Józef Broda rodem z Lipowca

Transkrypt

Józef Broda rodem z Lipowca
Józef Broda rodem z Lipowca
Józef Broda, rodem z Lipowca, co teraz do Ustronia przypisany, z górecko-breńskich
korzeni. Gazdówkę wykupił bliżej źródeł zlewiska Morza Czarnego i Bałtyckiego, kiedy
dzień dobry mówi mu Barania, Ochodzita dobre połednie śle, zaś od Kiczory do
Kubalonki na dobranoc się czas niesie. Tu jest moje gniazdo, jakby na innym drzewie
przestrzeni w przemijaniu. Józef Broda
Zanim rozpoczęliśmy rozmowę z Józefem Brodą, nauczycielem, muzykiem, wykonawcą ludowych
instrumentów znanym szerzej z filmów i nagrań, nawet z zespołem W. Waglewskiego,
dowiedzieliśmy się, że już nie pracuje w wiejskiej szkole. Zaprosił nas na krótki spacer po swoim
obejściu. Był właśnie w trakcie pracy przy sześciokomorowym szambie i pokazywał zasadzone
własnoręcznie drzewa, naturalne filtry i „magazyn” przyszłego surowca – drewna na potrzeby
rodziny, która będzie tu mieszkała po nim, żeby nie było potrzeby wycinania drzew rosnących
bardziej naturalnie. „Moja filozofia jest taka, że człowiek powinien zostawić po sobie więcej niż
wziął”.
Co pana zdaniem jest dzisiaj największym zagrożeniem dla przyrody?
Józef Broda: Mamy, jak się wydaje, mylne wyobrażenie o tym, że dawniej człowiek bardziej
szanował przyrodę. Tymczasem wiele faktów wskazuje na to, że już przed tysiącami lat człowiek
potrafił być bardzo ekspansywny. Tylko, że tych ludzi było mniej i las, puszcza miała się szansę
odradzać. Jasienica na przykład podaje, że jedna rodzina potrzebowała w ciągu roku, żeby się
wyżywić, około 7 – 9 hektarów lasu. Tyle lasu musieli wyciąć lub spalić. Zapominamy też o tym, że
bydło, które człowiek hodował i hoduje jest też czymś nienaturalnym, sztucznym. Przecież każde
zwierzę ma swoje naturalne terytorium, a kiedy człowiek hoduje wielkie stada owiec czy kóz
wyznacza im sztuczne terytoria. Przecież współczesne wielkie kilkutysięczne stada to jest gorsze niż
niejedna fabryka chemiczna. Zapominamy, że każdy organizm to jest też taka „chemiczna fabryka”.
Podobnie z plantacjami jednego tylko gatunku. Jeżeli na przykład wielką prosperity dały by nam
masowe uprawy rzepaku na olej, bo mamy odpowiedni klimat, to może i wzbogacilibyśmy się, ale
jakie będą tego skutki? Byle byśmy tylko nie stali się kolejnym Kuwejtem.
Największym zagrożeniem dla przyrody jest ekspansywne traktowanie środowiska: kopalin, wód,
lasów. Dziś człowiek gdzie się popatrzy wszędzie widzi biznes, złotówkę lub dolara. Ta ludzka
żarłoczność wobec środowiska to jest dopiero początek. Za nią przychodzi technologia, przychodzi
unifikacja. Podobny sposób życia. Rzecznicy biznesu chcieliby mieć człowieka łatwego, który będzie
chodził w podobnych ubraniach, będzie miał do wyboru podtykane mu kasety wideo, satelitarną
telewizję. Wmawia mu się, że nie jest ważna tradycja, środowisko, tożsamość, ważne jest tylko żebyś
używał dnia. Godność i człowieczeństwo zaczyna się relatywizować. Z całą pewnością mogę
powiedzieć, że ogromnym zagrożeniem dla tego regionu są właśnie wideokasety. Ta wielka,
skumulowana agresja w piątki, soboty i niedziele. Jest to coś, co tego człowieka inaczej koloruje,
kieruje na inny sposób refleksji, rodzą się inne relacje w rodzinie. Wstajemy rano i co, najczęściej
lubimy włączyć radio, trudniej już samemu zaśpiewać. Łatwiej włączyć telewizor, trudniej już
porozmawiać. Łatwiej całym swoim ciałem, gestami okazywać agresję, trudniej porozumiewać się. To
są konsekwencje naszej postawy. Nie wiem, czy szkoła zdaje sobie z tego sprawę.
Józef Broda rodem z Lipowca
1
No właśnie, pracował pan przez wiele lat w miejscowej wiejskiej szkole i na pewno ma pan
dużo przemyśleń o roli szkoły…
Szkoła powinna uczyć różnych refleksji, także o przemijaniu i związkach. Nie tylko realizowanie
programu. Dlaczego ja mam na przykład poświęcać dwie godziny na Tatry, a nie cztery godziny na
Beskidy? Mamy przykłady, że jeszcze sto lat temu było tu, na tym terenie pojęcie czym powinna być
szkoła. Szkoła, która edukowała, kontynuowała tradycje kulturowe i wychowywała. A obecnie
zaczyna się dyskusja czy szkoła ma edukować, czy wychowywać. Jest to najbardziej tragiczne pytanie.
Jeśli ktoś zaczyna się tak zastanawiać znaczy to, że mamy początek czegoś bardzo złego. Przecież
dobrze pojęta edukacja sama w sobie wychowuje.
Ale jeśli szkoła nie potrafi wychowywać lub wychowuje w kierunku tej ekspansji, kultury
masowej, unifikacji, to może już lepiej żeby nie wychowywała?
Tego się jednak nie da oddzielić. Mówi się o takim ciepłym stosunku do czegoś czego się uczymy.
Wówczas z łatwością ta wiedza jest wchłaniana. Uczucia są w tym wypadku czymś podobnym do
komina termicznego dla szybowca: I na dobre i na złe, bo można wpaść w korkociąg. I tutaj właśnie
mamy problem, w tym łączeniu sfery uczuciowej i teoretycznej. Kiedy słyszę, że kaligrafia nie jest
potrzebna, bo załatwi wszystko za nas komputer, to mówię nie. Komputer nie poprowadzi za nas ręki.
Ważne jest, że człowiek się zmaga. Tu właśnie jest miejsce na wolicjonalność. Potem to procentuje
w kontakcie z człowiekiem, z lasem, z wodą. Jeżeli ja sadzę z synem Matyjaszkiem ten lasek obok, to
ja siebie sadzę do przyszłego osiemdziesięcioletniego czasu. Zawsze zostawiam ślad i chciałbym
zostawiać ślad pozytywny. Jeżeli szkoła będzie tego świadoma, to będzie autentycznie pozytywny
program. Jeżeli tej świadomości nie będzie, a będzie tylko realizowany z góry narzucony program,
wówczas nauczyciel staje się nędznym najemnikiem.
Mądrością człowieczą jest to, żeby miał świadomość, że jest cząstką większej całości, której nie jest
i nie będzie w stanie objąć. Może ją jedynie poznawać cząstkowo. I to poznawanie jest wielką
nagrodą, pozwala nam doświadczyć, że jesteśmy czymś więcej, ale z drugiej strony Sama Natura jest
jeszcze wyżej. Jeśli mówiliśmy o szkole i nauczycielu, to przecież ona, Natura jest sama z siebie,
w najbardziej naturalny sposób nauczycielem. Czyż nie jest tym nauczycielem wschodzące
i zachodzące słońce, wiejący wiatr, śpiewający ptak, rosnące drzewo. Nie spierajmy się
o przynależność tego wszystkiego do jakiejś idei czy systemu religijnego. Ważne, żeby człowiek
zobaczył swoje miejsce w tym wszystkim. Mądrością człowieka nie jest myślenie, że jest malutkim
robaczkiem, nie. Ten mikroskopijny element może przecież dokonywać wglądu w cały makrokosmos.
To jest wskazanie na edukację.
Uczyłem się ciągle, bo wydawało mi się, że jako nauczyciel pracujący na wsi powinienem być na
przykład przewodnikiem górskim, żeby poprowadzić dziecko do Skały, do Jaru, do Potoku do Lasu
i żebym mógł poprowadzić takie zajęcia formalnie, bez angażowania przewodnika. Dlatego zostałem
trenerem narciarskim, bo zdawało mi się, że powinienem móc w każdej chwili na lekcji wychowania
muzycznego, kiedy mówiliśmy o dźwiękach, harmonii, przestrzeni i odczuwaniu świata
zewnętrznego – bo przecież muzyka to tylko środek wyrażania czucia świata – móc wyjść na narty.
Czym jest bycie na nartach, w przestrzeni, kiedy wieje lekki wiaterek, ziemia pokryta jest śniegiem,
można robić tyle figur, widać tyle barw? Czyż to nie jest muzyka, czy to nie jest to, co w nas gra?
Z jednej strony my to od-poznajemy, z drugiej poznajemy siebie. I wówczas tylko klęknąć na kolana –
nie ważne czy przed bożkiem, Allachem, Jahwe, czy Bogiem w Trójcy jedynym. Ważne, że człowiek
zaczyna widzieć siebie w pokorze. Ale nie chodzi o pokorę poczucia, że się jest „marnym robaczkiem”
a zupełnie o co innego. Raczej o poczucie: „Och, jakie to jest cudowne!” – to samo poczucie, które
Józef Broda rodem z Lipowca
2
jest udziałem zachwyconego dziecka gdy coś mu się udało…
A nie sądzi pan, że ten rodzaj pokory wynika również z przypomnienia sobie, iż jesteśmy
cząstką większej rodziny, która nas utrzymuje przy życiu?
Oczywiście. Nie ma w tym żadnej przesady. Kiedy kolejny dzień kopiąc ziemię przetnę dżdżownicę,
żal mi jest. I przychodzi refleksja o śmierci. Kiedy przekładam kamień i ślimaczek jest pod nim, to go
odkładam gdzieś na bok. To nie dlatego, żeby tutaj w Istebnej być buddystą, lecz dlatego, że mam
świadomość, iż ktoś daje mi szansę życia, więc dlaczego ja nie mam dać szansy życia motylowi.
Pytanie czy mamy na to wszystko czas? A dlaczego nie mielibyśmy mieć tego czasu? Kto powiedział,
że nie mamy czasu? Wczoraj właśnie kierowca zobaczył na drodze jeża i zrobił natychmiast manewr,
nie zabił go. Taka zwykła rzecz, a ilu dociska gaz w swoich zachodnich, szybkich wozach, bo chcą
sprawdzić jak szybko mogą dojechać?
Jest jeszcze druga strona tego „braku czasu”. Chodzi nam o ostatnie fragmenty przyrody,
takie jak Puszcza Białowieska, lasy deszczowe, bagna. W ich przypadku możemy powiedzieć,
że również nie ma czasu czekać aż zachłanny człowiek je zniszczy. Tutaj rodzi się pytanie
jak radykalna powinna być obrona tych ostatnich miejsc, jak daleko możemy się posunąć?
Rozumiem o co chodzi w tym pytaniu. Pewne działania, które widzimy powinny zmuszać człowieka
do radykalizmu. Wówczas stajemy jakby przeciwko samym sobie. Z jednej strony mówimy
o potrzebie życia w harmonii, nie tworzenia złej energii, z drugiej strony zaś, kiedy ktoś kolejny raz
miecz bierze do ręki, w naszą stronę, to niekiedy odbijając jego miecz ranimy go, a możemy nawet
zabić.
Gdyby ten miecz był skierowany w naszą stronę, to jeszcze pół biedy, ale kiedy skierowany
on jest na naszego najbliższego przyjaciela, którym jest las czy drzewo…
Kiedy mówię o nas, myślę o nas znacznie szerzej ja jestem tylko cząstką tej całej przyrody. Czasami
ktoś tu do mnie przyjeżdża, wychodzi na tą górę i mówi „Ale tu się ciężko żyje”. A ja mówię, że to
bardzo względne. Oczywiście, że w porównaniu do mieszkania gdzieś, gdzie z ulicy wjeżdża się
samochodem a bramę otwiera mechanizm elektroniczny a tutaj trzeba wiele rzeczy zdobywać
z bolącymi mięśniami, to może się wydawać ciężko. Ale jest zawsze ta relacja: coś za coś. Tutaj nie
daliśmy ani grama nawozu sztucznego a tyle się tego sypie gdzie indziej. Mamy tu w okolicy piękne
świerki, które jednak człowiek zasadził sto lat temu po wycięciu lasu i był to błąd. To nie jest las
naturalny. I teraz powoli zaczynamy dostrzegać, co jest z natury bardziej potrzebne. I widzimy, że już
nie można czekać, że jeżeli chcemy coś ochronić, musimy działać bardziej radykalnie.
Rozmawialiśmy z synem Matyjaszem jak to Francja jednoznacznie i elegancko domagała się
zakończenia wojny na Bałkanach, a w tym samym czasie robiła próby nuklearne na Mururoa. I mamy
tam tych działaczy ekologicznych, którzy ryzykując życiem próbowali powstrzymać te próby.
A przecież życie chociażby jednego człowieka jest wielkością największą. Czy więc w imię obrony
przyrody trzeba ponosić to ryzyko? Ja uważam, że jeżeli jest taka wola i jest taka determinacja
i ludzie ci czują to tak, i nie kryją się za tym jakieś pieniądze – bo w imię ekologii robi się różne
biznesy, włącznie ze zdrową żywnością to tak. Uważam, że tego w ogóle nie trzeba usprawiedliwiać,
bo jest to rodzaj reakcji na to, co się z naszym światem dzieje, jest to rodzaj głębokiej refleksji nad
światem. Chociaż może to nie najlepszy przykład, ale Rejtan też uczynił gest, gest chwili, widząc co
się dzieje. Konkretne działanie zamiast kolejnego spotykania się. Przerażenie ogarnia kiedy się słyszy
Józef Broda rodem z Lipowca
3
o kolejnej rundzie rozmów, w jakimś ekskluzywnym zameczku, w imię szukania rozwiązań. To
naprawdę tragiczne, kiedy ci panowie wraz ze swymi żonami wożą się od jednego ekskluzywnego
spotkania na drugie, a potem okazuje się, że pomoc dla głodujących to tylko niewielki procent z puli
złożonej na ten cel w bankach, bo resztę pożarły owe spotkania i administracja.
Wróćmy jeszcze do nauczycieli, a raczej „uzdrowicieli”. Wiele terapii oferuje ludziom dobre
samopoczucie, ale pomija środowisko.
To jest najgorsze. Najgorsze jest to, że ci ludzie nie dostrzegają przyczyny choroby. Nie
uświadamiają sobie, że z przyrodą dzieje się źle i że to jest chore. To tak jakby lekarz spotkał
chorego, który żyje w brudzie i gnoju i kazał mu iść do apteki i kupić przepisane lekarstwa nie
mówiąc, że ma również kupić szczotkę i mydło, wymyć siebie i posprzątać swoje otoczenie. Człowiek
ten bierze lekarstwa i nadal żyje w środowisku, które powoduje jego chorobę. Kolejne recepty nie
mają sensu, bo pomijają przyczynę.
Chcielibyśmy pana poprosić, żeby powiedział pan coś, co pana zdaniem powinni usłyszeć
zarówno młodzież i dzieci, jak i ci aroganccy urzędnicy, którzy przyczyniają się do
niszczenia przyrody i tradycji kulturowych.
Nie chcę tu być kimś na wzór grzmiącego św. Jana na puszczy, więc raczej powiem coś prostego, co
akurat przypomniałem sobie wczoraj będąc w Bielsku, gdzie spotkałem chłopców, których kiedyś
uczyłem. Oni mnie poznali i przypomnieli jak to mówiłem, że idąc do lasu spróbujcie wpuścić ten las
do siebie. Dosyć już jest niszczenia i zabijania. Krzyk też jest sposobem zabijania. Radio, które
niesiesz, też jest sposobem zabijania. Kiedy idziesz przez las i wrzeszczysz, płoszysz, zabijasz to, co
jest takie intymne i piękne. Spłoszysz ptaka, mysz, sarnę, zająca. Nie usłyszysz drzewa, strumyka,
nie rozróżnisz szumu trawy od drgania suchych bukowych liści. Niczego nie usłyszysz, bo sam jesteś
totalnym nadajnikiem. A przecież naprawdę nikt cię nie słucha, bo wszyscy zaczynają się ciebie bać.
Pomyśl, kiedy tylko wyłączysz siebie, tak niewiele zrobisz, a tak ogromnie wiele dostaniesz. Ta
proporcja jest aż niesprawiedliwa. Tak niewiele trzeba zrobić, żeby tak ogromnie dużo dostać. To aż
nieludzkie. Daje nam sarna, mysz, trawa, krople rosy na pajęczynie. Pamiętasz Matyjaszku te
pajęczyny, które widzieliśmy ostatnio? Aż się chciało zagrać na trąbie, żeby otworzyć festiwal
pajęczyny. Cudownością dziecka jest to, że ono natychmiast widzi to, co jest wokół. W życiu dorosłym
chciejmy mieć naturę dziecka, jak najdłużej. Nie miejmy gotowych recept.
Jeśli popatrzeć na historię cywilizacji, to tendencja do unifikacji jest jakby nam przypisana. Dla mnie
wspaniałym przekazem i ostrzeżeniem jest biblijna wieża Babel. Ta przypowieść mówi: jeśli będziesz
jednorodny, jeśli będziesz dążył do monokultury, budował wielką strukturę ignorując świat wokoło,
wtedy to wszystko się rozwali. Ludzie budujący wieżę Babel nie potrafili się porozumieć (pomieszały
im się języki), bo zlekceważyli bioróżnorodność i to ich rozwaliło od środka, nie z zewnątrz.
Teraz ważne jest, żeby spora ilość ludzi uwierzyła, że może powiedzieć „nie”. Przecież można było
powstrzymać cięcia w Białowieży, nie wszystkie próby nuklearne Francuzom się udały, niekoniecznie
kolejny gatunek musi wyginąć. Kto mnie zmusza, żebym tutaj budował takie sześciokomorowe
szambo? Mogłem sobie kupić jakieś norweskie lub szwedzkie. Nie będę palił mułem. Cały czas
możemy działać świadomie. Nie żeby wybierać mniejsze zło, ale żeby żyć w zgodzie ze sobą.
Człowiek musi mieć na tyle siły w sobie, żeby podjąć to wyzwanie i żeby dawać szansę innym. Ja to
wiem, bo często sam wpadam w ten wszystkoizm. I ciężko mi to powiedzieć, ale prawem losu jest
jednak ta zasada, że wiedzieć nie znaczy jeszcze czynić. Kiedy sobie to uświadamiam, to nawet jeżeli
człowiek miał te 99 dni do niczego, to przecież ten jeden dzień może uczynić cudownym, może
Józef Broda rodem z Lipowca
4
spróbować wygrać. Wydaje mi się, że jeśli człowiek będzie potrafił wpuszczać ten świat w siebie
i będzie stwarzał takie możliwości również innym, to jest to bardzo optymistyczna perspektywa, i jest
to początek raju. Jeśli spróbujemy być bardziej uważni na świat i innych ludzi, wówczas wejdziemy
głębiej w samych siebie, poprzez drzewo, poprzez słońce, poprzez migającą gwiazdę. Od paru dni
rozpoczynam dzień, nie wiem dlaczego, od kilku kroków po rosie. Nie myślę o niczym, tylko tak
patrzę na tą chmurkę, na tą bezwiedną mgłę, na ten las. Niekiedy niewiele zauważam, ale wiem, że
jest to podziękowanie za to, że jestem. Przecież za to trzeba dziękować.
Ostatnio grałem na pogrzebie. Graliśmy z synem transformując nasz stosunek do tego człowieka,
który odszedł. Bardzo ciężko mi było, a przecież nie powinienem mieć łez. Skoro mogę o tym mówić,
to znaczy, że też wpuszczam ten świat takim, jaki jest. Nie udaję, że jestem twardziel. Jeżeli będzie
więcej tej refleksyjności, to będzie też więcej otwartej dłoni niż twardej, zamkniętej pięści.
Z Józefem Brodą rozmawiali 18 października 1995 r. Marta Lelek i Janusz Korbel
Józef Broda rodem z Lipowca
5