szeroki_margines numer strony

Transkrypt

szeroki_margines numer strony
O protegowanym aktorze i o mnie, ofierze tej protekcji
Porucznik C. był głuchy jak pień. Zdarzyła mu się cała seria wypadków: ogłuchł, zaczął się
jąkać, w końcu oniemiał. Trudno jednak określić te wypadki jako nieszczęśliwe, gdyż były
szczeblami jego kariery śpiewaczej. A stało się tak dzięki protekcji; porucznik miał
ustosunkowanego wuja. Dopóki wuj żył, sława bratanka rosła. Po śmierci wuja kariera porucznika
załamała się i można o nim rzec (zgodnie ze sformułowaniem zawartym w tekście opowiadania), że
był ofiarą protekcji na polu sztuki.
Sądzę, iż opisana przez Mrożka historia porucznika C. nie jest typowa. Ofiarami protekcji na
polu sztuki są przede wszystkim odbiorcy sztuki. Ja sam jestem taką właśnie ofiarą, ja jako
odbiorca sztuki, a ściśle mówiąc, jako widz kinowy.
Pierwszy raz zobaczyłem Olbrychskiego w filmie Ranny w lesie. Był to jego debiut aktorski.
Zdumiało mnie, że wzięto do filmu taką miernotę i powierzono jej jedną z głównych ról. Gra tego
chudzielca z małymi, ciemnymi, okrągłymi ślepkami, które tkwiły w wyblakłej facjacie jak
węgielki w głowie śnieżnego bałwana – była żenująco słaba, rozpaczliwie nieporadna. Przykre,
dziwaczne zjawisko. I oto w parę dni później wpada mi w ręce recenzja zawierająca wysoką ocenę
tej gry. Chwalono debiutanta, gratulowano mu, przepowiadano świetną przyszłość. Wyraźnie
cuchnęło protekcją. Recenzja oburzyła mnie. Czytając zgrzytałem zębami, i to tak wściekle, że
złamał mi się ząb.
Drugiego zęba straciłem podczas oglądania filmu Wszystko na sprzedaż. Trudno było
pogodzić się z faktem, że znów zaangażowano tego kabotyna i ponownie muszę patrzeć na to
obrzydliwe zgrywanie się. Reakcją na jego się-zgrywanie było moje zgrzytanie. Jego zgrywy i
moje zgrzyty.
Odtąd już jak ognia unikałem filmów z Olbrychskim. Ale to nic nie pomogło. Zęby traciłem
w dalszym ciągu, gdyż nie sposób uciec przed plakatami filmowymi, przed fotosami w pismach
ilustrowanych, przed książkami w okładkach „ozdobionych” fizjonomią Olbrychskiego-Kmicica.
Świadomość, że robi karierę, bryluje, szasta się na pierwszym planie indywiduum, które wolałbym
widzieć na oślej ławie, sama ta świadomość wprawiała w ruch moje szczęki. Zęby wciąż się
wykruszały, aż nie zostało z nich nic. Stałem się kaleką, podobnie jak porucznik C.; on
głuchoniemy, ja bezzębny.
A wszystko dlatego, że kiedyś, w połowie lat sześćdziesiątych, znalazł się „wuj”
wystarczająco mocny, aby popierać, faworyzować, protegować chłystka bez krzty talentu.
Że zaprotegowano, nie ulega wątpliwości, bo jak inaczej wytłumaczyć karierę osobnika, który
zamiast grać, szarżuje i pajacuje? Bez obawy popełnienia pomyłki można tu mówić o protekcji na
polu sztuki filmowej, a ja, Bogu ducha winny, jestem ofiarą tej protekcji.
1

Podobne dokumenty