środek do nr 1/2009

Transkrypt

środek do nr 1/2009
Zanim powstała nasza parafia…
Pamiętna wizyta
Wydarzeniem bez precedensu była wizyta w Świnoujściu abp Stefana Wyszyńskiego Prymasa Polski w dniach 2 i 3 V 1952
r. Nasze miasto było ostatnim punktem programu jaki realizował Prymas Wyszyński
odwiedzając wcześniej na Pomorzu Zachodnim: Golczewo, Przybiernów, Stepnicę,
Wolin, Ładzin, Międzyzdroje i Kamień
Pomorski. Trwająca 5 dni trasa objazdowa
(od 28 IV do 3 V 1952 r.) była okazją do
spotkania z kapłanami i wiernymi żyjącymi w
rzeczywistości ziem odzyskanych. Korzystając z okazji organizowano uroczystość bierzmowania. Do sakramentu przystąpiło
wtedy 3555 osób (dzieci, młodzież, dorośli) z
czego 463 w Świnoujściu. Prymasowi
towarzyszył i pomagał bp Antoni Baraniak, a
gospodarzem i ordynariuszem był ks. prałat
Zygmunt Szelążek. Parafia należała do
dekanatu Kamień Pomorski, dlatego zanotowano liczną obecność innych kapłanów.
Arcybiskup Wyszyński codziennie sporządzał zapiski ze spotkań, wizyt, rozmów.
Zapiski poniższe ukazują refleksje dostojnego Gościa ze spotkań z mieszkańcami
Świnoujścia. Dodajmy, iż proboszczem był
ks. Kazimierz Matlak, a odwiedzony kościół
pw. Chrystusa Króla był kościołem filialnym
parafii NMP Gwiazdy Morza. Atmosferę
tamtych chwil oddają zachowane nieliczne
fotografie. Przedstawione poniżej notatki
dotyczące Świnoujścia zaczerpnięte są z
publikacji: „Pomorskie pro memoria"
(Szczecin 2002) opracowanej przez ks.
Grzegorza Wejmana i ks. Artura Rasmusa.
2 V 1952, piątek
W porcie Świnoujścia, nad ujściem Odry
do morza, wita nas dziatwa, która przeprawiła
się tu promem. Zwraca uwagę wielka ilość
sowieckich marynarzy, którzy ciekawie się
nam przyglądają, a niektórzy pokazują nas
sobie typowym ruchem ramion. Przeprawa
odbywa się sprawnie i szybko. Na drugim
brzegu dzieci co niemiara z kwiatami. Przed
kościołem tłumy ludzi. Nieco brak organizacji. Ale lud jest karny. Wśród ludu wielu
wojskowych i marynarzy polskich. Nie brak i
Rosjan, bardzo zaciekawionych tym, co się tu
dzieje. Okrzykom nie ma końca. Wchodzimy
do kościoła. Jest to wielki budynek, przypominający swoimi dwupiętrowymi lożami
teatr. Dziś loże wypełnione po stropy
głowami wrażenie to potęgują. Sytuację ratuje ołtarz o dziwnym obrazie, przedstawiającym Chrystusa na krzyżu, nad którego
głową pochyla się jakiś olbrzymi skrzydlaty
człowiek, składający pocałunek na czole
Chrystusa. Ten uskrzydlony duch, o dość
rozwiniętym ciele, może na pierwszy rzut oka
czynić wrażenie ducha ciemności. Stanowczo
nie nadaje się ten obraz do tego ołtarza.
Mógłby wisieć w bocznej kaplicy na ścianie.
Ks. Proboszcz jest widocznie zagubiony.
Idzie na ambonę, wygłasza krótkie powitanie.
Z kolei ja udaję się na ambonę. Jest gorąco
niemożliwie. Trudno mówić - brak powietrza. Ale lud stoi cicho, skupiony. Kwilą tylko
małe dzieci, którym jest ciasno i gorąco.
Dziękuję za gorące pozdrowienia i wypowiadam swoje pozdrowienia od grobu św.
Wojciecha, od stolicy - Warszawy, od konfesji
Piotrowej. Mówię o tych związkach, które
łączy Gniezno z wyspą i z ujściem Odry. Kult
św. Wojciecha przetrwał tutaj do ostatnich
dni, chociaż w czasach protestantyzmu
katolicy chronili się w małym kościółku.
Mówię o stolicy, która jest przykładna nie
tylko w cierpieniu, ale i w pracy odbudowy, a
dziś daje przykład całemu narodowi. Mówię
o Ojcu Świętym, który tyle okazał zrozumienia dla organizacji Kościoła na Ziemiach
Zachodnich. Kończę przemówienie błogosławieństwem dla rodziców, młodzieży i
dzieci. Biskup Baraniak zaczyna bierzmowanie w niesłychanym ścisku, który potęguje
jeszcze to, że ksiądz Proboszcz przy ołtarzu
zrobił las, zamiast zachować konieczną
przestrzeń. Taki sam las jest w wejściu,
którym dziś przechodzą tłumy. Tymczasem
kilka gałązek i wianuszków wystarczyłoby,
by podkreślić odświętny charakter dnia.
Błogosławię na dworze dziatki, po czym
przyłączam się do Biskupa i wspólnie bierzmujemy. Uroczystości kończą się błogosławieństwem Najświętszym Sakramentem,
po czym wracamy do domu plebańskiego.
Ogromna szkoda, że nie przewidziano tu
drugiego dnia pobytu, gdyż ta gromada
ludzka wymaga bliższego kontaktu. Przecież
to portowe zbiorowisko najrozmaitszych
ludzi z całej Polski wymaga więcej wysiłku i
kilku kazań. Ale trudno. Cały plan tej podróży
był źle ułożony, gdyż mnożył przejazdy.
Myślę jednak, że owoce swoje wydał.
Na plebanii wieczerza, w czasie której
przemawiam dłużej do duchowieństwa
dekanatu kamieńskiego, które jest tu niemal
w komplecie. Mówię im o dziejowej chwili
Kościoła i Polski nad Świną.
3 V 1952, sobota,
uroczystość Królowej Polski
Godzina 5.45 rano - zdążamy do promu.
Musimy dziś pokonać wielką przestrzeń 300
kilometrów, by stanąć w Zielonej Górze.
Żegnamy z żalem Świnoujście, jak gdyby w
poczuciu niedopełnionego zadania. W porcie
spotykamy „dziekana" z Urzędu do spraw
Wyznań, który już „dąży w teren". Przeprawa
odbywa się bez trudu, obsługa portu
życzliwa. Mnóstwo robotników już zdąża do
pracy. Stajemy na drugim brzegu - na wyspie
Wolin. Droga do Gorzowa bez przeszkód. O
godzinie 9.00 jesteśmy przed rezydencją.
zebrał ks. Artur Rasmus