Nie stój, nie czekaj
Transkrypt
Nie stój, nie czekaj
Dave MacLeod na nowości na Aonach Dubh w dolinie Coe - Lady Jane's Weep VIII,8 prowadzącej po przyjemnej polewce lodowej z końcówką na przewieszonym filarze Wiertarki zostawiamy w domu czyli pełny etycznych rozterek szkocki sezon zimowy Zazwyczaj wypada zacząć od tego, jakie to warunki do akcji górskiej były w mijającym sezonie, ale tu nic odkrywczego raczej się nie powie – po prostu jak to w szkockich górach – jednym sprzyjało szczęście, a innym nie... Jak w tym starym lokalnym porzekadle: If you don‘t like the weather, wait a minute1. Choć trzeba przyznać, że „zima stulecia”, która nawiedziła Wyspy dała nieźle popalić – w samej stolicy sól na ulice skończyła się na początku grudnia i służby drogowe od tego czasu przestały odśnieżać – więc i czemu ktoś miałby się przejmować dojazdówkami w Highlandach... A z drugiej strony, dobre warunki zawiązały się w Walii, Lake District, a nawet w Peak, zatem część działań na początku też przeniosła się w te rejony. Sporo rozpisywałem się o poprzednim sezonie w wydaniu majowym 2009 (GÓRY 180), sporo też można znaleźć na stronie www.goryonline.com/szkocjazima – więc tym razem skoncentruję się na highlightach, polecając ww. pozycje jako uzupełniające referencje. Dla mniej orientujących się w tematyce oraz dla lepszego zrozumienia powagi dodam, że powtórzenia dróg o trudnościach VIII,8 (ok. M7/8) budzą lokalny respect, a skala kończy się, jak na razie, na XI,11. Ku uciesze mediów i localsów co roku ktoś ze światowej czołówki korzysta z gościnności miejscowych – a ci, jak to miejscowi, albo chylą czoła przed klasą przyjezdnego, albo przeciągają go po kilku miejscowych klasykach... W ostatnich latach odważyli się przybyć m.in. Will Gadd, Giri-Giri Boys, Ueli Steck. Tym razem zawitała Ines Papert mająca – jakby nie było – na koncie drytoolową M13 RP oraz 4 tytuły mistrzyni świata we wspinaczce lodowej. Niemka oprócz spakowania tych wszystkich swoich firmowych tekstyliów i membran, próbowała także upchać wiertarkę. W porę jednak wyłapał to Ian Parnell... „Myślałam, że skoro będziemy robili nowe drogi, to potrzebuję wiertarki do osadzania choćby stanowisk... Ze spóźnionym refleksem mogę powiedzieć, że był to zbyteczny i głupi błąd” – ze szczerością przyznała Papert, spodziewając się następnie: „Glebowania z wysoka, połamania kości – po czym wyprzedaży szpeju wspinaczkowego”... A zatem pierwsza lekcja 40 GÓRY kwiecień 2010 jest taka, że zwyczajowy styl wspinania w Szkocji to ground-up na własnej asekuracji, przy czym używanie haków jest ostatecznością (np. przy konieczności wycofu). A odstępstwa od takowej zasady spotykają się w mniejszym lub większym stopniu z reakcją „na obraz i podobieństwo” polskich forów internetowych. Upchany w rolę przewodnika, mentora i opiekuna Parnell stanął na wysokości zadania i pokazał Niemce oraz towarzyszącym jej Audrey Gariepy i Mathieu Audibertowi prawie wszystko, co Szkocja ma najlepszego do zaoferowania w zimie, ale także dark side, co tak podsumowała Ines: „Wczesne wstawanie i co najmniej 2-godzinne podejścia – to się odczuwa po tygodniu wspinania. Twoje stopy i plecy bolą, ale nie chcesz stracić ani jednego dnia. Ciężki plecak, szpejarka również, ale jest niezbędna, bo nie możesz zostawić nawet jednego kawałka żelaza w ścianie” – dodając – „jest to jednak część wielkiej przygody... Szczerze mówiąc, zrobiliśmy się leniwi przez to wspinanie sportowe i bolty”. W każdym razie efekt wizytacji był dość owocny – w ulubionym zakątku partnerującego jej Parnella, w Torridon na Beinn Eighe – załoiła ona oczywiście w stylu OS Blood, Sweat and Frozen Tears VIII,8 – co stanowi najtrudniejszą drogę poprowadzoną zimą w Szkocji przez kobietę. Do tego jeszcze dorzuciła realizację udostępnionego przez Anglika, a znajdującego się nieopodal dwuwyciągowego projektu za VI,8, czyli dość trudnego technicznie, ale łatwego do asekuracji. Pasaż został ochrzczony Little Nipper (Mały Brzdąc), a nazwa bezczelnym (a zarazem jakże uroczym ;)) zdaniem Parnella ma nawiązywać do wyjazdowej ksywki Ines... Na tym nie koniec, bo jeszcze Niemka zapisała się na listę pogromców m.in. linii Unicorn VIII,8 w malowniczej Glen Coe. Pomimo że cyfry nie są imponujace w porównaniu do dotychczasowych osiągnięć Papert – to w jej opinii: „Szkocja jest inna, nie możesz wspinać się szybko. Nie możesz, ot tak, przelecieć się po M13. Czułam komfort i wyzwanie, wspinając się pięć stopni niżej”. Przy czym zaznaczyła, że zamierza wrócić na coś dużo trudniejszego za rok. A teraz cofnijmy się do 2001 roku, kiedy to Neil Gresham otworzył kontrowersyjną, a zarazem pretendującą do miana „najtrudniejszej-szkockiej-mikstowej”, drogę The Tempest M9 w Glen Coe. Dlaczego kontrowersyjną? Dlaczego wyceniona www.goryonline.com/szkocja » w skali M? Otóż Gresham, łamiąc powszechnie praktykowany styl, zacykał najpierw drogę na wędkę, po czym przed poprowadzeniem osadził kości, heksy i haki. Spowodowało to niemałą burzę w środowisku wspinaczkowym. „Chciałem wprowadzić styl redpoint na Wyspach, ale bynajmniej nie miałem zamiaru obijać drogi spitami” – tłumaczył Gresham, który nie za bardzo przejął się krytyką. Linia doczekała się wkrótce powtórzenia przez Innes Dean w tym samym stylu i z wykorzystaniem pozostawionych przez Greshama przelotów. W tym sezonie Andy Turner podjął wyzwanie „wyprostowania” stylu przejścia. Na początek jednak pokonał dwa sąsiednie pasaże, aby móc ze zjazdu oczyścić The Tempest ze starego żelaza. Pierwsza próba prowadzenia zakończyła się po przejściu 3/4 drogi, kiedy to okazało się, że poza kilkoma ekspresami, żadnego więcej szpeju do asekuracji nie zostało na pętlach uprzęży Turnera! Po kolejnych kilku próbach Andy mógł już dopisać zrealizowane przejście w stylu ground-up. „Wspinaczka nie była megastresująca, ale delikatna.Odpadnięcie w jakimkolwiek miejscu wysoko na drodze byłoby nawet spoko” – opisuje Turner, dodając – „Sądzę, że to trudne IX,9, może X,9...”. Następnie pod drogą ustawił się nie kto inny jak Dave MacLeod i to z zamiarem pociągnięcia w jeszcze lepszym stylu, czyli OS. A zatem, trzymając się zasad, niewiele wiedział o potrzebnym sprzęcie... Co zakończyło się 6 metrów przed końcem drogi opróżnieniem do zera szpejarki. Ryzyko kontynuowania wspinaczki było zbyt duże i MacLeod, nie chcąc zarazem tracić przejścia OS, zdecydował się na zejście w dół, bez obciążania liny! Oczywiście likwidując przy okazji już osadzone żelazo. Po kilku dniach powrócił z powiększonym zestawem i już bez przygód powtórzył drogę. „Jest to nieprawdopodobne!” – komentował wyczyn Szkota Neil Grasham – „Możecie zobaczyć, jak daleko posunął się poziom szkockiego wspinania w zimie w ciągu ostatnich 10 lat. Kiedy robiłem The Tempest, nie było żadnych Dave‘ów MacLeodów”. Zapas, jaki zaprezentował MacLeod, pozwalał nastawić się, że tej zimy może jeszcze pęknie coś naprawdę TRUDNEGO (oczywiście dla niego). Po prawdzie nadzieje nie okazały się płonne, ale zanim o TYM, cofnijmy się jeszcze raz w czasie – tym razem do lata 2005... Wtedy to wałęsający się po wrzosowiskach pod Ben Nevis MacLeod zwrócił swą uwagę na dziewiczy front filara Comb: budzący grozę i od dołu podcięty gładkim okapem. Oprócz wrażeń estetycznych zrodziła się idea projektu, który szybko – po rozgryzienu bulderowej sekwencji na marnej asekuracji w okapie – przerodził się w drogę o nazwie Anubis. Pierwszą E8 na słynnym Benku... Mijały lata i wreszcie Szkot dojrzał do zimowego przejścia. Po dwóch nieudanych próbach w ciągu kilku dni nastapiła kolejna, zakończona jednak lotem spod okapu, co – o dziwo – rozluźniło MacLeoda i zmotywowało do ostatecznej rozgrywki. Okap padł w konwencji a muerte. Po czym wszedł w filar. „Kilka godzin później, w finałowym cruxie, nie trzymając się niczego rękoma, wysoko nad ostatnim przelotem – poślizgnąłem się” – wspomina MacLeod – „z wytrzeszczonymi oczami, w trzy sekundy musiałem znaleźć rozwiązanie lub polecieć. Osunąłem się jakieś 8 przechwytów i jakimś kopnięciem rodem z kungfu odnalazłem zbawczą krawędź. Widząc to, Christina popłakała się ze śmiechu. Również z tego brechtałem, tyle że po kilku minutach”. Początkowo, nauczony zapewne ostatnimi „aferami” wokół E12, wycenił zimowe przejście Anubisa na „najtrudniejsze-co-w-życiu-zrobiłem”, z czasem jednak, opierając się na opinii Parnella (patrz: goryonline. com/szkocjazima) zalicytował na „może XII”. W odczuciu MacLeoda jest to linia trudniejsza od wcześniejszych jego ekstremów – Don‘t Die of Ignorance oraz The Hurting, które pomimo braku powtórzenia uznawane są za XI,11. Zatem, jakby nie było, Anubis jest na obecną chwilę propozycją najtrudniejszej drogi mikstowej w Szkocji. Wszystko byłoby pięknie, magazyny wspinaczkowe mogłyby opublikować kilka okładek z podobizną Szkota, bądź rozkładówek – gdyby nie zdjęcia wspomnianej wyżej Christiny Bell, na których dopatrzono się „braku aspektu zimowego” w okapie, a co za tym idzie możliwości zniszczenia letniej drogi przez „chamskie drajtulowanie”. Na forach internetowych rozpętała się burza. Nikt co praw- da nikogo nie zwyzywał od „koniów ”, ale mocne słowa wypowiadano. Co ciekawe, jednym z najzagorzalszych przeciwników MacLeoda został Stevie Haston, jakby nie było jeden z prekursorów drytoolingu... Na nic się zdawały tłumaczenia Dave’a, dotyczące zarówno stanu, jak i charakteru drogi (rysa). Zaś Haston zapowiedział, że jak MacLeod może się wspinać po „czarnym” to on też i zapowiedział, że zadrajtuluje na Echo Wall2... Hm... Takie swojskie piekiełko w środku szkockiej zimy . Góry Szkocji może nie są największe lub najpiękniejsze, ale trzeba przyznać, że co sezon dzieje się tu sporo ciekawych rzeczy, a czołówka wspinaczy jest dość aktywna, systematycznie podnosząc kolejne bariery. Tomasz Mazur I f you don‘t like the weather, wait a minute – z ang. Jeśli nie podoba ci się pogoda, poczekaj minutę. 2 Echo Wall – znajdująca się na Ben Nevis, jedna z najtrudniejszych dróg tradowych na świecie, autorstwa Dave‘a MacLeoda. Prowadzi ona po dość delikatnych i małych krawądkach – zapewne więc jakiekolwiek zimowe wspinanie byłoby jej końcem. 1 Jeden z bohaterów sezonu Andy Turner podczas wytyczania nowej drogi na Beinn Udlaidh fot. Łukasz Warzecha fot. Steven Gordon » Podsumowanie www.goryonline.com/szkocja » Chamonix To było deszczowe popołudnie w połowie lat osiemdziesiątych. Sklepy wyprzedawały resztki sprzętu, ale i tak nie mieliśmy kasy nawet na piwo czy vin de table w plastikowych bukłakach, a co dopiero na szpej. Łaziliśmy jak zawsze, w nieskończoność oglądając wszystko, co się dało. Jedyną nowością tego dnia było ogłoszenie napisane na kartce papieru – „polskim i szkockim wspinaczom nie wymieniamy ostrzy do dziabek”. Początkowe uczucie dyskryminacji i bunt przeciwko niesprawiedliwości kapitalistycznych krwiopijców zastąpiła duma z poczucia przynależności do elitarnego klubu wybrańców. Sprzedawca próbował coś wyjaśniać, że siekadła są do lodu, a nie do traw i wbijania w skałę, ale nie bardzo go słuchaliśmy, bo nasze myśli zaczęły dryfować w stronę Szkocji. Full conditions W jednym z czarno-białych zeszycików „Taternika”, na którego czekałem z niecierpliwością, ukazał się artykuł Andrzeja „Młodego” Machnika o wspinaniu zimowym. Młody wzywał do ataku na tatrzańskie ściany bez względu na warunki. Jako wzór przytaczał szkockich wspinaczy napierających w pyłówkach, deszczu, rozmiękczonym lodzie i wszystkich możliwych warunkach rodem z koszmarnych snów zimowych wspinaczy. Szybko obgadałem to z kumplem i doszliśmy do wniosku, że Młody ma rację – trzeba napierać full conditions, bo to jest coś dla nas. Późniejsze, morskooczne rozważania nad tym stylem wyostrzyły jeszcze kryteria definicji. Jak się okazało w toku niekończących się dyskusji, nie wystarczy wejść w ścianę i przy załamaniu pogody ciągle wspinać się do szczytu. Żeby zasłużyć na miano wspinającego się w stylu full conditions, trzeba wchodzić w ścianę już w czasie załamania, bo zwykle niewycofanie się jest tylko formą walki w zastanych warunkach. No cóż, morskooczne dyskusje z reguły doprowadzały do absurdalnych wniosków, więc nasze przejście Sprężyny na Kotle, kiedy zaczęło padać na drugim wyciągu, uznaliśmy za przejście full conditions. Sylwester w Roztoce Na imprezie było parę różnych ekip – Śląsk, Warsiawka, jacyś Goście w Krawatach i dwóch Szkotów. Gość w Krawacie do Alka: – Co się gapisz na mój krawat? Szkockie pyłówki w ścianie Bena Nie stój, nie czekaj… Tekst i zdjęcia: Marek Raganowicz Alek do Gościa w Krawacie: – Nie mam nic do twojego krawata, ale skoro już o nim wspominasz, to wygląda tak samo kretyńsko jak ty. W tym momencie akurat byłem w trakcie oczyszczania żołądka z nadmiaru trujących płynów, więc po powrocie do pokoju ze zdziwieniem zastałem podbite oczy moich kolegów, krew z nosa Gościa w Krawacie na rękach Alka i gorączkowe opowieści o bijatyce. Zaraz później Trzeźwy zdobywał górkę przed schroniskiem, Bula nacierał się śniegiem, Dupny poszedł do lasu budzić śpiącego niedźwiedzia, a Szkoci stwierdzili, że czują się tu jak w domu. Kazalnica Jak wiadomo, ziemia się kręci wokół słońca i nic tego nie zmienia, więc i ta noc się skończyła, i nastał wybawczy dzień. Bujak z Pilawą, którzy byli wtedy bodaj najszybciej wspinającym się zespołem w Moku, opiekowali się Szkotami. Rano postanowili wyciągnąć ich na wspinanie z tego toksycznego towarzystwa. Poszli na Długosza na Kazalnicy. Pierwsze zdziwienie przyszło, jak zobaczyłem Szkotów gotowych do walki w ścianie. Dlaczego ich dziabki zawieszone były na pętli przewieszonej przez ramię? My mieliśmy smycze wpięte do uprzęży i często wieszaliśmy się na czekanie, a oni uważali to za uchybienie stylu. Niestety podczas wspinania, Bujak musiał wyperswadować im stylistyczną czystość w imię stworzenia szansy na dokończenie drogi. Szkoci za wszelka cenę próbowali przejść klastycznie każdy fragment. Nie chcieli używać ławek i walczyli, rzucając się na ścianę jak bulterier na odbicie w lustrze. Tamtego dnia Bujak z Pilawą i ze Szkotami nie pobili kolejnego rekordu czasowego, ale drogę skończyli i nieźle wspinali się na następnych. Szkoci wyjechali zachwyceni Tatrami, a w nas pozostał podziw dla ich przywiązania do czystego stylu. Barr y w Himalajach Alek załatwił „westmenów”, czyli Angoli, którzy dołączyli do naszej wyprawy w zamian za trochę dewiz. Ja byłem kierownikiem, a Kubol moim partnerem wspinaczkowym. Angole byli świetni i podczas całej wyprawy bawiliśmy się doskonale. Moim zastępcą był Barry. Barry nie miał w sobie nic ze stereotypu londyńskiego bufonika, chociaż mieszkał tam od urodzenia. Gość robił wszystko, żeby tylko wyjechać w góry, i w tym mi się podobał. Nie miał zbyt wiele kasy, ale ponieważ Wielka Brytania była już wtedy w zjednoczonej Europie, to Barry postanowił wykorzystać Piątkowy mikst na Crowberry Tower w Glencoe Ben Nevis, Orion Wall Pat i Gregor - moi szkoccy partnerzy biliśmy dwie drogi. Na ścianach Cairngorms jest dużo mniej lodu niż na Benie, więc w zasadzie wspinanie jest tam bardziej mikstowe niż lodowe. Lato z muchami to do swoich planów. Już od dawna należał do grona bezrobotnych i żył ze wszystkich możliwych zasiłków, więc miał poważny problem – musiał co tydzień meldować się w urzędzie pracy. W związku z tym nieludzkim ograniczeniem wyskakiwał tylko na szybkie wyjazdy do Peak District i Szkocji. Największym problemem było, jak spędzić wakacje w Chamonix, ale i na to znalazła się rada. Barry zeznał w swoim urzędzie, że nie może dostać pracy w Zjednoczonym Królestwie, więc teraz zamierza próbować szczęścia w… Chamonix. I tak siedział cale lato w Alpach, a zasiłek odbierał na miejscu we frankach francuskich. Na wyprawie opowiadał mi o wspinaniu na Ben Nevis. Indicator Wall, Orion Wall, Galactic Hitchhiker, Psychedelic Wall – kolejne nazwy rozpalały wyobraźnie. Po wyprawie pojechałem odwiedzić Barrego z zamiarem dotarcia do Szkocji. Dzięki zaproszeniu od niego, dostałem upragnioną wizę i nareszcie mogłem realnie pomyśleć o spełnieniu marzenia. Niestety, dotarliśmy tylko do Lake District i moje niezrealizowane marzenie pozostało zadrą we wspomnieniach, ale… Cold Climbs Barry i Nigel przyjechali z rewizytą w Tatry – Kazalnica, Tabor, impreza w Roztoce, Rzędkowice. Po wizycie zostały zwariowane wspomnienia, a na półce z książkami prezent od Barrego – „Cold Climbs”, czyli album o zimowym wspinaniu w Szkocji z serdeczną dedykacją. Przez następne lata wiele się zmieniło, chociaż brak kasy na wymarzony wyjazd do Szkocji niezmiennie dominował. Stopniowo problemów zaczęło przybywać – brak partnerów, konieczność walki o następny dzień, zanikające poczucie beztroski i radosnego tworzenia. Z czasem parę spraw obróciło się też we właściwą stronę – zniesiono wizy do Wielkiej Brytanii, potaniały loty i… traciłem pracę, więc miałem więcej czasu. Autor na tle Coire Magdach Pat Poznaliśmy się przypadkiem w nieprzypadkowym miejscu. Pat jest Walijczykiem, ale od wielu lat mieszka w Szkocji i nie zamierza tego zmieniać. Ma taki ciąg do wspinania, że musi nieustannie wymieniać partnerów, bo normalny człowiek nie jest w stanie wspinać się tyle, ile Pat. Miałem to szczęście, że trafiłem na listę w kapowniczku Pata i pojechaliśmy na Bena. Ben Nevis, Indicator Wall, zima 2007/08 Pat do mnie: – Koleś, gdzieś ty się uczył wspinać? Mówiłeś, że to twoja pierwsza droga w Szkocji, a wygląda, jakbyś się tu urodził… Ja do Pata: – Ummmmm… Nie zdążyłem wymówić słowa, bo pyłówka zatkała mi oddech. Już chciałem mu opowiedzieć o Kuluarze Kurtyki, Bujaku, jak to w Tatrach jest i w Morskim Oku, o ogłoszeniu w Chamonix, o Barrym, o „Cold Climbs”... Cairngorms Pat zarządził zmianę rejonu, więc przenieśliśmy się w okolice Inverness, a raczej Aviemore jakieś dwie godziny jazdy samochodem od Fort Williams (miasteczka u stóp Ben Nevis). Podejście było krótsze i łagodniejsze, więc po niecałej godzinie pościgu za Patem doszedłem pod ścianę, ledwo dysząc. To był piękny słoneczny dzień i do popołudnia zro- Gregor na ścianie Meggie Wprawdzie tamtego roku miałem w głowie tylko Yosemity i ścianę El Capitana, ale e-mail z zaproszeniem od Pata na objazdowe wspinanie wzdłuż zachodniego wybrzeża Szkocji był propozycją nie do odrzucenia. Gdyby nie zimno i wściekle gryzące muszki zwane midges, to czułbym się tam jak na Karaibach – piaszczyste plaże, wysepki, rozlegle krajobrazy. Jeździliśmy z miejsca na miejsce, zmieniając klify i zatoczki. Dotarliśmy też do Isle of Sky, która jest przepiękną wyspą z niesamowitymi skałami. Światło w środku lata było tak nieprawdopodobne, że ciągle chcę tam wrócić, choćby tylko po to, żeby zrobić zdjęcia. Każdego dnia wspinaliśmy się w rożnych skałach od granitu, przez zastygłą lawę do wapienia. Gregor Gregor też jest w kapowniczku Pata. Spotkaliśmy się podczas kolejnego wyjazdu do Szkocji i poczuliśmy porozumienie na dwóch końcach liny. Gregor to rodowity Szkot z okolic Glasgow, który na co dzień pracuje w szpitalu na oddziale intensywnej terapii. Niby nie ma to żadnego związku ze wspinaniem, ale to dlatego Gregor przy każdym wyjściu w góry pokazywał mi miejsca, gdzie spadali jego pacjenci. Może nie było to zbyt budujące psyche przed wejściem w ścianę, ale co tam – kiedyś mój partner spisał testament na okoliczność naszego wyjazdu w Alpy, więc Gregorowe opowieści nie bardzo mnie szokowały. Coire Magdaich, zima 2009/10 Rejon Maggie (potoczna nazwa) jest zawieszony pomiędzy Cairgorms a Ben Nevis. W tym roku mieliśmy szczęście, bo zima była mroźna, więc jak rzadko kiedy były tam dobre warunki. Zrobiliśmy dwie drogi w ciągu dnia na dużej ścianie, więc wracaliśmy w nocy. Zapomniałem powiedzieć, że Gregor nie dość, że jest napalony na wspinanie podobnie jak Pat, to do tego jest szybki na podejściu i w ścianie. Ten dzień wytrzymałem tylko dlatego, że mam głęboko wpojoną zasadę dotrzymywania kroku partnerowi. Ben Nevis, Orion Wall Po krótkiej przerwie gnałem za Gregorem na podejściu pod Bena. Gość dawał z nogi jak Korzeniowski w najlepszym okresie. Pod ścianą Doktor G. doskonale wiedział, że musi poprowadzić pierwszy wyciąg, bo spojrzał na mnie, a ja na pewno wyglądałem jak jego pacjenci z ubiegłego tygodnia. Trochę odetchnąłem na stanowisku, ale i tak w ścianie wyprzedziliśmy wszystkie zespoły, więc już po 4 godzinach mieliśmy za sobą jedną z najdłuższych dróg na Benie (dziewięć 60-metrowych wyciągów). Byliśmy jeszcze na Crowberry w Glencoe, zanim ktoś, idąc parę dni po nas, spadł z lawiną i trafił do Gregora na oddział. *** Marzenia zawsze trochę idealizują góry, tak jak wspomnienia idealizują przeszłość, ale w tym wypadku muszę powiedzieć, że ciągle odkrywam piękno wspinania w Szkocji i na szczęście wiele jeszcze przede mną. Pojadę tam zawsze, kiedy tylko będę miał okazję i wiem, że zawsze wrócę stamtąd nienasycony wspinaniem. Aha, zapomniałem powiedzieć, jaką to dedykację w „Cold Climbs” napisał mi Barry. …Ben Nevis czeka na twoje ręce. Whisky czeka na twoje gardło. www.reganclimbing.com Blog autora na www.goryonline.com
Podobne dokumenty
Więcej w relacji Michała tutaj
charakterystyki, że jest zimno, brrr. Szczególnie kiedy zostaje się na noc pod ścianą, sektor położony jest dość wysoko, więc chłód można jakoś uzasadnić. Jeżeli chodzi o wspinanie to nadal jest tr...
Bardziej szczegółowo