czytaj opowiadanie

Transkrypt

czytaj opowiadanie
Jakub Piesta
Most
Pomiędzy łagodnym, piaszczystym wybrzeżem a wysokim na kilka sążni urwiskiem płynęła
rzeka. Szeroka i bystra niczym kotka, co jakiś czas wyskakiwała z koryta, wylewała się na zakolach
lub podgryzała kamienne ściany na drugim brzegu. W miejscu, gdzie nad rzeką biegła ścieżyna, stał
most. Cały z kamienia, podobnie jak część drogi, która, mimo iż wąska, była mocno uczęszczana.
Zaczynał się na urwisku, wznosił wysoko nad nurtem i opadał ku falom zieleni, wgłębiając się na
około dziesięć stóp w łagodny brzeg. Wzdłuż całej długości, po obu stronach osłaniały go wysokie
na dwa łokcie, kamienne barierki. Kończył się kilkunastoma stopniami, które wyrównywały
poziom między dwiema stronami. W rzece tkwiły, opierając się uporczywym falom, dwa szerokie
filary. Tuż przy moście, po stronie wysokiego brzegu, od wąskiej drogi odbiegała jeszcze węższa
ścieżyna. Kryła się między skałami poniżej, opadając kawałek ku rzece, by skręcić nagle ku
niewidocznej z góry jamie.
W powietrzu rozległ się niski, donośny dźwięk, jakby warkot, od którego most i urwisko
zawibrowały. Było to potężne beknięcie, dochodzące z przyrzecznej jaskini. Dobrze ukryta pośród
skał grota nie mogła pozostać niewykorzystana przez stworzenia takie jak Grrg, leśny troll, który w
niej mieszkał. Idealna siedziba dla istoty odrzuconej przez świat ― ciemny las pełen zwierza po
drugiej stronie rzeki, żadnych siedlisk dookoła, a że most uczęszczany, to czasem udało się capnąć
jakiegoś mniej lub bardziej utuczonego podróżnego, tak dla odmiany, między jednym a drugim
jelonkiem. Ponad wszystko lubił dziczyznę, ale nawet ona mogła się w końcu znudzić.
Grrg był wysokim na prawie trzy sążnie stworem o szerokich barach i osadzonej na nich
dużej głowie. Jego ręce, zakończone szerokimi kułakami, długością mogły konkurować
z niektórymi co młodszymi drzewkami. Skórę miał koloru pnia grabu, a czubek głowy i brwi
porastało, niczym mech, szarozielone włosie. Ułatwiało mu to polowanie ― mało było zwierząt,
które w porę mogły się zorientować, że nie jest drzewem. Jego jedynym strojem była stara, szara
szmata, którą przepasał się w biodrach.
Troll siedział na kamieniu, otępiałym wzrokiem wpatrując się w dogasające ognisko. Chwilę
temu zjadł sarni udziec razem z kością, a wcześniej całą resztę sarny. Zwykle jadał raz lub dwa razy
dziennie, zależnie od tego, czy polowanie się udało. Główny posiłek urządzał sobie w środku nocy,
tuż po łowach, poświęcając na niego kilka godzin. Spojrzał przez dziurę prowadzącą na
powierzchnię. Sądząc po nikłym świetle wpadającym z zewnątrz, było tuż po świcie, choć słońce
nie podniosło się jeszcze na dobre. Poczuł się nagle ciężko ― zjedzona przed chwilą sarna była
zbyt wielkim obciążeniem dla żołądka. Troll wstał powoli, ruszył ku skalnej pochyłości biegnącej
przy ścianie, łączącej jego jamę z wyjściem. Stamtąd miał już tylko kilka kroków do swojej
wygódki, którą stanowił cały las po drugiej stronie rzeki.
***
Gdy tylko Grrg poczuł się lżej, zaczął rozglądać się za grzybami, by móc czymś podprawić
swoją dzisiejszą kolację. Ale nie takimi, jakie jedzą ludzie. Te zbierane przez nich w ogóle nie mają
smaku, sama woda. Zamiast tych ich prawdziwków czy kurek, szukał takich, które dodawały trochę
pikanterii czy kwaskowatości, na szczęście były one przez ludzi notorycznie omijane.
Wychodząc z lasu przy drodze, ledwo usłyszał, że ktoś jest na moście. Gdy już zwrócił na to
uwagę, stukot kopyt na kamieniu zdał mu się wyraźny. Zauważył, że koń niósł jeźdźca, który
skierował się teraz ku niemu, zjechał z mostu... Grrg się zatrzymał, z zainteresowaniem przyjrzał
się człowiekowi, który zbliżył się do niego. Ustawił się jednak w odległości umożliwiającej
ewentualny odwrót. Rycerz jechał na gniadoszu, okrytym suknem w żółto-czerwonych barwach,
rumak nie był jednak opancerzony. W przeciwieństwie do jeźdźca, którego chroniła długa
kolczuga, włożona na wełnianą bluzę, oraz kilka elementów zbroi płytowej, w tym napierśnik,
naramienniki i nagolenniki na skórzanych spodniach. Głowę skrywał żabi pysk. Przybysz dzierżył
w rękach dębową tarczę z wymalowaną czerwono-żółtą szachownicą i zbrojoną w żelazny czub
kopię, zdobną w te same kolory, długą na pięć łokci. U pasa wisiał mu nadziak.
― Hej, poczwaro! ― dobiegł trolla zniekształcony przez hełm głos jeźdźca. Skrzeczący
i irytujący. ― Jam jest Chraber z Żarowca, herbu Rudopole.
― Grrg! ― przedstawił się Grrg, ale jego intencji rycerz się raczej nie domyślił.
― Przybywam nauczyć cię moresu ― zaczął wykrzykiwać przybyły. ― W imię wszystkich
zacnych obywateli, coś ich żywota haniebnie pozbawił; władyków, po ziemiach których śmiesz się
włóczyć; dziatek, które, miast rosnąć w siłę i wiedzę, kurczą się ze strachu na wspomnienie o tobie;
wreszcie zacnych kupców, którzy, obawiając się o własne zdrowie i dobytek, znacznie dłuższe
obierają sobie szlaki, by móc ciebie uniknąć. W ich to imieniu oto ja wymierzę ci sprawiedliwość,
zadam cios śmiertelny, ofiarowując najlepszy możliwy dla ciebie los.
W odpowiedzi Grrg mruknął przeciągle. Od początku czuł, że denerwujący głos rycerza nie
może obwieścić niczego dobrego. Uniósł brwi, wyczekując dalszego rozwoju wydarzeń. Jeździec,
obruszony tym, że go zignorowano, obrócił gwałtownie konia, wjechał stępem na most, po czym,
ustawiwszy się twarzą do trolla, spiął rumaka ostrogami i ruszył szybko, opuszczając kopię.
Zajechał przeciwnika z prawej strony, chciał trafić go w pierś. Grrg uchylił się tylko. Poczuł
drapnięcie na barku, gdy metal zjechał ze zgrzytem po jego twardej skórze. Obrócił się i popatrzył
na rycerza, który, odjechawszy, zaczął nawracać.
Niechby tylko znalazł się bliżej, był przecież mało groźniejszy od sarny, trochę bardziej
odważny. Aż za bardzo, na własną zgubę. Rycerz się zbliżył, celował w to samo miejsce. O trzy
sążnie przed trollem przechylił nagle kopię, próbując domyślić się, gdzie za chwilę znajdzie się
głowa. Grrg tym razem lewą łapą podbił rycerzowi broń, nieomal wytrącając mu ją z ręki. Prawą
złożył w większy od bochna chleba kułak i spuścił go na żabi pysk. Rycerz przy akompaniamencie
końskiego rżenia przewrócił się na bok wraz ze swoim wierzchowcem, tracąc przytomność.
Kwiczący koń próbował uwolnić się, powstać i uciec. Grrg podszedł do niego, uciszył go szybko,
ogromna, szarobrązowa pięść grzmotnęła w czaszkę zwierzęcia, aż chrupnęło obrzydliwie. Chwycił
jedną ręką rumaka za uprząż i rycerza za koniec kolczugi. W drugą pozbierał z drogi upuszczone
wcześniej grzyby. Zaczął iść w stronę mostu.
Dzień zapowiadał się znakomicie. Ledwo się zaczął, a Grrg już miał jedzenie na dwa
posiłki. Trzeba było tylko zdjąć trochę blachy z rycerza. Mógł zrobić sobie garnek z jego hełmu.
Wsłuchując się w szum rzeki, pomyślał o drzemce w mroku chłodnej jaskini.