~ 1 ~ Katecheza 2016.05.24 – Siódme przykazanie cz.1
Transkrypt
~ 1 ~ Katecheza 2016.05.24 – Siódme przykazanie cz.1
Katecheza 2016.05.24 – Siódme przykazanie cz.1 K A T E C H E Z A Nie będziesz kradł (Wj 20, 15; Pwt 5, 19). Nie kradnij (Mt 19, 18). 2401. Siódme przykazanie zabrania zabierania lub zatrzymywania niesłusznie dobra bliźniego i wyrządzania bliźniemu krzywdy w jakikolwiek sposób dotyczącej jego dóbr. Nakazuje sprawiedliwość i miłość w zarządzaniu dobrami materialnymi i owocami pracy ludzkiej. Z uwagi na wspólne dobro wymaga ono powszechnego poszanowania przeznaczenia dóbr i prawa do własności prywatnej. Życie chrześcijańskie stara się dobra tego świata ukierunkować na Boga i miłość braterską. I. Powszechne przeznaczenie i własność prywatna dóbr 2402. Na początku Bóg powierzył ziemię i jej bogactwa wspólnemu zarządzaniu ludzkości, by miała o nią staranie, panowała nad nią przez swoją pracę i korzystała z jej owoców (Por. Rdz 1, 26-29). Dobra stworzone są przeznaczone dla całego rodzaju ludzkiego. Ziemia jednak jest rozdzielona między ludzi, by zapewnić bezpieczeństwo ich życiu, narażonemu na niedostatek i zagrożonemu przez przemoc. Posiadanie dóbr jest uprawnione, by zagwarantować wolność i godność osób oraz pomóc każdemu w zaspokojeniu jego podstawowych potrzeb, a także potrzeb tych, za których ponosi on odpowiedzialność. Powinno ono pozwolić na urzeczywistnienie naturalnej solidarności między ludźmi. 2403. Prawo do własności prywatnej, uzyskanej przez pracę lub otrzymanej od innych w spadku lub w darze, nie podważa pierwotnego przekazania ziemi całej ludzkości. Powszechne przeznaczenie dóbr pozostaje pierwszoplanowe, nawet jeśli popieranie dobra wspólnego wymaga poszanowania własności prywatnej, prawa do niej i korzystania z niej. 2404. „Człowiek, używając tych dóbr, powinien uważać rzeczy zewnętrzne, które posiada, nie tylko za własne, ale za wspólne w tym znaczeniu, by nie tylko jemu, ale i innym przynosiły pożytek”. Posiadanie jakiegoś dobra czyni jego posiadacza zarządcą Opatrzności; powinien pomnażać i rozdzielać jego owoce innym, a przede wszystkim swoim bliskim. 2405. Dobra produkcyjne – materialne lub niematerialne – jak ziemie czy fabryki, wiedza czy zdolności wymagają troski ze strony ich posiadaczy, by przynosiły pożytek jak największej liczbie ludzi. Posiadacze dóbr użytkowych i ~1~ konsumpcyjnych powinni ich używać z umiarkowaniem, zachowując najlepszą cząstkę dla gościa, chorego, ubogiego. 2406. Władza polityczna ma prawo i obowiązek – ze względu na dobro wspólne – regulować słuszne korzystanie z prawa własności. II. Poszanowanie osób i ich dóbr 2407. W dziedzinie gospodarczej poszanowanie godności ludzkiej domaga się praktykowania cnoty umiarkowania, by panować nad przywiązaniem do dóbr tego świata, cnoty sprawiedliwości, by zabezpieczyć prawa bliźniego i dać mu to, co mu się należy, oraz solidarności, według „złotej zasady” i szczodrości Pana, który „będąc bogaty, dla nas stał się ubogim, aby nas ubóstwem swoim ubogacić” (2 Kor 8, 9). Poszanowanie dóbr drugiego człowieka 2408. Siódme przykazanie zabrania kradzieży, która polega na przywłaszczeniu dobra drugiego człowieka wbrew racjonalnej woli właściciela. Nie mamy do czynienia z kradzieżą, jeśli przyzwolenie może być domniemane lub jeśli jego odmowa byłaby sprzeczna z rozumem i z powszechnym przeznaczeniem dóbr. Ma to miejsce w przypadku nagłej i oczywistej konieczności, gdy jedynym środkiem zapobiegającym pilnym i podstawowym potrzebom (pożywienie, mieszkanie, odzież...) jest przejęcie dóbr drugiego człowieka i skorzystanie z nich. 2409. Wszelkiego rodzaju przywłaszczanie i zatrzymywanie niesłusznie dobra drugiego człowieka, nawet jeśli nie sprzeciwia się przepisom prawa cywilnego, sprzeciwia się siódmemu przykazaniu. Dotyczy to: umyślnego zatrzymywania rzeczy pożyczonych lub przedmiotów znalezionych, oszustwa w handlu (Por. Pwt 25, 13-16), wypłacania niesprawiedliwych wynagrodzeń (Por. Pwt 24, 14-15; Jk 5, 4), podwyższania cen wykorzystującego niewiedzę lub potrzebę drugiego człowieka (Por. Am 8, 4-6). Są moralnie niegodziwe: spekulacja, która polega na sztucznym podwyższaniu ceny towarów w celu osiągnięcia korzyści ze szkodą dla drugiego człowieka; korupcja, przez którą wpływa się na zmianę postępowania tych, którzy powinni podejmować decyzje zgodnie z prawem; przywłaszczanie i korzystanie w celach prywatnych z własności przedsiębiorstwa; źle wykonane prace, przestępstwa podatkowe, fałszowanie czeków i rachunków, nadmierne wydatki, marnotrawstwo. Świadome wyrządzanie szkody własności prywatnej lub publicznej jest sprzeczne z prawem moralnym i domaga się odszkodowania. 2410. Obietnice powinny być dotrzymywane i umowy ściśle przestrzegane, o ile zaciągnięte zobowiązanie jest moralnie słuszne. Znaczna część życia ~2~ gospodarczego i społecznego zależy od wartości umów zawieranych między osobami fizycznymi lub prawnymi, w tym umów handlowych o kupnie lub sprzedaży, umowy o wynajmie lub o pracę. Każda umowa powinna być zawarta i wypełniona w dobrej wierze. 2411. Umowy podlegają sprawiedliwości wymiennej, która reguluje wymianę między osobami z uwzględnieniem poszanowania ich praw. Sprawiedliwość wymienna obowiązuje w sposób ścisły; domaga się ochrony praw własności, spłaty długów i dobrowolnego wypełnienia zaciągniętych zobowiązań. Bez sprawiedliwości wymiennej nie jest możliwa żadna inna forma sprawiedliwości. Odróżnia się sprawiedliwość wymienną od sprawiedliwości legalnej, która dotyczy tego, co obywatel słusznie winien jest wspólnocie, i od sprawiedliwości rozdzielczej, która reguluje to, co wspólnota winna jest obywatelom proporcjonalnie do ich wkładu i ich potrzeb. 2412. Na mocy sprawiedliwości wymiennej naprawienie popełnionej niesprawiedliwości wymaga zwrotu skradzionego dobra jego właścicielowi. Jezus pochwala Zacheusza za jego postanowienie: „Jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie” (Łk 19, 8). Ci, którzy w sposób bezpośredni lub pośredni zawładnęli rzeczą drugiego człowieka, są zobowiązani do jej zwrotu lub, jeśli ta rzecz zaginęła, oddania równowartości w naturze bądź w gotówce, a także owoców i korzyści, które mógłby z niej uzyskać w sposób uprawniony jej właściciel. Do zwrotu są również zobowiązani, odpowiednio do odpowiedzialności i zysku, wszyscy ci, którzy w jakikolwiek sposób uczestniczyli w kradzieży bądź z niej korzystali, wiedząc o niej, na przykład ci, którzy ją nakazali, w niej pomagali lub ją ukrywali. 2413. Gry hazardowe (karty itd.) bądź zakłady nie są same w sobie sprzeczne ze sprawiedliwością. Stają się moralnie nie do przyjęcia, gdy pozbawiają osobę tego, czego jej koniecznie trzeba dla zaspokojenia swoich potrzeb i potrzeb innych osób. Namiętność do gry może stać się poważnym zniewoleniem. Nieuczciwe zakłady bądź oszukiwanie w grach stanowi materię poważną, chyba że wyrządzana szkoda jest tak mała, że ten, kto ją ponosi, nie mógłby w sposób uzasadniony uznać jej za znaczącą. 2414. Siódme przykazanie zakazuje czynów lub przedsięwzięć, które dla jakiejkolwiek przyczyny – egoistycznej czy ideologicznej, handlowej czy totalitarnej – prowadzą do zniewolenia ludzi, do poniżania ich godności osobistej, do kupowania ich, sprzedawania oraz wymiany, jakby byli towarem. Grzechem przeciwko godności osób i ich podstawowym prawom jest sprowadzanie ich przemocą do wartości użytkowej lub do źródła zysku. Św. Paweł nakazywał ~3~ chrześcijańskiemu panu traktować swego chrześcijańskiego niewolnika „niejako niewolnika, lecz... jako brata umiłowanego... w Panu” (Flm 16). Poszanowanie integralności stworzenia 2415. Siódme przykazanie domaga się poszanowania integralności stworzenia. Zwierzęta, jak również rośliny i byty nieożywione, są z natury przeznaczone dla dobra wspólnego ludzkości w przeszłości, obecnie i w przyszłości (Por. Rdz 1, 2831). Korzystanie z bogactw naturalnych, roślinnych i zwierzęcych świata nie może być oderwane od poszanowania wymagań moralnych. Panowanie nad bytami nieożywionymi i istotami żywymi, jakiego Bóg udzielił człowiekowi, nie jest absolutne; określa je troska o jakość życia bliźniego, także przyszłych pokoleń; domaga się ono religijnego szacunku dla integralności stworzenia. 2416. Zwierzęta są stworzeniami Bożymi. Bóg otacza je swoją opatrznościową troską (Por. Mt 6, 26). Przez samo swoje istnienie błogosławią Go i oddają Mu chwałę (Por. Dn 3, 57-58). Także ludzie są zobowiązani do życzliwości wobec nich. Warto przypomnieć, z jaką delikatnością traktowali zwierzęta tacy święci, jak św. Franciszek z Asyżu czy św. Filip Nereusz. 2417. Bóg powierzył zwierzęta panowaniu człowieka, którego stworzył na swój obraz (Por. Rdz 2, 19-20; 9, 1-4). Jest więc uprawnione wykorzystywanie zwierząt jako pokarmu i do wytwarzania odzieży. Można je oswajać, by towarzyszyły człowiekowi w jego pracach i rozrywkach. Doświadczenia medyczne i naukowe na zwierzętach, jeśli tylko mieszczą się w rozsądnych granicach, są praktykami moralnie dopuszczalnymi, ponieważ przyczyniają się do leczenia i ratowania życia ludzkiego. 2418. Sprzeczne z godnością ludzką jest niepotrzebne zadawanie cierpień zwierzętom lub ich zabijanie. Równie niegodziwe jest wydawanie na nie pieniędzy, które mogłyby w pierwszej kolejności ulżyć ludzkiej biedzie. Można kochać zwierzęta; nie powinny one jednak być przedmiotem uczuć należnych jedynie osobom. R E F L E K S J A Siódme przykazanie – Andrzej Borowski Nie będziesz czynił kradzieży (Wj 20,15) Czynić kradzież, to czynić zło drugiemu poprzez zamach na jego własność. Pięć przykazań Dekalogu (od szóstego włącznie do dziesiątego) odnosi się do ~4~ stosunków „własnościowych” pomiędzy ludźmi. Przykazania te albo nawiązują do już istniejących pojęć tego, co „własne” i co „uznane”, albo też określają te pojęcia jakoby od początku. Warto zwrócić uwagę na ten aspekt Prawa biblijnego, gdyż sankcjonuje on w sposób oczywisty prawo człowieka do własności. Nie idzie tutaj rzecz jasna o to tylko, aby powołując się na autorytet Biblii gromadzić dobra wokół siebie i na własny użytek, pokazując zarazem język wszystkim zwolennikom własności wspólnej, wszelkiego rodzaju „komunistom” utopijnym, materialistycznym, itd. Myślę tutaj o takim wzorcu osobowości, w którym jednostkę ludzką otacza nietykalna sfera prywatności, własności lub – idąc jeszcze dalej – suwerenności nad jakąś, choćby drobną cząstką świata wypożyczoną mu przez Stwórcę na czas życia, niby owe ewangeliczne „talenty”. Może w tej strefie własności i prywatności być tylko stół, krzesło i łóżko polowe byle czym zasłane, może być nawet tylko jakiś łachman do okrycia. Mało to jest ważne, jakimi przedmiotami dane jest wypełnić indywidualną przestrzeń własności. Ważne jest, iż ta przestrzeń istnieje niby przedłużenie ciała człowieczego oraz, że w sprawie ochrony tej przestrzeni oraz jej materialnego wypełnienia wypowiada się Prawo Najwyższego. Siódme przykazanie, jakby uprzedzając przykazanie dziesiąte, zakłada, iż motywacją do kradzieży jest pożądanie „rzeczy bliźniego swego”, jego dobytku ruchomego i nieruchomego. To pożądanie nie jest niczym innym jak bezprawnym, bo agresywnym i przeciwnym naturze rozszerzeniem owej strefy własności na przestrzeń zajmowaną już przez innych ludzi. Jest to więc w pewnym sensie analogia do cudzołóstwa, zakazanego w poprzednim artykule Dekalogu. Tu jednakże nie chodzi o uzurpowanie sobie prawa do osoby, lecz o uzurpowanie prawa do rzeczy otaczających tę drugą osobę. Jest przy tym rzeczą znamienną, iż ta uzurpacja, którą nazywamy kradzieżą, piętnuje szczególnym piętnem hańby człowieka, który się jej dopuszcza. Kiedyś dosłownie piętnowano złodzieja przyłapanego po raz pierwszy na kradzieży (później groziło mu obcięcie ręki albo wprost szubienica) dla wyraźnego zaznaczenia przestępcy. Obelga: „Ty złodzieju!” działa dotkliwie bez względu na to, czy skierowana jest do faktycznego winowajcy, czy taż do człowieka w inny sposób prowokującego oburzenie. Już w polszczyźnie czternastowiecznej określenie „złodziej” (czyli dosłownie: czyniący zło) stosowano tylko wobec sprawcy kradzieży. Dodatkowym czynnikiem, który wzmaga odczucie haniebności, niegodziwości kradzieży jest działanie podstępne, skryte i zaskakujące niczego nie podejrzewającą osobę. Ta zresztą cecha postępowania złodzieja, oderwana od moralnej oceny jego czynu sprawia, iż właśnie do złodzieja przyrównał św. Paweł Apostoł dzień, w którym powróci na ziemię Chrystus. W całej historii hańby otaczającej złodzieja jest jednak, oprócz naturalnego przejaskrawienia samego czynu kradzieży, także i początek zamazywania odpowiedzialności za pewne występki, dotkliwe i powszechne zwłaszcza ostatnio, w naszych czasach. Chodzi tu o kradzież dobra wspólnego, zwanego też ~5~ publicznym, albo chodzi o jego zniszczenie, czy nawet brak troski o jego substancję. Zapewne nie sprzyjał uświadomieniu sobie przez ludzi wagi i szpetności tego występku system społeczny zwany przez przypadek historyczny „socjalizmem”. Uczynił on dobro wspólne, majątek publiczny pozornie niewyczerpanym rezerwuarem środków materialnych dostępnych w praktyce dla każdego. Ideału, którym miał być utopijny stan likwidacji owej strefy własności prywatnej, jaka w naturalny sposób otacza każde ludzkie indywiduum, na szczęście nie osiągnięto. Doprowadzono natomiast do prawie całkowitego zaniku poczucia wartości dobra wspólnego i zarazem do wynaturzonego poczucia własności prywatnej. Złodziej to człowiek, dla którego nie ma innej własności niż jego własność prywatna. Przedmioty dzielą się na te, które już posiada, oraz na takie, które jeszcze do niego nie należą. Obszar własności wspólnej, czyli dobra publicznego, to dla niego rezerwuar własności niczyjej, często zresztą rzeczywistości marnującej się. Wydawałoby się, że tę niedawną rzeczywistość mamy już poza sobą, a tymczasem policyjne statystyki rejestrują coraz więcej przypadków kradzieży. Wynika stąd, że mentalność złodzieja, której wstydzimy się jako naród, żyje jednak po śmierci ustroju, który obwiniamy, ale do którego wciąż jesteśmy przywiązani jako społeczeństwo. Trudno teraz usprawiedliwić kogokolwiek naciskiem ideologii. Warto zaś pamiętać, że i w bardziej jeszcze, niż nasze, „stuprocentowych katolickich” państwach i społeczeństwach przestępczość zorganizowana (mafijna) znajdowała sprzyjające warunki rozkwitu. Pierwszym więc sprzymierzeńcem naszego rodzinnego złodziejstwa (jak też i innych występków powszechnych) jest schlebianie naszemu dobremu wyobrażeniu o sobie, jako o zbiorowości, za cenę fałszu. Tymczasem wystarczy spojrzeć na beztroskę, z jaką rodzice posiadający dobre mniemanie o sobie patrzą na spustoszenia dokonywane przez ich dzieci w najbliższym otoczeniu mieszkań, budynków, terenów osiedlowych, parków, itd. Od tej bezmyślnej obojętności jakże blisko do świadomego rozkradania publicznych urządzeń albo też do ich barbarzyńskiego, bezsensownego niszczenia. Czemu tego się nie nazywa kradzieżą tak jak „klasycznego” złodziejstwa”, chociaż nie ma tu przywłaszczenia? W rozmowie z bogatym młodzieńcem Jezus wymienia jako jeden z warunków zbawienia przestrzeganie właśnie siódmego przykazania. Trudno przy tej sposobności nie dopowiedzieć sobie w myśli, że jest ono także warunkiem „zbawienia od złego” naszej kultury narodowej, zrujnowanej w sensie moralnym tak samo mniej więcej, jak i w sensie cywilizacji materialnej. Można by też dopowiedzieć z goryczą, iż „kradzieży czynić nie będziesz”, bo już nic nie zostało do rozkradania. Powstaje jednak społeczeństwo nowe i nowe także kształtują się stosunki własności. Oby tych nowych, odmienionych wzorów nie skaziły stare złodziejskie nawyki! Daj Boże, aby w nowym, naszym państwie człowiek „kradzieży nie czynił!”. ~6~ L E K T U R A 11 W tej rozpaczy pozostało mu tylko jedno wyjście – ucieczka. Maks wiedział już od dawna, że jego dom nie posiada żadnych wejściowych drzwi. Z chwilą, gdy przed 120 laty wyszła od niego ta dziewczyna, drzwi – przez które ona wyszła – zniknęły. Przyjął ten fakt zupełnie spokojnie, sądził bowiem, że już tej dziewczyny nie potrzebuje, a inni ludzie byliby dla niego zbyt uciążliwi. Nie potrzeba więc było żadnych drzwi wejściowych. Wydawało się to zupełnie logiczne. Ale samo zniknięcie drzwi… Maks nie przypominał sobie, by zostały kiedyś zamurowane lub usunięte w inny sposób. Po prostu ich nie było. Od czasu, gdy obserwował okienko, wiedział, w jaki sposób zniknęły. Po prostu zdematerializowały się. Zmaterializował się natomiast ten kawałek ściany, którego przedtem nie było. Postanowił uciec przez okno. Jego dom miał dość okien. Przez okna wchodziło do domu światło dzienne. Nocą wydawały się ciemne. Postanowił otworzyć jedno z nich i po prostu uciec. Miał jednak jeszcze wiele wątpliwości. Nie wiedział na przykład, na którym piętrze mieszka. Dzięki swej żądzy posiadania miał nie tylko mnóstwo ubrań, ale również mnóstwo prześcieradeł. Można je więc powiązać ze sobą i spuścić się po nich z każdego piętra, chociażby jego dom był tak wysoki, jak najwyższe drapacze chmur w Nowym Yorku. Linowa drabina z powiązanych prześcieradeł na pewno wystarczy. Powiązał więc kilkaset prześcieradeł w swoim „błękitnym salonie”, z którego właśnie planował ucieczkę. Drugim problemem było to, że nie wiedział, na jakim kontynencie i w jakim klimacie wyląduje. Czy będzie to klimat tropikalny, czy też arktyczny. Nie miał bowiem pojęcia, czy jego dom znajduje się na Saharze, czy też na Grenlandii. Ostatecznie jednak jest to obojętne. Był zdecydowany uciekać bez względu na klimat i część ziemskiego świata. Podda się chętnie wszelkim trudom i niebezpieczeństwom. Próbował otworzyć okno w „błękitnym salonie”, lecz było ono zablokowane. Na ucieczkę wybrał sobie dziewiątą godzinę rano. Po opuszczeniu domu chciał mieć przed sobą cały dzień. Odblokowanie okna stanowiło pewien problem. Po 120 latach można się było tego spodziewać. Nie był to jednak bynajmniej nierozwiązalny problem. Maks posiadał bowiem różne narzędzia, o których nie zapomniał przy spisywaniu swoich życzeń. Majstrował więc przy oknie, a myślami był przy tym, co go teraz pasjonowało, a mianowicie: czego za chwilę może się spodziewać. A więc natura. Jakakolwiek natura. Może być nawet bardzo niegościnna, lecz tam, gdzie on się znajdzie, musi istnieć jakaś natura. W niej zaś może spotkać jakieś zwierzęta, a może nawet jakiś ludzi. Nie martwił się wcale o to, że może na przestrzeni tysiąca kilometrów nie znajdzie nic do jedzenia, ani o to, że może być mu bardzo zimno lub nieznośnie gorąco. Nie jest oczywiście przyjemnie głodować, marznąc lub pocić się. Lecz on nie może już przecież umrzeć. Jest więc rzeczą zupełnie obojętną, jakie utrapienia go spotkają. Wszystko wytrzyma. Nie może się zniechęcić w swojej walce i w poszukiwaniu ludzi i zwierząt. Od 120 lat ~7~ odczuwał po raz pierwszy wielką i głęboką nadzieję. Trzeba jednak najpierw otworzyć okno. Przy pomocy obcęgów, dłuta i młotka Maks odblokował okno, które się powoli otwarło. Miał teraz przed oczyma okienny otwór, który był… czarny. Po prostu czarny. Kompletna ciemność. W tym miejscu mojego opowiadania czytelnik musi zmobilizować całą swoją wyobraźnię. Jednak najbardziej bujna wyobraźnia nie wystarczy do uświadomienia sobie szoku, jaki Maks musiał przeżyć. Początkowo znowu niczego nie rozumiał. Jak otwór okienny może być czarny? Przecież przez to okno przenikało do mieszkania światło dzienne. Nawet i teraz w jego „błękitnym salonie” nie jest wcale ciemno. Panuje tu dzienna jasność. Pobiegł na przeciwną stronę swojego domu i otworzył tam okno. Zobaczył jednak to samo. Ponowił próbę w dwóch pozostałych kierunkach. Od 120 lat po raz pierwszy otworzył w swoim domu okna, i to na północ, i to na południe, na wschód i na zachód. Wszędzie jednak ukazał mu się ten sam widok: czerń, noc, pustka, nicość. Jego dom zadawał się stać w absolutnej ciemności. Maks nagle zrozumiał, skąd pochodziło dzienne światło w jego mieszkaniu. „Materializowało się” podobnie, jak :materializowały się” jego potrawy. Przez 120 długich lat nigdy nie otwierał okien i nie widział natury, nie doświadczał żądnego wiatru, deszczu, zimna w żadnej porze roku. Nie słyszał śpiewu ptaków, nie odczuwał mrozu ani słonecznego ciepła. W przeciągu tych 120 lat nigdy nie widział żadnej mrówki, muchy, pszczoły, osy, ani żadnego innego owada. Dopiero teraz jednak po raz pierwszy uświadomił sobie, że także wokół jego domu niczego nie było. Maks wychylił się przez okno w tę czarną ciemność. Niczego tam nie było. Ani śladu jakiegokolwiek wiatru, ciepła ani zimna, żadnego ruchu ani szmeru, nic. Nie było tam nawet żadnej siły przyciągania. Poza swoim domem Maks był nieważki. Powrócił do „błękitnego salonu” i – jak sparaliżowany na skutek rozczarowania – usiadł na jednym ze swoich luksusowych foteli. Jego wzrok padł na stos prześcieradeł przygotowanych do powiązania ze sobą. Już nich nie potrzebował. Doznany zawód był straszny. Jeszcze straszniejsze było jednak uświadomienie sobie własnej sytuacji. Znajdował się tu, w swoim wspaniałym domu, otoczony luksusem, a wokół niego była absolutna ciemność i absolutna nicość. Nie było tam żadnego powietrza, żadnego gruntu, nie mówiąc już o przyrodzie, zwierzętach i ludziach. Rozumowanie Maksa doszło do skrajnego punktu. Nagle przypomniały mu się zdania, których uczył się w dzieciństwie na lekcjach religii. W późniejszym życiu wyśmiewał się z nich i nazywał je „głupstwami”. Teraz mu się właśnie przypomniały: „ciemności zewnętrzne”. Tak, on w nich właśnie jest. W jego duszy zaczęły się ze sobą zmagać dwie myśli, dwie decyzje i dwa kierunki działania. Jedna myśl przekonywała: „Zamknij okno! Korzystaj z tego, co masz! Jedz, pij i czyń to, co uważasz za najlepsze w twojej sytuacji! Co ci pomogą te pytania o sens, tęsknota za ludźmi? Po co te myśli o nadziei i miłości, o zrozumieniu, cieple, bezpieczeństwie i religii? To wszystko jest mitem! Zostaw to!” Nurtowała w nim jednak także inna myśl: „Ja tego nie wytrzymam. Ja nie mogę dłużej znosić tego bezsensu. Rezygnuję z moich wygód, z moich luksusowych dóbr, z tego oszukiwania samego siebie przez pornograficzne filmy i alkohol. Uciekam mimo wszystko! Obojętnie dokąd!” ~8~ I Maks uciekł. Jego decyzja była uzasadniona i stanowcza: „Niech się dzieje, co chce, lecz muszę się znaleźć poza oknami swojego domu”. Uciekł. Nie wziął niczego ze sobą. Cofnął się dziesięć kroków w głąb pokoju, nabrał rozpędu i wyskoczył przez okno za zewnątrz. Decyzja została podjęta. Rozpęd odrzucił go daleko. Przez pewien czas obserwował jeszcze światło w otwartych oknach swojego domu, z którego nie było widać zewnętrznego światła, gdyż nie było wokół żadnego światła. Tam nie było w ogóle niczego. Znajdował się teraz w nicości. Do tej właśnie nicości uciekł. Widział, jak oświetlone okna domu stawały się coraz mniejsze, gdyż Maks był unoszony coraz dalej siłą rozpędu. Coraz dalej. Nie odczuwał żadnego podmuchu powietrza, żadnego ciepła, żadnego zimna, absolutnie niczego. Nie było również niczego, co mogłoby go przyhamować w jego pędzie. Widział, że jego dom niknął coraz bardziej w mrocznej dali, aż w końcu stał się zupełnie niewidoczny. Znajdował się w czarnej pustce, rzeczywiście w zewnętrznych ciemnościach. Dziwił się, że mógł w ogóle oddychać. Trudno jednak było mówić o jakiejkolwiek sensowności nawet tego szybkiego pędu. Chociaż nie nużył go upał ani nie dręczył chłód, to jednak jego ruchy wymykały mu się całkowicie spod kontroli. Szczęki mu kłapały, a zęby uderzały wzajemnie o siebie i wydawały nieprzyjemny zgrzyt. Z jego gardła wydobywał się jakiś potworny krzyk, coś w rodzaju płaczu, lecz niepodobny do ludzkiego płaczu. „Płacz i zgrzytanie zębów” – przypomniał sobie wyrażenie słyszane w dzieciństwie na lekcjach religii. Przypomniały mu się również słowa tamtej dziewczyny: „Biblia ma rację”. Maks już teraz wiedział, że Biblia ma rację. Czyż ma żałować, że porzucił luksus i wygodę w swoim domu? Tego nie żałował. Żałował natomiast tego, że był nieludzkim mizantropem i nigdy nie chciał nikogo widzieć. Żałował, że tak mało cenił sobie wiarę. Tego, że opuścił swój wspaniały dom, wcale nie żałował. To, co go teraz otaczało, było przynajmniej zgodne z prawdą. To bardziej odpowiadało stanowi jego duszy. Dlatego wolał to. Jego myśli były zupełnie wyraźne. Jego narządy zmysłów nie odbierały niczego, poza odgłosami, które on sam wydawał, a były one wciąż takie same i jakby automatycznie wydobywały się z jego gardła. Był to okropny, nieludzki płacz i zgrzytanie zębów. Jak długo trwał w takim stanie? Rok? Sto lat? Milion lat? Miliard lat? Tego nie widział. Jego stan był ponadczasowy. Nie można było wcale oznaczać tego okresu jako rok, czy tysiąc lat. Dziwił się, że jego płacz i zgrzytanie zębów nie ustawały, jak gdyby były zasilane z jakiegoś źródła energii. Był to jego „Permanentny ton”. 12 Nagle coś dotknęło jego czoła. Nie wiedział, co to było. Następnie przez przymknięte powieki dostrzegł światło dzienne. Próbował otworzyć oczy. Było to taki trudne, jak gdyby powieki zostały obciążone ołowiem. Męczył się, aż wreszcie udało mu się. Zobaczył biały sufit w jakimś pokoju, chromowane poręcze łóżka szpitalnego, a nad nim wisiała butelka, od której ciągnął się cienki przewód. Zrobił wysiłek, by poruszyć głową. Usłyszał wtedy: „Teraz już się nareszcie obudził”. Znowu jednak nagle zapadła ciemność, która całkowicie go ogarnęła. Zamknął oczy. Chociaż bardzo się wysilał, nie udało mu się ponownie ich otworzyć. Znajdował się znowu w ciemnościach, podobnie ~9~ jak przedtem. Jednak jego myśli były jasne. Słyszał ludzkie głosy, a na swoim czole poczuł dotknięcie ludzkiej ręki, ręki kojącej i pocieszającej. Czyżby śnił? Przez 120 lat nigdy nie śnił, ponieważ sobie tego nie życzył. Czyżby teraz śnił po raz pierwszy i w dodatku o żyjących ludziach? Od chwili swojej śmierci nie miał nigdy żadnego kontaktu z żyjącymi ludźmi. Co to było teraz? Po jakimś czasie Maks dostrzegł przez zamknięte powieki, że jest naprawdę jasno. Wkrótce potem udało mu się ponownie otworzyć oczy. Wtedy zobaczył Helgę. Miała znękaną twarz, a w oczach łzy. - Gdzie ja jestem? – zapytał Maks. - Na intensywnej terapii – odpowiedziała Helga. - Jak się tu dostałem? - Miałeś zawał serca. Jeszcze raz zapadł w ciemność. Jego myśli zmąciły się. Czyżby znowu powrócił do swojego domu? Leży w łóżku i śni? Czyżby śnił w wieczności w swoim domu, co przecież nigdy nie miało miejsca? Kiedy Maks po raz trzeci otworzył oczy, jego myśli były już bardzo jasne i miał również więcej siły do dłuższego czuwania. Znowu była przy nim Helga i patrzała na niego zatroskanymi, dobrymi oczyma. - Gdzie ja byłem? – zapytał Maks - Sześć tygodni byłeś nieprzytomny. Byłeś w stanie śpiączki czyli śmierci klinicznej, ale lekarzom udało się przywrócić cię do życia – odpowiedziała Helga. Maks zrozumiał, a wraz z tym zrozumieniem doznał bezgranicznej ulgi. Teraz już wszystko postępowało szybko. Powracał do zdrowia. Z intensywnej terapii przeszedł na normalną, a następnie do kliniki rehabilitacyjnej. Powracał do względnego zdrowia. Lekarze powiedzieli, że musi zrezygnować ze swego zawodu, gdyż było to dla niego zbyt duże obciążenie. Jeżeli będzie uważał na siebie, to może zupełnie normalnie żyć. Trudno było obliczyć czy zmierzyć czas, jaki Helga poświęciła na czuwanie przy nim aż do jego wyzdrowienia. Właściwie była tu całymi dniami i nocami. Maks jeszcze dużo spał. Podczas snu Helga „pozwalała sobie” robić to, co go przedtem tak strasznie denerwowało, mianowicie odmawiać różaniec lub czytać Pismo święte. Pozwalała sobie na to jedynie wtedy, gdy widziała, że Maks twardo śpi, nie chciała go bowiem denerwować. Dawniej bardzo często złościł się na nią: „Wyrzuć do diabła tę idiotyczną książkę! Wyrzuć precz ten różaniec! Żebym tego więcej nie widział!”. Pewnego dnia Maks niespodziewanie się obudził, czego Helga nie zauważyła. Kiedy spostrzegła, że mąż nie śpi, bojaźliwie schowała różaniec. Maks początkowo milczał, a następnie wypowiedział słowa, których ona nie zrozumiała: „Odmawiaj go spokojnie dalej! Przez to właśnie mnie uratowałaś”. Zamykała także bojaźliwie Pismo święte, jak dziecko przyłapane na czymś niewłaściwym, gdy zauważyła, że Maks się obudził. Zdziwiła się więc jeszcze bardziej, gdy Maks powiedział nie tylko: „Czytaj spokojnie dalej”, ale dodał: „Czytaj na głos! Przeczytaj mi coś, proszę!”. Helga więc czytała. Przeczytała bardzo ciekawe opowiadanie o pewnym bogatym człowieku, który wdrapał się na drzewo figowe, by zobaczyć Jezusa. Ponieważ Maks był również bogaty, zainteresował się tym, co się stało z owym człowiekiem na drzewie. Oto ~ 10 ~ Jezus wstąpił do jego domu, a potem ten bogacz rozdał dużą część swego majątku ubogim i tym, którym kiedyś wyrządził krzywdę. Maks mruknął: „Ja zrobię to samo”. Helga nie zrozumiała go. - Co powiedziałeś, skarbie? – zapytała. 13 Maks zdawał się powoli dystansować od tych przykrych doświadczeń z okresu jego braku świadomości. Straszliwy dom luksusu i nudy, a przede wszystkim ta przerażająca ciemność i inne wspomnienia zaczęły się powoli zacierać w jego pamięci. Równocześnie jednak zdobył specyficzne doświadczenie, które dało mu do myślenia. Wiele rzeczy z tego fantastycznego świata, z luksusowego domu w wieczności zapisało się głęboko w jego pamięci. Po przebudzeniu pamiętał je bardzo szczegółowo. Pamiętał na przykład dokładnie teksty i daty przeczytanych wiadomości o śmierci swoich znajomych i sąsiadów. Pamiętał, kiedy oni pomarli. Sądził początkowo, że nie jest to wiedza, lecz fantazja. Po prostu jakaś reminiscencja sennego marzenia. Jednak ci przyjaciele i sąsiedzi zmarli dokładnie w tych zapamiętanych przez Maksa terminach, a tekst wiadomości o ich śmierci był dosłownie taki, jaki Maks zapamiętał. Bardzo go to poruszyło. Przypomniał sobie również datę śmierci swojej żony, Helgi. Stwierdził z przerażeniem, że ta właśnie data przypada już za rok. Nic jej nie powiedział o swoich obawach, ale teraz nosił ją po prostu na rękach. Helga mawiała wówczas: „Jest mi teraz jak w niebie”. Żona rzeczywiście zmarła w przewidzianym przez niego terminie. Zmówił dla niej bardzo piękny nagrobek. Przeraził się ponownie, gdy nagrobek był już gotowy. Pamiętał dokładnie taki sam nagrobek z ilustracji w lokalnej gazecie w tym swoim domu w wieczności. Przypomniał sobie również napis nagrobny. Z tego napisu wynikało, że on miałby przeżyć Helgę tylko o trzy lata. Po śmierci Helgi Maks sprzedał swoją firmę, posiadłości, dom, wszystko. Za te pieniądze wkupił się do pewnego Domu Opieki. Dla siebie potrzebował tylko dziesięciu procent uzyskanej sumy. Te pieniądze zabezpieczały go do końca życia, nawet gdyby miał żyć o wiele dłużej, niż się spodziewał. Pozostałe dziewięćdziesiąt procent przeznaczył na fundusz dla dzieci chorych na raka. Nie napisał tego w testamencie, lecz od razu pozbył się wszystkich pieniędzy. Od tej chwili był ubogi. Czuł się jednak o wiele lepiej niż przedtem. Każdego dnia odwiedzał grób swojej żony. Był on celem codziennych jego spacerów. Tam prowadził dialog z Helgą. Przemawiał do niej przy jej mogile, jak gdyby ona sama tam była, i mówił jej o wszystkim, co go nurtowało. Pewnego razu poprosił ją: „Helga, powiedz mi, jak to jest z tym różańcem. Jak się go odmawia?”. Następnego dnia znalazł w torebce Helgi pożółkły modlitewnik, w którym była dokładnie opisana modlitwa różańcowa. Nauczył się jej i wydawało mu się wówczas, że znalazł ogniwo jeszcze ściślej łączące go z Helgą. Odczuwał bowiem ogromną tęsknotę za nią. Modlitwa różańcowa przynosiła mu pociechę. Starsi ludzie, współtowarzysze Maksa z Domu Opieki, nie przywiązywali do tego żadnej uwagi. Mówili tylko: „Maks stał się komicznym dziwakiem”. Bardziej sensowna wydawała im się lampka czerwonego wina i gra w karty. Nie miał im tego za złe. ~ 11 ~ Poszedł do notariusza i zapisał współtowarzyszom w testamencie swoje zasoby wina. Oto treść tego zapisu: „Każdy otrzyma po mojej śmierci codziennie ćwierć litra czerwonego wina aż do wyczerpania się całego zapasu”. Maks ułożył również tekst swojej pośmiertnej klepsydry i pogrzebowego obrazka, który miał być później wydrukowany. Tekst ten brzmiał: „Człowiek nie może żyć bez światła. Prawdziwym światłem jest miłość”. Dołączył do tego drugie zdanie, które utkwiło mu w pamięci podczas lektury Pisma świętego. Czytał bowiem obecnie długie urywki Pisma świętego, podobnie jak przedtem Helga, i znalazł tam opowiadanie, które go bardziej zachwyciło niż to o bogatym człowieku na drzewie figowym. Było to opowiadanie o robotnikach, którzy przez pewien czas nic nie robili. Byli tacy, którzy rozpoczęli pracę wczesnym rankiem, drudzy przed południem, inni w południe, jeszcze inni po południu, a byli również tacy, którzy przyszli do pracy dopiero o piątej po południu, czyli na godzinę przed końcem roboczego dnia. Wszyscy jednak otrzymali tę samą zapłatę, a więc było zupełnie obojętne, kiedy rozpoczęli pracę. To opowiadanie niezmiernie uradowało Maksa. Próbował rozmawiać na ten temat ze swoimi współtowarzyszami w Domu Opieki. Oni jednak wyśmiali go z powodu jego zachwytu „dla starego sera” – jak się wyrazili. Maks pojechał więc tramwajem do Szpitala Ducha Świętego i zapytał tamtejszego kapelana, czy to opowiadanie jest pewne. Ksiądz odpowiedział, że gotów jest za to włożyć rękę do ognia. Maks bardzo się ucieszył z odpowiedzi i pod wpływem tego niezwykłego opowiadania dołączył do tekstu klepsydry i pogrzebowego obrazka takie zdanie: „Wybacz, Panie, że przyszedłem dopiero o jedenastej godzinie!”. 14 Pewnego wieczoru Maks nie powrócił do domu ze swoich odwiedzin przy grobie Helgi. Nikogo to nie niepokoiło, gdyż dość często wracał późno. Zdarzało się, że niekiedy wypił jeden kieliszek za dużo. Maks pozostał bowiem nadal sobą i świętym bynajmniej nie był. Nikt nie martwił się specjalnie, gdy nie zjawił się jeszcze o godzinie jedenastej przed północą. – On przyjdzie – mówili jego współtowarzysze, kładąc się spać. Maks jednak nie przyszedł. Następnego dnia, przed południem, znaleziono go na jednej z zarośniętych alejek cmentarnych w pobliżu grobu Helgi. Już nie żył. Począwszy od jego pogrzebu, współtowarzysze otrzymywali codziennie ćwierć litra czerwonego wina. „To Maks wam funduje” – powiedział kierownik Domu Opieki. Odpowiedziano głośnym okrzykiem zachwytu. Kiedy jednak każdy współtowarzysz Maksa otrzymał obrazek pośmiertny z napisem: „Człowiek nie może żyć bez światła. Prawdziwym światłem jest miłość”, a później było napisane kursywą: „Wybacz, Panie, że przyszedłem dopiero o jedenastej godzinie”, jego współtowarzysze kręcili głowami i mówili: „Ten Maks był naprawdę komicznym dziwakiem”. Partnerzy w jego interesach, kiedy był jeszcze milionerem i twardym człowiekiem, obojętnie przyjęli wiadomość o jego śmierci. Mieli na głowie ważniejsze sprawy. Żaden z nich nie przeczytał nigdy tekstu na jego pośmiertnym obrazku. Ich dewiza brzmiała: „Czas to pieniądz”, i nie pozwalała na zajmowanie się tak nieproduktywnymi sprawami, ~ 12 ~ jak czytanie pośmiertnego obrazka. Maks został w krótkim czasie całkowicie zapomniany przez wszystkich swoich dawnych przyjaciół. ~ 13 ~