Kocia pani czyli prawo do życia
Transkrypt
Kocia pani czyli prawo do życia
Anatol Ulman Kocia pani czyli prawo do życia „...cnocie i wstydowi cenę ustawili...” („Odprawa...”) Nie będę bezstronny, bo lubię koty, mimo że ich sierść drażni moją alergię. Sympatia do tych drani wynika z podziwu dla ich poczucia podmiotowości objawiającej się w niezależności postaw. Obce im służalstwo oraz lokajstwo i nie robią karier w polityce jak na przykład pieski. Wspominam z rozrzewnieniem wojennego burasa, który nie bacząc, że żołnierze kanclerza właśnie rządzili Europą, wskoczył towarzyszącemu oficerowi owczarkowi alzackiemu na łeb i jechał na nim kilkanaście metrów niby dżygit. Potem wrócił zadowolony i usiadł przy szewskim zydlu ojca. Wściekły żołnierz mógł nas wszystkich rozstrzelać. Na szczęście ojciec znał język, jak wtedy sądziłem, austriacki, bo jako galicjanin służył kiedyś u Franza Josepha, więc z humorem wygadał dla nas życie. Kot również uniknął egzekucji. Piękne czasy: można było umrzeć z przyczyny aktu kociej odwagi. Nie emocjonuje mnie jednak dawna wojna, której już jakby nie było, lecz widok przez okno spółdzielczego bloku u przyjaciół w Koszalinie. Jeśli bowiem stanę w nim odpowiednio wcześnie, zaraz po brzasku siwym od mrozu czy w rześkości letniego przedranka, zawsze ta sama od lat szczupła kobieta dźwiga dwie plastykowe torby. Towarzyszy jej nieodmiennie kilka piwnicznych kotów z ogonami postawionymi z uciechy i szacunku na sztorc. Obiegają ją, wyprzedzają, pozostają z tyle, bo kochają w sposób niewątpliwy. Mechanizm uczuć oczywisty i absolutnie interesowny: kobieta niezmiennie przynosi piwnicznikom posiłek. Opinie na temat żywicielki w okolicy nie są jednoznaczne, ale przeważa diagnoza o braku rozumu. No bo tyle dzieci głodnych, a ta idiotka kotom! Wprawdzie ci, którzy niczego nie odpalają zwierzakom, nie karmią także cudzych dzieci. Ale przynajmniej posiadają rozsądek. Raz widziałem rżące ze śmiechu dzieciaki podążające za karmicielką kotów i krzyczące przeciwko. Lekceważenie potrzeb naszych mniejszych przyjaciół i w związku z tym ironia, kiedy ktoś wychyla się z uczuciami w stronę znękanych kotów, ptaków i podobnych, posiada długą tradycję sięgającą starożytności. Istnieje bowiem pogląd, zapoczątkowany przez Arystotelesa, że zwierzęta pozbawione są rozumu i to decyduje o ich niższości oraz podległości ludziom („rośliny istnieją dla zwierząt, zwierzęta zaś dla człowieka”), dlatego w istocie wolno z nimi robić, co nam się podoba, a zwłaszcza nie robić nic dobrego, co potwierdził św. Tomasz: „Nieważne jest, jak człowiek postępuje ze zwierzętami”. No, ale jeśli nieważne, to postępowanie współczujące również nie powinno budzić krytyki. Nie twierdzę, że Koszalin lepszy, bo „kocia pani” dba o żołądki iluś tam kotów. Ale w Słupsku nie dostrzegłem takiej kobiety. Natomiast za ogródkami działkowymi trafiłem na kota zamęczonego przez dziatwę. Upieczone zwłoki wisiały przyczepione drutem do osmalonego konaru dzikiej jabłoni, pod martwym kotem ślady dużego ogniska. Ileż to publicystycznych banałów można wyprodukować na podstawie tych dwu faktów. A ja przekornie dodam fakty następne, telewizyjne: leżące pokotem zarżnięte przez islamskich fundamentalistów dzieci z algierskiej wioski o nazwie, której już nie pamiętam. Oraz dzieciaki, i nie tylko, rozbebeszone przez artylerię serbską w Kosowie. A cóż to za niestosowne pomieszanie, powie ktoś, istot mających duszę i zwierzątek tej subsencjalnej zasady bycia pozbawionych? Ano jest czynnik wspólny: prawo do życia. Pojmuje to „kocia pani”, nie rozumieją dzieci smażące kota w piekielnych płomieniach i patrzące na mękę istoty z zaciekłą obojętnością albo, co gorzej, zbrodniczym podnieceniem. Moim zdaniem, ludzie zwyczajnie o tym prawie nie wiedzą. Bo proszę sobie przypomnieć, czy ktoś kiedykolwiek uczył kogoś, że takie prawo istnieje? Nie zabijaj, owszem, to klepią bez refleksji miliony. I oczywiście zabijają przy wielu sposobnościach. Ale nikt nie mówi: „pozwól żyć”. Wszelkiej istocie. Bo może drapieżne istoty z większą chęcią pozwolą tobie? Chyba zidiociałem pod wpływem widoku tego opalonego do mięsa kota, który musiał strasznie wić się oddany na pastwę, i wymyślam daremnie idee, by jakoś udaremnić podobne czyny. „Ale ludzkość nie znajdzie sposobu”. Nie przeskoczymy czarnej czeluści w mózgownicach? Należę do pokolenia, które widziało różnorodności. Zatarły się one i to wszystko przesłonił budujący obraz kobiety dokarmiającej koty. Niewątpliwie jakoś samotnej, więc wynalazła swoją potrzebność innym istotom, by w sposób dla jednych śmieszny a drugim obojętny potwierdzać prawo do życia. Czy Państwo wiedzą, że w starej Polsce kot prawa miał, prawie jak bocian, i pozostawał pod silną ochroną obyczaju? Jeśli by kto kota zabił, godność tracił, było to bowiem hańbiące zajęcie hycla. A hycel to oprawca, szelma i gałgan. Słowem ludzkie bydle. Dziwne to: ludzi w Polsce dawnej zarzynano równie chętnie jak dziś, a kotów nie. Chyba że czarnemu kotu udowodniono, iż był kumplem czarownicy. No ale wówczas w majestacie sądu. Ta „kocia pani” w Koszalinie, zajęta gromadzeniem i rozprowadzaniem żywności wśród społeczeństwa kotów, chyba nie wie, że dziś kot jak człowiek, nic nie wart. Sycyna, nr 7/1998, 19 IV 1998