Jak zostałem redaktorem
Transkrypt
Jak zostałem redaktorem
nr 1-2 (74-75) I-II 2011 Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich Oddział w Olsztynie ISSN 1732 7327 Miesięcznik społeczno-kulturalny Zapomniany epizod z dziejów olsztyńskiej prasy Od redakcji: Czytający nas systematycznie na pewno pamiętają zapowiedź przygotowywania przez Alka Wołosa dziejów tajemniczego czasopisma. A takie było ono z dwóch powodów – primo: miało zasięg kolporterski lokalny (czytelniczo znacznie szerszy), – secundo: kto tak naprawdę dziś o nim pamięta. Zachęcałem więc redaktora, by ślęczał nad starymi papierami, kleił porwane fakty ze sobą, a uzyskanym rezultatem podzielił się przede wszystkim z nami. Jest wszakże cenną cegiełką w murze SDP. I stało się – pionierskie spisywanie zapomnianych dziejów kortowskiego pisma dobiegło końca. Resztę pozostawiamy historykom. Aleksandrowi Wołosowi gratulujemy na wstępie wykonania rzetelnej roboty. Aleksander Wołos Jak zostałem redaktorem czyli subiektywna historia „Życia Kortowa” Wprawdzie od dwóch lat nie żył „wódz światowego proletariatu” Józef Wissarionowicz Stalin, to jednak epoka lodowcowa polskiego stalinizmu trzymała mocno. Tu i ówdzie jednak dawało się odczuć nieśmiały zefirek odwilży. Prócz innych zapewne przyczyn, stało się to za sprawą – mającego się odbyć w Warszawie, w dniach od 31 lipca do 14 sierpnia – V Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów. W związku z tym wydarzeniem władze Wyższej Szkoły Rolniczej w Olsztynie, organizacji młodzieżowych, tj. Zarządu Uczelnianego ZMP i Komitet Uczelniany ZSP, podjęły decyzję o wydaniu jednodniówki o tytule „Głos Kortowa” (Ryc. 1). Po- wołano więc Komitet Redakcyjny w składzie: Alfred Stefański, Juliusz Grodziński i Antoni Rekowski oraz Aleksander Wołos jako rysownik. Gazeta, przeznaczona do sprzedaży (w cenie 0,70 zł), ukazała się 6-szpaltowym drukiem typograficznym, w formacie A3, tłoczona w Olsztyńskich Zakładach Graficznych – w nakładzie 1 tys. egzemplarzy. „Głos Kortowa” był pomyślany jako gazeta o charakterze magazynowym. Artykuł wstępny – o idei zbliżającego się Festiwalu, autorstwa Józefa Kardysia – przewodniczącego ZU ZMP – utrzymany był w retoryce tamtych czasów. Józef Kardyś pisał m.in.: „Młodzież przybyła ze wszystkich stron świata na Festiwal zobaczy wspaniałe perspektywy, dok. str. 5 nr 1-2 (74-75) styczeń-luty 2011 Mówi się o tym Jak się mówi? Sąd wymierzył blogerowi podpoznańskiej Mosiny trzysta godzin prac społecznych i roczny zakaz publikowania artykułów za zniesławienie pani burmistrz. To sprawa znana i na różne sposoby dyskutowana. Tym bardziej, że Helsińska Fundacja Praw Człowieka uznała, iż wyrok godzi w wolność słowa. A pani burmistrz wytoczyła blogerowi proces cywilny i żąda 10 tys. zł zadośćuczynienia. W różnych sposobach dyskutowania tej sprawy moją uwagę i troskę zajmuje język, jaki z tzw. niskiej mowy potocznej przenika pod pióra, utrwala się w druku, z czasem – i to jest najgorsze – upowszechnia. „Kłamczucha”, „kłamliwa bestia”, „Czy przecinała wstęgę niczym dygnitarze PZPR-u, którzy przecinali wstęgi nawet do miejskich kibli? Czy nie uważacie, że to było prymitywne?”, „Oglądając ten cyrk z boku, zbierało się na wymioty” etc. Osoba z Obserwatorium Wolności Mediów przy Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, przyglądająca się procesowi, przyznała wprawdzie, że bloger „używa często ostrego, niepublicystycznego języka”, ale jego artykuły „stanowią komentarz do faktycznych działań pani burmistrz”. Uczono mnie od dziecka, że jeśli chcę użyć szabli, to cięcie powinno być chirurgicznie doskonałe, by nim rażony poczuł ból porażki, a nie ból zakażenia niesiony brudnym ostrzem. Mijają oto czasy elegancji słownej, potrafiącej zdziałać więcej, niźli obraźliwe słowa upojonego kloszarda o sinym obliczu. Stąd już krok do obraźliwego, nonszalanckiego nazywania osób piastujących najwyższe urzędy w państwie polskim tylko po nazwisku, bez imienia i funkcji, uporczywe zamienianie nazwy Polski na ‘kraj’ (czyż to nie rusycyzm?), i krok do – budzącego pobłażanie – schamienia. Dziennikarzom to nie przystoi. Zastępca 2 bez wierszówki – miesięcznik społeczno-kulturalny Moim zdaniem Amatorszczyzna „Projekt prawa prasowego razi amatorszczyzną” – napisali 21 stycznia na łamach „Rzeczypospolitej” adwokaci Barbara i Jacek Kondraccy. Kto chce wiedzieć czemu – sam przeczyta. Dodam jedynie, że w lekkie osłupienie wprowadził mnie zapis określający status dziennikarza. Wedle Ministerstwa Kultu- sapiens, a nie tylko dziennikarze) ry, które przygotowało ostateczny jak się okazuje – nie. Szkoda. projekt, dziennikarzem jest „tylko Dysponując taką inteligencją osoba, która pracuje w redakcji, zapewne nie ośmieszalibyśmy się lub działająca na podstawie umo- przed całym światem drąc koty na wy cywilno-prawnej”. temat tragedii w Smoleńsku, któWiemy przecież doskonale, że ra powinna skłaniać do skupiepracuje w nich – zwłaszcza w me- nia, modlitwy, zadumy, a nie kardiach regionalnych – najczęściej czemnych awantur. słabo opłacana młodzież i to bynajNa szczęście mamy – jak mniej nie legitymująca się dzienni- mówi nauka – inteligencję jedkarskim wykształceniem. Dzienni- nostkową. I to ona powinna skłokarze mają bowiem wymagania. nić nas do słuchania wypowiedzi W tym momencie powinna lotników, a nie polityków, którzy zadziałać nasza inteligencja gru- zbijają na tej tragedii swój kapipowa, po to by przeciwstawić się tał. Bo tylko fachowcy są w statakim pomysłom. Szkopuł w tym, nie wiarygodnie wypowiadać się że jedynie mrówki, ryby i inne na temat przyczyn katastrofy. tego typu stworzenia mają taką inteligencję, a my (w ogóle homo (JWS) Pamięć Kamień pamiątkowy czczący pamięć zamodowanego przez hitlerowców Seweryna Pieniężnego (25.II.1890-24.II.1940), wydawcy, redaktora, publicysty, naszego dziennikarskiego patrona. Andrzej Zb. Brzozowski Limeryki dziennikarskie Dylemat Gdzie pojechać mam na wczasy? To już nie jest kwestia kasy. Tu się biją, tam rozróba, Czy się z wczasów wrócić uda? Jakie wczasów wybrać trasy? Dyskurs Mamy nowy podział kraju. Na jak długo? Ja nie znaju. Znów rusycyzm wszedł do mowy, Zaczną krzyczeć rusofoby. Tu akurat rację mają. Bez wierszówki – miesiêcznik spo³eczno-kulturalny Oddzia³u SDP w Olsztynie. My w Internecie: www.sdp.pl, www.zycieolsztyna.pl Prezes oddzia³u: Joanna Wañkowska-Sobiesiak (tel. 089 523-26-11) [email protected] Redaguje: Krzysztof Panasik z zespo³em; [email protected] (kom. 695-782-690) [email protected]. DTP: Pawe³ Lik Druk: Studio Poligrafii Komputerowej "SQL" s.c.. Redakcja zastrzega sobie prawo do zmiany tytu³ów i skracania tekstów. Nak³ad 300 egz. Konto oddzia³u SDP w Olsztynie: Bank Pekao S.A. O/Olsztyn 40124055981111000050316164 Wydano przy pomocy finansowej Samorządu Miasta Olsztyna Pisarz i jego książka Przyjaciele odległego czasu Spotkanie z prozaikiem Bohdanem Dzitko w Instytucie Kultury Chrześcijańskiej w Olsztynie zaczęło się od pochwały muzyki. Otworzył je Mariusz Dyba, student-gitarzysta poetycką, nostalgiczną balladą. – Jestem wrażliwy na ten typ muzyki i takie teksty – stwierdził Bohdan. – Przyjaźniłem się z Mateuszem Święcickim, wiele mi o dobrej muzyce opowiadał i razem jej słuchaliśmy. Staś Kozakiewicz od lat prowadzący tak wspaniale ten Instytut jest także moim przyjacielem. Zanim Bohdan odczytał fragmenty swojej najnowszej książki „Wszyscy moi zmarli przyjaciele”, opowiadał o różnych barwach przyjaźni. Jak to, po wprowadzeniu stanu wojennego, on prezes zawieszonego Związku Literatów Polskich, wspólnie ze Stasiem oraz Jackiem Jezierskim, obecnym biskupem pomocniczym, byli z posługą duszpasterską u Marii Zientary-Malewskiej. – Opowiadanie, które za chwilę odczytam jest krótkie, wchodzi w skład zbiorku, w moim dorobku jest wiele opowieści – przyznał. – Niestety obecne czasy nie sprzyjają literaturze. Kiedyś powieść wydawano w nakładzie 50.000 egzemplarzy. Teraz nawet noblistów do 5.000 egzemplarzy literatury i 500 egzemplarzy poezji. Chciałoby się powiedzieć – społeczeństwo jest mniej kulturalne. Regres dotyczy szczególnie młodszego pokolenia, nie wiem czy te czasy miną? Chciałoby się w to wierzyć, bo masowość literatury pozostaje marzeniem. Trudno konkurować z audiobookami, gdzie odbiór jest tak prosty i nie wymaga wysiłku. A kultura zniża loty. Byłem na Sylwestra na polskim firmie „Weekend”. Jego scenariusz opiera się na jak najczęściej wypowiadanym brzydkim słowie, czyli żadnej treści. Jeśli tak wychowujemy nadchodzące pokolenia, to niewiele dobrego zostanie na przyszłość. Bardzo ciekawa była opowieść Bohdana Dzitki o przyjaźni nr 1-2 (74-75) styczeń-luty 2011 w okresie zlikwidowanego ZLP z Janem Józefem Szczepańskim. Byli w stałym kontakcie listownym, a korespondencja przychodziła pod oficjalny adres, do siedziby dawnego DŚT. Listy były czytane przez tajne służby, ale i wielu innych, tak były wymięte i wytłuszczone. Dopiero, kiedy korespondencja trafiała pod adresy domowe, listy docierały w przyzwoitym stanie. Tekst „Wszyscy moi zmarli przyjaciele” napisany został na zwykłej maszynie (autor wyznał, iż zawodowe teksty prawnicze pisze na komputerze). To opowieść o zagubionym człowieku na ulicznej wysepce w oczekiwaniu na tramwaj. Prozaik wspomina imiona najbliższych, których już nie ma: Olgierda, Janusza, Szymona, Zbyszka, i to czekanie na tramwaj nr 3 , św. Jana Ewangelistę, patrona pisarzy. Los dobry czy niezbyt dobry? Istnienie i jak znoszę swój los? Czy jestem sobą? Autor, kluczy, pyta, może stara się rozliczyć z dawnych dni? Po przeczytaniu sam stwierdził, iż „coraz trudniej o refleksję”! A może liczy się tylko „ten ślad, jaki pozostawili nasi przyjaciele” i jak o tym pięknie pisała Józefa Hennelowa w „Tygodniku Powszechnym”? Ale chcąc zmienić ten smutny nastrój Bohdan nagle się ożywił i powiedział: – 18 stycznia moja córka Agata urodziła Julię. Jaka radość życia, które się dopiero zaczyna. Spotkanie zakończył Mariusz dwiema pieśniami: „Z Noemi, czyli moje szczęście” i „Modlitwą o wschodzie słońca”. A szczęśliwemu Dziadkowi składamy serdeczne gratulacje – 13 lutego skończył 70 lat! Andrzej Dramiński 3 bez wierszówki – miesięcznik społeczno-kulturalny Głos spoza mikrofonu Definiowanie dziennikarstwa Krzysztofa Panasika spotykam bardzo rzadko. Zawsze jednak coś z tego wynika. Ostatnio widzieliśmy się z redaktorem gdzieś pomiędzy lodową ławeczką, a powozem na Targu Rybnym. Zaczęło się od zwykłych uprzejmości, wykonaliśmy okolicznościowe zdjęcie i... przyjąłem zamówienie na tekst. Temat wydawał się prosty: – opisz swoją definicję dziennikarstwa – zaproponował Krzysztof. Zgodziłem się wówczas bez wahania, a teraz żałuję. Definicja dziennikarstwa, zredagowana przez lekarza weterynarii z wykształcenia, może być trudna do zrozumienia, jeśli się nie jest dyplomowanym zootechnikiem. Kiedy tuż po studiach (z dyplomem lekarza w kieszeni), zaczynałem pracę w olsztyńskiej rozgłośni, wymyśliłem, że oto będę się realizował starając się leczyć świnie – te na dwóch nogach – przy pomocy mikrofonu. Zdawałem sobie sprawę, że to dość niecodzienna definicja dziennikarstwa i prawdopodobnie młodzieńczy idealizm. Dziwiły mnie zatem efekty, które nieoczekiwanie przyszły, a owe leczenie przynosiło wielką satysfakcję. „Pacjentom” może mniejszą, ale lekarzowi – całkiem sporą. Dziennikarstwo było służbą, tak to rozumiałem. Jak zostałem majorem Najgorzej było w latach osiemdziesiątych. Wielu starszych kolegów zachowywało się wtedy dziwnie. Z lubością oddawali się czynnościom, które komuniści dozwalali od godziny trzynastej i które na skutek choroby filipińskiej obywateli trzymały system w ryzach. Oczywiście żaden kac nie przeszkadzał w pracy, ale czasem puszczały hamulce. Jeden taki, ciągle mi dogryzał sugerując, że kto nie pije ten donosi. Tłumaczyć się nie miałem ochoty, a swoje powody do umiarkowanego uczestniczenia w życiu towarzyskim miałem. Choćby małe dziecko. Sęk w tym, że w tamtych czasach ważne było kto gdzie należał, a właściwie czy należał, bo partia była jedna i słuszna. Pewnego dnia wspomniany kolega (imię i nazwisko zachowałem w pamięci) nie wytrzymał i wypalił: – Jaki masz stopień?. Nie wziąłem sprawy na serio, ot kolejny docinek. – Major i się odczep – mruknąłem, przygotowując kolejną audycję. Głupio się zrobiło, gdy za moment starszy kolega stał przede mną na baczność i się meldował, bo... był kapitanem. O sprawie szybko zapomniałem, docinki się skończyły, ba! Do końca komuny miałem spokój. Dopiero gdzieś na początku lat dziewięćdziesiątych, przypad- kowo dowiedziałem się, że ów kapitan dopisuje fikcyjny stopień do mojego prawdziwego życiorysu. Fakty są takie, że system był chory i trudny do życia, szczególnie gdy się było dziennikarzem. Opisana historia to tylko szczegół i kamyk z całej góry absurdów. Inny mój kolega i to dobry, nawet przyjaciel (obaj zaczynaliśmy w Radiu Kortowo) mieszkał w Gietrzwałdzie. Do dziś bardzo lubię tę Jak mnie przestraszono Kilka lat poźniej, ten sam człowiek. Zbliżały się wybory. Postanowił startować w szeregach nowej partii, marzyła mu się kariera poselska. Gdy „Gazeta Wyborcza” opublikowała informację, iż najbliższe wybory będą pierwszymi z lustracją, tenże przyjaciel zrezygnował. Tłumaczył się pokrętnie. Ponieważ pracowaliśmy razem, w zarzą- Ławeczka pomysłów miejscowość. Często bywam i bywałem tam, szczególnie w niedzielę. Oczywiście rozmawialiśmy, ocenialiśmy, plotkowaliśmy etc. Kiedyś przygotowałem kilka reportaży o olsztyńskich prominentach. Rzecz dotyczyła fałszowania statystki budownictwa mieszkaniowego, daczy kupowanych za grosze i tym podobnych ekscesów. Ów kolega patrzył na mnie krzywo i ciągle pytał: czy się nie boję, ze jakiś Ził bez hamulców, walnie w moje auto. Nie bałem się. Kilka dni później od mojej Skody odczepiło się odkręcone przez jakiegoś łotra tylne koło. Huk, iskry, koło błyskawicznie wyprzedziło auto i pędziło w podskokach w kierunku przystanku. Pełnego ludzi. Zamarłem. Jakiś dobry Anioł Stróż sprawił, że nadjeżdżający Star odbił je na trawnik. Kilka dni dochodziłem do siebie. Nie połączyłem wówczas faktu rozmowy z przyjacielem z bandyckim zamachem na moje (i przypadkowych ludzi) bezpieczeństwo. Byłem młody, zapewne zbyt naiwny. dzie komercyjnego już radia, zrozumiałem kilka spraw i zmusiłem do odejścia. Czas przyniósł prawdę. Był ponoć najcenniejszym tajnym współpracownikiem. Charakteryzował się niskim wzrostem i chyba dlatego przyjął pseudonim od nazwy największego obiektu w ówczesnym Olsztynie. Takie to były pieskie czasy, że przyjaciel potrafił być prawdziwą świnią. Jak bardzo? Ostatnie mgnienie historii, drogi Czytelniku. Rok 1989, wrzesień. W Polsce przemiany, ale w Olsztynie nadal urzędował najstarszy w kraju stażem wojewoda z czerwonym nosem. Wiedziałem o machlojkach, więc napisałem tekst, który ówczesny redaktor naczelny „Dziennika Pojezierza”, Andrzej Bałtroczyk odważnie puścił do druku. Nagle telefon zadzwonił i to prywatny, zastrzeżony. Mówił facet z Komitetu Centralnego, który wówczas jeszcze istniał. Nieznany głos straszył mnie okrutnie. Naprawdę się przestraszyłem. Z dziec- nr 1-2 (74-75) styczeń-luty 2011 kiem chodziłem za rękę do szkoły. Dwóch posłów ówczesnego obywatelskiego komitetu, którzy jakoś się o historii dowiedzieli, odwiedziło mnie pocieszając i namawiając do dalszego działania, do pracy według mojej definicji. Facet z telefonu obiecał, że za wszystko, co zrobiłem – mnie nie tkną, ale moją żonę zwolnią z pracy. Dotrzymali słowa. Rodzinie wyszło to jednak na dobre. Nadchodził kapitalizm, żona założyła firmę, która do dziś wpływa na to, że jestem niezależny. Cena była wysoka, ale pod każdym względem się opłacało. A człowiek z drugiej strony słuchawki? Dziś wiem, kim był. I na tym poprzestałem. Reasumując, dziś być dziennikarzem jest łatwiej. Choć w czasach mojej przygody z tym zawodem każdy, kto rozumiał go tak, jak ja, miał podobne historie. Wielu ludzi złamano. Wielu jednak zostało wiernych ideałom i definicji, jakiej uczyli nas na praktykach mistrzowie – Andrzej Turski, Jerzy Iwaszkiewicz, Zbigniew Gieniewski i inni. Do dziś jestem jej wierny i tego zawsze starałem się uczyć młodych, których zatrudniałem. Na szczęście dziś pisanie i mówienie prawdy wiąże się z nagrodami, nie szykanami. Zdaję sobie świetnie sprawę, że armia początkujących dziennikarzy, którzy dziś bardzo szybko trafiają na anteny/łamy o tym nie wie, ale – także za sprawą nowych technologii i powstałego dziennikarstwa obywatelskiego – mają możliwości, których moje pokolenie nie miało. Jedno się nie zmienia. Ten zawód, to charakter, nie (tylko) papier z uczelni. Służba, w której trzeba przede wszystkim być człowiekiem. Goniąc za karierą, sukcesami i pieniędzmi łatwo można o tym zapomnieć. Ireneusz Iwański dziennikarz radiowy (nagradzany), medioznawca, dziś m.in. – prezes spółki produkującej audycje radiowe dla kilkudziesięciu stacji w Polsce i polonijnych na świecie 4 bez wierszówki – miesięcznik społeczno-kulturalny Z piórem w walizce Andrzej Badurek Wycieczka do przeszłości Powiada się, że podróże kształcą. Owszem, przynajmniej w odniesieniu do mnie. Lubię wszelkie podróże, jednak te, które pozwalają zbliżyć się do przeszłości, poznać, zrozumieć ją lepiej, niekiedy nawet dotknąć, fascynują mnie najbardziej. Tym razem celem mojej wyprawy stała się Grecja, a ściślej jej część południowa, z wyspą Zakinthos i półwyspem Peloponez. Wrażeniami z podróży dzielę się poniżej. Kwiat Wschodu Homer pisał o niej „Lesisty Zakinthos”, Wenecjanie nazwali ją „Kwiatem Wschodu”. Ten niewielki, wynurzony z przezroczystych wód Morza Jońskiego skrawek lądu, który w kilka godzin opłynąć można łodzią, lub objechać samochodem, potrafi zauroczyć. Zakinthos, mimo niewielkich rozmiarów – czterdzieści kilometrów długości, dwadzieścia szerokości – ma wszystko. Na zachodzie – góry z najwyższym szczytem Vrachionas (750 m.n.p.m.), zwanym również Kaki Rahi, co oznacza ‘trudno dostępny’. Fale morskie podziurawiły zachodnie skaliste brzegi tworząc niezliczoną liczbę grot, malowniczych zatok i zatoczek, często niedostępnych od strony lądu. Środek wyspy – zajmują urodzajne pola i łąki. Na nich krzewy winorośli, gaje oliwne, cytrusy, dziko rosnące orchidee... Wschód wyspy – to przestronne, piaszczyste plaże, gdzie natknąć się można na miejsca lęgowe rzadkiego gatunku żółwia – caretta caretta. Wszystko okolone kryształowo czystym morzem. Czy ujrzałbym te cuda natury, gdyby nie cuda techniki? Czyż chciałoby mi się podróżować pociągami lub autobusami przez kilka krajów Europy? Na szczęście mądrzy ludzie wymyślili samolot, dzięki czemu po trzech godzinach lotu znaleźliśmy się nad celem naszej podróży. Mówię nad celem, bo przez długi czas samolot, nie wiadomo dlaczego, kręcił kółka nad wyspą. Kładł się to na lewe, to na prawe skrzydło, fundując niezbyt komfortową pozycję względem ziemi. Akrobacje te powodowały, że czułem dziwne mrowienie za kołnierzem koszuli. To nieprzyjemne uczucie rekompensowały niesamowite dla mnie widoki z okna samolotu. Pod nami niebieskie morze, które z góry wydaje się gładkie, bez fal. Dalej postrzępione brzegi wyspy Zakinthos. Od czasu do czasu na wschodzie ukazywał się Peloponez, a na północy Kefalonia, druga co do wielkości, po Korfu, wyspa z Archipelagu Wysp Jońskich. Zakinthos jest trzecią. Z zamyślenia wyrwał mnie głos siedzącej obok żony, w którym wyczułem niepokój: – Co się dzieje, dlaczego nie lądujemy? – Może nas tu nie chcą – zażartowałem. A może to jakiś nowy strajk, tym razem obsługi lotnisk – powiedziała. Wszystko możliwe. Strajków wówczas w Grecji był przesyt. Zastanawiam się tylko, czy nam na to „fruwanie” paliwa wystarczy. Bo wolałbym wykąpać się w domu, niż tu i teraz – dodałem półżartem i spojrzałem w dół na rozlane szeroko morze. Po dwudziestu kilku minutach latania w kółko wylądowaliśmy szczęśliwie w stolicy wyspy noszącej tę samą nazwę co ona – Zakinthos. Z lotniska pojechaliśmy do – oddalonej o 6 km – nadmorskiej miejscowości Tsiliwi. W hotelu poinformowano nas, że ze względu na możliwość zatkania rur kanalizacyjnych nie należy wrzucać papieru toaletowego do miski ustępowej lecz do stojącego obok kosza. Niektórzy słysząc to parsknęli śmiechem. To nie był żart. Tam rzeczywiście rury kanalizacyjne są cieńsze, niż u nas, stąd takie niewygody. Andrzej Badurek czł. SDP Mrągowo CDN Pierwsze tegoroczne spotkanie członków naszego Stowarzyszenia rozpoczęliśmy spotkaniem „Między Europą, a Azją”. W podróż zabrał nas Wiesław Konrad Brzozowski, który z dużym poczuciem humoru, doprawionym zmysłem obserwacji, podzielił się wrażeniami z dalekiego Orenburga. Między nami Uczył polskiego między Europą i Azją Orenburg, to miasto obwodowe w Rosji, nad rzeką Ural, na granicy dwóch kontynentów: Europy i Azji. Wśród prawie stu narodowości zamieszkujących region są też osoby z polskimi korzeniami. Nasze państwo dbając, by Polonia nie zapomniała języka, a nowe pokolenia się go nauczyły – wysyła do Rosji nauczycieli. Wiesław Brzozowski pojechał do Orenburga z taką właśnie misją. Kontrakt (dobrze płatny), przewidywał roczny pobyt. Nasz kolega, jak przyznał, wytrzymał pół roku. Powodów było kilka, ale najważniejszy – że nie miał kogo uczyć, gdyż dzieci i młodzież wolały uczyć się... chińskiego, jako zdecydowanie bardziej im przydatnego (pobliże Chin). Wanda Sieliwanowska, prezes Stowarzyszenia „Czerwone Maki” , która zabiegała o przyjazd polskiego nauczyciela, trzymała Na jednej z plaż wyspy nr 1-2 (74-75) styczeń-luty 2011 w głębokiej konspiracji pozostałych członków. Toteż nie udało się stwierdzić na jakim poziomie znają polski. Na decyzję o powrocie z misji miały też wpływ względy zdrowotne, jako że prowadzenie życia towarzyskiego z Rosjanami wymaga dużej odporności organizmu. Kolega przyznał, że dwa miesiące wytrzymał w pełnej abstynencji, ale zbyt mu zaczęła dokuczać samotność. Miał dość, gdy gościnny znajomy przyprowadził mu do domu swojego kolegę, a ten postanowił go okraść. Nieobecni na spotkaniu – niech żałują, że tej historii nie słyszeli. Wiesław Brzozowski, mający dar opowiadania sprawił, że spotkanie trwało ponad dwie godziny. Słuchało się go z zaciekawieniem i rozbawieniem nie tylko słuchając tego, jak uczył, ale jak podróżował, mieszkał, jak poznawał miasto i ludzi. tj bez wierszówki – miesięcznik społeczno-kulturalny Zapomniany epizod z dziejów olsztyńskiej prasy 5 dok. ze str. 1 jakie stwarzają dla swojej młodzieży kraje pokoju i demokracji ze Związkiem Radzieckim i Chinami Ludowymi na czele. Dlatego głos w obozie pokoju jest głosem, który zdolny jest pokrzyżować imperialistyczne plany wojenne USA”. Kardyś był potem, w okresie „gomułkowskim”, najpierw członkiem KC PZPR (jako sekretarz rolny), a od roku 1966 – pierwszym sekretarzem KW PZPR w Opolu. Dalsze części jednodniówki zawierały publikacje dotyczące środo- ry – jeszcze przed przybyciem na studia – zmierzył się z Jerzym Pawłowskim na spartakiadzie (wynik 5 : 1) w Gdańsku. Ten wysoki blondyn, o donośnym głosie – adekwatnym do swego nazwiska, był podczas olsztyńskiego Października członkiem Komitetu Rewolucyjnego. A znacznie później został członkiem Zarządu Krajowego, powstałego w 1981 roku, Stowarzyszenia Patriotycznego „Grunwald” Bohdana Poręby. Obecnie dr Janusz Krzyczyński jest przewodniczącym gdańskiego koła Stowarzyszenia Absolwentów UWM. „Głos Kortowa”, jak przystało na magazyn, miał rubrykę rozrywkową z krzyżówką i anegdotami oraz kącik satyryczny: „Siewnik humoru i satyry” Zachęceni powodzeniem jednodniówki dążyliśmy do utworzenia periodyku o podobnym charakterze. Starania zostały uwieńczone uzyskaniem zezwolenia na wydawanie miesięcznika. Zgodnie z sugestią Alfreda Stefańskiego, przyjęliśmy dla naszej gazety tytuł: „Życie Kortowa”, z podtytułem porządkowym `miesięcznik`. Stefański zaczytywał się bowiem „Życiem Literackim”, więc na jego życzenie wykonałem winietę wzoro- wiska akademickiego: o kołach naukowych, o łączności z terenem, o naszych dużych i mniejszych studenckich problemach. Był i „Notatnik kulturalny” oraz wiersze Leopolda Staffa i Mieczysława Jastruna. Zamieszczono również sylwetki wyróżniających się w naszym środowisku postaci. Wśród nich był też student drugiego roku Wydziału Zootechnicznego, Janusz Krzyczyński (Ryc.2), któ- waną na tym tygodniku (Ryc.3). Począwszy od trzeciego numeru gazeta została opatrzona podtytułem: „Miesięcznik Wyższej Szkoły Rolniczej w Olsztynie”. Z założenia miał to być organ trzech organizacji: ZU ZMP, ZOZ i KU ZSP, które miały finansować wydawanie pisma. Z chwilą utworzenia „Życia Kortowa” przestał się ukazywać „Biuletyn Wyższej Szkoły Rolniczej ryc. 2 w Olsztynie, wydawany od 1953 roku pod redakcją profesora Jana Lazara. Tworzy się kolegium redakcyjne w następującym składzie: prof dr Jan Lazar (red. naczelny), mgr Ludwik Pelczarski (sekr. redakcji), Alfred Stefański (red. techniczny), Juliusz Grodziński (redaktor) i Aleksander Wołos (rysownik). Jan Lazar, profesor w Katedrze Gleboznawstwa, był bardzo wymagający i w wielu zagadnieniach pedantyczny (ryc. 4). Ale lubiłem jego przedmiot ze względu na wyniesione przeze mnie ze szkoły średniej zainteresowania geologią. Był on wśród studentów obiektem wielu żartów z racji swego wyglądu i sposobu bycia. Jego wysoka i szczupła postać, odziana w spodnie typu pumpy (już wówczas były rzadkością) oraz beret z „antenką”, często była widywana z plecakiem wypełnionym minerałami, uzbieranymi wczesnym rankiem na polach. Ludwik Pelczarski, z wykształcenia historyk, był kierownikiem (następnie dyrektorem) Biblioteki Głównej WSR. Uprzednio został zwolniony ze stanowiska dyrektora liceum w Ostródzie za „niesłuszne poglądy” – jako były działacz PSL. To człowiek niezwykle uczciwy i skromny. Dojeżdżający codziennie do pracy nie stronił od pełnienia różnych funkcji społecznych. Alfred Stefański (student drugiego roku Wydziału Zootechnicznego) był wątłym brunetem z wrodzoną wadą serca, co zwalniało go z zajęć WF-u i odbywania Studium Wojskowego (zmarł w 1969 roku w wieku 35 lat). Był przy tym bardzo pracowity i aktywny organizacyjnie. Dużo pisał, a mając ambicje literackie, stworzył czasem tandem pisarski z Antonim Rekowskim. Wcześniej pisywał już do „Biuletynu WSR” i do „Życia Olsztyńskiego”. Pochodził z Oświęcimia. Tam w 1940 roku nr 1-2 (74-75) styczeń-luty 2011 przeżył wypędzenie wraz rodziną z miejsca, gdzie tworzony był przez hitlerowskiego okupanta Konzentrationslager Auschwitz. Juliusz Grodziński, zwany Julem (student pierwszego roku Wydziału Rybackiego), pochodził z rodziny ziemiańskiej, czym się wówczas zbytnio nie chwalił. Literacko utalen- towany, a jako przystojny i miły młodzieniec, był obiektem westchnień wielu pań. Pisał m.in. opowiadania o miłości, które wywoływały na naszych łamach ożywioną dyskusję... Natomiast niżej podpisany, miał za zadanie rysować to, co było w gazecie potrzebne, a więc winiety, ilustracje do artykułów (Ryc.5 i Ryc.6) oraz pierwsze w moim życiu dowcipy rysunkowe. W kanonie redakcyjnym wielu ówczesnych gazet istniało bowiem zapotrzebowanie na tzw. kreskę, która spełniała często rolę zapchajdziury. A „Życie Kortowa” wszak miało być prawdziwą gazetą! Te moje pierwsze nieudolne dowcipy, jak przystało na tamte czasy, zawierały kulfoniaste postacie – podobnie, jak w rysunkach wielu czołowych karykaturzystów, rysujących np. „krwawego kata Tito”, „imperialistów amerykańskich”, czy „odwetowców zachodnioniemieckich”. Ponadto wspomagałem Stefańskiego w jego obowiązkach redaktora technicznego, co mi się po dwóch latach przydało – zwłaszcza w kontaktach z Olsztyńskimi Zakładami Graficznymi – kiedy to sam zostałem redaktorem technicznym. 6 bez wierszówki – miesięcznik społeczno-kulturalny Kłopot Zło konieczne czy lek na wszystko? z ustawą Oto tekst Uchwały ZG SDP z 21 stycznia 2011 roku w sprawie mediów publicznych: Trwający od ponad miesiąca pat w wyborze przez KRRiTV nowych władz publicznych mediów powoduje, że proces upartyjniania tych mediów w tak ważnym roku wyborczym, zdaje się być nie do przezwyciężenia. Polityczne podziały i roszady w telewizji publicznej, zwal nianie niewygodnych dziennikarzy i zatrudnianie „swoich” godzi w ustawową zasadę wykonywania przez TVP i PR obowiązku nadawcy publicznego. Przed rokiem zniknął z anteny TVP ostatni program edukacyjny „Laboratorium”, dwa dni temu dowiedzieliśmy się o planach zlikwidowania TVP Historia, nie ma na antenach telewizji publicznej debaty społecznej, nie istnieją w programach organizacje pozarządowe, od 3 stycznia zlikwidowane są pasma regionalne na antenie 2 Programu TVP, co prowadzi do pozbawienia dużej liczby osób płacących abonament możliwości odbioru sygnału regionalnej telewizji publicznej – np. zasięg OTV Gdańsk jest mniejszy o 30 proc. W stosunku do emisji w paśmie dwójkowym, OTV Wrocław zmniejszył zasięg nadawania o 20 proc. Dołączamy się do protestu związków zawodowych z TVP SA – „Wizji” i „Solidarności” w tej sprawie. Oczekujemy od KRRRiTV spełnienia swej roli – wyboru profesjonaln ej Rady Nadzorczej TVP, a następnie merytorycznego Zarządu. Jeśli nowa ustawa medianla nie stwarza szans na odpolitycznienie mediów publicznych, to domagamy się zmiany tej ustawy i wprowadzenia regulacji i standardów dla mediów rzeczywiście publicznych, a więc społecznych – a nie rządowych czy partyjnych. Krystyna Mokrosińska Prezes SDP Presja w sporcie Presja – przyczyna wielu zagrożeń i ogromnej liczby klęsk. W sporcie najbardziej widoczna i najbardziej doskwierająca zawodnikom. Szczególnie zawodowcom, lecz mająca także duży wpływ na zachowania początkujących sportowców. Pal licho, gdy jej zgubnemu działaniu ulegają kibice, ponieważ nie od dziś wiadomo, że „łaska pańska na pstrym koniu jeździ” i nie można od tej części naszej społeczności wymagać, by przedkładali ją nad znaną zasadę, że najważniejszy jest udział, a dopiero później wynik. Jednak źle się dzieje, gdy wpływom „presji” ulegają osoby odpowiedzialne za sport, zaś ten przez małe „s” – przede wszystkim. Bo mogą dokonać nieodwracalnych spustoszeń, spowodować spadek aktywności czy motywacji do uprawiania sportu, a nawet zagrożenie zdrowia. Usłyszałem kiedyś opinię, że rywalizacja w sporcie zawsze ma w sobie ogromny ładunek presji lub, jak kto woli, „parcia” na wynik. Wciąż pobudza wyobraźnię, a wykorzenienie z umysłów ludzkich rubryki „sport”, jest po prostu niemożliwe. Ludzie wciąż się nim parali czy to w poszukiwaniu rozrywki, czy dla podniesienia własnej sprawności fizycznej. I trudno się nie zgodzić z taką argumentacją. Tylko, jak wszystko, co się z tym wiąże, są pewne granice sportowej rywalizacji i związanych z nią wymagań stawianych zawodnikom. A tej granicy nawet, gdyby w naszej świadomości budziła uczucie ogromnego zawodu, nie wolno przekraczać. Dostrzegł to również francuski arystokrata, pedagog sportowy, baron Pierre de Coubertin, który, chociaż marzył o wskrzeszeniu igrzysk, obserwował ówczesny system oświatowy i doszedł do wniosku o konieczno- Zabawa w sport ści reformy wychowania młodzieży przez sport. By przyczyniał się do kształtowania uczciwości, wytrwałości i sprawiedliwości, by przez sport młodzi ludzie mogli rozwijać właściwe cechy charakteru. Szukając w Internecie uzasadnienia do postawionej w tytule tezy, trafiłem na opracowanie Teresy Nietupskiej z Olecka, która pisząc o wychowawczej roli idei fair play w sporcie, zauważa, że przekonanie o ogromnej sile wychowawczej sportu, nigdy nie było przez nikogo kwestionowane. Jednak dziś (tekst „Wychowawcze funkcje idei fair play w sporcie” powstał w 2007 roku, ale nic nie stracił na aktualności – red.) „trudno o tak jednoznaczną ocenę rywalizacji sportowej, a tym samym etycznych i humanistycznych wartości jakie niesie ze sobą sport… Współczesny sport, i to nie tylko ten wyczynowy, który w znacznej mierze uległ komercjalizacji i z konieczności nabrał charakteru rzymskich igrzysk, w coraz większym stopniu neguje w praktyce zasady fair play. Powoduje to w konsekwencji zwiększającą się dehumanizację sportu, jego brutalizację. A co za tym idzie antywychowawcze oddziaływanie na młodzież. W dzisiejszych czasach coraz częściej słyszy się nie o nadrzędności we wszelkiej rywalizacji zasad fair play, lecz o stosowaniu zasady foul play będącej całkowitym zaprzeczeniem poprzedniej. Gloryfikuje osiąganie sukcesu za wszelką cenę, niezależnie od środków, jakie do niego prowadzą. Nie bierze też pod uwagę kosztów, jakie w przyszłości przyjdzie zawodnikowi zapłacić za dzisiejszy sukces”. Wszyscy dostrzegamy potrzebę tworzenia najmłodszym pasjonatom sportu odpowiednich warunków. Chcemy, aby swoim zachowaniem dawali przykład sportowej postawy, bo to podstawowy czynnik kształtowania osobowości ucznia – zawodnika. Ale „zabawa w sport” musi być należycie doceniana. I chociaż sport jest doskonałym narzędziem do propagowania modelu wychowania, bez stosowania podstawowych zasad, jakimi należy się kierować, by cel osiągnąć – niczego nie dokonamy. A presja jest tego najgorszym przykładem i najgorszym lekarstwem aplikowanym młodzieży przez dorosłych. Wacław Ostoja Na drodze sukcesu? nr 1-2 (74-75) styczeń-luty 2011 bez wierszówki – miesięcznik społeczno-kulturalny 7 Jak większość pracowników mediów z prawdziwym dziennikarstwem zetknął się w okresie studiów. Radio Kortowo, w którym stawiał pierwsze kroki, dało szansę wielu późniejszym dziennikarzom. Hobby zmieniło się z czasem w zawód. Z radia przeszedł do telewizji. Początkowo regionalnej a obecnie jest reporterem Panoramy. W październiku ubiegłego roku został współlaureatem (z Tomaszem Sklinsmontem z TVP Olsztyn) nagrody im. Seweryna Pieniężnego za cykl relacji filmowych. Nagroda jest przyznawana przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich. Adam Krzykowski – nie pracuję dla nagród Jakie były początki Twojej pracy w dziennikarskiej profesji? Pomijając gazetki szkolne wszystko zaczęło się na pierwszym roku studiów. Choć może nawet rok wcześniej. Mój sąsiad, o rok starszy Marcin Kuciejczyk pracował wtedy w studenckim Radio Kortowo i wszczepił mi chyba jakiegoś bakcyla... Ale musiałem czekać ten rok, bo to było przecież radio studenckie! W końcu dostałem się na – wówczas – ART i drzwi do radia stanęły otworem. Ponad 15 lat temu... Tak, tak, to był piękny 1995 rok! Ale zanim usiadłem za sito trochę czasu trzeba było spędzić na nauce, podglądaniu starszych kolegów i ganianiu z magnetofonem po Kortowie. Najgorsze było cięcie dźwięków na mechlaborze (kto jeszcze pamięta, że były takie maszyny?) cięcie taśmy i sklejka, cięcie i sklejka, nie daj Boże jak się palec omsknął... Na szczęście szybko pojawiła się komputeryzacja. No i radio nauczyło plastycznego opisywania rzeczywistości, np. jak przekazać słuchaczom scenę zmiany koszulki laureatki jednego z konkursów, która odbywała się na żywo w studio??? Kolejnym krokiem była lokalna TV Olsztyn, w której szansę na zaistnienie dał mi pan Zbyszek Wytrążek. Ale nie był to sport, a program „Bliżej zwierząt”. (Tak! Od tego się zaczęła moja kariera w telewizji. Jako student medycyny weterynaryjnej byłem w tym specjalistą!) A potem to już poszło. Newsy, wydawanie i prezenterka. W końcu trafiłem do regionalnej TVP, która właśnie tworzyła redakcję w Olsztynie. Trudna rozmowa kwalifikacyjna przed dyrektorem Bogumiłem Osińskim i kierownikiem Jarkiem Kowalskim i jako jeden z dziesięciu zostałem przyjęty. W jaki sposób trafiłeś do ogólnopolskich stacji telewizyjnych? Robert El Gendy dał sygnał najazdu na stolicę i poszło! Najpierw kilka dni w Wiadomościach, (ale nie potrafiłem bronić polskiej racji stanu jak wówczas wymagano od reporterów i jak co poniektórzy sami czuli) więc trzeba było szukać dalej. Kilkutygodniowy epizod w TVP SPORT, potem w Kurierze i spotkanie z Jac- kiem Karnowskim w Sejmie, z którym wcześniej zrobiłem wspólnie właśnie do Wiadomości materiał o – dziwnym trafem odnalezionej na mojej wycieraczce – teczce Zyty Gilowskiej, w przeddzień jej procesu lustracyjnego. Propozycja krótka i konkretna. Tworzymy telewizję w amerykańskim stylu, etat, stałe pieniądze (to dla zwykłego dziennikarza nieosiągalne marzenia...) więc się skusiłem. Ale Murdoch (dawny, amerykański współwłaściciel TV Plus) pokazał nam co to jest kapitalizm i pewnego dnia powiedział: zamykamy. Na szczęście od razu pojawiła się propozycja powrotu do TVP INFO. A rok temu kolejna propozycja przejścia, tym razem do Panoramy, z której skwapliwie skorzystałem. W końcu nie każdy ma szansę prowadzić jeden z głównych programów informacyjnych w Polsce... Co jest najważniejsze dla młodego adepta sztuki dziennikarskiej, na co powinien zwracać szczególną uwagę? Ja też jestem młody! Chyba... Hmm.. Gdyby to był zawód mundurowy i pozwalał pracować na etacie to już bym miał uprawnienia emerytalne. Uff, jak ten czas leci! Praca, praca i jeszcze raz praca. Do tego trochę talentu i sporo pokory! Na pewno potrzebna jest odwaga, twardy kręgosłup (chociaż ci z elastycznym szybciej potrafią osiągnąć szczyt, ale muszą później zdjąć lustro w łazience, więc jak się golić?), niezwykle twarde to co poniżej (nie można się zrażać porażkami) i cierpliwość. Zwracać uwagę tak naprawdę trzeba na szczegóły, bo przecież w nich tkwi diabeł! Jak się w coś zaangażujesz, to robisz to na 100%. I widz to widzi! I kupuje! A przecież o to chodzi żeby być prawdziwym! No i trzeba zwracać uwagę na rodzinę, żeby się nie zatracić w tym wszystkim. Dużą popularność przyniosły Ci materiały dotyczące tajnych baz CIA w Polsce, w branży masz opinię fachowca od tego tematu, czy uważasz się za dziennikarza śledczego i jak rozumiesz ten termin? Obrana droga jest dobra Naprawdę?! Ja nie jestem żadnym dziennikarzem śledczym! Po prostu trafiło się ślepej kurze ziarno. Nie ukrywam, że duża w tym zasługa zwykłego szczęścia i ciężkiej pracy! Bo można się wyśmiewać (vide komentarze w NewsBarze), ale udało mi się w dniu ujawnienia informacji o tajnych więzieniach w amerykańskiej prasie udowodnić lądowanie Boeinga N313P w Szymanach. Po tym pracę stracił rzecznik Straży Granicznej, który z dobrze pojętego poczucia obowiązku niechcący dogrzebał się pewnych zapisów i je zdradził właśnie mnie. W telewizji informacyjnej trudno być dziennikarzem śledczym, bo każdego dnia jest pogoń za newsem. Nie zrobisz to nie zarobisz. Proste? Dziennikarz śledczy musi śledzić, jak sama nazwa wskazuje. Siedzieć w sądzie, czytać akta, spotykać się z informatorami. A w telewizji nie ma na to czasu, niestety. W dodatku wątroba mogłaby tego nie wytrzymać... Byłeś nominowany do prestiżowej nagrody im. Andrzeja Woyciechowskiego a niedawno otrzymałeś honorowe wyróżnienie w drugiej edycji konkursu Nagroda im. Seweryna Pieniężnego, czy nie wzrósł Ci apetyt na kolejne laury? Nie pracuję dla nagród, aczkolwiek miło jest je otrzymywać. Ostatnio pierwsze miejsce w swoim konkursie przyznały mi organizacje pozarządowe. A chyba największy dotychczas sukces, to grudniowa nominacja do GRAND PRESSA 2010 w kategorii NEWS. Mimo, że w jury nie było żadnego członka z ramienia TVP! nr 1-2 (74-75) styczeń-luty 2011 Obecnie pracujesz w Warszawie, jak wspominasz Olsztyn (nie tylko od strony zawodowej) i czy można Cię jeszcze czasami spotkać w naszym mieście? Można, można. Raz w miesiącu muszę być u księgowej. W końcu tu się urodziłem, tu mam kolegów, znajomych, rodzinę. Życie w Warszawie jednak trochę inaczej płynie, szybciej... A Olsztyn... Zatorze już nie to samo. Limanowskiego ze spokojnej ulicy z niezapomnianym zapachem drzew stało się śmierdzącą największą arterią miasta, nie ma normalnego kina, Wojtek From już nie działa, budki browarów Jurand nie ma, po Masarni ani śladu, Stomil można znaleźć tylko w Wikipedii, pomostu na Skandzie nie uświadczysz, do Komina nie pójdziesz i tylko Urania jak stała tak stoi. Jeszcze... Co jest dla Ciebie miarą sukcesu w zawodzie dziennikarza? Hmm... Trudne pytanie. W dobie słupków z oglądalnością to pewnie cytowalność, ale też po trosze jednak rozpoznawalność... Choć wydaje mi się, że trzeba rozgraniczyć celebrytów od dziennikarzy, bo ta granica się trochę jednak zatarła. Myślę, że zawsze jesteś tak dobry jak twój ostatni tekst czy materiał. I jeśli koledzy z konkurencji klepią cię po plecach i gratulują to chyba świadczy to o tym, że obrana droga jest dobra. Jednak nie można spocząć na laurach! Nawet jak pani w sklepiku cię rozpoznaje. Andrzej Zb. Brzozowski 8 bez wierszówki – miesięcznik społeczno-kulturalny Konkurs na zagraniczne pobyty badawcze/ kwerendy dla dziennikarzy Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej (FWPN) ogłasza 2. edycję programu skierowanego do dziennikarzy z Polski i Niemiec, którego celem jest umożliwienie dziennikarzom zebrania materiałów do publikacji prasowej, książkowej bądź do audycji radiowej lub telewizyjnej. Fundacja Wspólpracy Polsko-Niemieckiej pragnie w ten sposób pogłębić wiedzę Polaków i Niemców o kraju sąsiada. Jednocześnie na bazie doświadczenia w budowaniu dobrosąsiedzkich kontaktów pomiędzy Polakami i Niemcami – także poprzez programy stypendialne dla dziennikarzy z obu krajów – FWPN pragnie w podobny sposób wesprzeć proces poznawania wschodnich sąsiadów Unii Europejskiej za pośrednictwem rzetelnych relacji medialnych. W ramach konkursu wspierane będą dziennikarskie prace badawcze, które mogą być realizowane w Polsce, w Niemczech, na Białorusi, Ukrainie i Litwie. Docelowy materiał powinien w sposób oryginalny, dogłębny i obiektywny przedstawiać kulturę, społeczeństwo, historię lub życie codzienne w danym kraju. Program skierowany jest do dziennikarzy, publicystów, reportażystów z udokumentowanym dorobkiem zawodowym /publikacje, artykuły prasowe, reportaże prasowe, radiowe, telewizyjne/. O stypendium mogą ubiegać się osoby powyżej 30 roku życia, posiadające stałe miejsce zamieszkania w Niemczech lub w Polsce. Oferowane są stypendia zagraniczne do jednego miesiąca, które mogą być realizowane w terminie od 1 kwietnia do 31. grudnia 2011 roku. Wysokość stypendium maks. 3.000 € w zależności od czasu trwania i kraju pobytu. Wnioski o stypendium można składać w dwóch terminach: 1. do 28 lutego 2011 – rozstrzygnięcie konkursu nastąpi do 31 marca 2011 2. do 31 sierpnia 2011 – rozstrzygnięcie konkursu nastąpi do 30 września 2011. Wymagane dokumenty: – CV oraz jedna reprezentatywna praca – koncepcja docelowego materiału (do 4.000 znaków); – plan pobytu w docelowym kraju/krajach (2.000 znaków). – określenie wysokości stypendium na podstawie kalkula- cji kosztów wynikających z planu pobytu (do 1 str. A4). Dokumenty mogą być sporządzone w języku polskim lub niemieckim. Zgłoszenia w formie elektronicznej (format MSWORD, PDF oraz formaty multimedialne odtwarzane przez Windows Media Player) należy nadsyłać na następujący adres: [email protected] Hasło „kwerendy dziennikarskie” Ewentualne pytania należy kierować do koordynatora programu: Anna Cieszewska Tel. + 48 22 338 62 63 [email protected] KSIĘGARNIA INTERNETOWA Studia Poligrafii Komputerowej „SQL” s.c. prowadzi sprzedaż wysyłkową wydawnictw własnych i powierzonych. Zapraszamy Aktualnie w ofercie między innymi: www.ksiegarnia.sql.com.pl e-mail: [email protected] nr 1-2 (74-75) styczeń-luty 2011
Podobne dokumenty
bez wierszówki 84 - Konferencja Mediów Polskich
Bez wierszówki – miesiêcznik spo³eczno-kulturalny Oddzia³u SDP w Olsztynie, 10-162 Olsztyn, ul. Nowowiejskiego 5. My w Internecie: www.sdp.pl, www.zycieolsztyna.pl Prezes oddzia³u: Leszek Lik (tel....
Bardziej szczegółowoCórka Pieniężnego - Konferencja Mediów Polskich
www.sdp.pl, www.wim.ngo.pl; My w Internecie: www.zycieolsztyna.pl, www.orneta24.pl Prezes oddzia³u: Joanna Wañkowska-Sobiesiak (tel. 089 523-26-11) [email protected] Redaguje: Krzysztof Panasi...
Bardziej szczegółowo