowi wolnej szkoły. W spotkaniach brali udział zainteresowani taką szkołą studenci, nauczyciele, rodzice i przyszli
uczniowie. Opracowaliśmy wspólnie program wychowawczy
i dydaktyczny szkoły. Program wychowawczy nastawiony był na
wychowanie do demokracji. Uważaliśmy, że szkoła powinna być
miejscem, w którym uczy się współpracy i współodpowiedzialności za tworzoną wraz z innymi wspólnotę, dlatego musimy stworzyć warunki dla wspólnej odpowiedzialności za szkołę trzech stanów: uczniów, nauczycieli i rodziców. Jakie formy ma przyjąć ta
wspólna odpowiedzialność, było kwestią dalszą, do dopracowania
kiedy już szkoła powstanie.
Opracowaliśmy też program dydaktyczny, w którym główny
nacisk położony został na korelację przedmiotową. Stworzyliśmy
program nauczania blokowego. W bloku humanistycznym obok
polskiego i historii zdecydowaliśmy się wprowadzić także filozofię
i historię sztuki jako przedmioty obowiązkowe. Połączyliśmy też
przedmioty przyrodnicze i podporządkowaliśmy ich potrzebom
nauczanie matematyki, by nie było tak, że program fizyki nie może
być dobrze realizowany, bo uczniowie nie mają jeszcze określonych umiejętności matematycznych. Wprowadziliśmy ponadto
przedmioty artystyczne – obok historii sztuki także praktyczne zajęcia z muzyki, plastyki i teatru.
Przygotowane przez nas programy przesłaliśmy do ministerstwa, a kiedy zostały zatwierdzone, rozpisaliśmy egzamin wstępny do naszego liceum. Mimo że informacja o rekrutacji do naszej szkoły była rozsyłana pocztą pantoflową, zgłosiło się około
czterech kandydatów na miejsce. Nie mieliśmy pieniędzy, nie
mieliśmy lokalu, więc szkoła, dzięki uprzejmości rektora Szkoły
Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, zaczęła pracę w czterech domach akademickich tej uczelni. W każdym był jeden pokoik, gdzie
była jedna klasa, nauczyciele spotykali się na ławeczce, bo nie było
żadnego lokalu na pokój nauczycielski, a sekretariat działał na parapecie okna klatki schodowej. W takich warunkach zaczynaliśmy.
A w 1990 r. dostaliśmy informację od ówczesnego ministra edukacji prof. Henryka Samsonowicza, że możemy otrzymać lokal na
ulicy Bednarskiej po rozwiązującej się razem z PZPR Szkole Aktywu Partyjnego.
Jakże symbolicznie.
Bardzo symbolicznie – przejęliśmy miejsce po partii. Zresztą był
jeszcze jeden niesamowity symbol. Dziś na korytarzu naszej szkoły wisi portret Janusza Korczaka. Kiedy wprowadzaliśmy się na
Bednarską, znaleźliśmy ten portret na śmietniku. Wyrzucony przez
działaczy PZPR na śmietnik Korczak powędrował na ścianę szkoły, bo ideową podstawą naszych projektów była i jest jego myśl
pedagogiczna.
Jak wyglądały pierwsze lata funkcjonowania szkoły?
W ciągu pierwszego roku dopracowaliśmy wspólnie z młodzieżą system szkolnej demokracji. Powstała struktura władzy oparta na Monteskiuszowskim podziale na władzę ustawodawczą,
wykonawczą i sądowniczą. Do wszystkich organów szkolnych
władz wchodzą w równych proporcjach uczniowie, nauczyciele
i rodzice. Prawo szkolne ustanawia Sejm Szkolny. Jesteśmy chyba
jedyną placówką oświatową, w której statut i prawo szkolne są
układane wspólnie z uczniami i zatwierdzane przez szkolny organ ustawodawczy. Władzę wykonawczą pełni Rada Szkoły, a sądowniczą szkolny Sąd. W każdej sprawie sądowej orzeka trzech
wybieranych w wyborach powszechnych sędziów – uczeń, rodzic
i nauczyciel. Uczniowie mają prawo wnosić sprawy przeciwko nauczycielom – kiedyś zwolniona została z pracy nauczycielka, która
nie respektowała praw uczniów. Ja też byłam powołana przed sąd
i musiałam, zgodnie z jego orzeczeniem, wycofać się ze swojej decyzji o wyrzuceniu ucznia ze szkoły.
W dziedzinie dydaktyki mieliśmy różne nowatorskie pomysły.
Przykładowo nie chcieliśmy oceniać uczniów cyfrowo (żeby ze-
www.DyrektorSzkoly.pl
1
Raport Dyrektora Szkoły – Szkoła
20 lat temu i dzisiaj
rwać z konkurowaniem o stopnie), tylko w postaci pisemnych
opinii. Zakładaliśmy też, że w czasie lekcji nie ma odpytywania
na stopnie przy tablicy, by wyeliminować upokarzanie dzieci ze
względu na to, że np. słabiej myślą czy wolniej kojarzą. Sprawdziany miały być zapowiadane, a w uzasadnionych wypadkach planowaliśmy także indywidualną pracę z uczniami wymagającymi
pomocy.
Po roku niestety okazało się, że chociaż nasz program dydaktyczny został przez ministerstwo zatwierdzony, musimy – jeżeli
chcemy utrzymać państwowe uprawnienia – realizować program
ministerialny. Wycofaliśmy się więc z naszych projektów integracji
przedmiotowej. Ale zachowaliśmy filozofię i historię sztuki, zachowaliśmy też coś, co później przeszło do państwowego systemu
edukacji – możliwość wyboru przez uczniów rozszerzonego lub
zawężonego zakresu określonych przedmiotów na dwa ostatnie
lata przed maturą. Wychodziliśmy z założenia, że uczeń nie jest
w stanie opanować bardzo dobrze wszystkiego i nauka bez możliwości takiego wyboru staje się często uczeniem wyłącznie pamięciowym. Dlatego już po roku nauki w liceum uczeń powinien
decydować, które przedmioty będzie rozszerzał, a naukę których
zawęzi do poziomu podstawowego.
Co jeszcze było problemem?
Oczywiście kwestie finansowe. Początkowo musieliśmy się sami
utrzymywać, bo nie było dla szkół niepublicznych dotacji państwowych. Postulowaliśmy, że pieniądze powinny iść za dzieckiem,
niezależnie od tego, do jakiej ono chodzi szkoły. Wszystkie dzieci rodziców, którzy płacą podatki, powinny dostawać taką samą
kwotę na swoje kształcenie, niezależnie od tego, jaką szkołę wybierają. W końcu szkoły niepubliczne otrzymały subwencje, chociaż
był okres, kiedy chciano ją wycofać, twierdząc, że są to nastawione
na zysk placówki wyłącznie dla dzieci ludzi bogatych.
Dla nas kwestie finansowe były szczególnie istotne, bo od początku ze względów wychowawczych i ideologicznych postawiliśmy na pomoc dzieciom szczególnie tej pomocy potrzebującym.
Przyjmowaliśmy do szkoły dzieci uchodźców, dzieci z domów
dziecka i dzieci niepełnosprawne, które z oczywistych względów
nie mogły płacić czesnego. W tej chwili dzieci uchodźcze, niepełnosprawne i z domów dziecka, które nie mogą płacić za szkołę,
otrzymują pomoc państwową. Ale nadal z większością problemów
finansowych musimy radzić sobie sami: jeśli chcemy zrobić boisko,
musimy na nie zdobyć pieniądze, jeśli chcemy wyremontować budynek, nikt nam w tym nie pomoże, za wynajem musimy płacić
gminie itd.
Czy z tej początkowej wizji zostały jeszcze jakieś wątki do zrealizowania?
Oczywiście, przede wszystkim problem programów nauczania.
Wielokrotnie występowałam o to, żeby pozwolono nam być szkołą eksperymentalną, byśmy mogli realizować własny program. Nigdy nie zrezygnowaliśmy z nauczania filozofii i historii sztuki jako
przedmiotów, których program państwowy nie przewiduje. Natomiast musieliśmy zrezygnować z tego, co w naszym przekonaniu
było najważniejsze – z korelacji przedmiotowej.
Teraz mamy np. do czynienia z takim absurdem edukacyjnym,
że w gimnazjach program historii kończy się na I wojnie światowej, a z języka polskiego na współczesności. Jak uczeń może czytać
ze zrozumieniem Kamienie na szaniec, gdy w tym samym czasie na
historii przerabia powstanie styczniowe? Jak może zrozumieć teksty polskich romantyków, gdy jego wiedza historyczna nie wyszła
jeszcze poza fakty dotyczące wieku XVI? Gdy uczeń po ukończeniu gimnazjum nie kontynuuje nauki w liceum, nie ma szans na
poznanie historii w takim zakresie, by rozumieć świat współczesny.
Jeśli po skończeniu trzyletniego gimnazjum młody człowiek pójdzie np. na kursy zawodowe, by szybciej rozpocząć pracę, naprawdę może nie odróżniać Hitlera od Piłsudskiego czy Stalina, bo są
2
to dla niego puste nazwiska. Produkujemy w ten sposób obywateli
nieprzygotowanych do rozumienia świata.
Co robić w tej sytuacji? Nie postuluję powrotu do ośmioklasowej szkoły podstawowej, jestem bowiem zdecydowanie zwolenniczką gimnazjum. Natomiast uważam, że gimnazjum (tak jak
przed wojną, po reformie Jędrzejewicza) powinno być czteroletnie, zakończone małą maturą. Powinno realizować podstawowy
program z wiedzy ogólnej i dawać kończącemu je szesnastolatkowi
możliwość dalszego kształcenia się w dwuletnim liceum przygotowującym do wybranego kierunku studiów wyższych lub w szkole
zawodowej przygotowującej do pracy w określonym zawodzie.
Poza tym zdecydowanie sprzeczne z naszymi zasadami jest tak
dziś powszechne uczenie pod testy. W większości szkół ostatni
rok nauki sprowadza się do tłuczenia testów. Celem szkoły jest
bowiem osiągnięcie jak najwyższej pozycji w rankingu, co uzależnione jest od tego, jak uczniowie wypadną na egzaminie. To jest
główna wada polskiej szkoły – nastawienie nie na to, jak rozwijać
samodzielność myślenia, umiejętność współdziałania zespołowego, krytycznego oceniania otaczającej rzeczywistości, rozwijania
własnych zainteresowań, lecz przede wszystkim na biegłość w rozwiązywaniu testów, aby zarobić jak najwięcej punktów na egzaminach końcowych.
Pani szkoły działają już ćwierć wieku. Co uznałaby Pani za ich
największy sukces?
Sukcesem niewątpliwie jest to, że te szkoły w ogóle trwają i rozwijają się – w tej chwili w naszym zespole mamy trzy licea, trzy gimnazja i szkołę podstawową – w sumie ok. 1,5 tys. uczniów. Sukcesem jest to, że udało się stworzyć system wychowawczy, w którym
odeszliśmy od wychowania autorytarnego na rzecz korczakowsko-demokratycznego. Sukcesem są osiągnięcia naszych uczniów
i absolwentów oraz to, że do nas wracają jako nauczyciele. W tej
chwili ponad jedna czwarta nauczycieli w naszych szkołach to nasi
absolwenci. Często wracają do nas ludzie, którzy rozpoczęli karierę naukową, obronili doktoraty, nawet zrobili habilitacje. Mówią,
że tu jest ich miejsce, że praca z młodzieżą jest ciekawsza niż kariera zawodowa. To świadczy o tym, że są związani ze szkołą, a poza
tym, dzięki temu, że sami wychowali się w tym systemie, automatycznie przenoszą go na uczniów. Nasi absolwenci nawet 10–20 lat
po ukończeniu szkoły ciągle się znają, trzymają razem, odwiedzają
– to potwierdza istnienie silnej więzi między nimi. W tej chwili
w podstawówce mamy już dzieci naszych absolwentów, często
małżeństw zawartych między osobami, które się kiedyś razem
w naszej szkole uczyły. Chcemy na 25-lecie wydać wspomnienia
naszych byłych uczniów, zobaczymy, co myślą, co pamiętają, co dla
nich było ważne w naszym systemie szkolnym.
O sukcesie szkoły świadczą też informacje z uczelni, że nasi absolwenci wyróżniają się samodzielnością myślenia i brakiem lęku
przed prowadzącymi zajęcia. Dużo osób poszło w stronę naukową
właśnie dzięki temu, że nauczyli się w szkole rozwijać swoje zainteresowania, myśleć samodzielnie i krytycznie. Myślę też, że dobrą
rzeczą jest to, iż naszych absolwentów można spotkać w różnych
ugrupowaniach politycznych, reprezentują bardzo różne poglądy
– oznacza to, że nie narzucaliśmy im w szkole jakiegoś jedynie
słusznego poglądu na świat.
Niewątpliwym sukcesem jest obecność w naszej szkole dużej
grupy uchodźców i imigrantów. Mamy uczniów z Tybetu, Czeczenii, Chin, Afganistanu, Iranu, Somalii, Armenii, Ukrainy, Białorusi,
Wietnamu. W szkole działa Klub Wielokulturowy, który organizuje spotkania poświęcone tradycjom kulturowym naszych przybyłych z różnych stron świata uczniów. Zapoznawanie uczniów
z rozmaitymi kulturami i uczenie ich akceptacji różnorodności jest
najskuteczniejszym antidotum na postawy ksenofobiczne i nietolerancję.
Dużym sukcesem w gimnazjum jest działalność wolontariatu,
np. dwa razy w tygodniu prowadzimy świetlicę dla małych dzieci z ośrodków dla uchodźców, nasi uczniowie opiekują się nimi.
Dyrektor Szkoły 1/2014
Raport Dyrektora Szkoły – Szkoła
Uczymy także w ramach wolontariatu przekraczania granic własnego kraju – nasi uczniowie pomogli w budowie szkoły w Birmie,
studni w Somalii, prowadzą zbiórkę pieniędzy dla Filipin. W ten
sposób uczą się odpowiadania na potrzeby świata. Myślę, że jest
wychowawczym sukcesem, jeżeli dziecko dostrzega, że można pomóc komuś nie tylko tu, ale i bardzo daleko.
Nasza wielokulturowość objawia się także stosunkiem do różnych religii. Gościliśmy mnichów buddyjskich, wyznawców islamu. Staramy się przełamywać stereotypy, pokazywać uczniom, że
człowieka trzeba oceniać ze względu na to, jaki jest wobec innych,
a nie ze względu na religię, którą wyznaje, kolor skóry czy tradycję
kulturową.
Czy odnosi Pani wrażenie, że na początku był inny odbiór społeczny szkolnictwa niepublicznego niż jest teraz?
Myślę, że jednej opinii na temat tych szkół być nie może, bo opinia jest zależna od tego, z jaką konkretną szkołą mamy do czynienia. Są też pewne opinie polityczne, urabiane. Z jednej strony
mamy zdanie, że są to szkoły dla bogatych, tworzące rozwarstwienie społeczne i jest to opinia negatywna. Z drugiej zaś, że
są to szkoły zyskujące wyższe miejsca w rankingach, dla dzieci
zdolnych, mogące stworzyć ciekawszy program nauczania, czyli
ocena pozytywna.
Tymczasem na naszym przykładzie można zobaczyć różnicę
między tego typu opiniami a praktyką. Jesteśmy zdecydowanie
przeciwko stratyfikacji społecznej w edukacji i właśnie po to, by
nie tworzyć szkoły dla elity materialnej, przyjmujemy dzieci, które
potrzebują pomocy. W tej chwili np. w gimnazjum na 300 uczniów mamy prawie 50 dzieci uchodźców. Jesteśmy szkołą, która
ma szczególnie wielu tego typu uczniów, bo oni uciekają do nas ze
szkół, w których są źle traktowani. Dlaczego? Nie tylko na skutek
panującej w społeczeństwie ksenofobii, ale dlatego, że takie dzieci obniżają miejsce danej szkoły w rankingu. To już nie dotyczy
samych uczniów, tylko sposobu oceny szkół. Miejsce w rankingu
szkoła uzyskuje na podstawie średniej ocen testowego egzaminu
końcowego. Dziecko, które jest w Polsce dwa, trzy lata nie może
zdać tego egzaminu wysoko, więc obniża średnią szkoły. Uważam,
że wyniki egzaminacyjne dzieci cudzoziemskich, które są w Polsce
krócej niż cztery lata, nie powinny być wliczane do średniej i decydować o miejscu szkoły w rankingu Z prostych przyczyn – żeby
dzieci uchodźców i imigrantów nie były traktowane przez szkoły
jako obciążenie.
Mieliśmy kiedyś bardzo wysokie miejsca w rankingach, teraz
mamy dużo niższe – nie dlatego, że obniżył się poziom nauczania,
ale dlatego, że zwiększyła się u nas liczba właśnie takich uczniów.
Niektóre szkoły niepubliczne, podobnie jak niektóre tzw. dobre
publiczne osiągają wysokie miejsca w rankingach, ponieważ nie
przyjmują dzieci trudnych, słabszych – dzieci dyslektycznych,
z orzeczeniami psychologicznymi, z trudnych środowisk itd. Oczywiście w innej sytuacji są publiczne szkoły rejonowe, które muszą
przyjmować wszystkich, i to w tych placówkach właśnie zaczyna
się złe traktowanie osób, które obniżają miejsce w rankingach.
Złą rzeczą jest niesłuszne wrzucenie wszystkich szkół nieprowadzonych przez gminy do jednego worka. Są szkoły prowadzone przez stowarzyszenia, które nie czerpią z tego tytułu żadnego
dochodu i szkół prywatnych, nastawionych na dochód, z bardzo
wysokim czesnym, które przyjmują siłą rzeczy tylko dzieci bogate.
Są małe szkoły wiejskie, niepubliczne, które powstają na miejsce
likwidowanych szkół gminnych. Są to placówki bezpłatne, żyjące z subwencji. Mała bezpłatna szkoła wiejska a szkoła w dużym
mieście nastawiona na wysokie miejsce w rankingach, wysokie
czesne i przyjmowanie tylko dzieci świetnie się uczących z bardzo
zamożnych domów to są dwa zupełnie różne światy. Dlatego jeżeli
ktokolwiek wygłasza ogólną opinię na temat szkół niepublicznych,
już to samo świadczy, że nie wie, o czym mówi. Bo istnieją są co
najmniej trzy albo cztery kategorie szkół niepublicznych, którym
trzeba by się przyjrzeć.
20 lat temu i dzisiaj
Natomiast bój o dzieci może przybierać czasem w naszym społeczeństwie, które jest przyzwyczajone do ostrej walki, takie właśnie
formy ostrych ocen całościowych, niebiorących pod uwagę specyfiki różnych szkół niepublicznych. Oczywiście ta wrogość zawsze
wytwarza się na bazie konfliktu interesów, który w dzisiejszym
świecie może się pojawić z powodu niżu demograficznego uderzającego zarówno w szkoły publiczne, jak i niepubliczne. Nas szczęście nie dotykają te problemy, bo ciągle mamy po kilku kandydatów
na miejsce, ale inne szkoły się zamyka, bo brak jest chętnych.
A czego zrobić się nie udało?
Myślę, że jest sporo rzeczy, które wymagają jeszcze znacznego wysiłku i pracy. Niewątpliwie nadal problemem wychowawczym pozostaje kwestia wynoszenia się, oddzielania od reszty i tworzenia
niedostępnych enklaw przez dzieci z bardzo zamożnych rodzin.
Ich stroje i sposób wydawania pieniędzy mogą być krępujące dla
innych i na to trzeba zwracać uwagę.
Trudnością, którą nie we wszystkich przypadkach udaje nam
się pokonać – chociaż mamy też na tym polu sukcesy – są sprawy związane z dziećmi o trudnym sposobie funkcjonowania.
Świadomie przyjmujemy – i nie zamierzamy z tego rezygnować
– dzieci z różnymi zaburzeniami rzutującymi na ich sposób zachowania. Trudną sprawą jest, by stworzyć im możliwość rozwoju,
a jednocześnie, by ich sposób funkcjonowania nie zakłócał ładu
szkolnego.
Jakie Pani zdaniem najważniejsze wyzwania stoją dziś przed polskim systemem edukacji?
Szkoła powinna być nastawiona na taki rozwój dziecka, który ułatwi mu funkcjonowanie w społeczeństwie, rozumne funkcjonowanie jako obywatela i dobre funkcjonowanie jako pracownika.
Szkoła powinna zatem odejść od dwóch rzeczy – od autorytarnego wychowania, które ceniąc w dziecku przede wszystkim posłuszeństwo i podporządkowanie, blokuje jego odpowiedzialność za
siebie i współodpowiedzialność za tworzoną z innymi wspólnotę,
oraz od pamięciowego uczenia, które blokuje rozwijanie samodzielności myślenia i rozumienia świata. To wymagałoby zmian
programowych, a moim zdaniem także zmiany struktury szkoły.
Jak już wspominałam, opowiadam się za czteroletnim gimnazjum
zakończonym małą maturą. Każdy przyszły obywatel demokratycznej Polski, niezależnie od tego, czy będzie kopał rowy, czy
też będzie profesorem wyższej uczelni, powinien mieć to samo
podstawowe wykształcenie ogólne zakończone w humanistyce na
współczesnym świecie, a w naukach przyrodniczo-matematycznych na rozumieniu podstawowych zasad świata przyrody.
Ponadto, żeby szkoła mogła spełniać funkcję wychowawczą
i edukacyjną, musi nastąpić zmiana w sposobie kształcenia nauczycieli. Dziś nie są oni właściwie przygotowywani do pełnienia
tego zawodu. Moim zdaniem przyszły nauczyciel powinien mieć
rok stażu w dobrej szkole, która realizuje rozwiązania programowo-wychowawcze warte propagowania. Proponuję powrót do
przedwojennych tzw. szkół ćwiczeń – wybranych do pełnienia tej
funkcji nie ze względu na miejsce w testowych rankingach, tylko
ze względu na system wychowawczy i sposób uczenia. Dopiero po
stażu i ocenie w takiej szkole kandydat mógłby otrzymywać dyplom nauczycielski uprawniający do podjęcia pracy w zawodzie.
I jeszcze jeden postulat – edukacja powinna być wyjęta z politycznych rozgrywek, całkowicie odpolityczniona. Nie może być
tak, że partia, która zdobywa władzę, natychmiast przeprowadza
reformy w swoim duchu, przekreślając wszystko, co zrobili poprzednicy. Edukacja powinna być kierowana przez specjalistów,
a nie osoby reprezentujące interesy partyjne.
Dziękuję za rozmowę.
www.DyrektorSzkoly.pl
Rozmawiała Anna Satel
3