Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej, chyba około 25

Transkrypt

Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej, chyba około 25
Po uwolnieniu z niewoli niemieckiej, chyba około 25 września 1939r., ściślej
mówiąc – po uwolnieniu się (bo to nie Niemcy mnie uwolnili, tylko ja sam się
uwolniłem) przyjechałem do Krakowa. W Krakowie, żeby zorientować się, jaka tu jest
sytuacja, poszedłem do Izby Przemysłowo-Handlowej. Zastałem tam dyrektora Izby –
inż. Henryka Mianowskiego i Izbę w toku urzędowania. Dyrektor Mianowski
powiedział mi, że władze okupacyjne niemieckie ogłosiły, że wszystkie instytucje
dotychczasowe mają pracować. Wobec tego on uruchomił Izbę Przemysłowo-Handlową
za zezwoleniem zarządu cywilnego przy władzach wojskowych. I doradził mi, żebym ja
tak samo uruchomił Izbę Przemysłowo-Handlową w Sosnowcu. Powiedział mi: „Idź do
kierownika zarządu cywilnego i weź sobie dokument, że chcesz uruchamiać Izbę
Przemysłowo-Handlową w Sosnowcu”.
Ja rzeczywiście poszedłem do tego Niemca. To był bardzo elegancki pan, Austriak,
niewiele orientujący się w geografii Polski. Nie bardzo – zdaje się – wiedział, gdzie jest
ten Sosnowiec, ale dał mi dokument tej treści: „Zgodnie z życzeniem zarządu
cywilnego władz niemieckich zostaje uruchomiona Izba Przemysłowo-Handlowa w
Sosnowcu. Tymczasowe kierownictwo Izby powierza się dr Juliuszowi Braunowi”.
Z tym papierkiem pojechałem do Sosnowca. Nasze mieszkanie przy ul.
Warszawskiej 6 zastałem nienaruszone i w mieszkaniu zastałem naszą gospodynię.
Zorientowałem się, jacy pracownicy Izby Przemysłowo-Handlowej w Sosnowcu są na
miejscu. Był pan mgr Janusz Troczyński, pani Emilia Rogalewiczowa, pani
Koliczewska. Nie pamiętam kto jeszcze. Zebrałem tych pracowników i powiedziałem
im, gdzie chcę uruchomić Izbę Przemysłowo-Handlową, ale lokal Izby już był zajęty.
Mieścił się tam niemiecki urząd pośrednictwa pracy. Wobec tego uruchomiłem biuro w
naszym mieszkaniu. To było duże mieszkanie. W pierwszym pokoju, który był dawniej
moim gabinetem, urzędowali pracownicy, ja urządziłem swój gabinet w środkowym
wielkim pokoju.
Trzeba było rozejrzeć się za pieniędzmi. W chwili wybuchu wojny w kasie Izby było
30 tys. zł. W pierwszych dniach września 1939r. podjęliśmy z kasy te pieniądze, po 10
tys.: dyrektor Izby pan Kazimierz Gadomski, wicedyrektor pan Tadeusz Siekański i ja,
jako radca prawny. I wyjechaliśmy z tymi pieniędzmi z Sosnowca - pan Siekański i ja
do Lublina, a pan Gadomski został powołany do wojska. Z Lublina pan Siekański
pojechał dalej samochodem w stronę Zaleszczyk i do Rumunii, a ja zostałem w Lublinie
w moim samochodzie z tymi 10 tys. zł. Izby Przemysłowo-Handlowej. Pieniądze te
wpłaciłem do Banku Handlowego w Lublinie. I teraz po przyjeździe do Sosnowca
1
pamiętałem oczywiście o tych 10 tys. zł. Nająłem w Sosnowcu ciężarówkę i pojechałem
tą ciężarówką do Lublina po pieniądze. W Lublinie bez żadnego trudu w Banku
Handlowym wypłacili mi te pieniądze. Po drodze wstąpiłem jeszcze do cukrowni koło
Garbowa i tam kupiłem worek cukru, a właściciel tego samochodu ciężarowego kupił
drugi worek. W powrotnej drodze ten worek cukru wyładowałem u państwa
Janiszewskich, a sam pojechałem dalej do Sosnowca. I teraz, kiedy już miałem
gotówkę, po zapłaceniu ciężarówki, zaraz wypłaciłem wszystkim pracownikom pensje
za 3 miesiące (za wrzesień i z góry za następne dwa miesiące). Okazało się, że bardzo
szczęśliwie zrobiłem, bo dzięki temu ci pracownicy mieli możność przeżycia, a mnie,
jak się okaże wkrótce potem, aresztowano.
Teraz trzeba było zalegalizować jakoś działalność Izby Przemysłowo-Handlowej
wobec władz okupacyjnych niemieckich. Poszedłem wobec tego do miejscowego szefa
władzy niemieckiej – nadburmistrza w Sosnowcu. Ale przedtem jeszcze, zanim on mnie
przyjął, złożyłem wizytę jego zastępcy. To był burmistrz z Niemiec. Kiedy szedłem do
niego i pokazałem mu dokument, który otrzymałem w Krakowie, zapytał mnie, czy
jestem Niemcem z Reichu. Ogromnie się zdziwił, kiedy mu odpowiedziałem, że jestem
Polakiem i pobiegł z moim dokumentem do nadburmistrza. Ale miałem dokument
legalnie od władz niemieckich z Krakowa i wobec tego oni to na razie uznawali. A
jeszcze przedtem, zanim poszedłem do władz niemieckich, wysłałem do nich pismo na
blankiecie dawnej Izby Przemysłowo-Handlowej z orłem polskim. Pismo to napisałem
dwustronnie - w jednej kolumnie po polsku i obok tłumaczenie po niemiecku.
Napisałem, że zawiadamiam, że stosownie do życzenia Niemieckiego Zarządu
Cywilnego w Krakowie uruchomiłem Izbę Przemysłowo-Handlową. Mogła to być
pewna prowokacja, że ja do władz niemieckich piszę na blankiecie urzędowym z orłem
polskim i że piszę po polsku, chociaż z tłumaczeniem niemieckim.
Zanim jeszcze rozpocząłem te wszystkie czynności urzędowe i organizacyjne Izby
Przemysłowo – Handlowej, pojechałem w najbliższą niedzielę do Milechów 1. Tam
przywitano mnie trochę tak, jak bym wrócił z tamtego świata. Żona usłyszała ode mnie
wszystkie najnowsze wiadomości: o klęsce polskiej, o mojej krótkotrwałej niewoli, o
moim powrocie do Sosnowca.
Po krótkim pobycie w Milechowach wróciłem do Sosnowca i rozpocząłem wszystkie
czynności urzędowe. Sprawy związane z uruchomieniem Izby Przemysłowo –
1
W Milechowach (Świętokrzyskie) znajdował się dom letniskowy, w którym rodzina Braunów spędziła całą
wojnę.
2
Handlowej z podróżą do Lublina zajęły mi około miesiąca. W ciągu tego miesiąca
rozpoczęło się normalne urzędowanie w Izbie Przemysłowo - Handlowej. W
międzyczasie jeździłem jeszcze do Warszawy, żeby zobaczyć, co się dzieje z bratem 2.
Zastałem stryja i stryjenkę w Warszawie. Warszawa była bardzo zniszczona po
oblężeniu 39 roku. Stryj poznał mnie z niejakim panem Bernaczkiem.
Z początkiem listopada wpadło nagle do naszego biura Izby PrzemysłowoHandlowej dwóch Niemców; jeden w mundurze gestapowca (a gestapowców
poznawało się po tym, że mieli czarne otoki na czapkach i czarne wyłogi), a drugi w
cywilnym ubraniu. Przeszli przez pierwszy pokój, weszli do mojego pokoju i wtedy
usłyszałem, że ten w cywilnym ubraniu mówi półgłosem do gestapowca: „To ten”. A ja
w tym momencie wyjąłem dokument niemiecki i okazałem ten dokument. Niemcy nic
nie mówiąc wyszli. Przypuszczam, że oni już wtedy przyjechali, żeby mnie aresztować,
ale zaskoczył ich ten dokument i wobec tego wyszli, ażeby uzyskać zapewne jakieś
dodatkowe instrukcje czy wyjaśnienia.
Tego dnia czy następnego poszedłem wieczorem do państwa Bilików i pan doktor
Bilik mój przyjaciel powiedział mi, że do nich do mieszkania zadzwoniła jakaś pani,
której oni nie znają i powiedziała tylko: „Proszę ostrzec przyjaciela doktora Bilika”.
Doktor Bilik pomyślał, że być może chodziło o mnie. Kiedy wróciłem do domu
zobaczyłem, że przed naszym domem przy ulicy Warszawskiej spaceruje niemiecki
policjant. Wszedłem na górę i pomyślałem sobie od razu, że widocznie to ostrzeżenie
dotyczyło mnie, ale nic nie zamierzałem robić. Złożyłem porządnie ubranie i położyłem
się spać. Rano o pół do siódmej - dzwonek. Wyszedłem do przedpokoju i zobaczyłem
dwóch niemieckich policjantów. Ci spytali mnie o nazwisko i powiedzieli, że mam iść z
nimi. Ubrałem się i poszedłem z nimi. Spytałem ich jeszcze po drodze: „Co to?
zatrzymujecie mnie jako zakładnika?”. A to był dzień 11 listopada – dzień narodowego
święta polskiego. Jeszcze parę dni przedtem przez radio (miałem jeszcze czynny nasz
aparat radiowy) usłyszałem fragmenty przemówienia Hitlera z Monachium. Zdaje mi
się, że było to przemówienie z 7 listopada. Jeszcze do dzisiaj dźwięczą mi słowa
Hitlera, kiedy mówił z ogromnym oburzeniem o Anglii: „Anglicy mówią, że mogą
wojować 3 lata. Ja mogę wojować 5 lat, ale kapitulować Niemcy nie będą nigdy, nigdy,
nigdy”. Tak sobie Hitler wyprorokował, że mogą wojować 5 lat i rzeczywiście po 5 i
pół byli już właściwie pobici.
2
Jerzy Braun, poeta i filozof.
3
Ale wracam do mojej historii. Ci policjanci zaprowadzili mnie na niemiecki
posterunek policji w Sosnowcu. Przyjął mnie jakiś major, który zapytał mnie, czy ja w
ostatnich dniach wyjeżdżałem z Sosnowca. Ja powiedziałem mu, że tak. On spytał
dokąd i ja odpowiedziałem, że do Krakowa. Zapytał, co robiłem wczoraj wieczorem i ja
mu odpowiedziałem, że byłem u lekarza. Spytał, czy lekarz mnie badał i ja mu już na to
wyraźnie nie odpowiedziałem, bo liczyłem się z tym, że sprawdzą doktora Bilika, czy ja
rzeczywiście byłem u niego. A później dopiero domyśliłem się, że pytanie o to, czy
wyjeżdżałem z Sosnowca łączyło się z zamachem na Hitlera po tym jego przemówieniu
w Monachium 7 listopada. Nie wiadomo, czy był to sfingowany czy rzeczywisty
zamach. Zdaje się, że strzelano do Hitlera, ale on był za szybą ochronną. Ale mówiono
też, że był to zamach sfingowany po to, ażeby przeprowadzić wielką akcję
terrorystyczną we wszystkich krajach, które już wtedy były przez Niemców zajęte.
Podobno aresztowano wtedy w Europie około pół miliona ludzi. Była to akcja
aresztowań w związku z zamachem na Führera. Jakiś czas potem przeczytałem w
piśmie „Nowe czasy” notatkę, że pan Dobrzański i jakiś drugi pan, którego nazwiska
już nie pamiętam, którzy byli aresztowani w związku z zamachem na Führera, zostali
uwolnieni. Czyli mnie też aresztowano widocznie w ramach tej wielkiej akcji
terrorystycznej, w związku z zamachem. A być może, że na wszelki wypadek
rzeczywiście chcieli uchwycić wszystkich, którzy tego dnia wyjeżdżali do Monachium,
bo mogli w tym zamachu uczestniczyć i dlatego mnie ten major policji zapytał, gdzie ja
wyjeżdżałem. Ale ja wyjeżdżałem nie do Niemiec, tylko do Krakowa.
Z biura policji odprowadzono mnie do więzienia w Sosnowcu. W celi więzienia
zastałem dwie osoby. Jeden to był Żyd, nie wiem skąd, a drugim był harcerz z
Sosnowca, który był aresztowany przez Niemców, ponieważ harcerze na Śląsku to byli
jedyni, którzy odważyli się od razu na walkę z Niemcami. Ten chłopiec nic nie mówił.
A już po południu odwieziono mnie do więzienia w Katowicach.
Więzienie w Katowicach znałem, ponieważ jako adwokat odwiedzałem tam przed
wojną moich klientów – więźniów. Do więzienia przyjmował strażnik Polak.
Powiedział mi bardzo groźnie brzmiące dla mnie słowa: „Jakeś pan się tu dostał, toś pan
jest zgubiony”. W tym więzieniu niemieckim w Katowicach przy ulicy Mikołowskiej
przebywałem do około 17 grudnia. Zostałem uwolniony dzięki bardzo szczęśliwemu
zbiegowi okoliczności. Nie przesłuchiwano mnie zupełnie, aż jednego dnia wezwano
mnie na przesłuchanie. Przesłuchiwał mnie podoficer gestapo i zapytał mnie, czy
brałem udział w pierwszym powstaniu śląskim. Powiedziałem mu, że nie, bo
4
rzeczywiście nie brałem udziału w tym powstaniu. Następnie zapytał mnie, czy brałem
udział w drugim powstaniu śląskim. Powiedziałem, że nie brałem udziału, bo nie
mieszkałem wtedy na Śląsku. Trzecie pytanie było już zupełnie formalne, zdawkowe, o
to, czy brałem udział w trzecim powstaniu śląskim. Powiedziałem, że także nie, bo
wtedy byłem na studiach w Krakowie i nie mieszkałem na Śląsku. On mnie wtedy
zapytał, do jakiego stronnictwa politycznego należałem. Więc ja powiedziałem, że
byłem związany z Obozem Zjednoczenia Narodowego. Spytał, co to było, więc
powiedziałem mu, że była to partia rządowa. On na to dał mi jeszcze jedno pytanie, czy
znam Stypę. Ja sobie wtedy przypomniałem, że znałem niejakiego pana Stypę. To był
właściciel drukarni w Sosnowcu, w której drukowałem moje prace przedwojenne i w
której były drukowane wszystkie druki Izby Przemysłowo-Handlowej w Sosnowcu. Pan
Stypa, stosunkowo młody człowiek, był prezesem Klubu Młodzieży im. Józefa
Piłsudskiego. Ja sobie wtedy pomyślałem, że ten Stypa działał w porozumieniu z
Niemcami. Przyszła mi wtedy do głowy myśl, że to on właśnie mnie wydał.
Tymczasem ten gestapowiec powiedział mi: „No to niech mu pan podziękuje, bo ja od
niego słyszałem o panu”. Powiedział mi, że będę zwolniony, ale następnym razem
pójdę do obozu koncentracyjnego. Wróciłem do celi i wiedząc, że będę zwolniony
jeszcze na gwałt chciałem wykorzystać ostatnie chwile w tym więzieniu, ponieważ
uczyłem się niemieckich słówek. Miałem taki słowniczek polsko-niemiecki i już w
jedną stronę z polskiego na niemiecki przeszedłem ten cały słownik, a jeszcze mi
brakowało trochę z niemieckiego na polski. Prędko jeszcze douczałem się tych
brakujących słów. Zjawił się strażnik Polak, otworzył drzwi do celi i mówi mi: „Proszę
pana, jakieś radosne wieści się rozchodzą po więzieniu, że pan będzie zwolniony. Ale
prawda, że ja się dobrze zachowywałem?” Chciał mieć na wszelki wypadek alibi wobec
władz polskich, że będąc na służbie niemieckiej dobrze się w tym więzieniu w stosunku
do Polaków zachowywał. No i rzeczywiście po godzinie czy dwóch zwolniono mnie, a
przed bramą więzienia czekał pan Bernaczek, którego zaangażowałem za radą stryja
[BRATA][Jerzego Brauna] na pracownika Izby Przemysłowo-Handlowej. Otóż ten pan
Bernaczek to był Polak – urzędnik jakiegoś dawniejszego wyższego urzędnika z
Wiednia. Znakomicie mówił po niemiecku. Właśnie dlatego go zaangażowałem do Izby
Przemysłowo-Handlowej. Zamieszkał w naszym mieszkaniu, gdzie było biuro. Wobec
mnie on się bardzo dobrze zachowywał. Był pomocny jako doskonały tłumacz polskoniemiecki, ale jak się później okazało przyjął tzw. Volkslistę, to znaczy, że zgłosił się,
5
że jest z pochodzenia Niemcem. Ale wtedy czekał na mnie przed więzieniem i
wróciliśmy razem do Sosnowca.
Zaraz tego samego dnia, albo następnego dnia, pojechałem do Mokrska 3.
Domyślałem się, że mama jest w Mokrsku i rzeczywiście okazało się, że parę dni
przedtem z Milechów wyjechali. A w Sosnowcu zastałem także moją matkę, która na
wiadomość o moim aresztowaniu tak się umówiła z żoną, że żona zostanie z dziećmi w
Milechowach, a moja matka pojedzie do Sosnowca ewentualnie robić jakieś starania w
mojej sprawie.
Trzeba jeszcze wyjaśnić, co to było z tym panem Stypą. Ja rzeczywiście zaraz po
powrocie do Sosnowca poszedłem do tego Stypy. Okazało się, że pan Stypa przychodził
już do mojej matki w Sosnowcu. Co on zdziałał w mojej sprawie? Otóż, dowiedziałem
się od niego, że do Sosnowca przyjeżdżali niemieccy funkcjonariusze gestapo, ażeby
tam kupić futra dla swoich żon i w jakiś sposób żona tego pana Stypy i jakaś jej
koleżanka pośredniczyły w kupnie futer dla Niemców. Ci funkcjonariusze gestapo
spytali, będąc w domu pana Stypy, w jaki sposób oni się mają rewanżować za to, że im
ułatwiono, zapewne bardzo tanio, zdobycie tych futer. Pan Stypa powiedział, że ma
znajomego w więzieniu w Katowicach. Niespodziewanie dzięki takiemu zbiegowi
okoliczności, w rewanżu za to, że tym Niemcom udało się kupić czy dostać jakieś tanie
futra w Częstochowie, ja się wydostałem z niemieckiego więzienia. Wyobraźcie sobie,
że 5 lat potem, już po wyzwoleniu Polski w 1945 roku, pan Stypa przyjechał do mnie do
Częstochowy, kiedy już byłem tam dyrektorem Izby Przemysłowo-Handlowej i
powiedział mi, że ma teraz straszny kłopot, bo jest przeciwko niemu sprawa o
podpisanie Volkslisty. A tych, którzy podpisali Volkslistę władze polskie potem
ścigały. Pana Stypę i jego żonę aresztowano i mieli oni sprawę sądową. Ja pojechałem
na jego sprawę, zgłosiłem się na świadka, ażeby jego z kolei bronić. Prowadził sprawę
w sądzie w Sosnowcu przeciwko Stypie i jego żonie sędzia, którego znałem sprzed
wojny. Zobaczyłem, że jest kilkunastu świadków, wśród nich jeden znajomy nasz
ksiądz, proboszcz Bilski z Grodźca. Przyszła na mnie kolej do zeznawania i zeznałem
jako świadek, że mnie ten gestapowiec zapytał, czy znam Stypę i powiedział, żebym
jemu podziękował. Sędzia mnie się pyta: „No i co dalej?”. Powiedziałem, że wróciłem
do Sosnowca. „No i co?” I poszedłem do Stypy. „I co dalej?” Podziękowałem mu. „I
co jeszcze?” Uściskałem go. „I co więcej?” I wtedy zorientowałem się, że ten sędzia
myślał, że ja Stypie coś za to zapłaciłem, że on uwalniał ludzi z więzienia niemieckiego
3
Mokrsko, rodzinne miejsce Elżbiety Braunowej, z domu Szymanowskej, żony autora wspomnień.
6
za zapłatą. Tymczasem mnie nawet to do głowy nie przyszło. Uważałem, że on spełnił
piękny patriotyczny czyn uwalniając mnie. Wyobraźcie sobie, jaki zapadł wyrok w
sprawie Stypy. Został on skazany przez sąd polski w Sosnowcu na 10 lat więzienia i w
uzasadnieniu sędzia napisał, że jakie to dobre musiał mieć Stypa stosunki z Niemcami,
kiedy takiego Brauna udało mu się uwolnić. Ja się okropnie tym przejąłem i postarałem
się, że Stypa wniósł apelację do Sądu Apelacyjnego w Katowicach. Bronił go mój
przyjaciel i ojciec chrzestny Isi4. Znowu przyjechałem na rozprawę jako świadek.
Zanim sąd przystąpił do przesłuchiwania świadków prokurator złożył wniosek o
uwzględnienie apelacji Stypy i o uniewinnienie go. W uzasadnieniu prokurator
powiedział: „Wystarczy przeczytać zeznania świadka Brauna, żeby wyrobić sobie
pogląd co do osoby Stypy”. Czyli na podstawie jednych i tych samych moich zeznań
jeden sędzia skazał go na 10 lat więzienia, a potem prokurator Sądu Apelacyjnego
postawił wniosek o uniewinnienie. I uniewinniono go rzeczywiście.
Jeszcze parę migawek z więzienia w Katowicach w 1939 roku. Najbardziej przykra
była pierwsza noc, kiedy byłem sam w celi po aresztowaniu. Drugiego dnia
przywieziono jakiegoś młodego człowieka z Piasków koło Sosnowca. Był on
aresztowany tego samego dnia, co ja - 11 listopada. Dowiedziałem się od niego, że na
kopalni Piaski w dniu święta państwowego wywieszono flagę państwową polską. W
związku z tym aresztowano tam kilkanaście osób. Zjawił się wkrótce niejaki Jan
Ratajczak. Był on sierżantem wojskowym, z pochodzenia poznańczyk. Nie wiem, w
jakich okolicznościach go aresztowano. Przybył Piotr Uszok, który powiedział o sobie
tylko, że był powstańcem śląskim. W tej samej celi zamknięto Piotra Michalskiego z
Mysłowic. To był czeladnik piekarski. Opowiadał, że aresztowano go po bytności w
jakiejś restauracji w Mysłowicach, w której wywieszono kartkę z jakimiś obelżywymi
słowami na temat Hitlera. Jakiś czas później przyszedł do naszej celi funkcjonariusz
gestapo i spisywał aresztowanych z tej celi. Zapytywał kolejno o imiona i nazwiska:
„Nazwisko?” - „Ratajczak”. „Imię?” - „Johan”. Gestapowiec na to: „Polak?” Ale
tamten odpowiedział: „Deutsche”. Myślał, że coś mu to pomoże. „Następny” - „Uszok”.
„Imię” - „Peter”. „Polak?” - „Deutsche”.
„Trzeci” - „Michalski”. „Imię” - „Peter”.
„Polak?” - „Deutsche”. Wreszcie zwraca się gestapowiec do mnie: „Nazwisko?” Braun. „Imię?” – Julius. „Deutsche?” - Polak. W niedzielę zaprowadzono nas do
kaplicy na Mszę. Pamiętam w pierwszej ławce znanych mi z nazwiska działaczy
śląskich: ksiądz Szramek, ksiądz Niedziela. W konfesjonale siedział ksiądz. Podszedłem
4
Córka Maria.
7
do konfesjonału, zapytałem, czy spowiadać się trzeba po niemiecku, ale ten ofuknął
mnie i powiedział: „Naturalnie, że po polsku”. Na spacerze w więzieniu widywałem też
tego księdza Niedzielę. Biegał szybko w pięknym futrze. Nie wiem, co się z nim potem
stało. Ksiądz proboszcz Szramek, o ile pamiętam, zginął.
Po zwolnieniu z więzienia w Katowicach wyjechałem z moją matką wprost do
Mokrska. Wspominałem, że spotkałem się tam z moją żoną i dziećmi, którzy
przyjechali z Milechów. Był tam też wówczas mój szwagier Jaś Szymanowski i jego
narzeczona Joasia Urbańska5, a w Kotlicach profesor Kazimierz Tymieniecki - wuj
mojej żony zwolniony z więzienia niemieckiego w Poznaniu.
Po Świętach Bożego Narodzenia pojechałem jeszcze raz do Sosnowca. U mnie w
Izbie urzędował już komisarz niemiecki, którego zresztą zastałem w moim gabinecie
przy moim biurku wtedy, kiedy wróciłem z więzienia w Katowicach. To był były
pracownik czy wicedyrektor ubezpieczalni społecznej z Sosnowca, który powitał mnie
po polsku: „Wypuścili pana?”. Ale nie było mowy, żebym ja wracał do Izby, on już
zajmował moje stanowisko. Wtedy po powrocie do Sosnowca z Milechów spakowałem
dużą część naszych rzeczy, przewiozłem to na dworzec kolejowy, poprzyczepiałem do
tych moich wszystkich bagaży kartkę: „doktor Braun, kierownik Izby PrzemysłowoHandlowej”. Mimo, że nie byłem już kierownikiem Izby Przemyslowo-Handlowej, to
uważałem, że tak będzie bezpieczniej i nadałem na bagaż do Miąsowej i szczęśliwie
wszystko dojechało. Dzięki temu ocaliliśmy część naszych rzeczy z mieszkania w
Sosnowcu: naszych ruchomości, rzeczy drobnych, bo meble oczywiście zostały i tych
już nie odzyskaliśmy.
Z początkiem 1940 roku zjawił się w Milechowach mój brat Jerzy z żoną Hanką i nie wiem, czy razem z nimi czy osobno – moja siostra Jadwiga 6. Jerzy powiedział mi,
że przystąpił do organizowania podziemnej organizacji przeciwniemieckiej pod nazwą
Nowa Polska. Zapytał mnie, czy włączam się do tej pracy. Powiedziałem, że oczywiście
tak. Pojechaliśmy razem do Kielc i tu zacząłem rozglądać się za ewentualnymi
znajomymi, których także można byłoby wciągnąć do tego ruchu. W Kielcach
spotkałem pana inżyniera Pragłowskiego. O ile pamiętam, miał on na imię Karol. To
był nasz znajomy z Sosnowca, który z Sosnowca z początkiem okupacji przeniósł się do
Kielc i tu prowadził sklep z jakimiś artykułami technicznymi. Poznałem go z moim
5
Jan Szymanowski, walczył w kampanii wrześniowej, odznaczony Krzyżem Virtuti Militari, w czasie wojny w
AK. Po wojnie skazany, osadzony m. inn. w dawnym hitlerowskim obozie koncentracyjnym Gross Rosen, w
kamieniołomach.
6
Jadwiga, aktorka. Później, w teatrze armii gen. Andersa. Zmarła w Kanadzie, na emigracji.
8
bratem i inżynier Pragłowski oświadczył, że włącza się do naszej organizacji. Brat
przedstawił nam krótko założenia ideologiczne organizacji Nowa Polska. Miało to być
przygotowanie podstaw ustrojowych nowego ustroju dla Polski po uwolnieniu się z
niewoli hitlerowskiej, w co wszyscy wierzyliśmy. Nie miałem w Kielcach wielu
znajomych, raczej znajomych mogłem szukać w kręgu działaczy katolickich. Wiem, że
odwiedziliśmy adwokata Krawczyka mieszkającego przy ulicy Słowackiego 12.
Krawczyk był działaczem katolickim, zdaje się, że prezesem Katolickiego
Stowarzyszenia Mężów. Kilka lat później spotkałem go już jako działacza PAX-u.
Wybraliśmy się z bratem do biskupa Kaczmarka. Nie znałem go wówczas, ale biskup
Kaczmarek wysłuchawszy naszej informacji o organizacji podziemnej o ideologii
niekatolickiej (???) wyraził duże zainteresowanie i wskazał nam nazwiska osób, które
proponował, żeby wciągnąć do naszego ruchu. Był to, jako pierwszy ze wskazanych
przez biskupa Kaczmarka, młody człowiek nazwiskiem Białkowski, chyba Krzysztof,
który był sekretarzem Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej. Odwiedziliśmy
go. Skoro już wiedział, że jesteśmy skierowani przez biskupa (bo tego, mimo warunków
konspiracyjnych nie tailiśmy przed nim) zgłosił natychmiast akces do naszego ruchu.
Następnymi osobami, które poznaliśmy z tego samego kręgu ideowego, byli: adwokat
Zygmunt Chmielewski zamieszkały przy ulicy Czerwonego Krzyża. Jego mieszkanie
przez cały czas okupacji było naszym lokalem organizacyjnym. Tam odbywały się
wszystkie nasze posiedzenia kieleckie. Zjeżdżaliśmy się mniej więcej raz na miesiąc,
czasem rzadziej. W jednym ze spotkań w mieszkaniu mecenasa Chmielewskiego
uczestniczył oprócz mojego brata Jerzego adwokat Konrad Sieniewicz z Warszawy,
który od samego początku związał się organizacyjnie z moim bratem, oraz Michał
Sobański z Warszawy, który także był działaczem katolickim i pierwszym z naszego
kręgu, który poniósł śmierć z rąk hitlerowskich. To był wybitny działacz Odrodzenia.
Jakoś od pierwszego momentu Jerzy nawiązał z nim przyjazny kontakt. W każdym
razie ja poznałem go w Kielcach właśnie w towarzystwie mojego brata i właśnie na
spotkaniu w mieszkaniu mecenasa Chmielewskiego. Ta komórka kielecka spotykała się
w okresie okupacyjnym najpierw jako komórka organizacji Nowa Polska, a później po
zjednoczeniu Nowej Polski z innymi organizacjami warszawskimi: Warszawianką
(zorganizowaną przez Jana Hoppe), oraz organizacją, która nosiła nazwę Grunwald,
powstała Unia, na czele której stał mój brat Jerzy. Stanowiliśmy kielecki okręgowy
ośrodek Unii. Oprócz mnie, jako przewodniczącego, bywali stale na naszych
spotkaniach: gospodarz mieszkania mecenas Chmielewski, następnie Kazimierz
9
Kasterski, który miał w Kielcach niewielki zakład przemysłowy, chyba betoniarnię,
inżynier Przedpełski z fabryki marmurów kieleckich, Bieńkowski, nasz sekretarz, a
jakiś czas potem dołączył do naszego grona Jan Frankowski z Sosnowca, późniejszy
poseł i przywódca ruchu Chrześcijańskie Stowarzyszenie Społeczne. Byli oni odważni,
zdecydowani, bardzo zainteresowani ideologią Unii, którą wykładał na szeregu
kolejnych spotkań Jerzy.
Odwiedziliśmy też z początkiem 1940 roku dyrektora kieleckiego gimnazjum pana
Henryka Kuca mieszkającego w Kielcach przy ulicy Żeromskiego. Chyba doradziła
nam ten kontakt moja żona, która była uczennicą profesora Kuca w gimnazjum
kieleckim. Ja coś wiedziałem o nim jako o działaczu związanym w okresie
międzywojennym z Bezpartyjnym Blokiem Współpracy z Rządem. Profesor Kuc
również z miejsca wyraził zgodę na włączenie się do naszego ruchu. Jerzy odbywał z
nim i przy moim udziale długie rozmowy informujące o naszej ideologii i o tym, jak
wyobrażamy sobie pracę dla przyszłej Polski i w przyszłej Polsce. Mieszkanie profesora
Kuca stało się drugim punktem naszego oparcia w Kielcach. Nocowaliśmy tam z
Jerzym i później. Kiedy Jerzy przyjeżdżał do Kielc mieszkanie profesora Kuca było
jego konspiracyjną kwaterą. Profesor Kuc niestety dość szybko ubył z naszych
szeregów. Był on jednym z organizatorów tajnego nauczania w Kielcach i chyba w
związku z tą akcją został przez Niemców aresztowany. Zginął w obozie
koncentracyjnym. W mieszkaniu państwa Kuców spotkaliśmy też wówczas młodego
syna dyrektora Kuca – Leszka Kuca7. Leszek Kuc miał wtedy około 12 lat. Poznałem
go zresztą jeszcze wcześniej w domu mojego teścia w Mokrsku. Zauważyłem, że
Leszek Kuc interesował się bardzo naszymi rozmowami. Nie wiem, w jakim stopniu
orientował się w ideologii Unii, w każdym razie to jego zainteresowanie rozmowami na
temat naszych zamierzeń, na temat ideologii było bardzo uderzające.
Kiedy w 1942 roku znalazłem się w więzieniu kieleckim spotykałem tam jako
lekarza więziennego doktora Kuca. To był chyba brat profesora Kuca, ale jakiś czas
potem i on został aresztowany i chyba zginął. Jedno z zebrań konspiracyjnych Unii - i to
w dość licznym składzie - odbyło się w Suchedniowie w mieszkaniu pana
Wędrychowskiego - właściciela niewielkiej fabryczki w Suchedniowie. Byli tam i Jerzy
i Sieniewicz i nasi działacze kieleccy i jacyś panowie, których nie znałem i w
warunkach konspiracyjnych o ich nazwiskach nie dowiedziałem się. Pamiętam, że w
7
Późniejszy ks. Leszek Kuc, filozof, absolwent KUL. W ostatnim okresie życia profesor filozofii na
Uniwersytecie w Bari, we Włoszech, gdzie zmarł.
10
zebraniu tym uczestniczył także działacz ludowy Maślanka - późniejszy wybitny
działacz komunistyczny. Zapamiętałem, że Maślanka zgłaszając gotowość pracy
organizacyjnej z nami mówił o tym, że będzie musiał w związku ze swoimi wyjazdami i
pracą organizacyjną wziąć sobie kogoś do pomocy w gospodarstwie, jakiegoś parobka i
należy mu w tym dopomóc finansowo. Ponieważ nasze możliwości były bardzo
ograniczone zwróciliśmy się o jakąś niewielką pomoc do biskupa Kaczmarka nie
wskazując wyraźnie, na jaki cel jest nam ona potrzebna i biskup Kaczmarek włączył się.
W ten sposób pośrednio i nieświadomie biskup Kaczmarek dopomógł budowniczemu
Polski Ludowej. Nie były to wielkie pieniądze, dlatego przytaczam to jako ciekawostkę
o znaczeniu symbolicznym wskazującą, jakie mieliśmy do siebie wzajemne zaufanie i
jak wszyscy chętni byli do włączania się do jakichś świadczeń nie dochodząc bliżej
sposobu zużytkowania tych środków.
11
Powyższy tekst, to wspomnienia prof. dra hab. Juliusza Brauna. Zostały one nagrane
na taśmę magnetofonową w czasie świąt Bożego Narodzenia w połowie lat 70. na
prośbę dzieci, a szczególnie wnuków. Niestety nagrano tylko część tych wspomnień.
Zachowano, na ogół, formę mówioną relacji, zmieniając jedynie nazewnictwo
niektórych osób – z familiarnego, zrozumiałego jedynie dla najbliższych, na bardziej
zrozumiałe.
12