Rozdział 10

Transkrypt

Rozdział 10
Rozdział 10
A
bbas al­‑Helu rzucił w lustro uważne spojrzenie i w jego oczach
widać było ulgę: był starannie uczesany i miał dokładnie oczyszczone
ubranie. Wyszedł przed sklep i stanął w pozycji wyczekującej. To naj‑
przyjemniejsza pora dnia, zmierzch. Niebo było czyste, o głębokim
błękicie, powietrze świeże, po drobnym deszczu, który padał cały
dzień, zmywając ziemię zaułka, co zdarza się tylko dwa lub trzy razy
w roku. W niektórych zagłębieniach na As­‑Sanadikijji stało jeszcze
błoto. Amm Kamil drzemał na krześle w swoim małym sklepiku.
Twarz Al­‑Helu rozjaśnił łagodny uśmiech, miłość zagościła głęboko
w jego sercu, więc podśpiewywał cicho:
Niech moje serce się uspokoi,
a znajdzie drogę do ukochanej.
Czas goi rany, taki już los,
uzdrowi cię nie wiadomo kiedy.
Ludzie doświadczeni mawiają często:
cierpliwość jest kluczem do szczęścia.
Amm Kamil otworzył oczy i ziewnął. Abbas roześmiał się, prze‑
szedł do niego przez ulicę i uszczypnął go radośnie w pierś.
– Gdy się kocha, świat się do nas uśmiecha – powiedział wesoło.
82
Nadżib
Mah f u z
Amm Kamil westchnął i odparł swoim dźwięcznym głosem:
– Niech ci Bóg błogosławi, ale może byś mi dał najpierw ten całun,
zanim go sprzedasz, by kupić żonę.
Abbas roześmiał się głośno i wolnym krokiem opuścił zaułek.
Był w szarym garniturze, jedynym zresztą, jaki miał. Przenicował
go rok temu, połatał tu i tam, a że dbał o niego, czyścił i prasował,
więc wyglądał, można powiedzieć, elegancko! Rozpierała go ener‑
gia, odwaga i upojenie, a jednocześnie odczuwał ucisk w sercu, co
zwykle poprzedza wyznanie tego, co w nim ukryte. Żył miłością
i dla miłości, jakby mu przypięto anielskie skrzydła. Jego miłość
była uczuciem delikatnym, ale nie wolnym od niezaspokojonego
pożądania. Pragnął piersi Hamidy, gdy patrzył w jej oczy, wy‑
czuwał żar ciała, choć chłonąć mógł tylko głęboki, upojny czar
jej spojrzenia. Kiedy zaczepił dziewczynę na Ad­‑Darrasa, poczuł
już przedsmak zwycięstwa. Jej niechęć uznał za wybieg, którym
posługują się kobiety, skrywając miłość. Zrazu owładnęło nim
upojenie. Później, gdy minęło, nie wiadomo dlaczego narodziły się
wątpliwości. Bo na jakiej podstawie wziął jej niechęć za kokieterię?
Może to była niechęć prawdziwa? Ale przecież Hamida nie jest
okrutna ani brutalna? Dlaczego ona, jego sąsiadka i rówieśnica,
ma go źle traktować? Fakt, może trochę za wcześnie się cieszył,
może zbyt wcześnie upajał. Nie załamywał się jednak w chwilach
niepewności, bronił jak mógł swojego szczęścia. O świcie stawał
przed sklepem i patrzył na Hamidę, jak otwiera okna, by nasło‑
necznić mieszkanie, a wieczorem siadał na krześle koło kawiarni,
palił nargile i łowił jej spojrzenia przez szpary w okiennicach, za
którymi rysowała się ukochana postać. Nie zadowolił się jednak
tymi spojrzeniami i zaczepił ją znowu na Ad­‑Darrasa, ale potrakto‑
wała go tak, jak za pierwszym razem. Potem jeszcze raz powtórzył
atak, ale także mu uciekła. Mimo to nadzieja go nie opuszczała.
Mówił sobie, że szczęście czeka na niego, ale tymczasem musi
zdobyć się na większą odwagę i cierpliwość. I tym razem wyszedł
z zaułka pełen odwagi, wiary i miłości. Zobaczył nadchodzącą
Hamidę z przyjaciółkami i odsunął się, aby je przepuścić, po czym
szedł wolno za nimi. Zauważył, że oczy dziewcząt świdrowały go
H am i d a
z
za u łk a
M id a k k
83
z podejrzaną złośliwością, i ogarnęła go radość. Przy końcu ulicy
rozeszły się, więc przyspieszył kroku, dogonił Hamidę i szedł za
nią na odległość ramienia.
– Dobry wieczór, Hamido – trochę zmieszany wymamrotał wy‑
uczone powitanie.
Nie było wątpliwości, czekała na to, ale sama także była zmiesza‑
na i niepewna. Nie kochała go ani nie nienawidziła. To był jedyny
młodzieniec w zaułku, który na nią zasługiwał, i ten fakt sprawiał,
że bała się go odprawić albo potraktować zbyt ostro i brutalnie. Nie
obraziła się tym razem, jedynie zganiła go łagodnie i poszła dalej, nie
zatrzymując się. Wiedziała, że ogromna przepaść dzieli tego skrom‑
nego chłopca od obrazu mężczyzny, jaki podsuwały jej wygórowana
ambicja i niepohamowana pycha. Wpadała w szał, kiedy schwytała
czyjeś wyzywające spojrzenie lub czytała w czyichś oczach pewność
siebie, ale także dobre i kochające spojrzenie oczu Al­‑Helu drażniło
ją niewymownie. Doznawała wtedy uczucia zmieszania i niepoko‑
ju, nie wiedziała, czy przezornie zaakceptować go jako jedynego
odpowiedniego dla niej młodzieńca w zaułku, czy też zdecydowa‑
nie odrzucić. Ani więc nie podkreślała skłonności do niego, ani nie
odrzucała jego zalotów. Gdyby nie pewność, że małżeństwo jest jej
naturalnym przeznaczeniem, nie wahałaby się być bezwzględna.
Ale w takiej sytuacji wolała wybadać go, dać mu się wygadać, bo
poza tym w słuchaniu jego wynurzeń znajdowała ukojenie swoich
niepokojów i rozterek.
Młodzieniec przestraszył się, że cisza przeciągnie się aż do zakrę‑
tu, i wymamrotał znowu błagalnie:
– Dobry wieczór…
Piękna ciemna twarz Hamidy rozjaśniła się. Zwolniła kroku i od‑
powiedziała, udając niezadowolenie:
– Czego chcesz?
Abbas zauważył jej radość, więc nie przejął się niezadowoleniem
w głosie.
– Skręćmy w ulicę Al­‑Azhar, tam jest ciemno, bezpiecznie i miło…
Bez słowa skręciła z ulicy Ad­‑Darrasa w Al­‑Azhar, a Abbas podą‑
żał za nią, nie posiadając się ze szczęścia. Brzmiało w niej echo jego
84
Nadżib
Mah f u z
słów: „ciemno, bezpiecznie i miło” i przyszło jej do głowy, że popeł‑
niła czyn, przed którym zawsze ją ostrzegano. Uśmiechnęła się wy‑
zywająco, bo moralność była dla jej zbuntowanej duszy sprawą jak
najbardziej godną lekceważenia. Wychowała się w środowisku, które
nie dawało jej oparcia, z którym nie czuła się związana. Charakter
miała nieposkromiony, a matka rzadko bywała w domu i mało o nią
dbała. Folgowała swojej gwałtownej naturze, to pokłóciła się z kimś,
to posprzeczała, nie zdając z niczego rachunku ani nie przywiązując
wagi do żadnej wartości.
Abbas szedł tuż za nią, prawie jej dotykając, i mówił głosem peł‑
nym szczęścia i radości:
– Jaka jesteś szlachetna!
A ona powtarzała ciągle niby ze złością:
– Czego chcesz ode mnie?
– Cierpliwość jest piękna, Hamido – powiedział wreszcie, wstrzy‑
mując ze wzruszenia oddech. – Bądź dla mnie miła, nie bądź okrut‑
na…
– Nie powiedziałeś mi jeszcze, czego chcesz – odparła, odwracając
się ku niemu z twarzą zakrytą końcem milai.
– Cierpliwość jest piękna… Chcę… pragnę, żeby ci było w życiu
jak najlepiej…
– Nie chcesz nic powiedzieć, a oddalamy się coraz bardziej od
naszej drogi, czas leci, nie chcę wrócić do domu zbyt późno.
– Zaraz wrócimy, nie martw się, nie niepokój, znajdziemy jakąś
wymówkę dla twojej matki. Ty myślisz tylko o minutach, a ja o całym
życiu, o całym naszym wspólnym życiu. To jest moja jedyna troska.
Nie wierzysz? Tylko o tym myślę, klnę się na życie Al­‑Husajna, który
patronuje naszej świętej dzielnicy.
Mówił prosto i szczerze i Hamida poczuła nową falę gorąca.
Znajdowała pewną przyjemność w słuchaniu go, ale jej twarde serce
nie drgnęło. Starała się słuchać z jak największą uwagą, ale nie mó‑
wiła nic, bo nie wiedziała, co powiedzieć. Młodzieniec zachęcony jej
zachowaniem ciągnął dalej ze wzruszeniem:
– Hamido, nie licz chwil i nie zadawaj mi tego dziwnego pyta‑
nia. Poza tym pytaj, o co tylko chcesz. Przecież wiesz, co ci chcę
H am i d a
z
za u łk a
M id a k k
85
powiedzieć. Dlaczego cię ciągle zaczepiam na ulicy? Dlaczego
wodzę oczami za twoim cieniem, gdziekolwiek jesteś. Oddałbym
ci wszystko, co zechcesz, czyż nie czytasz tego w moich oczach?
Mówią, że serce wiernego jest najlepszym przewodnikiem. Co ci
powiedziało? Zapytaj samej siebie. Zapytaj ludzi z zaułka, wszyscy
o tym wiedzą.
Dziewczyna zmarszczyła brwi i nie wiedząc, co powiedzieć, wy­
bą­kała:
– Kompromitujesz mnie.
Przestraszył się tego, co powiedziała, i krzyknął wzburzony:
– Jak mógłbym cię kompromitować, przecież życzę ci jak najlepiej.
Al­‑Husajn niech mi będzie świadkiem, on zna moje sekrety. Kocham
cię, już dawno cię kocham, kocham cię bardziej niż ty swoją matkę,
przysięgam na Al­‑Husajna i dziada Al­‑Husajna, przysięgam na
Boga.
Hamida poczuła radość i rozkosz, napełniła ją duma. To, co mówił,
schlebiało jej i zaspokajało jej kobiecą próżność oraz nieposkromioną
żądzę dominacji. To prawda, że gorące słowa miłości zawsze cieszą
ucho, nawet gdyby ich muzyka nie trafiła do serca. Ale Hamida nie
potrafiła się nimi długo cieszyć. Wyobraźnia przeniosła ją nagle
daleko w przyszłość. Ciekawe, jak by wyglądało życie u jego boku,
gdyby spełniły się jego nadzieje. Abbas jest biedny, zarabia tyle,
ile trzeba, aby przeżyć dzień. Pewnie zabierze ją z drugiego piętra
domu pani Sanijji Afifi na parter domu pana Radwana al­‑Husajniego.
A najlepsze, co może dać jej matka, to stare łóżko, kanapa i trochę
miedzianych naczyń. Potem zostanie już tylko sprzątanie, kuchnia,
pranie i karmienie. I być może będzie chodziła boso i w połatanej
galabii. Obraz takiej przyszłości przeraził ją. Odezwała się w niej
znowu namiętność do strojów, a jednocześnie gwałtowna niechęć do
dzieci, którą jej miały za złe kobiety z zaułka. Wróciły zwykłe wąt‑
pliwości i dręcząca rozterka i już nie wiedziała, czy dobrze zrobiła,
że posłuchała Abbasa i poszła z nim na spacer.
Abbas tymczasem patrzył na nią oczyma pełnymi miłości, tkli‑
wości i nadziei. Tłumaczył sobie na swój sposób, jak mu dyktowała
miłość, jej milczenie i wahanie.
86
Nadżib
Mah f u z
– Dlaczego nic nie mówisz, Hamido? – zapytał wreszcie. – Jedno
twoje słowo może uzdrowić serce i zmienić świat, wystarczy mi jed­no
słowo, powiedz coś, Hamido, przerwij milczenie.
Ale ona nic nie odpowiedziała – była pełna rozterki.
– Jedno twoje słowo napełni moją duszę nadzieją i szczęściem
– ciągnął Abbas. – Nawet nie wiesz, co uczyniła miłość do ciebie.
Wstąpił we mnie nowy duch, jestem innym człowiekiem. Przestałem
się bać, wyruszam na podbój świata, obudziłem się ze snu.
Hamida jakby się ocknęła i zwróciła do niego głowę. Ucieszył się
jej zainteresowaniem i mówił dalej z entuzjazmem i dumą:
– Tak, oddałem się Bogu w opiekę i chcę spróbować szczęścia jak
inni. Pójdę na służbę do wojska angielskiego i może w ten sposób
coś osiągnę, tak jak twój brat Husajn.
– Naprawdę?… Kiedy? – spytała bezwiednie.
Wolałby usłyszeć co innego, myślał, że Hamida się wzruszy,
a potem okaże zainteresowanie, liczył, że usłyszy słodkie słowa,
od których rozpływa się dusza. Ale i to wytłumaczył sobie, wziął
wszystko za pozór skrywający gorące uczucie.
– Niedługo pojadę do At­‑Tall al­‑Kabir – powiedział z radością.
– Na początku dostanę dniówkę dwadzieścia pięć piastrów, ale
wszyscy, których pytałem, zapewniali mnie, że jest to minimum,
jakie można zarobić w wojsku. Zrobię wszystko, żeby zarobić jak
najwięcej. Jak wrócę tutaj po zakończeniu wojny – a mówią, że to
jeszcze potrwa – otworzę nowy salon na ulicy As­‑Sikka al­‑Dżadida
albo na ulicy Al­‑Azhar. Mógłbym wtedy prowadzić dostatnie życie…
moglibyśmy się nim cieszyć… razem… jeśli Bóg pozwoli. Życz mi
szczęścia, Hamido.
To było coś nowego, nigdy by jej to do głowy nie przyszło. Jeżeli
chłopak mówi poważnie ­– przy jego pomocy mogłaby zrealizować
wiele z tego, czego pragnie jej dusza. A natura taka jak jej, choćby nie
wiem jak wolna, niezależna i buntownicza, do pieniędzy się garnie.
– Nie pobłogosławisz mnie, Hamido?
– Niech ci Bóg da szczęście – powiedziała cicho, głosem, który
wydawał mu się piękny, choć był właśnie słabym punktem jej pięk‑
ności.
H am i d a
z
za u łk a
M id a k k
87
– Niech się tak stanie! – odrzekł, odetchnąwszy z ulgą. – Wysłuchaj
jej, Panie. Uśmiechnie się do nas świat, z woli Boga. Ciesz się więc
z tego, z czego wszyscy się cieszą. Niczego nie chcę, tylko żebyś ty
się cieszyła.
Bardzo powoli zaczęło opuszczać ją zmieszanie. W dotychcza‑
sowej ciemności pojawiło się światełko, zalśnił błysk złota. Nawet
gdyby Abbas jej się nie podobał, gdyby nie podziałał na jej kobiecość,
to ten blask emanujący teraz od niego zdolny był oczarować ją i ukoić
jej pragnienie bogactwa i władzy. Przecież to jedyny godny jej mło‑
dzieniec w zaułku. Co do tego nie ma wątpliwości. Doznała ulgi.
– Słuchasz mnie, Hamido? – doszedł do niej jego głos. – Nie proszę
cię o nic, tylko chcę, żebyś się cieszyła!
Na jej delikatnych wargach pojawił się uśmiech.
– Niech ci Bóg da dobrobyt – powiedziała.
– Nie musimy czekać aż do końca wojny – powiedział przepeł‑
niony upojeniem. – Już teraz możemy być najszczęśliwszymi ludźmi
w zaułku!
– W zaułku Midakk!
Zmarszczyła brwi z niesmakiem i nieświadomie z wielką pogardą
powtórzyła tę nazwę.
Spojrzał na nią zmieszany, ale nie śmiał bronić zaułka, choć kochał
go nad wszystko na świecie. „Ciekawe, czy też naprawdę pogardza
tym dobrym zaułkiem jak jej brat Husajn – zadawał sobie pytanie
w duchu. – Pewnie tak, przecież ssali jedną pierś”. I starając się za‑
trzeć niemiłe wrażenie, powiedział:
– Wybierzemy miejsce, które lubisz! Jest przecież Ad­‑Darrasa
i Al­‑Dżamalijja i Bajt al­‑Kadi. Wybierzesz sobie dom, gdzie tylko
zechcesz.
Zmieszała się, bo zrozumiała, że się zagalopowała. Zagryzła
wargi.
– Dom? Jaki dom? Co mnie obchodzi jakiś dom?
– Jak możesz tak mówić? – w głosie Abbasa brzmiał wyrzut i na‑
gana. – Nie wystarczy ci to, co wycierpiałem dotychczas? Nie wiesz,
o jaki dom chodzi? Niech ci Bóg przebaczy, Hamido. Mam na myśli
dom, który wybierzemy razem… który ty sama wybierzesz, bo to
88
Nadżib
Mah f u z
będzie twój dom, wyłącznie twój dom. To dlatego wyjeżdżam, wiesz.
Przecież dałaś mi swoje błogosławieństwo, więc nasze szczęście sta‑
nie się prawdą. Dojdźmy do porozumienia i zakończmy sprawę.
Czy rzeczywiście doszli do porozumienia? Ależ tak! Gdyby nie,
to nie szłaby z nim, nie rozmawiała i nie marzyła o przyszłości. Co
jej szkodzi? W końcu jest to chłopiec jej przeznaczony. Ale mimo
to opadły ją wątpliwości i niepokój. Czyżby straciła nad sobą kon‑
trolę? Poczuła, jak rozżarzona ręka Abbasa dotyka jej dłoni, ściska
ją i ogrzewa zimne palce. Wyrwać ją i powiedzieć: „Nie… nie chcę
mieć z tym nic wspólnego”. Ale nie zrobiła tego ani nie powiedziała
słowa. Szli dalej, jej dłoń w jego gorącej dłoni. Czuła, jak jego palce
delikatnie i czule pieszczą jej rękę.
– Będziemy się zawsze spotykali. Prawda? – powiedział.
Nic nie odpowiedziała, a on zadowolił się jej milczeniem.
– Będziemy się często spotykać i mówić o naszych sprawach.
Potem pójdę do twojej matki. Muszę mieć jej zgodę przed wyjaz‑
dem.
Hamida wyrwała nagle dłoń z jego ręki i krzyknęła przerażona:
– Straciliśmy dużo czasu i za bardzo oddaliliśmy się od domu.
Wracajmy.
Zrobili w tył zwrot. Abbas śmiał się szczęśliwy, a echo głosiło jego
szczęście. Przyśpieszyli kroku, aż wkrótce znaleźli się w Al­‑Ghurijji.
Tu się rozstali. Ona skręciła w Al­‑Ghurijję, a on skierował się w stronę
Al­‑Azharu, aby wejść do zaułka od strony meczetu Al­‑Husajna.