Jak zostałem redaktorem

Transkrypt

Jak zostałem redaktorem
nr 1-2 (74-75) I-II 2011
Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich Oddział w Olsztynie
ISSN 1732 7327
Miesięcznik społeczno-kulturalny
Zapomniany epizod z dziejów olsztyńskiej prasy
Od redakcji: Czytający nas systematycznie na pewno pamiętają zapowiedź przygotowywania przez Alka
Wołosa dziejów tajemniczego czasopisma. A takie było ono z dwóch powodów – primo: miało zasięg kolporterski lokalny (czytelniczo znacznie szerszy), – secundo: kto tak naprawdę dziś o nim pamięta. Zachęcałem
więc redaktora, by ślęczał nad starymi papierami, kleił porwane fakty ze sobą, a uzyskanym rezultatem podzielił się przede wszystkim z nami. Jest wszakże cenną cegiełką w murze SDP. I stało się – pionierskie spisywanie zapomnianych dziejów kortowskiego pisma dobiegło końca. Resztę pozostawiamy historykom. Aleksandrowi Wołosowi gratulujemy na wstępie wykonania rzetelnej roboty.
Aleksander Wołos
Jak zostałem redaktorem
czyli
subiektywna historia „Życia Kortowa”
Wprawdzie od dwóch lat nie żył „wódz światowego proletariatu” Józef Wissarionowicz Stalin, to jednak epoka lodowcowa polskiego stalinizmu trzymała mocno. Tu i ówdzie jednak dawało się odczuć nieśmiały zefirek odwilży. Prócz innych zapewne przyczyn, stało się to za sprawą – mającego
się odbyć w Warszawie, w dniach od 31 lipca do 14 sierpnia
– V Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów.
W związku z tym wydarzeniem władze Wyższej Szkoły
Rolniczej w Olsztynie, organizacji młodzieżowych, tj. Zarządu Uczelnianego ZMP i Komitet
Uczelniany ZSP, podjęły decyzję
o wydaniu jednodniówki o tytule „Głos Kortowa” (Ryc. 1). Po-
wołano więc Komitet Redakcyjny
w składzie: Alfred Stefański, Juliusz Grodziński i Antoni Rekowski oraz Aleksander Wołos jako
rysownik. Gazeta, przeznaczona
do sprzedaży (w cenie 0,70 zł),
ukazała się 6-szpaltowym drukiem typograficznym, w formacie
A3, tłoczona w Olsztyńskich Zakładach Graficznych – w nakładzie 1 tys. egzemplarzy.
„Głos Kortowa” był pomyślany jako gazeta o charakterze magazynowym. Artykuł wstępny
– o idei zbliżającego się Festiwalu,
autorstwa Józefa Kardysia – przewodniczącego ZU ZMP – utrzymany był w retoryce tamtych czasów. Józef Kardyś pisał m.in.:
„Młodzież przybyła ze wszystkich stron świata na Festiwal zobaczy wspaniałe perspektywy,
dok. str. 5
nr 1-2 (74-75) styczeń-luty 2011
Mówi się o tym
Jak się mówi?
Sąd wymierzył blogerowi podpoznańskiej Mosiny trzysta godzin
prac społecznych i roczny zakaz
publikowania artykułów za zniesławienie pani burmistrz. To sprawa znana i na różne sposoby dyskutowana. Tym bardziej, że Helsińska Fundacja Praw Człowieka
uznała, iż wyrok godzi w wolność
słowa. A pani burmistrz wytoczyła blogerowi proces cywilny i żąda
10 tys. zł zadośćuczynienia.
W różnych sposobach dyskutowania tej sprawy moją uwagę i troskę zajmuje język, jaki z tzw. niskiej
mowy potocznej przenika pod pióra,
utrwala się w druku, z czasem – i to
jest najgorsze – upowszechnia.
„Kłamczucha”, „kłamliwa bestia”, „Czy przecinała wstęgę niczym dygnitarze PZPR-u, którzy
przecinali wstęgi nawet do miejskich kibli? Czy nie uważacie, że
to było prymitywne?”, „Oglądając ten cyrk z boku, zbierało się na
wymioty” etc. Osoba z Obserwatorium Wolności Mediów przy Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka,
przyglądająca się procesowi, przyznała wprawdzie, że bloger „używa
często ostrego, niepublicystycznego języka”, ale jego artykuły „stanowią komentarz do faktycznych
działań pani burmistrz”.
Uczono mnie od dziecka, że
jeśli chcę użyć szabli, to cięcie
powinno być chirurgicznie doskonałe, by nim rażony poczuł
ból porażki, a nie ból zakażenia
niesiony brudnym ostrzem. Mijają oto czasy elegancji słownej, potrafiącej zdziałać więcej, niźli obraźliwe słowa upojonego kloszarda o sinym obliczu.
Stąd już krok do obraźliwego,
nonszalanckiego nazywania osób
piastujących najwyższe urzędy
w państwie polskim tylko po nazwisku, bez imienia i funkcji,
uporczywe zamienianie nazwy
Polski na ‘kraj’ (czyż to nie rusycyzm?), i krok do – budzącego
pobłażanie – schamienia. Dziennikarzom to nie przystoi.
Zastępca
2
bez wierszówki – miesięcznik społeczno-kulturalny
Moim zdaniem
Amatorszczyzna
„Projekt prawa prasowego razi amatorszczyzną” – napisali
21 stycznia na łamach „Rzeczypospolitej” adwokaci Barbara
i Jacek Kondraccy. Kto chce wiedzieć czemu – sam przeczyta. Dodam jedynie, że w lekkie osłupienie wprowadził mnie
zapis określający status dziennikarza.
Wedle Ministerstwa Kultu- sapiens, a nie tylko dziennikarze)
ry, które przygotowało ostateczny jak się okazuje – nie. Szkoda.
projekt, dziennikarzem jest „tylko
Dysponując taką inteligencją
osoba, która pracuje w redakcji, zapewne nie ośmieszalibyśmy się
lub działająca na podstawie umo- przed całym światem drąc koty na
wy cywilno-prawnej”.
temat tragedii w Smoleńsku, któWiemy przecież doskonale, że ra powinna skłaniać do skupiepracuje w nich – zwłaszcza w me- nia, modlitwy, zadumy, a nie kardiach regionalnych – najczęściej czemnych awantur.
słabo opłacana młodzież i to bynajNa szczęście mamy – jak
mniej nie legitymująca się dzienni- mówi nauka – inteligencję jedkarskim wykształceniem. Dzienni- nostkową. I to ona powinna skłokarze mają bowiem wymagania.
nić nas do słuchania wypowiedzi
W tym momencie powinna lotników, a nie polityków, którzy
zadziałać nasza inteligencja gru- zbijają na tej tragedii swój kapipowa, po to by przeciwstawić się tał. Bo tylko fachowcy są w statakim pomysłom. Szkopuł w tym, nie wiarygodnie wypowiadać się
że jedynie mrówki, ryby i inne na temat przyczyn katastrofy.
tego typu stworzenia mają taką
inteligencję, a my (w ogóle homo
(JWS)
Pamięć
Kamień pamiątkowy czczący pamięć zamodowanego przez hitlerowców
Seweryna Pieniężnego (25.II.1890-24.II.1940), wydawcy, redaktora, publicysty,
naszego dziennikarskiego patrona.
Andrzej Zb. Brzozowski
Limeryki dziennikarskie
Dylemat
Gdzie pojechać mam na wczasy?
To już nie jest kwestia kasy.
Tu się biją, tam rozróba,
Czy się z wczasów wrócić uda?
Jakie wczasów wybrać trasy?
Dyskurs
Mamy nowy podział kraju.
Na jak długo? Ja nie znaju.
Znów rusycyzm wszedł do mowy,
Zaczną krzyczeć rusofoby.
Tu akurat rację mają.
Bez wierszówki – miesiêcznik spo³eczno-kulturalny Oddzia³u SDP w Olsztynie.
My w Internecie: www.sdp.pl, www.zycieolsztyna.pl
Prezes oddzia³u: Joanna Wañkowska-Sobiesiak (tel. 089 523-26-11)
[email protected]
Redaguje: Krzysztof Panasik z zespo³em; [email protected] (kom. 695-782-690)
[email protected]. DTP: Pawe³ Lik
Druk: Studio Poligrafii Komputerowej "SQL" s.c.. Redakcja zastrzega sobie prawo do zmiany
tytu³ów i skracania tekstów. Nak³ad 300 egz.
Konto oddzia³u SDP w Olsztynie: Bank Pekao S.A.
O/Olsztyn 40124055981111000050316164
Wydano przy pomocy finansowej Samorządu Miasta Olsztyna
Pisarz i jego książka
Przyjaciele
odległego czasu
Spotkanie z prozaikiem Bohdanem Dzitko w Instytucie Kultury Chrześcijańskiej w Olsztynie zaczęło się od pochwały muzyki. Otworzył je Mariusz Dyba, student-gitarzysta poetycką, nostalgiczną balladą.
– Jestem wrażliwy na ten typ
muzyki i takie teksty – stwierdził Bohdan. – Przyjaźniłem się
z Mateuszem Święcickim, wiele mi o dobrej muzyce opowiadał
i razem jej słuchaliśmy. Staś Kozakiewicz od lat prowadzący tak
wspaniale ten Instytut jest także
moim przyjacielem.
Zanim Bohdan odczytał fragmenty swojej najnowszej książki „Wszyscy moi zmarli przyjaciele”, opowiadał o różnych barwach przyjaźni. Jak to, po wprowadzeniu stanu wojennego, on
prezes zawieszonego Związku
Literatów Polskich, wspólnie ze
Stasiem oraz Jackiem Jezierskim,
obecnym biskupem pomocniczym, byli z posługą duszpasterską u Marii Zientary-Malewskiej.
– Opowiadanie, które za chwilę odczytam jest krótkie, wchodzi
w skład zbiorku, w moim dorobku
jest wiele opowieści – przyznał.
– Niestety obecne czasy nie
sprzyjają literaturze. Kiedyś powieść wydawano w nakładzie
50.000 egzemplarzy. Teraz nawet
noblistów do 5.000 egzemplarzy
literatury i 500 egzemplarzy poezji. Chciałoby się powiedzieć
– społeczeństwo jest mniej kulturalne. Regres dotyczy szczególnie
młodszego pokolenia, nie wiem
czy te czasy miną? Chciałoby się
w to wierzyć, bo masowość literatury pozostaje marzeniem. Trudno konkurować z audiobookami,
gdzie odbiór jest tak prosty i nie
wymaga wysiłku. A kultura zniża
loty. Byłem na Sylwestra na polskim firmie „Weekend”. Jego scenariusz opiera się na jak najczęściej wypowiadanym brzydkim
słowie, czyli żadnej treści. Jeśli
tak wychowujemy nadchodzące
pokolenia, to niewiele dobrego
zostanie na przyszłość.
Bardzo ciekawa była opowieść Bohdana Dzitki o przyjaźni
nr 1-2 (74-75) styczeń-luty 2011
w okresie zlikwidowanego ZLP
z Janem Józefem Szczepańskim.
Byli w stałym kontakcie listownym, a korespondencja przychodziła pod oficjalny adres, do siedziby dawnego DŚT. Listy były
czytane przez tajne służby, ale
i wielu innych, tak były wymięte
i wytłuszczone. Dopiero, kiedy
korespondencja trafiała pod adresy domowe, listy docierały w
przyzwoitym stanie.
Tekst „Wszyscy moi zmarli przyjaciele” napisany został na
zwykłej maszynie (autor wyznał,
iż zawodowe teksty prawnicze pisze na komputerze). To opowieść
o zagubionym człowieku na ulicznej wysepce w oczekiwaniu na
tramwaj. Prozaik wspomina imiona najbliższych, których już nie
ma: Olgierda, Janusza, Szymona,
Zbyszka, i to czekanie na tramwaj
nr 3 , św. Jana Ewangelistę, patrona pisarzy. Los dobry czy niezbyt
dobry? Istnienie i jak znoszę swój
los? Czy jestem sobą? Autor, kluczy, pyta, może stara się rozliczyć
z dawnych dni?
Po przeczytaniu sam stwierdził, iż „coraz trudniej o refleksję”! A może liczy się tylko „ten
ślad, jaki pozostawili nasi przyjaciele” i jak o tym pięknie pisała
Józefa Hennelowa w „Tygodniku
Powszechnym”?
Ale chcąc zmienić ten smutny nastrój Bohdan nagle się ożywił i powiedział: – 18 stycznia
moja córka Agata urodziła Julię.
Jaka radość życia, które się dopiero zaczyna.
Spotkanie zakończył Mariusz dwiema pieśniami: „Z Noemi, czyli moje szczęście” i „Modlitwą o wschodzie słońca”.
A szczęśliwemu Dziadkowi składamy serdeczne gratulacje – 13
lutego skończył 70 lat!
Andrzej Dramiński
3
bez wierszówki – miesięcznik społeczno-kulturalny
Głos spoza mikrofonu
Definiowanie dziennikarstwa
Krzysztofa Panasika spotykam bardzo rzadko. Zawsze jednak coś z tego wynika. Ostatnio widzieliśmy się z redaktorem gdzieś
pomiędzy lodową ławeczką, a powozem na Targu Rybnym. Zaczęło się od zwykłych uprzejmości, wykonaliśmy okolicznościowe zdjęcie i... przyjąłem zamówienie na tekst. Temat wydawał się prosty: – opisz swoją definicję dziennikarstwa – zaproponował Krzysztof. Zgodziłem się wówczas bez wahania, a teraz żałuję. Definicja dziennikarstwa, zredagowana przez lekarza weterynarii z wykształcenia, może być trudna do zrozumienia, jeśli się nie jest dyplomowanym zootechnikiem.
Kiedy tuż po studiach (z dyplomem lekarza w kieszeni), zaczynałem pracę w olsztyńskiej
rozgłośni, wymyśliłem, że oto
będę się realizował starając się
leczyć świnie – te na dwóch nogach – przy pomocy mikrofonu. Zdawałem sobie sprawę, że
to dość niecodzienna definicja
dziennikarstwa i prawdopodobnie młodzieńczy idealizm. Dziwiły mnie zatem efekty, które
nieoczekiwanie przyszły, a owe
leczenie przynosiło wielką satysfakcję. „Pacjentom” może mniejszą, ale lekarzowi – całkiem sporą. Dziennikarstwo było służbą,
tak to rozumiałem.
Jak zostałem majorem
Najgorzej było w latach
osiemdziesiątych. Wielu starszych kolegów zachowywało się
wtedy dziwnie. Z lubością oddawali się czynnościom, które komuniści dozwalali od godziny trzynastej i które na skutek choroby filipińskiej obywateli trzymały system w ryzach.
Oczywiście żaden kac nie przeszkadzał w pracy, ale czasem
puszczały hamulce. Jeden taki,
ciągle mi dogryzał sugerując,
że kto nie pije ten donosi. Tłumaczyć się nie miałem ochoty, a swoje powody do umiarkowanego uczestniczenia w życiu towarzyskim miałem. Choćby małe dziecko. Sęk w tym, że
w tamtych czasach ważne było
kto gdzie należał, a właściwie
czy należał, bo partia była jedna
i słuszna. Pewnego dnia wspomniany kolega (imię i nazwisko
zachowałem w pamięci) nie wytrzymał i wypalił: – Jaki masz
stopień?. Nie wziąłem sprawy
na serio, ot kolejny docinek.
– Major i się odczep – mruknąłem, przygotowując kolejną audycję. Głupio się zrobiło, gdy
za moment starszy kolega stał
przede mną na baczność i się
meldował, bo... był kapitanem.
O sprawie szybko zapomniałem, docinki się skończyły, ba!
Do końca komuny miałem spokój. Dopiero gdzieś na początku
lat dziewięćdziesiątych, przypad-
kowo dowiedziałem się, że ów
kapitan dopisuje fikcyjny stopień
do mojego prawdziwego życiorysu. Fakty są takie, że system był
chory i trudny do życia, szczególnie gdy się było dziennikarzem.
Opisana historia to tylko szczegół
i kamyk z całej góry absurdów.
Inny mój kolega i to dobry, nawet przyjaciel (obaj zaczynaliśmy
w Radiu Kortowo) mieszkał w Gietrzwałdzie. Do dziś bardzo lubię tę
Jak mnie przestraszono
Kilka lat poźniej, ten sam
człowiek. Zbliżały się wybory. Postanowił startować w szeregach nowej partii, marzyła mu
się kariera poselska. Gdy „Gazeta Wyborcza” opublikowała informację, iż najbliższe wybory
będą pierwszymi z lustracją, tenże przyjaciel zrezygnował. Tłumaczył się pokrętnie. Ponieważ
pracowaliśmy razem, w zarzą-
Ławeczka pomysłów
miejscowość. Często bywam i bywałem tam, szczególnie w niedzielę. Oczywiście rozmawialiśmy,
ocenialiśmy, plotkowaliśmy etc.
Kiedyś przygotowałem kilka reportaży o olsztyńskich prominentach.
Rzecz dotyczyła fałszowania statystki budownictwa mieszkaniowego, daczy kupowanych za grosze
i tym podobnych ekscesów. Ów kolega patrzył na mnie krzywo i ciągle pytał: czy się nie boję, ze jakiś
Ził bez hamulców, walnie w moje
auto. Nie bałem się. Kilka dni później od mojej Skody odczepiło się
odkręcone przez jakiegoś łotra tylne koło. Huk, iskry, koło błyskawicznie wyprzedziło auto i pędziło w podskokach w kierunku przystanku. Pełnego ludzi. Zamarłem.
Jakiś dobry Anioł Stróż sprawił,
że nadjeżdżający Star odbił je na
trawnik. Kilka dni dochodziłem
do siebie. Nie połączyłem wówczas faktu rozmowy z przyjacielem z bandyckim zamachem na
moje (i przypadkowych ludzi)
bezpieczeństwo. Byłem młody,
zapewne zbyt naiwny.
dzie komercyjnego już radia, zrozumiałem kilka spraw i zmusiłem
do odejścia. Czas przyniósł prawdę. Był ponoć najcenniejszym tajnym współpracownikiem. Charakteryzował się niskim wzrostem
i chyba dlatego przyjął pseudonim
od nazwy największego obiektu
w ówczesnym Olsztynie. Takie to
były pieskie czasy, że przyjaciel
potrafił być prawdziwą świnią.
Jak bardzo? Ostatnie mgnienie historii, drogi Czytelniku.
Rok 1989, wrzesień. W Polsce przemiany, ale w Olsztynie nadal urzędował najstarszy w kraju stażem wojewoda
z czerwonym nosem. Wiedziałem o machlojkach, więc napisałem tekst, który ówczesny redaktor naczelny „Dziennika Pojezierza”, Andrzej Bałtroczyk odważnie puścił do druku. Nagle telefon zadzwonił i to prywatny, zastrzeżony. Mówił facet z Komitetu Centralnego, który wówczas
jeszcze istniał. Nieznany głos
straszył mnie okrutnie. Naprawdę się przestraszyłem. Z dziec-
nr 1-2 (74-75) styczeń-luty 2011
kiem chodziłem za rękę do szkoły. Dwóch posłów ówczesnego
obywatelskiego komitetu, którzy
jakoś się o historii dowiedzieli, odwiedziło mnie pocieszając
i namawiając do dalszego działania, do pracy według mojej definicji. Facet z telefonu obiecał, że
za wszystko, co zrobiłem – mnie
nie tkną, ale moją żonę zwolnią
z pracy. Dotrzymali słowa. Rodzinie wyszło to jednak na dobre.
Nadchodził kapitalizm, żona założyła firmę, która do dziś wpływa na to, że jestem niezależny.
Cena była wysoka, ale pod każdym względem się opłacało.
A człowiek z drugiej strony słuchawki? Dziś wiem, kim był. I na
tym poprzestałem.
Reasumując, dziś być dziennikarzem jest łatwiej. Choć
w czasach mojej przygody z tym
zawodem każdy, kto rozumiał
go tak, jak ja, miał podobne historie. Wielu ludzi złamano.
Wielu jednak zostało wiernych
ideałom i definicji, jakiej uczyli nas na praktykach mistrzowie
– Andrzej Turski, Jerzy Iwaszkiewicz, Zbigniew Gieniewski
i inni. Do dziś jestem jej wierny
i tego zawsze starałem się uczyć
młodych, których zatrudniałem.
Na szczęście dziś pisanie i mówienie prawdy wiąże się z nagrodami, nie szykanami.
Zdaję sobie świetnie sprawę,
że armia początkujących dziennikarzy, którzy dziś bardzo szybko trafiają na anteny/łamy o tym
nie wie, ale – także za sprawą nowych technologii i powstałego
dziennikarstwa obywatelskiego
– mają możliwości, których moje
pokolenie nie miało. Jedno się nie
zmienia. Ten zawód, to charakter,
nie (tylko) papier z uczelni. Służba, w której trzeba przede wszystkim być człowiekiem. Goniąc za
karierą, sukcesami i pieniędzmi
łatwo można o tym zapomnieć.
Ireneusz Iwański
dziennikarz radiowy (nagradzany),
medioznawca, dziś m.in. – prezes spółki
produkującej audycje
radiowe dla kilkudziesięciu stacji
w Polsce i polonijnych na świecie
4
bez wierszówki – miesięcznik społeczno-kulturalny
Z piórem w walizce
Andrzej Badurek
Wycieczka do przeszłości
Powiada się, że podróże kształcą. Owszem, przynajmniej w odniesieniu do mnie. Lubię wszelkie podróże, jednak te, które pozwalają zbliżyć się do przeszłości, poznać, zrozumieć ją lepiej, niekiedy nawet dotknąć, fascynują mnie najbardziej. Tym razem celem mojej wyprawy stała się Grecja, a ściślej jej część południowa, z wyspą Zakinthos i półwyspem Peloponez. Wrażeniami z podróży dzielę się poniżej.
Kwiat Wschodu
Homer pisał o niej „Lesisty Zakinthos”, Wenecjanie nazwali ją
„Kwiatem Wschodu”.
Ten niewielki, wynurzony
z przezroczystych wód Morza Jońskiego skrawek lądu, który w kilka
godzin opłynąć można łodzią, lub
objechać samochodem, potrafi zauroczyć. Zakinthos, mimo niewielkich rozmiarów – czterdzieści kilometrów długości, dwadzieścia szerokości – ma wszystko.
Na zachodzie – góry z najwyższym szczytem Vrachionas (750 m.n.p.m.), zwanym
również Kaki Rahi, co oznacza
‘trudno dostępny’. Fale morskie
podziurawiły zachodnie skaliste brzegi tworząc niezliczoną
liczbę grot, malowniczych zatok
i zatoczek, często niedostępnych
od strony lądu.
Środek wyspy – zajmują urodzajne pola i łąki. Na nich krzewy winorośli, gaje oliwne, cytrusy,
dziko rosnące orchidee...
Wschód wyspy – to przestronne, piaszczyste plaże, gdzie
natknąć się można na miejsca lęgowe rzadkiego gatunku żółwia
– caretta caretta.
Wszystko okolone kryształowo
czystym morzem.
Czy ujrzałbym te cuda natury, gdyby nie cuda techniki? Czyż
chciałoby mi się podróżować pociągami lub autobusami przez kilka krajów Europy? Na szczęście
mądrzy ludzie wymyślili samolot, dzięki czemu po trzech godzinach lotu znaleźliśmy się nad celem naszej podróży. Mówię nad
celem, bo przez długi czas samolot, nie wiadomo dlaczego, kręcił
kółka nad wyspą. Kładł się to na
lewe, to na prawe skrzydło, fundując niezbyt komfortową pozycję względem ziemi. Akrobacje
te powodowały, że czułem dziwne mrowienie za kołnierzem koszuli. To nieprzyjemne uczucie
rekompensowały
niesamowite
dla mnie widoki z okna samolotu.
Pod nami niebieskie morze, które
z góry wydaje się gładkie, bez fal.
Dalej postrzępione brzegi wyspy
Zakinthos. Od czasu do czasu na
wschodzie ukazywał się Peloponez, a na północy Kefalonia, druga co do wielkości, po Korfu, wyspa z Archipelagu Wysp Jońskich.
Zakinthos jest trzecią.
Z zamyślenia wyrwał mnie
głos siedzącej obok żony, w którym
wyczułem niepokój: – Co się dzieje, dlaczego nie lądujemy? – Może
nas tu nie chcą – zażartowałem.
A może to jakiś nowy strajk, tym
razem obsługi lotnisk – powiedziała.
Wszystko możliwe. Strajków
wówczas w Grecji był przesyt.
Zastanawiam się tylko, czy nam
na to „fruwanie” paliwa wystarczy. Bo wolałbym wykąpać się
w domu, niż tu i teraz – dodałem
półżartem i spojrzałem w dół na
rozlane szeroko morze.
Po dwudziestu kilku minutach latania w kółko wylądowaliśmy szczęśliwie w stolicy wyspy noszącej tę samą
nazwę co ona – Zakinthos. Z lotniska
pojechaliśmy do – oddalonej o 6 km
– nadmorskiej miejscowości Tsiliwi.
W hotelu poinformowano nas,
że ze względu na możliwość zatkania rur kanalizacyjnych nie należy wrzucać papieru toaletowego
do miski ustępowej lecz do stojącego obok kosza. Niektórzy słysząc to
parsknęli śmiechem. To nie był żart.
Tam rzeczywiście rury kanalizacyjne są cieńsze, niż u nas, stąd
takie niewygody.
Andrzej Badurek
czł. SDP Mrągowo
CDN
Pierwsze tegoroczne spotkanie członków naszego Stowarzyszenia rozpoczęliśmy spotkaniem „Między Europą,
a Azją”. W podróż zabrał nas Wiesław Konrad Brzozowski,
który z dużym poczuciem humoru, doprawionym zmysłem
obserwacji, podzielił się wrażeniami z dalekiego Orenburga.
Między nami
Uczył polskiego
między Europą i Azją
Orenburg, to miasto obwodowe w Rosji, nad rzeką Ural, na
granicy dwóch kontynentów: Europy i Azji. Wśród prawie stu narodowości zamieszkujących region są też osoby z polskimi korzeniami. Nasze państwo dbając,
by Polonia nie zapomniała języka, a nowe pokolenia się go nauczyły – wysyła do Rosji nauczycieli. Wiesław Brzozowski pojechał do Orenburga z taką właśnie
misją. Kontrakt (dobrze płatny),
przewidywał roczny pobyt. Nasz
kolega, jak przyznał, wytrzymał
pół roku. Powodów było kilka, ale
najważniejszy – że nie miał kogo
uczyć, gdyż dzieci i młodzież wolały uczyć się... chińskiego, jako
zdecydowanie bardziej im przydatnego (pobliże Chin).
Wanda Sieliwanowska, prezes Stowarzyszenia „Czerwone
Maki” , która zabiegała o przyjazd
polskiego nauczyciela, trzymała
Na jednej z plaż wyspy
nr 1-2 (74-75) styczeń-luty 2011
w głębokiej konspiracji pozostałych członków. Toteż nie udało się
stwierdzić na jakim poziomie znają polski. Na decyzję o powrocie
z misji miały też wpływ względy
zdrowotne, jako że prowadzenie
życia towarzyskiego z Rosjanami wymaga dużej odporności organizmu. Kolega przyznał, że dwa
miesiące wytrzymał w pełnej abstynencji, ale zbyt mu zaczęła dokuczać samotność. Miał dość, gdy
gościnny znajomy przyprowadził
mu do domu swojego kolegę, a ten
postanowił go okraść. Nieobecni
na spotkaniu – niech żałują, że tej
historii nie słyszeli.
Wiesław Brzozowski, mający
dar opowiadania sprawił, że spotkanie trwało ponad dwie godziny. Słuchało się go z zaciekawieniem i rozbawieniem nie tylko słuchając tego,
jak uczył, ale jak podróżował, mieszkał, jak poznawał miasto i ludzi.
tj
bez wierszówki – miesięcznik społeczno-kulturalny
Zapomniany epizod z dziejów olsztyńskiej prasy
5
dok. ze str. 1
jakie stwarzają dla swojej młodzieży
kraje pokoju i demokracji ze Związkiem Radzieckim i Chinami Ludowymi na czele. Dlatego głos w obozie
pokoju jest głosem, który zdolny jest
pokrzyżować imperialistyczne plany wojenne USA”. Kardyś był potem,
w okresie „gomułkowskim”, najpierw
członkiem KC PZPR (jako sekretarz
rolny), a od roku 1966 – pierwszym
sekretarzem KW PZPR w Opolu.
Dalsze części jednodniówki zawierały publikacje dotyczące środo-
ry – jeszcze przed przybyciem na studia – zmierzył się z Jerzym Pawłowskim na spartakiadzie (wynik 5 : 1)
w Gdańsku. Ten wysoki blondyn,
o donośnym głosie – adekwatnym do
swego nazwiska, był podczas olsztyńskiego Października członkiem Komitetu Rewolucyjnego. A znacznie później został członkiem Zarządu Krajowego, powstałego w 1981 roku, Stowarzyszenia Patriotycznego „Grunwald” Bohdana Poręby. Obecnie
dr Janusz Krzyczyński jest przewodniczącym gdańskiego koła Stowarzyszenia Absolwentów UWM. „Głos
Kortowa”, jak przystało na magazyn,
miał rubrykę rozrywkową z krzyżówką i anegdotami oraz kącik satyryczny: „Siewnik humoru i satyry”
Zachęceni powodzeniem jednodniówki dążyliśmy do utworzenia periodyku o podobnym charakterze.
Starania zostały uwieńczone uzyskaniem zezwolenia na wydawanie miesięcznika. Zgodnie z sugestią Alfreda
Stefańskiego, przyjęliśmy dla naszej
gazety tytuł: „Życie Kortowa”, z podtytułem porządkowym `miesięcznik`.
Stefański zaczytywał się bowiem
„Życiem Literackim”, więc na jego
życzenie wykonałem winietę wzoro-
wiska akademickiego: o kołach naukowych, o łączności z terenem, o naszych dużych i mniejszych studenckich problemach. Był i „Notatnik kulturalny” oraz wiersze Leopolda Staffa i Mieczysława Jastruna. Zamieszczono również sylwetki wyróżniających się w naszym środowisku postaci. Wśród nich był też student drugiego roku Wydziału Zootechnicznego, Janusz Krzyczyński (Ryc.2), któ-
waną na tym tygodniku (Ryc.3). Począwszy od trzeciego numeru gazeta
została opatrzona podtytułem: „Miesięcznik Wyższej Szkoły Rolniczej
w Olsztynie”. Z założenia miał to
być organ trzech organizacji: ZU
ZMP, ZOZ i KU ZSP, które miały finansować wydawanie pisma.
Z chwilą utworzenia „Życia Kortowa” przestał się ukazywać „Biuletyn Wyższej Szkoły Rolniczej
ryc. 2
w Olsztynie, wydawany od 1953
roku pod redakcją profesora Jana Lazara. Tworzy się kolegium redakcyjne w następującym składzie: prof dr
Jan Lazar (red. naczelny), mgr Ludwik Pelczarski (sekr. redakcji), Alfred Stefański (red. techniczny), Juliusz Grodziński (redaktor) i Aleksander Wołos (rysownik).
Jan Lazar, profesor w Katedrze Gleboznawstwa, był bardzo
wymagający i w wielu
zagadnieniach pedantyczny (ryc. 4). Ale lubiłem jego przedmiot
ze względu na wyniesione przeze mnie ze
szkoły średniej zainteresowania
geologią. Był on wśród studentów obiektem wielu żartów z racji swego wyglądu i sposobu bycia. Jego wysoka i szczupła postać,
odziana w spodnie
typu pumpy (już wówczas były rzadkością) oraz beret
z „antenką”, często była widywana
z plecakiem wypełnionym minerałami, uzbieranymi wczesnym rankiem na polach.
Ludwik Pelczarski, z wykształcenia historyk, był kierownikiem (następnie dyrektorem) Biblioteki Głównej
WSR. Uprzednio został zwolniony ze
stanowiska dyrektora liceum w Ostródzie za „niesłuszne poglądy” – jako
były działacz PSL. To człowiek niezwykle uczciwy i skromny. Dojeżdżający codziennie do pracy nie stronił od
pełnienia różnych funkcji społecznych.
Alfred Stefański (student drugiego roku Wydziału Zootechnicznego) był wątłym brunetem z wrodzoną wadą serca, co zwalniało go z zajęć WF-u i odbywania Studium Wojskowego (zmarł w 1969 roku w wieku 35 lat). Był przy tym bardzo pracowity i aktywny organizacyjnie.
Dużo pisał, a mając ambicje literackie, stworzył czasem tandem pisarski
z Antonim Rekowskim. Wcześniej
pisywał już do „Biuletynu WSR” i
do „Życia Olsztyńskiego”. Pochodził
z Oświęcimia. Tam w 1940 roku
nr 1-2 (74-75) styczeń-luty 2011
przeżył wypędzenie wraz rodziną
z miejsca, gdzie tworzony był przez
hitlerowskiego okupanta Konzentrationslager Auschwitz.
Juliusz Grodziński, zwany Julem
(student pierwszego roku Wydziału Rybackiego), pochodził z rodziny ziemiańskiej, czym się wówczas
zbytnio nie chwalił. Literacko utalen-
towany, a jako przystojny i miły młodzieniec, był obiektem westchnień
wielu pań. Pisał m.in. opowiadania
o miłości, które wywoływały na naszych łamach ożywioną dyskusję...
Natomiast niżej podpisany, miał
za zadanie rysować to, co było w gazecie potrzebne, a więc winiety, ilustracje do artykułów (Ryc.5 i Ryc.6)
oraz pierwsze w moim życiu dowcipy rysunkowe. W kanonie redakcyjnym wielu ówczesnych gazet istniało bowiem zapotrzebowanie na tzw.
kreskę, która spełniała często rolę
zapchajdziury. A „Życie Kortowa”
wszak miało być prawdziwą gazetą!
Te moje pierwsze nieudolne dowcipy,
jak przystało na tamte czasy, zawierały kulfoniaste postacie – podobnie, jak
w rysunkach wielu czołowych karykaturzystów, rysujących np. „krwawego kata Tito”, „imperialistów amerykańskich”, czy „odwetowców zachodnioniemieckich”. Ponadto wspomagałem Stefańskiego w jego obowiązkach
redaktora technicznego, co mi się po
dwóch latach przydało – zwłaszcza w
kontaktach z Olsztyńskimi Zakładami
Graficznymi – kiedy to sam zostałem
redaktorem technicznym.
6
bez wierszówki – miesięcznik społeczno-kulturalny
Kłopot Zło konieczne czy lek na wszystko?
z ustawą
Oto tekst Uchwały ZG SDP
z 21 stycznia 2011 roku w
sprawie mediów publicznych:
Trwający od ponad miesiąca pat w wyborze przez KRRiTV
nowych władz publicznych mediów powoduje, że proces upartyjniania tych mediów w tak ważnym roku wyborczym, zdaje się
być nie do przezwyciężenia.
Polityczne podziały i roszady w telewizji publicznej, zwal
nianie niewygodnych dziennikarzy i zatrudnianie „swoich” godzi w ustawową zasadę wykonywania przez TVP i PR obowiązku
nadawcy publicznego.
Przed rokiem zniknął z anteny TVP ostatni program edukacyjny „Laboratorium”, dwa dni
temu dowiedzieliśmy się o planach zlikwidowania TVP Historia, nie ma na antenach telewizji publicznej debaty społecznej,
nie istnieją w programach organizacje pozarządowe, od 3 stycznia zlikwidowane są pasma regionalne na antenie 2 Programu TVP,
co prowadzi do pozbawienia dużej liczby osób płacących abonament możliwości odbioru sygnału regionalnej telewizji publicznej – np. zasięg OTV Gdańsk jest
mniejszy o 30 proc. W stosunku
do emisji w paśmie dwójkowym,
OTV Wrocław zmniejszył zasięg
nadawania o 20 proc. Dołączamy się do protestu związków zawodowych z TVP SA – „Wizji”
i „Solidarności” w tej sprawie.
Oczekujemy od KRRRiTV
spełnienia swej roli – wyboru profesjonaln ej Rady Nadzorczej TVP,
a następnie merytorycznego Zarządu.
Jeśli nowa ustawa medianla
nie stwarza szans na odpolitycznienie mediów publicznych, to
domagamy się zmiany tej ustawy
i wprowadzenia regulacji i standardów dla mediów rzeczywiście
publicznych, a więc społecznych
– a nie rządowych czy partyjnych.
Krystyna Mokrosińska
Prezes SDP
Presja w sporcie
Presja – przyczyna wielu zagrożeń i ogromnej liczby klęsk. W sporcie najbardziej widoczna i najbardziej doskwierająca zawodnikom. Szczególnie zawodowcom, lecz mająca także
duży wpływ na zachowania początkujących sportowców.
Pal licho, gdy jej zgubnemu
działaniu ulegają kibice, ponieważ nie od dziś wiadomo, że „łaska pańska na pstrym koniu jeździ” i nie można od tej części naszej społeczności wymagać, by
przedkładali ją nad znaną zasadę, że najważniejszy jest udział,
a dopiero później wynik. Jednak źle się dzieje, gdy wpływom
„presji” ulegają osoby odpowiedzialne za sport, zaś ten przez
małe „s” – przede wszystkim.
Bo mogą dokonać nieodwracalnych spustoszeń, spowodować
spadek aktywności czy motywacji do uprawiania sportu, a nawet
zagrożenie zdrowia.
Usłyszałem kiedyś opinię, że
rywalizacja w sporcie zawsze ma
w sobie ogromny ładunek presji
lub, jak kto woli, „parcia” na wynik. Wciąż pobudza wyobraźnię,
a wykorzenienie z umysłów ludzkich rubryki „sport”, jest po prostu niemożliwe. Ludzie wciąż się
nim parali czy to w poszukiwaniu rozrywki, czy dla podniesienia własnej sprawności fizycznej.
I trudno się nie zgodzić z taką argumentacją. Tylko, jak wszystko,
co się z tym wiąże, są pewne granice sportowej rywalizacji i związanych z nią wymagań stawianych
zawodnikom. A tej granicy nawet,
gdyby w naszej świadomości budziła uczucie ogromnego zawodu,
nie wolno przekraczać. Dostrzegł
to również francuski arystokrata,
pedagog sportowy, baron Pierre de
Coubertin, który, chociaż marzył
o wskrzeszeniu igrzysk, obserwował ówczesny system oświatowy
i doszedł do wniosku o konieczno-
Zabawa w sport
ści reformy wychowania młodzieży
przez sport. By przyczyniał się do
kształtowania uczciwości, wytrwałości i sprawiedliwości, by przez
sport młodzi ludzie mogli rozwijać
właściwe cechy charakteru.
Szukając w Internecie uzasadnienia do postawionej w tytule tezy, trafiłem na opracowanie
Teresy Nietupskiej z Olecka, która pisząc o wychowawczej roli
idei fair play w sporcie, zauważa, że przekonanie o ogromnej sile
wychowawczej sportu, nigdy nie
było przez nikogo kwestionowane.
Jednak dziś (tekst „Wychowawcze
funkcje idei fair play w sporcie”
powstał w 2007 roku, ale nic nie
stracił na aktualności – red.) „trudno o tak jednoznaczną ocenę rywalizacji sportowej, a tym samym
etycznych i humanistycznych wartości jakie niesie ze sobą sport…
Współczesny sport, i to nie tylko
ten wyczynowy, który w znacznej mierze uległ komercjalizacji
i z konieczności nabrał charakteru
rzymskich igrzysk, w coraz większym stopniu neguje w praktyce zasady fair play. Powoduje to
w konsekwencji zwiększającą się
dehumanizację sportu, jego brutalizację. A co za tym idzie antywychowawcze
oddziaływanie na młodzież. W dzisiejszych
czasach coraz częściej słyszy się
nie o nadrzędności we wszelkiej
rywalizacji zasad fair play, lecz
o stosowaniu zasady foul play będącej całkowitym zaprzeczeniem
poprzedniej. Gloryfikuje osiąganie sukcesu za wszelką cenę, niezależnie od środków, jakie do niego prowadzą. Nie bierze też pod
uwagę kosztów, jakie w przyszłości przyjdzie zawodnikowi zapłacić za dzisiejszy sukces”.
Wszyscy dostrzegamy potrzebę tworzenia najmłodszym pasjonatom sportu odpowiednich warunków. Chcemy, aby swoim zachowaniem dawali przykład sportowej postawy, bo to podstawowy
czynnik kształtowania osobowości ucznia – zawodnika. Ale „zabawa w sport” musi być należycie doceniana. I chociaż sport jest
doskonałym narzędziem do propagowania modelu wychowania,
bez stosowania podstawowych
zasad, jakimi należy się kierować,
by cel osiągnąć – niczego nie dokonamy. A presja jest tego najgorszym przykładem i najgorszym
lekarstwem aplikowanym młodzieży przez dorosłych.
Wacław Ostoja
Na drodze sukcesu?
nr 1-2 (74-75) styczeń-luty 2011
bez wierszówki – miesięcznik społeczno-kulturalny
7
Jak większość pracowników mediów z prawdziwym dziennikarstwem zetknął się w okresie studiów. Radio Kortowo, w którym stawiał pierwsze kroki, dało szansę wielu późniejszym dziennikarzom. Hobby zmieniło się z czasem w zawód. Z radia
przeszedł do telewizji. Początkowo regionalnej a obecnie jest reporterem Panoramy. W październiku ubiegłego roku został
współlaureatem (z Tomaszem Sklinsmontem z TVP Olsztyn) nagrody im. Seweryna Pieniężnego za cykl relacji filmowych.
Nagroda jest przyznawana przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich.
Adam Krzykowski
– nie pracuję dla nagród
Jakie były początki Twojej
pracy w dziennikarskiej profesji?
Pomijając gazetki szkolne
wszystko zaczęło się na pierwszym
roku studiów. Choć może nawet rok
wcześniej. Mój sąsiad, o rok starszy
Marcin Kuciejczyk pracował wtedy w studenckim Radio Kortowo
i wszczepił mi chyba jakiegoś bakcyla... Ale musiałem czekać ten rok,
bo to było przecież radio studenckie!
W końcu dostałem się na – wówczas
– ART i drzwi do radia stanęły otworem. Ponad 15 lat temu... Tak, tak, to
był piękny 1995 rok! Ale zanim usiadłem za sito trochę czasu trzeba było
spędzić na nauce, podglądaniu starszych kolegów i ganianiu z magnetofonem po Kortowie. Najgorsze
było cięcie dźwięków na mechlaborze (kto jeszcze pamięta, że były takie maszyny?) cięcie taśmy i sklejka,
cięcie i sklejka, nie daj Boże jak się
palec omsknął... Na szczęście szybko
pojawiła się komputeryzacja. No i radio nauczyło plastycznego opisywania rzeczywistości, np. jak przekazać
słuchaczom scenę zmiany koszulki
laureatki jednego z konkursów, która odbywała się na żywo w studio???
Kolejnym krokiem była lokalna TV
Olsztyn, w której szansę na zaistnienie dał mi pan Zbyszek Wytrążek.
Ale nie był to sport, a program „Bliżej zwierząt”. (Tak! Od tego się zaczęła moja kariera w telewizji. Jako
student medycyny weterynaryjnej
byłem w tym specjalistą!) A potem
to już poszło. Newsy, wydawanie
i prezenterka. W końcu trafiłem do regionalnej TVP, która właśnie tworzyła redakcję w Olsztynie. Trudna rozmowa kwalifikacyjna przed dyrektorem Bogumiłem Osińskim i kierownikiem Jarkiem Kowalskim i jako jeden z dziesięciu zostałem przyjęty.
W jaki sposób trafiłeś do ogólnopolskich stacji telewizyjnych?
Robert El Gendy dał sygnał najazdu na stolicę i poszło! Najpierw
kilka dni w Wiadomościach, (ale nie
potrafiłem bronić polskiej racji stanu
jak wówczas wymagano od reporterów i jak co poniektórzy sami czuli)
więc trzeba było szukać dalej. Kilkutygodniowy epizod w TVP SPORT,
potem w Kurierze i spotkanie z Jac-
kiem Karnowskim w Sejmie, z którym wcześniej zrobiłem wspólnie
właśnie do Wiadomości materiał o –
dziwnym trafem odnalezionej na mojej wycieraczce – teczce Zyty Gilowskiej, w przeddzień jej procesu lustracyjnego. Propozycja krótka i konkretna. Tworzymy telewizję w amerykańskim stylu, etat, stałe pieniądze
(to dla zwykłego dziennikarza nieosiągalne marzenia...) więc się skusiłem. Ale Murdoch (dawny, amerykański współwłaściciel TV Plus)
pokazał nam co to jest kapitalizm
i pewnego dnia powiedział: zamykamy. Na szczęście od razu pojawiła się
propozycja powrotu do TVP INFO.
A rok temu kolejna propozycja przejścia, tym razem do Panoramy, z której skwapliwie skorzystałem. W końcu nie każdy ma szansę prowadzić jeden z głównych programów informacyjnych w Polsce...
Co jest najważniejsze dla
młodego adepta sztuki dziennikarskiej, na co powinien zwracać szczególną uwagę?
Ja też jestem młody! Chyba...
Hmm.. Gdyby to był zawód mundurowy i pozwalał pracować na
etacie to już bym miał uprawnienia
emerytalne. Uff, jak ten czas leci!
Praca, praca i jeszcze raz praca.
Do tego trochę talentu i sporo pokory! Na pewno potrzebna jest odwaga, twardy kręgosłup (chociaż
ci z elastycznym szybciej potrafią
osiągnąć szczyt, ale muszą później
zdjąć lustro w łazience, więc jak się
golić?), niezwykle twarde to co poniżej (nie można się zrażać porażkami) i cierpliwość. Zwracać uwagę tak naprawdę trzeba na szczegóły, bo przecież w nich tkwi diabeł!
Jak się w coś zaangażujesz, to robisz to na 100%. I widz to widzi!
I kupuje! A przecież o to chodzi
żeby być prawdziwym! No i trzeba zwracać uwagę na rodzinę, żeby
się nie zatracić w tym wszystkim.
Dużą popularność przyniosły
Ci materiały dotyczące tajnych baz
CIA w Polsce, w branży masz opinię fachowca od tego tematu, czy
uważasz się za dziennikarza śledczego i jak rozumiesz ten termin?
Obrana droga jest dobra
Naprawdę?! Ja nie jestem żadnym dziennikarzem śledczym! Po
prostu trafiło się ślepej kurze ziarno. Nie ukrywam, że duża w tym
zasługa zwykłego szczęścia i ciężkiej pracy! Bo można się wyśmiewać (vide komentarze w NewsBarze), ale udało mi się w dniu ujawnienia informacji o tajnych więzieniach w amerykańskiej prasie udowodnić lądowanie Boeinga N313P
w Szymanach. Po tym pracę stracił
rzecznik Straży Granicznej, który
z dobrze pojętego poczucia obowiązku niechcący dogrzebał się
pewnych zapisów i je zdradził właśnie mnie. W telewizji informacyjnej trudno być dziennikarzem śledczym, bo każdego dnia jest pogoń za
newsem. Nie zrobisz to nie zarobisz.
Proste? Dziennikarz śledczy musi
śledzić, jak sama nazwa wskazuje.
Siedzieć w sądzie, czytać akta, spotykać się z informatorami. A w telewizji nie ma na to czasu, niestety.
W dodatku wątroba mogłaby tego
nie wytrzymać...
Byłeś nominowany do prestiżowej nagrody im. Andrzeja Woyciechowskiego a niedawno otrzymałeś honorowe wyróżnienie
w drugiej edycji konkursu Nagroda
im. Seweryna Pieniężnego, czy nie
wzrósł Ci apetyt na kolejne laury?
Nie pracuję dla nagród, aczkolwiek miło jest je otrzymywać.
Ostatnio pierwsze miejsce w swoim konkursie przyznały mi organizacje pozarządowe. A chyba największy dotychczas sukces, to grudniowa nominacja do GRAND
PRESSA 2010 w kategorii NEWS.
Mimo, że w jury nie było żadnego
członka z ramienia TVP!
nr 1-2 (74-75) styczeń-luty 2011
Obecnie pracujesz w Warszawie, jak wspominasz Olsztyn
(nie tylko od strony zawodowej)
i czy można Cię jeszcze czasami
spotkać w naszym mieście?
Można, można. Raz w miesiącu muszę być u księgowej.
W końcu tu się urodziłem, tu
mam kolegów, znajomych, rodzinę. Życie w Warszawie jednak trochę inaczej płynie, szybciej... A Olsztyn... Zatorze już
nie to samo. Limanowskiego
ze spokojnej ulicy z niezapomnianym zapachem drzew stało się śmierdzącą największą arterią miasta, nie ma normalnego
kina, Wojtek From już nie działa, budki browarów Jurand nie
ma, po Masarni ani śladu, Stomil można znaleźć tylko w Wikipedii, pomostu na Skandzie
nie uświadczysz, do Komina nie
pójdziesz i tylko Urania jak stała tak stoi. Jeszcze...
Co jest dla Ciebie miarą sukcesu w zawodzie dziennikarza?
Hmm... Trudne pytanie.
W dobie słupków z oglądalnością
to pewnie cytowalność, ale też po
trosze jednak rozpoznawalność...
Choć wydaje mi się, że trzeba rozgraniczyć celebrytów od dziennikarzy, bo ta granica się trochę jednak zatarła. Myślę, że zawsze jesteś tak dobry jak twój ostatni
tekst czy materiał. I jeśli koledzy
z konkurencji klepią cię po plecach
i gratulują to chyba świadczy to
o tym, że obrana droga jest dobra.
Jednak nie można spocząć na laurach! Nawet jak pani w sklepiku
cię rozpoznaje.
Andrzej Zb. Brzozowski
8
bez wierszówki – miesięcznik społeczno-kulturalny
Konkurs na zagraniczne pobyty badawcze/
kwerendy dla dziennikarzy
Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej (FWPN) ogłasza 2. edycję programu skierowanego do dziennikarzy z Polski i Niemiec, którego celem jest umożliwienie dziennikarzom zebrania materiałów do publikacji prasowej, książkowej bądź do audycji radiowej lub telewizyjnej.
Fundacja Wspólpracy Polsko-Niemieckiej pragnie w ten
sposób pogłębić wiedzę Polaków i Niemców o kraju sąsiada.
Jednocześnie na bazie doświadczenia w budowaniu dobrosąsiedzkich kontaktów pomiędzy
Polakami i Niemcami – także
poprzez programy stypendialne
dla dziennikarzy z obu krajów –
FWPN pragnie w podobny sposób wesprzeć proces poznawania
wschodnich sąsiadów Unii Europejskiej za pośrednictwem rzetelnych relacji medialnych.
W ramach konkursu wspierane będą dziennikarskie prace badawcze, które mogą być realizowane w Polsce, w Niemczech, na
Białorusi, Ukrainie i Litwie.
Docelowy materiał powinien
w sposób oryginalny, dogłębny i
obiektywny przedstawiać kulturę,
społeczeństwo, historię lub życie
codzienne w danym kraju.
Program skierowany jest do
dziennikarzy, publicystów, reportażystów z udokumentowanym
dorobkiem zawodowym /publikacje, artykuły prasowe, reportaże
prasowe, radiowe, telewizyjne/.
O stypendium mogą ubiegać się
osoby powyżej 30 roku życia, posiadające stałe miejsce zamieszkania w Niemczech lub w Polsce.
Oferowane są stypendia zagraniczne do jednego miesiąca, które mogą być realizowane
w terminie od 1 kwietnia do 31.
grudnia 2011 roku.
Wysokość stypendium maks.
3.000 € w zależności od czasu
trwania i kraju pobytu.
Wnioski o stypendium można
składać w dwóch terminach:
1. do 28 lutego 2011 – rozstrzygnięcie konkursu nastąpi do
31 marca 2011
2. do 31 sierpnia 2011 – rozstrzygnięcie konkursu nastąpi do
30 września 2011.
Wymagane dokumenty:
– CV oraz jedna reprezentatywna praca
– koncepcja docelowego materiału (do 4.000 znaków);
– plan pobytu w docelowym
kraju/krajach (2.000 znaków).
– określenie wysokości stypendium na podstawie kalkula-
cji kosztów wynikających z planu
pobytu (do 1 str. A4).
Dokumenty mogą być sporządzone w języku polskim lub niemieckim.
Zgłoszenia w formie elektronicznej (format MSWORD, PDF
oraz formaty multimedialne odtwarzane przez Windows Media
Player) należy nadsyłać na następujący adres:
[email protected]
Hasło „kwerendy dziennikarskie”
Ewentualne pytania należy
kierować do koordynatora programu:
Anna Cieszewska
Tel. + 48 22 338 62 63
[email protected]
KSIĘGARNIA INTERNETOWA
Studia Poligrafii Komputerowej „SQL” s.c.
prowadzi sprzedaż wysyłkową
wydawnictw własnych i powierzonych.
Zapraszamy
Aktualnie w ofercie między innymi:
www.ksiegarnia.sql.com.pl e-mail: [email protected]
nr 1-2 (74-75) styczeń-luty 2011

Podobne dokumenty

bez wierszówki 84 - Konferencja Mediów Polskich

bez wierszówki 84 - Konferencja Mediów Polskich Bez wierszówki – miesiêcznik spo³eczno-kulturalny Oddzia³u SDP w Olsztynie, 10-162 Olsztyn, ul. Nowowiejskiego 5. My w Internecie: www.sdp.pl, www.zycieolsztyna.pl Prezes oddzia³u: Leszek Lik (tel....

Bardziej szczegółowo

Córka Pieniężnego - Konferencja Mediów Polskich

Córka Pieniężnego - Konferencja Mediów Polskich www.sdp.pl, www.wim.ngo.pl; My w Internecie: www.zycieolsztyna.pl, www.orneta24.pl Prezes oddzia³u: Joanna Wañkowska-Sobiesiak (tel. 089 523-26-11) [email protected] Redaguje: Krzysztof Panasi...

Bardziej szczegółowo