File

Transkrypt

File
BIULETYN BYŁYCH WYCHOWANKÓW
Państwowego Domu Dziecka
w Tanowie
GŁĘBIA UCZUĆ
NASZ DOM
„BŁYSKAWICA WSPOMNIEŃ „
OD WCZORAJ DO DZISIAJ KU PRZYSZŁOŚCI
Zeszyt 1
:
Adres kontaktowy Kolegium Organizacyjnego:
mgr Henryk Antoni Kaczmarczyk
70-777_Szczecin
ul. Jasna 141/6
telefon :
091-462-62-44
telefon kom.: +48501446990
Adres e-mail: [email protected]
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
SZCZECIN – LIPIEC 2005r.
SPIS TREŚCI
O WCZORAJSZYM I DZISIEJSZYM TANOWIE ................................................................. 3
WSTĘP....................................................................................................................................... 6
Z KART HISTORII PAŃSTWOWEGO DOMU DZIECKA W TANOWIE......................... 16
Wiersz o Januszu Korczaku:.............................................................................................................. 25
Czy pamiętasz? ................................................................................................................................ 27
Mój Dom........................................................................................................................................... 28
AKTUALNOŚCI Z NASZEGO PODWÓRKA ....................................................................... 31
SPOTKANIA – KONTAKTY .................................................................................................. 31
DAR SERCA ................................................................................................................................................ 36
SPOTKANIA PO LATACH ......................................................................................................................... 37
II Zjazd b. wychowanków P.D.Dz. w Tanowie (4.06 ÷ 5.06.1994r.) i nasze pozjazdowe kontakty ............. 38
SZCZĘŚLIWY FINAŁ ZAGINIONEGO NA POCZCIE FILMU VIDEO............................. 45
Wycieczka w przeszłość................................................................................................................................ 47
Kwitnie czeremcha .......................................................................................................................... 50
Świąteczna wymiana życzeń. ........................................................................................................................ 58
Życzenia świąteczne dla Cioci Niusi Usowicz – wierszem pisane ............................................... 60
WOLNA TRYBUNA (LISTY - OGŁOSZENIA – PROPOZYCJE) .......................................... 63
Pani Słowikowa ! ........................................................................................................................... 104
Poszło dziewczę po ziele !... ........................................................................................................... 105
TAKI JA I TAKI ŚWIAT !....................................................................................................... 106
Nie chcę........................................................................................................................................... 107
ZAPISKI – WSPOMNIENIA ..................................................................................................................... 108
Jestem wróżką hafciareczką......................................................................................................... 151
2
TANOWO – OD WCZORAJ DO DZISIAJ
Informacja społeczno-historyczna zaczerpnięta z opracowania autorstwa
Zygmunta Piotra Cywińskiego, zamieszczonego w internecie.
Tanowo jest dużą wsią letniskową należącą do gminy Police. Położone
jest w otulinie Puszczy Wkrzańskiej, nad rzeką Gunicą, 7 km na północ od jeziora
Głębokie. Pierwsze ślady osadnicze odkryte w Tanowie przez ekipę archeologów
dr. Tadeusza Galińskiego pochodzą sprzed około 5 tysięcy lat. Odsłonięto
doskonale zachowane ślady obozowiska rybaków i łowców reniferów kultury
protoneolitycznej. Wykopaliska te są jednymi z najcenniejszych w Europie.
Tanowo jako śródleśna osada powstała jeszcze w średniowieczu. Mówi o tym
zachowany dokument, w którym wymienia się wieś Tanawe. Z dokumentu
wiemy, że przekazano ją klasztorowi Ojców Augustianów w Tatyni. W 1280 r.
istniał tutaj kościół i zamek. Gdy w 1331 r. zakonnicy przenieśli się z Tatyni do
Jasienicy, Tanowo stało się własnością braci Gobelina i Konrada von Lippe.
Częścią wsi władała też rodzina Henninga Grambowa. Kasata klasztoru w
Jasienicy w 1522 r. spowodowała wejście Tanowa w skład dominium książąt
pomorskich. Po wygaśnięciu rodu książęcego Tanowo należało do dóbr
państwowych. Zmiany właścicieli, brak nadzoru w konsekwencji doprowadził do
znacznego zubożenia Tanowa, popadnięcia zamku w ruinę i spalenia kościoła.
Osadę z upadku podnieśli dopiero sprowadzani z głębi Prus osadnicy. Oni to
wznieśli ryglowe zabudowania mieszkalne i gospodarcze, z których kilka
zachowało się do dzisiaj. Na początku XIX w., w centrum wsi, na wzniesieniu
zwanym Góra Żalisko zbudowano też ryglowy kościół. W XIX i XX w. Tanowo
jest wsią rolniczą, są w niej także zakłady rzemieślnicze. Ze względu na swoje
położenie w bliskości Puszczy Wkrzańskiej staje się Tanowo miejscem polowań,
po 1920 r. powstają tu dwa pałacyki myśliwskie w stylu neoklasycznym. Po 1945
r. niemiecka nazwa osady Falkenwalde (Sokoli Las) w nawiązaniu do zapisu z
1277 r. zmieniona zostaje na polską Tanowo. Polscy osadnicy napływający do
Tanowa po zakończeniu II wojny światowej nie korzystali już z istniejącego
kościoła, który był bardzo zniszczony. Na potrzeby kultu religijnego adaptowano
jeden z budynków powstałych z początkiem XX w. Pełnił on w okresie
międzywojennym funkcję „Gospody pod lipami”, popularnej i chętnie
odwiedzanej przez mieszkańców Szczecina. Po wojnie stacjonujący tu Rosjanie
urządzili w budynku kino. W 1947 r. osadnicy adoptowali budynek na cele
sakralne. Jego poświęcenie jako kościoła pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa
nastąpiło 7 maja 1947 r. Od 1951 r. świątynia w Tanowie była kościołem
filialnym powołanej wówczas parafii pw. Niepokalanego Poczęcia
Najświętszej Maryi Panny w Policach.
Kościół ma kształt prostokąta z wyodrębnionym prezbiterium i zakrystią.
Wejście do kościoła prowadzi przez przedsionek, z którego wchodzi się do biura
parafialnego i salki katechetycznej. Nad tymi pomieszczeniami na piętrze znajduje
się
mieszkanie
Księdza
Proboszcza.
Do wyposażenia wnętrza użyto częściowo zachowane elementy z rozebranego
3
kościoła ze Wzgórza Żalisko. Należy do nich czasza XVII-wiecznej ambony z
postaciami czterech Ewangelistów, zawieszony na ścianie barokowy anioł z
muszlą pierwotnie z nad chrzcielnicy, XVII-wieczny żyrandol i dwa anioły z
XVIII w. Witraże są współczesne. Obok kościoła drewniana szkieletowa
dzwonnica
z
1807
r.,
z
jednym
XIX-wiecznym
dzwonem.
Parafia powstała 25 grudnia 1990 r. Administrowali nią księża proboszczowie
Franciszek Kamiński (1990-1994) i Jan Faron (1994-2000). Od 25 sierpnia 2000
r. proboszczem jest ks.
Włodzimierz Olszewski. Po otrzymaniu święceń kapłańskich w 1985 r.
ks. Włodzimierz pracował jako wikariusz w Szczecinie w parafiach pw. św. Jana
Chrzciciela i św. Jakuba oraz w parafii pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny
w Choszcznie. W 1992 r. został proboszczem parafii pw. Nawiedzenia
Najświętszej Maryi Panny w Brzezinach koło Drawna, skąd przyszedł do Tanowa.
Ksiądz W. Olszewski studiował katechetykę na Akademii Teologii Katolickiej w
Warszawie. Pracując duszpastersko Ksiądz Proboszcz przygotowuje pracę
doktorską. Zatrudniony jest jako konsultant przy Centrum Doradztwa i
Doskonalenia Nauczycieli w Szczecinie służąc swoją wiedzą katechetom naszej
archidiecezji dzięki konsultacjom i organizowaniu kursów doskonalących ich
umiejętności zawodowe. Należy do kolegium doradców metodycznych sekcji
katechetycznej w Wydziale Wychowania Katolickiego Kurii Metropolitalnej.
Parafia Tanowo nie jest wielka, liczy 900 osób. Parafianie ks. W. Olszewskiego to
głównie mieszkańcy Tanowa. Jedenaście innych miejscowości to osady leśne,
zamieszkiwane przez ludzi często w podeszłym wieku, związanych wcześniej
pracą w lasach Puszczy Wkrzańskiej. Najdalej do kościoła mają parafianie z
odległego
o
18
km
Dobieszczyna.
Msza św. w niedzielę odprawia się w Tanowie o godz. 8.00, 10.00 i 12.00 (Suma
dla dzieci). O godz. 11.00 jest też odprawiana niedzielna Msza św. w okresie
letnim w Bartoszewie, w leśnej kapliczce. W dzień powszedni w kościele
parafialnym Msza św. jest o godz.18.00. Regularny udział w niedzielnej Mszy św.
bierze
około
25
%
parafian.
Szkoła Podstawowa w Tanowie ma 140. uczniów. Przedszkole zapewnia opiekę
20. dzieciom. W prawdy wiary wprowadza dzieci katechetka Dorota Błaszczyk.
Jest także w Tanowie Dom Dziecka i Specjalny Ośrodek Szkolno-Wychowawczy.
Są propozycje, by w przyszłości wybudować w Tanowie nowy kościół, jest plac
usytuowany centralnie w środku wsi, gdzie mógłby on stanąć po zatwierdzeniu
planu
zagospodarowania
przestrzennego.
Zygmunt Piotr Cywiński
Parafia pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Tanowie
4
„Do młodych”
Szukajcie prawdy jasnego płomienia
Szukając nowych nie odkrytych dróg
Adam Asnyk
5
WSTĘP
40 lat minęło od chwili gdy niektórzy z nas przekraczali progi nowo
oddanego (po kapitalnym remoncie) Państwowego Domu Dziecka w Tanowie.
Być może takie było nasze przeznaczenie, że los związał nas z sobą a może
rzeczywiście byliśmy też ofiarami eksperymentów
pedagogicznych
prowadzonych
w krajach tzw. demokracji ludowej. Niewątpliwie
uwarunkowania tamtego okresu wymagały innej świadomości młodego pokolenia.
Komuniści w Polsce mogli brać wzorce zarówno ze Wschodu, jak i z Zachodu.
Metody wychowawcze stosowane zaraz po wojnie były jednak w dużej
części emanacją ludzi, którzy podjęli się roli naszych wychowawców. Błędy i
wypaczenia „komunizmu” nie ominęły także systemu wychowania i edukacji.
Tak czy inaczej jako ofiary wojny a także powojennego okresu Polski
Ludowej mamy moralne prawo i obowiązek dawać prawdziwe świadectwo
tamtych czasów. Pozostaliśmy na zawsze skażeni nieufnością wobec
wszystkich nie wyłączając siebie.
Przeżycia każdego z nas począwszy od momentu pojawienia się w
Domu Dziecka poprzez okres pobytu i „wybijania się na samodzielność” były
bardzo zróżnicowane. Nasze doświadczenia z tego okresu były jednak zawsze
bardzo dramatyczne. Takich chwil nie można zapomnieć. Nasze przeżycia były
bardzo zróżnicowane ale zawsze niezwykle dramatycznie. Czyż może być coś
bardziej okrutnego jak brutalne odłączenie dziecka od rodziców lub ich utrata i
przeniesienie do nowej jakże odmiennej zbiorowości.
6
Trzeba było przełamać wiele wewnętrznych oporów i urazów aby
mogła zrodzić się inicjatywa stworzenia tego biuletynu. Nawet jego podtytuł
„Błyskawica Wspomnień” jest aluzyjnym nawiązaniem do przeszłości przypomnijcie sobie gazetkę ścienną w świetlicy redagowaną także przeze mnie
(teksty) i nieżyjącego już Franka Necława, który m.in. zamieszczał tam swoje
piękne rysunki.
7
Kochani żyjący jeszcze Bracia Losu, jak mawia Felek Masny.
Ten czas możemy i musimy uratować od zapomnienia - nie pozwólmy mu
zniknąć wraz z nami. Jesteśmy to winni tym, których już nie ma wśród nas. Jest
to potrzebne również po to aby uchronić od zapomnienia okruchy wspomnień z
naszych dziecięcych lat.
Przecież po łzach i mrocznych dniach były to także chwile pełne
radości i słońca. Tylko takie wspomnienia utrwaliły się w nas najbardziej i
chyba dobrze, że tak się stało. To dzięki nim większość z nas nigdy się nie
poddała mimo fatalnego startu jaki mieliśmy u zarania naszego życia a wielu
znacznie dłużej.
- „Dla jednych nasz Dom jest tylko chwilą życia, dla innych - całym
życiem, życiem takim największym.” Są to słowa Felixa ale chyba wszyscy
możemy się pod nimi podpisać...
Celem mego życia jest napisanie książki o nas, o naszym Domu
Dziecka. Los nie rozpieszczał nigdy ale teraz wydaje się to prawie nierealne.
Odeszła na zawsze pani Ela - kierowniczka Domu Dziecka, która wolała
jednak być dla nas (zwłaszcza w późniejszych kontaktach) matką bądź
babką. Na pewno pozostała do końca dla wielu z nas powierniczką i
przyjacielem. Przez całe swoje życie pani Ela prowadziła jak mawiała „święte
archiwum”, w którym gromadziła pamiątki, zdjęcia i korespondencję z dziećmi.
Jak poinformowała mnie telefonicznie daleka krewna pani Eli stryjeczna siostrzenica Jadwiga Piwnicka, która opiekowała się panią Lechowicz
w ostatnim okresie jej życia - również w Radomiu zniszczone zostało niemal
wszystko co zostało w opuszczonym mieszkaniu. W momencie gdy
nawiązałem z nią kontakt niewiele z tego ocalało - były to bardzo osobiste zapiski
i dokumenty oraz część zdjęć.
8
Taka była podobno jej ostatnia wola, która stoi w całkowitej
sprzeczności z tym co pisała w liście do Czesi Harasimowicz, (patrz zdjęcie)
9
którą czyniła spadkobierczynią swojego archiwum. Pomogła jej w tym
niestety pani Maria Masny, która obecna była na pogrzebie pani Lechowicz.
Nieliczne pozostawione dokumenty i zdjęcia udało się nie bez trudności
sprowadzić do Szczecina. Wielkiej pomocy udzieliła w tych zabiegach Czesia
Harasimowicz.
Zaginęły
w trakcie kilkunastoletniego remontu Domu Dziecka
bezcenne dokumenty i akta personalne pracowników. Od wielu lat podejmuję
próby
ich
odnalezienia
niestety bezskutecznie. Według relacji
b.
wychowawczyni p. Krystyny Ławniuk (patrz zdjęcie z lat 50-tych)
mieszkającej do dzisiaj w Tanowie dokumenty z naszego Domu (w tym
kroniki) walały się po lesie za ogrodzeniem Domu Dziecka. Jej mąż
sfotografował to nawet i zgłosił władzom a niektóre dokumenty zdeponował
w miejscowej Szkole Podstawowej. Wśród nich ma być tam podobno jedna z
Kronik Domu Dziecka, w której zachowało się nieco zdjęć. Być może uda się te
dokumenty odzyskać i wystawić w dniu naszego spotkania. Chcielibyśmy aby
wraz z innymi ocalałymi materiałami były one eksponowane w specjalnej
gablocie lub w gabinecie pamięci. Obecny dyrektor Domu Dziecka w Tanowie
twierdzi, że z tamtego okresu ma tylko książkę meldunkową i do tego też bardzo
niekompletną. Ocalało też kilka dzienników zajęć prowadzonych przez
wychowawców.
Z informacji uzyskanych od p. Stanisława Filipiaka - b. kierownika
Zbiorczych Szkół Gminnych wynika, iż niektóre dokumenty zostały w
trakcie remontu zakopane w lesie, a inne mogą być w Inspektoracie Oświaty w
Policach. Biuletyn
ten,
który
przy
Waszej
pomocy zamierzam
systematycznie rozwijać i poszerzać jego tematykę będzie próbą odtworzenia
niektórych dokumentów. Mam nadzieję, że będzie czymś więcej nawet niż
zwykłą publikacją wydawniczą. Chodzi nam przecież głównie o wierny zapis
chwil tam spędzonych. Tym samym w przyszłości napisanie
książki lub
pracy magisterskiej czy studium filozoficzno-socjologicznego o naszym Domu
będzie miało o wiele większe szanse realizacji. Zasadniczą jednak sprawą jest
10
wewnętrzna integracja b. wychowanków. Musimy odnowić zerwane kontakty i
nawiązywać coraz to nowsze.
Praktycznie mamy już za sobą zmagania związane z tworzeniem
swoich rodzin, stabilizacją itp. Ani się obejrzeliśmy jak wkroczyliśmy w
wiek dojrzały. Większość z nas doczekała się jak sądzę nawet swoich wnuków lub
mogła by je mieć.
Kochani!
Nawet sobie nie wyobrażacie jak bardzo jest to nam potrzebne. Dzięki
tym od nowa zadzierzgniętym więzom wielu z nas odzyska tracone z wolna siły
witalne. Twórcze wspominanie to także uważne rozglądanie się wokół siebie.
Być może uda się nam dostrzec kogoś komu w porę będziemy mogli pomóc.
Jesteśmy i nie przestaliśmy być jedną rodziną. Nikt z nas nie może o tym
zapominać. Ten, który to uczynił dowiódł co najwyżej, że jego życie nie miało
sensu i tak naprawdę jest człowiekiem małego formatu.
Chociaż Kolegium Organizacyjne nadaje pierwszy kształt temu
biuletynowi to jednak sądzę, że nie pozostaniemy osamotnieni w tej pracy.
Wszyscy możecie mi w tym pomóc. Każdy pomysł obiecuję wykorzystać i każdy
tekst zamieścić w „Błyskawicy”.
Warto przy tej okazji przypomnieć o pierwszym po latach spotkaniu
byłych wychowanków z naszego Domu w Tanowie w końcu 1980r. (Drugim z
kolei po I Zjeździe w 1962r.) Uczestniczyło w nim co prawda tylko 20 osób i
odbyło się ono w mieszkaniu inicjatora i organizatora spotkania - Felka
Masnego.
Na owe czasy było to doniosłe wydarzenie tym bardziej, że brała w nim
również udział nasza pani kierowniczka wraz z mężem. Pozostały z tego
spotkania dokumenty i taśmy, które przechowuje i chętnie udostępnia
zainteresowanym Felix (takiej pisowni swego imienia życzy sobie w tym
biuletynie nasz „brat losu”). Znaczną część wydatków poniósł niestety sam
główny organizator spotkania dowodząc, że dobroć jest rzeczywiście
11
immanentna człowiekowi, który nosi imię Felix, które w języku greckim oznacza
właśnie tę cechę charakteru.
Drugie spotkanie a trzecie w historii naszego Domu zorganizowane
przez Felka Masnego miało miejsce w 1983r.się również w niewielkim gronie
odbyło się w 1983r. na terenie remontowanego w tym czasie Domu Dziecka.
Niestety pani Lechowicz ze względu na stan zdrowia nie mogła w nim
uczestniczyć. `
Spotkanie trwało krótko i w gronie kilku osób. Uczestniczył w nim b.
wychowawca - pan Antoni Smoliński.
Problemy aprowizacyjno-kartkowe chyba już nie powrócą stąd łatwiej
nam będzie doprowadzić do spotkań w mniejszym i większym gronie a nawet do
corocznych spotkań na terenie Domu Dziecka w Tanowie. Działajmy więc od
zaraz pamiętając, że tyle jest do zrobienie a tak nie wiele pozostało nam czasu.
Mam nadzieję, że sprawy finansowe nie będą miały aż tak wielkiego
wpływu na sukcesywne ukazywanie się kolejnych zeszytów. Myślę, że z
czasem znajdziemy mecenasa wywodzącego się spośród nas, który obejmie
swoim patronatem nasze wydawnictwo.
Zespół redakcyjny zwraca się z prośbą do wszystkich czytelników
aby przekazywali sobie wzajemnie kolejne wydania Biuletynu
do
przeczytania i wykorzystania. „Błyskawica Wspomnień” dzięki temu dotrze
błyskawicznie do każdego nawet gdy jego adres jest jeszcze nam nie znany.
Odnalezionych prosimy oczywiście o kontakt nawet jeśli przebywają na stałe za
granicą np. Jacek Jacewicz (Beccali Giuseppe) o którym wiemy, że przebywa
we Włoszech. Zaufajcie nam bez względu na to czy jeszcze pamiętacie nasze
nazwiska. Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy w jednakowym stopniu pamiętamy
o sobie. 40 lat naszego rozproszenia i braku niemal zupełnego kontaktu z sobą
musiało pozostawić swój ślad, a właściwie zatrzeć wszystkie ślady dot. naszej
przeszłości. To co zostało możemy jednak „ocalić od zapomnienia”. Temu
12
celowi służyć ma ten biuletyn oraz nasze spotkania w mniejszym i większym
gronie (co roku w pierwszą sobotę czerwca).
I jeszcze jedna ważna uwaga !
Podejmując się tego zadania musimy się liczyć z pewnymi
zafałszowaniami
historii w rozumieniu zarówno subiektywnym, jak i
obiektywnym. Brak dokumentów, osobiste urazy bądź po prostu zawodna
pamięć mogą być w konsekwencji przyczyną niesprawiedliwych osądów,
odczuć i przekłamań faktów. Nie jest możliwe uniknięcie tych błędów jeśli się
zważy, że zabieramy się do tego po kilkudziesięciu latach diaspory w jakiej
żyliśmy. Stąd w pierwszym okresie redagowania Biuletynu, błędów może być
wiele.
Dlatego liczymy na Wasz odzew i szybką korektę. Redakcja
zastrzega się, że nie ponosi odpowiedzialności za treści przedrukowanych
materiałów.
Z góry też przepraszamy osoby niesłusznie pokrzywdzone, pominięte
bądź nie docenione. Mogą nam się zdarzyć błędy najbardziej fatalne np. nie
sprawdzona informacja o zgonie (co już miało nawet niestety miejsce),
niesłuszne zarzuty, krytyka bądź pretensje.
Wszystkie
zauważone
przekłamania
będziemy korygowali
natychmiast, niestety wcześniejsze wydania pozostaną i stąd prosimy o
dokonywanie w nich poprawek bądź zniszczenie tych wersji. Nie możemy
zakładać swojej nieomylności ani też, że to właśnie my mamy rację. Prosimy
więc o przesyłanie swoich wypowiedzi polemicznych oraz korygowanie naszych
błędów. (Tak jak to zrobiła np. P. Jadwiga Piwnicka z Radomia). Niech to
będzie nasz wspólny obowiązek. Wspólne jest bowiem dzieło, którego się
podjęliśmy.
Nie jesteśmy w stanie zweryfikować przekazywanych nam
materiałów bądź prawdziwości dokumentów, które uda nam się zdobyć. Jeśli
zdaniem czytelników są one niepełne, nieprawdziwe lub złośliwie tendencyjne,
to prosimy o bieżącą korektę zauważonych błędów.
Pragniemy zgłębiać prawdę i tylko prawdę, ale aby tak było trzeba
czasami błędu by spowodować odpowiedni rezonans, który sprowokuje do
dalszych poszukiwań i obiektywnych refleksji. Mimo, że metoda ta jest chyba
najgorsza, to w naszej sytuacji nie mamy możliwości technicznych aby pracować
bezbłędnie.
Nie jest naszym celem skrzywdzenie kogokolwiek ale wyłącznie
czynienie dobra poprzez pomoc w przypominaniu tamtych najczęściej pięknych
chwil naszego życia.
Każda nowa informacja, wyjaśnienie bądź polemika będą
zamieszczane chociaż i one mogą być powodem następnych błędów i polemik.
Nikogo nie zamierzamy cenzurować ale też właśnie dlatego prosimy Was o
wyciszenie emocji, umiar, dystans i obiektywizm. Prosimy o posługiwanie się
argumentami rzeczowymi i prawdziwymi a nie plotkami i pogłoskami.
Pragniemy podkreślić, że żadna z krążących wersji „Błyskawicy
Wspomnień” nie jest i nie będzie ostateczna. Każda następna co najwyżej
13
zbliża nas bardziej do prawdy. Wszystkie one przyczynić się mają do
stworzenia czegoś co będzie nowym ujęciem tego przedmiotu. Traktujemy to
jako zbiór mniej lub więcej sprawdzonych informacji i materiałów, które będą
w przyszłości bardzo pomocne kontynuatorom dzieła rozpoczętego przez nas.
Przestrzegamy jednak każdego przed bezkrytycznym posługiwaniem się
naszym Biuletynem. Zabraniamy wykorzystywania go do celów godzących w
dobro osobiste kogokolwiek. Nie upoważniamy
nikogo i nigdy nie
upoważnimy do dokonywania przedruków i rozpowszechniania w każdej innej
formie materiałów zawartych w naszym wydawnictwie.
Aktualnie nasz album kserograficzny liczy kilkadziesiąt stron i będzie
z pewnością coraz większy. Niestety zeszyt zawierającą odbitki zdjęć mogą
otrzymać tylko Ci, którzy zechcą choć w niewielkim stopniu partycypować w
kosztach powielenia zdjęć. To samo dotyczy pozostałych zeszytów naszego
Biuletynu o objętości ponad 400 stron. Jeśli dowiedziałeś się o jego istnieniu,
bądź chciałbyś mieć go wyłącznie dla siebie to bardzo proszę powiadomić
Kolegium Organizacyjne via Henryk Kaczmarczyk, dołączając
przekaz
stanowiący orientacyjną równowartość usługi za powielenie ponad 400 stron
maszynopisu a może nawet więcej. Inaczej nie jestem w stanie spełnić żadnej
więcej prośby, gdyż to co zrobiono też kosztowało nas znacznie. Wszystkie
pozostałe czynności wydawnicze będą wykonywane społecznie !
Kochani ! Do Was należy inicjatywa co do sponsorowania tego
wydawnictwa. „Niech każdy sobie kupi to co powinien mieć własnego, a
więc swoją przejrzystość życia” - apeluje do nas Felix - i ma z pewnością rację.
KOLEGIUM ORGANIZACYJNE
14
Budzę Cię
Rozmyślaj, nie zasypiaj w przeszłości zacieniu:
Nam służy doświadczenie nie my doświadczeniu...
K. Brodziński
15
Z KART HISTORII PAŃSTWOWEGO DOMU
DZIECKA W TANOWIE
Okres organizacji, jak i pierwsze miesiące działalności, ludzie, którzy
byli tam pierwsi oraz geneza powstania Domu Dziecka w Tanowie stanowi
swoistą białą plamę naszej historii. Trudno sięgać do korzeni znając faktów, które
stworzyły podstawę naszego zaistnienia w tym Domu. Zanim uda nam się
dotrzeć do dokumentów urzędowych z okresu organizacyjnego, które być może
są jeszcze w Archiwum Urzędu Wojewódzkiego lub w Wojewódzkim
Archiwum Państwowym na ul. Wojciecha 13 spróbujemy uczynić to na podstawie
relacji pierwszych wychowanków i ewentualnie wychowawców Domu
Dziecka w Tanowie. Oczekujemy na Wasze relacje dot. tego okresu.
Prace remontowe związane z adaptacją budynku wybudowanego przez
Niemców dla młodzieży Hitlerjugend trwały od 1951 do połowy 1952r.
Państwowy Dom Dziecka w Tanowie rozpoczął swoją działalność w
dniu 22.07.1952r. Tego dnia wielki autobus PKS przywiózł grupę dzieci z
obiektu, w którym przebywały przejściowo tj. z Państwowego Pogotowia
Opiekuńczego mieszczącego się w Szczecinie przy ul. Łabędziej 4. Była to
grupa koedukacyjna - liczyła ok. 60-cioro dzieci (chłopców i dziewczynek) w tym
ok. 20-cioro „maluchów” tj. dzieci poniżej wieku szkolnego. Wiek dzieci był b.
zróżnicowany - od kilku do 16 lat. Kierowani do naszego Domu wychowankowie
musieli przejść przez Izbę Zatrzymań przy KMO a później Pogotowie
16
Opiekuńcze skąd kierowano ich do różnych domów dziecka w takich
miejscowościach, jak: Dębno Lub., Trzcińsko Zdrój, Wisełka, Szczecin Zdroje,
Szczecin os. Arkońskie oraz do naszego Tanowa.
Szczególnie krępujące było rutynowe strzyżenie głów często jeszcze w
Izbie Zatrzymań KMO co tłumaczono względami higienicznymi.
W okresie od sierpnia do września 1952r. panował okres tzw.
bezkrólewia. Nie było jeszcze kierownika. W tym czasie trwało jednak
organizowanie społeczności dziecięcej i ogólnej. Przygotowywano się
jednocześnie do rozpoczęcia roku szkolnego i uroczystego otwarcia Domu
Dziecka, które nastąpiło we wrześniu 1952r.
W tym
Lechowicz (l. 51)
okresie
jedynymi
wychowawcami
były panie Eleonora
i Janina Usowicz (l. 19) zatrudniona wcześniej w Kuratorium w
Szczecinie. Pracowały niemal przez 24 godziny na dobę z dziećmi, zajmując
17
wspólnie jeden z pokoi w którym mieszkały.
Trzecią
osobą
wykonującą
czynności administracyjno-finansowe był pan Knuter. Żona
pana Knutra pełniła obowiązki higienistki. Od października do listopada
1952r. trwały rządy pani Suchan, która przyjechała z Krakowa. Jej metody
wychowawcze
nie są jednoznacznie oceniane i interpretowane przez
wychowanków. Felek Masny uważa, że była bardzo surowa wobec dzieci.
Pani Niusia (patrz na zdjęciu z p. Lechowicz),
która była także wychowawczynią w tym okresie ocenia ją zupełnie
inaczej. Przypomniała, że również pani Ela bardzo ją lubiła. Tak czy inaczej,
pani Suchan nie doczekała Św. Bożego Narodzenia na skutek donosu iż
chodzi do kościoła (wg pani Niusi) bądź drastycznych
metod
wychowawczych
(wg Felka Masnego). Po zrewidowaniu sprawy przez
Kuratorium została ona usunięta, a na jej miejsce ówczesny kierownik
Wydziału Oświaty na powiat Szczecin Antoni Smoliński
18
mianował panią Eleonorę Lechowicz - wychowawczynię grupy
przedszkolnej. Obowiązki kierownika pełniła pani Lechowicz od grudnia
1952r. W tym okresie zatrudniona została również pani Kazia Kiereś,
która po miesiącu odeszła ze względu na tragiczną śmierć matki,
którą potrącił samochód. Wraca z początkiem 1953r. pełniąc obowiązki
wychowawcy i higienistki. Rozpoczyna się normalna praca i życie w Domu
Dziecka. Jak to ktoś powiedział „złoty wiek” Domu Dziecka w Tanowie,
który z różnymi „burzami” trwał do 1967r.
Brak przynależności
do partii był prawdopodobnie przyczyną
odwołania ze stanowiska kierowniczego. W dniu 1.09.54r. pani Lechowicz
odeszła do Pałacu Młodzieży.
Po jej zwolnieniu na kierowniczkę powołano wychowawczynię panią
19
Thail Ewę. Była ona córką Krystyny Winczewskiej - księgowej w kuratorium
Powiatowym.
W tym czasie wychowawcami byli ponadto: Usowicz Janina (p. Niusia)
- pierwsza wychowawczyni grupy starszej i Kiereś Kazimiera,
która wcześniej była zatrudniona w charakterze higienistki.
Księgowym był wówczas pan Gieroszyński Adam z Tanowa a następnie po
1956r. obowiązki księgowej pełniła pani Winczewska Krystyna (na zdjęciu).
20
Palaczami byli kolejno: Szmundel (1952r.), który zwykł mawiać
„Ciepne cię karbidką”. pracował z całą rodziną (jego żona pracowała w
kuchni). Palacz ten przyprowadził sukę Aluchę z rodziny wilkowatych. Od niej
pochodzili Pikuś i Lord. Kolejnymi palaczami byli: Sułek, Orłowski, Malinka
Józef i Fijałkowski Sylwester. Pierwszą kucharką przybyłą wraz z dziećmi z
Pogotowia Opiekuńczego była p. Janowska Maria potem kucharkami były panie:
Waldowska Teresa (na zdjęciu)
Wasiuk Zosia, Belgard Celina. Były jeszcze dwie „gosposie” z
Pilichowa. Jedna z nich zginęła tragicznie a druga była przez dzieci bardzo
nie lubiana. Stanowisko intendentów pełnili kolejno: Kalis Jerzy, Grabowska
Maria i pani Smolińska Apolonia.
Nocną - przez wiele lat była pani Mela (żona palacza Fijałkowskiego),
praczkami: - Zientarska Elżbieta (patrz zdjęcie)
21
i Zarosińska oraz kuzynka Ruchockiego z Tanowa pani Zosia, która
wyszła za mąż za Kałużyńskiego - piekarza z Tanowa, który grał nam często na
„harmoszce” (pani Zosia zmarła przy porodzie). Sprzątaczką - Gienia
Pokrzywko. Magazynierką była pani Zosia, która nie nadawała się do żadnej
pracy i wkrótce odeszła z naszego Domu. Obowiązki krawcowych pełniły:
siostra Janka Sochackiego - Wanda, żona palacza Orłowskiego. Ogromnie przez
dzieci była lubiana krawcowa - pani Helena Pisarska, która mieszkała w domku
na górce. Wspominając nazwiska wychowawców z tego
okresu warto
przypomnieć również nauczycieli - wychowawców ze Szkoły Podstawowej w
Tanowie, którzy zresztą bywali niemal codziennie w naszym Domu gdzie
stołowali się. Byli to : Józef Paź - kierownik szkoły, Edward Myk, Michalski
Józef, Biało Marian, Władysław Walerczyk, którego brat ożenił się z naszą
panią wychowawczynią od maluchów - Witkowską Marią.
Po 1956r. Walerczyk z Michalskim przeszli do pracy w ZHP a Biało
wyjechał w Kieleckie skąd pochodził. W późniejszym okresie w Szkole
Podstawowej uczyli nas m.in.: Podkul (Czarnecka) Janina, Urbaniuk
(Czechorowska) Cecylia, Malec Maria - prace ręczne, Filipiak Stanisław kierownik, Aldona Filipiak - historia,....
W okresie kierowania Domem przez p. Ewę Thail - w ocenie Felka
Masnego warunki pobytu dzieci pogorszyły się. Decyzję o jej odwołaniu
przyspieszył występek Staszka F. Po doniesieniu o tym fakcie przez niższy
personel do Kuratorium panią Ewę Thail usunięto z Domu Dziecka w Tanowie
a na jej miejsce ponownie powołano panią Eleonorę Lechowicz.
Mimo protestów nowej kierowniczki
w
wakacje
1955r.
przeniesiono najstarszych wychowanków do Państwowego Domu Młodzieży
byli to: Alpiński Stanisław, Fijałkowska Klara, Wołczyńska Teresa, Zientarski
Józef, Burczak Piotr i Masny Feliks. Staszek F. umieszczony został w
Zakładzie Poprawczym w Renicach.
22
Julek Kończyc (na zdjęciu)
i Jurek Rabiega
skierowani zostali do Państwowego Ośrodka
Wychowawczego w Szczecinie na Al. Piastów (przy Akademiku). W tym
okresie kierownikiem powiatowego Kuratorium Oświaty odpowiedzialnym za
domy dziecka był jak wspomniano pan Antoni Smoliński,
którego pani
Ela w 1956 r. przyjęła do pracy w charakterze
wychowawcy w naszym Domu Dziecka gdy został zwolniony z Kuratorium.
Równocześnie w tym samym roku podjęła pracę w Domu Dziecka pani
Krystyna Winczewska jako wychowawca i księgowa. Pani Eleonora Lechowicz
pełniła obowiązki kierownika do 1964r. W okresie tym Dom Dziecka zasłynął w
23
powiecie i w województwie. Był najwyżej oceniany przez władze oświatowe.
Pamiętamy nasze występy przy różnych okazjach i na akademiach w
jednostkach wojskowych zarówno polskich jak i radzieckich (z rodzinami
oficerów Armii Radzieckiej stacjonującymi w Szczecinie łączyły ją serdeczne
więzi przyjaźni) oraz w szpitalach i w zakładach pracy. Najbardziej udane
widowiska: Kopciuszek, Pan Tadeusz - uwłaszczenie chłopów, Zaczarowana
Jabłoń, Sierotka Marysia, Legenda o Warsie i Sawie (patrz zdjęcie)
Legenda o Lechu, Czechu i Rusie, O smoku Wawelskim, Królowa
Śniegu i inne, których tytułów już nie pamiętam oraz tańce: Jezioro Łabędzie,
polonez, kujawiak, krakowiak, kozak, oberki, polki, mazurki itd., a także
inscenizacje patriotyczne, recytacje wierszy itd. Wizytujący nasz Dom
przedstawiciele Kuratorium tak bardzo byli oczarowani atmosferą
i
osiągnięciami tego zakładu, że podejmowali usilne próby objęcia stanowiska
kierowniczego np. pani Wójtowicz, która często przyjeżdżała na wizytacje ze
swoją córeczką. Na krótko objęła nawet kierownictwo ale w Pogotowiu
Opiekuńczym na ul. Łabędzia 4. Działał samorząd wychowanków umiejętnie
sterowany przez p. Lechowicz i wychowawców. Rozwijane były umiejętności
dzieci poprzez kółka zainteresowań takie jak: modelarskie, fotograficzne,
taneczne, artystyczne (haft, wycinanki) i inne na miarę możliwości i funduszy.
Osiągnięcia pedagogiczne pani Lechowicz sprawiły, że nasz Dom
był
miejscem Kursokonferencji Wizytacyjnej Komitetu Centralnego PZPR. Był
to kurs kilkudniowy połączony ze szczegółową analizą rozwoju umysłowego
i osobowości każdego wychowanka. Do naszego Domu kierowano na praktyki
stażystów podyplomowych aby nabywali doświadczenia we wzorcowym
Domu Dziecka.
W uznaniu zasług pani Ela otrzymała wówczas Dyplom Uznania, w
którym określona została zawodowym kierownikiem i wychowawcą domów
24
dziecka. W 1962r. odbył się I Zjazd b. wychowanków naszego Domu
połączony z nadaniem imienia Janusza Korczaka Państwowemu Domowi
Dziecka w Tanowie. Dziś nosiłby on z pewnością imię tej, która była
organizatorką Zjazdu i której imię byłoby najgodniej uwiecznione w ten sposób.
Tym bardziej, że imię J. Korczaka nadawano wówczas wszystkim i wszędzie
- taka była moda polityczna i być może tylko dlatego Zjazd mógł dojść do
skutku. Przeszedł on do historii ale na zawsze pozostał w naszej pamięci.
W
ocalałej niestety tylko niewielkim fragmencie relacji z tego
wydarzenia tak opisuje pani Ela przebieg tej uroczystości:
„...Wszyscy stali jak urzeczeni, kiedy z tablicy opadła zasłona, niejednym
łzy przesłoniły oczy; - a pod tablicą przybywało wiązanek kwiatów,
składanych rękoma starszych i dzieci. Barwiły się kwiaty, ostatnich dni lata i
nadawały wzniosłego czaru tej chwili wyjątkowej i jedynej, jaką Dom Dz. w
Tanowie mógł przeżyć tylko raz w czasie swojego istnienia i dotąd i przez
wszystkie lata późniejsze. Z wielkim przejęciem, Jasia ucz. kl. 4-tej
powiedziała wierszyk, ułożony przez dziewczynki (przypis - prawdopodobnie
był to wierszyk autorstwa samej pani Eli ale ze względu na to, że była to relacja
dla władz lub prasy autorka wolała pozostać anonimowa. Potwierdzeniem tego
jest choćby skrupulatne odnotowywanie autorów dalszych utworów napisanych z
tej okazji)
Wiersz o Januszu Korczaku:
Nauczycielu i Wychowawco!
Opiekunie samotnych dzieci.
Twa wielka ofiara i poświęcenie,
W sercach naszych, dla Ciebie miłość nieci.
Dziś w dniu naszego jubileuszu,
Twoim Imieniem Dom nasz nazwiemy
Do Korczakowskiej przez to rodziny
Będziemy zaliczeni.
Imię Korczaka nad naszym Domem,
Niech łunę miłości zapali,
Abyśmy wszyscy, jeśli można bardziej,
Dom nasz i wszystkich w tym Domu kochali.
Abyśmy mogli, jak Janusz Korczak,
Czuć radość wielkiej ofiary I tych co smutni i brak im bliskich,
Umieli kochać bez miary.
25
„Zakończeniem było odśpiewanie przez dzieci „Pieśni Pokoju”. Samo
oficjalne otwarcie nie pozwoliło na jakąś bezpośrednią wymianę wspomnień z
życia Domu. Dopiero na wspólnej biesiadzie zjazdowej zaczęły się wspominki
z dawnych i bliższych czasów naszego życia w Naszym Domu: we
wspominkach celował i podawał je ze swadą jeden z młodszych kolegów Henio
K.. a sekundował mu najstarszy Roman K. i snuła się żywa historia o tym co było,
jak było i kiedy to było.
26
Między innymi, Henio K. odczytał wiersz napisany przez siebie na ten
dzień.”
Czy pamiętasz?
Czy pamiętasz kolego ten Dom ?
Wesołe, jasne pokoje ?
Lub zielone, pachnące trawniki,
I wszystko, po czym błądzą
Ciekawe oczy Twoje?
Czy pamiętasz twarz najdroższej Ci istoty ?
Może starą i pokrytą już zmarszczkami;
Gdzie nie znajdziesz śladu
Pracy, trudu, znoju,
Wciąż tę samą, uśmiechniętą,
W zwykły szary dzień, czy w święto...
Czy poznajesz tych
Co z Tobą tu mieszkali ?
Tych najmłodszych
Co to dziś są dumni, że Was znają ?
Jeśli sobie przypomnisz
Wszystko od A do Zet
Baw się z nami !
Tańcz i śmiej się !
Bo my dziś w Dziesięciolecie
Bawić się będziemy z Wami.
czerwiec 1962r.
Henryk Kaczmarczyk
27
„I jeszcze jeden wiersz przysłany na ten dzień przez Czesię, a napisany przez
jej męża na podstawie jej opowiadań. „
Mój Dom
Nieforemna, miękka –
nikomu niepotrzebna glina.
Jak dużo ludzi przeszło obojętnie
obok niej.
A myśmy czekali, czekali...
I oto przyszła ...Ona...Dom...Matka.
Z bezkształtnej bryły gliny - wytrwale ...
...Wytrwale rzeźbiła nasze profile.
Jakże często nieświadomi jej poświęceń
Zsuwamy się ze stoku
żeby się rozbić...
A ona cierpliwie pracowała,
Od nowa pieściła nasz kształt.
Potem jak w Pinokio wpajała w nas
...Życie....
i oto jesteśmy my...
Basie! Edyty ! Zosie!...
Żyjemy teraz swoim własnym życiem
a Ona ?
Nadal rzeźbi ludzi !...
jej spracowane ręce i siwe włosy
Dają dom i rodziców.
Małym - pragnącym ciepła dzieciom.
------Może i teraz wieczorem dzieci mówią...
...czy były „czerwone” czy „czarne”
i płaczą z przejęcia - gdy ona zmęczona
niosąc dzban po schodach mdleje.
--------Dla Ciebie Matko !
Dla Ciebie ....
Domu Szczęścia i Dziecięcej Radości
Składam najniższy pokłon,
Byliście, jesteście i będziecie
Wieczni !
Gdańsk . 6.08.62r.
Jerzy Janowicz
28
I tak upłynął dzień, a wieczorem rozpoczęła się wieczornica, no i tańce,
które młodzi tak bardzo lubią; z każdą minutą rosła wesołość, radość i śmiech,
a my i tak nie omieszkaliśmy wykorzystać każdej wolnej od tańca chwili” ...
(I tu urywa się rękopis pani Eli.)
Warto przypomnieć nazwiska personelu z lat 60-tych i 70-tych,
którzy w tym czasie pracowali: Szponar Stasiu - wychowawca,
Kowalska Eleonora - intendentka, Spychalski - woźny, Wasiuk Roman woźny, Baziuk Zdzisław - woźny, Rychlik Marian - kierowca, Białkowski
Sylwester - woźny, palacz, kierowca, Sobik Maryla
- wychowawczyni,
Bobińska Grażyna - wychowawczyni, Błaszczyk Irena - wychowawczyni,
Kocoń Renata - wychowawczyni, Szczepanik
Urszula
(Kosik)
wychowawczyni, Polska Krysia (Wasiuk) - krawcowa, kucharka i inni, których
nazwisk nie znamy.
Po odejściu pani Eleonory Lechowicz na emeryturę, zastąpiła ją
niezwykle oddana pani Eli i dzieciom dot. wychowawczyni Kazimiera Kiereś
niestety na b. krótko. Zmarła w 1967r. Kierownikiem został następnie pan
Antoni Smoliński.
29
Po jego odejściu na emeryturę kierowniczka Jadwiga Kotlińska (z d.
Dziubek) zam. w Tanowie doprowadziła do kapitalnego remontu. W czerwcu
1973r. dzieci i personel przeniesiono do Domu Dziecka nr 3 w Policach. W
trakcie remontu nadzór pełnili: Kulpa Henryk z Tanowa, kierownik Grobelny (b.
sekretarz KG w Tanowie) i kierownik Tuszyński Henryk. Remont ten trwał
ok. 12 lat. Znacznie krócej trwała budowa willi pana Grobelnego, którą
sprzedał po czym zamieszkał w Poznaniu.
W okresie organizacyjnym po remoncie nadzór przez pół roku pełnił
p.o. kierownika pan Stanisław Kowalczyk zam. w Policach. Restytuowany
Państwowy Dom Dziecka w Tanowie po kilkunastu latach przerwy wznawia
swoją działalność w lipcu 1984r. Kierownikiem tej placówki został pan Andrzej
Smoliński (syn b. opiekuna z ramienia Kuratorium a następnie wychowawcy i
kierownika) który pełni te obowiązki do dzisiaj.
W 1980r. podjęto próbę zorganizowania zlotu turystycznego b.
wychowanków Domu Dziecka w Tanowie. Ukonstytuował się w tym celu
Komitet Organizacyjny w składzie: Feliks Masny, Zofia Prokopczyk i Adam
Duchnicz. Spotkanie zaplanowano na 5 i 6 lipca 1980r. w Tanowie w 28
rocznicę założenia Domu, w którym wielu z nas spędziło swe dzieciństwo. W
tym czasie trwał remont Domu i stąd pomysł organizacji zlotu pod namiotami
itd. Honorowym gościem miała być p. Eleonora Lechowicz. Propozycja
Komitetu Organizacyjnego spotkała się jednak ze zdecydowanym sprzeciwem
osób pełniących nadzór nad naszym Domem. Pozostał do dyspozycji tylko Dom
Ludowy w Tanowie, z którego musiano zrezygnować z braku funduszy za
wynajęcie pomieszczenia. Stąd spotkanie odbyło się u Felka Masnego zgłoszone
jako impreza weselna.
Gdyby któryś z byłych wychowanków Państwowego Domu Dziecka w
Tanowie miał dodatkowe informacje prosimy o ich uzupełnienie.
30
AKTUALNOŚCI Z NASZEGO PODWÓRKA
SPOTKANIA – KONTAKTY
W tym miejscu będziemy informowali o naszych spotkaniach i
kontaktach korespondencyjnych lub telefonicznych.
Jeśli więc spotkałeś któregoś z naszych wychowanków na ulicy lub w
innych okolicznościach bądź odwiedziłeś go w domu powiadom nas tym. Będzie
to ważna wiadomość dla tych, którzy chcieliby spotkać się z tą osobą także, a
nie mają żadnych informacji o jej miejscu zamieszkania.
Szczecin, dn. 14.11.1993r.
Z inicjatywy Felka Masnego w jego mieszkaniu a następnie u Krysi
Szponar odbyło się „spotkanie po latach”. Wzięli w nim udział: Jadzia
Walkowiak wraz z mężem, Stasia Konti,
31
Krysia Szponar wraz z mężem, Stasiu Szponar, Jurek Antoniuk i
Henryk Kaczmarczyk. Nie przybyli tylko Ci, którzy zmuszeni byli wyjechać
ze Szczecina w tym samym terminie. Sercem byli jednak z nami.
Felek mimo niezłej kondycji fizycznej nie chce opuszczać swojego
mieszkania. Stąd każdy kto chciałby go odwiedzić może to zrobić bez obawy, że
go nie zastanie w domu. Przez cały czas utrzymywał kontakt z Państwem
Lechowicz. Zachował nagrania na taśmie
magnetofonowej
zawierające
wspomnienia i rozmowy prowadzone z „babcią” jak Ją nazywa.
Po
naszej
wizycie Felek powiedział,
że jesteśmy kochani,
odwiedzając Go sprawiliśmy mu wielką i miłą niespodziankę. (Wcześniej
odwiedzaliśmy go sporadycznie z Jurkiem Antoniukiem oraz utrzymywaliśmy
kontakt telefoniczny.)
Szczecin-Gdańsk 22.11.1993r.
Po ponad 40 latach nawiązałem kontakt telefoniczny z Czesią
(Sławomirą) Harasimowicz (Janowicz).
32
Niestety nie pamięta mnie. Nie utrzymuje z nikim kontaktu. Kiedyś
odwiedzał ją Drewniak Paweł Obiecała współpracować z zespołem
redakcyjnym „Błyskawicy”. Wkrótce otrzymamy od niej fragmenty listów p. Eli
Lechowicz z którą utrzymywała kontakt do ostatnich dni Jej życia. Nie
otrzymała jak sądziliśmy wcześniej swoich listów oraz żadnych dokumentów z
archiwum p. Eli. Rozważa możliwość uczestniczenia w naszym spotkaniu
ustalonym na pierwszą sobotę czerwca począwszy od 1994r.
Henryk Kaczmarczyk
Szczecin, dn. 30.11.93r.
Nawiązany został kontakt z obecnym dyrektorem Domu Dziecka
Andrzejem (Jędrkiem) Smolińskim. Poinformowany o działalności Kolegium
Organizacyjnego zadeklarował pomoc i współpracę także w organizacji
naszych dorocznych spotkań w pierwszą sobotę czerwca począwszy od
4.06.1994r. Ustaliliśmy, że od tej chwili będziemy utrzymywali kontakt
telefoniczny na bieżąco i poprzez Kolegium docierali do osób, którzy mogą
udzielić pomocy dzieciom aktualnie przebywającym w naszym Domu. Andrzej
obiecał udostępnić nam książkę meldunkową - jedyny dokument ocalały po
remoncie.
Szczecin, dn. 29.12.94r
Kolejne - drugie spotkanie u FELIXA odbyło się z inicjatywy Krysi
Konti, która wraz z mężem - b. słynnym zapaśnikiem polskim (Kudelski) obecnie
trenerem przebywała kilka dni w Polsce u swojej siostry Stasi. O godz. 16.15
spotkali się u Felka prawie wszyscy, którzy zostali powiadomieni o tym
spotkaniu. Składaliśmy mu życzenia z okazji nadchodzącego Nowego Roku.
Niektórzy przyszli z kwiatami inni zaś wręczyli mu drobne b. symboliczne
prezenty. Warto odnotować w tym miejscu nazwiska wszystkich uczestników
spotkania: Antoniuk Jerzy, Goch Zbigniew, Kaczmarczyk Edward, Kaczmarczyk
Henryk, Konti Krystyna wraz z mężem, Konti Stanisława wraz z córką,
33
Koza Halina
Masny Feliks, Prokopczyk Zofia, Szponar Krystyna,
Usowicz Janina - b. wychowawczyni i Walkowiak Jadwiga wraz z
mężem. Niestety spośród zaproszonych w spotkaniu nie uczestniczyli także
zaproszeni:
Fijałkowska Klara, Necław Barbara,
34
Łukasiewicz Leszek - zam. w Goleniowie, Moszkowski Jakub - z
ważnych powodów, i wychowawca Szponar Stanisław,
35
który miał służbę na kolei. W spotkaniu uczestniczyła zdalnie Czesia
Harasimowicz, która nadesłała list expresowy do uczestników oraz dzwoniła w
trakcie jego trwania. Dziękujemy Ci Czesiu - my także Cię kochamy i
pamiętamy o Tobie. W trakcie spotkania u Felka w imieniu Kolegium
Organizacyjnego Henryk Kaczmarczyk powitał wszystkich i przedstawił nasze
plany i dotychczasową działalność. Uczestnicy spotkania, którzy nie mieli
kontaktu z „Błyskawicą Wspomnień” dostali część publikacji i materiałów, które
aczkolwiek zdekompletowane mogą być im b. przydatne np. adresy, nazwiska,
wiersze itp. Wspominano, oglądano zdjęcia z ostatniego spotkania oraz
fotografie i materiały nadesłane przez Czesię Harasimowicz. Raz jeszcze
uzgodniono, że w dniu 4 czerwca 1994r. spotykamy się w Tanowie o godz.
10.00. Po tej tzw. części oficjalnej Krysia Konti zaprosiła wszystkich
przybyłych do kawiarenki znajdującej się w tym samym budynku. Państwo
Kudelscy zadbali o to by niczego nie brakowało z jadła i napojów. Były tańce i
wspomnienia. Niektórzy spotkali się po imprezie w swoich domach. Wieczorem
po imprezie dzwoniła Hania Gawer, która w tym czasie przebywała w
sanatorium.
DAR SERCA
Otrzymujemy
sygnały
dowodzące,
że
niektórzy
b.
wychowankowie lub ich rodziny utrzymują kontakt z naszym Domem Dziecka
np. pomoc konserwatorska- zakład dźwigowy prowadzony przez brata męża
Czesi Harasimowicz, pomoc finansowa udzielana sukcesywnie przez Jakuba
Moszkowskiego. Zbyszek Goch poinformował nas, że zorganizuje wieczór
wigilijny dla dzieci z naszego Domu z udziałem artystów ze Szkoły Muzycznej,
której jest dyrektorem. Szkoła zafunduje również paczki świąteczne dzieciom.
Klara Fijałkowska zamierza zorganizować bal karnawałowy z udziałem
dzieci z naszego Domu. Kto następny zapraszamy wszystkich b.
wychowanków - ludzi wielkiego serca i ... możliwości, tych wszystkich, którym
nie jest obojętny los naszej tanowskiej rodziny. Pomagając im spłacamy
dług zaciągnięty w przeszłości. Oczekujemy na dalsze informacje o tych, którzy
włączyli się do kręgu ludzi wielkiego serca.
Kolegium Organizacyjne
36
SPOTKANIA PO LATACH
W sobotę 2 kwietnia 94r. niespodziewaną i miłą wizytę Henrykowi
Kaczmarczykowi złożyli Wardakowie: Tadziu z małżonką oraz Wiesia z mężem
(od kilku lat mieszkający w Niemczech). Rodzeństwo Wardaków nie widziało się
z sobą ponad 20 lat. Wszyscy udaliśmy się następnie do p. Szponarów. Niestety
nie skorzystał z zaproszenia zawiadomiony telefonicznie o przyjeździe jego
rówieśników - Jurek Kaszewski, mimo potwierdzenie swego przyjścia na
to spotkanie. Wszyscy zadeklarowali swój udział w tanowskim spotkaniu.
5 kwietnia 94r. (w drugi dzień Świąt Wielkanocnych) udali się wspólnie do
Tanowa: H. Kaczmarczyk oraz Jadzia Walkowiak wraz z mężem i 8 letnim
Damiankiem. Pomysłodawca wycieczki Marian Rokicki - mąż Jadzi spełniał nasze
każde życzenie, podwożąc nas wszędzie tam gdzie sobie życzyliśmy. Odwiedziny
nasze i spotkania dotyczyły także przygotowań do Zjazdu w dniu 4 czerwca br.
Potwierdziliśmy
rezerwację
sali
w Remizie Strażackiej, którą dysponuje
Krajewski. Jadzia Walkowiak, nie była w Tanowie od 1962r. a H. Kaczmarczyk
od 1982r. Odwiedziliśmy rodzinę Zientarskich, Czarneckich oraz panią Apolonię
Smolińską i panią Krysię Ławniuk. Uzyskaliśmy kilka adresów i kontaktów z
nauczycielami i wychowawcami z Tanowa.
6 kwietnia H. Kaczmarczyk odbył rozmowę telefoniczną z panem
Zawieruchą
Stefanem,
którego zaprosił w imieniu Kolegium
Organizacyjnego na nasze spotkanie po latach w dniu 4 czerwca w Tanowie. Pan
Stefan pamięta b. dokładnie ten okres i nas wszystkich - podkreślił, że były to
najpiękniejsze lata w jego życiu. Zamierzamy zachęcić Go do napisania
własnych wspomnień, które zamieścimy w Biuletynie.
Jak informuje Czesia Harasimowicz w ostatnim okresie udało jej się
nawiązać korespondencję z Zakrzewską Ireną zam. w Niemczech oraz z
Wołczyńską Teresą zam. w Elblągu. Bez odpowiedzi pozostały jak dotąd jej
listy wysłane do: Zosi Jastrzębskiej, Klary Fijałkowskiej i Basi Necław.
37
II Zjazd b. wychowanków P.D.Dz. w Tanowie (4.06 ÷ 5.06.1994r.) i nasze
pozjazdowe kontakty
Z dziennikarskiego obowiązku i co tu ukrywać - dumy i radości jaka nas
rozpiera odnotowujemy w tym miejscu, iż to historyczne wydarzenie dokonało się
mimo ogromnych przeszkód i trudności organizacyjnych. Szczegółowo przebieg II
Zjazdu, jak i inne materiały zamieszczamy w specjalnym Zeszycie nr 6 Biuletynu.
Ponadto wykonano wiele zdjęć, które zostaną umieszczone
w odrębnym
albumie fotograficznym. Klara Fijałkowska i p. Alpińscy wykonali film video,
który będzie w depozycie Kolegium Organizacyjnego.
Jeśli wreszcie otrzymam tę upragnioną kasetę, to znowu nastąpi ożywienie
naszych spotkań. Wielu z nas będzie chciało z pewnością obejrzeć ją zbiorowo.
Przypomnę, że na ogółem 72 osoby uczestniczące w Zjeździe 29-ciu to byli
wychowankowie, którzy przyjechali wraz ze swoimi rodzinami. Było kilku
wychowawców, nauczycieli i przyjaciół Domu Dziecka w Tanowie z tamtego
okresu. Niestety nie wszystkie osoby, które potwierdziły swój przyjazd, a nawet
dokonały wpłaty wpisowej na cele zjazdowe mogły przyjechać np. Krysia Konti,
Tadziu Wardak, Wacek Jastrzębski. Dziękujemy Im za ich pieniążki i pomoc
w realizacji naszego wspólnego przedsięwzięcia. Wiesia Wardak była tylko w kościele i
zaraz po mszy wyjechała. itd. itd. Tak
więc
mimo absencji malkontentów
szczególnie tych młodszej generacji, z których wielu nawet nie znam - II Zjazd, który
przeszedł już do historii był imprezą naprawdę udaną i dostarczył nam wielu
radosnych i niezapomnianych przeżyć.
Niestety nie wszystko co zamierzaliśmy udało się zrealizować w pełni.
Np. nie powołaliśmy Rady Programowej oraz nie udało nam się zorganizować
drugiego spotkania pozjazdowego w Szczecinie. Część z nas odwiedzała się
jednak prywatnie. W niedzielę np. kilka osób było u Felka Masnego, a we
38
wtorek miłe spotkanie odbyło się w moim domu z udziałem p. Janowiczów
(Cz. Harasimowicz) i p. Rokickich (J. Walkowiak).
Odwiedził mnie również Julek Kończyc, który wcześniej był również u
Basi Necław i ma zamiar odwiedzić Jastrzębskich. Widziałem się z Klarą
Fijałkowską, z którą byłem nawet na piwie bo upał był tego dnia ogromny. Klara
zorganizowała pod koniec czerwca br. piękną imprezę dla dzieci z Domu
dziecka w Tanowie w Restauracji „Imperium” w Szczecinie - dyskoteka,
konkursy, występy itd. W tym
czasie odbyłem również wiele rozmów
telefonicznych z osobami, które nie uczestniczyły w Zjeździe oraz uczestnikami.
Dwukrotnie odwiedziłem Ciocię Niusię oraz Felka Masnego po Jego powrocie z
sanatorium. Widział się On dwukrotnie w Kamieniu Pom. z Hanią Gawer.
Spotkania o różnym charakterze odbywały się jeszcze przez następne tygodnie
czerwca a nawet lipca. W sierpniu br. planujemy kameralne spotkanie w
Tanowie na sygnał Krysi Konti, która nie mogła uczestniczyć w Zjeździe
gdyż przebywa za granicą. Przy okazji doręczania zdjęć ze Zjazdu widziałem
się z wieloma innymi osobami, które wyniosły bardzo miłe wrażenia ze Zjazdu i
obiecały obowiązkowo przyjechać w roku przyszłym tj.3 czerwca 1994r.
W
czerwcu
zorganizowaliśmy
spotkanie
nad
Jeziorem
Szmaragdowym w Szczecinie Zdrojach. Była pieczona kiełbaska i inne
atrakcje. Oglądaliśmy zdjęcia ze Zjazdu. W spotkaniu uczestniczyli: Jadzia
Walkowiak z Mężem, Zosia Prokopczuk
39
i Miecia Sokół
- obie z dziećmi, Władzia Zientarska i ja z żoną.
Napływają informacje, że ożywiła się korespondencja między nami.
Terenia Wołczyńska otrzymała listy od: Stasia Alpińskiego, Czesi Harasimowicz,
Julka Kończyca i innych. Kilka listów otrzymała również Czesia itd. Mam
prośbę abyście udostępniali mi te listy. Jest w nich z pewnością wiele
wspomnień jak i wrażeń ze Zjazdu. Chciałbym je zamieścić w naszym
Biuletynie skoro bezpośrednio nie przysyłacie żadnych swoich materiałów do
Zespołu Redakcyjnego.
W czerwcu kilkakrotnie widziałem
Antoniukiem oraz raz ze Zbyszkiem Gochem.
się
również z Jurkiem
15 lipca była w Szczecinie Hania Gawer, ale nie doszło do spotkania u
Felka mimo telefonicznych uzgodnień. Chciała bardzo skopiować sobie film ze
Zjazdu, ale niestety nie jest to jeszcze możliwe, gdyż sam go nie posiadam.
40
W lipcu był u Alpińskich Paweł Drewniak, który przy okazji dostał od
nich kopię filmu video z naszego Zjazdu. Po nim otrzymała film Czesia
Harasimowicz. Moja kopia gdzieś błądzi po kraju i jeszcze nie dotarła do
Szczecina. W lipcu na zaproszenie Jurka Szczygła był w Mrzeżynie (nad
morzem) Stasiu Szponar z rodziną. Wcześniej Jurek Szczygieł był z córką u p.
Szponarów. Jurek dzwonił również do mnie zapraszając do siebie w sezonie
i po również. Być może odwiedzimy obu braci jesienią.
Również w lipcu dzwoniłem do Wiesi Wardak, która przepraszała, za
swój przedwczesny wyjazd w trakcie Zjazdu - miała jakieś b. ważne powody.
Bardzo sympatyczne kontakty telefoniczne utrzymuję ostatnio również z Halinką
Józwik.
Nadal
w
stałym
kontakcie telefonicznym jesteśmy z Czesią
Harasimowicz i Jej wspaniałym małżonkiem - Jurkiem, który w międzyczasie
napisał kilka przepięknych utworów o Zjeździe i dedykowanych specjalnie
niektórym jego uczestnikom oraz nam wszystkim. Utwory te zamieszczamy w
Zeszycie nr 6 naszego Biuletynu.
Henryk Kaczmarczyk
41
Radosna wiadomość:
Pani EWA THAIL – FIJAŁKOWSKA NA SZCZĘŚCIE
żyje !!!
Popełniliśmy fatalny błąd umieszczając Panią Ewę Thail Fijałkowską
na
liście
zmarłych.
Dzięki
pomocy państwa Filipiaków, których
odwiedziłem w dniu 6.08.94r. udało mi się odnaleźć i nawiązać kontakt z
naszą byłą wychowawczynią i kierowniczką - Panią Ewą THAIL Fijałkowską.
Uważałem dotąd, że córka Pani Winczewskiej nazywa się Ewa Fijałkowska
i w wykazie adresowym zamieściłem Ją pod tym właśnie nazwiskiem
tyle tylko, że bez adresu. Tymczasem od Niej samej dowiedziałem się, że
nazywała się zawsze THAIL, a nie Winczewska. Zmarła natomiast przed
dziesięcioma laty mama Pani Ewy - Krystyna Winczewska b. księgowa w
Naszym Domu.
Tytułem zadośćuczynienia złożyłem Pani Ewie THAIL wizytę w dniu
9.08.94r. i wręczyłem Jej nasz Biuletyn „Błyskawica Wspomnień”. W tym
samym dniu złożyły państwu THAIL wizytę Stasia i Krysia Konti, które kiedyś
utrzymywały z Nią b. ścisły kontakt zarówno w czasie pobytu w Domu Dziecka,
jak i po usamodzielnieniu. Pani Ewa cieszy się dobrym zdrowiem - wzrok jej co
prawda nie jest najlepszy ale trzeba przyznać, że wygląda b. korzystnie (jest
dość tęga i wysoka), energiczna i b. elokwentna. Jej rude włosy (tym razem
42
malowane) nie zmieniły swego koloru. Podobnie również się czesze. Bardzo
żałowała, że nie mogła być z nami również w tym dniu Jej córka Grażynka,
która mieszka gdzie indziej. Mąż Grażynki jest marynarzem - mają jedną córkę.
Otrzymałem od Pani Ewy kilka cennych dla nas zdjęć.
Co prawda, nie obiecała stałej współpracy w redagowaniu Biuletynu a
jedynie spróbuje dokonać pewnych korekt zauważonych nieścisłości i błędów. Mam
nadzieję, że po głębszej lekturze zmieni zdanie i zechce zamieszczać w naszym
Biuletynie również i swoje materiały. Pani Thail zapewniła, że jeżeli zdrowie pozwoli to
chętnie będzie uczestniczyła w naszych spotkaniach. Jak oświadczyła, nie
utrzymywała od kilku lat z nikim kontaktu ale jeszcze na początku 1990 roku kilku z
nas (w tym Stasia Konti i Andrzej Smoliński) widzieli się z Nią.
Mówią, że uznanie osoby żyjącej za zmarłą wróży tej osobie długie życie,
więc wypada nam przepraszając raz jeszcze życzyć Pani Ewie aby ta przynajmniej
prognoza spełniła się.
Henryk Kaczmarczyk
43
SIERPNIOWE SPOTKANIE W TANOWIE
Z KRYSIĄ KONTI - NIE ODBĘDZIE SIĘ !
Niestety, nie odbędzie się wyczekiwane od kilku tygodni nasze
spotkanie z Krysią Konti w Tanowie.
Krysia co prawda przyjechała z Niemiec, ale tylko na kilka dni i nie
mogła pozostać do soboty tj. do 13.08.br. - termin najbardziej dogodny na
takie spotkanie. Mama Jej męża jest b. ciężko chora, a i on sam zerwał sobie
mięsień u nogi i z trudem poruszał się.
W niedzielę wraz z Jadzią Walkowiak i Jej mężem - Marianem
złożyliśmy wizytę państwu Kudelskim (tj. Krysi Konti i Jej mężowi), którzy
przebywali u Stasi Konti. Kilka wieczornych godzin spędzonych w ogródku
przy domu minęło b. szybko. Mąż Krysi - Zygmunt Kudelski obiecał pomoc w
pozyskaniu kamienia na tablicę, którą chcemy wmurować na ścianie naszego
Domu. Krysia zapowiada swój przyjazd w przyszłym roku tj. 3 czerwca 1995r.
Henryk Kaczmarczyk
WYSTARTOWAŁA DŹWIĘKOWA SZTAFETA!
i
Jej
Informujemy wszystkich o pięknej inicjatywie Czesi Harasimowicz
małżonka Jurka Janowicza, którzy w połowie lipca
1994r.
44
zapoczątkowali wydawanie dźwiękowej wersji „Błyskawicy Wspomnień”.
Pierwsze Ich nagranie jest wiązanką piosenek od 1950r. do chwili obecnej w
wykonaniu Czesi. Piosenki przeplatane są Jej refleksjami pozjazdowymi i nie
tylko. Natomiast na drugiej stronie znajdują się wiersze nagrane przez ich autora
- Jurka Janowicza poświęcone naszemu Zjazdowi i co niektórym jego
uczestnikom. Również i te wiersze poprzedzane są refleksjami bądź wyjaśnieniem
autora.
Jak się dowiadujemy, ukazała się druga kaseta tychże autorów ale
niestety zaginęła na poczcie w drodze do Felixa. Strata jest tym większa, że był
to oryginał a kopii nie wykonano wcześniej.
Mamy nadzieję, że dotrze do wszystkich zainteresowanych pierwsza
kaseta. Natomiast co do drugiej to apelujemy do autorów aby nie zniechęcali się i
opracowali podobną a nawet lepszą od tej, która zaginęła.
Wszyscy
zainteresowani
uzyskaniem
dźwiękowej
wersji
„Błyskawicy” mogą ją wypożyczyć od Henryka Kaczmarczyka i otrzymać na
własność po skopiowaniu.
Pragniemy
wraz
z
pomysłodawcami
tej formy naszego
kontaktowania się zachęcić wszystkich do realizacji własnych nagrań
zawierających wspomnienia, wiersze i piosenki z tamtych lat. Dystrybucją kaset
wśród b. wychowanków naszego Domu będę zajmował się osobiście po ich
otrzymaniu.
SZCZĘŚLIWY FINAŁ ZAGINIONEGO NA POCZCIE FILMU VIDEO
WYSŁANEGO W LIPCU PRZEZ MIRECZKĘ ALPIŃSKĄ NA ADRES
KOLEGIUM ORGANIZACYJNEGO.
Widocznie pomogły modlitwy Czesi Harasimowicz o odnalezienie
zaginionej kasety z filmem dokumentującym nasz Zjazd w dniu 4 czerwca 94r.
Ponad półtora miesiąca minęło od nadania z Zabrza przesyłki zawierającej kasetę
z nagranym filmem. Gdy zwątpiliśmy już w jej odnalezienie ratując się kasetą
otrzymaną od Czesi, zupełnie nieoczekiwanie w dniu 5 września otrzymałem
zaginioną przesyłkę. Nic to, że zamiast paczki był to list polecony nadany nie z
Zabrza ale ze Szczecina w dniu 3 września br.! Być może zawłaszczyciel
naszego filmu okazał się człowiekiem wrażliwym i sumienie nie pozwoliło mu
skasować nagrania i zatrzymać tę tak dla nas bezcenną kasetę. Dziękujemy Mu
za to i przebaczamy z całego serca za chwilę pokusy jakiej uległ. W przesyłce
była nawet wypełniona ankieta Stasia Alpińskiego i karteczka od głównego
montażysty, reżysera i filmowca - Mireczki Alpińskiej. Film, który otrzymałem
jest znacznie lepszej jakości od otrzymanego od Czesi co pozwoli niektórym z
nas na uzyskanie dość czytelnej kopii jeśli będą mieli takie możliwości.
Posiadamy teraz dwa filmy , więc postaramy się aby szybciej
upowszechnić je wśród uczestników Zjazdu. Nadal nie dotarła druga przesyłka
zawierająca kopię filmu, którą wykonała ponownie na własny koszt zrozpaczona
Mireczka Alpińska.
Ponieważ była ona nadana jako polecona co jest podobno zabronione,
szans na jej odzyskanie raczej nie mamy, chyba że znowu kolejny zawłaszczy-
45
ciel okaże się człowiekiem wrażliwym i wspaniałomyślnym. Cieszmy się jednak
tym co już mamy i nie liczmy raczej na zbyt wiele. Los i tak okazał się dla nas
łaskawy.
Henryk Kaczmarczyk
46
Wycieczka w przeszłość
Zamysł
tej
wycieczki powstał w trakcie oglądania cudownie
odnalezionego filmu video z naszego Zjazdu w dniu 18.09.94r. u mnie w domu.
W pokazie uczestniczyli: Jadzia Walkowiak z mężem Marianem i ich
synek Damianek oraz ja z żoną Terenią oraz Stasiu Szponar. Dołączył do nas
Józek, który wykonywał zdjęcia podczas Zjazdu. Wówczas to mimochodem
wspomniałem, że tak wiele chciało-by się zobaczyć „na spokojnie”, niemal
intymnie lecz na to nie starczyło już czasu. Już na drugi dzień w trakcie rozmowy
z Jadzią Walkowiak zasugerowała Ona możliwość zrealizowania tego naszego
pragnienia.
- Oczywiście wymagało to tylko akceptacji głównego sponsora
wycieczki tzn. małżonka Jadzi - Mariana. Zgodził się bez wahania, przystąpiłem
do czynności organizacyjnych. Powiadomiłem wszystkie osoby w Tanowie, które
zamierzaliśmy odwiedzić tj. Halinkę Kozę i Władzię Zientarską, oraz panie:
Krysię Ławniuk i Janinę Czarnecką. Ponadto zawiadomiłem panią Młynarczyk
Urszulę - Lipską (b. wychowawczyni maluchów), która nie omieszkała
zawiadomić o naszym planie również swoje koleżanki a nasze
b.
wychowawczynie: panie Marię Witkowską - Walerczyk i Mieczysławę
Kołodziejczyk - Kryś. Wszystkie panie miały spotkać się z nami o godz. 12-tej u
państwa Czarneckich. W kilka godzin później na propozycję pani Janiny
przełożyliśmy spotkanie u nich na późniejsze godziny popołudniowe. Niestety
nie udało mi się o tym powiadomić już zaproszonych pań wychowawczyń.
Gdy powiedziałem Felkowi Masnemu o naszym planie, zaproponował
abyśmy także zabrali Go z sobą. Porozumiałem się w tej sprawie z Jego
Małżonką p. Marią, która zadeklarowała nawet pomoc w przygotowaniu Feliksa
do tej wycieczki.
O wszystkim była również informowana na bieżąco Czesia
Harasimowicz, która przeżywała to tak jakby sama miała wziąć udział w naszej
wyprawie. To Ona zasugerowała abym upewnił się wcześniej co do aktualnego
stanu zdrowia naszego Brata Losu zasięgając informacji w tej kwestii u pani
Marii. Czesia prosiła mnie również abym wszystkich spotkanych naszych
wychowawców, nauczycieli, wychowanków i przyjaciół serdecznie ucałował i
pozdrowił od Janowiczów co zresztą dokładnie spełniłem, przekazując przy
okazji małżonce komendanta wiersz Jurka Janowicza napisany specjalnie dla
Komendanta Straży Pożarnej w Tanowie.
W niedzielę o godz. 9-tej przyjechali po mnie państwo Rokiccy tzn.
Jadzia Walkowiak ze swoją rodziną. Uprzedziłem telefonicznie Felka o
wyjeździe aby był przygotowany i ok. 9.30 byliśmy pod Jego domem.
Już w drodze zaczęły się wspomnienia i wzajemne sprawdzanie co kto
zapamiętał np. Jadzia zapytała - jakie było ulubione ćwiczenie gimnastyczne pana
Smolińskiego ? - oczywiście „pajac” co zresztą sam zabawnie zawsze
demonstrował a następnie zwykle polecał wykonać trzy okrążenia wokół
budynku. Tak, te ćwiczenia z Nim były jeszcze najsympatyczniejsze dla nas bo z
panią Kazią gimnastyka poranna wyglądała zupełnie inaczej. Felkowi wyraźnie
47
dokuczały w czasie jazdy głośna muzyka i dym z papierosa co zostało
uwzględnione przez Mariana. Gdy rozmowa zeszła na temat papierosów
Feliksowi przypomniało się, że też kiedyś palił papierosy szczególnie w wojsku
ale dość szybko porzucił ten nałóg. Przejeżdżając Głębokie zobaczyliśmy nowy
kościół - kiedyś nie było tam kościoła w ogóle przypomnieliśmy mimochodem
ten fakt. Przy szosie stoi teraz wiele nowych domków w miejscu gdzie kiedyś był
tylko las.
Skręciliśmy na Bartoszewo. Przejechaliśmy obok miejsca gdzie
niegdyś był grób żołnierza radzieckiego, ozdobiony hełmem z czerwoną gwiazdą.
Miejsce to było otoczone swoistym kultem.
Stanęliśmy przy maleńkiej tak nam znanej „plaży” nad bartoszewskim
jeziorem. „Na tym wzgórku siedzieli zawsze Ci którzy nie pływali a te drzewa,
które dzisiaj są tak potężne wówczas były wielkości krzewów” - przypomniał
Felek. Podeszliśmy nad samo jezioro, które Felek jak twierdzi przepływał
niegdyś wpław. Wydało nam się to teraz bardzo łatwe gdyż drugi brzeg jest
obecnie w zasięgu rzutu kamieniem.
Próbowaliśmy ustalić miejsce gdzie znajdował się „pałac”, będący
niegdyś bazą myśliwych. Służył on Niemcom do celów rekreacyjnych. - Stromy
dach pałacu, dla nadania mu swoistego stylu kryty był trzciną. Salę na dole
zdobiły piękne filary.
Jeszcze kilka lat po wojnie był tam na parterze długi stół na kozłach,
ławy i kominek. Na belkach stropowych zamieszczone były wizerunki zwierząt
co mogło uzasadniać nazwę - „pałacyk myśliwski” jak go do dzisiaj nazywają
niektórzy mieszkańcy Tanowa. Wystrój jego wnętrz był wspaniały. Wokół domu
były tarasy z piaskowca. W piwnicach przechowywano wino o czym świadczyły
ściany z otworami na butelki. Na górnym piętrze mieściła się sala balowa - były
tam przepiękne malowidła. W pobliżu pałacu stał piętrowy domek w którym
prawdopodobnie mieszkała służba pałacowa. Nieco dalej (ok. 500 m) rozciągał
się duży sad wzdłuż którego stały też podobne domki. Była tam nawet gorzelnia
gdzie podczas manipulowania przy zbiornikach
bądź
libacji
polegli
„chwalebnie” żołnierze radzieccy. Szabrownicy z Tanowa znajdowali podobno
w pobliżu za-kopane skrzynie z dywanami i sprzętem pałacowym.
W ciągu kilku lat po wojnie rozebrane zostały płyty z piaskowca,
kaloryfery i rury kanalizacyjne. Nie oparły się nawet mury pałacu rozebrane
przez osoby potrzebujące cegieł do stawianych później masowo w Tanowie
domków.
Z Bartoszewa dojeżdżał niegdyś do Szkoły Podstawowej w Tanowie
Tadziu Pudło. Niedaleko było pole Pyclika - leśniczego, którego córka miała na
imię Zosia. Pyclikowie mieli dużo dzieci. Żona Pyclika była siostrą Chruściela z
Tanowa.
- Dojeżdżając drogą leśną do Tanowa mijaliśmy domy w których
mieszkali niegdyś: Orłowski, Ratajski, Ruchocka, Pankonin. Przybudówkę
willi, w której mieszkała min. pani Kazia Kiereś budował Felek Masny i
Adam Duchnicz.
48
Mieszkali zresztą w tym pokoiku zanim przeszli do Domu Młodzieży.
Za stołowanie się w Domu Dziecka Felek przez kilka lat płacił. Przejeżdżając
koło Naszego Domu minęliśmy domek pana Mamijewa – kozaka, jak go
nazywaliśmy. Był to były białogwardzista w randze oficerskiej, który opowiadał
nam arcyciekawe historie o swoich walkach nad Donem, czy gdzieś w Rosji.
Marian chcąc oszczędzić Jadzi trudu wchodzenia na „górkę” gdzie
niegdyś stała strażnica, podjechał prawie na jej wierzchołek. Prawe zbocze
pagórka od strony Domu porośnięte jest obecnie drzewami - nawet śladu nie ma
tu wrzosów i naszych placów zabaw. Pozostał rów (okop) wokół strażnicy,
służący żołnierzom do obrony posterunku przed ewentualnym atakiem band
itp. Betonowe fundamenty wieży wartowniczej przypomniały nam tę
konstrukcję na którą wchodziliśmy tyle razy i skąd roztaczał się wspaniały widok
na okoliczne lasy i pola.
Żołnierze strzelali z wierzy niejednokrotnie do zajęcy korzystając
z amunicji kupowanej od wopistów jak opowiadał pan Janusz Czarnecki
obecnie pracujący w Domu Dziecka jako palacz. WOP-iści jak się okazuje nie
byli rozliczani z amunicji. Żołnierze z posterunku obok naszego Domu mieszkali
początkowo w willi, zajętej później przez państwo Lechowiczów. Dwa strzały
wartownika z wieży oznaczały alarm. Gdy dowództwo uznało, że jest to zbyt
daleko zbudowano na górce przy wieży barak - strażnicę. Gdy przyszedł do
pracy w naszym Domu pan Antoni Smoliński
49
pomieszczenie to zostało przeniesione na teren Domu Dziecka.
Spełniał on różne funkcje począwszy od sali sportowej gdzie trenowano i grano
w ping-ponga aż po miejsce gdzie chowano kury.
W strażnicy żołnierze w pierwszym okresie mieli często suchary,
które były naszym rarytasem. Żołnierze przychodzili do nas po wodę oraz kąpali
się w łaźni Domu Dziecka.
Felek z Marianem szukali wokół grzybów i oglądali teren po drugiej
stronie. Las ten w latach 50-tych strawił wielki pożar a dziś nawet śladu nie ma,
że coś takiego miało miejsce. Jeszcze większy pożar lasu w Dobieszczynie
przypomniał Felek. Czarno od dymu było nawet w Tanowie, którego mieszkańcy
pomagali w akcji gaszenia pożaru. W czasie pożaru szczególnie niebezpieczne
były wówczas wybuchy niewypałów.
Z Jadzią i Damiankiem zeszliśmy na dół i skierowaliśmy się w stronę
„Sekwany” czyli rowu, do którego spływały niegdyś ścieki z naszego Domu.
Obecnie tylko niewielkie zagłębienie terenu potwierdziło, że to było właśnie w
tym miejscu. Jadzia bezskutecznie szukała krzewów czeremchy, która tak
intensywnie tu niegdyś pachniała. Przypomniała sobie za to następującą
piosenkę o krzewie czeremchy:
Kwitnie czeremcha
Kwitnie już czeremcha
Już zapachniał bez
Na nieszczęście moje
Na strumienia łez.
Po ogrodzie chodzę sam
To spojrzę tu, to spojrzę tam
Ale jak swą miłą
Wśród kwiatów znaleźć mam.
Bzie, czeremcho hejże, hej
Nie ukrywaj miłej mej
Nie ukrywaj Jej...
Przerwała śpiew gdy ujrzała leżącą gałąź drzewa liściastego. „
Takie samo jak to, które rosło po oknami naszego Domu” - zauważyła. Jadzia
przypomniała sobie jak przy „Sekwanie” rozstrzeliwano Lorda i Pikusia. Była
tego świadkiem - „Lorda nie mogli zabić a Pikuś spojrzał tylko na niego i padł
od jednej kuli”.
Wróciliśmy na „górkę” zbierając grzyby i snując dalsze wspomnienia.
O Frącikach, których jak twierdził Felek było siedmiu. Stasiu Frącik miał
córkę Jolę a jego siostra Marysia Waszczuk miała syna Sylwestra. Jeden z braci -
50
Adam, który nie był w naszym Domu miał żonę Irenę zaprzyjaźnioną wcześniej
z jego siostrą Marysią. Zanim się rozwiedli to z tego związku urodziło się troje
dzieci. Irena wyjechała do Francji i obecnie po wyjściu za mąż nazywa się
Waloszek. Korespondowała z stamtąd z Felkiem.
Na chwilę wpadliśmy do państwa Krajewskich. Chcieliśmy przekazać
Józkowi Krajewskiemu osobiście wiersz napisany dla niego po naszym
spotkaniu pt. „Komendantowi Ochotniczej Straży Pożarnej w Tanowie...” oraz
porozmawiać na temat przygotowań do kolejnego naszego spotkania w dniu 3
czerwca 1995r. Niestety zastaliśmy tylko jego małżonkę, której przekazaliśmy
wiersz i zdjęcie ze Zjazdu. Jak powiedział nam potem pan Janusz
Czarnecki, który obecnie jest palaczem w naszym Domu - świetlica w Remizie
Strażackiej jest zawsze do naszej dyspozycji w każdą pierwszą sobotę czerwca.
Takie
zapewnienie
otrzymał
bowiem bezpośrednio od komendanta
Krajewskiego.
W drodze do Haliny Kozy, mieszkającej niedaleko pani Krysi Ławniuk
ktoś przypomniał, że koło Zientarskich mieszkali Przybylakowie, z których
Halina i Janka chodziły do jednej klasy z Jadzią Walkowiak - być może mają one
jakieś pamiątki z naszego Domu.
Halina nie została jednak powiadomiona wcześniej o naszej wizycie o
co prosiłem jej sąsiadów telefonicznie. Wyszła po raz drugi za mąż za Polskiego
z Tanowa. Po krótkiej rozmowie Halina skorzystała z propozycji Jadzi i udała się
razem z nami do pani Krysi Ławniuk. Pani Krysia od kilku lat po owdowieniu
sama wychowuje czternastoletniego syna Grzegorza. Drugi syn - Marcin wkrótce
idzie do wojska. Razem z nią mieszka córka z mężem i dzieckiem. Przyjęła nas
bardzo gościnnie. Znakomite było ciasto i herbatka, którą nam podała do stołu.
Pani Krysia zapamiętała Felka gdy jako żołnierz przyjechał na
przepustkę w czerwonym berecie no i oczywiście jego ciemną czuprynę, której
ta obecna siwa i bardzo przerzedzona w niczym nie przypomina tamtego
komandosa.
W
rozmowie wspominaliśmy dawnych naszych znajomych i
przyjaciół. W Tanowie mieszka Zosia Poświata - koleżanka Ani Gawer. Córka
milicjanta Babińskiego jest obecnie nauczycielką w miejscowej szkole. Koło
Poczty mieszkał Omasta - rówieśnik Felka. Padały nazwiska: Anka Kundzic z
Tanowa - rówieśniczka Jadzi, Gober Henryk, który przyjechał ze Szwecji i miał
wówczas siostrzyczkę Annę - dojeżdżali ze Starego Leśna. Przypomniano, że
Heniek Sakwa był bardzo uzdolniony z matematyki.
Podczas oglądania zdjęć z naszej Kroniki padały różne inne nazwiska
osób związanych z naszym Domem jak np. Maria Ceniuch, Zosia Gierczak.
Kucharka z Pilichowa miała syna Andrzeja. Również stamtąd
pochodziły siostry Ela i Basia Wierzchowskie, które były w grupie
przedszkolnej pani Krysi.
Z Pilichowa dojeżdżali również do szkoły w Tanowie: Ala Osmulska,
Teresa Starowicz, Lodzia Strugała, Marianem Ostrowski oraz Jasia Brzezińska.
Dowiedzieliśmy się, że nasz wspaniały ks. proboszcz z Tanowa,
który przepięknie i wzruszająco celebrował mszę św. w intencji żywych i
51
zmarłych uczestników II Zjazdu został przeniesiony do parafii w Trzebieży.
Smutne to również i dlatego, że to właśnie dzięki niemu powstało w Tanowie
po raz pierwszy po wojnie probostwo.
Felek wyjaśnił przy okazji dlaczego ksiądz proboszcz nie przyszedł na
drugą część naszego Zjazdu. - „Gdy zapraszaliśmy go powiedziałem księdzu „może ksiądz przyjść - pijaństwa na pewno nie będzie”.
Pamiętacie - jak buntowaliśmy się kiedyś, że w „bidulcu”, jak nazywali
niektórzy nasz Dom tylko masło i dżem? - zapytała Jadzia.
Bardzo cenne były informacje pani Krysi dot. historii naszego Domu.
Kiedy przyjechała tu z rodziną w 1950r. jako jedenastoletnia dziewczynka
bawiła się z rówieśnikami na terenie przyszłego naszego Domu. Dom ten
wybudowany przed wojną dla młodzieży Htlerjugend – wypis z encyklopedii:
Hitlerjugend, 1926–45 niem. organizacja młodzieżowa NSDAP,
wychowująca młodzież niem. w duchu nazizmu; przywódca B. von Schirach.
W okresie wojny był wykorzystany na szpital czy też lazaret jak
kiedyś mawiano. Świadczyły o tym sterty potłuczonych naczyń z wizerunkami
czerwonego krzyża i wiele opatrunków odnajdywanych w zakamarkach.
Dom ten nie był pogorzeliskiem jak niektórzy mawiają - jeszcze w 1950
roku miał dach i okna co prawda bez szyb. Wszystkie elementy drewniane takie
jak podłogi, futryny i część okien, czyli cała stolarka zostały
później
rozgrabione przez mieszkańców Tanowa i przeznaczone głównie na
podpałkę. Dzieci bały się jednak przebywać w murach tego opuszczonego
domu, gdyż krążyły opowieści, że był tam trup przebitego bagnetem esesmana.
Po remoncie, który zakończył się w 1952r. dom został przywrócony do stanu
pierwotnego.
Miejscowa „autochtonka”, od której
uzyskano
zdjęcie
przedstawiające dom z okresu sprzed wojny miała stwierdzić oglądając go, że
„teraz tak wygląda jak za Niemca”. Wokół domu aż do Bartoszewa było wiele
domków letniskowych podpiwniczonych z basenikami itd. Kształt ich z
zewnątrz przypominał willę p. Lechowiczów czy długo nie zamieszkały domek
Mamijewa po przeciwnej stronie Domu Dziecka. Później mieszkała tam pani
Kowalska - nasza krawcowa z dwiema córkami (jedna miała na imię Lilka) i
synem Wojciechem.
W czasie akcji pozyskiwania cegieł nadleśnictwo w Tanowie, które
czuło się właścicielem tego terenu dokonało rozbiórki domków lub wydawało
takie zezwolenia innym zainteresowanym. Stąd ślad po nich zaginął.
W Tanowie za domkiem Zientarskich był poniemiecki zakład
produkujący margarynę o czym dowiedziała się pani Krysia od Niemki Eryki
Sztajer, która odwiedziła Tanowo ok. dwadzieścia lat temu. Zaraz po wojnie
urządził tam sobie siedzibę Związek Walki Młodych.
Sąsiadką pani Krysi była Stefania Wichurowa, która wsławiła się między
innymi tym, że przygarniała różne opuszczone i ranne zwierzęta. Chowała min.
udomowionego dzika i łabędzia. Była wielką miłośniczką zwierząt stąd ciągle
jej je podrzucano.
Dzieci z naszego Domu chodziły na jej ogród na jabłka czy też na szaber
jak niegdyś nazywano tego rodzaju proceder. Umiała „czytać recepty” i
52
robić zastrzyki. Była to domorosła pielęgniarka, która udzielała rozmaitych
porad i świadczyła rożne inne usługi.
Mówiła o sobie, że była nauczycielką co nie było zresztą prawdą.
Bardziej
prawdopodobne było jednak, że uczestniczyła w Powstaniu
Warszawskim jako sanitariuszka. Zresztą zdaniem pani Krysi to nie było jej
prawdziwe nazwisko. Nie posiadała bowiem żadnych dokumentów. Miała
jedynie zezwolenie na poruszanie się w strefie przygranicznej na inne nazwisko.
W trakcie rozmowy ustaliliśmy, że pierwszym felczerem
sprawującym opiekę nad Domem Dziecka była pani Lodzia. Po niej był felczer
Jerzy Elerowicz, który zmarł w 1958r. w młodym wieku na serce.
Ich następca lekarz Stanisław Zasadziński za dwa lata przechodzi na
emeryturę.
Nieżyjący już Orłowski Bronisław był u nas palaczem miał trzy córki:
Krysię, Halinę i Bogusię. Jego żona - Maria była u nas krawcową.
Pierwszym poczmistrzem w Tanowie był pan Pyclik. Poczta mieściła
się w białym budynku na ul. Szkolnej.
Na poczcie pracował również pan Ratajski. Jego dziećmi były Wiesia,
Leszek i Krysia. W trakcie naszej rozmowy usnął na tapczanie zmęczony i
chyba trochę znudzony Damianek.
Pani Krysia żegnając się z nami wyraziła wdzięczność za odwiedziny i
zapraszała na następne wizyty w przyszłości.
Pożegnaliśmy się bardzo serdecznie z Ciocią Krysią, jak nazwał Ją Felix
oraz z nie ukrywającą wzruszenia Halinką Kozą i udaliśmy się do Zientarskich.
Pozostawiliśmy pani Krysi do obejrzenia kopię filmu video z
naszego
Zjazdu z prośbą aby umożliwiła jej obejrzenie wszystkim
zainteresowanym.
53
Dochodziła
godz.
14-ta
gdy dotarliśmy do oczekującej nas
niecierpliwie Władzi Zientarskiej. Wraz z mamą Władzi - panią Elżbietą
udaliśmy się na piętro a właściwie adaptowane poddasze, które samotnie
zamieszkuje nasza kochana Władzia.
Na tę okazję upiekła ciasto ze śliwkami oraz dogadzała nam jak tylko
mogła. W trakcie oglądania zdjęć i filmu video zorientowaliśmy się, że nie
zdążymy na 15-tą do państwa Czarneckich. Gdy zadzwoniłem aby Ich o tym
uprzedzić, dowiedzialem się, że oczekiwały na nas również trzy nasze panie
wychowawczynie o których wspomniałem na początku tego opisu. Pani Janina
Czarnecka zgodziła się wskazać im gdzie jesteśmy abyśmy mogli wspólnie
obejrzeć fim. Kiedy więc panie przyszły w kilka minut potem projekcję filmu
rozpoczęliśmy od początku. Wcześniej jednak nasze nowo poznane ciocie
obejrzały Kronikę Fotograficzną.
Rozpoznały wielu wychowanków oraz same siebie również na
niektórych zdjęciach. Przypomniały, że pracę w Tanowie rozpoczęły jako
17- latki po półrocznym kursie. Zanim ją podjęły były ostro egzaminowane przez
panią Elę Lechowicz. Musiały nawet wykazać się znajomością śpiewu itd.
Szczególnie uciążliwa i trudna była obowiązkowa lektura dzieł Marksa i Lenina
nakazana odgórnie i egzekwowana również przez panią kierowniczkę
Lechowicz.
Generalnie oceniły, że pani kierowniczka była bardzo surowa i
wymagająca w sensie dobra dzieci. Trudno było jej się przeciwstawić w
czymkolwiek. „Nie może pani przyjść na dyżur ? - dobrze to ja przyjdę za
panią.” - zwykła mawiać gdy napotykała na tego rodzaju problem z
wychowawcą. Tylko kilka osób z personelu było wtajemniczanych w
54
różne posunięcia administracyjne i pedagogiczne. Spotykali się zawsze w
jednym z pokojów. Dla pozostałych wychowawców pewne sprawy stanowiły
tabu. Nie wolno im było wypytywać dzieci o ich przeszłość i rodziców.
Dzieci same jednak się zwierzały i często panie wychowawczynie płakały
razem z nimi. Pani Miecia Kołodziejczyk obiecała napisać własne wspomnienia
z okresu pracy w naszym Domu.
Przypomniała, że przebywały z dziećmi praktycznie całą dobę. Zdarzyło
jej się nawet raz zasnąć na łóżeczku jednego z maluszków a później wracając
po północy do willi, w której mieszkały pobłądziła w lesie. Nie pracowała z
panią Thail, o której jednak wiedziała, że utrzymywała ona ścisły kontakt z
ówczesnym I sekretarzem organizacji partyjnej w Tanowie.
Zapamiętała ją grającą często na pianinie w świetlicy. Dziwiła się, że
nie pamięta jej Felek Masny, którego widywała gdy odwiedzał nasz Dom. Co
prawda mógł jej nie pamiętać gdyż przebywała zawsze z dziećmi w drugiej
części budynku lub na spacerze. Szczególnie serdecznie wspominały panie
swego kolegę również wychowawcę - Stefana Zawieruchę, który też był
wówczas ich rówieśnikiem. Z panią Marią był na jednym roku w Liceum. Z tego
okresu zachowała nawet wspólne z nim zdjęcie, które nam pokazała. Pan Stefan
robił nawet na drutach oraz haftował. Jego pracę otrzymaną w prezencie,
przechowuje pani Ula Młynarczyk do dzisiaj.
Panie oczekiwały nas znacznie wcześniej u państwa Czarneckich i
były już wyraźnie zmęczone, do tego pani Miecia Kołodziejczyk - Kryś
cierpiała na silny ból głowy a pani Ula Młynarczyk - Lipska śpieszyła się na
umówione spotkanie w Szczecinie. Trzeba było więc przyspieszyć projekcję
pokazując tylko najciekawsze lub najważniejsze fragmenty filmu. Na
zakończenie wręczyłem pani Marii Witkowskiej - Walerczyk specjalnie
opracowaną na tę okazję ostatnią wersję Biuletynu „Błyskawica Wspomnień”.
wkrótce dojdzie do planowanego wcześniej ich spotkania z panem Stefanem
Zawieruchą co powinno wpłynąć na zmianę jego stosunku do nas. Marian podjął
się naprawy koła od wózka Władzi, które wymontował i zabrał do warsztatu.
Nieco spóźnieni bo dopiero po 17-tej udaliśmy się do państwa Czarneckich. W
tym samym budynku mieszka pani Apolonia Smolińska - nasza była intendentka
a żona zmarłego wychowawcy pana Antoniego Smolińskiego. Z informacji
uzyskanej od pani Janiny Czarneckiej wynika, że kontakt z panią Apolonią jest
bardzo utrudniony ze względu na jej słabnącą orientację psychiczną. Wydaje
się, że z jej pamięcią jest również coraz gorzej. Ponieważ był u Niej w tym
dniu podobno Sławek, jej najmłodszy syn mieliśmy zamiar złożyć im wizytę po
obejrzeniu filmu video u państwa Czarneckich.
55
Niestety nasza wizyta przeciągnęła się, więc do planowanego
spotkania nie doszło. Wizyty u państwa Czarneckich są zawsze bardzo
sympatyczne. Każdy z byłych wychowanków Domu Dziecka będąc w Tanowie
pada do Nich choćby na chwilkę. Kiedyś gdy żyła pani Czechorowska oraz pan
Antoni Smoliński nasze drogi schodziły się tam częściej. Dzisiaj za to pani
Janina Czarnecka jakby pragnąc zastąpić nam ich wszystkich stwarza tak
serdeczny nastrój i klimat w swoim domu, że chciało by się bywać u Niej długo i
często. Szczególnie dlatego, że zna niemal wszystkich i w odróżnieniu od nas
tylko Ona nie poddaje się czasowi. Jest nadal urocza i miła. Jej takt i wrażliwość
oraz umiejętność nawiązywania z każdym kontaktu przysparzać musi państwu
Czarneckim samych przyjaciół. Pobyt u Nich jest tym bardziej miły, że i pan
Janusz, który odbywał służbę wojskową na strażnicy koło naszego Domu
przypomina sobie wielu z nas oraz szereg wydarzeń nas dotyczących.
Oczywiście wspaniale czuł się podczas wizyty u państwa
Czarneckich Felek Masny, który najchętniej to pozostał by w Tanowie na
zawsze. W każdym bądź razie co rusz to podkreślał.
Obejrzeliśmy kolejny raz film video ze Zjazdu oraz zdjęcia w albumie
zjazdowym. Szczególnie sobie jednak cenię to, że otrzymałem od pani Janiny
teksty kilku piosenek śpiewanych przez nas niegdyś na różnych uroczystościach i
apelach. Obiecałem Jej, że w rewanżu w najbliższych dniach prześlę państwu
Czarneckim nasz biuletyn.
Wyjeżdżaliśmy z Tanowa znowu z poczuciem niedosytu. Nie
dotarliśmy do tak wielu osób i miejsc, a tu trzeba było wracać. Zapadał zmierzch
gdyż dochodziła godz. 19-ta. Mogły się zdarzyć jeszcze różne niespodzianki
z samochodem a wtedy sprawa nie byłaby prosta zważywszy na pasażerów
Mariana tj. Jadzię i Feliksa oraz małego Damianka.
56
Pani Maria Masny podziękowała nam za zorganizowanie jej
małżonkowi całodziennej wycieczki tak przez Niego upragnionej. Prosiła
abyśmy częściej zabierali z sobą Jej małżonka jadąc w tanowskie okolice. W
tym roku taka inicjatywa z naszej strony nie wydaje się możliwa ale nie
wykluczone, że ktoś z naszej Rodziny Tanowskiej przypomni sobie o swoim
bracie Felku i zabierze Go z sobą na podobną wycieczkę. Serdecznie apelujemy
o to do tych wszystkich, którym nie sprawi to większego problemu. Pamiętajmy,
że oczekuje On nas codziennie nie mogąc samodzielnie opuścić swego pokoju
już od kilku lat. Jego kontakt ze światem może się także realizować poprzez
nasze telefony, których także oczekuje codziennie.
Powrót do przeszłości jest dla Feliksa także powrotem do zdrowia czego
mu przecież najbardziej życzymy.
Dziękuję Ci Marianie za Twą wspaniałomyślność i okazywane
zrozumienie i miłość nie tylko dla swej małżonki ale także dla nas wszystkich, z
którymi poprzez Nią złączył Cię los. Wiem, że możemy zawsze na Ciebie liczyć
ale też chciałbym aby takich jak Ty było więcej w naszej Rodzinie Tanowskiej.
Henryk Kaczmarczyk
57
Świąteczna wymiana życzeń.
Od pewnego czasu obserwujemy rozwijającą się wymianę
korespondencji między członkami naszej tanowskiej Rodziny. Życzenia z okazji
imienin, listy i kontakt osobisty bądź telefoniczny stały się rzeczą normalną.
Tego co jednak nastąpiło w końcu roku ubiegłego, w którym to odbył się nasz
pamiętny Zjazd nikt chyba nie przewidywał. Spełniło się marzenie Felixa, który
w ubiegłych latach przypominał i zachęcał m.in. do takiej właśnie formy
kontaktów między nami.
Z pewnością każdy z Was otrzymał w końcu ub. roku na kartce
świątecznej lub w innej formie np. telefonicznie życzenia od Sióstr i Braci losu.
Np. Czesia Harasimowicz poinformowała mnie, że wysłała życzenia świąteczne
na Boże Narodzenie w 1994 r. do niżej podanych Sióstr i Braci losu:
• c. NIUSIA
• FELEK MASNY
• HENIO KACZMARCZYK
• EDZIO KACZMARCZYK
• WŁADZIA ZIENTARSKA
• STASIU ZIENTARSKI
• M.S. ALPIŃSCY :
• TERESA WOŁCZYŃSKA
• ANIA GAWER
• HALINA JÓŹWIK :
• JULEK KOŃCZYC
• WACEK JASTRZĘBSKI
• KLARA FIJAŁKOWSKA
• PAWEŁEK DREWNIAK
• KRYSIA PASTERNAK
• JADWIGA WALKOWIAK
• JAŚ SOCHACKI
• ANDRZEJ SMOLIŃSKI
• JADWIGA PIWNICKA
• ROMEK KONDRACIK
Natomiast życzenia świąteczne dla Czesi przekazali:
• HALINA JÓŹWIK - o treści:
„...Nim gwiazdka przeminie, święta przeminą
Niech błogosławi Wasz dom
Panienka z Dzieciną.
Niechaj w życie Wasze szczęście i miłość wplata.
Dziś, jutro w Nowy Rok i po wszystkie lata...”
•
•
•
•
•
ROMEK KONDRACIK
WŁADZIA ZIENTARSKA
PAWEŁEK DREWNIAK
JADZIA WALKOWIAK
KRYSIA PASTERNAK
58
• MIRA, STAŚ ALPIŃSCY – o treści:
„... Gdy nadejdzie dzień Wigilii
Gdy już będą miłe Święta
Niech ta kartka Wam przypomni,
Że i o Was ktoś pamięta...”
•
BASIA NECŁAW
„Choć mało napisała, to już jest tak wiele” - stwierdziła Czesia
• c. NIUSIA , która napisała:
Czesiulko, napisałam długi list i wyślę wraz z nagraniem niebawem.
Dziękuję za listy, wiersze czytane (na obu kasetach). Słuchałam, marzyłam,
tęskniłam i popłakałam się. Będziesz miała co czytać. Narazie pragnę przesłać
Wam życzenia. Przy łamaniu opłatkiem będę z Wami, Kochani Moi, sercem,
myślą i duszą. Bardzo Was kocham. c. Niusia
•
•
•
•
•
•
•
JADWIGA PIWNICKA
TERENIA WOŁCZYŃSKA
HENIO KACZMARCZYK
FELUŚ MASNY
KLARCIA FIJAŁKOWSKA
JAŚ SOCHACKI
JULEK KOŃCZYC.
Również i ja otrzymałem dowody pamięci i życzliwości od wielu z
Was. Np. Mira i Staszek Alpińscy wraz z życzeniami prosili abym przekazał
życzenia „...reszcie naszej Wielkiej Rodziny. Wszystkim miłych i pogodnych
świąt oraz dużo zdrowia, bo to skarb.”
Otrzymałem ponadto życzenia świąteczne: z Kołobrzegu od Janka
Sochackiego, z Gubina od Romana Kondracika, ze Szczecinka, od Pawełka
Drewniaka
59
z zapewnieniem, iż niedługo wyśle zdjęcia do Biuletynu, z Czaplinka od
Krysi Pasternak, z Gdańska od Czesi Harasimowicz, która obok refleksji o szybko
przemijającym czasie ma „... cichą nadzieję, że znowu w tym roku w czerwcu
spotkamy się w Szczecinie...
Terenia Wołczyńska na wysłanej z Austrii kartce świątecznej podpisała
się: „siostra losu - Teresa”. Również z Londynu Jurek Szczygieł przesłał na moje
ręce „...życzenia dla wszystkich Tanowiaków z P.D.Dz. Pani Jadwiga Piwnicka z
Radomia życzyła: „W tę Noc Wigilijną, kiedy ponoć spełniają się najśmielsze
nawet marzenia wiele dobrego - przyjemnych, radosnych Świąt i Szczęśliwego
Nowego Roku bez żadnych już trosk i kłopotów. Dowody pamięci otrzymałem
także od Cioci Niusi, której również dedykowałem na tę okoliczność wierszowane
życzenia:
Życzenia świąteczne dla Cioci Niusi Usowicz – wierszem pisane
Spóźnione o całe życie
Serdeczne ślę Cioci słowa
Ty je najlepiej odczytasz,
Która nas łączysz od nowa.
Niechaj w świąteczno-refleksyjny czas
Powrócą twarze i wspomnienia miłe
Byś rozpoznała nie jednego z nas
Gdy przyjaciółką i matką nam byłaś...
Henryk wraz z całą tanowską Rodziną
Wspomnienia Julka Kończyca oraz Cioci Niusi w styczniu 1995r.
Wspomnienia te są luźnym (fragmentarycznym) zapisem rozmowy
stąd mają one charakter nieuporządkowany ale nie to jest przecież tu
najważniejsze.
Wspomnienia C. Niusi:
- „Tak mi żal było budzić dzieci z rana” - wspomina c. Niusia... Wchodziłam
do świetlicy, włączałam radio i siedziałam na schodach oczekując na godzinę pobudki.
- Duchy, kroki po schodach, wezwana milicja w nocy przez panią Lechowicz.
- Intendentem był p. Jerzy Kalis - szczupły blondyn, autochton. Załatwili
sobie pół krowy z Orłowskim. Porąbali mięso i załadowali do beczki. Zrobili to
wówczas gdy był straszny głód i było bardzo ciężko...
- Wtedy odszedł gł. księgowy i Jerzy Kalis.
60
- W dniu imienin p. Eli Lechowicz wszyscy zebrali się w świetlicy oczekując
na życzenia zamówione w „Koncercie Życzeń”. Miała to być jej ulubiona piosenka
„Ty idziesz górą, ja doliną” w wyk. Mazowsza. Niestety, nikt nie opłacił życzeń i ku
ogólnemu rozczarowaniu piosenki dedykowanej nie było...
Wspomnienia Julka Kończyca:
- Obóz harcerski na Bartoszewie.
- Kończyc - właściwe nazwisko Zwoliński. Nazwisko ma po matce. Jego matka była
Białorusinką. Mieszkali koło Łodzi. Matka zginęła na folwarku u bauera.
- Ogłaza Józek został wysłany do Zakładu Wychowawczego...
- Piotrek Wołczyński miał przeciętą wargę.
- Irka przyjaźniła się z Krysią Pasternak.
- Staszek Frącik był w „poprawczaku”.
- Marysia Frącik rąbnęła Julka klamką w brew „krew mnie zalała, narobiłem
krzyku, a ona dostała manto..”
- „Tanowo krótko istniało ale jaka burzliwa jest jego historia. Ten Dom nie miał
szczęścia Szybko umarła Kazia Kiereś,
zmarli także Smoliński i p. Ela Lechowicz. „
- W bunkrze, który na polecenie p. Lechowicz żołnierze wysadzili w powietrze
przechowywałem cukier, który wykradałem gdy Orłowski przywoził prowiant. „Było to
nasze zaplecze schowek.”
- Po szkole chodzili na szaber na jabłka, które chowali w świniarni w sianie.
Zostali za to ukarani a jabłka rozdano na deser dzieciom.
61
- Julek z Rabiegą przytaszczyli ogromny pocisk do „pałacyku myśliwskiego” i
rozpalili ognisko w piwnicy - huk było słychać aż w Domu Dziecka. Były tam ładne
malowidła - ptaszki ...
- Przy drodze do PGR-u był ogrodzony grób żołnierza. Potem okazało się, że to
był grób esesmana...
- Na terenie obecnego Zakładu Specjalnego w Tanowie mieszkał jakiś generał
Niemiecki - „Dąb Firrera” - tabliczka taka długo była umocowana na jednym z dębów
na tym terenie.
- Koszmarem było przymusowe odrabianie lekcji w jednej sali przez wszystkie
dzieci jednocześnie aż do kolacji. Brak miejsca, był hałas i bałagan. Braki miały
zarówno dzieci młodsze jak i starsze.
- Julek swoje spodnie zszywał drutem.
- „Do kina poszedłem w sukience.”
- Rodzice Otty byli b. dobrze sytuowani. Kiedyś zrobili wielką awanturę
widząc go sprzątającego korytarz. Otto umiał b. dobrze mówić po Niemiecku.
Orłowskiego wszyscy się bali „To była wtyczka UB-ecka”. Był naszym
palaczem Miał ogiera do którego każdy bał się podejść. Był jednocześnie
zaopatrzeniowcem i konserwatorem.
- Julek Kończyc zrobił scyzorykiem dziurę w ołowianej rurze w ubikacji.
Było wielkie śledztwo... Orłowskiemu aż piana wyszła na usta. Myślałem, że się
wścieknie. Dopiero jak odszedł Orłowski, to Julek się przyznał do tego, że on to zrobił.
Chciał żeby się wodą oblał.
- W Tanowie Julek Kończyc był tylko dwa lata. Odszedł w 1958 roku.
- Zawsze w niedzielę było ciasto do herbaty.
- Pani Grabowska Maria - intendentka, u której potem mieszkał Felek (w
Szczecinie na ul. Bogusława) bardzo smacznie gotowała.
- Pierwsza kucharka przyjechała ze Szczecina i miała adoratora.
62
WOLNA TRYBUNA (LISTY - OGŁOSZENIA – PROPOZYCJE)
KOMUNIKAT NADZWYCZAJNY !!!
W trakcie ostatniego spotkania u Felka Masnego padła propozycja
odbywania corocznych spotkań na terenie P.D.Dz.. w Tanowie. Będą się one
odbywały w stałym terminie tj. zawsze w pierwszą sobotę czerwca. Nasz
zespól redakcyjny ma zaszczyt zaprosić wszystkich do których dotrze ta
wiadomość na spotkanie (a nie zjazd) na terenie naszego Domu Dziecka w
Tanowie w dniu 04.06.1994r. o godz. 10.00.
A więc zanotujmy w swojej pamięci raz na zawsze, że każdego roku
pierwsza sobota czerwca począwszy od 4.06.1994r. jest DNIEM ODNOWY
NASZEJ OSOBOWOŚCI od 1952r. do dziś !
Oczekujemy Was bez względu na pogodę oraz frekwencję. Program
pobytu improwizować będziemy zawsze na miejscu - demokratycznie. Nie chcemy
bowiem narażać nikogo na koszty związane z udziałem w tym spotkaniu.
Uważamy, że sprawy finansowe winny ograniczać się do kosztów transportu i
ewentualnego skromnego posiłku. Zresztą znajdą się wśród nas sponsorzy, którzy
zrefundują ewentualne inne wydatki konsumpcyjne. Obowiązkowo należy zabrać ze
sobą zdjęcia, korespondencję i inne dokumenty z tamtych lat. Pozwoli to na
wzajemną wymianę zdjęć, dokonanie reprodukcji bądź sporządzenie ksero ważnych
dokumentów w celu odtworzenia zaginionego archiwum Domu Dziecka.
Z A P R A S Z A M Y !!!
KOLEGIUM ORGANIZACYJNE
63
Proponujemy i apelujemy:
Zespół redakcyjny „Błyskawicy” zamierza patronować akcji mającej
na celu rejestrację okoliczności w jakich każdy z nas znalazł się w Domu
Dziecka w Tanowie. Będzie to nasza Biała Księga. Próba rekonstrukcji tak
odległego okresu ma duże szanse powodzenia o ile podejmiemy ten trud wszyscy
solidarnie i bez względu na to czy okoliczności towarzyszące oddaniu lub
skierowaniu nas do tego Domu wydają się nam niezrozumiałe lub mało
znaczące.
Po latach wielu z nas zrozumiało być może więcej stąd prosimy o
podzielenie się z nami także i tymi odkryciami i przemyśleniami dot. własnej
przeszłości. Nikt za nas tego lepiej nie zrobi tym bardziej, że istnieją podstawy
aby przypuszczać, że nasze akta zniszczono świadomie aby nikt nigdy nie dotarł
do prawdy o nas, a także o pewnych ludziach, z którymi los nas związał.
Poprzez zbiorowy wysiłek być może uda się nam dokonać syntetycznego
opracowania na podstawie faktów odtworzonych z pamięci przez każdego z
nas. Po wielu latach mamy prawo znać prawdę, a także do innego spojrzenia
na tamten okres. Uwarunkowania polityczne i społeczne oraz tragedie
rodzinne towarzyszyły każdemu z nas - dzieciom najbardziej i najokrutniej
doświadczonym w powojennej, ponurej historii naszego kraju.
Apelujemy więc do wszystkich b. wychowanków i wychowawców
P.D.Dz.. w Tanowie aby zechcieli odpowiedzieć na naszą propozycję
przesyłając swoje zapiski, dokumenty lub przemyślenia dot. tego okresu oraz
początków pobytu w Domu Dziecka. Nasze najwcześniejsze
wspomnienia
pomogą nam wzajemnie zrozumieć tamten okres historii kraju, którego
ofiarami stali się także wychowankowie domów dziecka. Wspomnienia te będą
sukcesywnie zamieszczane w naszym biuletynie.
Możecie oczywiście zachować anonimowość lub podpisywać się
tylko imieniem bądź pseudonimem. Pamiętajcie, że nastał czas gdy możemy i
powinniśmy dokonać pełnego rozrachunku z naszą przeszłością. Niech
powstanie Biała Księga wychowanków Domu Dziecka w Tanowie.
UWAGA! Każdy z Was może mi pomóc wysyłając swoje wspomnienia
bądź jakąkolwiek relację, zwierzenia, refleksje itp. związane z pobytem w
Domu Dziecka w Tanowie.
Napiszcie mi o tym co Wam się podobało a także i to o czym wolicie
zapomnieć. Najciekawsze i najsmutniejsze przeżycia. Psoty i kary jaki
otrzymaliście. Jeśli pamiętacie zdarzenia dot. naszych „braci losu” to także proszę
o takie relacje. Możecie oczywiście nie podpisywać się lub użyć do tego swego
przezwiska z tamtego okresu. Jeśli to uczynicie to zapewniam wszystkich, że
przyczynicie się do napisania książki o naszym Domu. Nie zwlekajcie do
spotkania w czerwcu w trakcie którego będziecie mogli doręczyć mi wasze teksty
lub opowiedzieć różne zdarzenia z tego okresu osobiście.
Henryk Kaczmarczyk
64
FELIX PROPONUJE !!!
Ze względu na to, że p. Lechowiczowie zajmowali się socjologią
człowieka i polskości proponuję żeby kawałek drogi ich działalności miał
nazwę oraz nasz Dom.
Po przeczytaniu tego Biuletynu zauważyłem, że w stosunku do Pani L.
u wielu z nas tworzyła się świadomość rodzinna, poczucie więzi rodzinnej.
Wielu z nas zwracało się do Niej Mamo lub Babciu. Powinniśmy propagować
aby współcześni wychowankowie domów dziecka zwracali się do personelu
wszystkich stopni per dziadziu, babciu, ciociu, wujku - dodając do tego imię.
Przecież my jesteśmy dowodem tego, że po wielu latach następuje to
samoistnie, bo tak nakazuje kultura i uczuciowość każdego człowieka. Bez
uczuć trudno sobie wyobrazić funkcjonowanie takiego zakładu. Każdy z
personelu ma swój wiek i może mu odpowiadać nazywanie go dziadkiem,
babcią itp. Tym bardziej, że dziadków i babć można mieć kilka - nieprawdaż ?
Nie ma pokrewieństwa przez słowo dyrektor, kierownik, kierowniczka,
higienistka, krawcowa, kucharka ale jest pokrewieństwo gdy mówimy: Babcia
Eleonora, Babcia Kazia, Babcia lub Ciocia Niusia, Dziadek Ignacy, Dziadek
Antoni, Wujek Stefan, Wujek Stasiu i itp. Stwarzajmy rodzinę kultury czasu a nie
doktryny czasu.
Pobyt w domu socjologii musi być objęty samoświadomością, że jest to
przejściowe do czasu uzyskania rozwoju biologicznego. Nie powinno się
kierować dziecka z powrotem tam skąd wyszło. Np. jeśli ja zostałem
odnaleziony na śmietniku, to nie należało kierować mnie znów na śmietnik
życia po rozwoju biologicznym ale pomóc mi żyć własną świadomością. Ludzie
sprawujący funkcje kierownicze w domu socjologii powinni być dobierani
metodą konkursową a nie wg układów towarzyskich. Personel powinien
dostrzegać głębię osobowości dziecka. Ten kto ma uprzedzenia np. do dzieci
nieślubnych, nie powinien być wychowawcą.
P.s.
Tak wygląda moja Prawda Życia. Musimy sobie to uświadomić teraz, bo
samo przyjdzie za 40 lat, tak jak nam przyszło słowo „braterstwo losu i
pokrewieństwa”, byśmy np. podczas rozmowy w tramwaju nie musieli
wymieniać słowa obcego naszej duszy. Wszystko zaczyna się bowiem od
„jeden”, a kończy na multum, czyli na wszystkim.
Feliks Masny
65
Do mgr Krystyny Konti
Krysiu wybacz, że dopiero po latach będę polemizował z tezą przy
której obstawałaś nieugięcie w swojej pracy magisterskiej sprowadzającej
się do tego, że dzieci z domów dziecka (w tym i z Tanowa) dysponowały
znacznie mniejszym zasobem słów niż dzieci wychowywane w domu
rodzinnym. Ty sama jesteś tego zaprzeczeniem, a także my wszyscy możemy
stanąć w szranki i udowodnić naszą ponad przeciętną kulturę i poziom
rozwoju dystansujący badaną przez Ciebie grupę środowiskową. Oczywiście,
zasób słów i świadomość dzieci bezpośrednio przybyłych z tych
preferowanych przez Ciebie domów rodzinnych był rzeczywiście na bardzo
niskim poziomie rozwoju. Ale właśnie oddziaływanie wychowawcze i kulturowe
w domu dziecka powoduje, że bardzo szybko dzieci te dystansują swoich
rówieśników. Mgr Zbyszek Goch, który tak wiele czytał, wręcz połykał książki
(i wielu, wielu innych np. mgr Jerzy Antoniuk), z pewnością nie kojarzą Ci się
z tego rodzaju ułomnością rozwojową. A co Wy o tym sądzicie - zapraszam
do dyskusji? Gratuluję Ci jednak jako, że powiększając szeregi magistrów
wywodzących się z naszej rodziny walnie przyczyniłaś się do obalenia swojej
tezy.
mgr Henryk Kaczmarczyk
Krysiu i Heniu !
Włączam się także do tej polemiki.
Nie chcę być arbitrem. Chcę tylko przekazać moje zdanie oparte na
obserwacji, doświadczeniu i badaniach, jakie przeprowadzałam w latach 60tych. Otóż wyniki moich badań, które dotyczyły poziomu rozwoju myślenia
(więc ściśle się wiążą z mową), które były kontynuacją badań amerykańskich,
potwierdzają wnioski badań Krysi. Z pewnym jednakże zastrzeżeniem. Dotyczy
ono wieku dziecka w jakim trafi do domu dziecka i z jakiego środowiska
pochodzi zanim trafi. Ponadto należy jeszcze uwzględnić indywidualne cechy
intelektualne i zdolności dziecka.
W związku z tym reakcja Henia jest uzasadniona. Niemniej jednak
zdecydowaną wyższość dla rozwoju dziecka ma dom rodzinny nad domem
dziecka - każdym.
Dlatego
w
krajach
bogatych (Szwajcaria, Holandia i kraje
skandynawskie) raczej się stawia na adopcję, rodziny zastępcze a nie wychowanie
koszarowe, czy tzw. instytucjonalne.
Niusia Usowicz
66
Napisanie monografii o naszym Domu wymaga zebrania wielu
materiałów a także przywołania z pamięci wydarzeń, pamiętanych bardzo
mgliście bądź zupełnie zapomnianych. Możecie mi w tym pomóc rozwijając
znaczenie
słów
„haseł”
które
będę systematycznie zamieszczał w
biuletynie. Oczekuję od Was na wspomnienia, które kojarzą się Wam z tymi
określeniami lub fragmentami tekstów. Może i Wy zechcecie nadesłać swoje
własne słowa „hasła”, które rozwiną następni. W ten sposób uda się być może
zrekonstruować to co wydaje się już niemożliwe :
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
absolwenci
ambulans dentystyczny
amunicja
apele
baran
Bartoszewo
Bierutowice Śl.
broń znaleziona
budzenie
bunkier
choroby
ciapek
ciasto z piekarni
dyżury
dzieci koreańskie
epidemie grypy
felczer
fosfor z zapałek
fotograf
fujarki leszczynowe
górka
gra w cymbergaja
grandy
granica
gwizdki metalowe i leszczynowe
hacele
67
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
haftowanie
imieniny
jagody
jeziorka
kary
kącik
koks
kopiec
kościół
kotłownia
koty syjamskie
kółka zainteresowań
kółko z patykiem
kółko z popychaczką
kuchnia
lalki szmacianki
listy
lord
łowienie ryb
łuki
łyżwy
magazyn
magazynek z bielizną
magazynki
nauka pływania
nocna
nowi
Numerki
odejścia
paczki
palant
pałac
pani krawcowa „na górce” personel
pieniądze
pierwsze miłości
podchody
pora kąpieli
potańcówki
68
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
powroty
pożar lasu
praca w ogrodzie
prace ręczne
pralnia
pranie
proce
próby
przeplatanki
przyjaźnie
pukawki z leszczyny i na
radio
radyjka
„Sekwana”
sprzątanie
strych
Strzyżów
stypendium
szaber
szable
szałasy
szkoła
szpiedzy
święta
świniarnia
telewizja
ucieczki
uczelnia
uczelnia w willi p. Eli
ulotki
uroczystości
w drodze do szkoły
w drodze na Bartoszewo
wieża
willa
wizytacje
wizytacje
wizyty
wyjazdy
69
•
•
•
•
•
•
•
występy
z papieru
zabawki
zabawy
ziemianki
zjazdy
zygląg
Jeśli ktokolwiek zna słowa piosenek z tamtych lat z repertuaru
dziecięcego z inscenizacji itp. niechaj nadsyła je do nas, po to abyśmy na
najbliższym spotkaniu mogli je wszystkie wyśpiewać w całości tak jak brzmią w
naszej podświadomości:
Oczekujemy na opisy bądź przynajmniej zasygnalizowanie zdarzeń,
które miały miejsce w trakcie Waszego pobytu w Domu Dziecka albo
proponuje jako tytuł rozdziału przyszłej książki o naszym Domu. Ktokolwiek
więc ma coś do powiedzenia niechaj opisze lub zgłosi swoją propozycję,
które będziemy kolejno zamieszczali w biuletynie:
•
•
•
•
•
uroczystości z okazji Międzynarodowego Dnia Dziecka
uroczystości imieninowe dzieci i wychowawców
obchody świąt kościelnych i państwowych
powitanie dzieci przeniesionych z Polic
komunia św.
70
Gdańsk dn. 28.12.93r.
Witam Was wszystkich bardzo serdecznie - Dzień dobry ! Jestem b.
szczęśliwa, że Henio Kaczmarczyk zadzwonił do nas 17 listopada 1993 roku. Od
tego czasu jesteśmy ciągle w kontakcie telefonicznym. Zaczynamy poznawać się
od nowa. Przez chwilę rozmawiałam telefonicznie także ze Stasią Konti,
oczywiście dzięki Heniowi. Wczoraj ja dzwoniłam do Stasi. Przyjechała do niej
jej siostra - Krysia z Niemiec. Mój Boże, jakie to piękne po prawie 40-tu latach
odnaleźć się. Felek Masny razem z Heniem „pozbierali” stare wspomnienia
naszej ukochanej Matki i Babci Duchowej Eli Lechowicz no i nas wszystkich. ...
Mam nadzieję, że teraz jak się „odnaleźliśmy” będziemy częściej w kontakcie. ...
Jestem szczęśliwa jak widzę wokół miłość i wzajemne zrozumienie.
Sławka Janowicz (Czesia Harasimowicz)
71
Gdańsk, dn. 4.01.94r.
Kochani !
Bardzo serdecznie i uniżenie dziękuję Felkowi - pomysłodawcy i
inspiratorowi oraz korektorowi oraz Heniowi - Naczelnemu Redaktorowi,
gawędziarzowi, Poecie, pisarzowi za „Błyskawicę Wspomnień”. Jest to dla
mnie uczta „uczta duchowa, jest pięknie zachowana kolejność tematu. Czytałam
te wspomnienia już kilka razy, Jurek także czytał a nasza mama aż się popłakała z
radości. ... Znalazłam sporą gromadkę listów od Mamy z Radomia wyślę je do
Henia niech przejrzy....
72
Fragmenty listu pani Jadwigi Piwnickiej do Czesi Harasimowicz:
Radom, dn. 17.01.94r.
„...Ciocia pozostawiła bardzo dużo korespondencji do niej kierowanej.
Uważałam, że jest to korespondencja intymna, kierowana do Niej w zaufaniu
i ja a tym bardziej inni, nie mamy prawa jej czytać. Dla mnie była ona tabu.
Dlatego ją spaliłam, jak też i szereg dokumentów. Gdybym wtedy wiedziała, że
może być ona w sposób tak szlachetny zużyta...
Wiersze dotyczące AK przekazałam dowódcy Wujostwa z czasów
okupacji, nawiasem mówiąc naszym bliskim znajomym, który wykorzystał je
na zebraniu AK-owców. Ciocia o tym wspominała za życia.
Za życia Ciocia też ułożyła napis jaki chciałaby mieć na grobie.
Wyryłam go.
Między wierszami znalazłam wiersze podpisane przez Pani
Małżonka. Wydawało mi się, że mam również prawo nimi dysponować bez
porozumienia z Państwem. Miałam je Państwu zwrócić a nie przesłać p.
Kaczmarczykowi - dołączam je do paczki.
Moja Ciocia rzeczywiście prowadziła obszerną korespondencję ze
swymi Wychowankami. Cieszyła się z każdej otrzymanej od nich wiadomości i
martwiła ich kłopotami. Dom w Tanowie był jej życiem. Zawsze mówiła o
tamtych czasach, nawet o kłopotach wychowawczych z wyrozumiałością i
tkliwością Matki. Mając w sąsiedztwie Dom Dziecka i obserwując ci się tam
dzieje, stosunek wychowawców do podopiecznych, czasem z niedowierzaniem
słuchałam opowiadań Wujostwa z tamtych lat.
Ciocia moja była Osobą raczej zamkniętą w sobie lecz uczuloną na
sprawy innych, zawsze gotowa iść z pomocą, dużo wymagającą od siebie i
innych, była lubiana lecz wydaje mi się nie zawsze rozumiana. Miała
Przyjaciół, którzy teraz i ze mną utrzymują kontakty. Do ostatka interesowała
się wszystkimi, choć w ostatnim okresie życia bardzo cierpiała.
Wujostwo mieli dwoje dzieci,... (które zmarły przed wojną - przyp. mój).
... Ciocia nigdy o tym nie mówiła. Raczej Wujek, nigdy jednak w Cioci
obecności. Ja ich nie znałam. Zobaczyłam ich zdjęcia w albumie po śmierci Cioci.
Ciocia tego albumu nigdy nie pokazywała i dlatego wydawało mi się, że po Jej
śmierci, tę Jej świętość winnam spalić.
Wujostwa znałam niedługo, tj. od przypadkowego spotkania z Nimi
mojej ukochanej Mamusi, już po śmierci mego wspaniałego Taty, czyli jakieś
3-4 lata przed Ich śmiercią. Ciocia była kuzynką mej Mamusi. Spotkały się po
kilkudziesięciu latach. Drogi Ich przed wojną i w czasie wojny się nie
spotkały...Po wojnie mieszkaliśmy w innych miastach. Potem też się nie
spotkaliśmy. Przez ten okres odnowienia niejako naszej znajomości
byliśmy w bardzo bliskim kontakcie. Po śmierci mojej mamy Wujostwo okazali
mi bardzo dużo serca.
73
Jak Pani wie, Wujostwo nie byli ludźmi zamożnymi. Tyle razy
rozpoczynali życie od nowa. A jednak po ich śmierci zostało wiele rzeczy z
którymi nie bardzo wiedziałam co począć. Większość rzeczy zabrała Cioci
sąsiadka bardzo serdecznie do Cioci ustosunkowana, pomagając nam w tych
trudnych chwilach, panie z kościoła, część drobiazgów przekazałam pani
Marysi, której obecność w tamtych dniach była dla mnie bardzo cenna. Jestem
Jej za to bardzo wdzięczna. Zegarek przekazałam p. Ali, która z Ciocią przez
pewien okres mieszkała. Złotą obrączkę przekazałam na Fundusz Daru
Narodowego, niestety nie otrzymałam poza pokwitowaniem rekompensaty w
postaci zapowiadanych żelaznych obrączek.
Nigdy nie pomyślałam nic złego o Państwie, najlepszy dowód, że to co
wydawało mi się najcenniejsze z rzeczy pozostałych po Cioci - te historyczne
łyżeczki, przeznaczyłam dla Państwa.
Proszę sobie nie robić najmniejszych wyrzutów z powodu nie
odwiedzenia grobu Wujostwa. Sumienie stanowi ocenę postępków, jakie
człowiek sam sobie wystawia. Zbyt wysokie stawia sobie Pani wymagania i
surowe sobie wystawia świadectwo. Zrobili Państwo tak bardzo wiele dla
Wujostwa. Z pewnością nawet w najśmielszych myślach nie spodziewali się tyle
serdeczności i pamięci o sobie. Jestem też całkowicie przekonana, że nie
chcieli by Państwo męczyć się podróżą do ich grobu. Wystarczy modlitwa i
pamięć, wskrzeszenie czasem w pamięci chwil wspólnie przeżytych.
Grób Wujostwa po pogrzebie Cioci odnowiłam. Nie wiele to dało
bowiem grobowiec jest z piaskowca. Nic nie zmieniałam, został taki, jak
Ciocia zadecydowała, gdy go budowała. Ilekroć jestem na cmentarzu przy grobie
Rodziców, odwiedzam również grób Wujostwa. Dawniej na cmentarzu byłam
co tydzień. Teraz jeżdżę rzadziej. Niestety zdrowie nie to, sił brak. Czy chcemy
czy nie wiek daje o sobie znać. I to nie tylko wolniej się myśli, czy robi.
Człowiek nie umie sobie jakoś poradzić z czasem - a on płynie tak szybko.
Odnośnie 3 - letniego opóźnienia w przesłaniu zdjęć. ... Ja nie wiedziałam co
robić z tymi zdjęciami. Nie wiedziałam kogo one przedstawiają i czy osoby na
tych zdjęciach życzyłyby sobie przekazywania ich dalej. Były przeznaczone
wyłącznie dla Wujostwa. Czy mogłam przewidzieć, że za 3 lata będą one mogły
być wykorzystane dla wspólnych wspomnień ? To, co jeszcze pozostało,
zgodnie z rozmowami telefonicznymi prześlę pod Pani adresem a nie adresem p.
Kaczmarczyka. Oceniam bardzo wysoko pracę nad Biuletynem. Jestem
wdzięczna autorom i dziękuję jako członek rodziny. Przyznam się, że trochę
mnie zachowanie
p. Kaczmarczyka zaszokowało. Zadzwonił do mnie
nieznajomy powołując się, że jest wychowankiem Domu Dziecka, znajomym p.
Feliksa i prosi o przesłanie zdjęć, korespondencji w celu napisania wspomnień o
Cioci, ponagla mnie bowiem jak powiedział, będzie wydawać pismo czy
biuletyn.
Czy uważa Pani, że to jest w porządku? czy Pani przesłałaby
korespondencję i zdjęcia osób bliskich osobie nieznanej na podstawie krótkiej
rozmowy telefonicznej? A jeżeli został już wydany ten Biuletyn, o którym Pani
z takim entuzjazmem się wyraża, czy nie należało choćby dla uwiarygodnienia
swoich żądań przesłać mi go nawet za zaliczeniem pocztowym? Zresztą to jest
już nieważne. Pani wyjaśnienia zupełnie mi wystarczają. Liczą się intencje i
74
to, że pozostała po Cioci pamięć tych, którzy byli Jej bliscy. Rozumiem też
doskonale p. Marysię, że zawiadomiła tak bardzo chorego męża o śmierci Cioci
w terminie , który uważała za najodpowiedniejszy. Cenię p. Marysię - była dla
mnie tak serdeczna w tych ciężkich chwilach, gdy z tym wszystkim zostałam
sama (mąż był chory - po operacji). Ileż ona mi pomogła. Trudno tym
zapomnieć. Polubiłam Ją, piszemy do siebie od czasu do czasu....”
75
List od Ani Hawer
Kamień Pom. 25.03.94r.
„...Jeszcze raz pragnę podziękować za pamięć i za informację
dotyczącą zjazdu naszej tanowskiej rodziny.
Jestem bardzo zadowolona, że może nareszcie po latach wszyscy się
zobaczymy.
Przez wszystkie lata po odejściu z Tanowa myślami byłam przy Domu
Dziecka, moim rodzinnym domu, tam spędziłam dziecięce lata i zawsze myślami
tam będę wracała, chociaż jestem już matką i babcią. Moje dzieci też znają Dom
Dziecka w Tanowie bo byłam z nimi, aby im pokazać gdzie się wychowałam.
Tak jak mówiłam, jeżeli będę potrzebna parę dni wcześniej do pomocy
przy organizowaniu to proszę mnie powiadom, na pewno przyjadę wcześniej.
Napisałam też do Alpińskiego oraz do Sochackiego i Śmigielskiej. ...”
76
List p. J. Piwnickiej
Adresat: Feliks Masny
Radom, dn. 4.05.94r.
Drogi Panie Feliksie.
List Pana wzruszył mnie i uradował. Wzruszył, no bo jak można się
nie wzruszyć serdecznymi słowami i pamięcią o Bliskich, którzy od nas odeszli
? A uradował, bo jest dowodem, że czuje się Pan dobrze. Z całego serca życzę
Panu, by każdy następny dzień wzmacniał Pana siły potrzebne Panu i Pana
Najbliższym do walki, radości i codziennych kłopotów - na długo, długo. Życzę
też wiary, że wszystko cokolwiek się dzieje jest potrzebne, że właśnie w
sprzecznościach nawarstwiają się bogactwa, z których w każdej chwili można
czerpać bez ograniczeń. Przecież nawet tęcza składa się z różnych barw i to nie
tylko gorących. To nie teoria, to doświadczenie. Jeżeli udało mi się w ciągu
długich lat różnorakich zmagań cokolwiek uratować - to właśnie siły do
cieszenia się tym co mam. Nawet nieraz wbrew tzw. rozsądkowi. A zresztą czy ja
wiem, czy wbrew.
Otrzymałam przekaz na 100.000 zł. nadany przez p. Kaczmarczyka. Nie
wydałam wszystkich pieniędzy i jak poprzednio, będę zapalała w Państwa
imieniu, znicze na grobie Wujostwa ilekroć będę na cmentarzu. Serdecznie
dziękuję. Ale naprawdę wystarcza w zupełności pamięć, wspomnienie, może
westchnienie do Pana Boga.
Gdyby Wujostwo mogli wiedzieć ile serdecznych słów pada pod Ich
adresem ! Jakże byliby szczęśliwi, że w Rodzinie Tanowskiej coraz więcej
szlachetnych Ludzi, połączonych na stałe nicią serdecznej przyjaźni. I ta
wspaniała Wasza inicjatywa. Przecież to najwspanialszy pomnik już wystawiony.
Czyż potrzebne są jeszcze kwiatki?
Ze stwierdzeniami zawartymi w Pańskim liście można by polemizować,
ale nie o to przecież chodzi.
Wujostwo oprócz skąpego grona Rodziny Tanowskiej pozostającymi z
Nimi w kontakcie, mieli i inną rodzinę, do której byli bardzo przywiązani a także
na miejscu posiadali kilka sobie od-danych serc.
Ciocia nigdy nie była sama. Inna sprawa czy czuła się samotna.
Samotnym można być nawet wśród bliskich, zwłaszcza gdy jest się człowiekiem
wrażliwym i posiada złożoną osobowość.
Przeczytałam „Błyskawicę”. Podjęliście Panowie jakże piękną inicjatywę
a przede wszystkim, wzmacniacie węzły Rodziny Tanowskiej. Wspaniała
inicjatywa bliska Cioci sercu. Życzę Wam najserdeczniej by ta inicjatywa się
rozwijała, rosło grono bliskich sobie ludzie a „Błyskawica” wychodziła długo,
bardzo długo.
Są jednak w wypowiedziach p. Kaczmarczyka pomówienia w stosunku
do mojej osoby jak też i osób pozostających z Ciocią do ostatka, które są tym
przykrzejsze, że są po prostu kłamliwe. Są też pewne przekłamania w
77
życiorysie Wujostwa, które u osób czytających z uwagą, mogłyby podważyć
wiarygodność innych danych, a u osób znających Wujostwo - wywołać pewne
zdziwienie. Piszę list w tej sprawie do p. Kaczmarczyka.
Ciocia
wychowankami.
prowadziła bardzo obszerną korespondencję nie tylko z
Po Cioci śmierci uważałam i uważam, że korespondencja kierowana do
Wujostwa jest korespondencją intymną i nikt nie ma prawa jej czytać.
Korespondencja adresowana ni do mnie, tak mnie wychowano, była i będzie tabu.
Ciocia mimo, że byłam Jej powiernicą, ani wcześniej - gdy ciężko
chorowała ani w ostatnim okresie swego życia, nie upoważniła mnie do
przekazywania swej korespondencji. Gdyby wtedy, przed 3-ma laty, ktoś
wspomniał w jakim celu mogłaby być użyta, może zmieniłabym zdanie. W
każdym razie z pewnością zwróciłabym ją adresatom. Niestety nikt się z tym do
mnie nie zwrócił. Przez 3 lata milczał p. Kaczmarczyk, milczeli i inni.
To samo dotyczy zdjęć osób mi nieznanych. Mogli to być Cioci
wychowankowie ale także Jej znajomi i nie wiem, czy życzyliby sobie aby ich
podobizny wędrowały.
Pozostawiłam, nie wiem dlaczego, zdjęcia maluchów z Tanowa (zresztą
nawet nie wiem czy tylko), być może dlatego, że przed-stawiały takie małe,
niezaradne istoty i były w jednej kopercie.
Co miałam przekazałam, przekazałam p. Sławce - Kochanej, drogiej
mi Osobie. Nie dziwię się, że była ulubienicą Wujostwa. Pani Sławka z
pewnością przekazała je pod adresem Pana i p. Kaczmarczyka.
Do wypowiedzi p. Kaczmarczyka nie będę się ustosunkowywała. Zrobię
to, jak już wspomniałam w liście do niego skierowanym. - Ale czy naprawdę nie
wiedzieliście Państwo o chorobie Cioci? Przecież p. Agnieszka odwiedziła
Ciocię w Lipsku. Czy naprawdę nie zawiadomiłam o śmierci Cioci? Przecież
rozmawiałam z p. Marysią - o ile sobie przypominam ustaliłyśmy nawet gdzie
zostawię klucz. Przecież p. Marysia, która tak bardzo wiele mi pomogła w
tamtych chwilach chyba widziała i odczuwała, że wszystko co miało dla Niej czy
kogokolwiek jakąś wartość było do dyspozycji. Cieszyłam się, że rzeczy
należące do Wujostwa nie trafią w obce ręce.
Przecież Ciocia nigdy nie chorowała kilka miesięcy. Była kilka razy w
szpitalu. A to zupełnie co innego.
Tych znaków zapytania mogłabym mnożyć. Ale właściwie po co? Chyba
dlatego, że jest mi przykro. Ze swej strony jeszcze raz dziękuję za pamięć o
Wujostwie, za tę wspaniałą inicjatywę - oby się powiodła.
Jadwiga Piwnicka
78
Radom, dnia 4.06.94r.
Życzenia od pani Jadwigi Piwnickiej
Drogi Panie Henryku.
Na Pana ręce pragnę przekazać moje najserdeczniejsze myśli z okazji
Zjazdu w Tanowie.
Oby ten Zjazd - zmaterializowane marzenie mej Cioci, przyczynił
się do stworzenia wspólnoty osób sobie bliskich, życzliwych, wzajemnie sobie
pomagających.
Wszystkim Uczestnikom życzę uśmiechów, słońca, zapomnienia o tym
co smutne, cieszenia się z tego co jest, bo rzeczywistość mimo cieni jest jednak
piękna, zwłaszcza gdy lato tuż, tuż.
A Komitetowi Organizacyjnemu słonecznego optymizmu i siły do
realizacji nakreślonych tak wspaniałych planów a więc spełnienia wszystkich
najbarwniejszych nawet marzeń.
Jadwiga Piwnicka
79
Do p. Stefana Zawieruchy i p.Thail Ewy słów kilka.
Tak
się
dziwnie złożyło, że oboje Państwo podobnie
zareagowaliście po zapoznaniu się z naszym „Biuletynem”. „To jest
gloryfikacja pani Lechowicz” - stwierdził pan Stefan, natomiast pani Ewa
wyrażając swój podziw i uznanie dla naszej pracy zauważyła jednak, iż nasze
wspomnienia i refleksje dot. naszej ukochanej pani Eleonory Lechowicz są
„zwykłym bałwochwalstwem”. Pan Zawierucha nie skorzystał z naszego
zaproszenia na Zjazd po latach, który odbył się w czerwcu br. Pani Thail, którą
pomyłkowo uznaliśmy za zmarłą była zgorszona, że modliliśmy się w Jej intencji
w kościele podczas gdy ona jest osobą
niewierzącą.
Oboje państwo
odmawiacie współpracy z zespołem redakcyjnym „Błyskawicy Wspomnień”.
„Listów od pani Kazi nie mam bo sam do niej przyjeżdżałem. Nie zamierzam też
nic pisać; nie, nie z powodu niechęci do pisania, ale ja do tego ręki nie
przyłożę” - stwierdził pan Stefan podczas rozmowy telefonicznej ze mną w
dniu 23.08.94r.
Felix radził mi napisać na gorąco odpowiednio mocną ripostę ale
postanowiłem w chwili obecnej nie robić tego. Zostawiam to innym czytelnikom
i sympatykom naszego „Biuletynu”. Co Wy o tym myślicie, jakie macie
wspomnienia o tych dwóch „niezapomnianych pedagogach i wychowawcach”
na wspomnienie, których skóra cierpnie mi do dzisiaj. Te długie apele w
świetlicy i stawianie do kąta w pozycji klęczącej podpadniętych lub nie
lubianych wychowanków przez pana Zawieruchę. To był koszmar. I zawsze
obowiązkowo na podbudowanie ducha na koniec hymny: „Naprzód młodzieży
świata”, „Tysiące rąk, miliony rąk” i inne których już nie pamiętam a ja myślałem
panie Stefanie, że coś Pan jednak zrozumiał po latach. Dziś widzę, że myliłem
się bardzo. Usunąłem nawet z biuletynu tekst, w którym Felix określa Pana
wychowawcą „typu ZMP”. Otrzymał Pan ode mnie nasz Biuletyn na długo przed
Zjazdem i jak dotąd nie wykazuje najmniejszej ochoty do kontaktowania się
z nami. Szkoda, że nie chce Pan lub nie potrafi wpłynąć na zmianę mego
stosunku do swojej osoby oraz złagodzenia przykrych wspomnień kojarzących
się z Panem. Surowość pani Kazi była podyktowana tylko i wyłącznie troską o
nasz Dom oraz dzieci oddane jej pod opiekę, które po latach nazywała
„swoimi dziećmi” (patrz listy p. Kazi do Halinki Jóźwik). Pański sadyzm
porównywalny być może do metod wychowawczych stosowanych wobec
młodzieży Hitlerjugend. Ileż zimna i oschłości było w Panu, człowieku
dotkniętym niedowładem nogi. Za co tak nas Pan tyranizował i czemu nigdy nie
zdobył się Pan na zwykły odruch serca lub litości dla biednych dzieci losu?
80
Mam wielki żal do pani Eleonory Lechowicz za to, że tolerowała
wychowawców o tak sadystycznych predyspozycjach jak Stefan Zawierucha (na
zdjęciu)
czy też tak apodyktycznych i bezwzględnych jak pani Thail Ewa
(zrywanie przez nią medalików pamięta nie jeden z nas). Domyślam się, że nie
zawsze mogła przeciwstawić się tym, którzy decydowali o doborze personelu
w naszym Domu. Oni najlepiej wiedzieli kto najbardziej się nadaje do pełnienia
nie tylko przecież roli pedagoga w tego typu placówkach jak nasza. Może teraz
odpowie mi ktoś na to, lub spróbuje zmienić mój punkt widzenia skoro
bezpośrednio zainteresowani wolą milczeć.
24.08.94r
Henryk Kaczmarczyk
List FELIXA do pani Janiny Radziko
Listopad, 1994r.
Szanowana Pani !
Jesteśmy
sobie
znajomi
z
pociągu jadącego torami życia,
kierownikami i opiekunami tego pociągu byliśmy wszyscy a w szczególności
takie małżeństwo żeby Polska była polska. Pociąg ten wyjechał 1 września 1939r.
i jedzie dotychczas torami wolnej drogi, ale te odcinki drogi, którą jechał
zostały zawiane śnieżycą i zawieją dla niektórych bezpowrotnie stąd szukamy
81
jakichkolwiek świadków żeby opisali to co w tej podróży widzieli,
słyszeli, doznali i zapamiętali w bezpośrednich przeżyciach lub słyszanych
przez kogoś i opowiadanych.
Szanowni Państwo, zbieramy wiadomości świadomości dobrej woli
organizowane przy osobach, które się znały. Eleonora Ignacy Lechowiczowie
posiadający pseudonimy w okresie wojny Marek
i
Julia,
wykazujące
się działaniem na ziemi skaryszewsko-
radomskiej. Jeśli jazdę pociągiem nazwiemy przygodą, to w tej przygodzie
wielu bierze udział, a małżeństwo jest dowodem miłości i przewadze
świadomości rozsądku.
Dlatego my jesteśmy pokoleniem wnuków, ale w takiej świadomości,
że zbieramy okruchy życia naszych dziadów żeby je godnie uszanować całując je
jak to mówił wieszcz o kruszynie chleba, zbierając te okruchy budujemy nową
świadomość
wywodzącą się z życia ziemi skaryszewskiej
- symbolu
męczeńskich przeżyć. Stąd tak cenne są nam okruchy wzajemnej prawdy, które
zbieramy w jedną całość z uświadomieniem sobie, że miłość to świadomość
dawania i oddawania życia a ziemia skaryszewska jest tego dowodem
rzeczowym. My jesteśmy wnukami tej świadomości jaką mieli Marek i Julia
dlatego zbieramy wiadomości jak się to robi a dowodem naszego wnukostwa jest
zestaw myśli - „Głębia Uczuć- Nasz Dom”.
Dowiedziałem się o tym, że w Skaryszewie jest szkoła to wyślijmy tą
myśl do szkoły i kościoła w Skaryszewie żeby oni mieli świadomość zbierania
wspomnień i nam je przysłali lub powiedzieli gdzie można je szukać jako ujęciu
książkowym. Babcia Lechowicz - Julia była wyjątkową świadomością swojej
działalności poprzez wszystkie stopnie wiekowe stąd ma tak wielu wnuków w
różnej przestrzeni bo miała świadomość głębi uczuć i słów - „Nasz Dom”. Więc
zwracając się do dzieci sądzę, że będą brały duży udział w zbieraniu wiadomości
o przeżyciach Dziadków, Babć, Ojców, Mam i swoich własnych. Trzeba to
opisać i połączyć w jedną całość jako książka.... O czasie, o drogo kiedy jesteś
dobra kiedy pobożna, kiedy bogobojna...
82
List Czesi Hrasimowicz do pani Jadwigi Piwnickiej
Gdańsk, dn. 23.11.94
Kochana Pani Jadziu !
Witam Panią bardzo serdecznie - dzień dobry !
Tak chciałam dużo wcześniej do Pani napisać, tuż po spotkaniu byłych
wychowanków z Tanowa, ale tak jakoś ten czas umknął.
Z
Heniem
Kaczmarczykiem
jestem
w stałym kontakcie
telefonicznym. Od Niego dowiaduję się o wszystkich sprawach nas dotyczących.
Dowiedziałam się, że wysłał Pani nasze sprawozdanie z pobytu w Tanowie.
Ciekawa jestem co Pani sądzi na ten temat ?
Pani Jadziu! Określę Pani tak w skrócie Henia K. Jest to mądry, dobry,
wrażliwy mężczyzna. Jedyną jego wadą jest, że uważa się za komunistę. Ja
Go rozumiem, przecież On był wychowankiem Domu Dziecka, a tam
oficjalnie nikt nam dzieciom nie mówił o Bogu czy o ludziach nie związanych z
komuną...
Jedynie potajemnie Mama - Lechowicz niektórym dzieciom mówiła
o Bogu czy o ludziach dobrych, szlachetnych bezpartyjnych. Oficjalnie
wzorcami do naśladowania to byli:
Marks, Engels, Lenin, Stalin, Bierut czy Rokossowski. Te portrety
pamiętam do dziś jak wisiały na ścianie w naszej pięknie ukwieconej
świetlicy.
Henio uważa, że Jego poglądy są słuszne, ponieważ Państwo Go
wychowało, dało Mu schronienie i podstawowe wykształcenie. Każdy człowiek
ma prawo do swojego poglądu.
Tydzień temu byłam w Sianowie koło Koszalina na pogrzebie mojej
siostry Marysi (69 lat) - zmarła na zawał - nagle. Jest to bolesne jak najbliżsi
odchodzą....
Sławka Janowicz z mężem
83
Propozycja Jurka Janowicza
dot. celów i sposobu organizacji kolejnego spotkania
„Tanowiaków”:
Gdańsk, dn. 13.01.95r.
Drogi Henryku !
I
Uważam, że propozycje mojej Najlepszej Żony Sławomiry - Czesi,
dotyczące następnego spotkania Dzieci Tanowa w pierwszą sobotę czerwca
1995r. to jest 3.06.1995r. są w całości:
•
•
•
•
•
•
serdeczne,
nie krępujące,
życzliwe,
zapraszające do uczestnictwa,
nie zobowiązujące nikogo do niczego,
pozwalające na podjęcie osobistej decyzji co do ewentualnego
uczestnictwa.
II
A teraz ja ... ten który ...
... pragnąłby żeby spotkania
Dzieci Tanowa,
były jeszcze piękniejsze ...
... jeszcze bardziej ubrane
w pragnienie ... !
III
Uważam, że podstawowym celem Dzieci Tanowa, powinno być:
1. wzajemna Miłość Dzieci z Domu Dziecka (czyli inna jak świecka) w Tanowie.
2. pobudzenie; szacunku a za tym miłości i pomocy mieszkańców i władz Tanowa dla
obecnych Dzieci Domu Dziecka w Tanowie (to częściowo zrobiłeś swoją wizytą z
Państwem Rokickich i z Felkiem Masnym w Tanowie po spotkaniu Dzieci
Tanowa 4.06.94r...!
3. pobudzenie szacunku a za tym miłości i też pomocy (szczególnie starszym osobom)
obecnych Dzieci Domu Dziecka w Tanowie dla mieszkańców a nawet władzom
Tanowa ... jeżeli w czymś będą jej potrzebowali.
84
4. wypracowania wspólnoty językowej „kombatantów i obecnych dzieci z Domu Dziecka
w Tanowie (właściwie ten punkt powinien być punktem pierwszym)
LIST PANI JADWIGI PIWNICKIEJ DO HENRYKA
KACZMARCZYKA
Radom, dnia 29 kwietnia 1994r.
Szanowny Panie.
Przepraszam, że piszę na maszynie ale trzymanie pióra w ręku sprawia
mi pewne trudności a list zapowiada się na list „rzekę”. Nie jest to list, który
napisałam
pierwotnie. Po przeczytaniu
„Błyskawicy
Wspomnień”
postanowiłam zmienić jego treść niemal całkowicie.
Przekaz otrzymałam. Serdecznie dziękuję. Nie wydałam wszystkich
pieniędzy, za resztę w Waszym imieniu będę zapalała znicze na grobie Wujostwa
ilekroć będę na cmentarzu. Te przekazy są jednak najzupełniej zbyteczne. Czyż
nie wystarcza pamięć, wspomnienie wspólnie spędzonych chwil, może
westchnienie do Pana Boga ?
Po przeczytaniu „Błyskawicy” wiem, jak wiele pracy włoży-liście w jej
redagowanie. Oceniam w pełni ogrom tej pracy i intencje ją inspirujące. Czyż
potrzebne tu są znicze? Przecież to najwspanialszy pomnik Ich pamięci, a
zwłaszcza myśl zacieśnienia węzłów Rodziny Tanowskiej. Toż to realizacja
Cioci marzeń. Ciocia zawsze marzyła o tym, by to małe grono wychowanków
utrzymujące z Nią kontakt poszerzało się, tworzyło wspólnotę osób sobie bliskich,
w stosunku do siebie życzliwych, wzajemnie sobie pomagających. Oby ta podjęta
inicjatywa się rozwijała a „Błyskawica” wychodziła długo, bardzo długo.
Jaka szkoda, że Wujostwo tego nie doczekali. Pozwoli Pan jednak, że
tak bez „woalki” ustosunkuję się do niektórych sformułowań użytych w Pana
wypowiedziach, które mija-ją się z prawdą, są wręcz przykre i krzywdzące.
Tym bardziej przykre, że nieprawdziwe i wymagają sprostowania. Są też pewne,
nazwijmy to, nieścisłości w życiorysie Cioci, które u osób czy-tających z uwagą
mogą podważyć wiarygodność innych danych a u osób znających Wujostwa pewne zdziwienie. Oczywiście, każdy może pisać co chce i jak chce, żyjemy
wreszcie w wolnym kraju, ale czy to upoważnia nas do wydawania sądów o
ludziach i zdarzeniach bez zadania sobie trudu zgłębienia zagadnienia?
Chyba nikt nie przyjmuje ze wzruszonym spokojem nieprawdziwych,
krzywdzących o nim sądów. Po ich doznaniu ogarnia go wzburzenie, no może to
nie dotyczy człowieka wolnego od błędów za jakiego, niestety, uważać się nie
mogę. I choć nie pozbawiona jestem jak mówią moi Przyjaciele, głębokiego i
łagodnego spokoju, wzburzenie ogarnęło również i mnie.
Na str. 4-tej zarzuca mi Pan, że jakoby wbrew woli Cioci nie przesłała
„archiwum Cioci” p. Sławce i świadomie wręcz w barbarzyński sposób
85
zniszczyła twórczość Cioci i Pana (zarzut ten powtarza i p. Masny). Są to zarzuty,
jak i pozostałe, poważne ale chyba nie przemyślane.
Istotnie Ciocia prowadziła rozległą korespondencję nie tylko
z
wychowankami. Bardzo lubiła pisać. Po Jej śmierci uważałam i nadal uważam,
że korespondencja kierowana nie do nas jest tabu. Tak mnie wychowano, tego
zresztą wymagają najprostsze reguły wychowania. Korespondencja kierowana do
Cioci, do Wujostwa była ich osobistą własnością - tajemnicą Ich i osób do nich
piszących. Być może zawierała wynurzenia, uczucia czy wieści intymne i tylko
do nich kierowane i nikt poza Nimi nie miał prawa ich czytać. Czy Pan życzyłby
sobie np. bym ja czy ktoś inny czytał Pana listy adresowane do kogoś innego?
Ciocia nigdy, powtarzam nigdy, mimo że darzyła mnie całko-witym
zaufaniem, byłam Jej powiernicą, co sobie bardzo ceniłam, ani przedtem gdy
była przecież kilka razy poważnie chora ani w ostatnim okresie życia, nie
upoważniła mnie do przekazywania komukolwiek swej korespondencji, zdjęć czy
jakichkolwiek rzeczy.
Gdybym wtedy przed 3-ma laty, tak przez 3 lata milczał Pan i milczeli
inni, ktoś wspomniał w jakim celu mogą być one użyte, może zmieniłabym
zdanie. Z pewnością zwróciłabym ją adresatom o ile oczywiście wyraziliby takie
życzenie.
Treści listów do p. Sławki nie znałam. O takim życzeniu Cioci nie
pisała mi też p. Sławka nawet wtedy, gdy wspomniałam o tym w liście do Niej po
śmierci Cioci.
Pani Sławka, jak mi to teraz wyjaśniła, nie chciała być uważana za
„pazerną”. Kochana p. Sławka, jakże mogłaby mi przyjść do głowy taka myśl.
Była Ulubienicą Wujostwa, Ich ukochaną Córeczką. Znając Ją i Jej Małżonka
początkowo z opowiadań, a później osobiście, postanowiłam właśnie Im, tym
wspaniałym Ludziom, przekazać pamiątkę, która była najcenniejszą materialną
rzeczą, jaką Ciocia pozostawiła a za życia bardzo „pieleściła”.
Złotą zaś obrączkę przekazałam na rzecz Funduszu Daru Narodowego z
zaznaczeniem, że to jest dar Cioci. Dlatego nie mogłam spełnić życzenia p.
Marysi. Obiecano za to żelazną obrączkę, której niestety nie otrzymałam i już
prawdopodobnie nie otrzymam, a którą również zamierzałam pp. Janowiczom
przekazać.
Uważam, że Ciocia byłaby z tego zadowolona. Tyle rozmawiałyśmy o
darach serca naszych Rodziców w 1920 i 1939r. a także i o naszym obowiązku w
chwili odradzającej się Ojczyzny.
Pani Marysia, która tak wiele mi pomogła swoją obecnością w tych
ciężkich chwilach, chyba widziała i odczuła, że wszystko co było, co miało dla
Niej, czy kogokolwiek jakąś wartość - było do dyspozycji.
Cieszyłam się bardzo, że te rzeczy, które miały dla Wujostwa kiedyś
jakieś znaczenie, nie trafią do obcych. Dla siebie zachowałam kapliczkę
wyrzeźbioną przez osobę Cioci bliską i różaniec. Nie mogłabym nic więcej dla
siebie zachować choćby dlatego, że przecież w krótkich okresach czasu
likwidowałam mieszkanie Rodziców i Teściowej.
86
Dziwi mnie tylko, dlaczego Ciocia, która o „archiwum” wspomniała
w liście do p. Sławki, nigdy mi o tym nie mówiła. A może Kochana p. Sławka,
przez delikatność, nie chcąc być uważana za „zachłanną” nie odpowiedziała
Cioci na Jej propozycję. Nie wiem.
To samo dotyczy, proszę Pana, zdjęć ludzi mi zupełnie nieznanych,
niekoniecznie wychowanków. Nie wiem, czy życzyliby sobie by ich podobizny
bardziej lub mniej udane, dedykowane Wujostwu, wędrowały.
Pan piszący wiersze, a więc Osoba z pewnością wrażliwa, potępia
uczynki ludzi również wrażliwych i akceptuje prostactwo?
Pozostawiłam zdjęcia maluchów zdaje się z Tanowa, choć nie wiem czy
tylko. Dlaczego? - nie wiem. Prawdopodobnie dlatego, że przedstawiały takie
niezaradne istoty i były w jednej kopercie. Gdyby nie list p. Sławki, w najbliższym
czasie podzieliłyby i one los innych zdjęć. Czy uważa Pan, że te zdjęcia osób
mi nieznanych powinnam włączyć do rodzinnego albumu?
Po rozmowie z p. Sławką i Jej listach, przesłałam Jej paczkę z tym co
pozostało. Pani Sławka prawdopodobnie przesłała je już na adres Pana czy p.
Feliksa.
Pan dziwi się, że tego tak mało. A czego się Pan spodziewał? Pisze Pan,
że „jej” tzn. mnie, potrzeba było aż 3 lat by w tak barbarzyński sposób zniszczyć
„archiwum Cioci” - bo tak ogromne było to archiwum. Pan chyba żartuje. Nie
potrzeba było „jej” aż 3 lat. Całe archiwum Cioci, niewielkie tekturowe pudełko,
zawierające listy kierowane do Wujostwa, pocztówki, zdjęcia, jakieś rachunki,
protokół zdawczo-odbiorczy z Tanowa, mnóstwo wycinków z gazet dotyczących
najróżniejszych dziedzin życia - od Papieża, kościoła, „Solidarności”, przemian
zachodzących w kraju, odkłamywania historii, aż po przepisy kulinarne i sterty
gazet (te leżały osobno). Wszystko to spłonęłoby w ciągu kilku minut. Był też
albumik ze zdjęciami tragicznie zmarłych dzieci Wujostwa. Nie przekazałabym
go nikomu. Była to strzeżona Cioci tajemnica. Jej prywatność skrzętnie
chowana. O tej tragedii w obecności Cioci nigdy się nie mówiło.
Życiorys Cioci przez Nią pisany, jak też „Wspomnienia”, które Ciocia
napisała
biorąc udział w jakimś konkursie (za co otrzymała pierwszą)
zachowałam i przesłałam p. Sławce.
Gwoli prawdzie nadmieniam, że likwidację „archiwum” rozpoczęłyśmy
z p. Marysią, w czasie jej bytności w Radomiu. Wycinki z gazet oraz gazety
zabrała Cioci sąsiadka na makulaturę. Zdjęcia spaliłam chyba rok temu. Spaliłam,
bo uważałam, że tak należy postąpić. Dyskusja na ten temat jest trudna, raczej
chyba niemożliwa bowiem inaczej patrzymy na zakres ingerencji w życie intymne
człowieka, na prawo jego prywatności, na to co jest progiem do tej prywatności,
którego nam przekroczyć nie wolno.
Skoro już jesteśmy przy temacie. Czy Pan, który musiał chyba wiedzieć
o wielkości tego „archiwum” skoro Pan o tym pisze i który tak krytycznie ocenia
moje postępowanie, w ciągu tych minionych 3 lat wykazał choćby jeden gest,
najmniejszy, by „ją” od tego barbarzyństwa powstrzymać ?
Po 3-ech latach od śmierci Cioci telefonuje Pan do mnie z życzeniem
przekazania „archiwum” a zwłaszcza Pana wierszy. Czy Pan przesłałby zdjęcia,
87
korespondencję, pamiątki po bliskich (nawet je mając), osobie nieznanej, ot tak
po prostu, na króciutką rozmowę telefoniczną ? Pomijam już oczywiście
sprawy grzecznościowe.
Dziwi się Pan, że tak niewiele pozostało, że nie ma Pana wierszy. Nie
znam Pana twórczości, przykro mi tym bardziej, że jak Pan pisze, Ciocia była
zafascynowana Pana poezją. No, zbyt skromne to nie jest.
Jeżeli Ciocia, mimo obietnicy, tych wierszy Panu nie przesłała, być
może zaginęły, a nie ja je spaliłam. Przecież Cioci mogły one zaginąć. Nie
musiała także przechowywać całej korespondencji nawet i tej najserdeczniejszej.
Rozumie Pan to doskonale, bo jak sam pisze nieco dalej, listy Cioci, osoby dla
Pana drogiej, gdzieś się Panu zapodziały. No właśnie.
A może chodzi o te wiersze, które przez pomyłkę przesłałam w paczce
p. Sławce, myląc je z wierszami Jej Małżonka. Jeżeli tak, bardzo przepraszam winny były one trafić do Pana rąk. Taki był mój zamiar. Mam nadzieję, że jeżeli
popełniłam omyłkę, Pani Sławka naprawiła mój błąd.
Pisze Pan, że nie chciał martwić Cioci swoją osobą i dlatego nie pisał a
okres lat 80-tych był dla Pana trudny.
Był on trudny nie tylko dla Pana. Dla Wujostwa też był trudny.
Głęboko przeżywali stan wojenny, internowanie znajomych. Byli bardzo
zaangażowani w „Solidarności”. Ciocia jednak wie-działa o Pana działalności i
rozterkach. Skąd nie wiem. W każdym razie o tym mówiła. Nie wiem czy to
chodziło o Pana. Jeżeli był Pan, jak mówili Wujostwo, wysoko postawionym
działaczem partyjnym czy związkowym, zdaje się jednak - związkowym - to
chodziło o Pana, imię się zgadza.
Działalności
tej Wujostwo nie podzielali, byliście
przeciwnych stronach, lecz Wujostwo jak przystało na ludzi
tolerancyjnych,
uważali,
że jest to działalność głęboko
wypływająca z głębokiej wiary w słuszność swoich poczynań
odpowiedzialności człowieka dorosłego za te poczynania.
niejako po
kulturalnych,
przemyślana,
i świadoma
Ciocia martwiła się o Pana. Nie pamiętam dokładnie treści całej
rozmowy ale zapamiętałam, że Ciocia całkowicie była przekonana, że
motorem Pana działalności jest głęboka wiara, że tą a nie inną drogą może Pan
służyć ludziom. Szkoda, mówiła, że tą drogą świata nie zmieni, nie poznał
widocznie całej prawdy. Gdy ją pozna będzie cierpiał, jest wrażliwy, a ja tak
niewiele mogę mu pomóc.
Czy nie są to słowa troskliwej Matki - Matki, która nie tylko chce
inicjować życie ale przede wszystkim bez przerwy jest zatroskana o rozwój tego
życia ?
Jak szkoda, że Pan do Niej nie pisał. Milczenie podpowiada co
najgorsze. A Ciocia chciała tak wiele Panu przekazać.
I to, że są sprawy które wagą swoją i wymiarem przerastają codzienność
i że wiara w ich słuszność jest czymś ważniejszym niż zwyczajne codzienne
sprawy chleba, kariery czy władzy.
88
I to, że każda idea będąca źródłem energii dostarczającej motywów
angażowania się człowieka w dobre sprawy, niezależnie od jakichkolwiek
okoliczności w jakich się realizuje zasługuje na szacunek.
I to, że gdy będzie Panu ciężko, a bywa tak w życiu, dobrze jest wtedy
udać się do kogoś bliskiego, podzielić się troskami. Cioci serce było dla Pana
otwarte.
Ciocia z pewnością przypuszczała, że mimo Pana milczenia, posiada w
Pana myślach swój kącik. Cóż, kiedy sama świadomość nie starcza. Pragnie się
usłyszeć, choćby przeczytać parę słów do siebie skierowanych. Rozumiała też, że
nagłość następujących po sobie zdarzeń, wrażeń, nie sprzyja skupieniu, którego
w jakiejś tam mierze wymaga każda korespondencja. Ale przecież do tak
oddanych sobie ludzi, jakimi byli Wujostwo, można było pisać w każdym
nastroju. Pisali ci, pisali tamci, a Pan milczał.
Pisze Pan, że próba nawiązania kontaktu telefonicznego się nie
powiodła. Dlaczego? Do Wujostwa dzwoniono z wielu miast, z Norwegii, NRF i
to bez trudności.
Jakże łatwo Pan siebie rozgrzesza i jakże również łatwo i to bez
znajomości rzeczy oskarża innych. Mam jednak nadzieję, że w samotności, w
nocnych ze sobą rozmowach, jest Pan dla siebie mniej wyrozumiały i przyznaje,
że nie zrobił Pan dla Wujostwa wszystkiego, co mógł zrobić za Ich życia.
Nie jest też prawdą, że po śmierci Wuja, Ciocia została zupełnie sama,
opuszczona, utrzymująca kontakt z „jakąś młodą kobietą daleką krewną i która z
nieznanych przyczyn przestała się Nią opiekować”.
Skąd te wiadomości? Czy czasem drogą dedukcji wysnuł Pan takie
wnioski, że skoro Ciocia o tym nie pisała, to i opieki nie było. Jakże można
zabierać głos w sprawie, której się nie zna, którą się nie interesowało?
Tą „jakąś krewną nie opiekującą się Ciocią” jest niżej podpisana. Mająca
imię i nazwisko, pozycję zawodową, społeczną, towarzyską. Przez Wujostwa jak i
całą rodzinę nazywana Wisią.
Co Pan rozumie przez słowo „opieka” ?
Jeżeli oznacza to czuwanie nad bezpieczeństwem drugiego człowieka,
troska o jego codzienne sprawy, by nie stała mu się krzywda, staranie się by jego
życie było znośniejsze, przyczynianie się do tego by mógł się uśmiechać, bycie mu
pomocnym w każdej chwili i na każde zawołanie, to z całą odpowiedzialnością
sprawowałam tę opiekę nad Ciocią, mimo wielu własnych kłopotów i zajęć
zawodowych i społecznych.
Tu wyjaśnienie - nie jestem młodą kobietą. Jestem człowiekiem
odpowiedzialnym.
Nie sprzątałam i nie prałam, choć w ostatnim okresie życia Cioci różnie
bywało. Nie robiłam codziennych zakupów. Nie zachodziła taka potrzeba. Robiły
to panie z Op. Społ., które początkowo przychodziły na dwie godziny co 2 dni, a
potem co dzień. W ostatnim okresie, kiedy Ciocia była bezwładna (przed
szpitalem w Lipsku), starałam się o dodatkowe 4 godziny za dodatkową opłatą.
Pomagała nam bardzo, bezinteresownie, p. Hamelowa - Cioci sąsiadka.
89
Z opiekunek Ciocia lubiła p. Wiesię, b. miłą panią, która może nie za
bardzo dbała o porządek ale umiała słuchać, znosiła Cioci jak mówiłyśmy
„wiadomości dobre lub złe, zawsze nieprawdziwe” i poświęcała Cioci nieraz
więcej czasu niż była obowiązana.
Ciocia też lubiła p. Stasię, która, jak mówiła Ciocia, miała złote ręce i
była jedną z następczyń p. Wiesi. Zresztą panie te stale się zmieniały. Ciocia,
może za jednym wyjątkiem, lubiła je wszystkie.
Ja robiłam również zakupy ale, jak Ciocia mówiła, te delikatesowe.
Byłam do specjalnych poruczeń.
Jak się Panu zdaje, kto załatwiał wszystkie ważniejsze sprawy, sprawy
„niemiłe”, kto opłacał składki, kto był powiernikiem Cioci, kto miał klucze od
Jej mieszkania, kto stawiał się na każde wezwanie, kto stale odwiedzał Ciocię,
kto obowiązkowo dzwonił co wieczór do Cioci, zdając relację jak minął dzień i to
niezależnie od tego, czy byłam tego dnia u Cioci, czy nie - był to mój, jak
mówiła Ciocia, urzędowy obowiązek. Kto wreszcie był z Nimi do ostatka, kto Ich
pochował?
A jeżeli nie ja, to czemu we wszystkich sprawach dotyczących Cioci
zwracano się do mnie, nie wykluczając Pana ?
Ciocia nigdy nie była sama, jak Pan pisze. Miała rodzinę, z którą
utrzymywała kontakt i do niej jeździła. Miała przyjaciółkę w Kozienicach,
niestety też zmarłą, z którą utrzymywała ścisły kontakt. Ciocia lubiła podróżować.
Proszę przyjąć do wiadomości, że oprócz małego kręgu wychowanków,
z którymi utrzymywała kontakt, posiadała kilka oddanych serc tu na miejscu.
Miała znajomych bliskich i dalszych, z którymi utrzymywała stosunki towarzyskie
niemal do końca.
Oczywiście, krąg Jej Przyjaciół się kurczył w miarę upływu lat. Jednak
pozostali jeszcze, wprawdzie już nie tak liczni, z Nią do końca. Byli, przychodzili,
pomagali.
Jeżeli człowiek jest przedmiotem troski choćby jednego człowieka,
nie jest już sam, proszę Pana.
Do tych zacnych ludzi zaliczyć należy:
•
Hamelową, Cioci sąsiadkę, która rzecz można była z Ciocią
stale,
• jej córkę, mieszkającą obecnie w Norwegii, której
przywiązanie do Wujostwa było wprost rozczulające,
• Lidzię Trybułę, która pracując w Wydziale Zdrowia,
wykorzystywała swoje znajomości by pobyt Wuja a potem Cioci w szpitalu był
znośniejszy, która mimo swoich rodzinnych kłopotów starała się być częstym
gościem i służyć swoją pomocą. Wiele Jej zawdzięczamy.
• Jej mama, w której domu Ciocia miała punkt kontaktowy w
czasie okupacji,
• Ala Jakubowska mieszkająca jakiś czas u Cioci z polecenia
księdza, która wprawdzie rzadko bywała w domu ale była b. serdeczna a po
wyprowadzeniu się wraz z mamą odwiedzały Ciocię nawet w szpitalu,
90
• Jadwiga Kiepiela z kościoła, która z Ciocią chodziła do
kościoła, poświęcała Jej swój czas.
• młody ksiądz spowiednik Cioci, który odwiedzał Wujostwa,
potem Ciocię w domu i w szpitalu. Ciocia bardzo go ceniła. Ciocia była Osobą b.
pobożną i żyła życiem swej parafii.
Wszyscy ci ludzie, mimo kłopotów, zajęć, przychodzili nie z obowiązku
lecz z serdeczności. Bo różne bywają powiązania ludzi z ludźmi. Te np.
kształtujące się na zasadzie - ja tobie, ty mnie - i te są raczej powiązaniami
pozornymi ale są i takie za-sadzające się na bezinteresownym poświęceniu się
dla drugiego bez pięknych słów. Ciocia też o nich nie pisała.
Pan winien, o ile jak Pan pisze, tak bardzo cenił Ciocię, pokłonić się
tym ludziom z pokorą, a nie przekreślać ich poświęcenia i uważać go z niebyłe.
Ja też byłam stale z Wujostwem. A po śmierci Wuja i śmierci mojej
Mamy, kontakt z ciocią się zacieśnił. Poświęcałam swój czas nie z
wdzięczności czy obowiązku lecz z potrzeby serca. Bardzo Ich oboje lubiłam.
Starałam się przynosić radość i uśmiech, robiłam wszystko, żeby byli
szczęśliwi. Czy mi się to udało ? Chyba tak, bo obdarzali mnie życzliwością,
zaufaniem, przyjaźnią. Zdaje się mnie lubili. Odczuwałam to na każdym kro-ku.
Wiem także o tym z listów pisanych przez Cioci przyjaciółkę.
Traktowaliśmy się tak po prostu zwyczajnie, rodzinnie. Mimo, że nie
znaliśmy się długo, rozumieliśmy się tak, jak znali-byśmy się od zawsze. Trudno
to odtworzyć, zresztą i po co?
Dobro czynione drugiemu człowiekowi przez osoby obce budzą podziw
i wdzięczność. Wyrzeczenia członków rodziny są tak oczywiste. Kto dostrzega,
kto jest wdzięczny np. ojcu za jego poświęcenie dla rodziny ? A które w każdym
innym wypadku, gdyby do-tyczyło ludzi obcych byłoby wysoko cenione. A że robi
się to dla najbliższych jest czymś zwyczajnym, niepodważalnym. Prawie tak jak
z powietrzem. Nie dostrzegamy jego wartości a przecież życie byłoby bez niego
niemożliwe.
Pomijając
szczegóły. Człowiek starszy, pozornie żwawy, dobrze
słyszący i pamiętający nie lubi żadnych zmian trybu życia ani zmian otoczenia a
więc zaadoptować się nie potrafi. Po śmierci Wuja życie Cioci uległo zmianie.
Straciła oparcie. Wujek był wszystkim. Załatwiał, wspierał. Ciocia była
początkowo zupełnie bezradna. Traciła wzrok z każdym dniem, choć się do tego
początkowo nie przyznawała. Pod koniec życia właściwie nie widziała. Jak
mogła sobie dać radę bez pomocy bliskich, bez człowieka, którego darzyłyby
całkowitym zaufaniem ?
Nie mogę tu oczywiście pominąć pomocy pp. Janowiczów i pp.
Masny, z którymi Wujostwo byli związani serdecznymi węzła-mi, którzy
przysyłali Cioci leki, których w Radomiu nie mogła dostać i nie tylko, którzy Ich
u siebie gościli.
Troska pp. Janowiczów o Ciocię była rozczulająca. Właściwie byli z
Ciocią stale, choć tak daleko. Brak słów by wyrazić im wdzięczność. Są to
ludzie wyjątkowi. Ich kultura osobista, wielki takt, wyczucie sytuacji,
skromność, patriotyzm (słowa wiersza p. Janowicza pamiętam do dziś choć
91
mi raz go przeczytano), serce, budzą podziw i wielki szacunek. Każdy list od
nich był dla Cioci wielką radością. Czuła się szczęśliwa. Byli ulubieńcami
Wujostwa, Wujostwo byli im oddani całym sercem. No jakże zresztą nie kochać
takich ludzi ?
Ciocia nie była, jak to wynikało z Pana wypowiedzi, pozostawioną
staruszką, opuszczoną, umierającą gdzieś tam samotnie.
O Cioci nie można powiedzieć „staruszka”. To słowo po prostu do Niej
nie pasowało. Ciocia przyciągała do siebie różnych ludzi. Do końca była duchem i
sercem, mimo kalectwa, młoda. Była aktywna w miarę swoich możliwości, stale
była czymś zajęta. Nie chciała być „staruszką”. Pracowała nad tym by nią nie być.
I to się Jej udało, nigdy nią nie była.
Wzruszający był ten wysiłek walki z czasem. Ciocia lubiła być wśród
ludzi, słuchać ich rozmów o życiu, bo jawi się ono wtedy w jakiejś prawdziwej
tak bardzo zróżnicowanej treści. Żałowała tylko, że już nie mogła przyglądać się
ludzkim twarzom, odczytywać zaszyfrowane w nich myśli. Określenie
„staruszka” sprawiłoby Jej przykrość.
Niemal do końca życia Cioci, tj. do nieszczęśliwego upadku, dom Cioci
był gwarny, gościnny. Przychodzili ludzie mniej lub więcej bliscy lub wcale nie
bliscy. Czasem wydawało się, że może było to dla Cioci męczące.
Ciocia nigdy nie była sama. Pytanie, czy nie czuła się samotna. A to już
zupełnie co innego. Starsi ludzie często czują się samotni nawet jak są kochani,
zwłaszcza gdy jest się człowiekiem wrażliwym i posiada złożoną osobowość.
Na str. 49 oskarża mnie Pan, że: nie dopatrzyłam spraw związanych z
pogrzebem, bo nie powiadomiłam ZBOWiD-u, który nadałby Pana zdaniem,
pogrzebowi odpowiednią oprawę. nie powiadomiłam o pogrzebie ani o
kilkumiesięcznym pobycie Cioci w szpitalu.
I znów używając słów najdelikatniejszych - przekłamanie. Jak można
pisać coś takiego. Rozumiem, że każdy może mieć własną wizję wydarzeń - oby
tylko ona znajdowała uzasadnienie w faktach.
ZBOWid-u nie powiadomiłam, bo Ciocia się z niego wypisała. Po
prostu nie chciała dłużej do niego należeć. Uważała, proszę Pana, że trudno
dalej przebywać w organizacji (a taką była do weryfikacji), gdzie obok patriotów
są ludzie, którzy działali na szkodę naszego państwa, skazywali na śmierć swych
braci. Wyraziła chęć należenia do nowopowstającego Związku AK-owców,
który wtedy u nas nie miał jeszcze siedziby, był w fazie organizacji. Należało
uzupełnić dokumenty - Niestety Ciocia już członkostwa nie doczekała.
Ciocia nigdy nie leżała w szpitalu przez kilka miesięcy. Fantazja, czy
znów to nieprecyzyjne źródło informacji.
Była kilka razy w szpitalu w odstępach czasu. (Właściwie od kiedy
poznałam Wujostwa - 2 razy, nie licząc operacji oczu. A to zupełnie co innego).
Ostatni raz, po złamaniu stawu biodrowego przebywała w szpitalu
radomskim 21 dni. Wypisała się ze szpitala na własną prośbę, wbrew zaleceniom
lekarza, który przestrzegał przed ewentualnymi skutkami tej pochopnej decyzji.
92
Ciocia w szpitalu radomskim nie czuła się dobrze. Nic dziwnego, nie
panowały tam stosunki idylliczne, zwłaszcza dla człowieka leżącego w gipsie i
niewidzącego.
Czy sądzi Pan, gdyby Ciocia nie była pewna mojej troski i sobie
oddanych ludzi odważyłaby się wypisać ze szpitala ?
Po przewiezieniu Cioci do domu - była przykuta do łóżka, była
bezwładna. Nastąpił zator w nodze. Strasznie cierpiała. Została przewieziona
do szpitala w Lipsku bowiem w Radomiu nie było miejsca. Tam panowały inne
stosunki, miała opiekę, z której była zadowolona.
Przez kilka dni czuła się znośnie. Nawet się śmiała, robiła plany. Była
odrobina nadziei. Niestety zator się nie cofnął, nastąpiło pogorszenie, nie
pomogły lekarstwa. Lekarz stwierdził, że iskierką nadziei może być amputacja, że
trzeba ryzykować mimo słabego serca. Trudna to była decyzja, trudna rozmowa.
Nie wie-działam jak Jej o tym powiedzieć. Zobaczyłam Jej zalęknione oczy,
przerażenie. Zdecydowałyśmy jednak. Co Ciocia czuła, jak musiała być samotna
w swoich rozmyślaniach, gdy została sama. Golgota Cioci.
Po operacji, choć osłabiona, Ciocia przez 3 dni czuła się znośnie, była
przytomna, rozmawiała, nawet coś piła. Niestety nastąpiło
pogorszenie,
Ciocia zmarła nie odzyskawszy przytomności.
O chorobie Cioci wiedziała choćby p. Masny. Przecież p. Agnieszka
odwiedziła Ciocię w szpitalu w Lipsku. Dlaczego, znając Pana adres pp. Masny
nie powiadomili Pana ?
Załóżmy, że znając Pana adres zawiadomiłabym Pana. Czy skłoniłoby
to
Pana do napisania okazjonalnego listu? Sądząc z częstotliwości
korespondencji, mam pewne wątpliwości. Spójrzmy prawdzie w oczy. Przecież
po śmierci Wuja nie zainteresował się Pan losem „opuszczonej staruszki”.
Zresztą dlaczego miałby Pan to robić. Tylko dziwna jest pretensja. O chorobie
Cioci wiedziała p. Sławka, siostrzenica Cioci, Jej znajomi. Nie zawiadomiłam na
wyraźne życzenie Cioci Jej siostry, z uwagi na jej wiek i chorobę.
O śmierci Cioci zawiadomiłam tych wychowanków, których znałam
adresy i znałam ich z pogrzebu Wuja. O pogrzebie Wuja Ciocia osobiście
zawiadamiała. Pana wtedy wśród nas nie było. Gdybym znała Pana adres
zawiadomiłabym i Pana. Wierzę, że mimo nawału pracy przyjechałby Pan tym
razem.
Powiadomiłam rodzinę Cioci - Jej siostrę rodzoną więc i siostrzeńców,
siostrzenicę (córkę drugiej już nie żyjącej siostry Cioci), kuzynkę, którą
Wujostwo poznali w tym samym czasie co i mnie, pp. Masny (o ile pamiętam
rozmawiałyśmy z p. Masny telefonicznie i nawet uzgodniłyśmy, gdzie zostawię
klucze od mieszkania Cioci). Pan stwierdza, że uczyniła to p. Ala. Być może, że i
ona to uczyniła. Nie wiem. Powiadomiłam znajomych Cioci, których spotykałam
u Wujostwa i znałam ich adresy. Wysłałam telegram do p. Sławki i do pp.
Alpińskich nawet nie znając imienia. Ten ostatni wrócił z adnotacją „adresat
nieznany”. Widocznie adres nie był właściwy. Taki znalazłam.
93
Pani Masny wzięła udział w pogrzebie.
Od p. Sławki otrzymałam jak zwykle serdeczny, wzruszający list i
pieniądze na wieniec.
Dlaczego w takim a nie w innym terminie? Takie były warunki i
możliwości. Trudności były duże. W tym czasie w Radomiu był strajk
pracowników komunalnych, co wymuszało takie a nie inne załatwienie sprawy i
w takim a nie innym terminie. W dodatku piekielny upał, no i Lipsko odległe od
Radomia o kilkadziesiąt kilometrów.
Pogrzeb był rzeczywiście cichy tak, jak i ostatnie dni życia Cioci.
Pochowana jest w grobie rodzinnym, który odnowiłam. Nie na wiele się to zdało,
bo grób jest z piaskowca. Nic nie zmieniłam, grób pozostał taki, jak go Ciocia
zbudowała. Kazałam tylko wyryć napis o treści ułożonej przez Ciocię.
Ciocia zmarła - 4.05.1990 r. - Wujek - 19.05.1984 r.
Na str. 48 pisze Pan, że „Wujek był oficerem WP, co nadało
uroczystości ślubu Wujostwa dodatkowego rozgłosu. Stąd ślub odbył się z wielką
pompą, jak na ówczesne warunki”.
Każdy, kto choć trochę się zastanowi stwierdzi, że 17.10.1920 r.
Wujek mając lat 21, nie mógł być oficerem. Jak wielu młodych ludzi, nawet
dzieci, wstąpił na ochotnika do Wojska Polskiego by walczyć z nawałą
bolszewicką o niepodległość Ojczyzny. Mógł być w najlepszym razie st.
żołnierzem lub kapralem. A że ślub był huczny, to już zasługa kolegów i fason
kawalerzystów. Ta „pompa” byłaby i na teraźniejsze czasy wielką.
Wujek za działalność w partyzantce, za odwagę, został mianowany
podporucznikiem i udekorowany orderami, a po wojnie mianowany kapitanem.
Ciocia nigdy nie była „wywiadowczynią" werbunku i akcji dywersyjnej
w okręgu skaryszewsko-radomskim”. Nie było takiego okręgu. Był Okręg
Radomsko-Kielecki ZWZ AK. Skaryszew był podobwodem, jednym z wielu.
Ciocia była szefem XI Referatu Wojskowej Służby Kobiet, który zajmował się
94
służbą sanitarną, gospodarczą, łącznością, służbą informacyjno-propagandową i
wywiadowczą. Za swą pracę została podporucznikiem i odznaczona orderami. Zaś
KEDYW - Kierownictwo Dywersji, zajmowało się walką bieżącą tj.
partyzantką leśną, akcją dywersyjną. W jej skład wchodziły też patrole
likwidujące szczególnie bezlitosnych oprawców. Szefem VIII Referatu KEDYW
był właśnie Wujek.
Pisze Pan, że Ciocia po ukończeniu gimnazjum i seminarium wyszła za
mąż. I znów nie tak. Ciocia wychodząc za mąż miała zaledwie 19 lat. Nie mogła
w żadnym wypadku w tym samym czasie ukończyć 2 szkół. Było to fizycznie
niemożliwe, nie mówiąc o sprawach finansowych.
Wiem, że Ciocia chodziła do gimnazjum. Do której klasy - nie wiem.
Przeniosła się do seminarium. Czy go ukończyła, dokładnie nie wiem. Wiem, że
jeszcze po wojnie uzupełniała wykształcenie.
Nie należy ubarwiać życiorysów Wujostwa. Są one dostatecznie barwne
i mogłyby obdzielić kilka życiorysów.
Na str. 45 pisze Pan, że Ciocia pisała piękną polszczyzną mimo, że
chodziła do przedwojennej szkoły. Chyba to lapsus. Ciocia właśnie dlatego
posługiwała się poprawną polszczyzną bo chodziła do szkoły przedwojennej.
Po wojnie, w naszych PRL-owskich czasach nie zwracało się uwagi na
poprawność ojczystego języka, nie mówiąc już o ortografii. Coś na ten temat
wiem bowiem niezależnie od pracy zawodowej byłam dodatkowo wykładowcą w
szkole średniej.
Nazwisko panieńskie Cioci brzmi Ciepielska a nie Ciepielowska.
Ciocia była członkiem PZPR. Zapisała się właśnie dlatego, że jak
sądziła, pomoże Jej to swobodnie pracować w Tanowie i nie rozdzieli od
wychowanków.
Pisze Pan, że Ciocia była samoukiem w wielu dziedzinach wiedzy i
umiejętności praktycznych.
Czy należy rozumieć, że interesowała się wieloma dziedzinami życia? Tak. Ciocia była osobą inteligentną o szerokich horyzontach myślowych,
wyposażona w dużą wyobraźnię. Była żądna wiedzy, ciekawa świata.
Interesowała się szczególnie literaturą i poezją ale też historią i polityką. Lubiła
Poświatowską, Norwida, Leśmiana, Miłosza (tomik jego poezji otrzymałam od
Wujostwa w prezencie) ale często wracała do Kochanowskiego, Konopnickiej,
lubiła nawet wierszyki Bełży, poety Jej młodości, znała je nawet na pamięć.
Uważała, że poezja oczyszcza umysł, jest większa niż radość.
Gdy widziała czytała dużo. Potem musiałam Jej opowiadać co czytam i
co o danej książce czy wierszu myślę.
Miała pewne „ciągoty” do krawiectwa. Właśnie to pozwoliło Jej
utworzyć w miarę bezpieczny punkt kontaktowy w czasie okupacji. Nawet i ja
mam Cioci pracę. Opowiadała mi o tych ubrankach i strojach w Tanowie. Miała
jednak pewien lęk, czy nie popsuje materiału.
Ciocia stale coś przerabiała. Lubiła sztukę ludową. Jednak nawet
serwetka czy kilimek z cepelii nie oparły się przeróbce. jednak nawet serwetka
95
czy kilimek z cepelii nie oparły się przeróbce. Z serwetki Ciocia robiła poduszkę,
z kilimka serwetkę lub poduszkę. To samo dotyczyło bluzek, sweterków,
spódniczek. Jak nie miały obciętych rękawów, to na pewno miały przerobiony
lub obszyty kołnierz, doszytą kieszeń. Przeróbce nie oparł się nawet zegarek i
maszyna do szycia.
Pamięć ludzka jest zawodna. Opis mieszkania Wujostwa podany przez
Pana nie jest zgodny z rzeczywistością. U sceptyka mogłaby nasunąć się
wątpliwość, czy odwiedził Pan Ciocię w Jej własnym mieszkaniu.
Był i przedpokój i nie ciemny lecz bardzo widny pokój - cała
południowo-zachodnia ściana przeszklona (2 weneckie okna i balkon). Słońca aż
nadto i dlatego ofiarowałam Wujostwu szafirowo-żółte zasłony, bo w lecie
nadmiar słońca był dla Cioci dotkliwy. Pokój o powierzchni nie 10 m2 a 21 m2.
Regałów nie było. A całe „archiwum”, pudełko tekturowe, znajdowało się pod
stolikiem koło tapczanu.
Tak, sprzęty były nie luksusowe, bo Wujostwo nie byli ludźmi
zamożnymi i tyle razy rozpoczynali życie od nowa ale zapewniały w miarę
wygodne życie.
Foteliki, nawiasem mówiąc, b. wygodne, były zrobione wg pomysłu
Cioci.
Wujostwo mieli choć mały domek ale najgościnniej otwarty i zawsze
spragniony słońca (nie tego wpadającego przez okno) i mający trochę tego słońca
dla innych.
Ulubionym miejscem Cioci był fotel. Ciocia na nim siadała, opierała
nogi na poduszce położonej na ziemi i rozpoczynałyśmy długie „Polek
rozmowy”. Dyskutowałyśmy o wszystkim i o życiu, szczęściu, miłości,
przemijaniu, rodzinie, sprawach codziennych, zmianach zachodzących w naszym
kraju.
Słuchałam wspomnień tanowskich. I choć nie znałam nazwisk, nawet i
imion, wiedziałam o wychowankach Cioci i ich losach wiele. Cieszyłam się, że
wartości których Ciocia przestrzegała, były moimi wartościami, które wyniosłam
z domu rodzinnego, które od dziecka wpajali mi moi Rodzice.
Pasją Cioci było stałe przestawianie mebli. Nie pomagały tłumaczenia
by tego nie robiła, gdy jest sama w domu. Przestawiała często. Wiedziała, że
postępuje nierozsądnie. Uśmiechała się wtedy z zakłopotaniem jak dziecko
złapane na gorącym uczynku, spuszczała oczy jakby oczekując nagany, całowała
mnie i - znowu przestawiała.
Przyznam się, że nie odważyłabym się na kategoryczne stwierdzenie,
że jedyną miłością całego życia Cioci był legionista pan J.C. jest to zbyt śmiałe i
ryzykowne stwierdzenie.
Znałam Wujostwa w ostatnim okresie Ich życia. Byłam z nimi na co
dzień, nie od święta. Obserwowałam Ich. Nie mieli powodu przede mną coś
ukrywać czy udawać.
Istotnie p. Janek był pierwszą, młodzieńczą, gorącą miłością, miłością
niespełnioną Cioci. Miłością marzeniem, miłością tragiczną, bo przerwaną u
96
zarania. Z pewnością Ciocia do niej niejednokrotnie w chwilach rozczarowania,
załamania, wracała. Wracała tak, jak się wraca do niespełnionych marzeń
młodości.
Wyszła za mąż być może za człowieka niekochanego, obcego. Ale
moment zawarcia małżeństwa, założenia rodziny, nigdy niczego nie kończy ale
zawsze wszystko rozpoczyna - to jest początek, szansa.
Ciocia wtedy była podobna, o ile to sobie potrafimy wyobrazić do
człowieka, który po rozbiciu się okrętu dopłynąwszy resztką sił do widniejącej
z dala wysepki stwierdził, że to jest grząska ławica pływających wodorostów.
Cóż poradzi nawet dobry pływak,
gdy zakreślona meta jest od niego
niepostrzeżenie oddalona? Opada z sił, coraz bardziej, bardziej, i albo
szczęśliwym zbiegiem okoliczności osiąga jakiś przedmiot trwały, zdolny go
unieść albo po prostu tonie. W tej nieokreślonej wędrówce życia Ciocia nie
utonęła. Właśnie Wujek był tym, który Ciocię zdolny był unieść.
Nie mieli wielu podobnych cech. W życiu jednak mogą iść obok siebie
dwa kontrasty.
Wujek - energiczny, realnie patrzący na świat, był Cioci ostoją,
powiernikiem i Przyjacielem. Ciocia była Mu szczerze od-dana, troskliwa.
Szczególnie widoczne to było w chorobie Wuja. Rozumieli się doskonale. Czy
go kochała? Tak. Nie była to miłość opisywana przez poetów. Była to miłość
dojrzałych ludzi, którzy szli przez życie z otwartymi oczami, żywym sercem i
od-wagą. Ich stosunek opierał się na szacunku, atmosferze wzajemnej
wyrozumiałości, przebaczeniu, więzi opartej na pragnieniu wspólnego dobra.
Związek Ich przeżywał burze ale i słoneczne dni. Gdyby nie było
uczucia, związek Ich by nie przetrwał. Było tyle zawirowań. A jednak byli
razem, tęsknili za sobą, nie mogli się bez siebie obejść.
To co było kilkadziesiąt lat temu zasadniczo różni się od tego, co jest
dzisiaj. Przeobrażeń dokonuje życie - wyostrzenie się zmysłu obserwacji,
różnorodne koniunktury wydarzeń losowych, istnienie poza kółkiem rodzinnym
szczerze oddanych serc.
W warunkach na ogół zdrowego myślenia ewolucja dokonuje się z
matematyczną ścisłością. Jedno zjawisko wynika z drugiego. Narasta człowiek.
Człowiek ten zmienia swój pion fizyczny i psychiczny w miarę
przyzwyczajania się do tak skomplikowanego urzędu, jakim jest życie.
W toku wykonywanych obowiązków wiele w człowieku się mumifikuje
i wiele w człowieku zakwita. I człowiek i jego psychika jest czymś stałym lecz
tylko w przeciętnej chwili. Na przestrzeni dłuższego okresu czasu faza
dojrzałości człowieka niepodobna jest zupełnie do fazy wyjściowej. To jest
niezaprzeczalne. Z pewnością jednak, gdyby nie było tamtych pierwszych przeżyć,
czy bylibyśmy tacy jak jesteśmy ?
Przeobrażeniom tym uległa i Ciocia i Jej uczucie. Rozmawiałyśmy na ten
temat.
Po śmierci Wuja Ciocia była załamana. Pocieszały Ją wspomnienia
ostatnich rozmów z Wujem. Tyle sobie wyjaśnili. Opowieść Cioci była
wzruszająca. Czasem trzeba już mieć za sobą kawał życia, niekiedy zbliżyć się
97
już do jego końca aby w zamyśleniu odkryć największą wartość, do której się nie
przywiązywało prawie żadnej wartości, gdy się ją miało. Miłość może być
różna, tak jak przyjaźń. Można kogoś kochać stale mówiąc o miłości, a można
też kochać inaczej, tak na co dzień, bez słów, czynem, wyrozumiałością,
przebaczeniem. Bo uczucie to wartość głęboko nieegoistyczna.
Może miałabym jeszcze kilka uwag ale to drobnostki. Moje uwagi
absolutnie nie mają w jakikolwiek sposób umniejszać Pana inicjatywy, włożonej
pracy - przeciwnie, uważam, że podjął Pan wprost nadzwyczajną inicjatywę.
Życzę Panu z całego serca by ta inicjatywa się rozwijała, węzły Rodziny
Tanowskiej się coraz bardziej zacieśniały, by ten fundament przez Pana
zbudowany okazał się fundamentem z trwałego kruszywa. Uważam jednak
również, że nie jest to fair play wyrażać sądy w sprawach, których się nie
zgłębiło.
Odeszła Ciocia. Człowiek na swój sposób niezwykły. Choć słyszy się
takie opinie cyniczne, że nie ma ludzi niezastąpionych, że po ich śmierci będzie
inaczej ale wcale nie wiadomo, czy będzie gorzej.
Pokładam nadzieję, że choć drugiej Cioci nie będzie, to jednak Jej
marzenie niespełnione za życia - poszerzenie i zacieśnienie kręgu Rodziny
Tanowskiej - dzięki Waszej inicjatywie i dobrej woli innych w jakimś stopniu się
zmaterializuje.
Gdyby tylko ludzie chcieli czasem otworzyć okno swego domu i w
skupieniu spojrzeli w niebo i na ziemię, w swoją rodzinę a potem w siebie.
Byliście Cioci wszyscy bardzo bliscy. Była zarażona, jak mówiliśmy
nałogiem Tanowa.
Czas w Tanowie był Jej szczęśliwym okresem życia. Tam zna-lazła
wreszcie dom, pracę którą kochała, małą stabilizację, której było brak od 1939 r. I
choć późniejsze lata były spokojne i właściwie szczęśliwe, wspomnienia tamtych
lat w barwach niejako zieleni a więc pięknych lat życia nigdy nie umarły. A jeżeli
nie umarły wspomnienia to i dawne tęsknoty powracały nieraz tak świeże jakby
odeszły dopiero wczoraj.
Zwłaszcza w starszym wieku są silniejsze, wtedy gdy człowiek słabnie,
czuje się bezsilny, nie nadąża, nie spodziewa się niczego nowego, czuje się
niepotrzebny.
Czyż można wtedy oprzeć się wspomnieniom ? Coraz więcej wtedy
dni, kiedy człowiek oczekuje dowodów pamięci przede wszystkim od tych,
których się pamięta, słów pocieszenia, tkliwości. Dopóki bowiem człowiek
czuje się potrzebny - życie ma urok. Ciocia nie była wyjątkiem. Przebija to
najwyraźniej z listów Cioci, z Jej wypowiedzi. Jakże wielką radość sprawiały Jej
listy pp. Janowiczów, pełne serdeczności, tkliwości, zawierające wieści o Ich
życiu, radościach i troskach. Chyba p. Sławka nawet nie zdawała sobie sprawy z
tego, czym były one dla Cioci. trzeba było wtedy być z Ciocią, widzieć blask w
Jej oczach, uśmiech.
Czytając Cioci listy zamieszczone w „Biuletynie” potwierdzają się moje
przemyślenia.
98
Oddają doskonale stosunek Cioci do swoich wychowanków - troskę,
tkliwość, które po stracie własnych dwojga dzieci starała się na nich przelać.
Starała się stworzyć wokół siebie ciepło matczyne, bo z matką idzie się
pewniej przez życie, świat wygląda może piękniej i lepiej. Chciała do końca
być ostoją, być łącznikiem rozproszonych już wychowanków, zachować ich przy
sobie.
Marzyła o tym b z Domu w Tanowie wychodził w świat, w życie
człowiek z bagażem o ile nie miłości, to przynajmniej serdeczności i przyjaźni,
by te uczucia zostały przetworzone na trwałe wartości charakteru, by dorosłe już
dzieci objęły tymi uczuciami tych z którymi zwiążą własne życie.
Czekała na wiadomości i cieszyła się, że tak jak kiełek wyrastający z
ziarna niepodobny jest do późniejszej rośliny, to przecież ta sama roślina
szlachetna i piękna, tak i w dojrzałym już człowieku może rozpoznać malucha
sprzed kilkudziesięciu lat.
I tu trzeba stwierdzić sukces Cioci. Bo jednak pozostawiła po sobie
ślad dobra w innych ludziach. Pozostawiła to co człowieka czyni człowiekiem,
co go utrwala, co sprawia, że żyje on dalej choć nie ma go już na ziemi. Z
tanowskich maluchów, których znam osobiście lub z opowiadań Cioci wyrośli
zacni, szlachetni ludzie.
Kto jednak tylko w oparciu o te listy chciałby sobie uzmysłowić osobę
Cioci - miałby obraz zniekształcony. Oprócz słów pełnych serdeczności,
tkliwości - choroby, zmartwienia, smutek. A przecież codzienne życie
Wujostwa a później Cioci wyglądało inaczej. Absolutnie nie było bezbarwne,
smutne, beznadziejne. Oczywiście chorowała i Ciocia i Wujek, co w tym wieku
jest niestety nieuniknione ale życie powracało do normy, dom był gwarny,
gościnny, otwarty. nie znam Cioci roztkliwiającej się nad sobą, narzekającej.
Ciocia stale coś robiła, w coś była zaangażowana. Były też i stresy, zmęczenie,
obawy, ale trwały krótko. Ciocia mimo, że traciła wzrok, nie była bezradna i
załamana.
Najbardziej roztrzęsiona była po śmierci Wuja. Jej dotychczasowy świat
się załamał. Bała się życia, nie wiedziała czy potrafi się do nowych, trudnych
warunków zaadoptować. Wujek przecież niemal do końca swego życia był pełen
energii, załatwiał wszystkie sprawy, wspierał. Ciocia powoli zaczęła wierzyć
więcej w siebie. Musiała już sama więcej planować, decydować. Wprawdzie
nie musiała nadal sama załatwiać, zdobywać ale i tak wiele spraw było jakby
poza Nią. Po prostu uwikłanie w to wszystko co nas otacza, bez Wuja było dla
Cioci początkowo bardzo trudne. Uporała się z tym przy pomocy osób sobie
bliskich i to szybciej niż przypuszczaliśmy.
Jaka była Ciocia? Z tych wspomnień i listów można by odczytać dążenie
do idealizacji Jej obrazu. Tworząc Jej obraz należałoby Jej wewnętrzne wartości
łączyć z szarą codziennością. Żyła zwyczajnie, nie zawsze chodziła w uroczystych
sukienkach, bywały nieraz zniszczone i pocerowane, ręce zniszczone pracą a na
twarzy czas skrzętnie i bezlitośnie zapisywał lata trudne i ciężkie przeżycia. Jej
życie nie upływało po kwiatach, choć ostatnie lata były spokojne i ustabilizowane.
99
Ciocia prała, sprzątała, gotowała, często myślała jak powiązać koniec z
końcem, bo jak wiem nie przelewało się w Ich domu. Ale nie na puszystych
dywanach rozwijają się piękne cechy ludzkiego charakteru.
Nie
jest łatwo określić jednoznacznie Cioci osobowość. Mam
wątpliwości czy jest ona przekładalna na słowa i czy coś tam nie umknie. Trzeba
dużo, bardzo dużo słów żeby jako tako ująć to, co się dzieje w nas samych, a co
dopiero w drugim człowieku. Nie wiem więc czy potrafię.
Wydaje mi się, że osobowość Cioci była złożona, jakby 2warstwowa, a może i więcej. Warstwa wewnętrzna ukrywająca swój własny świat,
swoją romantyczną, liryczną naturę i ta zewnętrzna powłoka ją przykrywająca,
niejako obronna - dla innych, dostosowana do codzienności. Przebija to chyba i w
Jej wierszach, które znałam. Stąd też chyba pewne zamknięcie w sobie,
otwieranie się tylko dla niektórych. Wydaje mi się też, że choć była powszechnie
lubiana, nie zawsze była rozumiana.
Była nosicielką rzetelnych wartości, życzliwą ludziom, pozbawioną
nienawiści i zazdrości. Lękała się prostactwa i wulgarności, nie chciała nikogo
zranić, choć Ją czasem raniono i wykorzystywano. Miała złote serce, nie umiała
powiedzieć rzeczy przykrych. Nie zapomnę rozmowy, gdy Ciocia dowiedziała
się, że bez Jej wiedzy, nadużywając zaufania, osoba Jej zaprotegowana, przyjęta
czasowo do mieszkania, starała się zameldować. Ktoś nie znający sprawy, nie
mógłby się zorientować, kto właściwie zawinił. Ciocia była tak zażenowana,
dobierała słów aby winowajca nie czuł się urażony.
Wujostwo byli bardzo gościnni. Nie było mowy o wyjściu bez
poczęstunku. Dom dosłownie otwarty - atmosfera serdeczności, życzliwości.
Ciocia była bardzo obowiązkowa i wymagająca wiele od siebie innych
jakoś rozgrzeszała, chociaż chyba tak nie do końca.
Wszystko co robiła, robiła starannie i dokładnie. Inaczej miałaby
bałagan a musiała pamiętać, gdzie coś położyła.
Była bardzo pobożna, zasypiała z różańcem w ręku, który wzięła ze
sobą w ostatnią drogę.
Cechowała Ją prostota bycia, naturalność, co niestety nie jest cechą
wielu ludzi.
Wujostwo byli, jak niemal wszyscy z tamtego pokolenia, wielkimi
patriotami, czemu dali wyraz swą walką w partyzantce w okresie okupacji i
zaangażowaniu się w „Solidarności” w latach 80-tych. Nie mogli pogodzić się z
zakłamywaniem przez tyle lat naszej historii. Jakże młodzi ludzie, mówiła Ciocia,
mogą kochać Ojczyznę skoro ich okłamywano, nikt ich tego nie nauczył. Przecież
nie znają swoich korzeni.
Ciocia zbierała wszystkie artykuły dotyczące zachodzących w naszym
kraju wydarzeń. Do końca życia interesowała się polityką. Gdy przychodziłam
musiałam Jej o wszystkim powiedzieć. Przerywała, zadając pytania, na które
oczekiwała wyczerpujących odpowiedzi.
Była na wskroś kobietą. Zbierała przepisy kulinarne i choć trudno Jej
było robić niektóre rzeczy z uwagi na słaby wzrok, robiła zapasy na zimę,
100
piekła ciasto, robiła pierogi, które bardzo lubiła. A robiła je w sposób
specyficzny - zagniatając ciasto dzieliła na kawałki i wałkowała butelką na
małej desce, położonej na kolanach i ściereczce. Robiła to bardzo szybko.
Pierogi były jednej wielkości i bardzo kształtne.
Ciocia lubiła pigwę. Dostarczanie jej było moim obowiązkiem.
Zawsze miała ją Ciocia w zapasie. Wg Cioci była ona dobra na wszystko. Ciocia
lubiła też słodycze. Czuwałam nad tym by ich nigdy nie zabrakło. Ciocia byłaby
nieszczęśliwa, gdyby nie miała świadomości, że w kredensie są zapasy. Nawet
pamiętała o tym gdy leżała przykuta do łóżka.
Lubiła mocną herbatę z cytryną. Była grymaśnicą - niejadkiem.
Gotowała
sobie
sama prawie do końca. Kotlety musiały być mocno
przypieczone, niemal przypalone. Lubiła bardzo sałatkę z surowych pieczarek.
Jadła je stale na drugie śniadanie.
Lubiła się ubierać. Cieszyła się z każdej otrzymanej rzeczy. Nie było
jednak rzeczy, której nie przerobiła. Nie oparł się nawet zegarek i maszyna do
szycia.
Ciocia lubiła kwiaty i je hodowała. Szczególnie lubiła amarylisy, które
kwitły u Wujostwa wspaniale. Ostatnio hodowała różnokolorowe saintpaulie.
Nic dziwnego, że je lubiła. Przy pomocy kwiatów możemy wypowiedzieć się tam,
gdzie słowa wydają się niepotrzebne lub małe.
Spojrzenie na kwiaty jest jak spojrzenie w oczy dziecka, każe myśleć
o życiu, że jest jednak piękne a ludzie są dobrzy. Ciocia pieściła te kwiaty. Lubiła
też, jak mówiła, w pogodne noce popatrzeć na księżyc, gwiazdy - synonim
szczytnych ideałów i tajemniczej potęgi. Niestety pod koniec życia nie mogła już
ich oglądać.
Po śmierci Wuja raczej sama nie wychodziła. Do kościoła chodziła z
sąsiadkami. Choć kilka razy zrobiła nam niespodziankę i sama bez zapowiedzi
przyjechała do nas (mieszkałyśmy w dużej odległości).
Gdy wyrażałam obawę o Jej bezpieczeństwo, że przecież mogłabym po
Nią pojechać, Ciocia odpowiadała - Twoja Ciotka to przecież nie jest niezdarą.
Tak bardzo chciała być aktywna, nie chciała być obok życia, walczyła ze słabością
niemal do końca.
Ostatnio była bardzo szczupła, taka „kruszynka”. Żartowałyśmy, że nie
powinna wychodzić bez dodatkowego obciążenia.
Ta mała „Kruszynka”, słaba fizycznie była silna duchem, walczyła ze
swoją słabością, starała się do końca realizować zasadę, że istnieć i żyć po ludzku
tzn. działać i tworzyć.
Czy jest to cała prawda o Cioci? Nie, bo czy istnieje zwierciadło,
gdzie można byłoby zobaczyć siebie takim, jakim się jest naprawdę? Ludzie mają
o nas określone zdanie. Jedni takie drudzy inne. A przyjaciele i ci którzy nas
znają bliżej jeszcze inne. A my wobec siebie jeszcze inne. Która z tych prawd
jest prawdą?
Ja znałam Wujostwa w ostatnim okresie Ich życia. I choć byłam z nimi
bardzo blisko, za zbyt śmiałe uważałabym stwierdzenie, że znałam Ich do
101
końca, że sięgnęłam do głębi Ich uczuć, tam gdzie się jest tylko sobą, takim jakim
nikt nie zna. Dlatego też zawsze dziwi mnie odwaga w wyrażaniu
jednoznacznych ocen ludzi i ich uczuć.
Kochana była ta moja Ciocia, Kochany Wujek. Jaka szkoda, że znałam
Ich niedługo. Okazywali mi serdeczność i ja starałam się odpłacać tym samym.
Pociesza fakt, że byłam z nimi w ostatnim okresie Ich życia, kiedy
byłam potrzebna.
Kończę, serdecznie dziękuję za pamięć o Wujostwie i przesyłam
pozdrowienia.
P.S.
Otrzymałam zaproszenie na Zjazd.
Dziękuję. Przykro mi, że nie będę mogła w nim uczestniczyć z powodu złego
stanu zdrowia męża.
Cieszę się z tego następnego kroku w realizacji nakreślonych planów.
Jadwiga Piwnicka
102
List Teresy Łodzikowskiej - Wołczyńskiej
Kochany Heniu !
Nie spodziewałam się tak szybkiej odpowiedzi, dzięki Ci za zwrot mych
pamiątek. Dostałam list od Sławki ...wysłałam 200 tys. zł. ... Teraz co do
wspomnień, to nasza mama rugała w liście mego ojczyma, który znalazł się tu w
Elblągu i doprowadził do tego, że musiałam podać go do sądu. Po prostu nie
mogłam spokojnie pracować ani gdziekolwiek sama się ruszyć doszło do
rękoczynu. Dostał kilka miesięcy do odsiadki. Widać było mu to potrzebne, bo
później dał już mi święty spokój. I to wszystko. Heniu, adresu brata nie mogę Ci
podać, gdyż go sama nie posiadam „może i lepiej, gdyż charakter ma ojczyma, a
tacy w naszym gronie myślę są nie mile widziani”. Zresztą jeśli Cię to interesuje
to stopniowo będę opisywała koleje życia w następnych listach.
Narazie kończę - zostań z Bogiem.
Moc uścisków i pozdrowień
Teresa z Rodziną
P.S.
Napisałam do Adasia Duchnicza do Krysi Kraski (Pasternak). Dostałam
obydwie odpowiedzi. Czekam jeszcze na inne, lecz jakoś się nie spieszą.
List od Jurka Janowicza (męża Czesi Harasimowicz)
Adresat: Henryk Kaczmarczyk
Przyjaciel tanowski -
Gdańsk, 4.08.94r
Drogi Henryku !
Ze względu, że moja ukochana Czesia robi czasem w moich
„wierszydłach” „cenzurę” (tak, tak - kobiety często dużo, dużo pragną zapominając, że życie to radość o poranku, to Anioł Pański w południe a
wieczorem ... wszystko ... chociaż rano też ...) przesyłam Tobie kilka różnych
„rzeczy” do Twojego spojrzenia, część z nich jest sprośna !
103
Pani Słowikowa !
I
Pani słowikowa słysząc skrzypiec trele...
usiadła na palcach skrzypka,
dziobiąc ich pachwinki !
II
Skrzypek grał dlatego,
że w górze usłyszał...
Panią Słowikową
... co zawsze jest Wiosną !
III
Słowikowej łechtanie
... mocno było muzyczne ...
więc skrzypce upuścił,
a wystawił smyczek !
Jurek Janowicz
Gdańsk, 3.08.94r.
104
Poszło dziewczę po ziele !...
I
Nad strumykiem,
takim małym ...
poszło dziewczę po ziele ...
miało tylko, majtki ...
II
Strumyk szeptał ...
... pokaż pupcię ...
Ona ją POKAZYWA
i siada do STRUMYKA ...
III
STRUMYK krzyczy ... Tyś gorąca
a jam zimny chłód
na to dziewczę :
... czemu krzyczysz,
wszak to istny cud !
IV
Odtąd dziewczę siadywało
nad strumieniem wód ...
Wszyscy wokół zaś mówili,
że to Dziewczę Cud !
..... bo była czysta ...
Jurek Janowicz
15.07.94r.
105
Drogi Henryku !
... a teraz zdałoby się trochę powagi !!!
TAKI JA I TAKI ŚWIAT !
I
Urodziłem się z Garbem ...
... nie wiem czy nie z ... dwoma ...
obejrzeć się nie mogę,
mam za krótką szyję !
II
Zacząłem jeść liście ...
bo kto co da garbatemu ...
Szyja mi się wydłużyła,
bo wysokie są korony drzew ...
III
I nagle zobaczyłem,
że to nie Ja jestem garbatym,
Garbaty jest świat ...,
i on dźwiga od urodzenia ...
SWOJE KALECTWO ...
Jurek Janowicz
Gdańsk - lipiec 94r.
106
Nie chcę
I
Nie chcę wierzyć w to ...
... co ciągle czytam ...
... tam w gazetach,
... często „mądrze piszących” !
II
Nie chcę wierzyć dlatego ...
... bo urodziłem się
26 grudnia 1939 roku
w Gdańsku.
III
Czytam te gazety bo chcę wiedzieć ...
... kto znowu doszedł do władzy
i kto stracił ...?!
IV
W roku 1994 - jeszcze miałem na gazetę ...
Jurek Janowicz
Gdańsk - lipiec 94r.
To na tyle dzisiaj Henryku !
Proszę pozdrów Twoją
następców: - ZDROWIA ŻYCZĘ !
107
uroczą Terenię oraz dorodnych Waszych
ZAPISKI – WSPOMNIENIA
ZAPISKI I REFLEKSJE FELIXA
Kto żyje po operacji mózgu, ten myśli inaczej niż każdy kto tego nie doznał...
Heniu !
Przeglądałem nasze myśli „Głębia Uczuć - Nasz Dom” i doznałem
wrażenia, że to szkielet, w którym i ja jestem szkieletem, bardzo miło
ubieranym szkieletowymi myślami i że to może mieć podkład do napisania
prawdziwej „Głębi Uczuć - Nasz Dom” jeśli każdy będzie się wyrażał co
odczuwa jego świadomość z pobytu w nim bez względu czy są dobre czy złe.
Tak naprawdę, to ja nie odczuwam tam żadnego zła; ja odczuwam
rzeczywistość mojego i czyjegoś życia i w ten sposób powinniśmy wzbogacać
teraźniejszych jego pensjonariuszy w zestaw składający się z potrzeb życia dla
nich. Należy podkreślać, że nam służy doświadczenie - nie my doświadczeniu.
Nikt nie może robić doświadczeń kosztem czyjegoś życia lecz powinien
posługiwać się jego pięknem, głębią uczuć jako głównym mottem życia w życiu.
Chodzi o to, żeby pobyt obecnego pokolenia w Domu Dziecka nie był
doświadczeniem „skąd przyszedłeś idź sobie tam z powrotem” tylko był okresem
pozytywnym dającym przygotowanie do życia w rodzinie, którą sobie sam
założy. Co to jest za świadomość wartości życia mieć własne mieszkanie
niezależne od środowiska, z którego się przyszło do naszego Domu. Ja mam
wiele ujęć świadomości, że ktoś był uratowany od śmierci głodowej, nakarmiony i
doprowadzony do sprawności życia a doświadczenie znów go skierowało na
świadomość śmietnikową, stołówki i sypialni gdzie się da i pod czym się da.
Tak było z całą rodziną Frącików. Każdy z nich zmarł z przyczyn wartości
powrotu tam skąd wyszedł. Jeśli teraz jest hierarchia wartości personelu, to niech
będzie taki ktoś, który będzie mieszkał stale w domu na jego terenie żeby był
świadomością każdej potrzeby zaistniałej u wychowanka o każ-dej porze tak jak
w normalnym domu rodzinnym a ilości dzieci wy-rażonej powiedzeniem - „dał
Bóg dzieci - da i na dzieci”. Przy takim podejściu do tego przedmiotu może
mieć maksymalnie 15-cioro dzieci. Niczym się taki dom nie będzie różnił od
nasze-go domu zbiorowego w którym istniał porządek, że najstarsze dziecko
wychowuje najmłodsze. Przyjrzyjmy się naszemu Domowi, moja świadomość
ma właściwości wychowawcze najmłodszego pokolenia obecnego tak różniące
się z wychowawcą etatowym bez głębi uczuć o właściwościach - „przyszedłem
do pracy i muszę iść ...” Taka osoba stale mieszkająca z wychowankami
powinna korygować potrzeby dzieci zaistniałe w czasie doby, tygodnia, miesiąca
i roku. Ponadto powinno być utworzone specjalne stanowisko dyrektora
ekonomicznego czyli gospodarczego, który może być dochodzący, jak i
wychowawca dysponujący horyzontalną wiedzą w zakresie od klasy pierwszej do
nauczania zawodu zależnego od osobowości wychowanka.
Takie cechy
reprezentowały: Babcia L., Ciocia Kazia oraz Ciocia Niusia. Niech teraźniejsi
wychowawcy próbują korzystać z doświadczeń współpracy Babci L. i Cioci Kazi
poprzez naszą świadomość, że coś takiego istniało.
108
Praca nie musi być od godziny do godziny tylko prywatnym życiem do
potrzeb innego człowieka, tak jak w domu rodzinnym. Myśmy mieli tego
świadomość poprzez organizację samorządu jako najstarszego wychowanka a
była nią Klara albo ktoś inny ale to była świadomość współpracy Babci L. i
Cioci Kazi, która nie opierała się na podporządkowaniu doktrynie.
Nadal posługujemy się słownictwem sprzed 40-stu lat bazującym na
terminologii
wojennej i powojennej. Powinniśmy nanieść poprawki
znaczeniowe. Jeśli przed wojną nauczyciela nazywano opiekunem klasy
szkolnej, to po wojnie nazywano go wychowawcą wg doktryny Makarenki. Był
to nowy model myślenia sprowadzającego się do poglądu, że człowiek jest
wrogiem i przodownikiem to jest takim, który jeszcze żyje światem starym. Tacy
nauczyciele byli kierowani też do domów dziecka. Niektórzy z nich byli
wychowawcami bardzo krótko. Ja pamiętam takiego wychowawcę co grał na
bardzo dużym akordeonie, ale były to melodie spoza obowiązujące-go programu
czyli wrogie i za to też został zwolniony. Tak więc nie obciążajmy nikogo
zarzutem, że był złym człowiekiem. On po prostu musiał takim być. Czuwali nad
tym tzw. wizytatorzy. Stąd każdy musiał mieć kilka osobowości. Wychowawcy
byli rozliczani na naradach, zebraniach i egzekutywach. I tam się weryfikowało
kto do czego i czy nadaje się na materiał wychowawczy. Obowiązywał poemat
Majakowskiego - „Partia”, dający jej legitymację do rządzenia wszechświatem bo
taki nakreśliła sobie cel. Czyli po-winniśmy uwzględnić i ten fakt, że przyszło
nam żyć w takich czasach gdy każdy musiał mieć programową świadomość dobra
i zła. Ciocia Niusia była 9 miesięcy, ale nazywaliśmy Ją „Anielskie Nerwy” za
Jurkiem Otto, który nazwał ją tak po raz pierwszy.
Jeśli to możliwe, to próbujmy zrobić kalendarium wydarzeń w naszym
Domu. Kto, gdzie i od kiedy do kiedy. Umożliwi to nam zbieranie danych.
Babcia L. prowadziła rożną wymianę myśli z każdym interesując się domem.
Zauważyłem, że po Jej odejściu zaczął się rozkład gospodarczy a wraz z nim
nastąpiła degradacja etyki wychowawczej. Z tą chwilą rozpoczęło się niszczenie
tego wszystkiego co zostało zrobione przez 15 lat kierowania przez Babcię L. i
Kazię. Zaczął się wówczas okres największego brania z Domu Dziecka a nie
dawania.
Pamiętam, że gdy hodowano w naszym Domu świnie to nawet na-wóz
zabierano do swoich ogródków. Gdy hodowano gęsi, to pierze szło dla
personelu. Na tym bazowali ci wychowawcy, którzy rozgrabili wszystko w okresie
remontu. Powinniśmy ustalić jak wielkie to były zawłaszczenia...
Najpiękniejszą cechą człowieka jest jego świadomość bycia dobrym.
Tę cechę wpajała nam Babcia L. Każdy starszy opiekował się młodszym według
pojęcia dobra.
Spróbujmy już teraz zastępować nazwę Państwowy Dom Dziecka
Domem Socjologii Człowieka. Socjologia jest starogreckim poję-ciem rozwoju
człowieka od momentu poczęcia do starości w jego cechach samodzielności i
braku samodzielności. Uważam, że jedno słowo „socjologia” mówi tak dużo, że
nie trzeba tego nazywać domem sierot, domem starców, izbą wytrzeźwień, itp.
Przecież człowiek od najmłodszych lat odczuwa samodzielność osobistą i
społeczną jako samowychowanie się. Jeden osiąga ten poziom wiedzy, a drugi nie
i trzeba mu w tym pomagać. Do tego sprowadza się pojęcie socjologii jako: życia,
109
współżycia i współistnienia. Zgodnie z zasadą - wszyscy dla wszystkich. Taką
formą myślenia posługuje się Jan Paweł II dając początek myślenia ku
przyszłości delikatnie omijając przeszłość. Przecież każda religia ma świadomość
Boga, a On nadaje jej właściwość jako stwórcy każdej for-my życia uznał wiedzę
za prawidłowość formy życia, a nie cuda.
Heniu - Ty dobrze myśl nad tym żebyś nie był ofiarą zła bo ja
jestem szkieletem jego a szkielet można różnie ubierać, zdobić go. Jesteśmy
konstruktorami nowej świadomości nasze-go życia będącej przeciwieństwem
zła i obojętności. Zaczynamy prawie od nowa odtwarzając coś co zostało
zniszczone przez poprzedników. Wandalizmem było budowanie rzeczywistości
niszcząc całkowicie poprzednią mądrość. Nie ma pojęcia dobroci ani podłości
identycznie rozumianych przez wszystkich. Każdy jest indywidualistą i posiada
wszystkie właściwości, które się budzą w różnych sytuacjach. Tak jest i z naszym
przebudzeniem. Nie niszczmy więc poprzednich wartości tylko bierzmy z nich to
co jest ponadczasowe i ma wartość dobra.
To są moje myśli, które przeciwstawiają się każdemu zaborcy w każdej
formie. Nawet teraz widzę jednak błędy popełniane obecnie ...
Moja świadomość głębi jest taka żeby umieć po niej płynąć w całej
przestrzeni i ratować kogoś gdy ktoś tonie. Wszystko co wymieniamy jest
symbolem naszego życia, pokazujemy jego zalety i wady. I znów zacząć od
nowa jeśli się potrafi a jeśli nie to opaść na dno głębi dlatego głębia nie ma
początku ani końca. Czy być dobrym, złym biednym, bogatym czy być tym czym
się jest zależnym od współistnienia, współżycia.
Myjmy się dla potrzeb czystości życia, którego symbolem była Ciocia
Kazia i inni też a każdy po sobie powinien zostawić czystość żeby inni mogli z
tego korzystać. Spójrzmy jak wygląda świadomość braku nawyku do czystości,
piękna życia.
Każdy, kto był w Domu Dziecka był osobowością swego rodzinnego
środowiska. Dotyczyło to personelu wszystkich stopni i wychowanków
niezależnie od wieku. Zdarzały się sytuacje, że wychowawcy posługiwali się
gorszą formą kultury niż wychowankowie. Przekazywali oni niejednokrotnie
cechy swojej kultury domowej wychowankom. Taką osobowość posiadali m.in.:
Krystyna Winczewska, Ewa Thail, Stefan Zawierucha.
110
Babcia L. dostrzegając to często korygowała ich metody. Robiła to
bardzo taktownie i inteligentnie. Pamiętam, że wychowawcy byli tak młodzi, że
dzieliła ich kilkuletnia różnica wieku w stosunku do swoich wychowanków a
nawet młodsi gdy byli u nas na praktyce. Ukształtowani na programach zwanych
socrealizmem. Po-ważny wpływ miały na ich osobowość miały takie organizacje,
jak: ZMP, LK, SP i PZPR. Wielu z nich było nie miało wykształcenia
pedagogicznego. Dlatego Ciocia Niusia po krótkim okresie pracy w Tanowie
odeszła do pracy bardziej Jej odpowiadającej. Przy czym utrzymywała cały czas
kontakt z nami i współpracowała z Babcią L. Przedstawiciele wymienionych
wyżej organizacji realizowali ich politykę w zakładach pracy budując komunizm.
Nie powinno się dziecku mówić tego czego ono jeszcze nie rozumie
pojęciowo tylko umieć określić jego osobowość czy ono to zrobiło świadomie
czy przypadkowo chociaż z przypadku budzi się świadomość.
Ja mam świadomość, że byłem najstarszym, najgorszym i najlepszym
tam gdzie trzeba było być i teraz też jestem wśród wszystkich bo tak trzeba.
Pamiętam wiele i chcę żeby inni o tym wiedzieli. Traktuję to jako dobro albo zło.
Ale jestem bezradny. Babcia L. widziała we mnie dobro, tak jak Ciocia Niusia a
ja w nich też. Świadomością dobra trzeba się posługiwać całe życie.
W systemie PRL człowiek musiał się podporządkować - nie było
innego wyjścia; teraz swoim życiem musi sam kierować. Kiedyś obowiązywał
dyplom programowy, teraz obowiązuje dyplom samouka. Umiesz albo nie
umiesz. Wyróżnikiem jest umiejętność co robisz żeby żyć. Współczesny
opiekun
powinien
być o właściwościach wiedzy horyzontalnej a nie
programowej, jak było poprzednio. Np. wiedząc, że mamy religię katolicką
powinniśmy mieć świadomość jakie są religie na świecie, czyli jak wygląda
świat w ujęciu świeckim i religijnym. Dlaczego tak jest a nie inaczej w historii
istnienia
życia.
Wojna w Jugosławii jest spowodowana
niewłaściwą
świadomością różnych religii. Nie ma narodu muzułmańskiego jest tylko
wielonarodowościowa religia muzułmańska tak jak katolicka i inne. I one są
świadomością wspólnoty wyznaniowej prowadzącej ze sobą bratobójcze wojny.
Heniu,
kiedy byłeś u mnie na przełomie lipca i sierpnia to
rozmawialiśmy na temat Edzia Skorzy. Otóż jeśli rozpoznajecie w jakiejś osobie
jego, to spróbujcie nawiązywać z nim kontakt na płaszczyźnie dobra, przyjaźni i
prawdy. Pomimo, że on się wyrzeka samoświadomości i nie reaguje na swoje
nazwisko. Może to być choroba dotykająca głębi psychicznej. Poprzez
wzbudzanie w nim świadomości opartej na świadomości, że chcemy mu pomóc w
jak najlepszy sposób bo on prawdopodobnie ma swój styl życia nie
kontrolowany umysłowo i fizycznie. Ja leżąc w szpitalu psychiatrycznym
zauważyłem podobne zachowanie u wielu pacjentów legitymujących się wiedzą
zawodową i naukową. Sam zresztą nie pamiętam nic co robiłem przez ponad
20 lat. Taką mam zmianę pamięci ale ja jestem pod kontrolą lekarzy i
domowników.
111
Nie należy go płoszyć, tylko nęcić formą cukierka, papierosa, piwa
lub czymś podobnym. Kiedyś spotkałem na swoim śmietniku swego kolegę z
P.D.M. na Arkońskiej. Gdy zawołałem go po imieniu przez okno to zostawił
wszystkie swoje tobołki i uciekł. Chciałem go zaprosić do siebie popełniłem
jednak błąd. Stąd uważam, że Edek Skorza (na zdjęciu)
podobnie zareagował gdy zwróciłeś się do niego po imieniu. Próbujmy
go sprowokować do ujawnienia swojej świadomości formą poczęstunku i
fundowania nie mówiąc mu, że go poszukujemy bo to dla niego może być za
ciężkie do przeżycia. warto nawiązać z nim kontakt rozmawiając z nim jak z
małym dzieckiem.
Spróbujcie dowiedzieć się gdzie on mieszka, jakie ma otoczenie i
dajcie mi znać bo sądzę, że mamy w sobie wiele wspólnego. Psychiczną
chorobę samotności spowodowaną czyjąś krzywdą opartą na świadomości losu
jako zła, a może coś innego bo my wszyscy mamy teraz pobudzone zmysły
świadomością losu.
Spróbujmy mu zaproponować, że jak się dowiemy tego co nas
interesuje to mu pomożemy. Kupmy mu coś co on chciałby mieć lub dostać jak
małemu dziecku. Ja na to fundusz stworzę. Powinniśmy pobudzać jego
świadomość od najprostszych myśli pod którymi on będzie rozwijał swoje myśli.
Odnajdźmy kryjówkę w której przebywa uwarunkowaną jego
świadomością i podświadomością. Przecież on ma świadomość noszenia na
sobie ubrania, jedzenia, schowania się przed zimnem lub siedzenia gdy jest
zmęczony - może i snu. Jeśli on chodzi i ma swój styl życia, to spróbujmy
odnajdywać w nim coś więcej niż on sobie sam narzuca swoją świadomością.
Może on ucieka z domu dla bezdomnych ? Spróbujmy się dowiedzieć w domu
bezdomnych, mówiąc jak on wygląda żeby przekazać im coś o nim.
Dziękuję Cioci Niusi za piękne sformułowanie myśli, że wychowawcy
dzielili się na tych co pracują uczuciem i ideologią. Ja ich nazwałem trochę ostro
jako „doktrynaży” ZMP i PZPR.
112
Ciocia Niusia nam powiedziała, że przestała pracować w naszym
Domu bo tam pracowali ludzie bez serca a podobno każdy je ma. Powinien mieć
je dla wszystkich prawie jednakowo bo tylko sercem można sprawdzić, że ktoś
ma serce. Ja go nie mam ale wiem, że ktoś ma i daje je komuś nie domagając się
nawet zwrotu.
Ciocia Niusia wyrażając się słowami, że nie mogła pracować w naszym
Domu bo nie ma w nim serca poszła w świat - świat tak mało znany. Logopedia świat tylko prawdy życia i uczucia nie wyrażonej żadnym słowem bo jest to
świat ludzi nie mówiących a żyjących wyrażany głębią uczuć, dlatego jest moją
świadomością wielkiej miłości a współcześni tego się nauczą i udowodnią.
Każdy obecny pensjonariusz jest wyrazicielem innego środowiska
skąd przyszedł a powinien tam doznać świadomości głębi uczuć.
Heniu, jeśli odnajdziemy ślady życia pani Eleonory Kowalskiej, to
u niej lub jej spadkobierców mogą być cenne materiały z domu dziecka. Ona
miała córkę Basię i syna Mariana, który pracował w Fabryce Narzędzi w
Szczecinie Dąbiu - był nawet brygadzistą.
W mojej pamięci tkwi nazwisko Babiński z Tanowa. Milicjant. Miał
dwoje dzieci - chłopca i dziewczynkę. Córka Grażyna była wychowawczynią w
późniejszym okresie naszego Domu. Oni mieszkali przy gminie na przeciwko
rozlewni mleka.
Ja wiem z własnego doświadczenia, że nasze czynniki opiekuńcze
nie poświęciły się dla drugiego. Mamy przykład na naszej Babci L., że
wszystko co miała było rozgrabione wg potrzeby tych co się opiekowali. Czyli
opiekunowie posługiwali się świadomością, że takiemu człowiekowi nic się nie
należy.
Heniu, jeśli rozmawiałeś z Ciocią Thail i Ona ma pretensje i
zastrzeżenia to niech natychmiast to zripostuje, dopóki się w Niej krew gotuje, bo
ja chcę żeby to wszystko było wartością co było i jest i będzie opierając się
na świadomości tych wychowanków co byli w mojej świadomości.
Wychowawca, to mądrość życia większa niż „pilnowacz” czy ktoś jadł
bądź czy miał czyste ręce. Wychowawca, to przekaziciel głębi życia
zaburzonego
okolicznościami losowymi a dostarczycielami prawdy życia
jesteśmy my po wielu latach zorganizowani ponownie świadomością żeby
pomagać sobie i innym.
Spróbujmy zgłębić jak wygląda rytuał
życia codziennego
wychowanków Domu Dziecka w zależności od grupy wiekowej itd. Moja
świadomość jest taka, że kiedyś dobierało się wychowawcę ideowego, dlatego
brak było mądrości praktycznej. Wiedzy praktycznej uczyły nas gosposie,
krawcowe, ciocia Kazia. Pomagał im w tym wujek Stasiu. Nawet powstała
humoreska jak wywoływać zdjęcia.
Uważam, że współczesny opiekun powinien posiadać umiejętności
praktyczne dla wszystkich roczników. Jeśli nie posiada właściwości nabytych
w uczelni to niech posiada własne zainteresowania przydatne dla dzieci w
przyszłości. Najnowszy wychowawca nie ma pojęcia co to jest uczyć
stosownie do zainteresowania wychowanka tak jak to robiła Babcia L. szukając
113
miarodajnej wartości myśli, którą sama reprezentowała i miała świadomość
poszukiwania u innych żeby dać maksymalną odpowiedź. Miała też świadomość
opowiadania zdarzeń losowych w różnej postaci przygód, które dzieci tak lubią
doznając swego rozwoju. Stąd moja osobowość jest poświęcająca się wartości
osobowości Babci L. ale niech każdy próbuje to ripostować wyrażając
wartości każdego innego. Dlatego posługiwała się znajomością organizacji
zajmującej tak wielkie znaczenie w życiu: ZMP, SP, pionierzy, Liga Kobiet,
PZPR, UB. To były organizacje o największej wartości życia w tym czasie. Nie
wolno było bez nich układać osobowości dziecka bo było się przestępcą. Niech
się ktoś na ten temat wypowie a będzie ozłocony koroną historii. W naszym
Domu przedstawiciele tych organizacji byli stałymi bywalcami ale niech oni
się wypowiadają przecież kary śmierci nie dostaną.
Heniu, po Twojej informacji telefonicznej o wujku Stefanie, pogłębiłem
swoją świadomość. Opisz swoją rozmowę z nim, bo uważam, że jest to
najwartościowsze potwierdzenie tego co ja zauważyłem jako im podległy
czterdzieści lat temu. A będzie to wskaźnikiem dla teraźniejszości życia co nam
było potrzebne i co teraz będzie potrzebne. Do ilu współczesnych wychowanków
będzie to przemawiać refleksyjnie, że każda czynność powinna posiadać
świadomość teorii i praktyki. Cudów nie ma i nie było i pewnie nie będzie.
Mam taki pomysł. Jeśli Wujek Stefan gardzi nami, to spróbujmy
zorganizować się w kilka osób, kupić paczkę kawy i bombonierę, pójść do
Niego do domu, zapukać do drzwi i przedstawić mu się mówiąc, że jesteśmy
włóczęgami, które kiedyś wychowywał i chcemy się u Niego napić kawy, bo nie
mamy gdzie i na nic więcej nas nie stać. Przekonamy się jaką będzie miał
świadomość wobec kilku osób i wtedy będziemy spokojni co myślimy Nim jako o
wychowawcy, nauczycielu i człowieku, wyznając to w swoich wspomnieniach o
nim. Rozmawiając przez telefon trudno zrozumieć czyjeś postępowanie. Ktoś
może mówić co chce, a tak to zmuszony jest postępować rzeczowo. Ludzkie
doznania trzeba wszechstronnie tłumaczyć, bo wraz z wiekiem i one się
zmieniają. Spotkanie takie może być wartościowym opisem wzajemnych doznań.
Stefan Zawierucha też jest kaleką fizycznym i psychicznym a jeśli
nazwaliśmy nasz biuletyn „Głębia Uczuć”, to jemu też sprzyjajmy, może i
On się odezwie pozytywnie, może nawiąże z kimś pozytywne wartości.
Pamiętam, że jego pupilami byli Stasiu i
114
Władziu Frącik.
Potraktujmy wujka Stefcia też świadomością głębi uczuć. Przecież w
Jego rozwoju somatycznym istnieje świadomość nauczyciela; spróbujmy do
niego trafić nowymi pojęciami starych słów czy go lubimy czy nie. Pójdźmy
grupowo zobaczyć jego twarz zanosząc mu symbol słodyczy, nie kwiatów. Do
słodyczy można stosować herbatę, kawę lub inne napoje bezalkoholowe.
Heniu jeśli uświadomisz sobie 10 lat mojej zmienionej głębi uczuć, to
tak wygląda uczucie sztucznego serca. Podobno kocha się sercem i każdy je ma
nawet sztuczne. Moje serce nigdy nie boli jak komuś robię krzywdę, dlatego
mówią, że jestem bez serca dla innych. Niech więc ripostują swoim sercem, a
jeśli mają serce upiora jak głaz, to ja w ten sposób budzę ich do życia żeby się
ponownie uczyli bo na naukę nigdy nie jest za późno - nawet przy sztuczny sercu.
Tak więc próbuję odtworzyć z pamięci to co w życiu przeżyłem ale to wszystko
musi być zripostowane inaczej nie będzie prawdą tylko snem.
Moje kalectwo powstało w 1958 roku i to co przeżywam teraz jest tego
następstwem. Gdybym domagał się leczenia zaraz po wypadku ... wtedy jednak
nie umiano jeszcze wykonywać operacji mózgu. Lekarze traktowali mnie jak
symulanta, taki skomplikowany jest mój los. Moje życie uzależnione jest
obecnie od leków psychotropowych
dlatego moja osobowość jest tak
skomplikowana. Wiesz o tym Heniu najlepiej gdyż odwiedzasz mnie i
zachęcasz ciągle do pisania ubierając moje chaotyczne myśli najpiękniej w nowe
szaty. Cześć Ci za to !
Uważam, że nie należy pozbawiać naszego Domu imienia Janusza
Korczaka. Co najwyżej należy dodać jego prawdziwe nazwisko - Henryk
Goldszmit. Jego nazwisko jest świadomością życia i nasz Dom sięga swymi
korzeniami także do tej niezwykłej postaci. To wspaniały pseudonim bo czym
są korzenie Domu. Zastanówmy się jak połączyć te dwie osobowości - Babcię
L. i Janusza Korczaka, który był wzorem działalności także dla Babci Lechowicz.
115
J. Korczak ma naprawdę najwartościowsze cechy człowieczeństwa i uosabia
maksymalnie wartości życia. „Nie depczmy przeszłości ołtarzy - na nich też
się święty ogień żarzy” i my winniśmy im cześć. Wszak - „szukamy prawdy
jasnego płomienia”.
Odnośnie I Zjazdu :
„Nasz Dom” to było hasło naszego początku nadając wartości życia
każdemu. Był to dom szczęścia i radości co wyrażone zostało w utworach
poetyckich wyrażających głębię uczuć. Czy zachowały się jakieś materiały,
które pozwoliły by opracować dokumentację I Zjazdu, który odbył się w 1962r. ?
Zjazd odbył się w 10 lecie naszego Domu i był węzełkiem uczuć.
Wartości te zostały zaprzepaszczone przez innych, które uznali oni za nie
wartościowe.
Spróbujmy coś odtworzyć z tego okresu - pisze Felix. „Pamiętam, że
Romek wygłosił wtedy wspaniałą mowę ideologiczno-osobistą. Może coś z
tego pamięta, może coś się zachowało. Trzeba mieć na uwadze, że wtedy
Romek Kondracik był naprawdę kimś.
Niech to spróbuje odtworzyć ze swoich przeżyć, dlatego proponuję
wysłanie mu najnowszego wydania naszego dzieła.
Pamiętam, że był on sympatykiem dziadka Smolińskiego, chodził do
niego na brydża, a przy kartach jest zawsze dyskusja na jakiś temat. Ja nigdy w
karty nie grałem hazardowo - wolałem szachy.
Heniu - Twoje telefony i odwiedziny są wartością pobudzającą.
Po tak długim czasie ludzie nawiązują ponownie kontakty - budzą się,
przenoszą się w różny sposób wiadomości o tym co zrobiliśmy. Nie można już
tego wstrzymać gdyż w ten sposób realizuje się filozofia Asnyka i
Brodzińskiego głębi wartości życia. Z tego co mi przekazujesz swoimi
telefonami i odwiedzinami mam wrażenie, że wszyscy są mocno poruszeni treścią
naszego biuletynu. Szczególnie silnie reagują na to co ja nazywam podłością.
Trochę mi smutno, że ja jestem tego symbolem ale widocznie diabeł też jest
116
potrzebny jako symbol zła żeby inni mówili o tym dobrze. Ja już nie umiem
więcej pamiętać zła więc muszę się też przerzucić na dobro. Dlatego
pobudzam wszystkich żeby się spieszyli z dobrem bo ja będę posługiwał się
dobrem jako zło. I tu zastosuję świadomość cioci Kazi. Wielu z nas pamięta, że
przykładała rękę do ciała ale zawsze uzupełniała ten gest słowami z miłości
żeby dobrze było. Dlatego niech wszyscy się przykładają żeby dobrze było.
Jeśli Romek się ocknął czyli obudził się, to natychmiast pobudzajmy
go aby przekazał swoje wspomnienia do Biuletynu. Jeśli
swoją
świadomością wybrał Czesię, to ja już jej podpowiadam żeby wyraziła
swoje wszystkie kwiatuszki uczuć do niego to on się rozczuli, może w ten sposób
jej się odwzajemni. Zapewniam ją, że nie będę w tym miejscu zazdrosny.
Romek był i jest bardzo uczuciowy. Jego miłość to hodowla zwierząt i
uprawa roślin a szczególnie kwiatów.
Czesia tak ładnie umie się ich świadomością posługiwać. Niech mu
napisze list pełen uczuć wyrażając się nawet tak żeby go przeczytała jego żona
Urszula, która jest też moją sympatią od pierwszego spotkania kiedy byłem u
Romka w 61 roku. Byłem u nich wiele razy i oni u mnie również. ostatni raz
przebywałem z nimi przez dwa miesiące w 1979 roku stąd znam całą jego
świadomość i towarzystwo. Romek był moim przewodnikiem ideologicznouczuciowym. Miał trzy siostry, z których dwie poznałem osobiście.
Najwartościowsze cechy charakteru miała jednak ta , której nie zdążyłem
poznać. Otrzymała wykształcenie ideologiczne i
pod wpływem Romka
pracowała także w tym charakterze. Romek był wojewódzką osobowością
organizacji młodzieżowych. Był wartościową osobowością swego czasu niejako
wzorem dla ludzi tamtej epoki. Spróbujmy w nim obudzić teraźniejszość.
Jego osobowością posługiwała się Babcia L. w 1962 roku. Spróbujmy w nim
obudzić uśpione wartości. Te uwagi o Romku kieruję szczególnie pod adresem
Czesi.
Heniu - to wszystko co napisałem jest tłumaczeniem innej osoby, która
żyła przede mną wiele lat a ja ją znam tylko z opowiadania i swoich snów, jako
człowiek sztucznie podtrzymywany przy życiu już 10 lat tj. od 6 lutego 1984r.
gdy to wszczepiono mi rozrusznik serca. Na przełomie lipca i czerwca 1990 roku
poddany zostałem operacji mózgu.
Słowom „Nasz Dom” powinna towarzyszyć świadomość, że nie była
to przechowalnia typu internat, hotel a świadomość życia spowodowana
zakłóceniem jego rozwoju i losu, tak jak każda rodzina uwarunkowana
świadomością socjologii czyli kultury tematów życia.
Jeśli pod wpływem tego co robimy mamy doznania pojęciowe „nasz
Dom”, „głębia uczuć”, to spróbujmy jeszcze dodać „szkielet życia ponownie
ubierany”. Ja wyraziłem cząstkę szkieletu tego życia, że każdy nie był tym
czym był. A jeśli jest to świadomością nieprzyzwoitą to niech to zripostuje
albo się pogodzi.
Tak wygląda mój chaos myślowy. Taka jest moja pamięć. Teraz mogę
się tylko powtarzać, prosząc wszystkich aby także przyłożyli rękę do tego.
Ja posłużyłem się świadomością szkieletu całości a inni niech udoskonalają.
Głębia podłości jest wtedy gdy człowiek nie rozumie człowieka lub jest dla niego
117
obojętny,
wieku.
dlatego życie powinno być świadomością wzajemną stosowną do
Ci co objęli nasz Dom po dziadku Smolińskim są mi obcy jako
najnowsze pokolenie urodzone i wykształcone za czasów panowania komunizmu.
Dziadek Smoliński był ostatnim nauczycielem sprzed wojny tj. wtedy gdy ja
miałem półtora roku biologicznego życia.
Szukajmy prawdy jasnego płomienia jako światła życia, którego
pięknem jest praktyczność czyli wzajemna potrzeba przekazywania jej innym.
Heniu - powiedz Czesi, że Jej nie przebaczam tego, że nazwała mnie
niszczącym
wandalem i nawet nasz biuletyn przeznaczony dla pani
Piwnickiej zniszczę czego nie zrobiłem bo jeszcze nie zdążyłem tego zrobić
czcząc go jako kult godności albo godność kultu.
Otrzymałem list od Sawy z Gdańska. Dowiedziałem się o maleńkiej
wymianie myśli między Gubinem. Tam mieszka też jeden z kwiatuszków
naszych, tylko bardzo osobisty, bo Gubin jest na końcu świata ale z zestawu
Jego wyrazów na kartce można się szybko zorientować, że to wspaniała
osobowość i taką właśnie pamiętam kiedy byliśmy razem w 1952 roku. On
przybył do nas z Krakowa a to miasto duże i posługiwał się osobowością jego
kultury. Powodem przyjścia Jego do nas było coś co najlepiej by on opisał, bo ja
mam bardzo mało wiadomości. On miał tam jakąś rodzinę i przebywał w
sierocińcu prowadzonym przez jakiś zakon. Kiedy
bardzo
likwidowano
wartości religijne w 1952 roku zamykając wielu księży do więzienia, nawet
Stefana Wyszyńskiego, to zakazano też mu przebywania w sierocińcu, kierując
Go do Tanowa. Była to dla niego ta nowa edukacja jaką doznał w naszym Domu.
On był symbolem mądrości, bo posługiwał się mądrością religii wtedy tak
tępioną nawet przez wychowawców - Thail Ewę. Przecież to Ona zabraniała
noszenia emblematów wiary do której należało dziecko, bo Ona była z innej
wiary tak wtedy tak odnoszącej sukcesy rządzenia. Niech to lepiej On sam
napisze, trzeba tylko obudzić Go ze snu, niech rozmyśla, bo inaczej nikt nie
będzie wiedział, że tak było naprawdę. Przeczytajcie to sami, spowodujcie
żeby i On to przeczytał co powinno pobudzić Jego też żeby opisał to wszystko co
się w nim ponownie obudziło. A nazwiskiem Jego w tym czasie było „Ja
chłopak z Krakowa”. On miał też z Krakowa kierowniczkę Suchań i jej
towarzyszkę siostrzenicę albo córkę Marylkę. Ja ją pamiętam jako miłą
osobowość ale inne dzieci sprawiły jej kocówę przed odejściem jej opiekunki.
Może to ktoś pamięta lepiej np. Klara i Romek.
Kwiatuszku
Heniu,
jeśli to Twoja osobowość uzna za
prawidłowość, to puść to w obieg po wszystkich, nawet i do Romka w Gubinie.
Ten kwiatuszek w Gubinie z wielkiej osobowości słynie , trzeba Go tylko
obudzić, bo to krasnoludek śpioszek. Cieszy mnie to, że Ciocia Miecia ma
świadomość dużo pisać o nas kwiatuszkach i o sobie, że miłość jest pozorna
i kulturą dziękują jej za to, że się pobudza i doznaje wartości ... swoją
osobowość. Ja pamiętam bardzo dużo, ale sam nie powinienem pisać wszystkiego.
Przecież to my piszemy i to ma tym większą wartość a my to wszyscy jako ...
Człowiek jest tak bogaty w inteligencję, że mówi sam to co chce albo
posługuje się kimś.
118
Jeśli ktoś dziś posługuje się tą samą upiększoną mądrością to po co
jest wojna w wielu krajach. Oddajmy pierwszeństwo mądrości życia, a nie
bogobojności.
Nie każdy wie jaką rzeczywistość ma słowo „kocham”. Jeśli żyjesz z
świadomością rodzenia dzieci bo Bóg tak kazał, to po utraceniu mechanizmu
rodzenia pozostała nienawiść, a nie kultura. Kultura na doznania fałszu. Jeśli
dziecko jest nauczone fałszem to gdy urośnie nie ma kultury na obłożenie
zła dobrem...Jak Św. Mikołaj chodzę z workiem zła, bo dobra nie umiem
dostrzegać za wyjątkiem jeśli jest to znaczy bez względu na to kim kto jest
oceniam go rachunkiem czasu, przestrzeni - dobrem i złem. Coś Ty Chrystusie
zrobił przez 2 tys. lat dobrego dla człowieka ponosząc śmierć, która stała się .....
mądrości innej wiary. Każdy żołnierz niemiecki nosił na mundurze napis po
niemiecku, że to co robi, robi w imię Boże dla celów Bożych.
Śmietnikowy chleb tak dobrze smakuje bo jest świadomością z
pogranicza życia i śmierci wyrazu to dlatego, że przyszła mi świadomość
narodzin z uwarunkowaniem dlaczego wśród nas nie ma tych co wybrali
zamiast żyć - umrzeć: Frania, Romka, Kazia, W... i jeszcze kogoś o kim nie
wiem nic a poszukuję ich - Edzia, jak i wszystkich innych, z którymi się nie
mogę zobaczyć. 200 złotych, to fundusz pieśni śpiewany przez lwowskich
Baciarów Tońka i Szczepcia, jako marzenie ich pragnień. Dlatego mam
świadomość odnajdywania wszystkich, których nie pamiętam i nie znam a
wiem, że przebywali w tym samym miejscu co ja w latach swojej niezaradności.
Jeśli ją odnaleźli niech się zaprezentują w naszych spotkaniach. 200 zł na
poszukiwania... p.s.
Taśma stała się podrzutkiem i od razu mówi. Słucham tego, bo mówi
ludzkim głosem.
To mnie gryzie mój Kwiatuszku oraz jeszcze coś co nazywam mendą,
bo jako człowiek nie rozumiem tego co wyżej i ma do tego przeciwieństwo, że
„jeżeli ja tego nie miał, to co mnie obchodzą inni” i można tu zacytować. „Ty
masz tu gówno do gadania, bo ja tu rządzę i musi być tu jak ja chcę”.
Ja tu widzę komplikacje osobowościowe ale one oddziaływają na
wszystkich inaczej niż ja to widzę, a widzę to żeby nikogo nie ugryźć i nie
gryźć a każdy powinien mieć swoje „ja”, jak chce żeby było dobrze.
Nie mam spacerów na polach, lesie
bo moje pieniądze inna myśl niesie
do innych celów świętości,
w której nie ma miłości...
ale jest w niej pobożność i bogobojność, czyli kościół Jezusowy. Do
kościoła można chodzić i pod jego wpływem można być bardzo złym
człowiekiem, bo on ma w sobie pobożność i bogobojność. To jest świętość,
dewotyzm i demonizm a człowiek jest ten sam. 200 złotych to fundusz
poszukiwań dobra.
Heniu ! Jeśli teraz wśród nowych pensjonariuszy naszego Domu są
uciekinierzy z własnych domów ze świadomością, że jest im w rodzinnym domu
źle, to powinniśmy wspomagać ich osobowość w nabieraniu uwartościowienia
człowieka poprzez właściwości życia później występujące w dojrzałości
119
człowieka. Oni są objawem bogatej osobowości jako buntu przeciwko złu i
poszukiwań dobra, którego nie mogą znaleźć. Dlatego cechuje ich gwałtowny
bunt bez doświadczeń
życia.
Z
takiego
początku
stają się źle
uwartościowieni i zboczeni na niewłaściwe drogi chleba śmietnikowego.
Czy można uzasadnić pozytywnie każdy bunt ? Dostałem od Czesi
taśmę z nagraniem jej głosu i różnych utworów. Weszła córka do pokoju i
zapytała się „a co słucham ?”. Odpowiedziałem, że słucham kogoś, kto mnie
kocha. I w ten sposób zginęła mi taśma. Znalazła się jako podrzutek a na to
miejsce zginęły pieniądze. Córka ma lat 30, świadomość ukończenia programu
uczelni wyższej, a jej osobowość jest w stanie nosić żałobę po Chrystusie
oczekiwać i domagać się u kogoś żeby żył tak jak ona nie wiedząc, że na świecie
jest wiele religii i każda ma swoją istotę Boga. Ileż naprawdę jest Chrystusów i
nie wiedzą o sobie nic, bo moja córka nic nie wie o nich pomimo, że ma
wyższe wykształcenie. Gdzie jest świadomość prawdy? W prawdzie i w
nieprawdzie. Dlaczego decyduje świadomość cudu.
Pieniądze moje zginęły w ten sposób, że żona załatwiła sobie czas
żeby znaleźć listonosza poza moim domem i pobrać od niego, a mnie o tym
powiedzieć kiedy jej się podoba, bo jej jest tak dużo pieniędzy potrzeba, że ja
mogę swoich potrzeb nie posiadać bo jestem skazany i uzależniony od
opiekuna, a ona czuje, że nim jest w całej potrzebie. Dlatego moim światem są
gabaryty mego mieszkania, a chciałbym żeby było inaczej. Ciocia Niusia mogła
mnie wywieźć poza miasto za moje pieniądze.
Heniu ! Tytuł „Nasz Dom - Głębia uczuć” według mojej
świadomości wyraża wartości osobowości : Ja, Rodzina, Ojczyzna. Jeśli
wyślemy te materiały już nazbierane do Skaryszewa w ujęciu organizacji tejże
miejscowości, to powinno jeszcze wiele dojść nam materiałów tkwiących w
świadomości pokoleń mieszkańców Skaryszewa i Radomia: wójt, sołtys,
proboszcz, szkoła. Ja w latach 60-tych i 70-tych byłem tam kilka razy.
Dziadkowie Lechowiczowie byli tam wszystkim znani. Mimo upływu 20 lat, to
jeszcze żyją tam pokolenia, które dużo wiedzą o nich i zechcą opisać nam do
wspólnego pamiętnika, jaki powstał już z naszych dokumentów. Przecież to jest
nasze wspólne środowisko ludzi jadących tym samym pociągiem.
Heniu zbliżają się święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok (1995) i z
tego powodu mam prośbę. Przyszła mi myśl zbierania kart
świątecznonoworocznych ale tylko bez ujęcia Jezusa Chrystusa, Jahwe, Jude.
Jeśli wyślemy wspólnie karty świąteczno-noworoczne do wielu z nas
to możemy napisać taką myśl na kartach, że ja zbieram takie karty stare i
każdy kto je dostanie lub dostawał w minionych latach może mi je
sprezentować.
Ja takimi kartami chcę sobie wyłożyć pomieszczenie.
Moje Kwiatuszki. Zbliża się szybko koniec roku i początek nowego
roku. Stąd jest refleksja pisania sobie nawzajem miłych życzeń. Ja też takie
mam. Uświadomiłem sobie, że w Gdańsku był kiedyś psychoterapeuta Kaszpirowski. Mam do was prośbę żeby odzyskać jego występ jeśli jest nagrany
na taśmie video lub same słowa.
120
Ja mam nagrania dźwiękowe z jego spotkania ale bardzo źle wykonane
(przerwy i zaniki słów). Nagrania te mają na mnie wielki wpływ pozytywny
o wyrazie sprawności umysłowej i fizycznej. Stąd proszę Was o nie jeśli to
będzie możliwe lub po linii jakichś znajomości. Ja wyślę pieniążki.
Heniu, po spotkaniu 30.10.94r. z Janiną Radziko nie otrzymałem
żadnej informacji od niej. Dlatego pobudzam jeszcze jej świadomość od nowa
pisząc do niej list i tą myśl o wysłaniu czegoś podobnego do szkoły do
Skaryszewa, do dzieci tejże szkoły. Wg mojej świadomości dzieci będą
najwierniejszym oddaniem stanu rzeczy występującego na ich terenie i w ich
domach. Spróbuj napisać nową wersję „Naszego Domu” i wysłać do szkoły
skaryszewskiej żeby oni też mogli wiedzieć, że zbieramy świadomość przeżyć
tamtych czasów kiedy żyli ich rodzice i dziadkowie.
121
Wspomnienia Felixa:
Babciu moja miła
Tyś mnie tak wszystkiego nauczyła...
Trudno jest ustalić przyczynę pobytu w Domu Dziecka. Dla wielu z
nas opisanie tego może przerastać ich możliwości. Podjąłem jednak jako
pierwszy próbę opisania okoliczności, które towarzyszyły umieszczeniu mnie w
tym Domu. Uważam, że nie powinienem zatajać pewnych faktów tylko z
powodu właściwego w takich
sytuacjach
wstydu. Uwarunkowania
człowieczego losu spychały mnie ku unicestwieniu mojej osobowości i
pozbawienia mnie świadomości.
Po
podpaleniu
mego
domu w dniu 5.05.52r. zostałem
doprowadzony do Pogotowia Opiekuńczego na ul. Łabędzia 4 jako dziecko
bezdomne i włóczące się po mieście. Miałem wówczas 14 lat i chodziłem do 4
klasy szkoły podstawowej. Byłem głodny i skrajnie wyczerpany, pożywienie
zmuszony byłem szukać na śmietnikach.
Fakt umieszczenia w tym Domu dostarczył mi nowych przeżyć. Były
tam dzieci w bardzo różnym wieku. Od kilku do kilkunastu lat. Wielu z nich nie
posiadało żadnych dokumentów. Jeden z nich przez pomyłkę miał nazwisko
osoby która go dowiozła aczkolwiek był to tylko dostawca, a nie rodzic dziecka.
Zakład ten nosił nazwę Państwowe Pogotowie Opiekuńcze.
Pogotowie Opiekuńcze było i jest bardzo dużym domem, w którym
może przebywać wiele dzieci. Pamiętam, że w 1952 r. odbywało się tam
szkolenie kadr dla potrzeb domów dziecka. Tam prawie każdy wychowawca
zaczynał pracę i stamtąd kierowany był do innych placówek. Stąd nie
przypadkowo tam właśnie spotkały się po raz pierwszy Babcia L., Ciocia Niusia
122
i Ciocia Kazia. Babcia L. mieszkała wówczas na ul. Pokoju 8 niedaleko
zresztą od Cioci Kazi.
Po krótkim pobycie w Pogotowiu, 22.07.52r. zostałem przewieziony
do obiektu zwanego Państwowym Domem Dziecka w Tanowie. Skierowanie
mnie do Domu Dziecka w Tanowie zawdzięczam pani Lechowicz, bo ona była
wyznaczona przez Kuratorium do wyselekcjonowania dzieci z Pogotowia
Opiekuńczego do nowo-otwartego Domu Dziecka w Tanowie.
Ten fakt był dla mnie bardzo korzystny, bo tu rozpoczął się proces
mojego wychowania i rozwoju mojej osobowości kształtowany przez personel
tego Domu. „Koleżanki i koledzy niechaj praca w koło wre - zdobywajmy klucz
do wiedzy w naszym domu w Tanowie.” Są to prawdopodobnie słowa
wypowiedziane w pierwszych dniach pobytu przez panią Janinę Usowicz
(obecnie Wasielewska).
Niektórzy z pewnością pamiętają okres tworzenia organizacji pionierskiej
w naszym Domu w miejsce organizacji harcerskiej.
Szczególne zasługi i oddanie tej sprawie należy przyznać pani Ewie
Thail:
Każdy musiał chodzić w mundurku i mieć czerwoną chustę a chłopcy
ostrzyżeni byli „na zero” bądź „na glacę” jak się wówczas mówiło co miało
identyfikować ich jako prawomyślnych. Słowa harcerz nie wolno było nawet
używać. Gdy dzieci nie chciały chodzić w mundurkach pionierskich pani
Lechowicz zaprojektowała i uszyła ubrania jednolite dla wszystkich
wychowanków ale inne niż nakazywano „z góry”. Dopiero po zgonie Ojca Stalina
zaniechano tego”.
Pani Lechowicz po odsunięciu jej ze stanowiska kierowniczego
zamieszkała w Szczecinie przy Al. Piastów 5 i pracowała w Pałacu
Młodzieży jako magazynierka i była szczegółowo informowana o sytuacji w
Domu Dziecka.
Wielka radość zapanowała wśród dzieci i personelu gdy pani Ela
ponownie w dniu 1.01.55r. objęła obowiązki kierownika Domu Dziecka w
Tanowie gdy był on w stanie kompletnej dezorganizacji.
Zasoby materialne Domu były na wyczerpaniu. Brak było naczyń, a
pozostałe jeszcze meble były całkowicie zdewastowane i nie naprawiane. Pani
Lechowicz zamieszkała w pokoiku koło kancelarii stąd przez całą dobę miała
nadzór nad dziećmi. Przez wiele miesięcy wraz z mężem i wychowankami
doprowadzali Dom Dziecka do normalnego stanu Warto chyba przypomnieć jak
wyglądała moja edukacja w Szkole Podstawowej w Tanowie i dalsza. Ja z
Zosią Jastrzębską mieliśmy kontynuować naukę od klasy czwartej. Ponieważ
w czternastym roku życia miałem ukończone 3 klasy Szkoły Podstawowej
uczyłem się indywidualnie i jako eksternista w trybie przyspieszonym
ukończyłem szkołę. Stąd podczas gdy Zosia została promowana do klasy piątej
ja byłem już absolwentem.
W tym samym czasie naukę w szkole podstawowej ukończyła Renia
Zakrzewska. Oboje mieliśmy jednak przerwę w dalszej edukacji. Zosia
zachorowała na gruźlicę i przebywała w sanatorium a ja nie zostałem przyjęty do
123
obranej przez siebie szkoły z powodu nie złożenia dokumentów z odpowiednią
adnotacją ZMP i SP w ustalonym terminie.
Z tego powodu zostałem skierowany do szkoły nadprogramowej tj.
Technikum Rolniczego w Stargardzie Szczecińskim. Do szkoły tej został
również przyjęty w tym samym okresie Romek Kondracik, (patrz zdjęcie z
Felkiem Masnym)
który wrócił ze szkoły górniczej jako „nieuk świadomości pracy w
górnictwie”. Brak pomocy z naszego Domu złączył nas głęboką przyjaźnią.
Kierownictwo naszego Domu nie czuło się zobowiązane udzielać nam pomocy
choćby w zakresie zakupu książek i przyborów szkolnych.
Po niespełna trzech miesiącach powiedziano nam, że „dla takich tu nie
ma miejsca” więc wróciliśmy z powrotem do naszego Domu. W tej
skomplikowanej sytuacji życiowej domagałem się aby zabrała mnie rodzina do
siebie
gdyż w Domu Dziecka nie było miejsca dla tzw. „młodzieży
przerośniętej”.
Romek
był
symbolem
mądrości
i władzy na szczeblu
województwa, które uśpił na tyle lat a teraz określił nas z uznaniem wybierając
sobie kogoś komu przekazuje to uznanie.
I w tych okolicznościach doczekałem się powrotu Babci L., która
ponownie objęła stanowisko kierownika Domu Dziecka. Babcia L. poradziła mi
abym kontynuował naukę w szkole zawodowej stosownej do mego wieku.
Kuratorium wyraziło zgodę i zacząłem uczęszczać na kurs podstaw
księgowości. Kurs odbywał się w szkole na Głębokim i trwał całą zimę.
Całą drogę do Szkoły przebywałem pieszo gdyż autobusy wówczas
nie kursowały. Kurs ten wzbogacił mnie wewnętrznie. W tym czasie przez
pół roku poznałem ekonomię komunizmu ucząc się ze specjalnego skryptu o
jej wyższości nad wszystkim co było kapitalistyczne.
Nastąpiła nowa forma mego rozwoju. Był to bowiem kurs dla
dorosłych a ja nie miałem jeszcze ukończonych 18 lat. Chęć zgłębiania
wiedzy całej potęgi ekonomii komunistycznej tkwi do dziś
w mojej
świadomości.
124
Program tego kursu wpłynął w pewnym stopniu na mój stosunek do
systemu politycznego zaistniałego po wojnie. W ten sposób popadłem w
nowy konflikt świadomościowy jako osoba nie dojrzała do takiego poziomu
wiedzy. Była to wiedza dla przodowników pracy będących w starszym
wieku i posiadających wysoki poziom intelektualny.
Ponieważ byłem jeszcze tak młody oraz nie byłem przodownikiem
pracy i nie miałem dojrzałej orientacji życiowej nie miałem szans na
zdanie egzaminu.
Moja praktyka u księgowego w Domu Dziecka okazała się
również nie wystarczająca bo on sam nie miał pojęcia co to
jest
księgowość ekonomiczna czyli cała ekonomia komunizmu. Był tylko
kontystą rachunku ekonomicznego. Z tego powodu nie przystąpiłem do
egzaminów.
Nie mniej jednak pobyt na tym kursie pozostawił w mojej
świadomości głęboki ślad. Zrodził się we mnie konflikt wewnętrzny.
Rozumiałem, że kapitalizm to ustrój pełen podłości stwarzany przez
człowieka dla człowieka a komunizm jaki wówczas budowano był natomiast wg
mnie zafałszowanym kapitalizmem. Miały w nim miejsce o wiele
potworniejsze formy wyzysku człowieka przez człowieka gdy np. zmieniano mu
ciągle normy akordu ponad jego możliwości.
Temu celowi służyła popularyzacja tzw. przodowników pracy
wykonujących bajeczne normy.
W kapitalizmie była natomiast tylko dniówka zadaniowa. Tworem
czysto propagandowym były również „brygady pracy socjalistycznej” w których
preferowano ilość zamiast jakości. W szkole zawodowej stałem się świadomym
samoukiem. Zacząłem dostrzegać w nauce przewodnika. Po tzw. „polskim
październiku” okazało się, że moja wiedza nabyta w tej szkole nie była nikomu
przydatna. Coś ty losie narobił dobrego ? Nawet dostanie się do szkoły
wojskowej było nie możliwe a więc ciężka właściwość życia człowieka
wyrzuconego na śmietnik życia.
Andrzeja Smolińskiego - obecnego dyrektora naszego Domu znam z
okresu kiedy Jego ojciec był kierownikiem na szczeblu powiatowym. Przybył do
Szczecina z terenu Lipian jako wybraniec wartości organizacyjnych tego
szkieletu. Lipiany były siedzibą władz powiatu pyrzyckiego. Po odbudowaniu
Pyrzyc ze strasznych zniszczeń wojennych, przeniosły się tam również władze
powiatowe z Lipian. Pamiętam, że dawaliśmy program artystyczny z okazji
jakiejś uroczystości w Lipianach. Organizatorem imprezy był Antoni
Smoliński.
Na podstawie pobytu w domach dziecka stwierdzam, że dla jednych
ten pobyt był szczęściem, dla innych nieszczęściem ale pobyt pod opieką pani
Lechowicz miał szczególnie dodatni wpływ na prawidłowy rozwój osobowości
dzieci. Był to człowiek o wielkim sercu i doświadczeniu życiowym. Cechowała
ją wielka kultura osobista. Jej pragnieniem było zawsze nauczenie nas tego
wszystkiego co może być nam przydatne w samodzielnym życiu. Trzeba
samemu
umieć
znacznie więcej żeby trafić do osobowości każdego
wychowanka.
125
Po
latach,
gdy słowu awangardzista przywrócone zostało jego
właściwe znaczenie zrozumiałem, że pani Lechowicz była w dużym stopniu
awangardzistką, taką bowiem miała osobowość.
Posiadała dwie ważne zalety brała od życia i od nas wszystko co było w
nas najlepsze i jednocześnie dawała nam całą swoją miłość i doświadczenie
życiowe. Jej dobroć sprowadzała się zawsze do tego przede wszystkim, że
więcej dawała niż brała.
Odbiciem duszy człowieka jest jego osobowość przejawiana w
codzienności. Nazywałem Ją Babcią, gdyż dla mnie słowo Babcia i Dziadek
kojarzy się z wyjątkową mądrością i przyjaźnią. To oni wiedzą najwięcej i
najlepiej o wszystkim.
Siłą, którą Babcia miała była wywoływana głodem wiadomości i stanem
Domu, w którym pracowała, Tak się wszystko układało, że ja byłem częściowo
adresatem i byłem tego świadom, że spełniam jej nadzieję, ale siła wyższa temu
przeszkodziła ponieważ oboje zachorowaliśmy. Teraz wszystko odżywa na nowo.
Dzięki Ci Panie.
Babcia L. prowadziła Dom na zasadzie, że Ona była zawsze do
dyspozycji dzieci, gotowa spełniać wszystkie ich potrzeby. W Jej mieszkaniu
dzieci czuły się jak u siebie.
Na stole stały zawsze cukierki i inne nęcące przedmioty. Była
samoistnym konstruktorem samoświadomości dziecka, którą uzupełniała swoją
świadomością. Samoświadomość człowieka jest zadziwiająca - każdy chce coś
robić, do czegoś należeć, dlatego mieliśmy rodzaj samo władzy sprawowanej
przez samorząd mądrze sterowany przez Babcię L. i wychowawców.
Zgadzały się na to czynniki wyższego stopnia, do których należał
Antoni Smoliński - kierownik Kuratorium a później
wychowawca.
Podkreślam to bo byłem główną figurą samorządu wraz z innymi na przemian.
Analityczny umysł Babci L. sprawiał, że była autorytetem we wszystkich
formach myśli ludzkiej. Instynktownie odbierała i analizowała impulsy
otaczającego Ją życia. To nas łączyło po wsze czasy.
Dlatego byliśmy sobie przyjaciółmi od pierwszego dnia pojawienia się
w Domu Dziecka do ostatnich dni Jej życia. Przemawiała do każdego poprzez
radość, gry, zabawy, tańce, śpiew, pracę i naukę. Święta w Domu Dziecka
obchodzone były zawsze mimo zakazu stosowania kultu religijnego.
Symbolika wszystkich świąt narodowych i kościelnych była jednak zachowana. na
każdą
okazję
przygotowany
był
program artystyczny, zawierający
najbardziej dobrane utwory poetyckie, inscenizacje, tańce itd. Pamiętam jak
przygotowywałem się do roli Starego Roku. Nowym Rokiem była wówczas
Zosia Jastrzębska.
126
Nauczyłem się roli na pamięć zdając egzamin z tego przed
wychowawczynią panią Niusią, ale gdy przyszło to powiedzieć na scenie, to
zapomniałem jak się nazywam. Uznano więc, że na scenę się nie nadaję ale za to
byłem bardzo przydatny w pracach technicznych i dekoratorskich. Tak więc każdy
z nas był wykorzystany zgodnie ze swymi zdolnościami. Występowaliśmy na
terenie gminy, powiatu i województwa a każde przedstawienie poprzedzały
prace techniczno-dekoracyjne.
Oświetlenie,
gramofon
itp.
stanowiły
nieodłączne elementy każdego naszego programu stąd późniejsze moje
zainteresowanie elektrotechniką.
Były wśród nas dzieci adoptowane przez inne rodziny jak np. Wandzia
Konti, która przebywała u opiekunów w Warszawie ale gdy przez
wiele
miesięcy tak tęskniła za Babcią, że niemal codziennie płakała prosząc nową
mamę żeby ją odwiozła do p. kierowniczki. Przybrani rodzice oddali ją
ponownie do Domu Dziecka w Tanowie.
Babcia L. karmiła nas świadomością, żeby Polska była Polska bez
względu kto z nas do jakich ras należy. Jej świadomość narodowa sprawiała,
że była bardzo wierząca. Miała też serce takiej geometryczności, że był w
niej kącik dla każdego dziecka.
Pamiętam, że w Domu naszym był samorząd wychowanków, w
którym brałem udział o różnym zabarwieniu. raz jako najlepszy, raz jako
najgorszy. To wszystko było wzorowane na wartościach pionierów specjalnego
ośrodka nad morzem koło Nowego Warpna. Tam był ogólnopolski ośrodek
szkolenia pionierów o największej wartości ideologicznej (Podgrodzie,
Brzózki). Adam Duchnicz był tam na obozie, może on coś pamięta. Ja
pamiętam, że Babcia L. była naprawdę autorytetem od wszystkiego za
wyjątkiem umiejętności wyrzucania gnoju od świń bo to robiłem najlepiej ja z
Adasiem, którzy je karmiliśmy. I tu podkreślam, że każdy był wykorzystany do
tego co potrafi. Temu też służyły kółka zainteresowań. Czyniłem też postępy
w nauce razem z Adasiem dlatego jeszcze teraz jestem tak wszechstronny
pamięciowo mimo choroby mózgu.
127
Pamiętam panią Emilię Rachwałową - Piechotową z małym synkiem,
która przyszła do na po odejściu pani Suchań. Synek był cały czas przy Niej, bo
Ona miała problemy z mężem. Kiedy te problemy nieco się zmniejszyły pani
Emilia odeszła, a pozostała po Niej tęsknota. Pamiętam, że była też
wychowawczyni, która miała koleżankę w przedszkolu gminnym tam gdzie teraz
jest Dom Nauczyciela.
Ja pamiętam, że nasz Dom był odwiedzany przez takich panów ubranych
na wzór wojska z napisem SP, którzy mieli kontrolę nad ZMP i pionierami a u
nas było skupisko pionierów organizowane przez Thail i oni organizowali
imprezy o wartościach przysposobienia młodzieży do obrony kraju przed agresją
Zachodu. Służba Polsce była organizacją przygotowującą do służby
wojskowej.
Obowiązywał tam rygor i dyscyplina wojskowa. Zadaniem ich była
również odbudowa kraju. Synowie „kułaków” byli natomiast kierowani do
kopalni jako „nieprawomyślni”. Komórki ZMP były tworzone również w
Tanowie. Organizowały one później swoje odpowiedniki na wsi tj. ZMW.
Przewodniczącym ZMW w Tanowie w latach 1958÷1960 był Henryk
Wieczorek.
Organizowano różnego rodzaju gry i zabawy. Pamiętam, że Wacuś
Jastrzębski wygrał konkurs strzelania z KBKS - ja byłem na drugiej pozycji.
Jurek Rabiega wygrał konkurs wspinania się po słupie. To były imprezy zwane
festynem na cześć dobrobytu. Może Julek Kończyc coś pamięta z tego.
Pamiętam, że jakąś specjalną opiekę miał pan Kisiel - ostatni maż Krystyny
Winczewskiej ale on zajmował się organizacją rolniczą. Służba Polsce
zajmowała się wszystkim co jawne czyli szkoleniem dla potrzeb PRL. Czymś
specjalnym zajmował się Kazimierz Walerczyk jako przedstawiciel w
mundurze wojskowym i stopniu sierżanta. Był to chyba korpus Bezpieczeństwa
Wewnętrznego KBW. Jego brat - Władysław był nauczycielem.
Pamiętam, że kiedy minął październik 56 roku wszyscy przestali być
opiekunami
naszego
Domu. Ciocia Thail może coś pamięta
jako
współorganizator tego, że była specjalistką wiedzy nauki o komunizmie.
Romek Kondracik na pewno coś pamięta bo był pierwszym. Na
odpowiedź co potrzebne PL wstąpił do szkoły górniczej a po roku wrócił z niej i
poszliśmy do szkoły rolniczej do Stargardu bo ja rok później skończyłem szkołę
podstawową. Ze szkoły w Stargardzie zrezygnowaliśmy dlatego, że nikt się
nami nie opiekował żeby mieć choćby minimalne warunki do nauki.
Brak było zeszytów, książek, koszul na zmianę... Tak po pierwszym
okresie przyjechałem z powrotem do naszego Domu, który był jednym
bałaganem bo kierownikiem była Ciocia Thail.
Służbę wojskową odbywałem w formacji doświadczalnej powstałej
po polskim październiku 1956r., której celem było wyszkolenie oddziałów
desantowych zdolnych do prowadzenia walk dywersyjno-sabotażowych na tyłach
wroga. Był to pierwszy rocznik „czerwonych beretów”. Zostałem zwolniony
przedterminowo pół roku wcześniej z powodu doznanego urazu głowy podczas
wykonywania skoku spadochronowego na niskiej wysokości. Doznałem
wówczas wstrząsu mózgu oraz uszkodzenia innych organów wewnętrznych.
128
Pełne rozpoznanie skutków tego wydarzenia nastąpiło niestety dopiero po 30
latach gdyż w wojsku uznano mnie za symulanta. Zostałem ponownie
wyrzucony przez los na śmietnik życia. W tym stanie zdrowia
przepracowałem jeszcze 21 lat do czasu przejścia na rentę inwalidzką.
Byłem
zawsze
świadomym
przeciwnikiem
systemu
komunistycznego.
Za
głoszenie
swoich
poglądów
byłem
dziewięciokrotnie zwalniany z pracy. Heniu jeśli to Twoja cenzura
zatwierdzi i przepiszesz to, to ja jeszcze będę robił wstawki w to ujęcie myśli
bo aż tak dokładnie słowo po słowie nie mogę pisać - brak mi skupienia myśli.
Będąc świadomym przeciwnikiem sytemu Jako inwalida I grupy żyję
dzięki osiągnięciom techniki w zakresie podtrzymywania życia. Od 1979 roku
stale zażywam środki farmakologiczne. Teraz mówię sobie, że życie jest piękne
dzięki ludziom dobrej woli takim jak Babcia L. i Ciocia Kazia. To Oni
podtrzymywali mnie przy życiu. Nie potrafię wprost wyrazić jak wdzięczny
jestem Im za to.
Kiedy byłem najgorszy, dobry, najlepszy, zależnie gdzie trzeba było
być jako organizm swego środowiska skąd przyszedłem Babcia L. zwracała
uwagę nie wtedy kiedy widziała coś nieprawidłowego ale znajdowała zawsze
okazję żeby dyskusja była na osobności, a później grupowo. To był osobisty
kontakt obustronnej świadomości szacunku a nie poniżania. Była członkiem
mojej rodziny - Babcią Elą, bo tak sobie życzyła moja córka. Zaakceptowaliśmy
taką formę nazywając również pana Leszka dziadkiem. Zwracała się do mnie
zawsze poprzedzając słowem - kochany.
Naszą korespondencję zastępowały rozmowy prowadzone przez telefon
w ujęciu kilku słów spełnialiśmy swoją radość życia.
Dla poparcia tego najukochańsza Babunia przy pomocy Janinki Radziko
swojej wychowanki przyjeżdżała do mnie aby się wzajemnie nami nacieszyć.
Od 1973r. gdy po raz pierwszy odwiedziła mnie po wyprowadzeniu się do
Radomia była u nas kilkanaście razy zanim zmarł jej mąż, a później
przyjeżdżała sama lub rozmowy i polemiki na temat życia człowieka.
Rozmawialiśmy na różne tematy. Szkoda, że nie miałem wtedy
magnetofonu i nie nagrywałem tych rozmów. Babcia zaczynała rozmowę
niespodzianie tak jak ja to robię zapisując wszystko chaotycznie na
kartkach, bo łatwiej mi to napisać niż wypowiedzieć głośno. Nie mogę utrzymać
żadnego porządku swoich myśli i nie wiem dlaczego. To są okruchy tego co
poruszaliśmy w tych rozmowach z Babcią.
Udało mi się tylko nagrać legendę o powstaniu Rzymu, którą
opowiadała Agnisi. Babcia L. była osobowością kultury ludowej ziemi
Kielecko-Radomskiej, całej Polski i słowiańszczyzny. Ubolewała, że nie
stworzono świadomości mającej charakter ogólnoświatowy. Nie mniej jednak
w niektórych rejonach kultywowano filozofię gloryfikującą radość życia itp.
Dowodem tego są staroegipskie przykazania Mojżesza, które zostały
upowszechnione poza kulturą egipską.
Dopiero na tej bazie świadomości powstała forma wspólnoty życia.
Znalazło to odzwierciedlenie w kulturze starożytnej Grecji - tzw. miłość
platońska czyli platoniczna oparta na świadomości pochodzenia, kulturze
129
obserwacji życia poprzez zmysły ludzkie : wzrok, słuch, dotyk, wyobraźnię
dedukcyjną.
Nie wszyscy wiedzą, że Babcia L. posiadała zdolności chiromanckie
tj. potrafiła przepowiadać przyszłość. Posługiwała się w tym celu specjalnymi
kartami rysunkowymi, przy których pomocy wróżyła swoim najbliższym. Mnie
także wróżyła, co się zresztą sprawdziło, że będę ciężko chorował Jej układ kart
był zgodny z wróżbą innego chiromanty, który przepowiedział mi, że przejdę
ciężką chorobę mózgu. To także się spełniło gdyż w ostatnich latach byłem
leczony na oddziale kardiologicznym i neurochirurgicznym leczony gdzie
dwukrotnie uratowano mi życie.
Z mojej przyjaźni z Babcią L. wywnioskowałem, że była szczególnie
wrażliwa i przeczulona na tle zespołu „brzydkiego, nieszczęśliwego kaczątka” i
dlatego czyniła wszystko, żeby brzydkich kaczątek nie było. Dla każdego
miała kącik w swoim sercu, odrębny i specyficzny tylko dla niego punkt
widzenia. Uważała, że dzieci są kochane, tylko trzeba być samemu kochanym.
Twierdziła, że świat jest zepsuty przez dorosłych, a nie dzieci. Pragnęła
zaprzyjaźnić się z każdym z nas i pozytywnie oddziaływać na naszą
osobowość. Była filarem imprez, w których brała udział; dobrze tańczyła,
śpiewała i potrafiła być wodzirejem jako pierwsza para wraz ze swoim mężem
oraz innymi partnerami. jej obecność sprawiała, że wszyscy czuli się dobrze,
atmosfera była ciepła i wszyscy mile się bawili. Pragnęła odkrywać wszędzie
i we wszystkich naturalne piękno. Była przy tym krzewicielką polskości i folkloru
ludowego.
Kiedy Babcia L. była chora i przebywała w szpitalu w tym samym
czasie i ja zostałem poddany natychmiastowej operacji mózgu. Objawy
choroby odczuwałem po urazie w 1958r., który miał miejsce podczas skoku na
spadochronie w wojsku. I od tego czasu zaczął się nowy rozdział naszej
przyjaźni obłożonej wzajemnością. Ja miałem świadomość konsultowania się z
nią swoim życiem, a ona swoim udziałem o tym, że zbiera dane o każdym, bo ma
świadomość pisania. Ja miałem świadomość też zbierania danych dla potrzeb
swego rozwoju stąd mam świadomość tego co sobą prezentowała Babcia L.
przedłużając ją nieco dla innych.
Dobroć
posiada godność, czyli świętość. Zło posiada ocenę, czyli
niełaskę.
Babunia miała świadomość, że Felix to z łac. pojęcie dobra. Doskonale
rozumiała, że miłość powinna opierać się na kulturze życia, która powinna być
właściwością każdej osobowości i każdej organizacji życia. Obecne formy
miłości często są tego przeciwieństwem. Starożytni Grecy uważali, że miłość
winna być oparta na świadomości wydania potomstwa i wychowania go bez
nakazów ale wsłuchując się w głos duszy. Stąd przyjeżdżała do nas zawsze z
największym bagażem dobra, którym pragnęła obdarzyć każdego na całe życie.
Dziś te wartości trzeba odnajdywać i zbierać w całość.
Babcia miała potrójną świadomość:
• Czytając tekst z którym się nie utożsamiała bądź którego nie rozumiała
pytała się zaraz innych co o tym sądzą, o co tam chodzi. Nie uznawała
bowiem sloganów.
130
• Zanim przeczytała jakiś tekst często wiedziała co jest napisane.
• Umiała odczytywać słowa nie napisane.
Tak więc, Jej osobowość ubogacona była w wszystkie cechy
myślenia: orientację, logizm, aksjomatyzm, dedukcjonizm. Właściwości te
sprawiały, że posiadała umiejętność fabularyzowania, czyli przystosowania
myśli do potrzeb życia.
To wszystko co napisałem zrodziło się pod wpływem przyjaźni z Babcią
L., która była skupiskiem kultury świętokrzyskiej czyli Słowian świętokrzyskich
stąd posługiwała się programem ludowym w formie gawęd, baśni, legend,
opowiadań. Jej osobowością przeniknięte były przedstawienia i inscenizacje
ludowe wykonywane przez dzieci z naszego Domu.
To Babcia w ostatnich chwilach swego tchnienia sprowadziła do mnie
Henia, żeby mnie odwiedził i tak się zaczęła odnowa naszych myśli i życia.
Jesteśmy kwiatem z bukietu miłości Babci Lechowicz. Jesteśmy małymi
błękitnymi kwiatuszkami - niezapominajkami Jej ogródka Miłości ...Wszystko co
w sercu i pamięci miałem Wam oddałem Teraz każdy powinien swe serce i myśli
otworzyć i coś dołożyć. Ja pod opieką Babci L. żyłem w latach 1952-1990 I tego
się od niej nauczyłem być dobrym - Amen
Felix
131
WSPOMNIENIA H. KACZMARCZYKA
Moja korespondencja i ostatnie spotkanie z panią Elą na krótko przed ...
Ponad 27 lat minęło od dnia gdy po raz ostatni Ją widziałem na zjeździe
w 1962r. Młodzieńczy okres mojego życia jaki rozpoczął się od sierpnia
1961r. był pasmem błędów, cierpień i niepowodzeń życiowych. Na to wszystko
nakładała się koszmarnie trudna sytuacja materialna dziecka wyrzuconego do
samodzielnego bytu bez najmniejszych szans na przetrwanie. Dano nam tylko
kilka koszul i sam nie wiem czy coś jeszcze. Inaczej jak wiecie odprawiano
wychowanków Domów Dziecka w następnych latach. Mijały lata i wraz z
upływem czasu zacierały się w pamięci urazy i poczucie doznanej krzywdy. Ich
miejsce zajęła tęsknota za „rajem utraconym” jakim dla nas był pobyt w Domu
Dziecka w Tanowie.
Pierwsze listy do pani Eli Lechowicz pisałem jeszcze w 1963r.
Niestety zaginęły one wraz z moimi wierszami z tego okresu. Czytając
wszystkie jej listy tak naprawdę wiedziałem, że kieruje swoje słowa do
wszystkich z nas. Tyle jest w nich serca i miłości i tak bardzo urzekają
przepięknym stylem i trafnością sądów i opinii o nas i całej rzeczywistości.
Przepiękne i jakże czułe są słowa powitalne i pożegnalne jej listów. Była
zafascynowana moją poezją. Niestety nie spełniły się jej pragnienia bym
został wielkim poetą.
Przepisując fragmenty jej listów starałem się nie uronić ani jednego
przecinka. Nie poprawiałem niczego i niczego nie dodałem. Pani Ela pisała jak
polonistka przepiękną polszczyzną mimo przedwojennej szkoły i z takim trudem
zdobytego wykształcenia. Trzeba również pamiętać i tym, że większość listów
od pani Eli pisane były gdy miała ponad 70 i 80 lat. Dowodzą najlepiej o jej
ogromnej sprawności umysłu, który zachowała do końca swoich dni.
Oglądając te listy odnosi się wrażenie, że pisała je na gorąco, tak jak
czuła i myślała jakże często na przypadkowych kartkach z notatnika. Pisanie
przerywała gdy brakowało jej już sił lub miejsca na papierze. Niczego nie
upiększała, nawet jej pismo było miejscami nieczytelne. Zdumiewa mnie, że
pisząc listy bez skreśleń osiągnęła taką doskonałość formy. Poprawny styl,
dbałość o interpunkcję itp. elementy dowodzą o jej ogromnej sprawności
intelektualnej przez cały okres życia. Stawiała przecinki tam gdzie dyktowało
to jej serce i zawsze trafnie.
Podziwiam jej bogate słownictwo, przepiękny styl i delikatność w
tych kwestiach, które tego wymagały. Pisała przecież szybko, prawie po
omacku, gdyż wzrok jej gasł z każdym dniem przy czym nawet wówczas gdy
przykuta do łóżka zmagała się z poważnymi chorobami. Kiedy ją odwiedziłem
w grudniu 1989r. mogła coś przeczytać z odległości 5cm.
Powinniśmy o tym wszyscy także pamiętać czytając te niezwykłe listy.
Wasze łzy nie przywrócą jej życia ale sprawią, że spełni się jej pragnienie
abyśmy zawsze byli jedną wielką rodziną.
132
Moja korespondencja z panią Elą ograniczała się do 1 do 2 listów
rocznie. Czasami przerwy były dłuższe. Zawsze jednak spowodowane
przyczynami niezależnymi od niej lub ode mnie. Niestety burzliwy okres lat
80-tych oraz moje zaangażowanie w działalność społeczno-polityczną, podjęcie
studiów, opieka nad dwojgiem małych dzieci itd. spowodowało, że brakowało
mi czasu na korespondencję a panią Elą. Przez ponad 8 lat nie otrzymałem od
niej żadnego listu. Był to okres trudny z pewnością i dla niej. Może uda się
wypełnić te lata milczenia jeśli ktoś z Was zechce nadesłać fragmenty listów pani
Eli także z tego okresu.
Pani Lechowicz była dla mnie uosobieniem matczynego serca, duchową
przystanią. Świadomość, że żyje dodawała mi skrzydeł. Chciałem ze
wszystkim zdążyć aby móc jej powiedzieć o kolejnym swoim sukcesie.
Wiedziałem, że Jej myśli są zawsze przy nas bez względu na to czy
manifestujemy swoją pamięć poprzez listy, na które tak zawsze czekała. Lata
80-te nie były okresem łatwym także dla korespondencji.
Uwikłałem się bardzo silnie w problemy społeczno-polityczne.
Próbowałem ratować to wszystko co w oczach większości zostało potępione i
zdeprecjonowane. Praca, działalność polityczna i studia pochłonęły mnie w
tych latach tak bardzo, że nie miałem czasu na refleksję.
Były to czasy tak straszne, że tak naprawdę to nie wiedziałem czy mogę
wciągać w to wszystko tę jakże wrażliwą kobietę. Martwiła by się i
przeżywała być może tak samo jak i ja. Gdy po pomyślnym zakończeniu
studiów wracałem z Warszawy do Szczecina z dyplomem postanowiłem
odwiedzić panią Elę. Nie miałem pewności nawet czy jeszcze żyje. minęło
przecież 8 lat od otrzymania od Niej ostatniego listu (w 1981r.). Pociąg jechał
okrężną trasą toteż podróż wydłużyła się o bezcenne dwie godziny. Gdy
dojechałem do Radomia wiedziałem, że zostało mi tylko ok. 3 godziny do odjazdu
pociągu powrotnego. Ulicę Daleką odnalazłem gdzieś na krańcach miasta. Z
trudem trafiłem do klatki w której mieszkała pani Ela bowiem jak się okazało
adres na który tyle lat kierowałem swoje listy nie był poprawny. Listonoszka
widocznie dobrze Ją znała podobnie jak sąsiedzi, którzy wskazali mi gdzie
mieszka. Mieszkała w kilkupiętrowym, bloku, szarym i ponurym. Gdy z
bijącym sercem zapukałem ku mojej ogromnej radości usłyszałem tak bardzo
mi znajomy głos, który nie wiele zmienił się pomimo upływu czasu i tak licznych
chorób jakie przeszła w tym czasie. Bez wahania otworzyła słysząc przez drzwi
moje imię i nazwisko.
Ujrzałem w progu tak drobną i malutką babunię, która w mojej
świadomości była zawsze gigantem. Istotą o tak potężnej osobowości, że
nigdy nie zwracałem uwagi, iż była to w gruncie rzeczy wątła i niepozornej
budowy kobieta. Twarz nosiła ślady przebytych chorób. Cera ciemna i silnie
pomarszczona z licznymi wyrzutami skórnymi i włoskami, które dawno
przestała usuwać z twarzy. Jej mała głowa z siwymi rzadkimi włosami z
trudem przypominała kobietę, której obraz nosiłem w swoim sercu całe życie.
To dziwne ale w tym momencie postanowiłem cały czas widzieć nie
staruszkę z trudem poruszającą się po mieszkaniu ale tamtą kobietę zapamiętaną
w Tanowie. Mieszkanie było niewielkie typowa „kawalerka” z ciemną kuchnią
bez przedpokoju. 2/3 ciemnego pokoju o pow. Ok. 10 m2 przedzielone było
133
regałem za którym znajdowało się całe jej „święte archiwum”. Od wejścia po
lewej stronie znajdowała się kuchnia na wprost stał stół i kilka krzeseł. Był tam
jeszcze tapczan, telewizor otrzymany od Felka i tak naprawdę nie przypominam
sobie innego sprzętu. Na regale obok wejścia do kuchni zauważyłem portret
papieża i gdzie niegdzie jakieś inne obrazki i ozdoby święte na ścianach.
Wystrój typowy dla ludzi o tak podeszłym wieku. Miała niebawem ukończyć 90
rok życia. Byłem tak zaaferowany samym poszukiwaniem ulicy a potem
mieszkania, że dopiero w tym momencie gdy Ją ujrzałem zauważyłem, że nie
mam nawet kwiatów, które zamierzałem kupić gdzieś w pobliżu jej domu.
Przywitałem się więc i przeprosiłem obiecując przyjść za chwilę. Pani Ela
domyślając się przyczyny mojej konsternacji zatrzymała mnie zapewniając że to
jest zbędne a ja jestem prawdopodobnie zmęczony podróżą.
Zaraz coś mi przygotuje do zjedzenia. Jej opiekunka z opieki
społecznej właśnie wyszła ale spróbuje sama mi usmażyć kotleciki.
W trakcie przygotowywania i spożywania przeze mnie posiłku pytała
o wszystko co dotyczyło mnie oraz mego brata Edka, którego doskonale
pamiętała.
Mówiła o chorobie Felka oraz kontaktach z Czesią Harasimowicz i
innymi wychowankami z Domu Dziecka. Mówiła o przebytych poważnych
chorobach.
Przeżyła dwa zawały i dopiero od niedawna mogła poruszać
kończynami po przebytym wylewie, ale boi się jeszcze wychodzić sama. Przed
kilkoma laty zmarł na serce jej mąż - pan Leszek.
Nadal jest b. słaba,
nasiliły się dolegliwości
szczególnie dokuczał jej prawie całkowity zanik wzroku.
sercowe.
Ale
Odnalazła jednak z trudem ale bez mojej pomocy wiersz o Domu
Dziecka, który jej kiedyś wysłałem i prosiła abym go osobiście przeczytał. Była
ogromnie wzruszona.
Stwierdziła z żalem, że popełniła błąd opuszczając Tanowo gdzie
miała tak wielu przyjaciół i gdzie my mogliśmy Ją odwiedzać.
Po kilku latach pobytu w Radomiu zmarli najbliżsi jej krewni i
przyjaciele. Nawet mieszkająca w pobliżu Basia Wagner wyprowadziła się do
Kielc.
Po śmierci męża pozostała zupełnie sama. Utrzymywała jedynie
kontakt z jakąś młodą kobietą, daleką krewną. Nie pamiętam z jakiego powodu
ta osoba także przestała się Nią opiekować. Nie mógł jej również odwiedzać
Felek, o którego poważnej chorobie mi powiedziała prosząc o nawiązanie z
nim kontaktu.
Interesowały ją także wydarzenia polityczne. Dlaczego tak się stało w
naszym kraju i jaki scenariusz wydarzeń przewiduję. Pokazywała mi różne
przedmioty stanowiące dla niej wielką wartość.
Z pośród otrzymanych odznaczeń szczególnym sentymentem darzyła
Krzyż z Mieczami, który oczywiście mi pokazała. Obiecała mi nadesłać adresy
134
wychowanków, zapewniając jednocześnie, że wiele adresów posiada
Masny.
Felek
Bezskutecznie szukaliśmy szczególnie jednego mojego wiersza z
pisanego w latach 70-tych, w którym przejawiłem bunt wobec istniejącej
rzeczywistości epoki późnego Gierka. Niestety nie wiem dlaczego nie
zostawiłem sobie kopii tego wiersza.
Obiecała go odszukać i przysłać mi. Pokazałem jej swój dyplom
magisterski oraz zostawiłem zdjęcia swoje i małżonki wraz z dedykacją.
W pewnym momencie powiedziała: „Nikogo w życiu nie skrzywdziłam i
nie mam powodów aby żałować tego co robiłam.”
To spotkanie trwało ponad dwie godziny ale poruszyliśmy tak wiele
spraw, że trudno jest mi relacjonować wszystkie wątki naszej rozmowy.
Nie przypuszczałem, że będzie to jednocześnie nasze już naprawdę
ostatnie spotkanie. obiecałem pisać ale znowu nie dotrzymałem obietnicy.
Wielokrotna Próba nawiązania kontaktu telefonicznego również się nie
powiodła. Nie wiedziałem, że po złamaniu nogi a następnie jej amputacji ostatnie
miesiące życia przeleżała w szpitalu.
Był to ponadto okres niezwykle trudny także i dla mnie. Kończyła się
pewna epoka w historii naszego kraju. Zmiany, które nadeszły spowodowały, że
musiałem od nowa podjąć walkę o przetrwanie. Ale to już jest zupełnie inna
historia.
Henryk Kaczmarczyk
135
Wspomnienia Czesi Harasimowicz
Urodziłam się w Wygodzie Wyniatynieckiej dn. 1.03.1942r. Moja
mama jak miałam 3 tygodnie zmarła. Tato w tym czasie przebywał w niewoli
więziony przez Ukraińców. Moja siostra Maria miała 16 lat gdy poszła do
partyzantki. Zostałam z braćmi:
Tadziem (12 lat), Franiem (9 lat) i Karolem (6 lat). Ten 12-letni
chłopak zajął się nami - oczywiście dobre kobiety, które spotykał po drodze jak
wędrował z nami pomagały. W latach 1945-1950 przebywałam w Sianowie z
ojcem i macochą. W okresie 1951-1952 mieszkałam w Szczecinie na ul.
Felczaka.
Fajnie tam było - same ruiny i zarośnięte łąki. Na łąki dość często
chodziłam i robiłam tam takie różne ćwiczenia gimnastyczne. Mieszkałam u
siostry Marysi, która wówczas miała troje dzieci...
Byłam zaniedbanym dzieckiem, bardziej mnie „ulica” wychowywała
jak ktokolwiek z ludzi mi bliskich. Siostra miała dość kłopotu ze swoim
mężem i dziećmi. Ja byłam ciężarem.
Do szkoły chodziłam w łachmanach, brudna, głodna nieraz szukałam na
ulicy jedzenia. I tak na początku 1952r. nauczyciele, którzy mnie uczyli za
zgodą siostry oddali mnie do Pogotowia skąd po kilku miesiącach przewieziono
nas autobusem do Pałacu w Tanowie.
W Domu Dziecka w Tanowie przebywałam od 1952 do 1955r. W
sumie było dobrze i miło, czasem było mi smutno.
Pamiętam takie zdarzenie w szkole na lekcji geografii, którą mieliśmy
z p. Paziem. Przed rozpoczęciem lekcji podkręciliśmy globus. Jak zaczęła się
lekcja i p. Paź podszedł do Globusa i chciał nam pokazać jakieś państwo to
globus wypadł mu z rąk.
Zdenerwował się okropnie i zaczął wywoływać do tablicy. W pewnym
momencie krzyczy - Harasimowicz do odpowiedzi. Oczywiście nie umiałam mu
odpowiedzieć na zadane pytanie. Potarmosił mnie za ucho, zaczął zacierać ręce
a przy tym język przygryzał z boku i mówił: „Ty ośle - geografii to ci się nie chce
uczyć - tylko tańczyć ci się chce - siadaj - niedostateczny!
Często tańczyłam w zespole artystycznym co sprawiało mi dużą
przyjemność i satysfakcję. Pamiętam z tego okresu taką sytuację. Któregoś razu
były występy u nas w świetlicy. Z przodu siedziały maluchy a za nimi starsze
dzieci i dorośli. Tańczyłam wtedy kozaka - solo. Jak szłam tańczyć i
popatrzyłam na te małe „bąble” pomyślałam sobie - zobaczycie małe gnojki
jak Czesia ładnie tańczy. W tym czasie byłam trochę zarozumiała. Dzisiaj wstydzę
się tego.
Pamiętam jak któregoś dnia Basia Necław, Edzia Zakrzewska i ja
dotykałyśmy grzebieniem drutów elektrycznych. Po prostu z okna naszej
sypialni można było łatwo sięgnąć przewody elektryczne. Jakaś dziewczyna,
może Marysia Frącik doniosła naszej Mateczce p. Eli. Oj dostało nam się za to...
136
Innym razem sprzeczałam się o coś z Marysią Frącik. Nie mam pojęcia
dlaczego ale jej nie lubiłam. W pewnym momencie zaczęłyśmy się bić,
oberwałam od niej sporo. Nie dałam za wygraną więc mocno ją podrapałam.
Nie dało się ukryć tego podrapania bo całą twarz miała „zoraną” moimi
paznokciami. Natychmiast dowiedziała się o tym Mateczka p. Ela i zareagowała
pedagogicznie, chociaż mnie b. lubiła musiała mnie ukarać.
Przez kilka dni na apelu wieczornym a nawet w czasie dnia na moich
plecach była duża kartka z napisem „UWAGA ! KOCICA”. Jakże ja
wówczas byłam nieszczęśliwa... Dzisiaj uważam, że bardzo dobrze postąpiła.
Pamiętam jak godzinami chodziliśmy po bunkrach. Jakie tam były
skarby. Któregoś dnia dostałam od Józia Zientarskiego piękną kolorową kartkę
z widokiem na jezioro a wokół las i słoneczko przeglądające się w jeziorze.
Kilka lat miałam tę kartkę. Niestety przez te wszystkie przeprowadzki gdzieś
zaginęła. Szkoda - ta kartka była z bunkra. Tak bardzo Józia kochałam za tę
kartkę, że obiecałam mu wyprać jego brudne skarpetki.
Oczywiście wyprałam. Józiu Zientarski b. ładnie malował.
Pamiętam
jeszcze takie wydarzenie. Pewnego dnia przyszedł
mężczyzna podający się za mojego krewnego. Mateczka - p. Ela zostawiła nas
samych w świetlicy. Mężczyzna dość przystojny i młody głaskał mnie czule po
rękach a nawet mnie przytulał i mówił, że jest moim kuzynem. Chciałby mnie
zabrać na kilka dni do mojej rodziny. Powiedział jeszcze, że jak p. kierowniczka
nie będzie chciała abym z nim pojechała to on wieczorem będzie na mnie
czekał pod oknem. Ja tymczasem mam w tajemnicy wyjść przez okno do niego.
O wszystkim powiedziałam Mateczce - p. Eli. W Domu Dziecka było
wielkie poruszenie. Starsi chłopcy przepędzili tego „intruza” a ja tę noc
spędziłam z Mateczką w jej łóżku.
Więcej tego mężczyzny nie widziałam. W lipcu 1955r. przyjechał z żoną
mój brat - Tadziu z Bydgoszczy. Przyjechali mnie zabrać z Domu Dziecka.
Mówili, że chyba będzie wojna a dzieci z Domu Dziecka będą wywożone na
roboty do Rosji. Takie głupoty opowiadali dziecku czyli mnie, które miało
przeogromną wyobraźnię. Oczywiście zdecydowałam jechać z nimi do
Bydgoszczy.
Ostatnia rozmowa z Mateczką była wzruszająca, mocno przytuliła
mnie do siebie i powiedziała ciepłym głosem - „Czesiu masz już 13 lat ...
decyzja należy do Ciebie. Nie chcę abyś po latach mówiła, że ja cię zmuszałam do
czegokolwiek...
Nasza Matka Radomska czyli p. Ela była z p. Leszkiem u nas w
Gdańsku w 1982 albo w 1983 roku - nie bardzo pamiętam. Byli u nas chyba
trzy tygodnie, b. dużo rozmawialiśmy. Wówczas opowiedziała mi o swoich
dzieciach i o tym jakim byłą chorowitym dzieckiem. Los chciał inaczej. Chociaż
przeżyła w swoim życiu sytuacje nie do przeżycia, jak pięknie potem z nami
pracowała. Zawsze ją kochałam i będę kochać do końca moich dni. To ona
wzbogaciła mnie duchowo i kazała żyć uczciwie. Jak na razie to mi się udaje,
może wcześniej (kiedy miałam mniej lat) były drobne potknięcia ...
137
Sławka Janowicz (Czesia Harasimowicz)
Wspomnienia z Domu Dziecka (z ankiety)
CZESIA HARASIMOWICZ
Pamiętam jak starsi chłopcy straszyli dziewczęta. Była noc. Wszyscy
kładliśmy się spać. Dziewczyny były z lewej strony „skrzydła” domu a
chłopcy z prawej strony. Tak były usytuowane nasze sypialnie.
W środku nocy słyszałyśmy jakieś jęki, krzyki, biegania. Bałyśmy się
strasznie. To wszystko działo się na strychu. W tym strachu nie chciałyśmy spać w
swoich łóżkach. Spałyśmy po dwie a nawet więcej w jednym łóżku.
Któregoś dnia byłam na wagarach. Więcej było chłopców jak
dziewczyn. Było nas chyba osiem albo więcej osób. Poszliśmy na kradzież
jabłek. Nazrywałyśmy sporo tych owoców nie bardzo dojrzałych. Jak
wracaliśmy z tego „szabru” wypchani gdzie się dało spostrzegł nas właściciel
sadu. Gdy zaczął nas gonić chyba z psem, to całą zawartość ze strachu
wysypałam.
W „Kopciuszku” byłam st. córką. Występ odbywał się w Teatrze w
Szczecinie. Tańczyłam walca, kozaka, kujawiaka, krakowiaka, poloneza. W
Świteziance
tańczyłam
główną
rolę.
Tańczyłam również symfonię
gimnastyczną.
Pamiętam nast. tekst ze Świtezianki:
Codziennie prawie o jednej porze
Pod tym się widzą modrzewiem
Chłopiec jest strzelcem w tutejszym borze
A kto dziewczyna? - ja nie wiem.
Moje dalsze losy:
W roku 1955 przyjechał mój brat Tadziu z Bydgoszczy ze swoją żoną
do Domu Dziecka, oznajmiając mi, że chyba będzie wojna więc musi mnie
zabrać. Zgodziłam się dlatego żeby nie być z dala od Rodziny. Bałam się, że nas
wywiozą gdzieś b. daleko.
Będąc u brata Tadzia z Bydgoszczy w miesiącu sierpniu 1955r.
przystąpiłam do I Komunii św. W latach 1956-57 kończyłam wieczorowo
szóstą i siódmą klasę szkoły podstawowej. W tym czasie pracowałam w
Dziewierzu” tzn. robiłam maszynowo koszule, kalesony itp.
Pracowałam
także
w
Magazynie Art. Elektrotechnicznych,
sadziłam las, robiłam w lesie pasy przeciwpożarowe. Jakiś czas chodziłam do
138
Domu Kultury. Myślałam, że nadal będę tańczyć. Niestety po dwóch miesiącach
podziękowano mi. Instruktorka powiedziała, że nie ma dla mnie roli. Byłam
zbyt nieśmiała, nie potrafiłam przekazać tego czego się nauczyłam. W
Latach 1957-61 byłam u mojej starszej siostry w Sianowie. Pracowałam w
Fabryce zapałek i należałam do zespołu artystycznego. Instruktorka tego zespołu
doceniała mnie i dobrze nam się współpracowało.
Byłam szczęśliwa, choć b. biedna. W 1957 roku gdy pracowałam w
Fabryce Zapałek - poznałam mojego męża - Jurka. On ze swoim starszym bratem
Frankiem instalowali windy w Zakładzie. Pod koniec 1961r. znowu wyjechałam
do Bydgoszczy do mojego brata Tadzia. Byłam u Niego do 1962r. W roku 1962
wyszłam za mąż i zamieszkałam w Gdańsku. W tym czasie pracowałam w
Przedszkolu oraz w Szpitalu Położniczym. W Szpitalu najpierw pracowałam w
magazynie sprzętu medycznego, a potem w Dziale Spraw Pracowniczych jako
specjalista d/s pracowniczych. Pracę zawodową zakończyłam 31 października
1989r. Obecnie opiekuję się naszą Mamą i jeszcze inną starszą Panią, która
wymaga mojej opieki. Ta Pani ma miażdżycę. Wiele rzeczy nie pamięta. Jest b.
uciążliwa. Staram się Ją rozumieć. Wysłuchuję Jej opowieści. Kocham Ją tak
samo jak naszą Mamę.
Pamiątki z Domu Dziecka
Zdjęcia. Kiedyś miałam taki złoty pasek od sukienki jak tańczyłam
walca, ale gdzieś się zapodział...
139
JULEK KOŃCZYC
Wspomnienia z Domu Dziecka
Podczas gry w dwa ognie z kolonią z Bartoszewa zostaję z Jurkiem
Rabiegą na boisku. Wykańczamy wszystkich. Zostaje królowa, która ma trzy
punkty. Zbijamy jej dwa. Wówczas Stasiek Frącik prosi nas żeby dać się zbić bo
on chce się pobawić. Tak się staje, ale w konsekwencji mecz przegrywamy
choć mieliśmy przewagę 5 punktów.
Pamiętam, że tańczyłem poloneza w zastępstwie kogoś na występach
w Policach, gdzie zajęliśmy 2-gie miejsce.
Moje dalsze losy:
Zostałem przeniesiony do Domu Dziecka w Szczecinie, a następnie
do Polic. Po ukończeniu Szkoły Podstawowej przygarnęła mnie Ciotka u której
przebywałem do chwili powołania do służby wojskowej. W czasie wojska
wziąłem ślub cywilny, a po wojsku - kościelny. Mieszkaliśmy z żoną u Ciotki.
Najpierw urodził nam się syn, a po trzech latach córka. W tym czasie chodziłem
do Technikum Wieczorowego, który ukończyłem w 1973r. W między czasie
dostałem mieszkanie, w którym mieszkam dotychczas.
140
ZOFIA PROKOPCZYK
Wspomnienia z Domu Dziecka
Z powodu podarcia zeszytu z j. polskiego nie otrzymałam świadectwa
na koniec roku szkolnego. Pan Smoliński bardzo tym się zdenerwował. Wziął
kija i zaczął bić mnie i moją koleżankę Miecię Sokół w kancelarii. Uciekając
przed biciem napotkałyśmy kol. Waniela, który również nie otrzymał
świadectwa i za to kopał dół w lesie na śmieci, do którego my wpadłyśmy.
Mając pasożyty w głowie miałyśmy zasypywane głowy proszkiem DDT,
który musiałyśmy na drugi dzień strzepywać. Było to bardzo śmieszne bowiem
trzeba było chustkami uderzać się po głowie.
Moje dalsze losy:
W
wieku
18
lat
po
ukończeniu
szkoły
zostałam
usamodzielniona. Po usamodzielnieniu poszłam do Wieczorowego Liceum
Ekonomicznego, które ukończyłam. Wyszłam za mąż - mam jedno dziecko.
141
PAWEŁ DREWNIAK
Wspomnienia z Domu Dziecka
Było to w roku 1954-55 kiedy do Tanowa przyjechało kino ruchome.
Grupa chłopców i dziewcząt z Domu Dziecka miała pójść do kina. Pani Kazia
spostrzegła, że któraś z dziewcząt miała zerwany pasek u sandałka i z tego
też powodu wszystkie dziewczęta miały pozostać w Domu. Ja widząc, że
przez jedną dziewczynę (nie pamiętam która to była) nie pójdą wszystkie do kina
(chłopcy poszli) - postanowiłem razem z Adamem zaszyć ten sandał aby mogły
pójść z nami do kina. I tak się stało z tym , że zamiast dratwy użyliśmy druta. Po
stwierdzeniu przez panią Kazię, że sandał został naprawiony (nie powiedziały
kto to naprawił) - pozwoliła im iść do kina.
Samodzielnie w okresie wiosny odkryliśmy kopiec ziemniaków celem
przebrania i przeniesienia do bunkra za co otrzymaliśmy od Babci Eleonory
nagrodę, jak i za wyrzucenie i przesianie żużla z kotłowni. Lista osób, którzy
uczestniczyli wisiała długo. Za pomysł i inicjatywę otrzymałem nagrodę wraz z
Adamem.
Występowałem w: „Panu Tadeuszu”, „Reformie rolnej (kowal) oraz
tańczyłem. Występy odbywały się w J.W. w Dobieszczynie koło Tanowa oraz
w Szczecinie. Brałem udział w eliminacjach na których zdobywaliśmy różne
nagrody za uzyskane miejsca.
Pamiętam m.in. taki tekst: „Najszlachetniejszy brylant jest ten, który
kraje wszystkie inne, a siebie zarysować nie daje. Najszlachetniejsze serce jest
to, które właśnie raczej się da skaleczyć, niż drugich zadraśnie.”
142
Moje Dalsze losy:
Ponieważ byłem już dorosły, musiałem opuścić Dom Dziecka.
Po ukończeniu szkoły podstawowej oraz zawodowej (Z.S.Z.
Gastronomiczna w Szczecinie) miałem już 18 lat. Otrzymałem „wyprawkę” i
wyjechałem do Kamienia Pom. do pracy w piekarni jako piekarz-cukiernik.
Służbę
wojskową
października 1961 do 1963r.
odbywałem
we
Wrocławiu
w
okresie
od
Z Kamienia Pom. wyjechałem na Śląsk tzn. do Sosnowca, gdzie
pracowałem na początku w piekarni, a potem - po ukończeniu kursu zostałem
zatrudniony jako kierowca w K.P.R.Z w którym pracowałem do 31 stycznia
1965r. Od maja 1965r. do stycznia 1966r. pracowałem w K.P.R.I.
W tym czasie otrzymałem wiadomość z PCK z Warszawy, że
Ojciec,(który zmarł w 1979r.) odnalazł się i zamieszkuje w Szczecinku
rozliczyłem się z tamtejszym zakładem pracy i wyjechałem do Szczecinka,
gdzie ożeniłem się. Syn i córka które założyły już własne rodziny. Mamy
wnuczka i dwie wnuczki.
W Szczecinku pracowałem kolejno w następujących zakładach:
• Zawodowa Straż Pożarna
• Zakłady Przemysłu Torfowego
• PKP
• TRANSBUD
Po likwidacji „Transbudu” w 1991r.,
kierowca - pracowałem prywatnie.
gdzie pracowałem
jako
• Hurtownia Weterynaryjna
• Zakład Surowców Mineralnych w Parsęcku do maja 1994r.
Z powodu stanu zdrowia (miałem dwie b. ciężkie operacje: pierwsza w 1987r. a
druga 11 stycznia 1994r.) staram się o rentę inwalidzką.
Obecnie z powodu lat i stanu zdrowia uczęszczam dzień w dzień (6
dni w tygodniu) na działeczkę, którą uprawiam pomagając swoim dzieciom,
relaksując się w ten sposób. Często wspominam dawne lata spędzone właśnie
w P.D.Dz. w Tanowie. Dla upamiętnienia sobie - w dowód czułości, miłości
do nas daną nam przez Babcię Eleonorę i byłych wychowawców, którzy uczyli
mnie nieść pomoc innym gdy dorosnę - od 20 roku życia do 1987 (kiedy to
miałem pierwszą operację) oddawałem honorowo krew w celu ratowania życia
ludzkiego. Z tego tytułu otrzymałem od Rady Państwa PRL Złoty Krzyż
Zasługi oraz po kilku latach Krzyż Kawalerski - Zasłużony dla Zdrowia Narodu
za oddanie 53 litrów krwi. W tych latach w ten sposób mogłem tylko pomóc
innym ludziom.
Pamiątki z Domu Dziecka
Parę zdjęć z młodych lat oraz wspomnienia, które przeniosłem do
lat dzisiejszych.
143
TERESA PROKOPCZUK
Wspomnienia z Domu Dziecka
Pamiętam jak pan Smoliński chciał starsze dziewczyny namówić do
wykonania jakiejś pracy w Domu Dziecka. Dziewczęta rozbiegły się w różne
strony, a On za wszelką cenę chciał, którąś złapać. Gonił za nami po domu, a
potem po terenie i w końcu złapał jedną mówiąc - „widzisz jesteś za gruba i
dlatego Ci się to nie udało”. Było to bardzo zabawne.
Grałam w przedstawieniach: „Pajac i lalka”, Królowa Śniegu”,
„Król Maciuś I”, „Jaś i Małgosia” oraz tańczyłam nast. tańce: dzwoneczki,
krakowiak, kozak, polka.
Z inscenizacji „Pajac i lalka” zapamiętałam:
Lalka:
Pajacyku, coś tam drapiesz
w tym kąciku
Pajac:
To nic laleczko, to tylko myszka pod podłogą Lala:
Aj, a ja jaj...
Z „Króla Maciusia I”:
Dziewczynka;
Ja bym chciała mieć lalkę do samego nieba...
Moje dalsze losy:
Gdy ukończyłam szkołę średnią Dom Dziecka został oddany do
remontu. Po zdaniu egzaminów na studia, miałam problem materialny i
mieszkalny. Dzięki interwencji pani Winczewskiej (księgowa) na utrzymanie
wziął mnie Dom Dziecka w Policach. Faktycznie byłam tam tylko formalnie,
bo przez cztery lata utrzymywałam się ze stypendium (1200,- zł.). Pomocy
nie otrzymywałam żadnej. Po zakończeniu nauki (w 1977r.) dostałam
wyprawkę: kołdra + 2 zmiany pościeli i poszłam w świat.
Podjęłam pracę i mieszkałam na stancji. W 1979 r. na wiosnę
otrzymałam własne mieszkanie i tym samym otrzymałam stały adres. Zawodowo
pracowałam do 1990r. Obecnie jestem na utrzymaniu męża i mam jedno dziecko.
144
HALINA JÓZWIK
Wspomnienia z Domu Dziecka
Do Tanowa przywieziono nas z Polic z P.D.Dz. ponieważ tamten
dom likwidowano i tak: Jola Brudkowska, Irena Kwiatkowska, Kazia
Gleń, Józek, czyli mój brat i ja Halina Józwik mieliśmy to szczęście dostać
się do Domu Dziecka w Tanowie. Po paru dniach pobytu zachciało nam się
odwiedzić jeszcze tamtejszy Dom Dziecka i oczywiście poszliśmy tam bez
pozwolenia. Pod koniec dnia powróciliśmy do Tanowa. Po przybyciu zostaliśmy
bardzo skarceni. Pan Smoliński - wychowawca stwierdził : „Proszę - sami
wrócili uciekinierzy, zaprowadził nas do Kancelarii, gdzie była p. Lechowicz, p.
Lechowicz,
p. Kazia i p. Winczewska. Dopiero zaczęła się rozmowa: „Jak macie
tak źle, to po co wróciliście ?” - pyta p. Ela kierowniczka. No cóż trzeba było
wszystkiego wysłuchać i długo, długo nazywano nas uciekinierami....
Moje dalsze losy:
Po ukończeniu szkoły zawodowej i ze względu na wiek musiałam
odejść z Domu Dziecka.
Podjęłam pracę w Goleniowskich Fabrykach Mebli od dnia
17.XII.1962r. - Zamieszkałam u siostry, która mieszka również w Goleniowie.
Po pół roku poszłam na sublokatorkę. W 1964r. wyszłam za mąż. Mam dwoje
dzieci - syn 29 lat, córka 27 lat.
W latach 1980 - 1983 wybudowaliśmy się i tak pomaleńku moje życie
upływa.
Z Domu Dziecka zachowałam sukienkę ofiarowaną przez p. Kazię,
którą to bardzo cenię... Chciałabym nawiązać kontakt z: Jolą Brudkowską, Kazią
Gleń i Tereską Rychter.
145
ANNA GAWER
Wspomnienia z Domu Dziecka
Najmilej wspominam zabawę z rówieśnikami w podchody i inne zabawy
oraz pracę z grupą przedszkolaków w czasie urlopów wychowawczyń.
Zapamiętałam również ucieczkę do Kościoła w okresie zakazu.
Należałam do zespołu tanecznego i praktycznie brałam udział we
wszystkich eliminacjach między Domami Dziecka.
Najbardziej pamiętam piosenkę „Szczęście” oraz „Kołysankę”-
Kołysanka
Już księżyc zgasł i zapadł mrok
Sen zmorzył mą laleczkę
Więc oczka zmróż i rączki złóż
Opowiem ci bajeczkę.
Był sobie król, był sobie paź
I była też królewna
Żyli wśród róż, nie znali burz
Rzecz najzupełniej pewna.
Lecz straszny los okrutną śmierć zgotował im
Dziecino ma kochana
Króla zjadł pies, pazia zjadł kot
Królewnę myszka zjadła.
146
A żeby ci nie było żal
Kochana ma dziecino
Z cukru był król, z piernika paź
Królewna z marcepana.
szczęście
Wiem, że chcesz, abym była najszczęśliwsza
Gwiazdy byś z nieba chciał mi dać
Dobrze wiem, że Ty dla mnie zrobisz wszystko
By szczęście to zechciało trwać.
Ref.
Szczęściem są najdroższe Twoje oczy
Dobrze wiem czym są dla mnie usta Twe
Szczęściem mym są codzienne Twe powroty
Gdy na Twój widok cała drżę.
Szczęście swe odnajduję w Twym uśmiechu
W dłoniach Twych, kiedy obejmują mnie
Szczęście też w każdym Twoim jest oddechu
Nawet gdy śpisz ja kocham Cię.
Kto z was wie ile szczęście miewa odmian
Lub ile barw na tęczy lśni ?
Mało kto szczęście swe spotka co dnia
Przeważnie tylko o nim tylko śni.
Ref.
Szczęście to słońce witające ranek
Barwny dzień, czy gwiazdami lśniąca noc
Szczęściem są ptaki głośno rozśpiewane
I Twój najukochańszy głos.
Szczęściem też może być i niepogoda
Głośny wiatr i tłukący w szyby deszcz
Co mi tam jeśli wiem, że Ty mię kochasz
I że ja Ciebie kocham też.
Moje dalsze losy:
147
Wyjechałam do ciotki, a po ukończeniu szkoły zawodowej w wieku
17-tu lat wyszłam za mąż za chłopca też z Domu Dziecka. Z tego małżeństwa
posiadam troje dzieci dzisiaj już mających rodziny swoje. Gdy owdowiałam,
po kilku latach wyszłam po raz drugi za mąż, lecz małżeństwo to trwało
zaledwie cztery lata. Obecnie jestem sama - zamieszkuję z synem i synową w
Kamieniu Pom. do chwili obecnej.
148
ADAM DUCHNICZ
Wspomnienia z Domu Dziecka
Do Domu Dziecka zostałem skierowany z powodu bardzo trudnych
warunków domowych. Było nas czterech braci, z których ja - najstarszy w kratkę
chodziłem do szkoły. Szkoła wystąpiła z wnioskiem do Kuratorium w Szczecinie
o umieszczenie mnie w Domu Dziecka.
Moją szczególnie pamiętną przygodą była piesza wyprawa z Domu
Dziecka do Dworca Głównego w Szczecinie celem załatwienia wagonu
sypialnego do Rzeszowa dla dzieci udających się na kolonie letnie.
Wyszedłem ok. godz. 17-tej. Burza spowodowała zerwanie linii telefonicznej a
szosę tarasowały połamane wichurą drzewa. Padał deszcz i pogoda była nadal
fatalna. Trasę przeszedłem sam. Załatwiłem wagon doręczając pismo z
Domu Dziecka. Wróciłem do Domu Dziecka pieszo po północy. Wszyscy
wówczas odetchnęli z ulgą, gdyż bardzo się o mnie niepokoili.
W latach 1956/57 zostałem wydalony z Domu Dziecka za wzięcie
piecyka metalowego z domu pani Lechowicz. Zamierzałem podgrzewać nim
gołębie. Pani Kierowniczka za to odesłała mnie do domu, w którym byłem przez
trzy miesiące. Pan Smoliński ściągnął mnie jednak z powrotem.
Moje dalsze losy:
Skończyłem szkołę zawodową w 1961 r. Na jesieni zostałem powołany
do służby wojskowej w Grudziądzu. Służbę wojskową ukończyłem w 1963r.
Jesienią tegoż roku ożeniłem się i podjąłem pracę w Zakładach Mleczarskich
jako konserwator urządzeń chłodniczych gdzie pracowałem do 1969r. W
1969r. w sierpniu zostałem powołany do służby zawodowej na stanowisko
mech. samochodowy (warsztat).
Od 1990 r. jestem na emeryturze.
149
JADWIGA WALKOWIAK
Wspomnienia z Domu Dziecka
Do Domu Dziecka w Tanowie przyjechałam w związku z akcją
łączenia rodzin. (przypis mój: brat Jerzy - Waldek na zdjęciu
przebywał w P.D.Dz. Tanowo) Poprzednio do 1954r. przebywałam w
Dębnie Lubuskim.
Najwspanialsze przygody wiążą się z obozami harcerskimi. Tam to
właśnie najbardziej uczyłam się samodzielności i odpowiedzialności. Np. w
Chmielnie na obozie pierwsze śniadanie gotowałyśmy z Ireną Kwiatkowską.
Okazało się, że w naszym zastępie były tak wspaniałe kucharki, że z makaronu
ugotowałyśmy krochmal, ale i tak wszystkim wyśmienicie smakował. Nikt nie
narzekał.
W „Zaczarowanym Kaczorze” byłam Weronką a „Choinką” w
inscenizacji pt. „O Marysi co podarła fartuszek”
Pamiętam taki oto wierszyk, który uczyła nas „Mama Kazia”:
Błogosławiona dobroć człowieka
Niesie pokój ludziom w dom
W progu chaty na sierotę czeka
Nie da płynąć bólu łzom.
Wyciągnijmy dłonie ku dobroci
Niechaj dom nasz słoneczkiem ozłoci
Błogosławiony chleb ziemi czarnej
150
Wieczna miłość wieczny cud.
***
W jednej ze sztuk Wandzia Konti śpiewała tę oto piosenkę:
Jestem wróżką hafciareczką
Co mam złotą igiełeczkę
Jasieńkowi srebrne szaty bis
Wyhaftuję w cudne kwiaty
Tutaj róże, a tam maki
Kolorowe wszystkie takie
Aż się oczy rozpromienią bis
Na te wzory i desenie
Z Domu Dziecka odeszłam wówczas, gdy mama uznała, że już jestem
wystarczająco duża i mogę zostawać sama w domu oraz pomagać Jej w
pracach domowych.
Moje dalsze losy :
W roku 1964 wyszłam za mąż. Pracowałam w SPiSiE w
Szczecinie przez okres 3 lat. Następnie na PKP do roku 1982. We wrześniu 82r.
uległam wypadkowi w drodze do pracy i obecnie jestem na rencie.
151

Podobne dokumenty