File
Transkrypt
File
BIULETYN BYŁYCH WYCHOWANKÓW Państwowego Domu Dziecka w Tanowie GŁĘBIA UCZUĆ NASZ DOM „BŁYSKAWICA WSPOMNIEŃ „ OD WCZORAJ DO DZISIAJ KU PRZYSZŁOŚCI Zeszyt 1 : Adres kontaktowy Kolegium Organizacyjnego: mgr Henryk Antoni Kaczmarczyk 70-777_Szczecin ul. Jasna 141/6 telefon : 091-462-62-44 telefon kom.: +48501446990 Adres e-mail: [email protected] WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE SZCZECIN – LIPIEC 2005r. SPIS TREŚCI O WCZORAJSZYM I DZISIEJSZYM TANOWIE ................................................................. 3 WSTĘP....................................................................................................................................... 6 Z KART HISTORII PAŃSTWOWEGO DOMU DZIECKA W TANOWIE......................... 16 Wiersz o Januszu Korczaku:.............................................................................................................. 25 Czy pamiętasz? ................................................................................................................................ 27 Mój Dom........................................................................................................................................... 28 AKTUALNOŚCI Z NASZEGO PODWÓRKA ....................................................................... 31 SPOTKANIA – KONTAKTY .................................................................................................. 31 DAR SERCA ................................................................................................................................................ 36 SPOTKANIA PO LATACH ......................................................................................................................... 37 II Zjazd b. wychowanków P.D.Dz. w Tanowie (4.06 ÷ 5.06.1994r.) i nasze pozjazdowe kontakty ............. 38 SZCZĘŚLIWY FINAŁ ZAGINIONEGO NA POCZCIE FILMU VIDEO............................. 45 Wycieczka w przeszłość................................................................................................................................ 47 Kwitnie czeremcha .......................................................................................................................... 50 Świąteczna wymiana życzeń. ........................................................................................................................ 58 Życzenia świąteczne dla Cioci Niusi Usowicz – wierszem pisane ............................................... 60 WOLNA TRYBUNA (LISTY - OGŁOSZENIA – PROPOZYCJE) .......................................... 63 Pani Słowikowa ! ........................................................................................................................... 104 Poszło dziewczę po ziele !... ........................................................................................................... 105 TAKI JA I TAKI ŚWIAT !....................................................................................................... 106 Nie chcę........................................................................................................................................... 107 ZAPISKI – WSPOMNIENIA ..................................................................................................................... 108 Jestem wróżką hafciareczką......................................................................................................... 151 2 TANOWO – OD WCZORAJ DO DZISIAJ Informacja społeczno-historyczna zaczerpnięta z opracowania autorstwa Zygmunta Piotra Cywińskiego, zamieszczonego w internecie. Tanowo jest dużą wsią letniskową należącą do gminy Police. Położone jest w otulinie Puszczy Wkrzańskiej, nad rzeką Gunicą, 7 km na północ od jeziora Głębokie. Pierwsze ślady osadnicze odkryte w Tanowie przez ekipę archeologów dr. Tadeusza Galińskiego pochodzą sprzed około 5 tysięcy lat. Odsłonięto doskonale zachowane ślady obozowiska rybaków i łowców reniferów kultury protoneolitycznej. Wykopaliska te są jednymi z najcenniejszych w Europie. Tanowo jako śródleśna osada powstała jeszcze w średniowieczu. Mówi o tym zachowany dokument, w którym wymienia się wieś Tanawe. Z dokumentu wiemy, że przekazano ją klasztorowi Ojców Augustianów w Tatyni. W 1280 r. istniał tutaj kościół i zamek. Gdy w 1331 r. zakonnicy przenieśli się z Tatyni do Jasienicy, Tanowo stało się własnością braci Gobelina i Konrada von Lippe. Częścią wsi władała też rodzina Henninga Grambowa. Kasata klasztoru w Jasienicy w 1522 r. spowodowała wejście Tanowa w skład dominium książąt pomorskich. Po wygaśnięciu rodu książęcego Tanowo należało do dóbr państwowych. Zmiany właścicieli, brak nadzoru w konsekwencji doprowadził do znacznego zubożenia Tanowa, popadnięcia zamku w ruinę i spalenia kościoła. Osadę z upadku podnieśli dopiero sprowadzani z głębi Prus osadnicy. Oni to wznieśli ryglowe zabudowania mieszkalne i gospodarcze, z których kilka zachowało się do dzisiaj. Na początku XIX w., w centrum wsi, na wzniesieniu zwanym Góra Żalisko zbudowano też ryglowy kościół. W XIX i XX w. Tanowo jest wsią rolniczą, są w niej także zakłady rzemieślnicze. Ze względu na swoje położenie w bliskości Puszczy Wkrzańskiej staje się Tanowo miejscem polowań, po 1920 r. powstają tu dwa pałacyki myśliwskie w stylu neoklasycznym. Po 1945 r. niemiecka nazwa osady Falkenwalde (Sokoli Las) w nawiązaniu do zapisu z 1277 r. zmieniona zostaje na polską Tanowo. Polscy osadnicy napływający do Tanowa po zakończeniu II wojny światowej nie korzystali już z istniejącego kościoła, który był bardzo zniszczony. Na potrzeby kultu religijnego adaptowano jeden z budynków powstałych z początkiem XX w. Pełnił on w okresie międzywojennym funkcję „Gospody pod lipami”, popularnej i chętnie odwiedzanej przez mieszkańców Szczecina. Po wojnie stacjonujący tu Rosjanie urządzili w budynku kino. W 1947 r. osadnicy adoptowali budynek na cele sakralne. Jego poświęcenie jako kościoła pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa nastąpiło 7 maja 1947 r. Od 1951 r. świątynia w Tanowie była kościołem filialnym powołanej wówczas parafii pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Policach. Kościół ma kształt prostokąta z wyodrębnionym prezbiterium i zakrystią. Wejście do kościoła prowadzi przez przedsionek, z którego wchodzi się do biura parafialnego i salki katechetycznej. Nad tymi pomieszczeniami na piętrze znajduje się mieszkanie Księdza Proboszcza. Do wyposażenia wnętrza użyto częściowo zachowane elementy z rozebranego 3 kościoła ze Wzgórza Żalisko. Należy do nich czasza XVII-wiecznej ambony z postaciami czterech Ewangelistów, zawieszony na ścianie barokowy anioł z muszlą pierwotnie z nad chrzcielnicy, XVII-wieczny żyrandol i dwa anioły z XVIII w. Witraże są współczesne. Obok kościoła drewniana szkieletowa dzwonnica z 1807 r., z jednym XIX-wiecznym dzwonem. Parafia powstała 25 grudnia 1990 r. Administrowali nią księża proboszczowie Franciszek Kamiński (1990-1994) i Jan Faron (1994-2000). Od 25 sierpnia 2000 r. proboszczem jest ks. Włodzimierz Olszewski. Po otrzymaniu święceń kapłańskich w 1985 r. ks. Włodzimierz pracował jako wikariusz w Szczecinie w parafiach pw. św. Jana Chrzciciela i św. Jakuba oraz w parafii pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Choszcznie. W 1992 r. został proboszczem parafii pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny w Brzezinach koło Drawna, skąd przyszedł do Tanowa. Ksiądz W. Olszewski studiował katechetykę na Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie. Pracując duszpastersko Ksiądz Proboszcz przygotowuje pracę doktorską. Zatrudniony jest jako konsultant przy Centrum Doradztwa i Doskonalenia Nauczycieli w Szczecinie służąc swoją wiedzą katechetom naszej archidiecezji dzięki konsultacjom i organizowaniu kursów doskonalących ich umiejętności zawodowe. Należy do kolegium doradców metodycznych sekcji katechetycznej w Wydziale Wychowania Katolickiego Kurii Metropolitalnej. Parafia Tanowo nie jest wielka, liczy 900 osób. Parafianie ks. W. Olszewskiego to głównie mieszkańcy Tanowa. Jedenaście innych miejscowości to osady leśne, zamieszkiwane przez ludzi często w podeszłym wieku, związanych wcześniej pracą w lasach Puszczy Wkrzańskiej. Najdalej do kościoła mają parafianie z odległego o 18 km Dobieszczyna. Msza św. w niedzielę odprawia się w Tanowie o godz. 8.00, 10.00 i 12.00 (Suma dla dzieci). O godz. 11.00 jest też odprawiana niedzielna Msza św. w okresie letnim w Bartoszewie, w leśnej kapliczce. W dzień powszedni w kościele parafialnym Msza św. jest o godz.18.00. Regularny udział w niedzielnej Mszy św. bierze około 25 % parafian. Szkoła Podstawowa w Tanowie ma 140. uczniów. Przedszkole zapewnia opiekę 20. dzieciom. W prawdy wiary wprowadza dzieci katechetka Dorota Błaszczyk. Jest także w Tanowie Dom Dziecka i Specjalny Ośrodek Szkolno-Wychowawczy. Są propozycje, by w przyszłości wybudować w Tanowie nowy kościół, jest plac usytuowany centralnie w środku wsi, gdzie mógłby on stanąć po zatwierdzeniu planu zagospodarowania przestrzennego. Zygmunt Piotr Cywiński Parafia pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Tanowie 4 „Do młodych” Szukajcie prawdy jasnego płomienia Szukając nowych nie odkrytych dróg Adam Asnyk 5 WSTĘP 40 lat minęło od chwili gdy niektórzy z nas przekraczali progi nowo oddanego (po kapitalnym remoncie) Państwowego Domu Dziecka w Tanowie. Być może takie było nasze przeznaczenie, że los związał nas z sobą a może rzeczywiście byliśmy też ofiarami eksperymentów pedagogicznych prowadzonych w krajach tzw. demokracji ludowej. Niewątpliwie uwarunkowania tamtego okresu wymagały innej świadomości młodego pokolenia. Komuniści w Polsce mogli brać wzorce zarówno ze Wschodu, jak i z Zachodu. Metody wychowawcze stosowane zaraz po wojnie były jednak w dużej części emanacją ludzi, którzy podjęli się roli naszych wychowawców. Błędy i wypaczenia „komunizmu” nie ominęły także systemu wychowania i edukacji. Tak czy inaczej jako ofiary wojny a także powojennego okresu Polski Ludowej mamy moralne prawo i obowiązek dawać prawdziwe świadectwo tamtych czasów. Pozostaliśmy na zawsze skażeni nieufnością wobec wszystkich nie wyłączając siebie. Przeżycia każdego z nas począwszy od momentu pojawienia się w Domu Dziecka poprzez okres pobytu i „wybijania się na samodzielność” były bardzo zróżnicowane. Nasze doświadczenia z tego okresu były jednak zawsze bardzo dramatyczne. Takich chwil nie można zapomnieć. Nasze przeżycia były bardzo zróżnicowane ale zawsze niezwykle dramatycznie. Czyż może być coś bardziej okrutnego jak brutalne odłączenie dziecka od rodziców lub ich utrata i przeniesienie do nowej jakże odmiennej zbiorowości. 6 Trzeba było przełamać wiele wewnętrznych oporów i urazów aby mogła zrodzić się inicjatywa stworzenia tego biuletynu. Nawet jego podtytuł „Błyskawica Wspomnień” jest aluzyjnym nawiązaniem do przeszłości przypomnijcie sobie gazetkę ścienną w świetlicy redagowaną także przeze mnie (teksty) i nieżyjącego już Franka Necława, który m.in. zamieszczał tam swoje piękne rysunki. 7 Kochani żyjący jeszcze Bracia Losu, jak mawia Felek Masny. Ten czas możemy i musimy uratować od zapomnienia - nie pozwólmy mu zniknąć wraz z nami. Jesteśmy to winni tym, których już nie ma wśród nas. Jest to potrzebne również po to aby uchronić od zapomnienia okruchy wspomnień z naszych dziecięcych lat. Przecież po łzach i mrocznych dniach były to także chwile pełne radości i słońca. Tylko takie wspomnienia utrwaliły się w nas najbardziej i chyba dobrze, że tak się stało. To dzięki nim większość z nas nigdy się nie poddała mimo fatalnego startu jaki mieliśmy u zarania naszego życia a wielu znacznie dłużej. - „Dla jednych nasz Dom jest tylko chwilą życia, dla innych - całym życiem, życiem takim największym.” Są to słowa Felixa ale chyba wszyscy możemy się pod nimi podpisać... Celem mego życia jest napisanie książki o nas, o naszym Domu Dziecka. Los nie rozpieszczał nigdy ale teraz wydaje się to prawie nierealne. Odeszła na zawsze pani Ela - kierowniczka Domu Dziecka, która wolała jednak być dla nas (zwłaszcza w późniejszych kontaktach) matką bądź babką. Na pewno pozostała do końca dla wielu z nas powierniczką i przyjacielem. Przez całe swoje życie pani Ela prowadziła jak mawiała „święte archiwum”, w którym gromadziła pamiątki, zdjęcia i korespondencję z dziećmi. Jak poinformowała mnie telefonicznie daleka krewna pani Eli stryjeczna siostrzenica Jadwiga Piwnicka, która opiekowała się panią Lechowicz w ostatnim okresie jej życia - również w Radomiu zniszczone zostało niemal wszystko co zostało w opuszczonym mieszkaniu. W momencie gdy nawiązałem z nią kontakt niewiele z tego ocalało - były to bardzo osobiste zapiski i dokumenty oraz część zdjęć. 8 Taka była podobno jej ostatnia wola, która stoi w całkowitej sprzeczności z tym co pisała w liście do Czesi Harasimowicz, (patrz zdjęcie) 9 którą czyniła spadkobierczynią swojego archiwum. Pomogła jej w tym niestety pani Maria Masny, która obecna była na pogrzebie pani Lechowicz. Nieliczne pozostawione dokumenty i zdjęcia udało się nie bez trudności sprowadzić do Szczecina. Wielkiej pomocy udzieliła w tych zabiegach Czesia Harasimowicz. Zaginęły w trakcie kilkunastoletniego remontu Domu Dziecka bezcenne dokumenty i akta personalne pracowników. Od wielu lat podejmuję próby ich odnalezienia niestety bezskutecznie. Według relacji b. wychowawczyni p. Krystyny Ławniuk (patrz zdjęcie z lat 50-tych) mieszkającej do dzisiaj w Tanowie dokumenty z naszego Domu (w tym kroniki) walały się po lesie za ogrodzeniem Domu Dziecka. Jej mąż sfotografował to nawet i zgłosił władzom a niektóre dokumenty zdeponował w miejscowej Szkole Podstawowej. Wśród nich ma być tam podobno jedna z Kronik Domu Dziecka, w której zachowało się nieco zdjęć. Być może uda się te dokumenty odzyskać i wystawić w dniu naszego spotkania. Chcielibyśmy aby wraz z innymi ocalałymi materiałami były one eksponowane w specjalnej gablocie lub w gabinecie pamięci. Obecny dyrektor Domu Dziecka w Tanowie twierdzi, że z tamtego okresu ma tylko książkę meldunkową i do tego też bardzo niekompletną. Ocalało też kilka dzienników zajęć prowadzonych przez wychowawców. Z informacji uzyskanych od p. Stanisława Filipiaka - b. kierownika Zbiorczych Szkół Gminnych wynika, iż niektóre dokumenty zostały w trakcie remontu zakopane w lesie, a inne mogą być w Inspektoracie Oświaty w Policach. Biuletyn ten, który przy Waszej pomocy zamierzam systematycznie rozwijać i poszerzać jego tematykę będzie próbą odtworzenia niektórych dokumentów. Mam nadzieję, że będzie czymś więcej nawet niż zwykłą publikacją wydawniczą. Chodzi nam przecież głównie o wierny zapis chwil tam spędzonych. Tym samym w przyszłości napisanie książki lub pracy magisterskiej czy studium filozoficzno-socjologicznego o naszym Domu będzie miało o wiele większe szanse realizacji. Zasadniczą jednak sprawą jest 10 wewnętrzna integracja b. wychowanków. Musimy odnowić zerwane kontakty i nawiązywać coraz to nowsze. Praktycznie mamy już za sobą zmagania związane z tworzeniem swoich rodzin, stabilizacją itp. Ani się obejrzeliśmy jak wkroczyliśmy w wiek dojrzały. Większość z nas doczekała się jak sądzę nawet swoich wnuków lub mogła by je mieć. Kochani! Nawet sobie nie wyobrażacie jak bardzo jest to nam potrzebne. Dzięki tym od nowa zadzierzgniętym więzom wielu z nas odzyska tracone z wolna siły witalne. Twórcze wspominanie to także uważne rozglądanie się wokół siebie. Być może uda się nam dostrzec kogoś komu w porę będziemy mogli pomóc. Jesteśmy i nie przestaliśmy być jedną rodziną. Nikt z nas nie może o tym zapominać. Ten, który to uczynił dowiódł co najwyżej, że jego życie nie miało sensu i tak naprawdę jest człowiekiem małego formatu. Chociaż Kolegium Organizacyjne nadaje pierwszy kształt temu biuletynowi to jednak sądzę, że nie pozostaniemy osamotnieni w tej pracy. Wszyscy możecie mi w tym pomóc. Każdy pomysł obiecuję wykorzystać i każdy tekst zamieścić w „Błyskawicy”. Warto przy tej okazji przypomnieć o pierwszym po latach spotkaniu byłych wychowanków z naszego Domu w Tanowie w końcu 1980r. (Drugim z kolei po I Zjeździe w 1962r.) Uczestniczyło w nim co prawda tylko 20 osób i odbyło się ono w mieszkaniu inicjatora i organizatora spotkania - Felka Masnego. Na owe czasy było to doniosłe wydarzenie tym bardziej, że brała w nim również udział nasza pani kierowniczka wraz z mężem. Pozostały z tego spotkania dokumenty i taśmy, które przechowuje i chętnie udostępnia zainteresowanym Felix (takiej pisowni swego imienia życzy sobie w tym biuletynie nasz „brat losu”). Znaczną część wydatków poniósł niestety sam główny organizator spotkania dowodząc, że dobroć jest rzeczywiście 11 immanentna człowiekowi, który nosi imię Felix, które w języku greckim oznacza właśnie tę cechę charakteru. Drugie spotkanie a trzecie w historii naszego Domu zorganizowane przez Felka Masnego miało miejsce w 1983r.się również w niewielkim gronie odbyło się w 1983r. na terenie remontowanego w tym czasie Domu Dziecka. Niestety pani Lechowicz ze względu na stan zdrowia nie mogła w nim uczestniczyć. ` Spotkanie trwało krótko i w gronie kilku osób. Uczestniczył w nim b. wychowawca - pan Antoni Smoliński. Problemy aprowizacyjno-kartkowe chyba już nie powrócą stąd łatwiej nam będzie doprowadzić do spotkań w mniejszym i większym gronie a nawet do corocznych spotkań na terenie Domu Dziecka w Tanowie. Działajmy więc od zaraz pamiętając, że tyle jest do zrobienie a tak nie wiele pozostało nam czasu. Mam nadzieję, że sprawy finansowe nie będą miały aż tak wielkiego wpływu na sukcesywne ukazywanie się kolejnych zeszytów. Myślę, że z czasem znajdziemy mecenasa wywodzącego się spośród nas, który obejmie swoim patronatem nasze wydawnictwo. Zespół redakcyjny zwraca się z prośbą do wszystkich czytelników aby przekazywali sobie wzajemnie kolejne wydania Biuletynu do przeczytania i wykorzystania. „Błyskawica Wspomnień” dzięki temu dotrze błyskawicznie do każdego nawet gdy jego adres jest jeszcze nam nie znany. Odnalezionych prosimy oczywiście o kontakt nawet jeśli przebywają na stałe za granicą np. Jacek Jacewicz (Beccali Giuseppe) o którym wiemy, że przebywa we Włoszech. Zaufajcie nam bez względu na to czy jeszcze pamiętacie nasze nazwiska. Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy w jednakowym stopniu pamiętamy o sobie. 40 lat naszego rozproszenia i braku niemal zupełnego kontaktu z sobą musiało pozostawić swój ślad, a właściwie zatrzeć wszystkie ślady dot. naszej przeszłości. To co zostało możemy jednak „ocalić od zapomnienia”. Temu 12 celowi służyć ma ten biuletyn oraz nasze spotkania w mniejszym i większym gronie (co roku w pierwszą sobotę czerwca). I jeszcze jedna ważna uwaga ! Podejmując się tego zadania musimy się liczyć z pewnymi zafałszowaniami historii w rozumieniu zarówno subiektywnym, jak i obiektywnym. Brak dokumentów, osobiste urazy bądź po prostu zawodna pamięć mogą być w konsekwencji przyczyną niesprawiedliwych osądów, odczuć i przekłamań faktów. Nie jest możliwe uniknięcie tych błędów jeśli się zważy, że zabieramy się do tego po kilkudziesięciu latach diaspory w jakiej żyliśmy. Stąd w pierwszym okresie redagowania Biuletynu, błędów może być wiele. Dlatego liczymy na Wasz odzew i szybką korektę. Redakcja zastrzega się, że nie ponosi odpowiedzialności za treści przedrukowanych materiałów. Z góry też przepraszamy osoby niesłusznie pokrzywdzone, pominięte bądź nie docenione. Mogą nam się zdarzyć błędy najbardziej fatalne np. nie sprawdzona informacja o zgonie (co już miało nawet niestety miejsce), niesłuszne zarzuty, krytyka bądź pretensje. Wszystkie zauważone przekłamania będziemy korygowali natychmiast, niestety wcześniejsze wydania pozostaną i stąd prosimy o dokonywanie w nich poprawek bądź zniszczenie tych wersji. Nie możemy zakładać swojej nieomylności ani też, że to właśnie my mamy rację. Prosimy więc o przesyłanie swoich wypowiedzi polemicznych oraz korygowanie naszych błędów. (Tak jak to zrobiła np. P. Jadwiga Piwnicka z Radomia). Niech to będzie nasz wspólny obowiązek. Wspólne jest bowiem dzieło, którego się podjęliśmy. Nie jesteśmy w stanie zweryfikować przekazywanych nam materiałów bądź prawdziwości dokumentów, które uda nam się zdobyć. Jeśli zdaniem czytelników są one niepełne, nieprawdziwe lub złośliwie tendencyjne, to prosimy o bieżącą korektę zauważonych błędów. Pragniemy zgłębiać prawdę i tylko prawdę, ale aby tak było trzeba czasami błędu by spowodować odpowiedni rezonans, który sprowokuje do dalszych poszukiwań i obiektywnych refleksji. Mimo, że metoda ta jest chyba najgorsza, to w naszej sytuacji nie mamy możliwości technicznych aby pracować bezbłędnie. Nie jest naszym celem skrzywdzenie kogokolwiek ale wyłącznie czynienie dobra poprzez pomoc w przypominaniu tamtych najczęściej pięknych chwil naszego życia. Każda nowa informacja, wyjaśnienie bądź polemika będą zamieszczane chociaż i one mogą być powodem następnych błędów i polemik. Nikogo nie zamierzamy cenzurować ale też właśnie dlatego prosimy Was o wyciszenie emocji, umiar, dystans i obiektywizm. Prosimy o posługiwanie się argumentami rzeczowymi i prawdziwymi a nie plotkami i pogłoskami. Pragniemy podkreślić, że żadna z krążących wersji „Błyskawicy Wspomnień” nie jest i nie będzie ostateczna. Każda następna co najwyżej 13 zbliża nas bardziej do prawdy. Wszystkie one przyczynić się mają do stworzenia czegoś co będzie nowym ujęciem tego przedmiotu. Traktujemy to jako zbiór mniej lub więcej sprawdzonych informacji i materiałów, które będą w przyszłości bardzo pomocne kontynuatorom dzieła rozpoczętego przez nas. Przestrzegamy jednak każdego przed bezkrytycznym posługiwaniem się naszym Biuletynem. Zabraniamy wykorzystywania go do celów godzących w dobro osobiste kogokolwiek. Nie upoważniamy nikogo i nigdy nie upoważnimy do dokonywania przedruków i rozpowszechniania w każdej innej formie materiałów zawartych w naszym wydawnictwie. Aktualnie nasz album kserograficzny liczy kilkadziesiąt stron i będzie z pewnością coraz większy. Niestety zeszyt zawierającą odbitki zdjęć mogą otrzymać tylko Ci, którzy zechcą choć w niewielkim stopniu partycypować w kosztach powielenia zdjęć. To samo dotyczy pozostałych zeszytów naszego Biuletynu o objętości ponad 400 stron. Jeśli dowiedziałeś się o jego istnieniu, bądź chciałbyś mieć go wyłącznie dla siebie to bardzo proszę powiadomić Kolegium Organizacyjne via Henryk Kaczmarczyk, dołączając przekaz stanowiący orientacyjną równowartość usługi za powielenie ponad 400 stron maszynopisu a może nawet więcej. Inaczej nie jestem w stanie spełnić żadnej więcej prośby, gdyż to co zrobiono też kosztowało nas znacznie. Wszystkie pozostałe czynności wydawnicze będą wykonywane społecznie ! Kochani ! Do Was należy inicjatywa co do sponsorowania tego wydawnictwa. „Niech każdy sobie kupi to co powinien mieć własnego, a więc swoją przejrzystość życia” - apeluje do nas Felix - i ma z pewnością rację. KOLEGIUM ORGANIZACYJNE 14 Budzę Cię Rozmyślaj, nie zasypiaj w przeszłości zacieniu: Nam służy doświadczenie nie my doświadczeniu... K. Brodziński 15 Z KART HISTORII PAŃSTWOWEGO DOMU DZIECKA W TANOWIE Okres organizacji, jak i pierwsze miesiące działalności, ludzie, którzy byli tam pierwsi oraz geneza powstania Domu Dziecka w Tanowie stanowi swoistą białą plamę naszej historii. Trudno sięgać do korzeni znając faktów, które stworzyły podstawę naszego zaistnienia w tym Domu. Zanim uda nam się dotrzeć do dokumentów urzędowych z okresu organizacyjnego, które być może są jeszcze w Archiwum Urzędu Wojewódzkiego lub w Wojewódzkim Archiwum Państwowym na ul. Wojciecha 13 spróbujemy uczynić to na podstawie relacji pierwszych wychowanków i ewentualnie wychowawców Domu Dziecka w Tanowie. Oczekujemy na Wasze relacje dot. tego okresu. Prace remontowe związane z adaptacją budynku wybudowanego przez Niemców dla młodzieży Hitlerjugend trwały od 1951 do połowy 1952r. Państwowy Dom Dziecka w Tanowie rozpoczął swoją działalność w dniu 22.07.1952r. Tego dnia wielki autobus PKS przywiózł grupę dzieci z obiektu, w którym przebywały przejściowo tj. z Państwowego Pogotowia Opiekuńczego mieszczącego się w Szczecinie przy ul. Łabędziej 4. Była to grupa koedukacyjna - liczyła ok. 60-cioro dzieci (chłopców i dziewczynek) w tym ok. 20-cioro „maluchów” tj. dzieci poniżej wieku szkolnego. Wiek dzieci był b. zróżnicowany - od kilku do 16 lat. Kierowani do naszego Domu wychowankowie musieli przejść przez Izbę Zatrzymań przy KMO a później Pogotowie 16 Opiekuńcze skąd kierowano ich do różnych domów dziecka w takich miejscowościach, jak: Dębno Lub., Trzcińsko Zdrój, Wisełka, Szczecin Zdroje, Szczecin os. Arkońskie oraz do naszego Tanowa. Szczególnie krępujące było rutynowe strzyżenie głów często jeszcze w Izbie Zatrzymań KMO co tłumaczono względami higienicznymi. W okresie od sierpnia do września 1952r. panował okres tzw. bezkrólewia. Nie było jeszcze kierownika. W tym czasie trwało jednak organizowanie społeczności dziecięcej i ogólnej. Przygotowywano się jednocześnie do rozpoczęcia roku szkolnego i uroczystego otwarcia Domu Dziecka, które nastąpiło we wrześniu 1952r. W tym Lechowicz (l. 51) okresie jedynymi wychowawcami były panie Eleonora i Janina Usowicz (l. 19) zatrudniona wcześniej w Kuratorium w Szczecinie. Pracowały niemal przez 24 godziny na dobę z dziećmi, zajmując 17 wspólnie jeden z pokoi w którym mieszkały. Trzecią osobą wykonującą czynności administracyjno-finansowe był pan Knuter. Żona pana Knutra pełniła obowiązki higienistki. Od października do listopada 1952r. trwały rządy pani Suchan, która przyjechała z Krakowa. Jej metody wychowawcze nie są jednoznacznie oceniane i interpretowane przez wychowanków. Felek Masny uważa, że była bardzo surowa wobec dzieci. Pani Niusia (patrz na zdjęciu z p. Lechowicz), która była także wychowawczynią w tym okresie ocenia ją zupełnie inaczej. Przypomniała, że również pani Ela bardzo ją lubiła. Tak czy inaczej, pani Suchan nie doczekała Św. Bożego Narodzenia na skutek donosu iż chodzi do kościoła (wg pani Niusi) bądź drastycznych metod wychowawczych (wg Felka Masnego). Po zrewidowaniu sprawy przez Kuratorium została ona usunięta, a na jej miejsce ówczesny kierownik Wydziału Oświaty na powiat Szczecin Antoni Smoliński 18 mianował panią Eleonorę Lechowicz - wychowawczynię grupy przedszkolnej. Obowiązki kierownika pełniła pani Lechowicz od grudnia 1952r. W tym okresie zatrudniona została również pani Kazia Kiereś, która po miesiącu odeszła ze względu na tragiczną śmierć matki, którą potrącił samochód. Wraca z początkiem 1953r. pełniąc obowiązki wychowawcy i higienistki. Rozpoczyna się normalna praca i życie w Domu Dziecka. Jak to ktoś powiedział „złoty wiek” Domu Dziecka w Tanowie, który z różnymi „burzami” trwał do 1967r. Brak przynależności do partii był prawdopodobnie przyczyną odwołania ze stanowiska kierowniczego. W dniu 1.09.54r. pani Lechowicz odeszła do Pałacu Młodzieży. Po jej zwolnieniu na kierowniczkę powołano wychowawczynię panią 19 Thail Ewę. Była ona córką Krystyny Winczewskiej - księgowej w kuratorium Powiatowym. W tym czasie wychowawcami byli ponadto: Usowicz Janina (p. Niusia) - pierwsza wychowawczyni grupy starszej i Kiereś Kazimiera, która wcześniej była zatrudniona w charakterze higienistki. Księgowym był wówczas pan Gieroszyński Adam z Tanowa a następnie po 1956r. obowiązki księgowej pełniła pani Winczewska Krystyna (na zdjęciu). 20 Palaczami byli kolejno: Szmundel (1952r.), który zwykł mawiać „Ciepne cię karbidką”. pracował z całą rodziną (jego żona pracowała w kuchni). Palacz ten przyprowadził sukę Aluchę z rodziny wilkowatych. Od niej pochodzili Pikuś i Lord. Kolejnymi palaczami byli: Sułek, Orłowski, Malinka Józef i Fijałkowski Sylwester. Pierwszą kucharką przybyłą wraz z dziećmi z Pogotowia Opiekuńczego była p. Janowska Maria potem kucharkami były panie: Waldowska Teresa (na zdjęciu) Wasiuk Zosia, Belgard Celina. Były jeszcze dwie „gosposie” z Pilichowa. Jedna z nich zginęła tragicznie a druga była przez dzieci bardzo nie lubiana. Stanowisko intendentów pełnili kolejno: Kalis Jerzy, Grabowska Maria i pani Smolińska Apolonia. Nocną - przez wiele lat była pani Mela (żona palacza Fijałkowskiego), praczkami: - Zientarska Elżbieta (patrz zdjęcie) 21 i Zarosińska oraz kuzynka Ruchockiego z Tanowa pani Zosia, która wyszła za mąż za Kałużyńskiego - piekarza z Tanowa, który grał nam często na „harmoszce” (pani Zosia zmarła przy porodzie). Sprzątaczką - Gienia Pokrzywko. Magazynierką była pani Zosia, która nie nadawała się do żadnej pracy i wkrótce odeszła z naszego Domu. Obowiązki krawcowych pełniły: siostra Janka Sochackiego - Wanda, żona palacza Orłowskiego. Ogromnie przez dzieci była lubiana krawcowa - pani Helena Pisarska, która mieszkała w domku na górce. Wspominając nazwiska wychowawców z tego okresu warto przypomnieć również nauczycieli - wychowawców ze Szkoły Podstawowej w Tanowie, którzy zresztą bywali niemal codziennie w naszym Domu gdzie stołowali się. Byli to : Józef Paź - kierownik szkoły, Edward Myk, Michalski Józef, Biało Marian, Władysław Walerczyk, którego brat ożenił się z naszą panią wychowawczynią od maluchów - Witkowską Marią. Po 1956r. Walerczyk z Michalskim przeszli do pracy w ZHP a Biało wyjechał w Kieleckie skąd pochodził. W późniejszym okresie w Szkole Podstawowej uczyli nas m.in.: Podkul (Czarnecka) Janina, Urbaniuk (Czechorowska) Cecylia, Malec Maria - prace ręczne, Filipiak Stanisław kierownik, Aldona Filipiak - historia,.... W okresie kierowania Domem przez p. Ewę Thail - w ocenie Felka Masnego warunki pobytu dzieci pogorszyły się. Decyzję o jej odwołaniu przyspieszył występek Staszka F. Po doniesieniu o tym fakcie przez niższy personel do Kuratorium panią Ewę Thail usunięto z Domu Dziecka w Tanowie a na jej miejsce ponownie powołano panią Eleonorę Lechowicz. Mimo protestów nowej kierowniczki w wakacje 1955r. przeniesiono najstarszych wychowanków do Państwowego Domu Młodzieży byli to: Alpiński Stanisław, Fijałkowska Klara, Wołczyńska Teresa, Zientarski Józef, Burczak Piotr i Masny Feliks. Staszek F. umieszczony został w Zakładzie Poprawczym w Renicach. 22 Julek Kończyc (na zdjęciu) i Jurek Rabiega skierowani zostali do Państwowego Ośrodka Wychowawczego w Szczecinie na Al. Piastów (przy Akademiku). W tym okresie kierownikiem powiatowego Kuratorium Oświaty odpowiedzialnym za domy dziecka był jak wspomniano pan Antoni Smoliński, którego pani Ela w 1956 r. przyjęła do pracy w charakterze wychowawcy w naszym Domu Dziecka gdy został zwolniony z Kuratorium. Równocześnie w tym samym roku podjęła pracę w Domu Dziecka pani Krystyna Winczewska jako wychowawca i księgowa. Pani Eleonora Lechowicz pełniła obowiązki kierownika do 1964r. W okresie tym Dom Dziecka zasłynął w 23 powiecie i w województwie. Był najwyżej oceniany przez władze oświatowe. Pamiętamy nasze występy przy różnych okazjach i na akademiach w jednostkach wojskowych zarówno polskich jak i radzieckich (z rodzinami oficerów Armii Radzieckiej stacjonującymi w Szczecinie łączyły ją serdeczne więzi przyjaźni) oraz w szpitalach i w zakładach pracy. Najbardziej udane widowiska: Kopciuszek, Pan Tadeusz - uwłaszczenie chłopów, Zaczarowana Jabłoń, Sierotka Marysia, Legenda o Warsie i Sawie (patrz zdjęcie) Legenda o Lechu, Czechu i Rusie, O smoku Wawelskim, Królowa Śniegu i inne, których tytułów już nie pamiętam oraz tańce: Jezioro Łabędzie, polonez, kujawiak, krakowiak, kozak, oberki, polki, mazurki itd., a także inscenizacje patriotyczne, recytacje wierszy itd. Wizytujący nasz Dom przedstawiciele Kuratorium tak bardzo byli oczarowani atmosferą i osiągnięciami tego zakładu, że podejmowali usilne próby objęcia stanowiska kierowniczego np. pani Wójtowicz, która często przyjeżdżała na wizytacje ze swoją córeczką. Na krótko objęła nawet kierownictwo ale w Pogotowiu Opiekuńczym na ul. Łabędzia 4. Działał samorząd wychowanków umiejętnie sterowany przez p. Lechowicz i wychowawców. Rozwijane były umiejętności dzieci poprzez kółka zainteresowań takie jak: modelarskie, fotograficzne, taneczne, artystyczne (haft, wycinanki) i inne na miarę możliwości i funduszy. Osiągnięcia pedagogiczne pani Lechowicz sprawiły, że nasz Dom był miejscem Kursokonferencji Wizytacyjnej Komitetu Centralnego PZPR. Był to kurs kilkudniowy połączony ze szczegółową analizą rozwoju umysłowego i osobowości każdego wychowanka. Do naszego Domu kierowano na praktyki stażystów podyplomowych aby nabywali doświadczenia we wzorcowym Domu Dziecka. W uznaniu zasług pani Ela otrzymała wówczas Dyplom Uznania, w którym określona została zawodowym kierownikiem i wychowawcą domów 24 dziecka. W 1962r. odbył się I Zjazd b. wychowanków naszego Domu połączony z nadaniem imienia Janusza Korczaka Państwowemu Domowi Dziecka w Tanowie. Dziś nosiłby on z pewnością imię tej, która była organizatorką Zjazdu i której imię byłoby najgodniej uwiecznione w ten sposób. Tym bardziej, że imię J. Korczaka nadawano wówczas wszystkim i wszędzie - taka była moda polityczna i być może tylko dlatego Zjazd mógł dojść do skutku. Przeszedł on do historii ale na zawsze pozostał w naszej pamięci. W ocalałej niestety tylko niewielkim fragmencie relacji z tego wydarzenia tak opisuje pani Ela przebieg tej uroczystości: „...Wszyscy stali jak urzeczeni, kiedy z tablicy opadła zasłona, niejednym łzy przesłoniły oczy; - a pod tablicą przybywało wiązanek kwiatów, składanych rękoma starszych i dzieci. Barwiły się kwiaty, ostatnich dni lata i nadawały wzniosłego czaru tej chwili wyjątkowej i jedynej, jaką Dom Dz. w Tanowie mógł przeżyć tylko raz w czasie swojego istnienia i dotąd i przez wszystkie lata późniejsze. Z wielkim przejęciem, Jasia ucz. kl. 4-tej powiedziała wierszyk, ułożony przez dziewczynki (przypis - prawdopodobnie był to wierszyk autorstwa samej pani Eli ale ze względu na to, że była to relacja dla władz lub prasy autorka wolała pozostać anonimowa. Potwierdzeniem tego jest choćby skrupulatne odnotowywanie autorów dalszych utworów napisanych z tej okazji) Wiersz o Januszu Korczaku: Nauczycielu i Wychowawco! Opiekunie samotnych dzieci. Twa wielka ofiara i poświęcenie, W sercach naszych, dla Ciebie miłość nieci. Dziś w dniu naszego jubileuszu, Twoim Imieniem Dom nasz nazwiemy Do Korczakowskiej przez to rodziny Będziemy zaliczeni. Imię Korczaka nad naszym Domem, Niech łunę miłości zapali, Abyśmy wszyscy, jeśli można bardziej, Dom nasz i wszystkich w tym Domu kochali. Abyśmy mogli, jak Janusz Korczak, Czuć radość wielkiej ofiary I tych co smutni i brak im bliskich, Umieli kochać bez miary. 25 „Zakończeniem było odśpiewanie przez dzieci „Pieśni Pokoju”. Samo oficjalne otwarcie nie pozwoliło na jakąś bezpośrednią wymianę wspomnień z życia Domu. Dopiero na wspólnej biesiadzie zjazdowej zaczęły się wspominki z dawnych i bliższych czasów naszego życia w Naszym Domu: we wspominkach celował i podawał je ze swadą jeden z młodszych kolegów Henio K.. a sekundował mu najstarszy Roman K. i snuła się żywa historia o tym co było, jak było i kiedy to było. 26 Między innymi, Henio K. odczytał wiersz napisany przez siebie na ten dzień.” Czy pamiętasz? Czy pamiętasz kolego ten Dom ? Wesołe, jasne pokoje ? Lub zielone, pachnące trawniki, I wszystko, po czym błądzą Ciekawe oczy Twoje? Czy pamiętasz twarz najdroższej Ci istoty ? Może starą i pokrytą już zmarszczkami; Gdzie nie znajdziesz śladu Pracy, trudu, znoju, Wciąż tę samą, uśmiechniętą, W zwykły szary dzień, czy w święto... Czy poznajesz tych Co z Tobą tu mieszkali ? Tych najmłodszych Co to dziś są dumni, że Was znają ? Jeśli sobie przypomnisz Wszystko od A do Zet Baw się z nami ! Tańcz i śmiej się ! Bo my dziś w Dziesięciolecie Bawić się będziemy z Wami. czerwiec 1962r. Henryk Kaczmarczyk 27 „I jeszcze jeden wiersz przysłany na ten dzień przez Czesię, a napisany przez jej męża na podstawie jej opowiadań. „ Mój Dom Nieforemna, miękka – nikomu niepotrzebna glina. Jak dużo ludzi przeszło obojętnie obok niej. A myśmy czekali, czekali... I oto przyszła ...Ona...Dom...Matka. Z bezkształtnej bryły gliny - wytrwale ... ...Wytrwale rzeźbiła nasze profile. Jakże często nieświadomi jej poświęceń Zsuwamy się ze stoku żeby się rozbić... A ona cierpliwie pracowała, Od nowa pieściła nasz kształt. Potem jak w Pinokio wpajała w nas ...Życie.... i oto jesteśmy my... Basie! Edyty ! Zosie!... Żyjemy teraz swoim własnym życiem a Ona ? Nadal rzeźbi ludzi !... jej spracowane ręce i siwe włosy Dają dom i rodziców. Małym - pragnącym ciepła dzieciom. ------Może i teraz wieczorem dzieci mówią... ...czy były „czerwone” czy „czarne” i płaczą z przejęcia - gdy ona zmęczona niosąc dzban po schodach mdleje. --------Dla Ciebie Matko ! Dla Ciebie .... Domu Szczęścia i Dziecięcej Radości Składam najniższy pokłon, Byliście, jesteście i będziecie Wieczni ! Gdańsk . 6.08.62r. Jerzy Janowicz 28 I tak upłynął dzień, a wieczorem rozpoczęła się wieczornica, no i tańce, które młodzi tak bardzo lubią; z każdą minutą rosła wesołość, radość i śmiech, a my i tak nie omieszkaliśmy wykorzystać każdej wolnej od tańca chwili” ... (I tu urywa się rękopis pani Eli.) Warto przypomnieć nazwiska personelu z lat 60-tych i 70-tych, którzy w tym czasie pracowali: Szponar Stasiu - wychowawca, Kowalska Eleonora - intendentka, Spychalski - woźny, Wasiuk Roman woźny, Baziuk Zdzisław - woźny, Rychlik Marian - kierowca, Białkowski Sylwester - woźny, palacz, kierowca, Sobik Maryla - wychowawczyni, Bobińska Grażyna - wychowawczyni, Błaszczyk Irena - wychowawczyni, Kocoń Renata - wychowawczyni, Szczepanik Urszula (Kosik) wychowawczyni, Polska Krysia (Wasiuk) - krawcowa, kucharka i inni, których nazwisk nie znamy. Po odejściu pani Eleonory Lechowicz na emeryturę, zastąpiła ją niezwykle oddana pani Eli i dzieciom dot. wychowawczyni Kazimiera Kiereś niestety na b. krótko. Zmarła w 1967r. Kierownikiem został następnie pan Antoni Smoliński. 29 Po jego odejściu na emeryturę kierowniczka Jadwiga Kotlińska (z d. Dziubek) zam. w Tanowie doprowadziła do kapitalnego remontu. W czerwcu 1973r. dzieci i personel przeniesiono do Domu Dziecka nr 3 w Policach. W trakcie remontu nadzór pełnili: Kulpa Henryk z Tanowa, kierownik Grobelny (b. sekretarz KG w Tanowie) i kierownik Tuszyński Henryk. Remont ten trwał ok. 12 lat. Znacznie krócej trwała budowa willi pana Grobelnego, którą sprzedał po czym zamieszkał w Poznaniu. W okresie organizacyjnym po remoncie nadzór przez pół roku pełnił p.o. kierownika pan Stanisław Kowalczyk zam. w Policach. Restytuowany Państwowy Dom Dziecka w Tanowie po kilkunastu latach przerwy wznawia swoją działalność w lipcu 1984r. Kierownikiem tej placówki został pan Andrzej Smoliński (syn b. opiekuna z ramienia Kuratorium a następnie wychowawcy i kierownika) który pełni te obowiązki do dzisiaj. W 1980r. podjęto próbę zorganizowania zlotu turystycznego b. wychowanków Domu Dziecka w Tanowie. Ukonstytuował się w tym celu Komitet Organizacyjny w składzie: Feliks Masny, Zofia Prokopczyk i Adam Duchnicz. Spotkanie zaplanowano na 5 i 6 lipca 1980r. w Tanowie w 28 rocznicę założenia Domu, w którym wielu z nas spędziło swe dzieciństwo. W tym czasie trwał remont Domu i stąd pomysł organizacji zlotu pod namiotami itd. Honorowym gościem miała być p. Eleonora Lechowicz. Propozycja Komitetu Organizacyjnego spotkała się jednak ze zdecydowanym sprzeciwem osób pełniących nadzór nad naszym Domem. Pozostał do dyspozycji tylko Dom Ludowy w Tanowie, z którego musiano zrezygnować z braku funduszy za wynajęcie pomieszczenia. Stąd spotkanie odbyło się u Felka Masnego zgłoszone jako impreza weselna. Gdyby któryś z byłych wychowanków Państwowego Domu Dziecka w Tanowie miał dodatkowe informacje prosimy o ich uzupełnienie. 30 AKTUALNOŚCI Z NASZEGO PODWÓRKA SPOTKANIA – KONTAKTY W tym miejscu będziemy informowali o naszych spotkaniach i kontaktach korespondencyjnych lub telefonicznych. Jeśli więc spotkałeś któregoś z naszych wychowanków na ulicy lub w innych okolicznościach bądź odwiedziłeś go w domu powiadom nas tym. Będzie to ważna wiadomość dla tych, którzy chcieliby spotkać się z tą osobą także, a nie mają żadnych informacji o jej miejscu zamieszkania. Szczecin, dn. 14.11.1993r. Z inicjatywy Felka Masnego w jego mieszkaniu a następnie u Krysi Szponar odbyło się „spotkanie po latach”. Wzięli w nim udział: Jadzia Walkowiak wraz z mężem, Stasia Konti, 31 Krysia Szponar wraz z mężem, Stasiu Szponar, Jurek Antoniuk i Henryk Kaczmarczyk. Nie przybyli tylko Ci, którzy zmuszeni byli wyjechać ze Szczecina w tym samym terminie. Sercem byli jednak z nami. Felek mimo niezłej kondycji fizycznej nie chce opuszczać swojego mieszkania. Stąd każdy kto chciałby go odwiedzić może to zrobić bez obawy, że go nie zastanie w domu. Przez cały czas utrzymywał kontakt z Państwem Lechowicz. Zachował nagrania na taśmie magnetofonowej zawierające wspomnienia i rozmowy prowadzone z „babcią” jak Ją nazywa. Po naszej wizycie Felek powiedział, że jesteśmy kochani, odwiedzając Go sprawiliśmy mu wielką i miłą niespodziankę. (Wcześniej odwiedzaliśmy go sporadycznie z Jurkiem Antoniukiem oraz utrzymywaliśmy kontakt telefoniczny.) Szczecin-Gdańsk 22.11.1993r. Po ponad 40 latach nawiązałem kontakt telefoniczny z Czesią (Sławomirą) Harasimowicz (Janowicz). 32 Niestety nie pamięta mnie. Nie utrzymuje z nikim kontaktu. Kiedyś odwiedzał ją Drewniak Paweł Obiecała współpracować z zespołem redakcyjnym „Błyskawicy”. Wkrótce otrzymamy od niej fragmenty listów p. Eli Lechowicz z którą utrzymywała kontakt do ostatnich dni Jej życia. Nie otrzymała jak sądziliśmy wcześniej swoich listów oraz żadnych dokumentów z archiwum p. Eli. Rozważa możliwość uczestniczenia w naszym spotkaniu ustalonym na pierwszą sobotę czerwca począwszy od 1994r. Henryk Kaczmarczyk Szczecin, dn. 30.11.93r. Nawiązany został kontakt z obecnym dyrektorem Domu Dziecka Andrzejem (Jędrkiem) Smolińskim. Poinformowany o działalności Kolegium Organizacyjnego zadeklarował pomoc i współpracę także w organizacji naszych dorocznych spotkań w pierwszą sobotę czerwca począwszy od 4.06.1994r. Ustaliliśmy, że od tej chwili będziemy utrzymywali kontakt telefoniczny na bieżąco i poprzez Kolegium docierali do osób, którzy mogą udzielić pomocy dzieciom aktualnie przebywającym w naszym Domu. Andrzej obiecał udostępnić nam książkę meldunkową - jedyny dokument ocalały po remoncie. Szczecin, dn. 29.12.94r Kolejne - drugie spotkanie u FELIXA odbyło się z inicjatywy Krysi Konti, która wraz z mężem - b. słynnym zapaśnikiem polskim (Kudelski) obecnie trenerem przebywała kilka dni w Polsce u swojej siostry Stasi. O godz. 16.15 spotkali się u Felka prawie wszyscy, którzy zostali powiadomieni o tym spotkaniu. Składaliśmy mu życzenia z okazji nadchodzącego Nowego Roku. Niektórzy przyszli z kwiatami inni zaś wręczyli mu drobne b. symboliczne prezenty. Warto odnotować w tym miejscu nazwiska wszystkich uczestników spotkania: Antoniuk Jerzy, Goch Zbigniew, Kaczmarczyk Edward, Kaczmarczyk Henryk, Konti Krystyna wraz z mężem, Konti Stanisława wraz z córką, 33 Koza Halina Masny Feliks, Prokopczyk Zofia, Szponar Krystyna, Usowicz Janina - b. wychowawczyni i Walkowiak Jadwiga wraz z mężem. Niestety spośród zaproszonych w spotkaniu nie uczestniczyli także zaproszeni: Fijałkowska Klara, Necław Barbara, 34 Łukasiewicz Leszek - zam. w Goleniowie, Moszkowski Jakub - z ważnych powodów, i wychowawca Szponar Stanisław, 35 który miał służbę na kolei. W spotkaniu uczestniczyła zdalnie Czesia Harasimowicz, która nadesłała list expresowy do uczestników oraz dzwoniła w trakcie jego trwania. Dziękujemy Ci Czesiu - my także Cię kochamy i pamiętamy o Tobie. W trakcie spotkania u Felka w imieniu Kolegium Organizacyjnego Henryk Kaczmarczyk powitał wszystkich i przedstawił nasze plany i dotychczasową działalność. Uczestnicy spotkania, którzy nie mieli kontaktu z „Błyskawicą Wspomnień” dostali część publikacji i materiałów, które aczkolwiek zdekompletowane mogą być im b. przydatne np. adresy, nazwiska, wiersze itp. Wspominano, oglądano zdjęcia z ostatniego spotkania oraz fotografie i materiały nadesłane przez Czesię Harasimowicz. Raz jeszcze uzgodniono, że w dniu 4 czerwca 1994r. spotykamy się w Tanowie o godz. 10.00. Po tej tzw. części oficjalnej Krysia Konti zaprosiła wszystkich przybyłych do kawiarenki znajdującej się w tym samym budynku. Państwo Kudelscy zadbali o to by niczego nie brakowało z jadła i napojów. Były tańce i wspomnienia. Niektórzy spotkali się po imprezie w swoich domach. Wieczorem po imprezie dzwoniła Hania Gawer, która w tym czasie przebywała w sanatorium. DAR SERCA Otrzymujemy sygnały dowodzące, że niektórzy b. wychowankowie lub ich rodziny utrzymują kontakt z naszym Domem Dziecka np. pomoc konserwatorska- zakład dźwigowy prowadzony przez brata męża Czesi Harasimowicz, pomoc finansowa udzielana sukcesywnie przez Jakuba Moszkowskiego. Zbyszek Goch poinformował nas, że zorganizuje wieczór wigilijny dla dzieci z naszego Domu z udziałem artystów ze Szkoły Muzycznej, której jest dyrektorem. Szkoła zafunduje również paczki świąteczne dzieciom. Klara Fijałkowska zamierza zorganizować bal karnawałowy z udziałem dzieci z naszego Domu. Kto następny zapraszamy wszystkich b. wychowanków - ludzi wielkiego serca i ... możliwości, tych wszystkich, którym nie jest obojętny los naszej tanowskiej rodziny. Pomagając im spłacamy dług zaciągnięty w przeszłości. Oczekujemy na dalsze informacje o tych, którzy włączyli się do kręgu ludzi wielkiego serca. Kolegium Organizacyjne 36 SPOTKANIA PO LATACH W sobotę 2 kwietnia 94r. niespodziewaną i miłą wizytę Henrykowi Kaczmarczykowi złożyli Wardakowie: Tadziu z małżonką oraz Wiesia z mężem (od kilku lat mieszkający w Niemczech). Rodzeństwo Wardaków nie widziało się z sobą ponad 20 lat. Wszyscy udaliśmy się następnie do p. Szponarów. Niestety nie skorzystał z zaproszenia zawiadomiony telefonicznie o przyjeździe jego rówieśników - Jurek Kaszewski, mimo potwierdzenie swego przyjścia na to spotkanie. Wszyscy zadeklarowali swój udział w tanowskim spotkaniu. 5 kwietnia 94r. (w drugi dzień Świąt Wielkanocnych) udali się wspólnie do Tanowa: H. Kaczmarczyk oraz Jadzia Walkowiak wraz z mężem i 8 letnim Damiankiem. Pomysłodawca wycieczki Marian Rokicki - mąż Jadzi spełniał nasze każde życzenie, podwożąc nas wszędzie tam gdzie sobie życzyliśmy. Odwiedziny nasze i spotkania dotyczyły także przygotowań do Zjazdu w dniu 4 czerwca br. Potwierdziliśmy rezerwację sali w Remizie Strażackiej, którą dysponuje Krajewski. Jadzia Walkowiak, nie była w Tanowie od 1962r. a H. Kaczmarczyk od 1982r. Odwiedziliśmy rodzinę Zientarskich, Czarneckich oraz panią Apolonię Smolińską i panią Krysię Ławniuk. Uzyskaliśmy kilka adresów i kontaktów z nauczycielami i wychowawcami z Tanowa. 6 kwietnia H. Kaczmarczyk odbył rozmowę telefoniczną z panem Zawieruchą Stefanem, którego zaprosił w imieniu Kolegium Organizacyjnego na nasze spotkanie po latach w dniu 4 czerwca w Tanowie. Pan Stefan pamięta b. dokładnie ten okres i nas wszystkich - podkreślił, że były to najpiękniejsze lata w jego życiu. Zamierzamy zachęcić Go do napisania własnych wspomnień, które zamieścimy w Biuletynie. Jak informuje Czesia Harasimowicz w ostatnim okresie udało jej się nawiązać korespondencję z Zakrzewską Ireną zam. w Niemczech oraz z Wołczyńską Teresą zam. w Elblągu. Bez odpowiedzi pozostały jak dotąd jej listy wysłane do: Zosi Jastrzębskiej, Klary Fijałkowskiej i Basi Necław. 37 II Zjazd b. wychowanków P.D.Dz. w Tanowie (4.06 ÷ 5.06.1994r.) i nasze pozjazdowe kontakty Z dziennikarskiego obowiązku i co tu ukrywać - dumy i radości jaka nas rozpiera odnotowujemy w tym miejscu, iż to historyczne wydarzenie dokonało się mimo ogromnych przeszkód i trudności organizacyjnych. Szczegółowo przebieg II Zjazdu, jak i inne materiały zamieszczamy w specjalnym Zeszycie nr 6 Biuletynu. Ponadto wykonano wiele zdjęć, które zostaną umieszczone w odrębnym albumie fotograficznym. Klara Fijałkowska i p. Alpińscy wykonali film video, który będzie w depozycie Kolegium Organizacyjnego. Jeśli wreszcie otrzymam tę upragnioną kasetę, to znowu nastąpi ożywienie naszych spotkań. Wielu z nas będzie chciało z pewnością obejrzeć ją zbiorowo. Przypomnę, że na ogółem 72 osoby uczestniczące w Zjeździe 29-ciu to byli wychowankowie, którzy przyjechali wraz ze swoimi rodzinami. Było kilku wychowawców, nauczycieli i przyjaciół Domu Dziecka w Tanowie z tamtego okresu. Niestety nie wszystkie osoby, które potwierdziły swój przyjazd, a nawet dokonały wpłaty wpisowej na cele zjazdowe mogły przyjechać np. Krysia Konti, Tadziu Wardak, Wacek Jastrzębski. Dziękujemy Im za ich pieniążki i pomoc w realizacji naszego wspólnego przedsięwzięcia. Wiesia Wardak była tylko w kościele i zaraz po mszy wyjechała. itd. itd. Tak więc mimo absencji malkontentów szczególnie tych młodszej generacji, z których wielu nawet nie znam - II Zjazd, który przeszedł już do historii był imprezą naprawdę udaną i dostarczył nam wielu radosnych i niezapomnianych przeżyć. Niestety nie wszystko co zamierzaliśmy udało się zrealizować w pełni. Np. nie powołaliśmy Rady Programowej oraz nie udało nam się zorganizować drugiego spotkania pozjazdowego w Szczecinie. Część z nas odwiedzała się jednak prywatnie. W niedzielę np. kilka osób było u Felka Masnego, a we 38 wtorek miłe spotkanie odbyło się w moim domu z udziałem p. Janowiczów (Cz. Harasimowicz) i p. Rokickich (J. Walkowiak). Odwiedził mnie również Julek Kończyc, który wcześniej był również u Basi Necław i ma zamiar odwiedzić Jastrzębskich. Widziałem się z Klarą Fijałkowską, z którą byłem nawet na piwie bo upał był tego dnia ogromny. Klara zorganizowała pod koniec czerwca br. piękną imprezę dla dzieci z Domu dziecka w Tanowie w Restauracji „Imperium” w Szczecinie - dyskoteka, konkursy, występy itd. W tym czasie odbyłem również wiele rozmów telefonicznych z osobami, które nie uczestniczyły w Zjeździe oraz uczestnikami. Dwukrotnie odwiedziłem Ciocię Niusię oraz Felka Masnego po Jego powrocie z sanatorium. Widział się On dwukrotnie w Kamieniu Pom. z Hanią Gawer. Spotkania o różnym charakterze odbywały się jeszcze przez następne tygodnie czerwca a nawet lipca. W sierpniu br. planujemy kameralne spotkanie w Tanowie na sygnał Krysi Konti, która nie mogła uczestniczyć w Zjeździe gdyż przebywa za granicą. Przy okazji doręczania zdjęć ze Zjazdu widziałem się z wieloma innymi osobami, które wyniosły bardzo miłe wrażenia ze Zjazdu i obiecały obowiązkowo przyjechać w roku przyszłym tj.3 czerwca 1994r. W czerwcu zorganizowaliśmy spotkanie nad Jeziorem Szmaragdowym w Szczecinie Zdrojach. Była pieczona kiełbaska i inne atrakcje. Oglądaliśmy zdjęcia ze Zjazdu. W spotkaniu uczestniczyli: Jadzia Walkowiak z Mężem, Zosia Prokopczuk 39 i Miecia Sokół - obie z dziećmi, Władzia Zientarska i ja z żoną. Napływają informacje, że ożywiła się korespondencja między nami. Terenia Wołczyńska otrzymała listy od: Stasia Alpińskiego, Czesi Harasimowicz, Julka Kończyca i innych. Kilka listów otrzymała również Czesia itd. Mam prośbę abyście udostępniali mi te listy. Jest w nich z pewnością wiele wspomnień jak i wrażeń ze Zjazdu. Chciałbym je zamieścić w naszym Biuletynie skoro bezpośrednio nie przysyłacie żadnych swoich materiałów do Zespołu Redakcyjnego. W czerwcu kilkakrotnie widziałem Antoniukiem oraz raz ze Zbyszkiem Gochem. się również z Jurkiem 15 lipca była w Szczecinie Hania Gawer, ale nie doszło do spotkania u Felka mimo telefonicznych uzgodnień. Chciała bardzo skopiować sobie film ze Zjazdu, ale niestety nie jest to jeszcze możliwe, gdyż sam go nie posiadam. 40 W lipcu był u Alpińskich Paweł Drewniak, który przy okazji dostał od nich kopię filmu video z naszego Zjazdu. Po nim otrzymała film Czesia Harasimowicz. Moja kopia gdzieś błądzi po kraju i jeszcze nie dotarła do Szczecina. W lipcu na zaproszenie Jurka Szczygła był w Mrzeżynie (nad morzem) Stasiu Szponar z rodziną. Wcześniej Jurek Szczygieł był z córką u p. Szponarów. Jurek dzwonił również do mnie zapraszając do siebie w sezonie i po również. Być może odwiedzimy obu braci jesienią. Również w lipcu dzwoniłem do Wiesi Wardak, która przepraszała, za swój przedwczesny wyjazd w trakcie Zjazdu - miała jakieś b. ważne powody. Bardzo sympatyczne kontakty telefoniczne utrzymuję ostatnio również z Halinką Józwik. Nadal w stałym kontakcie telefonicznym jesteśmy z Czesią Harasimowicz i Jej wspaniałym małżonkiem - Jurkiem, który w międzyczasie napisał kilka przepięknych utworów o Zjeździe i dedykowanych specjalnie niektórym jego uczestnikom oraz nam wszystkim. Utwory te zamieszczamy w Zeszycie nr 6 naszego Biuletynu. Henryk Kaczmarczyk 41 Radosna wiadomość: Pani EWA THAIL – FIJAŁKOWSKA NA SZCZĘŚCIE żyje !!! Popełniliśmy fatalny błąd umieszczając Panią Ewę Thail Fijałkowską na liście zmarłych. Dzięki pomocy państwa Filipiaków, których odwiedziłem w dniu 6.08.94r. udało mi się odnaleźć i nawiązać kontakt z naszą byłą wychowawczynią i kierowniczką - Panią Ewą THAIL Fijałkowską. Uważałem dotąd, że córka Pani Winczewskiej nazywa się Ewa Fijałkowska i w wykazie adresowym zamieściłem Ją pod tym właśnie nazwiskiem tyle tylko, że bez adresu. Tymczasem od Niej samej dowiedziałem się, że nazywała się zawsze THAIL, a nie Winczewska. Zmarła natomiast przed dziesięcioma laty mama Pani Ewy - Krystyna Winczewska b. księgowa w Naszym Domu. Tytułem zadośćuczynienia złożyłem Pani Ewie THAIL wizytę w dniu 9.08.94r. i wręczyłem Jej nasz Biuletyn „Błyskawica Wspomnień”. W tym samym dniu złożyły państwu THAIL wizytę Stasia i Krysia Konti, które kiedyś utrzymywały z Nią b. ścisły kontakt zarówno w czasie pobytu w Domu Dziecka, jak i po usamodzielnieniu. Pani Ewa cieszy się dobrym zdrowiem - wzrok jej co prawda nie jest najlepszy ale trzeba przyznać, że wygląda b. korzystnie (jest dość tęga i wysoka), energiczna i b. elokwentna. Jej rude włosy (tym razem 42 malowane) nie zmieniły swego koloru. Podobnie również się czesze. Bardzo żałowała, że nie mogła być z nami również w tym dniu Jej córka Grażynka, która mieszka gdzie indziej. Mąż Grażynki jest marynarzem - mają jedną córkę. Otrzymałem od Pani Ewy kilka cennych dla nas zdjęć. Co prawda, nie obiecała stałej współpracy w redagowaniu Biuletynu a jedynie spróbuje dokonać pewnych korekt zauważonych nieścisłości i błędów. Mam nadzieję, że po głębszej lekturze zmieni zdanie i zechce zamieszczać w naszym Biuletynie również i swoje materiały. Pani Thail zapewniła, że jeżeli zdrowie pozwoli to chętnie będzie uczestniczyła w naszych spotkaniach. Jak oświadczyła, nie utrzymywała od kilku lat z nikim kontaktu ale jeszcze na początku 1990 roku kilku z nas (w tym Stasia Konti i Andrzej Smoliński) widzieli się z Nią. Mówią, że uznanie osoby żyjącej za zmarłą wróży tej osobie długie życie, więc wypada nam przepraszając raz jeszcze życzyć Pani Ewie aby ta przynajmniej prognoza spełniła się. Henryk Kaczmarczyk 43 SIERPNIOWE SPOTKANIE W TANOWIE Z KRYSIĄ KONTI - NIE ODBĘDZIE SIĘ ! Niestety, nie odbędzie się wyczekiwane od kilku tygodni nasze spotkanie z Krysią Konti w Tanowie. Krysia co prawda przyjechała z Niemiec, ale tylko na kilka dni i nie mogła pozostać do soboty tj. do 13.08.br. - termin najbardziej dogodny na takie spotkanie. Mama Jej męża jest b. ciężko chora, a i on sam zerwał sobie mięsień u nogi i z trudem poruszał się. W niedzielę wraz z Jadzią Walkowiak i Jej mężem - Marianem złożyliśmy wizytę państwu Kudelskim (tj. Krysi Konti i Jej mężowi), którzy przebywali u Stasi Konti. Kilka wieczornych godzin spędzonych w ogródku przy domu minęło b. szybko. Mąż Krysi - Zygmunt Kudelski obiecał pomoc w pozyskaniu kamienia na tablicę, którą chcemy wmurować na ścianie naszego Domu. Krysia zapowiada swój przyjazd w przyszłym roku tj. 3 czerwca 1995r. Henryk Kaczmarczyk WYSTARTOWAŁA DŹWIĘKOWA SZTAFETA! i Jej Informujemy wszystkich o pięknej inicjatywie Czesi Harasimowicz małżonka Jurka Janowicza, którzy w połowie lipca 1994r. 44 zapoczątkowali wydawanie dźwiękowej wersji „Błyskawicy Wspomnień”. Pierwsze Ich nagranie jest wiązanką piosenek od 1950r. do chwili obecnej w wykonaniu Czesi. Piosenki przeplatane są Jej refleksjami pozjazdowymi i nie tylko. Natomiast na drugiej stronie znajdują się wiersze nagrane przez ich autora - Jurka Janowicza poświęcone naszemu Zjazdowi i co niektórym jego uczestnikom. Również i te wiersze poprzedzane są refleksjami bądź wyjaśnieniem autora. Jak się dowiadujemy, ukazała się druga kaseta tychże autorów ale niestety zaginęła na poczcie w drodze do Felixa. Strata jest tym większa, że był to oryginał a kopii nie wykonano wcześniej. Mamy nadzieję, że dotrze do wszystkich zainteresowanych pierwsza kaseta. Natomiast co do drugiej to apelujemy do autorów aby nie zniechęcali się i opracowali podobną a nawet lepszą od tej, która zaginęła. Wszyscy zainteresowani uzyskaniem dźwiękowej wersji „Błyskawicy” mogą ją wypożyczyć od Henryka Kaczmarczyka i otrzymać na własność po skopiowaniu. Pragniemy wraz z pomysłodawcami tej formy naszego kontaktowania się zachęcić wszystkich do realizacji własnych nagrań zawierających wspomnienia, wiersze i piosenki z tamtych lat. Dystrybucją kaset wśród b. wychowanków naszego Domu będę zajmował się osobiście po ich otrzymaniu. SZCZĘŚLIWY FINAŁ ZAGINIONEGO NA POCZCIE FILMU VIDEO WYSŁANEGO W LIPCU PRZEZ MIRECZKĘ ALPIŃSKĄ NA ADRES KOLEGIUM ORGANIZACYJNEGO. Widocznie pomogły modlitwy Czesi Harasimowicz o odnalezienie zaginionej kasety z filmem dokumentującym nasz Zjazd w dniu 4 czerwca 94r. Ponad półtora miesiąca minęło od nadania z Zabrza przesyłki zawierającej kasetę z nagranym filmem. Gdy zwątpiliśmy już w jej odnalezienie ratując się kasetą otrzymaną od Czesi, zupełnie nieoczekiwanie w dniu 5 września otrzymałem zaginioną przesyłkę. Nic to, że zamiast paczki był to list polecony nadany nie z Zabrza ale ze Szczecina w dniu 3 września br.! Być może zawłaszczyciel naszego filmu okazał się człowiekiem wrażliwym i sumienie nie pozwoliło mu skasować nagrania i zatrzymać tę tak dla nas bezcenną kasetę. Dziękujemy Mu za to i przebaczamy z całego serca za chwilę pokusy jakiej uległ. W przesyłce była nawet wypełniona ankieta Stasia Alpińskiego i karteczka od głównego montażysty, reżysera i filmowca - Mireczki Alpińskiej. Film, który otrzymałem jest znacznie lepszej jakości od otrzymanego od Czesi co pozwoli niektórym z nas na uzyskanie dość czytelnej kopii jeśli będą mieli takie możliwości. Posiadamy teraz dwa filmy , więc postaramy się aby szybciej upowszechnić je wśród uczestników Zjazdu. Nadal nie dotarła druga przesyłka zawierająca kopię filmu, którą wykonała ponownie na własny koszt zrozpaczona Mireczka Alpińska. Ponieważ była ona nadana jako polecona co jest podobno zabronione, szans na jej odzyskanie raczej nie mamy, chyba że znowu kolejny zawłaszczy- 45 ciel okaże się człowiekiem wrażliwym i wspaniałomyślnym. Cieszmy się jednak tym co już mamy i nie liczmy raczej na zbyt wiele. Los i tak okazał się dla nas łaskawy. Henryk Kaczmarczyk 46 Wycieczka w przeszłość Zamysł tej wycieczki powstał w trakcie oglądania cudownie odnalezionego filmu video z naszego Zjazdu w dniu 18.09.94r. u mnie w domu. W pokazie uczestniczyli: Jadzia Walkowiak z mężem Marianem i ich synek Damianek oraz ja z żoną Terenią oraz Stasiu Szponar. Dołączył do nas Józek, który wykonywał zdjęcia podczas Zjazdu. Wówczas to mimochodem wspomniałem, że tak wiele chciało-by się zobaczyć „na spokojnie”, niemal intymnie lecz na to nie starczyło już czasu. Już na drugi dzień w trakcie rozmowy z Jadzią Walkowiak zasugerowała Ona możliwość zrealizowania tego naszego pragnienia. - Oczywiście wymagało to tylko akceptacji głównego sponsora wycieczki tzn. małżonka Jadzi - Mariana. Zgodził się bez wahania, przystąpiłem do czynności organizacyjnych. Powiadomiłem wszystkie osoby w Tanowie, które zamierzaliśmy odwiedzić tj. Halinkę Kozę i Władzię Zientarską, oraz panie: Krysię Ławniuk i Janinę Czarnecką. Ponadto zawiadomiłem panią Młynarczyk Urszulę - Lipską (b. wychowawczyni maluchów), która nie omieszkała zawiadomić o naszym planie również swoje koleżanki a nasze b. wychowawczynie: panie Marię Witkowską - Walerczyk i Mieczysławę Kołodziejczyk - Kryś. Wszystkie panie miały spotkać się z nami o godz. 12-tej u państwa Czarneckich. W kilka godzin później na propozycję pani Janiny przełożyliśmy spotkanie u nich na późniejsze godziny popołudniowe. Niestety nie udało mi się o tym powiadomić już zaproszonych pań wychowawczyń. Gdy powiedziałem Felkowi Masnemu o naszym planie, zaproponował abyśmy także zabrali Go z sobą. Porozumiałem się w tej sprawie z Jego Małżonką p. Marią, która zadeklarowała nawet pomoc w przygotowaniu Feliksa do tej wycieczki. O wszystkim była również informowana na bieżąco Czesia Harasimowicz, która przeżywała to tak jakby sama miała wziąć udział w naszej wyprawie. To Ona zasugerowała abym upewnił się wcześniej co do aktualnego stanu zdrowia naszego Brata Losu zasięgając informacji w tej kwestii u pani Marii. Czesia prosiła mnie również abym wszystkich spotkanych naszych wychowawców, nauczycieli, wychowanków i przyjaciół serdecznie ucałował i pozdrowił od Janowiczów co zresztą dokładnie spełniłem, przekazując przy okazji małżonce komendanta wiersz Jurka Janowicza napisany specjalnie dla Komendanta Straży Pożarnej w Tanowie. W niedzielę o godz. 9-tej przyjechali po mnie państwo Rokiccy tzn. Jadzia Walkowiak ze swoją rodziną. Uprzedziłem telefonicznie Felka o wyjeździe aby był przygotowany i ok. 9.30 byliśmy pod Jego domem. Już w drodze zaczęły się wspomnienia i wzajemne sprawdzanie co kto zapamiętał np. Jadzia zapytała - jakie było ulubione ćwiczenie gimnastyczne pana Smolińskiego ? - oczywiście „pajac” co zresztą sam zabawnie zawsze demonstrował a następnie zwykle polecał wykonać trzy okrążenia wokół budynku. Tak, te ćwiczenia z Nim były jeszcze najsympatyczniejsze dla nas bo z panią Kazią gimnastyka poranna wyglądała zupełnie inaczej. Felkowi wyraźnie 47 dokuczały w czasie jazdy głośna muzyka i dym z papierosa co zostało uwzględnione przez Mariana. Gdy rozmowa zeszła na temat papierosów Feliksowi przypomniało się, że też kiedyś palił papierosy szczególnie w wojsku ale dość szybko porzucił ten nałóg. Przejeżdżając Głębokie zobaczyliśmy nowy kościół - kiedyś nie było tam kościoła w ogóle przypomnieliśmy mimochodem ten fakt. Przy szosie stoi teraz wiele nowych domków w miejscu gdzie kiedyś był tylko las. Skręciliśmy na Bartoszewo. Przejechaliśmy obok miejsca gdzie niegdyś był grób żołnierza radzieckiego, ozdobiony hełmem z czerwoną gwiazdą. Miejsce to było otoczone swoistym kultem. Stanęliśmy przy maleńkiej tak nam znanej „plaży” nad bartoszewskim jeziorem. „Na tym wzgórku siedzieli zawsze Ci którzy nie pływali a te drzewa, które dzisiaj są tak potężne wówczas były wielkości krzewów” - przypomniał Felek. Podeszliśmy nad samo jezioro, które Felek jak twierdzi przepływał niegdyś wpław. Wydało nam się to teraz bardzo łatwe gdyż drugi brzeg jest obecnie w zasięgu rzutu kamieniem. Próbowaliśmy ustalić miejsce gdzie znajdował się „pałac”, będący niegdyś bazą myśliwych. Służył on Niemcom do celów rekreacyjnych. - Stromy dach pałacu, dla nadania mu swoistego stylu kryty był trzciną. Salę na dole zdobiły piękne filary. Jeszcze kilka lat po wojnie był tam na parterze długi stół na kozłach, ławy i kominek. Na belkach stropowych zamieszczone były wizerunki zwierząt co mogło uzasadniać nazwę - „pałacyk myśliwski” jak go do dzisiaj nazywają niektórzy mieszkańcy Tanowa. Wystrój jego wnętrz był wspaniały. Wokół domu były tarasy z piaskowca. W piwnicach przechowywano wino o czym świadczyły ściany z otworami na butelki. Na górnym piętrze mieściła się sala balowa - były tam przepiękne malowidła. W pobliżu pałacu stał piętrowy domek w którym prawdopodobnie mieszkała służba pałacowa. Nieco dalej (ok. 500 m) rozciągał się duży sad wzdłuż którego stały też podobne domki. Była tam nawet gorzelnia gdzie podczas manipulowania przy zbiornikach bądź libacji polegli „chwalebnie” żołnierze radzieccy. Szabrownicy z Tanowa znajdowali podobno w pobliżu za-kopane skrzynie z dywanami i sprzętem pałacowym. W ciągu kilku lat po wojnie rozebrane zostały płyty z piaskowca, kaloryfery i rury kanalizacyjne. Nie oparły się nawet mury pałacu rozebrane przez osoby potrzebujące cegieł do stawianych później masowo w Tanowie domków. Z Bartoszewa dojeżdżał niegdyś do Szkoły Podstawowej w Tanowie Tadziu Pudło. Niedaleko było pole Pyclika - leśniczego, którego córka miała na imię Zosia. Pyclikowie mieli dużo dzieci. Żona Pyclika była siostrą Chruściela z Tanowa. - Dojeżdżając drogą leśną do Tanowa mijaliśmy domy w których mieszkali niegdyś: Orłowski, Ratajski, Ruchocka, Pankonin. Przybudówkę willi, w której mieszkała min. pani Kazia Kiereś budował Felek Masny i Adam Duchnicz. 48 Mieszkali zresztą w tym pokoiku zanim przeszli do Domu Młodzieży. Za stołowanie się w Domu Dziecka Felek przez kilka lat płacił. Przejeżdżając koło Naszego Domu minęliśmy domek pana Mamijewa – kozaka, jak go nazywaliśmy. Był to były białogwardzista w randze oficerskiej, który opowiadał nam arcyciekawe historie o swoich walkach nad Donem, czy gdzieś w Rosji. Marian chcąc oszczędzić Jadzi trudu wchodzenia na „górkę” gdzie niegdyś stała strażnica, podjechał prawie na jej wierzchołek. Prawe zbocze pagórka od strony Domu porośnięte jest obecnie drzewami - nawet śladu nie ma tu wrzosów i naszych placów zabaw. Pozostał rów (okop) wokół strażnicy, służący żołnierzom do obrony posterunku przed ewentualnym atakiem band itp. Betonowe fundamenty wieży wartowniczej przypomniały nam tę konstrukcję na którą wchodziliśmy tyle razy i skąd roztaczał się wspaniały widok na okoliczne lasy i pola. Żołnierze strzelali z wierzy niejednokrotnie do zajęcy korzystając z amunicji kupowanej od wopistów jak opowiadał pan Janusz Czarnecki obecnie pracujący w Domu Dziecka jako palacz. WOP-iści jak się okazuje nie byli rozliczani z amunicji. Żołnierze z posterunku obok naszego Domu mieszkali początkowo w willi, zajętej później przez państwo Lechowiczów. Dwa strzały wartownika z wieży oznaczały alarm. Gdy dowództwo uznało, że jest to zbyt daleko zbudowano na górce przy wieży barak - strażnicę. Gdy przyszedł do pracy w naszym Domu pan Antoni Smoliński 49 pomieszczenie to zostało przeniesione na teren Domu Dziecka. Spełniał on różne funkcje począwszy od sali sportowej gdzie trenowano i grano w ping-ponga aż po miejsce gdzie chowano kury. W strażnicy żołnierze w pierwszym okresie mieli często suchary, które były naszym rarytasem. Żołnierze przychodzili do nas po wodę oraz kąpali się w łaźni Domu Dziecka. Felek z Marianem szukali wokół grzybów i oglądali teren po drugiej stronie. Las ten w latach 50-tych strawił wielki pożar a dziś nawet śladu nie ma, że coś takiego miało miejsce. Jeszcze większy pożar lasu w Dobieszczynie przypomniał Felek. Czarno od dymu było nawet w Tanowie, którego mieszkańcy pomagali w akcji gaszenia pożaru. W czasie pożaru szczególnie niebezpieczne były wówczas wybuchy niewypałów. Z Jadzią i Damiankiem zeszliśmy na dół i skierowaliśmy się w stronę „Sekwany” czyli rowu, do którego spływały niegdyś ścieki z naszego Domu. Obecnie tylko niewielkie zagłębienie terenu potwierdziło, że to było właśnie w tym miejscu. Jadzia bezskutecznie szukała krzewów czeremchy, która tak intensywnie tu niegdyś pachniała. Przypomniała sobie za to następującą piosenkę o krzewie czeremchy: Kwitnie czeremcha Kwitnie już czeremcha Już zapachniał bez Na nieszczęście moje Na strumienia łez. Po ogrodzie chodzę sam To spojrzę tu, to spojrzę tam Ale jak swą miłą Wśród kwiatów znaleźć mam. Bzie, czeremcho hejże, hej Nie ukrywaj miłej mej Nie ukrywaj Jej... Przerwała śpiew gdy ujrzała leżącą gałąź drzewa liściastego. „ Takie samo jak to, które rosło po oknami naszego Domu” - zauważyła. Jadzia przypomniała sobie jak przy „Sekwanie” rozstrzeliwano Lorda i Pikusia. Była tego świadkiem - „Lorda nie mogli zabić a Pikuś spojrzał tylko na niego i padł od jednej kuli”. Wróciliśmy na „górkę” zbierając grzyby i snując dalsze wspomnienia. O Frącikach, których jak twierdził Felek było siedmiu. Stasiu Frącik miał córkę Jolę a jego siostra Marysia Waszczuk miała syna Sylwestra. Jeden z braci - 50 Adam, który nie był w naszym Domu miał żonę Irenę zaprzyjaźnioną wcześniej z jego siostrą Marysią. Zanim się rozwiedli to z tego związku urodziło się troje dzieci. Irena wyjechała do Francji i obecnie po wyjściu za mąż nazywa się Waloszek. Korespondowała z stamtąd z Felkiem. Na chwilę wpadliśmy do państwa Krajewskich. Chcieliśmy przekazać Józkowi Krajewskiemu osobiście wiersz napisany dla niego po naszym spotkaniu pt. „Komendantowi Ochotniczej Straży Pożarnej w Tanowie...” oraz porozmawiać na temat przygotowań do kolejnego naszego spotkania w dniu 3 czerwca 1995r. Niestety zastaliśmy tylko jego małżonkę, której przekazaliśmy wiersz i zdjęcie ze Zjazdu. Jak powiedział nam potem pan Janusz Czarnecki, który obecnie jest palaczem w naszym Domu - świetlica w Remizie Strażackiej jest zawsze do naszej dyspozycji w każdą pierwszą sobotę czerwca. Takie zapewnienie otrzymał bowiem bezpośrednio od komendanta Krajewskiego. W drodze do Haliny Kozy, mieszkającej niedaleko pani Krysi Ławniuk ktoś przypomniał, że koło Zientarskich mieszkali Przybylakowie, z których Halina i Janka chodziły do jednej klasy z Jadzią Walkowiak - być może mają one jakieś pamiątki z naszego Domu. Halina nie została jednak powiadomiona wcześniej o naszej wizycie o co prosiłem jej sąsiadów telefonicznie. Wyszła po raz drugi za mąż za Polskiego z Tanowa. Po krótkiej rozmowie Halina skorzystała z propozycji Jadzi i udała się razem z nami do pani Krysi Ławniuk. Pani Krysia od kilku lat po owdowieniu sama wychowuje czternastoletniego syna Grzegorza. Drugi syn - Marcin wkrótce idzie do wojska. Razem z nią mieszka córka z mężem i dzieckiem. Przyjęła nas bardzo gościnnie. Znakomite było ciasto i herbatka, którą nam podała do stołu. Pani Krysia zapamiętała Felka gdy jako żołnierz przyjechał na przepustkę w czerwonym berecie no i oczywiście jego ciemną czuprynę, której ta obecna siwa i bardzo przerzedzona w niczym nie przypomina tamtego komandosa. W rozmowie wspominaliśmy dawnych naszych znajomych i przyjaciół. W Tanowie mieszka Zosia Poświata - koleżanka Ani Gawer. Córka milicjanta Babińskiego jest obecnie nauczycielką w miejscowej szkole. Koło Poczty mieszkał Omasta - rówieśnik Felka. Padały nazwiska: Anka Kundzic z Tanowa - rówieśniczka Jadzi, Gober Henryk, który przyjechał ze Szwecji i miał wówczas siostrzyczkę Annę - dojeżdżali ze Starego Leśna. Przypomniano, że Heniek Sakwa był bardzo uzdolniony z matematyki. Podczas oglądania zdjęć z naszej Kroniki padały różne inne nazwiska osób związanych z naszym Domem jak np. Maria Ceniuch, Zosia Gierczak. Kucharka z Pilichowa miała syna Andrzeja. Również stamtąd pochodziły siostry Ela i Basia Wierzchowskie, które były w grupie przedszkolnej pani Krysi. Z Pilichowa dojeżdżali również do szkoły w Tanowie: Ala Osmulska, Teresa Starowicz, Lodzia Strugała, Marianem Ostrowski oraz Jasia Brzezińska. Dowiedzieliśmy się, że nasz wspaniały ks. proboszcz z Tanowa, który przepięknie i wzruszająco celebrował mszę św. w intencji żywych i 51 zmarłych uczestników II Zjazdu został przeniesiony do parafii w Trzebieży. Smutne to również i dlatego, że to właśnie dzięki niemu powstało w Tanowie po raz pierwszy po wojnie probostwo. Felek wyjaśnił przy okazji dlaczego ksiądz proboszcz nie przyszedł na drugą część naszego Zjazdu. - „Gdy zapraszaliśmy go powiedziałem księdzu „może ksiądz przyjść - pijaństwa na pewno nie będzie”. Pamiętacie - jak buntowaliśmy się kiedyś, że w „bidulcu”, jak nazywali niektórzy nasz Dom tylko masło i dżem? - zapytała Jadzia. Bardzo cenne były informacje pani Krysi dot. historii naszego Domu. Kiedy przyjechała tu z rodziną w 1950r. jako jedenastoletnia dziewczynka bawiła się z rówieśnikami na terenie przyszłego naszego Domu. Dom ten wybudowany przed wojną dla młodzieży Htlerjugend – wypis z encyklopedii: Hitlerjugend, 1926–45 niem. organizacja młodzieżowa NSDAP, wychowująca młodzież niem. w duchu nazizmu; przywódca B. von Schirach. W okresie wojny był wykorzystany na szpital czy też lazaret jak kiedyś mawiano. Świadczyły o tym sterty potłuczonych naczyń z wizerunkami czerwonego krzyża i wiele opatrunków odnajdywanych w zakamarkach. Dom ten nie był pogorzeliskiem jak niektórzy mawiają - jeszcze w 1950 roku miał dach i okna co prawda bez szyb. Wszystkie elementy drewniane takie jak podłogi, futryny i część okien, czyli cała stolarka zostały później rozgrabione przez mieszkańców Tanowa i przeznaczone głównie na podpałkę. Dzieci bały się jednak przebywać w murach tego opuszczonego domu, gdyż krążyły opowieści, że był tam trup przebitego bagnetem esesmana. Po remoncie, który zakończył się w 1952r. dom został przywrócony do stanu pierwotnego. Miejscowa „autochtonka”, od której uzyskano zdjęcie przedstawiające dom z okresu sprzed wojny miała stwierdzić oglądając go, że „teraz tak wygląda jak za Niemca”. Wokół domu aż do Bartoszewa było wiele domków letniskowych podpiwniczonych z basenikami itd. Kształt ich z zewnątrz przypominał willę p. Lechowiczów czy długo nie zamieszkały domek Mamijewa po przeciwnej stronie Domu Dziecka. Później mieszkała tam pani Kowalska - nasza krawcowa z dwiema córkami (jedna miała na imię Lilka) i synem Wojciechem. W czasie akcji pozyskiwania cegieł nadleśnictwo w Tanowie, które czuło się właścicielem tego terenu dokonało rozbiórki domków lub wydawało takie zezwolenia innym zainteresowanym. Stąd ślad po nich zaginął. W Tanowie za domkiem Zientarskich był poniemiecki zakład produkujący margarynę o czym dowiedziała się pani Krysia od Niemki Eryki Sztajer, która odwiedziła Tanowo ok. dwadzieścia lat temu. Zaraz po wojnie urządził tam sobie siedzibę Związek Walki Młodych. Sąsiadką pani Krysi była Stefania Wichurowa, która wsławiła się między innymi tym, że przygarniała różne opuszczone i ranne zwierzęta. Chowała min. udomowionego dzika i łabędzia. Była wielką miłośniczką zwierząt stąd ciągle jej je podrzucano. Dzieci z naszego Domu chodziły na jej ogród na jabłka czy też na szaber jak niegdyś nazywano tego rodzaju proceder. Umiała „czytać recepty” i 52 robić zastrzyki. Była to domorosła pielęgniarka, która udzielała rozmaitych porad i świadczyła rożne inne usługi. Mówiła o sobie, że była nauczycielką co nie było zresztą prawdą. Bardziej prawdopodobne było jednak, że uczestniczyła w Powstaniu Warszawskim jako sanitariuszka. Zresztą zdaniem pani Krysi to nie było jej prawdziwe nazwisko. Nie posiadała bowiem żadnych dokumentów. Miała jedynie zezwolenie na poruszanie się w strefie przygranicznej na inne nazwisko. W trakcie rozmowy ustaliliśmy, że pierwszym felczerem sprawującym opiekę nad Domem Dziecka była pani Lodzia. Po niej był felczer Jerzy Elerowicz, który zmarł w 1958r. w młodym wieku na serce. Ich następca lekarz Stanisław Zasadziński za dwa lata przechodzi na emeryturę. Nieżyjący już Orłowski Bronisław był u nas palaczem miał trzy córki: Krysię, Halinę i Bogusię. Jego żona - Maria była u nas krawcową. Pierwszym poczmistrzem w Tanowie był pan Pyclik. Poczta mieściła się w białym budynku na ul. Szkolnej. Na poczcie pracował również pan Ratajski. Jego dziećmi były Wiesia, Leszek i Krysia. W trakcie naszej rozmowy usnął na tapczanie zmęczony i chyba trochę znudzony Damianek. Pani Krysia żegnając się z nami wyraziła wdzięczność za odwiedziny i zapraszała na następne wizyty w przyszłości. Pożegnaliśmy się bardzo serdecznie z Ciocią Krysią, jak nazwał Ją Felix oraz z nie ukrywającą wzruszenia Halinką Kozą i udaliśmy się do Zientarskich. Pozostawiliśmy pani Krysi do obejrzenia kopię filmu video z naszego Zjazdu z prośbą aby umożliwiła jej obejrzenie wszystkim zainteresowanym. 53 Dochodziła godz. 14-ta gdy dotarliśmy do oczekującej nas niecierpliwie Władzi Zientarskiej. Wraz z mamą Władzi - panią Elżbietą udaliśmy się na piętro a właściwie adaptowane poddasze, które samotnie zamieszkuje nasza kochana Władzia. Na tę okazję upiekła ciasto ze śliwkami oraz dogadzała nam jak tylko mogła. W trakcie oglądania zdjęć i filmu video zorientowaliśmy się, że nie zdążymy na 15-tą do państwa Czarneckich. Gdy zadzwoniłem aby Ich o tym uprzedzić, dowiedzialem się, że oczekiwały na nas również trzy nasze panie wychowawczynie o których wspomniałem na początku tego opisu. Pani Janina Czarnecka zgodziła się wskazać im gdzie jesteśmy abyśmy mogli wspólnie obejrzeć fim. Kiedy więc panie przyszły w kilka minut potem projekcję filmu rozpoczęliśmy od początku. Wcześniej jednak nasze nowo poznane ciocie obejrzały Kronikę Fotograficzną. Rozpoznały wielu wychowanków oraz same siebie również na niektórych zdjęciach. Przypomniały, że pracę w Tanowie rozpoczęły jako 17- latki po półrocznym kursie. Zanim ją podjęły były ostro egzaminowane przez panią Elę Lechowicz. Musiały nawet wykazać się znajomością śpiewu itd. Szczególnie uciążliwa i trudna była obowiązkowa lektura dzieł Marksa i Lenina nakazana odgórnie i egzekwowana również przez panią kierowniczkę Lechowicz. Generalnie oceniły, że pani kierowniczka była bardzo surowa i wymagająca w sensie dobra dzieci. Trudno było jej się przeciwstawić w czymkolwiek. „Nie może pani przyjść na dyżur ? - dobrze to ja przyjdę za panią.” - zwykła mawiać gdy napotykała na tego rodzaju problem z wychowawcą. Tylko kilka osób z personelu było wtajemniczanych w 54 różne posunięcia administracyjne i pedagogiczne. Spotykali się zawsze w jednym z pokojów. Dla pozostałych wychowawców pewne sprawy stanowiły tabu. Nie wolno im było wypytywać dzieci o ich przeszłość i rodziców. Dzieci same jednak się zwierzały i często panie wychowawczynie płakały razem z nimi. Pani Miecia Kołodziejczyk obiecała napisać własne wspomnienia z okresu pracy w naszym Domu. Przypomniała, że przebywały z dziećmi praktycznie całą dobę. Zdarzyło jej się nawet raz zasnąć na łóżeczku jednego z maluszków a później wracając po północy do willi, w której mieszkały pobłądziła w lesie. Nie pracowała z panią Thail, o której jednak wiedziała, że utrzymywała ona ścisły kontakt z ówczesnym I sekretarzem organizacji partyjnej w Tanowie. Zapamiętała ją grającą często na pianinie w świetlicy. Dziwiła się, że nie pamięta jej Felek Masny, którego widywała gdy odwiedzał nasz Dom. Co prawda mógł jej nie pamiętać gdyż przebywała zawsze z dziećmi w drugiej części budynku lub na spacerze. Szczególnie serdecznie wspominały panie swego kolegę również wychowawcę - Stefana Zawieruchę, który też był wówczas ich rówieśnikiem. Z panią Marią był na jednym roku w Liceum. Z tego okresu zachowała nawet wspólne z nim zdjęcie, które nam pokazała. Pan Stefan robił nawet na drutach oraz haftował. Jego pracę otrzymaną w prezencie, przechowuje pani Ula Młynarczyk do dzisiaj. Panie oczekiwały nas znacznie wcześniej u państwa Czarneckich i były już wyraźnie zmęczone, do tego pani Miecia Kołodziejczyk - Kryś cierpiała na silny ból głowy a pani Ula Młynarczyk - Lipska śpieszyła się na umówione spotkanie w Szczecinie. Trzeba było więc przyspieszyć projekcję pokazując tylko najciekawsze lub najważniejsze fragmenty filmu. Na zakończenie wręczyłem pani Marii Witkowskiej - Walerczyk specjalnie opracowaną na tę okazję ostatnią wersję Biuletynu „Błyskawica Wspomnień”. wkrótce dojdzie do planowanego wcześniej ich spotkania z panem Stefanem Zawieruchą co powinno wpłynąć na zmianę jego stosunku do nas. Marian podjął się naprawy koła od wózka Władzi, które wymontował i zabrał do warsztatu. Nieco spóźnieni bo dopiero po 17-tej udaliśmy się do państwa Czarneckich. W tym samym budynku mieszka pani Apolonia Smolińska - nasza była intendentka a żona zmarłego wychowawcy pana Antoniego Smolińskiego. Z informacji uzyskanej od pani Janiny Czarneckiej wynika, że kontakt z panią Apolonią jest bardzo utrudniony ze względu na jej słabnącą orientację psychiczną. Wydaje się, że z jej pamięcią jest również coraz gorzej. Ponieważ był u Niej w tym dniu podobno Sławek, jej najmłodszy syn mieliśmy zamiar złożyć im wizytę po obejrzeniu filmu video u państwa Czarneckich. 55 Niestety nasza wizyta przeciągnęła się, więc do planowanego spotkania nie doszło. Wizyty u państwa Czarneckich są zawsze bardzo sympatyczne. Każdy z byłych wychowanków Domu Dziecka będąc w Tanowie pada do Nich choćby na chwilkę. Kiedyś gdy żyła pani Czechorowska oraz pan Antoni Smoliński nasze drogi schodziły się tam częściej. Dzisiaj za to pani Janina Czarnecka jakby pragnąc zastąpić nam ich wszystkich stwarza tak serdeczny nastrój i klimat w swoim domu, że chciało by się bywać u Niej długo i często. Szczególnie dlatego, że zna niemal wszystkich i w odróżnieniu od nas tylko Ona nie poddaje się czasowi. Jest nadal urocza i miła. Jej takt i wrażliwość oraz umiejętność nawiązywania z każdym kontaktu przysparzać musi państwu Czarneckim samych przyjaciół. Pobyt u Nich jest tym bardziej miły, że i pan Janusz, który odbywał służbę wojskową na strażnicy koło naszego Domu przypomina sobie wielu z nas oraz szereg wydarzeń nas dotyczących. Oczywiście wspaniale czuł się podczas wizyty u państwa Czarneckich Felek Masny, który najchętniej to pozostał by w Tanowie na zawsze. W każdym bądź razie co rusz to podkreślał. Obejrzeliśmy kolejny raz film video ze Zjazdu oraz zdjęcia w albumie zjazdowym. Szczególnie sobie jednak cenię to, że otrzymałem od pani Janiny teksty kilku piosenek śpiewanych przez nas niegdyś na różnych uroczystościach i apelach. Obiecałem Jej, że w rewanżu w najbliższych dniach prześlę państwu Czarneckim nasz biuletyn. Wyjeżdżaliśmy z Tanowa znowu z poczuciem niedosytu. Nie dotarliśmy do tak wielu osób i miejsc, a tu trzeba było wracać. Zapadał zmierzch gdyż dochodziła godz. 19-ta. Mogły się zdarzyć jeszcze różne niespodzianki z samochodem a wtedy sprawa nie byłaby prosta zważywszy na pasażerów Mariana tj. Jadzię i Feliksa oraz małego Damianka. 56 Pani Maria Masny podziękowała nam za zorganizowanie jej małżonkowi całodziennej wycieczki tak przez Niego upragnionej. Prosiła abyśmy częściej zabierali z sobą Jej małżonka jadąc w tanowskie okolice. W tym roku taka inicjatywa z naszej strony nie wydaje się możliwa ale nie wykluczone, że ktoś z naszej Rodziny Tanowskiej przypomni sobie o swoim bracie Felku i zabierze Go z sobą na podobną wycieczkę. Serdecznie apelujemy o to do tych wszystkich, którym nie sprawi to większego problemu. Pamiętajmy, że oczekuje On nas codziennie nie mogąc samodzielnie opuścić swego pokoju już od kilku lat. Jego kontakt ze światem może się także realizować poprzez nasze telefony, których także oczekuje codziennie. Powrót do przeszłości jest dla Feliksa także powrotem do zdrowia czego mu przecież najbardziej życzymy. Dziękuję Ci Marianie za Twą wspaniałomyślność i okazywane zrozumienie i miłość nie tylko dla swej małżonki ale także dla nas wszystkich, z którymi poprzez Nią złączył Cię los. Wiem, że możemy zawsze na Ciebie liczyć ale też chciałbym aby takich jak Ty było więcej w naszej Rodzinie Tanowskiej. Henryk Kaczmarczyk 57 Świąteczna wymiana życzeń. Od pewnego czasu obserwujemy rozwijającą się wymianę korespondencji między członkami naszej tanowskiej Rodziny. Życzenia z okazji imienin, listy i kontakt osobisty bądź telefoniczny stały się rzeczą normalną. Tego co jednak nastąpiło w końcu roku ubiegłego, w którym to odbył się nasz pamiętny Zjazd nikt chyba nie przewidywał. Spełniło się marzenie Felixa, który w ubiegłych latach przypominał i zachęcał m.in. do takiej właśnie formy kontaktów między nami. Z pewnością każdy z Was otrzymał w końcu ub. roku na kartce świątecznej lub w innej formie np. telefonicznie życzenia od Sióstr i Braci losu. Np. Czesia Harasimowicz poinformowała mnie, że wysłała życzenia świąteczne na Boże Narodzenie w 1994 r. do niżej podanych Sióstr i Braci losu: • c. NIUSIA • FELEK MASNY • HENIO KACZMARCZYK • EDZIO KACZMARCZYK • WŁADZIA ZIENTARSKA • STASIU ZIENTARSKI • M.S. ALPIŃSCY : • TERESA WOŁCZYŃSKA • ANIA GAWER • HALINA JÓŹWIK : • JULEK KOŃCZYC • WACEK JASTRZĘBSKI • KLARA FIJAŁKOWSKA • PAWEŁEK DREWNIAK • KRYSIA PASTERNAK • JADWIGA WALKOWIAK • JAŚ SOCHACKI • ANDRZEJ SMOLIŃSKI • JADWIGA PIWNICKA • ROMEK KONDRACIK Natomiast życzenia świąteczne dla Czesi przekazali: • HALINA JÓŹWIK - o treści: „...Nim gwiazdka przeminie, święta przeminą Niech błogosławi Wasz dom Panienka z Dzieciną. Niechaj w życie Wasze szczęście i miłość wplata. Dziś, jutro w Nowy Rok i po wszystkie lata...” • • • • • ROMEK KONDRACIK WŁADZIA ZIENTARSKA PAWEŁEK DREWNIAK JADZIA WALKOWIAK KRYSIA PASTERNAK 58 • MIRA, STAŚ ALPIŃSCY – o treści: „... Gdy nadejdzie dzień Wigilii Gdy już będą miłe Święta Niech ta kartka Wam przypomni, Że i o Was ktoś pamięta...” • BASIA NECŁAW „Choć mało napisała, to już jest tak wiele” - stwierdziła Czesia • c. NIUSIA , która napisała: Czesiulko, napisałam długi list i wyślę wraz z nagraniem niebawem. Dziękuję za listy, wiersze czytane (na obu kasetach). Słuchałam, marzyłam, tęskniłam i popłakałam się. Będziesz miała co czytać. Narazie pragnę przesłać Wam życzenia. Przy łamaniu opłatkiem będę z Wami, Kochani Moi, sercem, myślą i duszą. Bardzo Was kocham. c. Niusia • • • • • • • JADWIGA PIWNICKA TERENIA WOŁCZYŃSKA HENIO KACZMARCZYK FELUŚ MASNY KLARCIA FIJAŁKOWSKA JAŚ SOCHACKI JULEK KOŃCZYC. Również i ja otrzymałem dowody pamięci i życzliwości od wielu z Was. Np. Mira i Staszek Alpińscy wraz z życzeniami prosili abym przekazał życzenia „...reszcie naszej Wielkiej Rodziny. Wszystkim miłych i pogodnych świąt oraz dużo zdrowia, bo to skarb.” Otrzymałem ponadto życzenia świąteczne: z Kołobrzegu od Janka Sochackiego, z Gubina od Romana Kondracika, ze Szczecinka, od Pawełka Drewniaka 59 z zapewnieniem, iż niedługo wyśle zdjęcia do Biuletynu, z Czaplinka od Krysi Pasternak, z Gdańska od Czesi Harasimowicz, która obok refleksji o szybko przemijającym czasie ma „... cichą nadzieję, że znowu w tym roku w czerwcu spotkamy się w Szczecinie... Terenia Wołczyńska na wysłanej z Austrii kartce świątecznej podpisała się: „siostra losu - Teresa”. Również z Londynu Jurek Szczygieł przesłał na moje ręce „...życzenia dla wszystkich Tanowiaków z P.D.Dz. Pani Jadwiga Piwnicka z Radomia życzyła: „W tę Noc Wigilijną, kiedy ponoć spełniają się najśmielsze nawet marzenia wiele dobrego - przyjemnych, radosnych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku bez żadnych już trosk i kłopotów. Dowody pamięci otrzymałem także od Cioci Niusi, której również dedykowałem na tę okoliczność wierszowane życzenia: Życzenia świąteczne dla Cioci Niusi Usowicz – wierszem pisane Spóźnione o całe życie Serdeczne ślę Cioci słowa Ty je najlepiej odczytasz, Która nas łączysz od nowa. Niechaj w świąteczno-refleksyjny czas Powrócą twarze i wspomnienia miłe Byś rozpoznała nie jednego z nas Gdy przyjaciółką i matką nam byłaś... Henryk wraz z całą tanowską Rodziną Wspomnienia Julka Kończyca oraz Cioci Niusi w styczniu 1995r. Wspomnienia te są luźnym (fragmentarycznym) zapisem rozmowy stąd mają one charakter nieuporządkowany ale nie to jest przecież tu najważniejsze. Wspomnienia C. Niusi: - „Tak mi żal było budzić dzieci z rana” - wspomina c. Niusia... Wchodziłam do świetlicy, włączałam radio i siedziałam na schodach oczekując na godzinę pobudki. - Duchy, kroki po schodach, wezwana milicja w nocy przez panią Lechowicz. - Intendentem był p. Jerzy Kalis - szczupły blondyn, autochton. Załatwili sobie pół krowy z Orłowskim. Porąbali mięso i załadowali do beczki. Zrobili to wówczas gdy był straszny głód i było bardzo ciężko... - Wtedy odszedł gł. księgowy i Jerzy Kalis. 60 - W dniu imienin p. Eli Lechowicz wszyscy zebrali się w świetlicy oczekując na życzenia zamówione w „Koncercie Życzeń”. Miała to być jej ulubiona piosenka „Ty idziesz górą, ja doliną” w wyk. Mazowsza. Niestety, nikt nie opłacił życzeń i ku ogólnemu rozczarowaniu piosenki dedykowanej nie było... Wspomnienia Julka Kończyca: - Obóz harcerski na Bartoszewie. - Kończyc - właściwe nazwisko Zwoliński. Nazwisko ma po matce. Jego matka była Białorusinką. Mieszkali koło Łodzi. Matka zginęła na folwarku u bauera. - Ogłaza Józek został wysłany do Zakładu Wychowawczego... - Piotrek Wołczyński miał przeciętą wargę. - Irka przyjaźniła się z Krysią Pasternak. - Staszek Frącik był w „poprawczaku”. - Marysia Frącik rąbnęła Julka klamką w brew „krew mnie zalała, narobiłem krzyku, a ona dostała manto..” - „Tanowo krótko istniało ale jaka burzliwa jest jego historia. Ten Dom nie miał szczęścia Szybko umarła Kazia Kiereś, zmarli także Smoliński i p. Ela Lechowicz. „ - W bunkrze, który na polecenie p. Lechowicz żołnierze wysadzili w powietrze przechowywałem cukier, który wykradałem gdy Orłowski przywoził prowiant. „Było to nasze zaplecze schowek.” - Po szkole chodzili na szaber na jabłka, które chowali w świniarni w sianie. Zostali za to ukarani a jabłka rozdano na deser dzieciom. 61 - Julek z Rabiegą przytaszczyli ogromny pocisk do „pałacyku myśliwskiego” i rozpalili ognisko w piwnicy - huk było słychać aż w Domu Dziecka. Były tam ładne malowidła - ptaszki ... - Przy drodze do PGR-u był ogrodzony grób żołnierza. Potem okazało się, że to był grób esesmana... - Na terenie obecnego Zakładu Specjalnego w Tanowie mieszkał jakiś generał Niemiecki - „Dąb Firrera” - tabliczka taka długo była umocowana na jednym z dębów na tym terenie. - Koszmarem było przymusowe odrabianie lekcji w jednej sali przez wszystkie dzieci jednocześnie aż do kolacji. Brak miejsca, był hałas i bałagan. Braki miały zarówno dzieci młodsze jak i starsze. - Julek swoje spodnie zszywał drutem. - „Do kina poszedłem w sukience.” - Rodzice Otty byli b. dobrze sytuowani. Kiedyś zrobili wielką awanturę widząc go sprzątającego korytarz. Otto umiał b. dobrze mówić po Niemiecku. Orłowskiego wszyscy się bali „To była wtyczka UB-ecka”. Był naszym palaczem Miał ogiera do którego każdy bał się podejść. Był jednocześnie zaopatrzeniowcem i konserwatorem. - Julek Kończyc zrobił scyzorykiem dziurę w ołowianej rurze w ubikacji. Było wielkie śledztwo... Orłowskiemu aż piana wyszła na usta. Myślałem, że się wścieknie. Dopiero jak odszedł Orłowski, to Julek się przyznał do tego, że on to zrobił. Chciał żeby się wodą oblał. - W Tanowie Julek Kończyc był tylko dwa lata. Odszedł w 1958 roku. - Zawsze w niedzielę było ciasto do herbaty. - Pani Grabowska Maria - intendentka, u której potem mieszkał Felek (w Szczecinie na ul. Bogusława) bardzo smacznie gotowała. - Pierwsza kucharka przyjechała ze Szczecina i miała adoratora. 62 WOLNA TRYBUNA (LISTY - OGŁOSZENIA – PROPOZYCJE) KOMUNIKAT NADZWYCZAJNY !!! W trakcie ostatniego spotkania u Felka Masnego padła propozycja odbywania corocznych spotkań na terenie P.D.Dz.. w Tanowie. Będą się one odbywały w stałym terminie tj. zawsze w pierwszą sobotę czerwca. Nasz zespól redakcyjny ma zaszczyt zaprosić wszystkich do których dotrze ta wiadomość na spotkanie (a nie zjazd) na terenie naszego Domu Dziecka w Tanowie w dniu 04.06.1994r. o godz. 10.00. A więc zanotujmy w swojej pamięci raz na zawsze, że każdego roku pierwsza sobota czerwca począwszy od 4.06.1994r. jest DNIEM ODNOWY NASZEJ OSOBOWOŚCI od 1952r. do dziś ! Oczekujemy Was bez względu na pogodę oraz frekwencję. Program pobytu improwizować będziemy zawsze na miejscu - demokratycznie. Nie chcemy bowiem narażać nikogo na koszty związane z udziałem w tym spotkaniu. Uważamy, że sprawy finansowe winny ograniczać się do kosztów transportu i ewentualnego skromnego posiłku. Zresztą znajdą się wśród nas sponsorzy, którzy zrefundują ewentualne inne wydatki konsumpcyjne. Obowiązkowo należy zabrać ze sobą zdjęcia, korespondencję i inne dokumenty z tamtych lat. Pozwoli to na wzajemną wymianę zdjęć, dokonanie reprodukcji bądź sporządzenie ksero ważnych dokumentów w celu odtworzenia zaginionego archiwum Domu Dziecka. Z A P R A S Z A M Y !!! KOLEGIUM ORGANIZACYJNE 63 Proponujemy i apelujemy: Zespół redakcyjny „Błyskawicy” zamierza patronować akcji mającej na celu rejestrację okoliczności w jakich każdy z nas znalazł się w Domu Dziecka w Tanowie. Będzie to nasza Biała Księga. Próba rekonstrukcji tak odległego okresu ma duże szanse powodzenia o ile podejmiemy ten trud wszyscy solidarnie i bez względu na to czy okoliczności towarzyszące oddaniu lub skierowaniu nas do tego Domu wydają się nam niezrozumiałe lub mało znaczące. Po latach wielu z nas zrozumiało być może więcej stąd prosimy o podzielenie się z nami także i tymi odkryciami i przemyśleniami dot. własnej przeszłości. Nikt za nas tego lepiej nie zrobi tym bardziej, że istnieją podstawy aby przypuszczać, że nasze akta zniszczono świadomie aby nikt nigdy nie dotarł do prawdy o nas, a także o pewnych ludziach, z którymi los nas związał. Poprzez zbiorowy wysiłek być może uda się nam dokonać syntetycznego opracowania na podstawie faktów odtworzonych z pamięci przez każdego z nas. Po wielu latach mamy prawo znać prawdę, a także do innego spojrzenia na tamten okres. Uwarunkowania polityczne i społeczne oraz tragedie rodzinne towarzyszyły każdemu z nas - dzieciom najbardziej i najokrutniej doświadczonym w powojennej, ponurej historii naszego kraju. Apelujemy więc do wszystkich b. wychowanków i wychowawców P.D.Dz.. w Tanowie aby zechcieli odpowiedzieć na naszą propozycję przesyłając swoje zapiski, dokumenty lub przemyślenia dot. tego okresu oraz początków pobytu w Domu Dziecka. Nasze najwcześniejsze wspomnienia pomogą nam wzajemnie zrozumieć tamten okres historii kraju, którego ofiarami stali się także wychowankowie domów dziecka. Wspomnienia te będą sukcesywnie zamieszczane w naszym biuletynie. Możecie oczywiście zachować anonimowość lub podpisywać się tylko imieniem bądź pseudonimem. Pamiętajcie, że nastał czas gdy możemy i powinniśmy dokonać pełnego rozrachunku z naszą przeszłością. Niech powstanie Biała Księga wychowanków Domu Dziecka w Tanowie. UWAGA! Każdy z Was może mi pomóc wysyłając swoje wspomnienia bądź jakąkolwiek relację, zwierzenia, refleksje itp. związane z pobytem w Domu Dziecka w Tanowie. Napiszcie mi o tym co Wam się podobało a także i to o czym wolicie zapomnieć. Najciekawsze i najsmutniejsze przeżycia. Psoty i kary jaki otrzymaliście. Jeśli pamiętacie zdarzenia dot. naszych „braci losu” to także proszę o takie relacje. Możecie oczywiście nie podpisywać się lub użyć do tego swego przezwiska z tamtego okresu. Jeśli to uczynicie to zapewniam wszystkich, że przyczynicie się do napisania książki o naszym Domu. Nie zwlekajcie do spotkania w czerwcu w trakcie którego będziecie mogli doręczyć mi wasze teksty lub opowiedzieć różne zdarzenia z tego okresu osobiście. Henryk Kaczmarczyk 64 FELIX PROPONUJE !!! Ze względu na to, że p. Lechowiczowie zajmowali się socjologią człowieka i polskości proponuję żeby kawałek drogi ich działalności miał nazwę oraz nasz Dom. Po przeczytaniu tego Biuletynu zauważyłem, że w stosunku do Pani L. u wielu z nas tworzyła się świadomość rodzinna, poczucie więzi rodzinnej. Wielu z nas zwracało się do Niej Mamo lub Babciu. Powinniśmy propagować aby współcześni wychowankowie domów dziecka zwracali się do personelu wszystkich stopni per dziadziu, babciu, ciociu, wujku - dodając do tego imię. Przecież my jesteśmy dowodem tego, że po wielu latach następuje to samoistnie, bo tak nakazuje kultura i uczuciowość każdego człowieka. Bez uczuć trudno sobie wyobrazić funkcjonowanie takiego zakładu. Każdy z personelu ma swój wiek i może mu odpowiadać nazywanie go dziadkiem, babcią itp. Tym bardziej, że dziadków i babć można mieć kilka - nieprawdaż ? Nie ma pokrewieństwa przez słowo dyrektor, kierownik, kierowniczka, higienistka, krawcowa, kucharka ale jest pokrewieństwo gdy mówimy: Babcia Eleonora, Babcia Kazia, Babcia lub Ciocia Niusia, Dziadek Ignacy, Dziadek Antoni, Wujek Stefan, Wujek Stasiu i itp. Stwarzajmy rodzinę kultury czasu a nie doktryny czasu. Pobyt w domu socjologii musi być objęty samoświadomością, że jest to przejściowe do czasu uzyskania rozwoju biologicznego. Nie powinno się kierować dziecka z powrotem tam skąd wyszło. Np. jeśli ja zostałem odnaleziony na śmietniku, to nie należało kierować mnie znów na śmietnik życia po rozwoju biologicznym ale pomóc mi żyć własną świadomością. Ludzie sprawujący funkcje kierownicze w domu socjologii powinni być dobierani metodą konkursową a nie wg układów towarzyskich. Personel powinien dostrzegać głębię osobowości dziecka. Ten kto ma uprzedzenia np. do dzieci nieślubnych, nie powinien być wychowawcą. P.s. Tak wygląda moja Prawda Życia. Musimy sobie to uświadomić teraz, bo samo przyjdzie za 40 lat, tak jak nam przyszło słowo „braterstwo losu i pokrewieństwa”, byśmy np. podczas rozmowy w tramwaju nie musieli wymieniać słowa obcego naszej duszy. Wszystko zaczyna się bowiem od „jeden”, a kończy na multum, czyli na wszystkim. Feliks Masny 65 Do mgr Krystyny Konti Krysiu wybacz, że dopiero po latach będę polemizował z tezą przy której obstawałaś nieugięcie w swojej pracy magisterskiej sprowadzającej się do tego, że dzieci z domów dziecka (w tym i z Tanowa) dysponowały znacznie mniejszym zasobem słów niż dzieci wychowywane w domu rodzinnym. Ty sama jesteś tego zaprzeczeniem, a także my wszyscy możemy stanąć w szranki i udowodnić naszą ponad przeciętną kulturę i poziom rozwoju dystansujący badaną przez Ciebie grupę środowiskową. Oczywiście, zasób słów i świadomość dzieci bezpośrednio przybyłych z tych preferowanych przez Ciebie domów rodzinnych był rzeczywiście na bardzo niskim poziomie rozwoju. Ale właśnie oddziaływanie wychowawcze i kulturowe w domu dziecka powoduje, że bardzo szybko dzieci te dystansują swoich rówieśników. Mgr Zbyszek Goch, który tak wiele czytał, wręcz połykał książki (i wielu, wielu innych np. mgr Jerzy Antoniuk), z pewnością nie kojarzą Ci się z tego rodzaju ułomnością rozwojową. A co Wy o tym sądzicie - zapraszam do dyskusji? Gratuluję Ci jednak jako, że powiększając szeregi magistrów wywodzących się z naszej rodziny walnie przyczyniłaś się do obalenia swojej tezy. mgr Henryk Kaczmarczyk Krysiu i Heniu ! Włączam się także do tej polemiki. Nie chcę być arbitrem. Chcę tylko przekazać moje zdanie oparte na obserwacji, doświadczeniu i badaniach, jakie przeprowadzałam w latach 60tych. Otóż wyniki moich badań, które dotyczyły poziomu rozwoju myślenia (więc ściśle się wiążą z mową), które były kontynuacją badań amerykańskich, potwierdzają wnioski badań Krysi. Z pewnym jednakże zastrzeżeniem. Dotyczy ono wieku dziecka w jakim trafi do domu dziecka i z jakiego środowiska pochodzi zanim trafi. Ponadto należy jeszcze uwzględnić indywidualne cechy intelektualne i zdolności dziecka. W związku z tym reakcja Henia jest uzasadniona. Niemniej jednak zdecydowaną wyższość dla rozwoju dziecka ma dom rodzinny nad domem dziecka - każdym. Dlatego w krajach bogatych (Szwajcaria, Holandia i kraje skandynawskie) raczej się stawia na adopcję, rodziny zastępcze a nie wychowanie koszarowe, czy tzw. instytucjonalne. Niusia Usowicz 66 Napisanie monografii o naszym Domu wymaga zebrania wielu materiałów a także przywołania z pamięci wydarzeń, pamiętanych bardzo mgliście bądź zupełnie zapomnianych. Możecie mi w tym pomóc rozwijając znaczenie słów „haseł” które będę systematycznie zamieszczał w biuletynie. Oczekuję od Was na wspomnienia, które kojarzą się Wam z tymi określeniami lub fragmentami tekstów. Może i Wy zechcecie nadesłać swoje własne słowa „hasła”, które rozwiną następni. W ten sposób uda się być może zrekonstruować to co wydaje się już niemożliwe : • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • absolwenci ambulans dentystyczny amunicja apele baran Bartoszewo Bierutowice Śl. broń znaleziona budzenie bunkier choroby ciapek ciasto z piekarni dyżury dzieci koreańskie epidemie grypy felczer fosfor z zapałek fotograf fujarki leszczynowe górka gra w cymbergaja grandy granica gwizdki metalowe i leszczynowe hacele 67 • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • haftowanie imieniny jagody jeziorka kary kącik koks kopiec kościół kotłownia koty syjamskie kółka zainteresowań kółko z patykiem kółko z popychaczką kuchnia lalki szmacianki listy lord łowienie ryb łuki łyżwy magazyn magazynek z bielizną magazynki nauka pływania nocna nowi Numerki odejścia paczki palant pałac pani krawcowa „na górce” personel pieniądze pierwsze miłości podchody pora kąpieli potańcówki 68 • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • powroty pożar lasu praca w ogrodzie prace ręczne pralnia pranie proce próby przeplatanki przyjaźnie pukawki z leszczyny i na radio radyjka „Sekwana” sprzątanie strych Strzyżów stypendium szaber szable szałasy szkoła szpiedzy święta świniarnia telewizja ucieczki uczelnia uczelnia w willi p. Eli ulotki uroczystości w drodze do szkoły w drodze na Bartoszewo wieża willa wizytacje wizytacje wizyty wyjazdy 69 • • • • • • • występy z papieru zabawki zabawy ziemianki zjazdy zygląg Jeśli ktokolwiek zna słowa piosenek z tamtych lat z repertuaru dziecięcego z inscenizacji itp. niechaj nadsyła je do nas, po to abyśmy na najbliższym spotkaniu mogli je wszystkie wyśpiewać w całości tak jak brzmią w naszej podświadomości: Oczekujemy na opisy bądź przynajmniej zasygnalizowanie zdarzeń, które miały miejsce w trakcie Waszego pobytu w Domu Dziecka albo proponuje jako tytuł rozdziału przyszłej książki o naszym Domu. Ktokolwiek więc ma coś do powiedzenia niechaj opisze lub zgłosi swoją propozycję, które będziemy kolejno zamieszczali w biuletynie: • • • • • uroczystości z okazji Międzynarodowego Dnia Dziecka uroczystości imieninowe dzieci i wychowawców obchody świąt kościelnych i państwowych powitanie dzieci przeniesionych z Polic komunia św. 70 Gdańsk dn. 28.12.93r. Witam Was wszystkich bardzo serdecznie - Dzień dobry ! Jestem b. szczęśliwa, że Henio Kaczmarczyk zadzwonił do nas 17 listopada 1993 roku. Od tego czasu jesteśmy ciągle w kontakcie telefonicznym. Zaczynamy poznawać się od nowa. Przez chwilę rozmawiałam telefonicznie także ze Stasią Konti, oczywiście dzięki Heniowi. Wczoraj ja dzwoniłam do Stasi. Przyjechała do niej jej siostra - Krysia z Niemiec. Mój Boże, jakie to piękne po prawie 40-tu latach odnaleźć się. Felek Masny razem z Heniem „pozbierali” stare wspomnienia naszej ukochanej Matki i Babci Duchowej Eli Lechowicz no i nas wszystkich. ... Mam nadzieję, że teraz jak się „odnaleźliśmy” będziemy częściej w kontakcie. ... Jestem szczęśliwa jak widzę wokół miłość i wzajemne zrozumienie. Sławka Janowicz (Czesia Harasimowicz) 71 Gdańsk, dn. 4.01.94r. Kochani ! Bardzo serdecznie i uniżenie dziękuję Felkowi - pomysłodawcy i inspiratorowi oraz korektorowi oraz Heniowi - Naczelnemu Redaktorowi, gawędziarzowi, Poecie, pisarzowi za „Błyskawicę Wspomnień”. Jest to dla mnie uczta „uczta duchowa, jest pięknie zachowana kolejność tematu. Czytałam te wspomnienia już kilka razy, Jurek także czytał a nasza mama aż się popłakała z radości. ... Znalazłam sporą gromadkę listów od Mamy z Radomia wyślę je do Henia niech przejrzy.... 72 Fragmenty listu pani Jadwigi Piwnickiej do Czesi Harasimowicz: Radom, dn. 17.01.94r. „...Ciocia pozostawiła bardzo dużo korespondencji do niej kierowanej. Uważałam, że jest to korespondencja intymna, kierowana do Niej w zaufaniu i ja a tym bardziej inni, nie mamy prawa jej czytać. Dla mnie była ona tabu. Dlatego ją spaliłam, jak też i szereg dokumentów. Gdybym wtedy wiedziała, że może być ona w sposób tak szlachetny zużyta... Wiersze dotyczące AK przekazałam dowódcy Wujostwa z czasów okupacji, nawiasem mówiąc naszym bliskim znajomym, który wykorzystał je na zebraniu AK-owców. Ciocia o tym wspominała za życia. Za życia Ciocia też ułożyła napis jaki chciałaby mieć na grobie. Wyryłam go. Między wierszami znalazłam wiersze podpisane przez Pani Małżonka. Wydawało mi się, że mam również prawo nimi dysponować bez porozumienia z Państwem. Miałam je Państwu zwrócić a nie przesłać p. Kaczmarczykowi - dołączam je do paczki. Moja Ciocia rzeczywiście prowadziła obszerną korespondencję ze swymi Wychowankami. Cieszyła się z każdej otrzymanej od nich wiadomości i martwiła ich kłopotami. Dom w Tanowie był jej życiem. Zawsze mówiła o tamtych czasach, nawet o kłopotach wychowawczych z wyrozumiałością i tkliwością Matki. Mając w sąsiedztwie Dom Dziecka i obserwując ci się tam dzieje, stosunek wychowawców do podopiecznych, czasem z niedowierzaniem słuchałam opowiadań Wujostwa z tamtych lat. Ciocia moja była Osobą raczej zamkniętą w sobie lecz uczuloną na sprawy innych, zawsze gotowa iść z pomocą, dużo wymagającą od siebie i innych, była lubiana lecz wydaje mi się nie zawsze rozumiana. Miała Przyjaciół, którzy teraz i ze mną utrzymują kontakty. Do ostatka interesowała się wszystkimi, choć w ostatnim okresie życia bardzo cierpiała. Wujostwo mieli dwoje dzieci,... (które zmarły przed wojną - przyp. mój). ... Ciocia nigdy o tym nie mówiła. Raczej Wujek, nigdy jednak w Cioci obecności. Ja ich nie znałam. Zobaczyłam ich zdjęcia w albumie po śmierci Cioci. Ciocia tego albumu nigdy nie pokazywała i dlatego wydawało mi się, że po Jej śmierci, tę Jej świętość winnam spalić. Wujostwa znałam niedługo, tj. od przypadkowego spotkania z Nimi mojej ukochanej Mamusi, już po śmierci mego wspaniałego Taty, czyli jakieś 3-4 lata przed Ich śmiercią. Ciocia była kuzynką mej Mamusi. Spotkały się po kilkudziesięciu latach. Drogi Ich przed wojną i w czasie wojny się nie spotkały...Po wojnie mieszkaliśmy w innych miastach. Potem też się nie spotkaliśmy. Przez ten okres odnowienia niejako naszej znajomości byliśmy w bardzo bliskim kontakcie. Po śmierci mojej mamy Wujostwo okazali mi bardzo dużo serca. 73 Jak Pani wie, Wujostwo nie byli ludźmi zamożnymi. Tyle razy rozpoczynali życie od nowa. A jednak po ich śmierci zostało wiele rzeczy z którymi nie bardzo wiedziałam co począć. Większość rzeczy zabrała Cioci sąsiadka bardzo serdecznie do Cioci ustosunkowana, pomagając nam w tych trudnych chwilach, panie z kościoła, część drobiazgów przekazałam pani Marysi, której obecność w tamtych dniach była dla mnie bardzo cenna. Jestem Jej za to bardzo wdzięczna. Zegarek przekazałam p. Ali, która z Ciocią przez pewien okres mieszkała. Złotą obrączkę przekazałam na Fundusz Daru Narodowego, niestety nie otrzymałam poza pokwitowaniem rekompensaty w postaci zapowiadanych żelaznych obrączek. Nigdy nie pomyślałam nic złego o Państwie, najlepszy dowód, że to co wydawało mi się najcenniejsze z rzeczy pozostałych po Cioci - te historyczne łyżeczki, przeznaczyłam dla Państwa. Proszę sobie nie robić najmniejszych wyrzutów z powodu nie odwiedzenia grobu Wujostwa. Sumienie stanowi ocenę postępków, jakie człowiek sam sobie wystawia. Zbyt wysokie stawia sobie Pani wymagania i surowe sobie wystawia świadectwo. Zrobili Państwo tak bardzo wiele dla Wujostwa. Z pewnością nawet w najśmielszych myślach nie spodziewali się tyle serdeczności i pamięci o sobie. Jestem też całkowicie przekonana, że nie chcieli by Państwo męczyć się podróżą do ich grobu. Wystarczy modlitwa i pamięć, wskrzeszenie czasem w pamięci chwil wspólnie przeżytych. Grób Wujostwa po pogrzebie Cioci odnowiłam. Nie wiele to dało bowiem grobowiec jest z piaskowca. Nic nie zmieniałam, został taki, jak Ciocia zadecydowała, gdy go budowała. Ilekroć jestem na cmentarzu przy grobie Rodziców, odwiedzam również grób Wujostwa. Dawniej na cmentarzu byłam co tydzień. Teraz jeżdżę rzadziej. Niestety zdrowie nie to, sił brak. Czy chcemy czy nie wiek daje o sobie znać. I to nie tylko wolniej się myśli, czy robi. Człowiek nie umie sobie jakoś poradzić z czasem - a on płynie tak szybko. Odnośnie 3 - letniego opóźnienia w przesłaniu zdjęć. ... Ja nie wiedziałam co robić z tymi zdjęciami. Nie wiedziałam kogo one przedstawiają i czy osoby na tych zdjęciach życzyłyby sobie przekazywania ich dalej. Były przeznaczone wyłącznie dla Wujostwa. Czy mogłam przewidzieć, że za 3 lata będą one mogły być wykorzystane dla wspólnych wspomnień ? To, co jeszcze pozostało, zgodnie z rozmowami telefonicznymi prześlę pod Pani adresem a nie adresem p. Kaczmarczyka. Oceniam bardzo wysoko pracę nad Biuletynem. Jestem wdzięczna autorom i dziękuję jako członek rodziny. Przyznam się, że trochę mnie zachowanie p. Kaczmarczyka zaszokowało. Zadzwonił do mnie nieznajomy powołując się, że jest wychowankiem Domu Dziecka, znajomym p. Feliksa i prosi o przesłanie zdjęć, korespondencji w celu napisania wspomnień o Cioci, ponagla mnie bowiem jak powiedział, będzie wydawać pismo czy biuletyn. Czy uważa Pani, że to jest w porządku? czy Pani przesłałaby korespondencję i zdjęcia osób bliskich osobie nieznanej na podstawie krótkiej rozmowy telefonicznej? A jeżeli został już wydany ten Biuletyn, o którym Pani z takim entuzjazmem się wyraża, czy nie należało choćby dla uwiarygodnienia swoich żądań przesłać mi go nawet za zaliczeniem pocztowym? Zresztą to jest już nieważne. Pani wyjaśnienia zupełnie mi wystarczają. Liczą się intencje i 74 to, że pozostała po Cioci pamięć tych, którzy byli Jej bliscy. Rozumiem też doskonale p. Marysię, że zawiadomiła tak bardzo chorego męża o śmierci Cioci w terminie , który uważała za najodpowiedniejszy. Cenię p. Marysię - była dla mnie tak serdeczna w tych ciężkich chwilach, gdy z tym wszystkim zostałam sama (mąż był chory - po operacji). Ileż ona mi pomogła. Trudno tym zapomnieć. Polubiłam Ją, piszemy do siebie od czasu do czasu....” 75 List od Ani Hawer Kamień Pom. 25.03.94r. „...Jeszcze raz pragnę podziękować za pamięć i za informację dotyczącą zjazdu naszej tanowskiej rodziny. Jestem bardzo zadowolona, że może nareszcie po latach wszyscy się zobaczymy. Przez wszystkie lata po odejściu z Tanowa myślami byłam przy Domu Dziecka, moim rodzinnym domu, tam spędziłam dziecięce lata i zawsze myślami tam będę wracała, chociaż jestem już matką i babcią. Moje dzieci też znają Dom Dziecka w Tanowie bo byłam z nimi, aby im pokazać gdzie się wychowałam. Tak jak mówiłam, jeżeli będę potrzebna parę dni wcześniej do pomocy przy organizowaniu to proszę mnie powiadom, na pewno przyjadę wcześniej. Napisałam też do Alpińskiego oraz do Sochackiego i Śmigielskiej. ...” 76 List p. J. Piwnickiej Adresat: Feliks Masny Radom, dn. 4.05.94r. Drogi Panie Feliksie. List Pana wzruszył mnie i uradował. Wzruszył, no bo jak można się nie wzruszyć serdecznymi słowami i pamięcią o Bliskich, którzy od nas odeszli ? A uradował, bo jest dowodem, że czuje się Pan dobrze. Z całego serca życzę Panu, by każdy następny dzień wzmacniał Pana siły potrzebne Panu i Pana Najbliższym do walki, radości i codziennych kłopotów - na długo, długo. Życzę też wiary, że wszystko cokolwiek się dzieje jest potrzebne, że właśnie w sprzecznościach nawarstwiają się bogactwa, z których w każdej chwili można czerpać bez ograniczeń. Przecież nawet tęcza składa się z różnych barw i to nie tylko gorących. To nie teoria, to doświadczenie. Jeżeli udało mi się w ciągu długich lat różnorakich zmagań cokolwiek uratować - to właśnie siły do cieszenia się tym co mam. Nawet nieraz wbrew tzw. rozsądkowi. A zresztą czy ja wiem, czy wbrew. Otrzymałam przekaz na 100.000 zł. nadany przez p. Kaczmarczyka. Nie wydałam wszystkich pieniędzy i jak poprzednio, będę zapalała w Państwa imieniu, znicze na grobie Wujostwa ilekroć będę na cmentarzu. Serdecznie dziękuję. Ale naprawdę wystarcza w zupełności pamięć, wspomnienie, może westchnienie do Pana Boga. Gdyby Wujostwo mogli wiedzieć ile serdecznych słów pada pod Ich adresem ! Jakże byliby szczęśliwi, że w Rodzinie Tanowskiej coraz więcej szlachetnych Ludzi, połączonych na stałe nicią serdecznej przyjaźni. I ta wspaniała Wasza inicjatywa. Przecież to najwspanialszy pomnik już wystawiony. Czyż potrzebne są jeszcze kwiatki? Ze stwierdzeniami zawartymi w Pańskim liście można by polemizować, ale nie o to przecież chodzi. Wujostwo oprócz skąpego grona Rodziny Tanowskiej pozostającymi z Nimi w kontakcie, mieli i inną rodzinę, do której byli bardzo przywiązani a także na miejscu posiadali kilka sobie od-danych serc. Ciocia nigdy nie była sama. Inna sprawa czy czuła się samotna. Samotnym można być nawet wśród bliskich, zwłaszcza gdy jest się człowiekiem wrażliwym i posiada złożoną osobowość. Przeczytałam „Błyskawicę”. Podjęliście Panowie jakże piękną inicjatywę a przede wszystkim, wzmacniacie węzły Rodziny Tanowskiej. Wspaniała inicjatywa bliska Cioci sercu. Życzę Wam najserdeczniej by ta inicjatywa się rozwijała, rosło grono bliskich sobie ludzie a „Błyskawica” wychodziła długo, bardzo długo. Są jednak w wypowiedziach p. Kaczmarczyka pomówienia w stosunku do mojej osoby jak też i osób pozostających z Ciocią do ostatka, które są tym przykrzejsze, że są po prostu kłamliwe. Są też pewne przekłamania w 77 życiorysie Wujostwa, które u osób czytających z uwagą, mogłyby podważyć wiarygodność innych danych, a u osób znających Wujostwo - wywołać pewne zdziwienie. Piszę list w tej sprawie do p. Kaczmarczyka. Ciocia wychowankami. prowadziła bardzo obszerną korespondencję nie tylko z Po Cioci śmierci uważałam i uważam, że korespondencja kierowana do Wujostwa jest korespondencją intymną i nikt nie ma prawa jej czytać. Korespondencja adresowana ni do mnie, tak mnie wychowano, była i będzie tabu. Ciocia mimo, że byłam Jej powiernicą, ani wcześniej - gdy ciężko chorowała ani w ostatnim okresie swego życia, nie upoważniła mnie do przekazywania swej korespondencji. Gdyby wtedy, przed 3-ma laty, ktoś wspomniał w jakim celu mogłaby być użyta, może zmieniłabym zdanie. W każdym razie z pewnością zwróciłabym ją adresatom. Niestety nikt się z tym do mnie nie zwrócił. Przez 3 lata milczał p. Kaczmarczyk, milczeli i inni. To samo dotyczy zdjęć osób mi nieznanych. Mogli to być Cioci wychowankowie ale także Jej znajomi i nie wiem, czy życzyliby sobie aby ich podobizny wędrowały. Pozostawiłam, nie wiem dlaczego, zdjęcia maluchów z Tanowa (zresztą nawet nie wiem czy tylko), być może dlatego, że przed-stawiały takie małe, niezaradne istoty i były w jednej kopercie. Co miałam przekazałam, przekazałam p. Sławce - Kochanej, drogiej mi Osobie. Nie dziwię się, że była ulubienicą Wujostwa. Pani Sławka z pewnością przekazała je pod adresem Pana i p. Kaczmarczyka. Do wypowiedzi p. Kaczmarczyka nie będę się ustosunkowywała. Zrobię to, jak już wspomniałam w liście do niego skierowanym. - Ale czy naprawdę nie wiedzieliście Państwo o chorobie Cioci? Przecież p. Agnieszka odwiedziła Ciocię w Lipsku. Czy naprawdę nie zawiadomiłam o śmierci Cioci? Przecież rozmawiałam z p. Marysią - o ile sobie przypominam ustaliłyśmy nawet gdzie zostawię klucz. Przecież p. Marysia, która tak bardzo wiele mi pomogła w tamtych chwilach chyba widziała i odczuwała, że wszystko co miało dla Niej czy kogokolwiek jakąś wartość było do dyspozycji. Cieszyłam się, że rzeczy należące do Wujostwa nie trafią w obce ręce. Przecież Ciocia nigdy nie chorowała kilka miesięcy. Była kilka razy w szpitalu. A to zupełnie co innego. Tych znaków zapytania mogłabym mnożyć. Ale właściwie po co? Chyba dlatego, że jest mi przykro. Ze swej strony jeszcze raz dziękuję za pamięć o Wujostwie, za tę wspaniałą inicjatywę - oby się powiodła. Jadwiga Piwnicka 78 Radom, dnia 4.06.94r. Życzenia od pani Jadwigi Piwnickiej Drogi Panie Henryku. Na Pana ręce pragnę przekazać moje najserdeczniejsze myśli z okazji Zjazdu w Tanowie. Oby ten Zjazd - zmaterializowane marzenie mej Cioci, przyczynił się do stworzenia wspólnoty osób sobie bliskich, życzliwych, wzajemnie sobie pomagających. Wszystkim Uczestnikom życzę uśmiechów, słońca, zapomnienia o tym co smutne, cieszenia się z tego co jest, bo rzeczywistość mimo cieni jest jednak piękna, zwłaszcza gdy lato tuż, tuż. A Komitetowi Organizacyjnemu słonecznego optymizmu i siły do realizacji nakreślonych tak wspaniałych planów a więc spełnienia wszystkich najbarwniejszych nawet marzeń. Jadwiga Piwnicka 79 Do p. Stefana Zawieruchy i p.Thail Ewy słów kilka. Tak się dziwnie złożyło, że oboje Państwo podobnie zareagowaliście po zapoznaniu się z naszym „Biuletynem”. „To jest gloryfikacja pani Lechowicz” - stwierdził pan Stefan, natomiast pani Ewa wyrażając swój podziw i uznanie dla naszej pracy zauważyła jednak, iż nasze wspomnienia i refleksje dot. naszej ukochanej pani Eleonory Lechowicz są „zwykłym bałwochwalstwem”. Pan Zawierucha nie skorzystał z naszego zaproszenia na Zjazd po latach, który odbył się w czerwcu br. Pani Thail, którą pomyłkowo uznaliśmy za zmarłą była zgorszona, że modliliśmy się w Jej intencji w kościele podczas gdy ona jest osobą niewierzącą. Oboje państwo odmawiacie współpracy z zespołem redakcyjnym „Błyskawicy Wspomnień”. „Listów od pani Kazi nie mam bo sam do niej przyjeżdżałem. Nie zamierzam też nic pisać; nie, nie z powodu niechęci do pisania, ale ja do tego ręki nie przyłożę” - stwierdził pan Stefan podczas rozmowy telefonicznej ze mną w dniu 23.08.94r. Felix radził mi napisać na gorąco odpowiednio mocną ripostę ale postanowiłem w chwili obecnej nie robić tego. Zostawiam to innym czytelnikom i sympatykom naszego „Biuletynu”. Co Wy o tym myślicie, jakie macie wspomnienia o tych dwóch „niezapomnianych pedagogach i wychowawcach” na wspomnienie, których skóra cierpnie mi do dzisiaj. Te długie apele w świetlicy i stawianie do kąta w pozycji klęczącej podpadniętych lub nie lubianych wychowanków przez pana Zawieruchę. To był koszmar. I zawsze obowiązkowo na podbudowanie ducha na koniec hymny: „Naprzód młodzieży świata”, „Tysiące rąk, miliony rąk” i inne których już nie pamiętam a ja myślałem panie Stefanie, że coś Pan jednak zrozumiał po latach. Dziś widzę, że myliłem się bardzo. Usunąłem nawet z biuletynu tekst, w którym Felix określa Pana wychowawcą „typu ZMP”. Otrzymał Pan ode mnie nasz Biuletyn na długo przed Zjazdem i jak dotąd nie wykazuje najmniejszej ochoty do kontaktowania się z nami. Szkoda, że nie chce Pan lub nie potrafi wpłynąć na zmianę mego stosunku do swojej osoby oraz złagodzenia przykrych wspomnień kojarzących się z Panem. Surowość pani Kazi była podyktowana tylko i wyłącznie troską o nasz Dom oraz dzieci oddane jej pod opiekę, które po latach nazywała „swoimi dziećmi” (patrz listy p. Kazi do Halinki Jóźwik). Pański sadyzm porównywalny być może do metod wychowawczych stosowanych wobec młodzieży Hitlerjugend. Ileż zimna i oschłości było w Panu, człowieku dotkniętym niedowładem nogi. Za co tak nas Pan tyranizował i czemu nigdy nie zdobył się Pan na zwykły odruch serca lub litości dla biednych dzieci losu? 80 Mam wielki żal do pani Eleonory Lechowicz za to, że tolerowała wychowawców o tak sadystycznych predyspozycjach jak Stefan Zawierucha (na zdjęciu) czy też tak apodyktycznych i bezwzględnych jak pani Thail Ewa (zrywanie przez nią medalików pamięta nie jeden z nas). Domyślam się, że nie zawsze mogła przeciwstawić się tym, którzy decydowali o doborze personelu w naszym Domu. Oni najlepiej wiedzieli kto najbardziej się nadaje do pełnienia nie tylko przecież roli pedagoga w tego typu placówkach jak nasza. Może teraz odpowie mi ktoś na to, lub spróbuje zmienić mój punkt widzenia skoro bezpośrednio zainteresowani wolą milczeć. 24.08.94r Henryk Kaczmarczyk List FELIXA do pani Janiny Radziko Listopad, 1994r. Szanowana Pani ! Jesteśmy sobie znajomi z pociągu jadącego torami życia, kierownikami i opiekunami tego pociągu byliśmy wszyscy a w szczególności takie małżeństwo żeby Polska była polska. Pociąg ten wyjechał 1 września 1939r. i jedzie dotychczas torami wolnej drogi, ale te odcinki drogi, którą jechał zostały zawiane śnieżycą i zawieją dla niektórych bezpowrotnie stąd szukamy 81 jakichkolwiek świadków żeby opisali to co w tej podróży widzieli, słyszeli, doznali i zapamiętali w bezpośrednich przeżyciach lub słyszanych przez kogoś i opowiadanych. Szanowni Państwo, zbieramy wiadomości świadomości dobrej woli organizowane przy osobach, które się znały. Eleonora Ignacy Lechowiczowie posiadający pseudonimy w okresie wojny Marek i Julia, wykazujące się działaniem na ziemi skaryszewsko- radomskiej. Jeśli jazdę pociągiem nazwiemy przygodą, to w tej przygodzie wielu bierze udział, a małżeństwo jest dowodem miłości i przewadze świadomości rozsądku. Dlatego my jesteśmy pokoleniem wnuków, ale w takiej świadomości, że zbieramy okruchy życia naszych dziadów żeby je godnie uszanować całując je jak to mówił wieszcz o kruszynie chleba, zbierając te okruchy budujemy nową świadomość wywodzącą się z życia ziemi skaryszewskiej - symbolu męczeńskich przeżyć. Stąd tak cenne są nam okruchy wzajemnej prawdy, które zbieramy w jedną całość z uświadomieniem sobie, że miłość to świadomość dawania i oddawania życia a ziemia skaryszewska jest tego dowodem rzeczowym. My jesteśmy wnukami tej świadomości jaką mieli Marek i Julia dlatego zbieramy wiadomości jak się to robi a dowodem naszego wnukostwa jest zestaw myśli - „Głębia Uczuć- Nasz Dom”. Dowiedziałem się o tym, że w Skaryszewie jest szkoła to wyślijmy tą myśl do szkoły i kościoła w Skaryszewie żeby oni mieli świadomość zbierania wspomnień i nam je przysłali lub powiedzieli gdzie można je szukać jako ujęciu książkowym. Babcia Lechowicz - Julia była wyjątkową świadomością swojej działalności poprzez wszystkie stopnie wiekowe stąd ma tak wielu wnuków w różnej przestrzeni bo miała świadomość głębi uczuć i słów - „Nasz Dom”. Więc zwracając się do dzieci sądzę, że będą brały duży udział w zbieraniu wiadomości o przeżyciach Dziadków, Babć, Ojców, Mam i swoich własnych. Trzeba to opisać i połączyć w jedną całość jako książka.... O czasie, o drogo kiedy jesteś dobra kiedy pobożna, kiedy bogobojna... 82 List Czesi Hrasimowicz do pani Jadwigi Piwnickiej Gdańsk, dn. 23.11.94 Kochana Pani Jadziu ! Witam Panią bardzo serdecznie - dzień dobry ! Tak chciałam dużo wcześniej do Pani napisać, tuż po spotkaniu byłych wychowanków z Tanowa, ale tak jakoś ten czas umknął. Z Heniem Kaczmarczykiem jestem w stałym kontakcie telefonicznym. Od Niego dowiaduję się o wszystkich sprawach nas dotyczących. Dowiedziałam się, że wysłał Pani nasze sprawozdanie z pobytu w Tanowie. Ciekawa jestem co Pani sądzi na ten temat ? Pani Jadziu! Określę Pani tak w skrócie Henia K. Jest to mądry, dobry, wrażliwy mężczyzna. Jedyną jego wadą jest, że uważa się za komunistę. Ja Go rozumiem, przecież On był wychowankiem Domu Dziecka, a tam oficjalnie nikt nam dzieciom nie mówił o Bogu czy o ludziach nie związanych z komuną... Jedynie potajemnie Mama - Lechowicz niektórym dzieciom mówiła o Bogu czy o ludziach dobrych, szlachetnych bezpartyjnych. Oficjalnie wzorcami do naśladowania to byli: Marks, Engels, Lenin, Stalin, Bierut czy Rokossowski. Te portrety pamiętam do dziś jak wisiały na ścianie w naszej pięknie ukwieconej świetlicy. Henio uważa, że Jego poglądy są słuszne, ponieważ Państwo Go wychowało, dało Mu schronienie i podstawowe wykształcenie. Każdy człowiek ma prawo do swojego poglądu. Tydzień temu byłam w Sianowie koło Koszalina na pogrzebie mojej siostry Marysi (69 lat) - zmarła na zawał - nagle. Jest to bolesne jak najbliżsi odchodzą.... Sławka Janowicz z mężem 83 Propozycja Jurka Janowicza dot. celów i sposobu organizacji kolejnego spotkania „Tanowiaków”: Gdańsk, dn. 13.01.95r. Drogi Henryku ! I Uważam, że propozycje mojej Najlepszej Żony Sławomiry - Czesi, dotyczące następnego spotkania Dzieci Tanowa w pierwszą sobotę czerwca 1995r. to jest 3.06.1995r. są w całości: • • • • • • serdeczne, nie krępujące, życzliwe, zapraszające do uczestnictwa, nie zobowiązujące nikogo do niczego, pozwalające na podjęcie osobistej decyzji co do ewentualnego uczestnictwa. II A teraz ja ... ten który ... ... pragnąłby żeby spotkania Dzieci Tanowa, były jeszcze piękniejsze ... ... jeszcze bardziej ubrane w pragnienie ... ! III Uważam, że podstawowym celem Dzieci Tanowa, powinno być: 1. wzajemna Miłość Dzieci z Domu Dziecka (czyli inna jak świecka) w Tanowie. 2. pobudzenie; szacunku a za tym miłości i pomocy mieszkańców i władz Tanowa dla obecnych Dzieci Domu Dziecka w Tanowie (to częściowo zrobiłeś swoją wizytą z Państwem Rokickich i z Felkiem Masnym w Tanowie po spotkaniu Dzieci Tanowa 4.06.94r...! 3. pobudzenie szacunku a za tym miłości i też pomocy (szczególnie starszym osobom) obecnych Dzieci Domu Dziecka w Tanowie dla mieszkańców a nawet władzom Tanowa ... jeżeli w czymś będą jej potrzebowali. 84 4. wypracowania wspólnoty językowej „kombatantów i obecnych dzieci z Domu Dziecka w Tanowie (właściwie ten punkt powinien być punktem pierwszym) LIST PANI JADWIGI PIWNICKIEJ DO HENRYKA KACZMARCZYKA Radom, dnia 29 kwietnia 1994r. Szanowny Panie. Przepraszam, że piszę na maszynie ale trzymanie pióra w ręku sprawia mi pewne trudności a list zapowiada się na list „rzekę”. Nie jest to list, który napisałam pierwotnie. Po przeczytaniu „Błyskawicy Wspomnień” postanowiłam zmienić jego treść niemal całkowicie. Przekaz otrzymałam. Serdecznie dziękuję. Nie wydałam wszystkich pieniędzy, za resztę w Waszym imieniu będę zapalała znicze na grobie Wujostwa ilekroć będę na cmentarzu. Te przekazy są jednak najzupełniej zbyteczne. Czyż nie wystarcza pamięć, wspomnienie wspólnie spędzonych chwil, może westchnienie do Pana Boga ? Po przeczytaniu „Błyskawicy” wiem, jak wiele pracy włoży-liście w jej redagowanie. Oceniam w pełni ogrom tej pracy i intencje ją inspirujące. Czyż potrzebne tu są znicze? Przecież to najwspanialszy pomnik Ich pamięci, a zwłaszcza myśl zacieśnienia węzłów Rodziny Tanowskiej. Toż to realizacja Cioci marzeń. Ciocia zawsze marzyła o tym, by to małe grono wychowanków utrzymujące z Nią kontakt poszerzało się, tworzyło wspólnotę osób sobie bliskich, w stosunku do siebie życzliwych, wzajemnie sobie pomagających. Oby ta podjęta inicjatywa się rozwijała a „Błyskawica” wychodziła długo, bardzo długo. Jaka szkoda, że Wujostwo tego nie doczekali. Pozwoli Pan jednak, że tak bez „woalki” ustosunkuję się do niektórych sformułowań użytych w Pana wypowiedziach, które mija-ją się z prawdą, są wręcz przykre i krzywdzące. Tym bardziej przykre, że nieprawdziwe i wymagają sprostowania. Są też pewne, nazwijmy to, nieścisłości w życiorysie Cioci, które u osób czy-tających z uwagą mogą podważyć wiarygodność innych danych a u osób znających Wujostwa pewne zdziwienie. Oczywiście, każdy może pisać co chce i jak chce, żyjemy wreszcie w wolnym kraju, ale czy to upoważnia nas do wydawania sądów o ludziach i zdarzeniach bez zadania sobie trudu zgłębienia zagadnienia? Chyba nikt nie przyjmuje ze wzruszonym spokojem nieprawdziwych, krzywdzących o nim sądów. Po ich doznaniu ogarnia go wzburzenie, no może to nie dotyczy człowieka wolnego od błędów za jakiego, niestety, uważać się nie mogę. I choć nie pozbawiona jestem jak mówią moi Przyjaciele, głębokiego i łagodnego spokoju, wzburzenie ogarnęło również i mnie. Na str. 4-tej zarzuca mi Pan, że jakoby wbrew woli Cioci nie przesłała „archiwum Cioci” p. Sławce i świadomie wręcz w barbarzyński sposób 85 zniszczyła twórczość Cioci i Pana (zarzut ten powtarza i p. Masny). Są to zarzuty, jak i pozostałe, poważne ale chyba nie przemyślane. Istotnie Ciocia prowadziła rozległą korespondencję nie tylko z wychowankami. Bardzo lubiła pisać. Po Jej śmierci uważałam i nadal uważam, że korespondencja kierowana nie do nas jest tabu. Tak mnie wychowano, tego zresztą wymagają najprostsze reguły wychowania. Korespondencja kierowana do Cioci, do Wujostwa była ich osobistą własnością - tajemnicą Ich i osób do nich piszących. Być może zawierała wynurzenia, uczucia czy wieści intymne i tylko do nich kierowane i nikt poza Nimi nie miał prawa ich czytać. Czy Pan życzyłby sobie np. bym ja czy ktoś inny czytał Pana listy adresowane do kogoś innego? Ciocia nigdy, powtarzam nigdy, mimo że darzyła mnie całko-witym zaufaniem, byłam Jej powiernicą, co sobie bardzo ceniłam, ani przedtem gdy była przecież kilka razy poważnie chora ani w ostatnim okresie życia, nie upoważniła mnie do przekazywania komukolwiek swej korespondencji, zdjęć czy jakichkolwiek rzeczy. Gdybym wtedy przed 3-ma laty, tak przez 3 lata milczał Pan i milczeli inni, ktoś wspomniał w jakim celu mogą być one użyte, może zmieniłabym zdanie. Z pewnością zwróciłabym ją adresatom o ile oczywiście wyraziliby takie życzenie. Treści listów do p. Sławki nie znałam. O takim życzeniu Cioci nie pisała mi też p. Sławka nawet wtedy, gdy wspomniałam o tym w liście do Niej po śmierci Cioci. Pani Sławka, jak mi to teraz wyjaśniła, nie chciała być uważana za „pazerną”. Kochana p. Sławka, jakże mogłaby mi przyjść do głowy taka myśl. Była Ulubienicą Wujostwa, Ich ukochaną Córeczką. Znając Ją i Jej Małżonka początkowo z opowiadań, a później osobiście, postanowiłam właśnie Im, tym wspaniałym Ludziom, przekazać pamiątkę, która była najcenniejszą materialną rzeczą, jaką Ciocia pozostawiła a za życia bardzo „pieleściła”. Złotą zaś obrączkę przekazałam na rzecz Funduszu Daru Narodowego z zaznaczeniem, że to jest dar Cioci. Dlatego nie mogłam spełnić życzenia p. Marysi. Obiecano za to żelazną obrączkę, której niestety nie otrzymałam i już prawdopodobnie nie otrzymam, a którą również zamierzałam pp. Janowiczom przekazać. Uważam, że Ciocia byłaby z tego zadowolona. Tyle rozmawiałyśmy o darach serca naszych Rodziców w 1920 i 1939r. a także i o naszym obowiązku w chwili odradzającej się Ojczyzny. Pani Marysia, która tak wiele mi pomogła swoją obecnością w tych ciężkich chwilach, chyba widziała i odczuła, że wszystko co było, co miało dla Niej, czy kogokolwiek jakąś wartość - było do dyspozycji. Cieszyłam się bardzo, że te rzeczy, które miały dla Wujostwa kiedyś jakieś znaczenie, nie trafią do obcych. Dla siebie zachowałam kapliczkę wyrzeźbioną przez osobę Cioci bliską i różaniec. Nie mogłabym nic więcej dla siebie zachować choćby dlatego, że przecież w krótkich okresach czasu likwidowałam mieszkanie Rodziców i Teściowej. 86 Dziwi mnie tylko, dlaczego Ciocia, która o „archiwum” wspomniała w liście do p. Sławki, nigdy mi o tym nie mówiła. A może Kochana p. Sławka, przez delikatność, nie chcąc być uważana za „zachłanną” nie odpowiedziała Cioci na Jej propozycję. Nie wiem. To samo dotyczy, proszę Pana, zdjęć ludzi mi zupełnie nieznanych, niekoniecznie wychowanków. Nie wiem, czy życzyliby sobie by ich podobizny bardziej lub mniej udane, dedykowane Wujostwu, wędrowały. Pan piszący wiersze, a więc Osoba z pewnością wrażliwa, potępia uczynki ludzi również wrażliwych i akceptuje prostactwo? Pozostawiłam zdjęcia maluchów zdaje się z Tanowa, choć nie wiem czy tylko. Dlaczego? - nie wiem. Prawdopodobnie dlatego, że przedstawiały takie niezaradne istoty i były w jednej kopercie. Gdyby nie list p. Sławki, w najbliższym czasie podzieliłyby i one los innych zdjęć. Czy uważa Pan, że te zdjęcia osób mi nieznanych powinnam włączyć do rodzinnego albumu? Po rozmowie z p. Sławką i Jej listach, przesłałam Jej paczkę z tym co pozostało. Pani Sławka prawdopodobnie przesłała je już na adres Pana czy p. Feliksa. Pan dziwi się, że tego tak mało. A czego się Pan spodziewał? Pisze Pan, że „jej” tzn. mnie, potrzeba było aż 3 lat by w tak barbarzyński sposób zniszczyć „archiwum Cioci” - bo tak ogromne było to archiwum. Pan chyba żartuje. Nie potrzeba było „jej” aż 3 lat. Całe archiwum Cioci, niewielkie tekturowe pudełko, zawierające listy kierowane do Wujostwa, pocztówki, zdjęcia, jakieś rachunki, protokół zdawczo-odbiorczy z Tanowa, mnóstwo wycinków z gazet dotyczących najróżniejszych dziedzin życia - od Papieża, kościoła, „Solidarności”, przemian zachodzących w kraju, odkłamywania historii, aż po przepisy kulinarne i sterty gazet (te leżały osobno). Wszystko to spłonęłoby w ciągu kilku minut. Był też albumik ze zdjęciami tragicznie zmarłych dzieci Wujostwa. Nie przekazałabym go nikomu. Była to strzeżona Cioci tajemnica. Jej prywatność skrzętnie chowana. O tej tragedii w obecności Cioci nigdy się nie mówiło. Życiorys Cioci przez Nią pisany, jak też „Wspomnienia”, które Ciocia napisała biorąc udział w jakimś konkursie (za co otrzymała pierwszą) zachowałam i przesłałam p. Sławce. Gwoli prawdzie nadmieniam, że likwidację „archiwum” rozpoczęłyśmy z p. Marysią, w czasie jej bytności w Radomiu. Wycinki z gazet oraz gazety zabrała Cioci sąsiadka na makulaturę. Zdjęcia spaliłam chyba rok temu. Spaliłam, bo uważałam, że tak należy postąpić. Dyskusja na ten temat jest trudna, raczej chyba niemożliwa bowiem inaczej patrzymy na zakres ingerencji w życie intymne człowieka, na prawo jego prywatności, na to co jest progiem do tej prywatności, którego nam przekroczyć nie wolno. Skoro już jesteśmy przy temacie. Czy Pan, który musiał chyba wiedzieć o wielkości tego „archiwum” skoro Pan o tym pisze i który tak krytycznie ocenia moje postępowanie, w ciągu tych minionych 3 lat wykazał choćby jeden gest, najmniejszy, by „ją” od tego barbarzyństwa powstrzymać ? Po 3-ech latach od śmierci Cioci telefonuje Pan do mnie z życzeniem przekazania „archiwum” a zwłaszcza Pana wierszy. Czy Pan przesłałby zdjęcia, 87 korespondencję, pamiątki po bliskich (nawet je mając), osobie nieznanej, ot tak po prostu, na króciutką rozmowę telefoniczną ? Pomijam już oczywiście sprawy grzecznościowe. Dziwi się Pan, że tak niewiele pozostało, że nie ma Pana wierszy. Nie znam Pana twórczości, przykro mi tym bardziej, że jak Pan pisze, Ciocia była zafascynowana Pana poezją. No, zbyt skromne to nie jest. Jeżeli Ciocia, mimo obietnicy, tych wierszy Panu nie przesłała, być może zaginęły, a nie ja je spaliłam. Przecież Cioci mogły one zaginąć. Nie musiała także przechowywać całej korespondencji nawet i tej najserdeczniejszej. Rozumie Pan to doskonale, bo jak sam pisze nieco dalej, listy Cioci, osoby dla Pana drogiej, gdzieś się Panu zapodziały. No właśnie. A może chodzi o te wiersze, które przez pomyłkę przesłałam w paczce p. Sławce, myląc je z wierszami Jej Małżonka. Jeżeli tak, bardzo przepraszam winny były one trafić do Pana rąk. Taki był mój zamiar. Mam nadzieję, że jeżeli popełniłam omyłkę, Pani Sławka naprawiła mój błąd. Pisze Pan, że nie chciał martwić Cioci swoją osobą i dlatego nie pisał a okres lat 80-tych był dla Pana trudny. Był on trudny nie tylko dla Pana. Dla Wujostwa też był trudny. Głęboko przeżywali stan wojenny, internowanie znajomych. Byli bardzo zaangażowani w „Solidarności”. Ciocia jednak wie-działa o Pana działalności i rozterkach. Skąd nie wiem. W każdym razie o tym mówiła. Nie wiem czy to chodziło o Pana. Jeżeli był Pan, jak mówili Wujostwo, wysoko postawionym działaczem partyjnym czy związkowym, zdaje się jednak - związkowym - to chodziło o Pana, imię się zgadza. Działalności tej Wujostwo nie podzielali, byliście przeciwnych stronach, lecz Wujostwo jak przystało na ludzi tolerancyjnych, uważali, że jest to działalność głęboko wypływająca z głębokiej wiary w słuszność swoich poczynań odpowiedzialności człowieka dorosłego za te poczynania. niejako po kulturalnych, przemyślana, i świadoma Ciocia martwiła się o Pana. Nie pamiętam dokładnie treści całej rozmowy ale zapamiętałam, że Ciocia całkowicie była przekonana, że motorem Pana działalności jest głęboka wiara, że tą a nie inną drogą może Pan służyć ludziom. Szkoda, mówiła, że tą drogą świata nie zmieni, nie poznał widocznie całej prawdy. Gdy ją pozna będzie cierpiał, jest wrażliwy, a ja tak niewiele mogę mu pomóc. Czy nie są to słowa troskliwej Matki - Matki, która nie tylko chce inicjować życie ale przede wszystkim bez przerwy jest zatroskana o rozwój tego życia ? Jak szkoda, że Pan do Niej nie pisał. Milczenie podpowiada co najgorsze. A Ciocia chciała tak wiele Panu przekazać. I to, że są sprawy które wagą swoją i wymiarem przerastają codzienność i że wiara w ich słuszność jest czymś ważniejszym niż zwyczajne codzienne sprawy chleba, kariery czy władzy. 88 I to, że każda idea będąca źródłem energii dostarczającej motywów angażowania się człowieka w dobre sprawy, niezależnie od jakichkolwiek okoliczności w jakich się realizuje zasługuje na szacunek. I to, że gdy będzie Panu ciężko, a bywa tak w życiu, dobrze jest wtedy udać się do kogoś bliskiego, podzielić się troskami. Cioci serce było dla Pana otwarte. Ciocia z pewnością przypuszczała, że mimo Pana milczenia, posiada w Pana myślach swój kącik. Cóż, kiedy sama świadomość nie starcza. Pragnie się usłyszeć, choćby przeczytać parę słów do siebie skierowanych. Rozumiała też, że nagłość następujących po sobie zdarzeń, wrażeń, nie sprzyja skupieniu, którego w jakiejś tam mierze wymaga każda korespondencja. Ale przecież do tak oddanych sobie ludzi, jakimi byli Wujostwo, można było pisać w każdym nastroju. Pisali ci, pisali tamci, a Pan milczał. Pisze Pan, że próba nawiązania kontaktu telefonicznego się nie powiodła. Dlaczego? Do Wujostwa dzwoniono z wielu miast, z Norwegii, NRF i to bez trudności. Jakże łatwo Pan siebie rozgrzesza i jakże również łatwo i to bez znajomości rzeczy oskarża innych. Mam jednak nadzieję, że w samotności, w nocnych ze sobą rozmowach, jest Pan dla siebie mniej wyrozumiały i przyznaje, że nie zrobił Pan dla Wujostwa wszystkiego, co mógł zrobić za Ich życia. Nie jest też prawdą, że po śmierci Wuja, Ciocia została zupełnie sama, opuszczona, utrzymująca kontakt z „jakąś młodą kobietą daleką krewną i która z nieznanych przyczyn przestała się Nią opiekować”. Skąd te wiadomości? Czy czasem drogą dedukcji wysnuł Pan takie wnioski, że skoro Ciocia o tym nie pisała, to i opieki nie było. Jakże można zabierać głos w sprawie, której się nie zna, którą się nie interesowało? Tą „jakąś krewną nie opiekującą się Ciocią” jest niżej podpisana. Mająca imię i nazwisko, pozycję zawodową, społeczną, towarzyską. Przez Wujostwa jak i całą rodzinę nazywana Wisią. Co Pan rozumie przez słowo „opieka” ? Jeżeli oznacza to czuwanie nad bezpieczeństwem drugiego człowieka, troska o jego codzienne sprawy, by nie stała mu się krzywda, staranie się by jego życie było znośniejsze, przyczynianie się do tego by mógł się uśmiechać, bycie mu pomocnym w każdej chwili i na każde zawołanie, to z całą odpowiedzialnością sprawowałam tę opiekę nad Ciocią, mimo wielu własnych kłopotów i zajęć zawodowych i społecznych. Tu wyjaśnienie - nie jestem młodą kobietą. Jestem człowiekiem odpowiedzialnym. Nie sprzątałam i nie prałam, choć w ostatnim okresie życia Cioci różnie bywało. Nie robiłam codziennych zakupów. Nie zachodziła taka potrzeba. Robiły to panie z Op. Społ., które początkowo przychodziły na dwie godziny co 2 dni, a potem co dzień. W ostatnim okresie, kiedy Ciocia była bezwładna (przed szpitalem w Lipsku), starałam się o dodatkowe 4 godziny za dodatkową opłatą. Pomagała nam bardzo, bezinteresownie, p. Hamelowa - Cioci sąsiadka. 89 Z opiekunek Ciocia lubiła p. Wiesię, b. miłą panią, która może nie za bardzo dbała o porządek ale umiała słuchać, znosiła Cioci jak mówiłyśmy „wiadomości dobre lub złe, zawsze nieprawdziwe” i poświęcała Cioci nieraz więcej czasu niż była obowiązana. Ciocia też lubiła p. Stasię, która, jak mówiła Ciocia, miała złote ręce i była jedną z następczyń p. Wiesi. Zresztą panie te stale się zmieniały. Ciocia, może za jednym wyjątkiem, lubiła je wszystkie. Ja robiłam również zakupy ale, jak Ciocia mówiła, te delikatesowe. Byłam do specjalnych poruczeń. Jak się Panu zdaje, kto załatwiał wszystkie ważniejsze sprawy, sprawy „niemiłe”, kto opłacał składki, kto był powiernikiem Cioci, kto miał klucze od Jej mieszkania, kto stawiał się na każde wezwanie, kto stale odwiedzał Ciocię, kto obowiązkowo dzwonił co wieczór do Cioci, zdając relację jak minął dzień i to niezależnie od tego, czy byłam tego dnia u Cioci, czy nie - był to mój, jak mówiła Ciocia, urzędowy obowiązek. Kto wreszcie był z Nimi do ostatka, kto Ich pochował? A jeżeli nie ja, to czemu we wszystkich sprawach dotyczących Cioci zwracano się do mnie, nie wykluczając Pana ? Ciocia nigdy nie była sama, jak Pan pisze. Miała rodzinę, z którą utrzymywała kontakt i do niej jeździła. Miała przyjaciółkę w Kozienicach, niestety też zmarłą, z którą utrzymywała ścisły kontakt. Ciocia lubiła podróżować. Proszę przyjąć do wiadomości, że oprócz małego kręgu wychowanków, z którymi utrzymywała kontakt, posiadała kilka oddanych serc tu na miejscu. Miała znajomych bliskich i dalszych, z którymi utrzymywała stosunki towarzyskie niemal do końca. Oczywiście, krąg Jej Przyjaciół się kurczył w miarę upływu lat. Jednak pozostali jeszcze, wprawdzie już nie tak liczni, z Nią do końca. Byli, przychodzili, pomagali. Jeżeli człowiek jest przedmiotem troski choćby jednego człowieka, nie jest już sam, proszę Pana. Do tych zacnych ludzi zaliczyć należy: • Hamelową, Cioci sąsiadkę, która rzecz można była z Ciocią stale, • jej córkę, mieszkającą obecnie w Norwegii, której przywiązanie do Wujostwa było wprost rozczulające, • Lidzię Trybułę, która pracując w Wydziale Zdrowia, wykorzystywała swoje znajomości by pobyt Wuja a potem Cioci w szpitalu był znośniejszy, która mimo swoich rodzinnych kłopotów starała się być częstym gościem i służyć swoją pomocą. Wiele Jej zawdzięczamy. • Jej mama, w której domu Ciocia miała punkt kontaktowy w czasie okupacji, • Ala Jakubowska mieszkająca jakiś czas u Cioci z polecenia księdza, która wprawdzie rzadko bywała w domu ale była b. serdeczna a po wyprowadzeniu się wraz z mamą odwiedzały Ciocię nawet w szpitalu, 90 • Jadwiga Kiepiela z kościoła, która z Ciocią chodziła do kościoła, poświęcała Jej swój czas. • młody ksiądz spowiednik Cioci, który odwiedzał Wujostwa, potem Ciocię w domu i w szpitalu. Ciocia bardzo go ceniła. Ciocia była Osobą b. pobożną i żyła życiem swej parafii. Wszyscy ci ludzie, mimo kłopotów, zajęć, przychodzili nie z obowiązku lecz z serdeczności. Bo różne bywają powiązania ludzi z ludźmi. Te np. kształtujące się na zasadzie - ja tobie, ty mnie - i te są raczej powiązaniami pozornymi ale są i takie za-sadzające się na bezinteresownym poświęceniu się dla drugiego bez pięknych słów. Ciocia też o nich nie pisała. Pan winien, o ile jak Pan pisze, tak bardzo cenił Ciocię, pokłonić się tym ludziom z pokorą, a nie przekreślać ich poświęcenia i uważać go z niebyłe. Ja też byłam stale z Wujostwem. A po śmierci Wuja i śmierci mojej Mamy, kontakt z ciocią się zacieśnił. Poświęcałam swój czas nie z wdzięczności czy obowiązku lecz z potrzeby serca. Bardzo Ich oboje lubiłam. Starałam się przynosić radość i uśmiech, robiłam wszystko, żeby byli szczęśliwi. Czy mi się to udało ? Chyba tak, bo obdarzali mnie życzliwością, zaufaniem, przyjaźnią. Zdaje się mnie lubili. Odczuwałam to na każdym kro-ku. Wiem także o tym z listów pisanych przez Cioci przyjaciółkę. Traktowaliśmy się tak po prostu zwyczajnie, rodzinnie. Mimo, że nie znaliśmy się długo, rozumieliśmy się tak, jak znali-byśmy się od zawsze. Trudno to odtworzyć, zresztą i po co? Dobro czynione drugiemu człowiekowi przez osoby obce budzą podziw i wdzięczność. Wyrzeczenia członków rodziny są tak oczywiste. Kto dostrzega, kto jest wdzięczny np. ojcu za jego poświęcenie dla rodziny ? A które w każdym innym wypadku, gdyby do-tyczyło ludzi obcych byłoby wysoko cenione. A że robi się to dla najbliższych jest czymś zwyczajnym, niepodważalnym. Prawie tak jak z powietrzem. Nie dostrzegamy jego wartości a przecież życie byłoby bez niego niemożliwe. Pomijając szczegóły. Człowiek starszy, pozornie żwawy, dobrze słyszący i pamiętający nie lubi żadnych zmian trybu życia ani zmian otoczenia a więc zaadoptować się nie potrafi. Po śmierci Wuja życie Cioci uległo zmianie. Straciła oparcie. Wujek był wszystkim. Załatwiał, wspierał. Ciocia była początkowo zupełnie bezradna. Traciła wzrok z każdym dniem, choć się do tego początkowo nie przyznawała. Pod koniec życia właściwie nie widziała. Jak mogła sobie dać radę bez pomocy bliskich, bez człowieka, którego darzyłyby całkowitym zaufaniem ? Nie mogę tu oczywiście pominąć pomocy pp. Janowiczów i pp. Masny, z którymi Wujostwo byli związani serdecznymi węzła-mi, którzy przysyłali Cioci leki, których w Radomiu nie mogła dostać i nie tylko, którzy Ich u siebie gościli. Troska pp. Janowiczów o Ciocię była rozczulająca. Właściwie byli z Ciocią stale, choć tak daleko. Brak słów by wyrazić im wdzięczność. Są to ludzie wyjątkowi. Ich kultura osobista, wielki takt, wyczucie sytuacji, skromność, patriotyzm (słowa wiersza p. Janowicza pamiętam do dziś choć 91 mi raz go przeczytano), serce, budzą podziw i wielki szacunek. Każdy list od nich był dla Cioci wielką radością. Czuła się szczęśliwa. Byli ulubieńcami Wujostwa, Wujostwo byli im oddani całym sercem. No jakże zresztą nie kochać takich ludzi ? Ciocia nie była, jak to wynikało z Pana wypowiedzi, pozostawioną staruszką, opuszczoną, umierającą gdzieś tam samotnie. O Cioci nie można powiedzieć „staruszka”. To słowo po prostu do Niej nie pasowało. Ciocia przyciągała do siebie różnych ludzi. Do końca była duchem i sercem, mimo kalectwa, młoda. Była aktywna w miarę swoich możliwości, stale była czymś zajęta. Nie chciała być „staruszką”. Pracowała nad tym by nią nie być. I to się Jej udało, nigdy nią nie była. Wzruszający był ten wysiłek walki z czasem. Ciocia lubiła być wśród ludzi, słuchać ich rozmów o życiu, bo jawi się ono wtedy w jakiejś prawdziwej tak bardzo zróżnicowanej treści. Żałowała tylko, że już nie mogła przyglądać się ludzkim twarzom, odczytywać zaszyfrowane w nich myśli. Określenie „staruszka” sprawiłoby Jej przykrość. Niemal do końca życia Cioci, tj. do nieszczęśliwego upadku, dom Cioci był gwarny, gościnny. Przychodzili ludzie mniej lub więcej bliscy lub wcale nie bliscy. Czasem wydawało się, że może było to dla Cioci męczące. Ciocia nigdy nie była sama. Pytanie, czy nie czuła się samotna. A to już zupełnie co innego. Starsi ludzie często czują się samotni nawet jak są kochani, zwłaszcza gdy jest się człowiekiem wrażliwym i posiada złożoną osobowość. Na str. 49 oskarża mnie Pan, że: nie dopatrzyłam spraw związanych z pogrzebem, bo nie powiadomiłam ZBOWiD-u, który nadałby Pana zdaniem, pogrzebowi odpowiednią oprawę. nie powiadomiłam o pogrzebie ani o kilkumiesięcznym pobycie Cioci w szpitalu. I znów używając słów najdelikatniejszych - przekłamanie. Jak można pisać coś takiego. Rozumiem, że każdy może mieć własną wizję wydarzeń - oby tylko ona znajdowała uzasadnienie w faktach. ZBOWid-u nie powiadomiłam, bo Ciocia się z niego wypisała. Po prostu nie chciała dłużej do niego należeć. Uważała, proszę Pana, że trudno dalej przebywać w organizacji (a taką była do weryfikacji), gdzie obok patriotów są ludzie, którzy działali na szkodę naszego państwa, skazywali na śmierć swych braci. Wyraziła chęć należenia do nowopowstającego Związku AK-owców, który wtedy u nas nie miał jeszcze siedziby, był w fazie organizacji. Należało uzupełnić dokumenty - Niestety Ciocia już członkostwa nie doczekała. Ciocia nigdy nie leżała w szpitalu przez kilka miesięcy. Fantazja, czy znów to nieprecyzyjne źródło informacji. Była kilka razy w szpitalu w odstępach czasu. (Właściwie od kiedy poznałam Wujostwa - 2 razy, nie licząc operacji oczu. A to zupełnie co innego). Ostatni raz, po złamaniu stawu biodrowego przebywała w szpitalu radomskim 21 dni. Wypisała się ze szpitala na własną prośbę, wbrew zaleceniom lekarza, który przestrzegał przed ewentualnymi skutkami tej pochopnej decyzji. 92 Ciocia w szpitalu radomskim nie czuła się dobrze. Nic dziwnego, nie panowały tam stosunki idylliczne, zwłaszcza dla człowieka leżącego w gipsie i niewidzącego. Czy sądzi Pan, gdyby Ciocia nie była pewna mojej troski i sobie oddanych ludzi odważyłaby się wypisać ze szpitala ? Po przewiezieniu Cioci do domu - była przykuta do łóżka, była bezwładna. Nastąpił zator w nodze. Strasznie cierpiała. Została przewieziona do szpitala w Lipsku bowiem w Radomiu nie było miejsca. Tam panowały inne stosunki, miała opiekę, z której była zadowolona. Przez kilka dni czuła się znośnie. Nawet się śmiała, robiła plany. Była odrobina nadziei. Niestety zator się nie cofnął, nastąpiło pogorszenie, nie pomogły lekarstwa. Lekarz stwierdził, że iskierką nadziei może być amputacja, że trzeba ryzykować mimo słabego serca. Trudna to była decyzja, trudna rozmowa. Nie wie-działam jak Jej o tym powiedzieć. Zobaczyłam Jej zalęknione oczy, przerażenie. Zdecydowałyśmy jednak. Co Ciocia czuła, jak musiała być samotna w swoich rozmyślaniach, gdy została sama. Golgota Cioci. Po operacji, choć osłabiona, Ciocia przez 3 dni czuła się znośnie, była przytomna, rozmawiała, nawet coś piła. Niestety nastąpiło pogorszenie, Ciocia zmarła nie odzyskawszy przytomności. O chorobie Cioci wiedziała choćby p. Masny. Przecież p. Agnieszka odwiedziła Ciocię w szpitalu w Lipsku. Dlaczego, znając Pana adres pp. Masny nie powiadomili Pana ? Załóżmy, że znając Pana adres zawiadomiłabym Pana. Czy skłoniłoby to Pana do napisania okazjonalnego listu? Sądząc z częstotliwości korespondencji, mam pewne wątpliwości. Spójrzmy prawdzie w oczy. Przecież po śmierci Wuja nie zainteresował się Pan losem „opuszczonej staruszki”. Zresztą dlaczego miałby Pan to robić. Tylko dziwna jest pretensja. O chorobie Cioci wiedziała p. Sławka, siostrzenica Cioci, Jej znajomi. Nie zawiadomiłam na wyraźne życzenie Cioci Jej siostry, z uwagi na jej wiek i chorobę. O śmierci Cioci zawiadomiłam tych wychowanków, których znałam adresy i znałam ich z pogrzebu Wuja. O pogrzebie Wuja Ciocia osobiście zawiadamiała. Pana wtedy wśród nas nie było. Gdybym znała Pana adres zawiadomiłabym i Pana. Wierzę, że mimo nawału pracy przyjechałby Pan tym razem. Powiadomiłam rodzinę Cioci - Jej siostrę rodzoną więc i siostrzeńców, siostrzenicę (córkę drugiej już nie żyjącej siostry Cioci), kuzynkę, którą Wujostwo poznali w tym samym czasie co i mnie, pp. Masny (o ile pamiętam rozmawiałyśmy z p. Masny telefonicznie i nawet uzgodniłyśmy, gdzie zostawię klucze od mieszkania Cioci). Pan stwierdza, że uczyniła to p. Ala. Być może, że i ona to uczyniła. Nie wiem. Powiadomiłam znajomych Cioci, których spotykałam u Wujostwa i znałam ich adresy. Wysłałam telegram do p. Sławki i do pp. Alpińskich nawet nie znając imienia. Ten ostatni wrócił z adnotacją „adresat nieznany”. Widocznie adres nie był właściwy. Taki znalazłam. 93 Pani Masny wzięła udział w pogrzebie. Od p. Sławki otrzymałam jak zwykle serdeczny, wzruszający list i pieniądze na wieniec. Dlaczego w takim a nie w innym terminie? Takie były warunki i możliwości. Trudności były duże. W tym czasie w Radomiu był strajk pracowników komunalnych, co wymuszało takie a nie inne załatwienie sprawy i w takim a nie innym terminie. W dodatku piekielny upał, no i Lipsko odległe od Radomia o kilkadziesiąt kilometrów. Pogrzeb był rzeczywiście cichy tak, jak i ostatnie dni życia Cioci. Pochowana jest w grobie rodzinnym, który odnowiłam. Nie na wiele się to zdało, bo grób jest z piaskowca. Nic nie zmieniłam, grób pozostał taki, jak go Ciocia zbudowała. Kazałam tylko wyryć napis o treści ułożonej przez Ciocię. Ciocia zmarła - 4.05.1990 r. - Wujek - 19.05.1984 r. Na str. 48 pisze Pan, że „Wujek był oficerem WP, co nadało uroczystości ślubu Wujostwa dodatkowego rozgłosu. Stąd ślub odbył się z wielką pompą, jak na ówczesne warunki”. Każdy, kto choć trochę się zastanowi stwierdzi, że 17.10.1920 r. Wujek mając lat 21, nie mógł być oficerem. Jak wielu młodych ludzi, nawet dzieci, wstąpił na ochotnika do Wojska Polskiego by walczyć z nawałą bolszewicką o niepodległość Ojczyzny. Mógł być w najlepszym razie st. żołnierzem lub kapralem. A że ślub był huczny, to już zasługa kolegów i fason kawalerzystów. Ta „pompa” byłaby i na teraźniejsze czasy wielką. Wujek za działalność w partyzantce, za odwagę, został mianowany podporucznikiem i udekorowany orderami, a po wojnie mianowany kapitanem. Ciocia nigdy nie była „wywiadowczynią" werbunku i akcji dywersyjnej w okręgu skaryszewsko-radomskim”. Nie było takiego okręgu. Był Okręg Radomsko-Kielecki ZWZ AK. Skaryszew był podobwodem, jednym z wielu. Ciocia była szefem XI Referatu Wojskowej Służby Kobiet, który zajmował się 94 służbą sanitarną, gospodarczą, łącznością, służbą informacyjno-propagandową i wywiadowczą. Za swą pracę została podporucznikiem i odznaczona orderami. Zaś KEDYW - Kierownictwo Dywersji, zajmowało się walką bieżącą tj. partyzantką leśną, akcją dywersyjną. W jej skład wchodziły też patrole likwidujące szczególnie bezlitosnych oprawców. Szefem VIII Referatu KEDYW był właśnie Wujek. Pisze Pan, że Ciocia po ukończeniu gimnazjum i seminarium wyszła za mąż. I znów nie tak. Ciocia wychodząc za mąż miała zaledwie 19 lat. Nie mogła w żadnym wypadku w tym samym czasie ukończyć 2 szkół. Było to fizycznie niemożliwe, nie mówiąc o sprawach finansowych. Wiem, że Ciocia chodziła do gimnazjum. Do której klasy - nie wiem. Przeniosła się do seminarium. Czy go ukończyła, dokładnie nie wiem. Wiem, że jeszcze po wojnie uzupełniała wykształcenie. Nie należy ubarwiać życiorysów Wujostwa. Są one dostatecznie barwne i mogłyby obdzielić kilka życiorysów. Na str. 45 pisze Pan, że Ciocia pisała piękną polszczyzną mimo, że chodziła do przedwojennej szkoły. Chyba to lapsus. Ciocia właśnie dlatego posługiwała się poprawną polszczyzną bo chodziła do szkoły przedwojennej. Po wojnie, w naszych PRL-owskich czasach nie zwracało się uwagi na poprawność ojczystego języka, nie mówiąc już o ortografii. Coś na ten temat wiem bowiem niezależnie od pracy zawodowej byłam dodatkowo wykładowcą w szkole średniej. Nazwisko panieńskie Cioci brzmi Ciepielska a nie Ciepielowska. Ciocia była członkiem PZPR. Zapisała się właśnie dlatego, że jak sądziła, pomoże Jej to swobodnie pracować w Tanowie i nie rozdzieli od wychowanków. Pisze Pan, że Ciocia była samoukiem w wielu dziedzinach wiedzy i umiejętności praktycznych. Czy należy rozumieć, że interesowała się wieloma dziedzinami życia? Tak. Ciocia była osobą inteligentną o szerokich horyzontach myślowych, wyposażona w dużą wyobraźnię. Była żądna wiedzy, ciekawa świata. Interesowała się szczególnie literaturą i poezją ale też historią i polityką. Lubiła Poświatowską, Norwida, Leśmiana, Miłosza (tomik jego poezji otrzymałam od Wujostwa w prezencie) ale często wracała do Kochanowskiego, Konopnickiej, lubiła nawet wierszyki Bełży, poety Jej młodości, znała je nawet na pamięć. Uważała, że poezja oczyszcza umysł, jest większa niż radość. Gdy widziała czytała dużo. Potem musiałam Jej opowiadać co czytam i co o danej książce czy wierszu myślę. Miała pewne „ciągoty” do krawiectwa. Właśnie to pozwoliło Jej utworzyć w miarę bezpieczny punkt kontaktowy w czasie okupacji. Nawet i ja mam Cioci pracę. Opowiadała mi o tych ubrankach i strojach w Tanowie. Miała jednak pewien lęk, czy nie popsuje materiału. Ciocia stale coś przerabiała. Lubiła sztukę ludową. Jednak nawet serwetka czy kilimek z cepelii nie oparły się przeróbce. jednak nawet serwetka 95 czy kilimek z cepelii nie oparły się przeróbce. Z serwetki Ciocia robiła poduszkę, z kilimka serwetkę lub poduszkę. To samo dotyczyło bluzek, sweterków, spódniczek. Jak nie miały obciętych rękawów, to na pewno miały przerobiony lub obszyty kołnierz, doszytą kieszeń. Przeróbce nie oparł się nawet zegarek i maszyna do szycia. Pamięć ludzka jest zawodna. Opis mieszkania Wujostwa podany przez Pana nie jest zgodny z rzeczywistością. U sceptyka mogłaby nasunąć się wątpliwość, czy odwiedził Pan Ciocię w Jej własnym mieszkaniu. Był i przedpokój i nie ciemny lecz bardzo widny pokój - cała południowo-zachodnia ściana przeszklona (2 weneckie okna i balkon). Słońca aż nadto i dlatego ofiarowałam Wujostwu szafirowo-żółte zasłony, bo w lecie nadmiar słońca był dla Cioci dotkliwy. Pokój o powierzchni nie 10 m2 a 21 m2. Regałów nie było. A całe „archiwum”, pudełko tekturowe, znajdowało się pod stolikiem koło tapczanu. Tak, sprzęty były nie luksusowe, bo Wujostwo nie byli ludźmi zamożnymi i tyle razy rozpoczynali życie od nowa ale zapewniały w miarę wygodne życie. Foteliki, nawiasem mówiąc, b. wygodne, były zrobione wg pomysłu Cioci. Wujostwo mieli choć mały domek ale najgościnniej otwarty i zawsze spragniony słońca (nie tego wpadającego przez okno) i mający trochę tego słońca dla innych. Ulubionym miejscem Cioci był fotel. Ciocia na nim siadała, opierała nogi na poduszce położonej na ziemi i rozpoczynałyśmy długie „Polek rozmowy”. Dyskutowałyśmy o wszystkim i o życiu, szczęściu, miłości, przemijaniu, rodzinie, sprawach codziennych, zmianach zachodzących w naszym kraju. Słuchałam wspomnień tanowskich. I choć nie znałam nazwisk, nawet i imion, wiedziałam o wychowankach Cioci i ich losach wiele. Cieszyłam się, że wartości których Ciocia przestrzegała, były moimi wartościami, które wyniosłam z domu rodzinnego, które od dziecka wpajali mi moi Rodzice. Pasją Cioci było stałe przestawianie mebli. Nie pomagały tłumaczenia by tego nie robiła, gdy jest sama w domu. Przestawiała często. Wiedziała, że postępuje nierozsądnie. Uśmiechała się wtedy z zakłopotaniem jak dziecko złapane na gorącym uczynku, spuszczała oczy jakby oczekując nagany, całowała mnie i - znowu przestawiała. Przyznam się, że nie odważyłabym się na kategoryczne stwierdzenie, że jedyną miłością całego życia Cioci był legionista pan J.C. jest to zbyt śmiałe i ryzykowne stwierdzenie. Znałam Wujostwa w ostatnim okresie Ich życia. Byłam z nimi na co dzień, nie od święta. Obserwowałam Ich. Nie mieli powodu przede mną coś ukrywać czy udawać. Istotnie p. Janek był pierwszą, młodzieńczą, gorącą miłością, miłością niespełnioną Cioci. Miłością marzeniem, miłością tragiczną, bo przerwaną u 96 zarania. Z pewnością Ciocia do niej niejednokrotnie w chwilach rozczarowania, załamania, wracała. Wracała tak, jak się wraca do niespełnionych marzeń młodości. Wyszła za mąż być może za człowieka niekochanego, obcego. Ale moment zawarcia małżeństwa, założenia rodziny, nigdy niczego nie kończy ale zawsze wszystko rozpoczyna - to jest początek, szansa. Ciocia wtedy była podobna, o ile to sobie potrafimy wyobrazić do człowieka, który po rozbiciu się okrętu dopłynąwszy resztką sił do widniejącej z dala wysepki stwierdził, że to jest grząska ławica pływających wodorostów. Cóż poradzi nawet dobry pływak, gdy zakreślona meta jest od niego niepostrzeżenie oddalona? Opada z sił, coraz bardziej, bardziej, i albo szczęśliwym zbiegiem okoliczności osiąga jakiś przedmiot trwały, zdolny go unieść albo po prostu tonie. W tej nieokreślonej wędrówce życia Ciocia nie utonęła. Właśnie Wujek był tym, który Ciocię zdolny był unieść. Nie mieli wielu podobnych cech. W życiu jednak mogą iść obok siebie dwa kontrasty. Wujek - energiczny, realnie patrzący na świat, był Cioci ostoją, powiernikiem i Przyjacielem. Ciocia była Mu szczerze od-dana, troskliwa. Szczególnie widoczne to było w chorobie Wuja. Rozumieli się doskonale. Czy go kochała? Tak. Nie była to miłość opisywana przez poetów. Była to miłość dojrzałych ludzi, którzy szli przez życie z otwartymi oczami, żywym sercem i od-wagą. Ich stosunek opierał się na szacunku, atmosferze wzajemnej wyrozumiałości, przebaczeniu, więzi opartej na pragnieniu wspólnego dobra. Związek Ich przeżywał burze ale i słoneczne dni. Gdyby nie było uczucia, związek Ich by nie przetrwał. Było tyle zawirowań. A jednak byli razem, tęsknili za sobą, nie mogli się bez siebie obejść. To co było kilkadziesiąt lat temu zasadniczo różni się od tego, co jest dzisiaj. Przeobrażeń dokonuje życie - wyostrzenie się zmysłu obserwacji, różnorodne koniunktury wydarzeń losowych, istnienie poza kółkiem rodzinnym szczerze oddanych serc. W warunkach na ogół zdrowego myślenia ewolucja dokonuje się z matematyczną ścisłością. Jedno zjawisko wynika z drugiego. Narasta człowiek. Człowiek ten zmienia swój pion fizyczny i psychiczny w miarę przyzwyczajania się do tak skomplikowanego urzędu, jakim jest życie. W toku wykonywanych obowiązków wiele w człowieku się mumifikuje i wiele w człowieku zakwita. I człowiek i jego psychika jest czymś stałym lecz tylko w przeciętnej chwili. Na przestrzeni dłuższego okresu czasu faza dojrzałości człowieka niepodobna jest zupełnie do fazy wyjściowej. To jest niezaprzeczalne. Z pewnością jednak, gdyby nie było tamtych pierwszych przeżyć, czy bylibyśmy tacy jak jesteśmy ? Przeobrażeniom tym uległa i Ciocia i Jej uczucie. Rozmawiałyśmy na ten temat. Po śmierci Wuja Ciocia była załamana. Pocieszały Ją wspomnienia ostatnich rozmów z Wujem. Tyle sobie wyjaśnili. Opowieść Cioci była wzruszająca. Czasem trzeba już mieć za sobą kawał życia, niekiedy zbliżyć się 97 już do jego końca aby w zamyśleniu odkryć największą wartość, do której się nie przywiązywało prawie żadnej wartości, gdy się ją miało. Miłość może być różna, tak jak przyjaźń. Można kogoś kochać stale mówiąc o miłości, a można też kochać inaczej, tak na co dzień, bez słów, czynem, wyrozumiałością, przebaczeniem. Bo uczucie to wartość głęboko nieegoistyczna. Może miałabym jeszcze kilka uwag ale to drobnostki. Moje uwagi absolutnie nie mają w jakikolwiek sposób umniejszać Pana inicjatywy, włożonej pracy - przeciwnie, uważam, że podjął Pan wprost nadzwyczajną inicjatywę. Życzę Panu z całego serca by ta inicjatywa się rozwijała, węzły Rodziny Tanowskiej się coraz bardziej zacieśniały, by ten fundament przez Pana zbudowany okazał się fundamentem z trwałego kruszywa. Uważam jednak również, że nie jest to fair play wyrażać sądy w sprawach, których się nie zgłębiło. Odeszła Ciocia. Człowiek na swój sposób niezwykły. Choć słyszy się takie opinie cyniczne, że nie ma ludzi niezastąpionych, że po ich śmierci będzie inaczej ale wcale nie wiadomo, czy będzie gorzej. Pokładam nadzieję, że choć drugiej Cioci nie będzie, to jednak Jej marzenie niespełnione za życia - poszerzenie i zacieśnienie kręgu Rodziny Tanowskiej - dzięki Waszej inicjatywie i dobrej woli innych w jakimś stopniu się zmaterializuje. Gdyby tylko ludzie chcieli czasem otworzyć okno swego domu i w skupieniu spojrzeli w niebo i na ziemię, w swoją rodzinę a potem w siebie. Byliście Cioci wszyscy bardzo bliscy. Była zarażona, jak mówiliśmy nałogiem Tanowa. Czas w Tanowie był Jej szczęśliwym okresem życia. Tam zna-lazła wreszcie dom, pracę którą kochała, małą stabilizację, której było brak od 1939 r. I choć późniejsze lata były spokojne i właściwie szczęśliwe, wspomnienia tamtych lat w barwach niejako zieleni a więc pięknych lat życia nigdy nie umarły. A jeżeli nie umarły wspomnienia to i dawne tęsknoty powracały nieraz tak świeże jakby odeszły dopiero wczoraj. Zwłaszcza w starszym wieku są silniejsze, wtedy gdy człowiek słabnie, czuje się bezsilny, nie nadąża, nie spodziewa się niczego nowego, czuje się niepotrzebny. Czyż można wtedy oprzeć się wspomnieniom ? Coraz więcej wtedy dni, kiedy człowiek oczekuje dowodów pamięci przede wszystkim od tych, których się pamięta, słów pocieszenia, tkliwości. Dopóki bowiem człowiek czuje się potrzebny - życie ma urok. Ciocia nie była wyjątkiem. Przebija to najwyraźniej z listów Cioci, z Jej wypowiedzi. Jakże wielką radość sprawiały Jej listy pp. Janowiczów, pełne serdeczności, tkliwości, zawierające wieści o Ich życiu, radościach i troskach. Chyba p. Sławka nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, czym były one dla Cioci. trzeba było wtedy być z Ciocią, widzieć blask w Jej oczach, uśmiech. Czytając Cioci listy zamieszczone w „Biuletynie” potwierdzają się moje przemyślenia. 98 Oddają doskonale stosunek Cioci do swoich wychowanków - troskę, tkliwość, które po stracie własnych dwojga dzieci starała się na nich przelać. Starała się stworzyć wokół siebie ciepło matczyne, bo z matką idzie się pewniej przez życie, świat wygląda może piękniej i lepiej. Chciała do końca być ostoją, być łącznikiem rozproszonych już wychowanków, zachować ich przy sobie. Marzyła o tym b z Domu w Tanowie wychodził w świat, w życie człowiek z bagażem o ile nie miłości, to przynajmniej serdeczności i przyjaźni, by te uczucia zostały przetworzone na trwałe wartości charakteru, by dorosłe już dzieci objęły tymi uczuciami tych z którymi zwiążą własne życie. Czekała na wiadomości i cieszyła się, że tak jak kiełek wyrastający z ziarna niepodobny jest do późniejszej rośliny, to przecież ta sama roślina szlachetna i piękna, tak i w dojrzałym już człowieku może rozpoznać malucha sprzed kilkudziesięciu lat. I tu trzeba stwierdzić sukces Cioci. Bo jednak pozostawiła po sobie ślad dobra w innych ludziach. Pozostawiła to co człowieka czyni człowiekiem, co go utrwala, co sprawia, że żyje on dalej choć nie ma go już na ziemi. Z tanowskich maluchów, których znam osobiście lub z opowiadań Cioci wyrośli zacni, szlachetni ludzie. Kto jednak tylko w oparciu o te listy chciałby sobie uzmysłowić osobę Cioci - miałby obraz zniekształcony. Oprócz słów pełnych serdeczności, tkliwości - choroby, zmartwienia, smutek. A przecież codzienne życie Wujostwa a później Cioci wyglądało inaczej. Absolutnie nie było bezbarwne, smutne, beznadziejne. Oczywiście chorowała i Ciocia i Wujek, co w tym wieku jest niestety nieuniknione ale życie powracało do normy, dom był gwarny, gościnny, otwarty. nie znam Cioci roztkliwiającej się nad sobą, narzekającej. Ciocia stale coś robiła, w coś była zaangażowana. Były też i stresy, zmęczenie, obawy, ale trwały krótko. Ciocia mimo, że traciła wzrok, nie była bezradna i załamana. Najbardziej roztrzęsiona była po śmierci Wuja. Jej dotychczasowy świat się załamał. Bała się życia, nie wiedziała czy potrafi się do nowych, trudnych warunków zaadoptować. Wujek przecież niemal do końca swego życia był pełen energii, załatwiał wszystkie sprawy, wspierał. Ciocia powoli zaczęła wierzyć więcej w siebie. Musiała już sama więcej planować, decydować. Wprawdzie nie musiała nadal sama załatwiać, zdobywać ale i tak wiele spraw było jakby poza Nią. Po prostu uwikłanie w to wszystko co nas otacza, bez Wuja było dla Cioci początkowo bardzo trudne. Uporała się z tym przy pomocy osób sobie bliskich i to szybciej niż przypuszczaliśmy. Jaka była Ciocia? Z tych wspomnień i listów można by odczytać dążenie do idealizacji Jej obrazu. Tworząc Jej obraz należałoby Jej wewnętrzne wartości łączyć z szarą codziennością. Żyła zwyczajnie, nie zawsze chodziła w uroczystych sukienkach, bywały nieraz zniszczone i pocerowane, ręce zniszczone pracą a na twarzy czas skrzętnie i bezlitośnie zapisywał lata trudne i ciężkie przeżycia. Jej życie nie upływało po kwiatach, choć ostatnie lata były spokojne i ustabilizowane. 99 Ciocia prała, sprzątała, gotowała, często myślała jak powiązać koniec z końcem, bo jak wiem nie przelewało się w Ich domu. Ale nie na puszystych dywanach rozwijają się piękne cechy ludzkiego charakteru. Nie jest łatwo określić jednoznacznie Cioci osobowość. Mam wątpliwości czy jest ona przekładalna na słowa i czy coś tam nie umknie. Trzeba dużo, bardzo dużo słów żeby jako tako ująć to, co się dzieje w nas samych, a co dopiero w drugim człowieku. Nie wiem więc czy potrafię. Wydaje mi się, że osobowość Cioci była złożona, jakby 2warstwowa, a może i więcej. Warstwa wewnętrzna ukrywająca swój własny świat, swoją romantyczną, liryczną naturę i ta zewnętrzna powłoka ją przykrywająca, niejako obronna - dla innych, dostosowana do codzienności. Przebija to chyba i w Jej wierszach, które znałam. Stąd też chyba pewne zamknięcie w sobie, otwieranie się tylko dla niektórych. Wydaje mi się też, że choć była powszechnie lubiana, nie zawsze była rozumiana. Była nosicielką rzetelnych wartości, życzliwą ludziom, pozbawioną nienawiści i zazdrości. Lękała się prostactwa i wulgarności, nie chciała nikogo zranić, choć Ją czasem raniono i wykorzystywano. Miała złote serce, nie umiała powiedzieć rzeczy przykrych. Nie zapomnę rozmowy, gdy Ciocia dowiedziała się, że bez Jej wiedzy, nadużywając zaufania, osoba Jej zaprotegowana, przyjęta czasowo do mieszkania, starała się zameldować. Ktoś nie znający sprawy, nie mógłby się zorientować, kto właściwie zawinił. Ciocia była tak zażenowana, dobierała słów aby winowajca nie czuł się urażony. Wujostwo byli bardzo gościnni. Nie było mowy o wyjściu bez poczęstunku. Dom dosłownie otwarty - atmosfera serdeczności, życzliwości. Ciocia była bardzo obowiązkowa i wymagająca wiele od siebie innych jakoś rozgrzeszała, chociaż chyba tak nie do końca. Wszystko co robiła, robiła starannie i dokładnie. Inaczej miałaby bałagan a musiała pamiętać, gdzie coś położyła. Była bardzo pobożna, zasypiała z różańcem w ręku, który wzięła ze sobą w ostatnią drogę. Cechowała Ją prostota bycia, naturalność, co niestety nie jest cechą wielu ludzi. Wujostwo byli, jak niemal wszyscy z tamtego pokolenia, wielkimi patriotami, czemu dali wyraz swą walką w partyzantce w okresie okupacji i zaangażowaniu się w „Solidarności” w latach 80-tych. Nie mogli pogodzić się z zakłamywaniem przez tyle lat naszej historii. Jakże młodzi ludzie, mówiła Ciocia, mogą kochać Ojczyznę skoro ich okłamywano, nikt ich tego nie nauczył. Przecież nie znają swoich korzeni. Ciocia zbierała wszystkie artykuły dotyczące zachodzących w naszym kraju wydarzeń. Do końca życia interesowała się polityką. Gdy przychodziłam musiałam Jej o wszystkim powiedzieć. Przerywała, zadając pytania, na które oczekiwała wyczerpujących odpowiedzi. Była na wskroś kobietą. Zbierała przepisy kulinarne i choć trudno Jej było robić niektóre rzeczy z uwagi na słaby wzrok, robiła zapasy na zimę, 100 piekła ciasto, robiła pierogi, które bardzo lubiła. A robiła je w sposób specyficzny - zagniatając ciasto dzieliła na kawałki i wałkowała butelką na małej desce, położonej na kolanach i ściereczce. Robiła to bardzo szybko. Pierogi były jednej wielkości i bardzo kształtne. Ciocia lubiła pigwę. Dostarczanie jej było moim obowiązkiem. Zawsze miała ją Ciocia w zapasie. Wg Cioci była ona dobra na wszystko. Ciocia lubiła też słodycze. Czuwałam nad tym by ich nigdy nie zabrakło. Ciocia byłaby nieszczęśliwa, gdyby nie miała świadomości, że w kredensie są zapasy. Nawet pamiętała o tym gdy leżała przykuta do łóżka. Lubiła mocną herbatę z cytryną. Była grymaśnicą - niejadkiem. Gotowała sobie sama prawie do końca. Kotlety musiały być mocno przypieczone, niemal przypalone. Lubiła bardzo sałatkę z surowych pieczarek. Jadła je stale na drugie śniadanie. Lubiła się ubierać. Cieszyła się z każdej otrzymanej rzeczy. Nie było jednak rzeczy, której nie przerobiła. Nie oparł się nawet zegarek i maszyna do szycia. Ciocia lubiła kwiaty i je hodowała. Szczególnie lubiła amarylisy, które kwitły u Wujostwa wspaniale. Ostatnio hodowała różnokolorowe saintpaulie. Nic dziwnego, że je lubiła. Przy pomocy kwiatów możemy wypowiedzieć się tam, gdzie słowa wydają się niepotrzebne lub małe. Spojrzenie na kwiaty jest jak spojrzenie w oczy dziecka, każe myśleć o życiu, że jest jednak piękne a ludzie są dobrzy. Ciocia pieściła te kwiaty. Lubiła też, jak mówiła, w pogodne noce popatrzeć na księżyc, gwiazdy - synonim szczytnych ideałów i tajemniczej potęgi. Niestety pod koniec życia nie mogła już ich oglądać. Po śmierci Wuja raczej sama nie wychodziła. Do kościoła chodziła z sąsiadkami. Choć kilka razy zrobiła nam niespodziankę i sama bez zapowiedzi przyjechała do nas (mieszkałyśmy w dużej odległości). Gdy wyrażałam obawę o Jej bezpieczeństwo, że przecież mogłabym po Nią pojechać, Ciocia odpowiadała - Twoja Ciotka to przecież nie jest niezdarą. Tak bardzo chciała być aktywna, nie chciała być obok życia, walczyła ze słabością niemal do końca. Ostatnio była bardzo szczupła, taka „kruszynka”. Żartowałyśmy, że nie powinna wychodzić bez dodatkowego obciążenia. Ta mała „Kruszynka”, słaba fizycznie była silna duchem, walczyła ze swoją słabością, starała się do końca realizować zasadę, że istnieć i żyć po ludzku tzn. działać i tworzyć. Czy jest to cała prawda o Cioci? Nie, bo czy istnieje zwierciadło, gdzie można byłoby zobaczyć siebie takim, jakim się jest naprawdę? Ludzie mają o nas określone zdanie. Jedni takie drudzy inne. A przyjaciele i ci którzy nas znają bliżej jeszcze inne. A my wobec siebie jeszcze inne. Która z tych prawd jest prawdą? Ja znałam Wujostwa w ostatnim okresie Ich życia. I choć byłam z nimi bardzo blisko, za zbyt śmiałe uważałabym stwierdzenie, że znałam Ich do 101 końca, że sięgnęłam do głębi Ich uczuć, tam gdzie się jest tylko sobą, takim jakim nikt nie zna. Dlatego też zawsze dziwi mnie odwaga w wyrażaniu jednoznacznych ocen ludzi i ich uczuć. Kochana była ta moja Ciocia, Kochany Wujek. Jaka szkoda, że znałam Ich niedługo. Okazywali mi serdeczność i ja starałam się odpłacać tym samym. Pociesza fakt, że byłam z nimi w ostatnim okresie Ich życia, kiedy byłam potrzebna. Kończę, serdecznie dziękuję za pamięć o Wujostwie i przesyłam pozdrowienia. P.S. Otrzymałam zaproszenie na Zjazd. Dziękuję. Przykro mi, że nie będę mogła w nim uczestniczyć z powodu złego stanu zdrowia męża. Cieszę się z tego następnego kroku w realizacji nakreślonych planów. Jadwiga Piwnicka 102 List Teresy Łodzikowskiej - Wołczyńskiej Kochany Heniu ! Nie spodziewałam się tak szybkiej odpowiedzi, dzięki Ci za zwrot mych pamiątek. Dostałam list od Sławki ...wysłałam 200 tys. zł. ... Teraz co do wspomnień, to nasza mama rugała w liście mego ojczyma, który znalazł się tu w Elblągu i doprowadził do tego, że musiałam podać go do sądu. Po prostu nie mogłam spokojnie pracować ani gdziekolwiek sama się ruszyć doszło do rękoczynu. Dostał kilka miesięcy do odsiadki. Widać było mu to potrzebne, bo później dał już mi święty spokój. I to wszystko. Heniu, adresu brata nie mogę Ci podać, gdyż go sama nie posiadam „może i lepiej, gdyż charakter ma ojczyma, a tacy w naszym gronie myślę są nie mile widziani”. Zresztą jeśli Cię to interesuje to stopniowo będę opisywała koleje życia w następnych listach. Narazie kończę - zostań z Bogiem. Moc uścisków i pozdrowień Teresa z Rodziną P.S. Napisałam do Adasia Duchnicza do Krysi Kraski (Pasternak). Dostałam obydwie odpowiedzi. Czekam jeszcze na inne, lecz jakoś się nie spieszą. List od Jurka Janowicza (męża Czesi Harasimowicz) Adresat: Henryk Kaczmarczyk Przyjaciel tanowski - Gdańsk, 4.08.94r Drogi Henryku ! Ze względu, że moja ukochana Czesia robi czasem w moich „wierszydłach” „cenzurę” (tak, tak - kobiety często dużo, dużo pragną zapominając, że życie to radość o poranku, to Anioł Pański w południe a wieczorem ... wszystko ... chociaż rano też ...) przesyłam Tobie kilka różnych „rzeczy” do Twojego spojrzenia, część z nich jest sprośna ! 103 Pani Słowikowa ! I Pani słowikowa słysząc skrzypiec trele... usiadła na palcach skrzypka, dziobiąc ich pachwinki ! II Skrzypek grał dlatego, że w górze usłyszał... Panią Słowikową ... co zawsze jest Wiosną ! III Słowikowej łechtanie ... mocno było muzyczne ... więc skrzypce upuścił, a wystawił smyczek ! Jurek Janowicz Gdańsk, 3.08.94r. 104 Poszło dziewczę po ziele !... I Nad strumykiem, takim małym ... poszło dziewczę po ziele ... miało tylko, majtki ... II Strumyk szeptał ... ... pokaż pupcię ... Ona ją POKAZYWA i siada do STRUMYKA ... III STRUMYK krzyczy ... Tyś gorąca a jam zimny chłód na to dziewczę : ... czemu krzyczysz, wszak to istny cud ! IV Odtąd dziewczę siadywało nad strumieniem wód ... Wszyscy wokół zaś mówili, że to Dziewczę Cud ! ..... bo była czysta ... Jurek Janowicz 15.07.94r. 105 Drogi Henryku ! ... a teraz zdałoby się trochę powagi !!! TAKI JA I TAKI ŚWIAT ! I Urodziłem się z Garbem ... ... nie wiem czy nie z ... dwoma ... obejrzeć się nie mogę, mam za krótką szyję ! II Zacząłem jeść liście ... bo kto co da garbatemu ... Szyja mi się wydłużyła, bo wysokie są korony drzew ... III I nagle zobaczyłem, że to nie Ja jestem garbatym, Garbaty jest świat ..., i on dźwiga od urodzenia ... SWOJE KALECTWO ... Jurek Janowicz Gdańsk - lipiec 94r. 106 Nie chcę I Nie chcę wierzyć w to ... ... co ciągle czytam ... ... tam w gazetach, ... często „mądrze piszących” ! II Nie chcę wierzyć dlatego ... ... bo urodziłem się 26 grudnia 1939 roku w Gdańsku. III Czytam te gazety bo chcę wiedzieć ... ... kto znowu doszedł do władzy i kto stracił ...?! IV W roku 1994 - jeszcze miałem na gazetę ... Jurek Janowicz Gdańsk - lipiec 94r. To na tyle dzisiaj Henryku ! Proszę pozdrów Twoją następców: - ZDROWIA ŻYCZĘ ! 107 uroczą Terenię oraz dorodnych Waszych ZAPISKI – WSPOMNIENIA ZAPISKI I REFLEKSJE FELIXA Kto żyje po operacji mózgu, ten myśli inaczej niż każdy kto tego nie doznał... Heniu ! Przeglądałem nasze myśli „Głębia Uczuć - Nasz Dom” i doznałem wrażenia, że to szkielet, w którym i ja jestem szkieletem, bardzo miło ubieranym szkieletowymi myślami i że to może mieć podkład do napisania prawdziwej „Głębi Uczuć - Nasz Dom” jeśli każdy będzie się wyrażał co odczuwa jego świadomość z pobytu w nim bez względu czy są dobre czy złe. Tak naprawdę, to ja nie odczuwam tam żadnego zła; ja odczuwam rzeczywistość mojego i czyjegoś życia i w ten sposób powinniśmy wzbogacać teraźniejszych jego pensjonariuszy w zestaw składający się z potrzeb życia dla nich. Należy podkreślać, że nam służy doświadczenie - nie my doświadczeniu. Nikt nie może robić doświadczeń kosztem czyjegoś życia lecz powinien posługiwać się jego pięknem, głębią uczuć jako głównym mottem życia w życiu. Chodzi o to, żeby pobyt obecnego pokolenia w Domu Dziecka nie był doświadczeniem „skąd przyszedłeś idź sobie tam z powrotem” tylko był okresem pozytywnym dającym przygotowanie do życia w rodzinie, którą sobie sam założy. Co to jest za świadomość wartości życia mieć własne mieszkanie niezależne od środowiska, z którego się przyszło do naszego Domu. Ja mam wiele ujęć świadomości, że ktoś był uratowany od śmierci głodowej, nakarmiony i doprowadzony do sprawności życia a doświadczenie znów go skierowało na świadomość śmietnikową, stołówki i sypialni gdzie się da i pod czym się da. Tak było z całą rodziną Frącików. Każdy z nich zmarł z przyczyn wartości powrotu tam skąd wyszedł. Jeśli teraz jest hierarchia wartości personelu, to niech będzie taki ktoś, który będzie mieszkał stale w domu na jego terenie żeby był świadomością każdej potrzeby zaistniałej u wychowanka o każ-dej porze tak jak w normalnym domu rodzinnym a ilości dzieci wy-rażonej powiedzeniem - „dał Bóg dzieci - da i na dzieci”. Przy takim podejściu do tego przedmiotu może mieć maksymalnie 15-cioro dzieci. Niczym się taki dom nie będzie różnił od nasze-go domu zbiorowego w którym istniał porządek, że najstarsze dziecko wychowuje najmłodsze. Przyjrzyjmy się naszemu Domowi, moja świadomość ma właściwości wychowawcze najmłodszego pokolenia obecnego tak różniące się z wychowawcą etatowym bez głębi uczuć o właściwościach - „przyszedłem do pracy i muszę iść ...” Taka osoba stale mieszkająca z wychowankami powinna korygować potrzeby dzieci zaistniałe w czasie doby, tygodnia, miesiąca i roku. Ponadto powinno być utworzone specjalne stanowisko dyrektora ekonomicznego czyli gospodarczego, który może być dochodzący, jak i wychowawca dysponujący horyzontalną wiedzą w zakresie od klasy pierwszej do nauczania zawodu zależnego od osobowości wychowanka. Takie cechy reprezentowały: Babcia L., Ciocia Kazia oraz Ciocia Niusia. Niech teraźniejsi wychowawcy próbują korzystać z doświadczeń współpracy Babci L. i Cioci Kazi poprzez naszą świadomość, że coś takiego istniało. 108 Praca nie musi być od godziny do godziny tylko prywatnym życiem do potrzeb innego człowieka, tak jak w domu rodzinnym. Myśmy mieli tego świadomość poprzez organizację samorządu jako najstarszego wychowanka a była nią Klara albo ktoś inny ale to była świadomość współpracy Babci L. i Cioci Kazi, która nie opierała się na podporządkowaniu doktrynie. Nadal posługujemy się słownictwem sprzed 40-stu lat bazującym na terminologii wojennej i powojennej. Powinniśmy nanieść poprawki znaczeniowe. Jeśli przed wojną nauczyciela nazywano opiekunem klasy szkolnej, to po wojnie nazywano go wychowawcą wg doktryny Makarenki. Był to nowy model myślenia sprowadzającego się do poglądu, że człowiek jest wrogiem i przodownikiem to jest takim, który jeszcze żyje światem starym. Tacy nauczyciele byli kierowani też do domów dziecka. Niektórzy z nich byli wychowawcami bardzo krótko. Ja pamiętam takiego wychowawcę co grał na bardzo dużym akordeonie, ale były to melodie spoza obowiązujące-go programu czyli wrogie i za to też został zwolniony. Tak więc nie obciążajmy nikogo zarzutem, że był złym człowiekiem. On po prostu musiał takim być. Czuwali nad tym tzw. wizytatorzy. Stąd każdy musiał mieć kilka osobowości. Wychowawcy byli rozliczani na naradach, zebraniach i egzekutywach. I tam się weryfikowało kto do czego i czy nadaje się na materiał wychowawczy. Obowiązywał poemat Majakowskiego - „Partia”, dający jej legitymację do rządzenia wszechświatem bo taki nakreśliła sobie cel. Czyli po-winniśmy uwzględnić i ten fakt, że przyszło nam żyć w takich czasach gdy każdy musiał mieć programową świadomość dobra i zła. Ciocia Niusia była 9 miesięcy, ale nazywaliśmy Ją „Anielskie Nerwy” za Jurkiem Otto, który nazwał ją tak po raz pierwszy. Jeśli to możliwe, to próbujmy zrobić kalendarium wydarzeń w naszym Domu. Kto, gdzie i od kiedy do kiedy. Umożliwi to nam zbieranie danych. Babcia L. prowadziła rożną wymianę myśli z każdym interesując się domem. Zauważyłem, że po Jej odejściu zaczął się rozkład gospodarczy a wraz z nim nastąpiła degradacja etyki wychowawczej. Z tą chwilą rozpoczęło się niszczenie tego wszystkiego co zostało zrobione przez 15 lat kierowania przez Babcię L. i Kazię. Zaczął się wówczas okres największego brania z Domu Dziecka a nie dawania. Pamiętam, że gdy hodowano w naszym Domu świnie to nawet na-wóz zabierano do swoich ogródków. Gdy hodowano gęsi, to pierze szło dla personelu. Na tym bazowali ci wychowawcy, którzy rozgrabili wszystko w okresie remontu. Powinniśmy ustalić jak wielkie to były zawłaszczenia... Najpiękniejszą cechą człowieka jest jego świadomość bycia dobrym. Tę cechę wpajała nam Babcia L. Każdy starszy opiekował się młodszym według pojęcia dobra. Spróbujmy już teraz zastępować nazwę Państwowy Dom Dziecka Domem Socjologii Człowieka. Socjologia jest starogreckim poję-ciem rozwoju człowieka od momentu poczęcia do starości w jego cechach samodzielności i braku samodzielności. Uważam, że jedno słowo „socjologia” mówi tak dużo, że nie trzeba tego nazywać domem sierot, domem starców, izbą wytrzeźwień, itp. Przecież człowiek od najmłodszych lat odczuwa samodzielność osobistą i społeczną jako samowychowanie się. Jeden osiąga ten poziom wiedzy, a drugi nie i trzeba mu w tym pomagać. Do tego sprowadza się pojęcie socjologii jako: życia, 109 współżycia i współistnienia. Zgodnie z zasadą - wszyscy dla wszystkich. Taką formą myślenia posługuje się Jan Paweł II dając początek myślenia ku przyszłości delikatnie omijając przeszłość. Przecież każda religia ma świadomość Boga, a On nadaje jej właściwość jako stwórcy każdej for-my życia uznał wiedzę za prawidłowość formy życia, a nie cuda. Heniu - Ty dobrze myśl nad tym żebyś nie był ofiarą zła bo ja jestem szkieletem jego a szkielet można różnie ubierać, zdobić go. Jesteśmy konstruktorami nowej świadomości nasze-go życia będącej przeciwieństwem zła i obojętności. Zaczynamy prawie od nowa odtwarzając coś co zostało zniszczone przez poprzedników. Wandalizmem było budowanie rzeczywistości niszcząc całkowicie poprzednią mądrość. Nie ma pojęcia dobroci ani podłości identycznie rozumianych przez wszystkich. Każdy jest indywidualistą i posiada wszystkie właściwości, które się budzą w różnych sytuacjach. Tak jest i z naszym przebudzeniem. Nie niszczmy więc poprzednich wartości tylko bierzmy z nich to co jest ponadczasowe i ma wartość dobra. To są moje myśli, które przeciwstawiają się każdemu zaborcy w każdej formie. Nawet teraz widzę jednak błędy popełniane obecnie ... Moja świadomość głębi jest taka żeby umieć po niej płynąć w całej przestrzeni i ratować kogoś gdy ktoś tonie. Wszystko co wymieniamy jest symbolem naszego życia, pokazujemy jego zalety i wady. I znów zacząć od nowa jeśli się potrafi a jeśli nie to opaść na dno głębi dlatego głębia nie ma początku ani końca. Czy być dobrym, złym biednym, bogatym czy być tym czym się jest zależnym od współistnienia, współżycia. Myjmy się dla potrzeb czystości życia, którego symbolem była Ciocia Kazia i inni też a każdy po sobie powinien zostawić czystość żeby inni mogli z tego korzystać. Spójrzmy jak wygląda świadomość braku nawyku do czystości, piękna życia. Każdy, kto był w Domu Dziecka był osobowością swego rodzinnego środowiska. Dotyczyło to personelu wszystkich stopni i wychowanków niezależnie od wieku. Zdarzały się sytuacje, że wychowawcy posługiwali się gorszą formą kultury niż wychowankowie. Przekazywali oni niejednokrotnie cechy swojej kultury domowej wychowankom. Taką osobowość posiadali m.in.: Krystyna Winczewska, Ewa Thail, Stefan Zawierucha. 110 Babcia L. dostrzegając to często korygowała ich metody. Robiła to bardzo taktownie i inteligentnie. Pamiętam, że wychowawcy byli tak młodzi, że dzieliła ich kilkuletnia różnica wieku w stosunku do swoich wychowanków a nawet młodsi gdy byli u nas na praktyce. Ukształtowani na programach zwanych socrealizmem. Po-ważny wpływ miały na ich osobowość miały takie organizacje, jak: ZMP, LK, SP i PZPR. Wielu z nich było nie miało wykształcenia pedagogicznego. Dlatego Ciocia Niusia po krótkim okresie pracy w Tanowie odeszła do pracy bardziej Jej odpowiadającej. Przy czym utrzymywała cały czas kontakt z nami i współpracowała z Babcią L. Przedstawiciele wymienionych wyżej organizacji realizowali ich politykę w zakładach pracy budując komunizm. Nie powinno się dziecku mówić tego czego ono jeszcze nie rozumie pojęciowo tylko umieć określić jego osobowość czy ono to zrobiło świadomie czy przypadkowo chociaż z przypadku budzi się świadomość. Ja mam świadomość, że byłem najstarszym, najgorszym i najlepszym tam gdzie trzeba było być i teraz też jestem wśród wszystkich bo tak trzeba. Pamiętam wiele i chcę żeby inni o tym wiedzieli. Traktuję to jako dobro albo zło. Ale jestem bezradny. Babcia L. widziała we mnie dobro, tak jak Ciocia Niusia a ja w nich też. Świadomością dobra trzeba się posługiwać całe życie. W systemie PRL człowiek musiał się podporządkować - nie było innego wyjścia; teraz swoim życiem musi sam kierować. Kiedyś obowiązywał dyplom programowy, teraz obowiązuje dyplom samouka. Umiesz albo nie umiesz. Wyróżnikiem jest umiejętność co robisz żeby żyć. Współczesny opiekun powinien być o właściwościach wiedzy horyzontalnej a nie programowej, jak było poprzednio. Np. wiedząc, że mamy religię katolicką powinniśmy mieć świadomość jakie są religie na świecie, czyli jak wygląda świat w ujęciu świeckim i religijnym. Dlaczego tak jest a nie inaczej w historii istnienia życia. Wojna w Jugosławii jest spowodowana niewłaściwą świadomością różnych religii. Nie ma narodu muzułmańskiego jest tylko wielonarodowościowa religia muzułmańska tak jak katolicka i inne. I one są świadomością wspólnoty wyznaniowej prowadzącej ze sobą bratobójcze wojny. Heniu, kiedy byłeś u mnie na przełomie lipca i sierpnia to rozmawialiśmy na temat Edzia Skorzy. Otóż jeśli rozpoznajecie w jakiejś osobie jego, to spróbujcie nawiązywać z nim kontakt na płaszczyźnie dobra, przyjaźni i prawdy. Pomimo, że on się wyrzeka samoświadomości i nie reaguje na swoje nazwisko. Może to być choroba dotykająca głębi psychicznej. Poprzez wzbudzanie w nim świadomości opartej na świadomości, że chcemy mu pomóc w jak najlepszy sposób bo on prawdopodobnie ma swój styl życia nie kontrolowany umysłowo i fizycznie. Ja leżąc w szpitalu psychiatrycznym zauważyłem podobne zachowanie u wielu pacjentów legitymujących się wiedzą zawodową i naukową. Sam zresztą nie pamiętam nic co robiłem przez ponad 20 lat. Taką mam zmianę pamięci ale ja jestem pod kontrolą lekarzy i domowników. 111 Nie należy go płoszyć, tylko nęcić formą cukierka, papierosa, piwa lub czymś podobnym. Kiedyś spotkałem na swoim śmietniku swego kolegę z P.D.M. na Arkońskiej. Gdy zawołałem go po imieniu przez okno to zostawił wszystkie swoje tobołki i uciekł. Chciałem go zaprosić do siebie popełniłem jednak błąd. Stąd uważam, że Edek Skorza (na zdjęciu) podobnie zareagował gdy zwróciłeś się do niego po imieniu. Próbujmy go sprowokować do ujawnienia swojej świadomości formą poczęstunku i fundowania nie mówiąc mu, że go poszukujemy bo to dla niego może być za ciężkie do przeżycia. warto nawiązać z nim kontakt rozmawiając z nim jak z małym dzieckiem. Spróbujcie dowiedzieć się gdzie on mieszka, jakie ma otoczenie i dajcie mi znać bo sądzę, że mamy w sobie wiele wspólnego. Psychiczną chorobę samotności spowodowaną czyjąś krzywdą opartą na świadomości losu jako zła, a może coś innego bo my wszyscy mamy teraz pobudzone zmysły świadomością losu. Spróbujmy mu zaproponować, że jak się dowiemy tego co nas interesuje to mu pomożemy. Kupmy mu coś co on chciałby mieć lub dostać jak małemu dziecku. Ja na to fundusz stworzę. Powinniśmy pobudzać jego świadomość od najprostszych myśli pod którymi on będzie rozwijał swoje myśli. Odnajdźmy kryjówkę w której przebywa uwarunkowaną jego świadomością i podświadomością. Przecież on ma świadomość noszenia na sobie ubrania, jedzenia, schowania się przed zimnem lub siedzenia gdy jest zmęczony - może i snu. Jeśli on chodzi i ma swój styl życia, to spróbujmy odnajdywać w nim coś więcej niż on sobie sam narzuca swoją świadomością. Może on ucieka z domu dla bezdomnych ? Spróbujmy się dowiedzieć w domu bezdomnych, mówiąc jak on wygląda żeby przekazać im coś o nim. Dziękuję Cioci Niusi za piękne sformułowanie myśli, że wychowawcy dzielili się na tych co pracują uczuciem i ideologią. Ja ich nazwałem trochę ostro jako „doktrynaży” ZMP i PZPR. 112 Ciocia Niusia nam powiedziała, że przestała pracować w naszym Domu bo tam pracowali ludzie bez serca a podobno każdy je ma. Powinien mieć je dla wszystkich prawie jednakowo bo tylko sercem można sprawdzić, że ktoś ma serce. Ja go nie mam ale wiem, że ktoś ma i daje je komuś nie domagając się nawet zwrotu. Ciocia Niusia wyrażając się słowami, że nie mogła pracować w naszym Domu bo nie ma w nim serca poszła w świat - świat tak mało znany. Logopedia świat tylko prawdy życia i uczucia nie wyrażonej żadnym słowem bo jest to świat ludzi nie mówiących a żyjących wyrażany głębią uczuć, dlatego jest moją świadomością wielkiej miłości a współcześni tego się nauczą i udowodnią. Każdy obecny pensjonariusz jest wyrazicielem innego środowiska skąd przyszedł a powinien tam doznać świadomości głębi uczuć. Heniu, jeśli odnajdziemy ślady życia pani Eleonory Kowalskiej, to u niej lub jej spadkobierców mogą być cenne materiały z domu dziecka. Ona miała córkę Basię i syna Mariana, który pracował w Fabryce Narzędzi w Szczecinie Dąbiu - był nawet brygadzistą. W mojej pamięci tkwi nazwisko Babiński z Tanowa. Milicjant. Miał dwoje dzieci - chłopca i dziewczynkę. Córka Grażyna była wychowawczynią w późniejszym okresie naszego Domu. Oni mieszkali przy gminie na przeciwko rozlewni mleka. Ja wiem z własnego doświadczenia, że nasze czynniki opiekuńcze nie poświęciły się dla drugiego. Mamy przykład na naszej Babci L., że wszystko co miała było rozgrabione wg potrzeby tych co się opiekowali. Czyli opiekunowie posługiwali się świadomością, że takiemu człowiekowi nic się nie należy. Heniu, jeśli rozmawiałeś z Ciocią Thail i Ona ma pretensje i zastrzeżenia to niech natychmiast to zripostuje, dopóki się w Niej krew gotuje, bo ja chcę żeby to wszystko było wartością co było i jest i będzie opierając się na świadomości tych wychowanków co byli w mojej świadomości. Wychowawca, to mądrość życia większa niż „pilnowacz” czy ktoś jadł bądź czy miał czyste ręce. Wychowawca, to przekaziciel głębi życia zaburzonego okolicznościami losowymi a dostarczycielami prawdy życia jesteśmy my po wielu latach zorganizowani ponownie świadomością żeby pomagać sobie i innym. Spróbujmy zgłębić jak wygląda rytuał życia codziennego wychowanków Domu Dziecka w zależności od grupy wiekowej itd. Moja świadomość jest taka, że kiedyś dobierało się wychowawcę ideowego, dlatego brak było mądrości praktycznej. Wiedzy praktycznej uczyły nas gosposie, krawcowe, ciocia Kazia. Pomagał im w tym wujek Stasiu. Nawet powstała humoreska jak wywoływać zdjęcia. Uważam, że współczesny opiekun powinien posiadać umiejętności praktyczne dla wszystkich roczników. Jeśli nie posiada właściwości nabytych w uczelni to niech posiada własne zainteresowania przydatne dla dzieci w przyszłości. Najnowszy wychowawca nie ma pojęcia co to jest uczyć stosownie do zainteresowania wychowanka tak jak to robiła Babcia L. szukając 113 miarodajnej wartości myśli, którą sama reprezentowała i miała świadomość poszukiwania u innych żeby dać maksymalną odpowiedź. Miała też świadomość opowiadania zdarzeń losowych w różnej postaci przygód, które dzieci tak lubią doznając swego rozwoju. Stąd moja osobowość jest poświęcająca się wartości osobowości Babci L. ale niech każdy próbuje to ripostować wyrażając wartości każdego innego. Dlatego posługiwała się znajomością organizacji zajmującej tak wielkie znaczenie w życiu: ZMP, SP, pionierzy, Liga Kobiet, PZPR, UB. To były organizacje o największej wartości życia w tym czasie. Nie wolno było bez nich układać osobowości dziecka bo było się przestępcą. Niech się ktoś na ten temat wypowie a będzie ozłocony koroną historii. W naszym Domu przedstawiciele tych organizacji byli stałymi bywalcami ale niech oni się wypowiadają przecież kary śmierci nie dostaną. Heniu, po Twojej informacji telefonicznej o wujku Stefanie, pogłębiłem swoją świadomość. Opisz swoją rozmowę z nim, bo uważam, że jest to najwartościowsze potwierdzenie tego co ja zauważyłem jako im podległy czterdzieści lat temu. A będzie to wskaźnikiem dla teraźniejszości życia co nam było potrzebne i co teraz będzie potrzebne. Do ilu współczesnych wychowanków będzie to przemawiać refleksyjnie, że każda czynność powinna posiadać świadomość teorii i praktyki. Cudów nie ma i nie było i pewnie nie będzie. Mam taki pomysł. Jeśli Wujek Stefan gardzi nami, to spróbujmy zorganizować się w kilka osób, kupić paczkę kawy i bombonierę, pójść do Niego do domu, zapukać do drzwi i przedstawić mu się mówiąc, że jesteśmy włóczęgami, które kiedyś wychowywał i chcemy się u Niego napić kawy, bo nie mamy gdzie i na nic więcej nas nie stać. Przekonamy się jaką będzie miał świadomość wobec kilku osób i wtedy będziemy spokojni co myślimy Nim jako o wychowawcy, nauczycielu i człowieku, wyznając to w swoich wspomnieniach o nim. Rozmawiając przez telefon trudno zrozumieć czyjeś postępowanie. Ktoś może mówić co chce, a tak to zmuszony jest postępować rzeczowo. Ludzkie doznania trzeba wszechstronnie tłumaczyć, bo wraz z wiekiem i one się zmieniają. Spotkanie takie może być wartościowym opisem wzajemnych doznań. Stefan Zawierucha też jest kaleką fizycznym i psychicznym a jeśli nazwaliśmy nasz biuletyn „Głębia Uczuć”, to jemu też sprzyjajmy, może i On się odezwie pozytywnie, może nawiąże z kimś pozytywne wartości. Pamiętam, że jego pupilami byli Stasiu i 114 Władziu Frącik. Potraktujmy wujka Stefcia też świadomością głębi uczuć. Przecież w Jego rozwoju somatycznym istnieje świadomość nauczyciela; spróbujmy do niego trafić nowymi pojęciami starych słów czy go lubimy czy nie. Pójdźmy grupowo zobaczyć jego twarz zanosząc mu symbol słodyczy, nie kwiatów. Do słodyczy można stosować herbatę, kawę lub inne napoje bezalkoholowe. Heniu jeśli uświadomisz sobie 10 lat mojej zmienionej głębi uczuć, to tak wygląda uczucie sztucznego serca. Podobno kocha się sercem i każdy je ma nawet sztuczne. Moje serce nigdy nie boli jak komuś robię krzywdę, dlatego mówią, że jestem bez serca dla innych. Niech więc ripostują swoim sercem, a jeśli mają serce upiora jak głaz, to ja w ten sposób budzę ich do życia żeby się ponownie uczyli bo na naukę nigdy nie jest za późno - nawet przy sztuczny sercu. Tak więc próbuję odtworzyć z pamięci to co w życiu przeżyłem ale to wszystko musi być zripostowane inaczej nie będzie prawdą tylko snem. Moje kalectwo powstało w 1958 roku i to co przeżywam teraz jest tego następstwem. Gdybym domagał się leczenia zaraz po wypadku ... wtedy jednak nie umiano jeszcze wykonywać operacji mózgu. Lekarze traktowali mnie jak symulanta, taki skomplikowany jest mój los. Moje życie uzależnione jest obecnie od leków psychotropowych dlatego moja osobowość jest tak skomplikowana. Wiesz o tym Heniu najlepiej gdyż odwiedzasz mnie i zachęcasz ciągle do pisania ubierając moje chaotyczne myśli najpiękniej w nowe szaty. Cześć Ci za to ! Uważam, że nie należy pozbawiać naszego Domu imienia Janusza Korczaka. Co najwyżej należy dodać jego prawdziwe nazwisko - Henryk Goldszmit. Jego nazwisko jest świadomością życia i nasz Dom sięga swymi korzeniami także do tej niezwykłej postaci. To wspaniały pseudonim bo czym są korzenie Domu. Zastanówmy się jak połączyć te dwie osobowości - Babcię L. i Janusza Korczaka, który był wzorem działalności także dla Babci Lechowicz. 115 J. Korczak ma naprawdę najwartościowsze cechy człowieczeństwa i uosabia maksymalnie wartości życia. „Nie depczmy przeszłości ołtarzy - na nich też się święty ogień żarzy” i my winniśmy im cześć. Wszak - „szukamy prawdy jasnego płomienia”. Odnośnie I Zjazdu : „Nasz Dom” to było hasło naszego początku nadając wartości życia każdemu. Był to dom szczęścia i radości co wyrażone zostało w utworach poetyckich wyrażających głębię uczuć. Czy zachowały się jakieś materiały, które pozwoliły by opracować dokumentację I Zjazdu, który odbył się w 1962r. ? Zjazd odbył się w 10 lecie naszego Domu i był węzełkiem uczuć. Wartości te zostały zaprzepaszczone przez innych, które uznali oni za nie wartościowe. Spróbujmy coś odtworzyć z tego okresu - pisze Felix. „Pamiętam, że Romek wygłosił wtedy wspaniałą mowę ideologiczno-osobistą. Może coś z tego pamięta, może coś się zachowało. Trzeba mieć na uwadze, że wtedy Romek Kondracik był naprawdę kimś. Niech to spróbuje odtworzyć ze swoich przeżyć, dlatego proponuję wysłanie mu najnowszego wydania naszego dzieła. Pamiętam, że był on sympatykiem dziadka Smolińskiego, chodził do niego na brydża, a przy kartach jest zawsze dyskusja na jakiś temat. Ja nigdy w karty nie grałem hazardowo - wolałem szachy. Heniu - Twoje telefony i odwiedziny są wartością pobudzającą. Po tak długim czasie ludzie nawiązują ponownie kontakty - budzą się, przenoszą się w różny sposób wiadomości o tym co zrobiliśmy. Nie można już tego wstrzymać gdyż w ten sposób realizuje się filozofia Asnyka i Brodzińskiego głębi wartości życia. Z tego co mi przekazujesz swoimi telefonami i odwiedzinami mam wrażenie, że wszyscy są mocno poruszeni treścią naszego biuletynu. Szczególnie silnie reagują na to co ja nazywam podłością. Trochę mi smutno, że ja jestem tego symbolem ale widocznie diabeł też jest 116 potrzebny jako symbol zła żeby inni mówili o tym dobrze. Ja już nie umiem więcej pamiętać zła więc muszę się też przerzucić na dobro. Dlatego pobudzam wszystkich żeby się spieszyli z dobrem bo ja będę posługiwał się dobrem jako zło. I tu zastosuję świadomość cioci Kazi. Wielu z nas pamięta, że przykładała rękę do ciała ale zawsze uzupełniała ten gest słowami z miłości żeby dobrze było. Dlatego niech wszyscy się przykładają żeby dobrze było. Jeśli Romek się ocknął czyli obudził się, to natychmiast pobudzajmy go aby przekazał swoje wspomnienia do Biuletynu. Jeśli swoją świadomością wybrał Czesię, to ja już jej podpowiadam żeby wyraziła swoje wszystkie kwiatuszki uczuć do niego to on się rozczuli, może w ten sposób jej się odwzajemni. Zapewniam ją, że nie będę w tym miejscu zazdrosny. Romek był i jest bardzo uczuciowy. Jego miłość to hodowla zwierząt i uprawa roślin a szczególnie kwiatów. Czesia tak ładnie umie się ich świadomością posługiwać. Niech mu napisze list pełen uczuć wyrażając się nawet tak żeby go przeczytała jego żona Urszula, która jest też moją sympatią od pierwszego spotkania kiedy byłem u Romka w 61 roku. Byłem u nich wiele razy i oni u mnie również. ostatni raz przebywałem z nimi przez dwa miesiące w 1979 roku stąd znam całą jego świadomość i towarzystwo. Romek był moim przewodnikiem ideologicznouczuciowym. Miał trzy siostry, z których dwie poznałem osobiście. Najwartościowsze cechy charakteru miała jednak ta , której nie zdążyłem poznać. Otrzymała wykształcenie ideologiczne i pod wpływem Romka pracowała także w tym charakterze. Romek był wojewódzką osobowością organizacji młodzieżowych. Był wartościową osobowością swego czasu niejako wzorem dla ludzi tamtej epoki. Spróbujmy w nim obudzić teraźniejszość. Jego osobowością posługiwała się Babcia L. w 1962 roku. Spróbujmy w nim obudzić uśpione wartości. Te uwagi o Romku kieruję szczególnie pod adresem Czesi. Heniu - to wszystko co napisałem jest tłumaczeniem innej osoby, która żyła przede mną wiele lat a ja ją znam tylko z opowiadania i swoich snów, jako człowiek sztucznie podtrzymywany przy życiu już 10 lat tj. od 6 lutego 1984r. gdy to wszczepiono mi rozrusznik serca. Na przełomie lipca i czerwca 1990 roku poddany zostałem operacji mózgu. Słowom „Nasz Dom” powinna towarzyszyć świadomość, że nie była to przechowalnia typu internat, hotel a świadomość życia spowodowana zakłóceniem jego rozwoju i losu, tak jak każda rodzina uwarunkowana świadomością socjologii czyli kultury tematów życia. Jeśli pod wpływem tego co robimy mamy doznania pojęciowe „nasz Dom”, „głębia uczuć”, to spróbujmy jeszcze dodać „szkielet życia ponownie ubierany”. Ja wyraziłem cząstkę szkieletu tego życia, że każdy nie był tym czym był. A jeśli jest to świadomością nieprzyzwoitą to niech to zripostuje albo się pogodzi. Tak wygląda mój chaos myślowy. Taka jest moja pamięć. Teraz mogę się tylko powtarzać, prosząc wszystkich aby także przyłożyli rękę do tego. Ja posłużyłem się świadomością szkieletu całości a inni niech udoskonalają. Głębia podłości jest wtedy gdy człowiek nie rozumie człowieka lub jest dla niego 117 obojętny, wieku. dlatego życie powinno być świadomością wzajemną stosowną do Ci co objęli nasz Dom po dziadku Smolińskim są mi obcy jako najnowsze pokolenie urodzone i wykształcone za czasów panowania komunizmu. Dziadek Smoliński był ostatnim nauczycielem sprzed wojny tj. wtedy gdy ja miałem półtora roku biologicznego życia. Szukajmy prawdy jasnego płomienia jako światła życia, którego pięknem jest praktyczność czyli wzajemna potrzeba przekazywania jej innym. Heniu - powiedz Czesi, że Jej nie przebaczam tego, że nazwała mnie niszczącym wandalem i nawet nasz biuletyn przeznaczony dla pani Piwnickiej zniszczę czego nie zrobiłem bo jeszcze nie zdążyłem tego zrobić czcząc go jako kult godności albo godność kultu. Otrzymałem list od Sawy z Gdańska. Dowiedziałem się o maleńkiej wymianie myśli między Gubinem. Tam mieszka też jeden z kwiatuszków naszych, tylko bardzo osobisty, bo Gubin jest na końcu świata ale z zestawu Jego wyrazów na kartce można się szybko zorientować, że to wspaniała osobowość i taką właśnie pamiętam kiedy byliśmy razem w 1952 roku. On przybył do nas z Krakowa a to miasto duże i posługiwał się osobowością jego kultury. Powodem przyjścia Jego do nas było coś co najlepiej by on opisał, bo ja mam bardzo mało wiadomości. On miał tam jakąś rodzinę i przebywał w sierocińcu prowadzonym przez jakiś zakon. Kiedy bardzo likwidowano wartości religijne w 1952 roku zamykając wielu księży do więzienia, nawet Stefana Wyszyńskiego, to zakazano też mu przebywania w sierocińcu, kierując Go do Tanowa. Była to dla niego ta nowa edukacja jaką doznał w naszym Domu. On był symbolem mądrości, bo posługiwał się mądrością religii wtedy tak tępioną nawet przez wychowawców - Thail Ewę. Przecież to Ona zabraniała noszenia emblematów wiary do której należało dziecko, bo Ona była z innej wiary tak wtedy tak odnoszącej sukcesy rządzenia. Niech to lepiej On sam napisze, trzeba tylko obudzić Go ze snu, niech rozmyśla, bo inaczej nikt nie będzie wiedział, że tak było naprawdę. Przeczytajcie to sami, spowodujcie żeby i On to przeczytał co powinno pobudzić Jego też żeby opisał to wszystko co się w nim ponownie obudziło. A nazwiskiem Jego w tym czasie było „Ja chłopak z Krakowa”. On miał też z Krakowa kierowniczkę Suchań i jej towarzyszkę siostrzenicę albo córkę Marylkę. Ja ją pamiętam jako miłą osobowość ale inne dzieci sprawiły jej kocówę przed odejściem jej opiekunki. Może to ktoś pamięta lepiej np. Klara i Romek. Kwiatuszku Heniu, jeśli to Twoja osobowość uzna za prawidłowość, to puść to w obieg po wszystkich, nawet i do Romka w Gubinie. Ten kwiatuszek w Gubinie z wielkiej osobowości słynie , trzeba Go tylko obudzić, bo to krasnoludek śpioszek. Cieszy mnie to, że Ciocia Miecia ma świadomość dużo pisać o nas kwiatuszkach i o sobie, że miłość jest pozorna i kulturą dziękują jej za to, że się pobudza i doznaje wartości ... swoją osobowość. Ja pamiętam bardzo dużo, ale sam nie powinienem pisać wszystkiego. Przecież to my piszemy i to ma tym większą wartość a my to wszyscy jako ... Człowiek jest tak bogaty w inteligencję, że mówi sam to co chce albo posługuje się kimś. 118 Jeśli ktoś dziś posługuje się tą samą upiększoną mądrością to po co jest wojna w wielu krajach. Oddajmy pierwszeństwo mądrości życia, a nie bogobojności. Nie każdy wie jaką rzeczywistość ma słowo „kocham”. Jeśli żyjesz z świadomością rodzenia dzieci bo Bóg tak kazał, to po utraceniu mechanizmu rodzenia pozostała nienawiść, a nie kultura. Kultura na doznania fałszu. Jeśli dziecko jest nauczone fałszem to gdy urośnie nie ma kultury na obłożenie zła dobrem...Jak Św. Mikołaj chodzę z workiem zła, bo dobra nie umiem dostrzegać za wyjątkiem jeśli jest to znaczy bez względu na to kim kto jest oceniam go rachunkiem czasu, przestrzeni - dobrem i złem. Coś Ty Chrystusie zrobił przez 2 tys. lat dobrego dla człowieka ponosząc śmierć, która stała się ..... mądrości innej wiary. Każdy żołnierz niemiecki nosił na mundurze napis po niemiecku, że to co robi, robi w imię Boże dla celów Bożych. Śmietnikowy chleb tak dobrze smakuje bo jest świadomością z pogranicza życia i śmierci wyrazu to dlatego, że przyszła mi świadomość narodzin z uwarunkowaniem dlaczego wśród nas nie ma tych co wybrali zamiast żyć - umrzeć: Frania, Romka, Kazia, W... i jeszcze kogoś o kim nie wiem nic a poszukuję ich - Edzia, jak i wszystkich innych, z którymi się nie mogę zobaczyć. 200 złotych, to fundusz pieśni śpiewany przez lwowskich Baciarów Tońka i Szczepcia, jako marzenie ich pragnień. Dlatego mam świadomość odnajdywania wszystkich, których nie pamiętam i nie znam a wiem, że przebywali w tym samym miejscu co ja w latach swojej niezaradności. Jeśli ją odnaleźli niech się zaprezentują w naszych spotkaniach. 200 zł na poszukiwania... p.s. Taśma stała się podrzutkiem i od razu mówi. Słucham tego, bo mówi ludzkim głosem. To mnie gryzie mój Kwiatuszku oraz jeszcze coś co nazywam mendą, bo jako człowiek nie rozumiem tego co wyżej i ma do tego przeciwieństwo, że „jeżeli ja tego nie miał, to co mnie obchodzą inni” i można tu zacytować. „Ty masz tu gówno do gadania, bo ja tu rządzę i musi być tu jak ja chcę”. Ja tu widzę komplikacje osobowościowe ale one oddziaływają na wszystkich inaczej niż ja to widzę, a widzę to żeby nikogo nie ugryźć i nie gryźć a każdy powinien mieć swoje „ja”, jak chce żeby było dobrze. Nie mam spacerów na polach, lesie bo moje pieniądze inna myśl niesie do innych celów świętości, w której nie ma miłości... ale jest w niej pobożność i bogobojność, czyli kościół Jezusowy. Do kościoła można chodzić i pod jego wpływem można być bardzo złym człowiekiem, bo on ma w sobie pobożność i bogobojność. To jest świętość, dewotyzm i demonizm a człowiek jest ten sam. 200 złotych to fundusz poszukiwań dobra. Heniu ! Jeśli teraz wśród nowych pensjonariuszy naszego Domu są uciekinierzy z własnych domów ze świadomością, że jest im w rodzinnym domu źle, to powinniśmy wspomagać ich osobowość w nabieraniu uwartościowienia człowieka poprzez właściwości życia później występujące w dojrzałości 119 człowieka. Oni są objawem bogatej osobowości jako buntu przeciwko złu i poszukiwań dobra, którego nie mogą znaleźć. Dlatego cechuje ich gwałtowny bunt bez doświadczeń życia. Z takiego początku stają się źle uwartościowieni i zboczeni na niewłaściwe drogi chleba śmietnikowego. Czy można uzasadnić pozytywnie każdy bunt ? Dostałem od Czesi taśmę z nagraniem jej głosu i różnych utworów. Weszła córka do pokoju i zapytała się „a co słucham ?”. Odpowiedziałem, że słucham kogoś, kto mnie kocha. I w ten sposób zginęła mi taśma. Znalazła się jako podrzutek a na to miejsce zginęły pieniądze. Córka ma lat 30, świadomość ukończenia programu uczelni wyższej, a jej osobowość jest w stanie nosić żałobę po Chrystusie oczekiwać i domagać się u kogoś żeby żył tak jak ona nie wiedząc, że na świecie jest wiele religii i każda ma swoją istotę Boga. Ileż naprawdę jest Chrystusów i nie wiedzą o sobie nic, bo moja córka nic nie wie o nich pomimo, że ma wyższe wykształcenie. Gdzie jest świadomość prawdy? W prawdzie i w nieprawdzie. Dlaczego decyduje świadomość cudu. Pieniądze moje zginęły w ten sposób, że żona załatwiła sobie czas żeby znaleźć listonosza poza moim domem i pobrać od niego, a mnie o tym powiedzieć kiedy jej się podoba, bo jej jest tak dużo pieniędzy potrzeba, że ja mogę swoich potrzeb nie posiadać bo jestem skazany i uzależniony od opiekuna, a ona czuje, że nim jest w całej potrzebie. Dlatego moim światem są gabaryty mego mieszkania, a chciałbym żeby było inaczej. Ciocia Niusia mogła mnie wywieźć poza miasto za moje pieniądze. Heniu ! Tytuł „Nasz Dom - Głębia uczuć” według mojej świadomości wyraża wartości osobowości : Ja, Rodzina, Ojczyzna. Jeśli wyślemy te materiały już nazbierane do Skaryszewa w ujęciu organizacji tejże miejscowości, to powinno jeszcze wiele dojść nam materiałów tkwiących w świadomości pokoleń mieszkańców Skaryszewa i Radomia: wójt, sołtys, proboszcz, szkoła. Ja w latach 60-tych i 70-tych byłem tam kilka razy. Dziadkowie Lechowiczowie byli tam wszystkim znani. Mimo upływu 20 lat, to jeszcze żyją tam pokolenia, które dużo wiedzą o nich i zechcą opisać nam do wspólnego pamiętnika, jaki powstał już z naszych dokumentów. Przecież to jest nasze wspólne środowisko ludzi jadących tym samym pociągiem. Heniu zbliżają się święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok (1995) i z tego powodu mam prośbę. Przyszła mi myśl zbierania kart świątecznonoworocznych ale tylko bez ujęcia Jezusa Chrystusa, Jahwe, Jude. Jeśli wyślemy wspólnie karty świąteczno-noworoczne do wielu z nas to możemy napisać taką myśl na kartach, że ja zbieram takie karty stare i każdy kto je dostanie lub dostawał w minionych latach może mi je sprezentować. Ja takimi kartami chcę sobie wyłożyć pomieszczenie. Moje Kwiatuszki. Zbliża się szybko koniec roku i początek nowego roku. Stąd jest refleksja pisania sobie nawzajem miłych życzeń. Ja też takie mam. Uświadomiłem sobie, że w Gdańsku był kiedyś psychoterapeuta Kaszpirowski. Mam do was prośbę żeby odzyskać jego występ jeśli jest nagrany na taśmie video lub same słowa. 120 Ja mam nagrania dźwiękowe z jego spotkania ale bardzo źle wykonane (przerwy i zaniki słów). Nagrania te mają na mnie wielki wpływ pozytywny o wyrazie sprawności umysłowej i fizycznej. Stąd proszę Was o nie jeśli to będzie możliwe lub po linii jakichś znajomości. Ja wyślę pieniążki. Heniu, po spotkaniu 30.10.94r. z Janiną Radziko nie otrzymałem żadnej informacji od niej. Dlatego pobudzam jeszcze jej świadomość od nowa pisząc do niej list i tą myśl o wysłaniu czegoś podobnego do szkoły do Skaryszewa, do dzieci tejże szkoły. Wg mojej świadomości dzieci będą najwierniejszym oddaniem stanu rzeczy występującego na ich terenie i w ich domach. Spróbuj napisać nową wersję „Naszego Domu” i wysłać do szkoły skaryszewskiej żeby oni też mogli wiedzieć, że zbieramy świadomość przeżyć tamtych czasów kiedy żyli ich rodzice i dziadkowie. 121 Wspomnienia Felixa: Babciu moja miła Tyś mnie tak wszystkiego nauczyła... Trudno jest ustalić przyczynę pobytu w Domu Dziecka. Dla wielu z nas opisanie tego może przerastać ich możliwości. Podjąłem jednak jako pierwszy próbę opisania okoliczności, które towarzyszyły umieszczeniu mnie w tym Domu. Uważam, że nie powinienem zatajać pewnych faktów tylko z powodu właściwego w takich sytuacjach wstydu. Uwarunkowania człowieczego losu spychały mnie ku unicestwieniu mojej osobowości i pozbawienia mnie świadomości. Po podpaleniu mego domu w dniu 5.05.52r. zostałem doprowadzony do Pogotowia Opiekuńczego na ul. Łabędzia 4 jako dziecko bezdomne i włóczące się po mieście. Miałem wówczas 14 lat i chodziłem do 4 klasy szkoły podstawowej. Byłem głodny i skrajnie wyczerpany, pożywienie zmuszony byłem szukać na śmietnikach. Fakt umieszczenia w tym Domu dostarczył mi nowych przeżyć. Były tam dzieci w bardzo różnym wieku. Od kilku do kilkunastu lat. Wielu z nich nie posiadało żadnych dokumentów. Jeden z nich przez pomyłkę miał nazwisko osoby która go dowiozła aczkolwiek był to tylko dostawca, a nie rodzic dziecka. Zakład ten nosił nazwę Państwowe Pogotowie Opiekuńcze. Pogotowie Opiekuńcze było i jest bardzo dużym domem, w którym może przebywać wiele dzieci. Pamiętam, że w 1952 r. odbywało się tam szkolenie kadr dla potrzeb domów dziecka. Tam prawie każdy wychowawca zaczynał pracę i stamtąd kierowany był do innych placówek. Stąd nie przypadkowo tam właśnie spotkały się po raz pierwszy Babcia L., Ciocia Niusia 122 i Ciocia Kazia. Babcia L. mieszkała wówczas na ul. Pokoju 8 niedaleko zresztą od Cioci Kazi. Po krótkim pobycie w Pogotowiu, 22.07.52r. zostałem przewieziony do obiektu zwanego Państwowym Domem Dziecka w Tanowie. Skierowanie mnie do Domu Dziecka w Tanowie zawdzięczam pani Lechowicz, bo ona była wyznaczona przez Kuratorium do wyselekcjonowania dzieci z Pogotowia Opiekuńczego do nowo-otwartego Domu Dziecka w Tanowie. Ten fakt był dla mnie bardzo korzystny, bo tu rozpoczął się proces mojego wychowania i rozwoju mojej osobowości kształtowany przez personel tego Domu. „Koleżanki i koledzy niechaj praca w koło wre - zdobywajmy klucz do wiedzy w naszym domu w Tanowie.” Są to prawdopodobnie słowa wypowiedziane w pierwszych dniach pobytu przez panią Janinę Usowicz (obecnie Wasielewska). Niektórzy z pewnością pamiętają okres tworzenia organizacji pionierskiej w naszym Domu w miejsce organizacji harcerskiej. Szczególne zasługi i oddanie tej sprawie należy przyznać pani Ewie Thail: Każdy musiał chodzić w mundurku i mieć czerwoną chustę a chłopcy ostrzyżeni byli „na zero” bądź „na glacę” jak się wówczas mówiło co miało identyfikować ich jako prawomyślnych. Słowa harcerz nie wolno było nawet używać. Gdy dzieci nie chciały chodzić w mundurkach pionierskich pani Lechowicz zaprojektowała i uszyła ubrania jednolite dla wszystkich wychowanków ale inne niż nakazywano „z góry”. Dopiero po zgonie Ojca Stalina zaniechano tego”. Pani Lechowicz po odsunięciu jej ze stanowiska kierowniczego zamieszkała w Szczecinie przy Al. Piastów 5 i pracowała w Pałacu Młodzieży jako magazynierka i była szczegółowo informowana o sytuacji w Domu Dziecka. Wielka radość zapanowała wśród dzieci i personelu gdy pani Ela ponownie w dniu 1.01.55r. objęła obowiązki kierownika Domu Dziecka w Tanowie gdy był on w stanie kompletnej dezorganizacji. Zasoby materialne Domu były na wyczerpaniu. Brak było naczyń, a pozostałe jeszcze meble były całkowicie zdewastowane i nie naprawiane. Pani Lechowicz zamieszkała w pokoiku koło kancelarii stąd przez całą dobę miała nadzór nad dziećmi. Przez wiele miesięcy wraz z mężem i wychowankami doprowadzali Dom Dziecka do normalnego stanu Warto chyba przypomnieć jak wyglądała moja edukacja w Szkole Podstawowej w Tanowie i dalsza. Ja z Zosią Jastrzębską mieliśmy kontynuować naukę od klasy czwartej. Ponieważ w czternastym roku życia miałem ukończone 3 klasy Szkoły Podstawowej uczyłem się indywidualnie i jako eksternista w trybie przyspieszonym ukończyłem szkołę. Stąd podczas gdy Zosia została promowana do klasy piątej ja byłem już absolwentem. W tym samym czasie naukę w szkole podstawowej ukończyła Renia Zakrzewska. Oboje mieliśmy jednak przerwę w dalszej edukacji. Zosia zachorowała na gruźlicę i przebywała w sanatorium a ja nie zostałem przyjęty do 123 obranej przez siebie szkoły z powodu nie złożenia dokumentów z odpowiednią adnotacją ZMP i SP w ustalonym terminie. Z tego powodu zostałem skierowany do szkoły nadprogramowej tj. Technikum Rolniczego w Stargardzie Szczecińskim. Do szkoły tej został również przyjęty w tym samym okresie Romek Kondracik, (patrz zdjęcie z Felkiem Masnym) który wrócił ze szkoły górniczej jako „nieuk świadomości pracy w górnictwie”. Brak pomocy z naszego Domu złączył nas głęboką przyjaźnią. Kierownictwo naszego Domu nie czuło się zobowiązane udzielać nam pomocy choćby w zakresie zakupu książek i przyborów szkolnych. Po niespełna trzech miesiącach powiedziano nam, że „dla takich tu nie ma miejsca” więc wróciliśmy z powrotem do naszego Domu. W tej skomplikowanej sytuacji życiowej domagałem się aby zabrała mnie rodzina do siebie gdyż w Domu Dziecka nie było miejsca dla tzw. „młodzieży przerośniętej”. Romek był symbolem mądrości i władzy na szczeblu województwa, które uśpił na tyle lat a teraz określił nas z uznaniem wybierając sobie kogoś komu przekazuje to uznanie. I w tych okolicznościach doczekałem się powrotu Babci L., która ponownie objęła stanowisko kierownika Domu Dziecka. Babcia L. poradziła mi abym kontynuował naukę w szkole zawodowej stosownej do mego wieku. Kuratorium wyraziło zgodę i zacząłem uczęszczać na kurs podstaw księgowości. Kurs odbywał się w szkole na Głębokim i trwał całą zimę. Całą drogę do Szkoły przebywałem pieszo gdyż autobusy wówczas nie kursowały. Kurs ten wzbogacił mnie wewnętrznie. W tym czasie przez pół roku poznałem ekonomię komunizmu ucząc się ze specjalnego skryptu o jej wyższości nad wszystkim co było kapitalistyczne. Nastąpiła nowa forma mego rozwoju. Był to bowiem kurs dla dorosłych a ja nie miałem jeszcze ukończonych 18 lat. Chęć zgłębiania wiedzy całej potęgi ekonomii komunistycznej tkwi do dziś w mojej świadomości. 124 Program tego kursu wpłynął w pewnym stopniu na mój stosunek do systemu politycznego zaistniałego po wojnie. W ten sposób popadłem w nowy konflikt świadomościowy jako osoba nie dojrzała do takiego poziomu wiedzy. Była to wiedza dla przodowników pracy będących w starszym wieku i posiadających wysoki poziom intelektualny. Ponieważ byłem jeszcze tak młody oraz nie byłem przodownikiem pracy i nie miałem dojrzałej orientacji życiowej nie miałem szans na zdanie egzaminu. Moja praktyka u księgowego w Domu Dziecka okazała się również nie wystarczająca bo on sam nie miał pojęcia co to jest księgowość ekonomiczna czyli cała ekonomia komunizmu. Był tylko kontystą rachunku ekonomicznego. Z tego powodu nie przystąpiłem do egzaminów. Nie mniej jednak pobyt na tym kursie pozostawił w mojej świadomości głęboki ślad. Zrodził się we mnie konflikt wewnętrzny. Rozumiałem, że kapitalizm to ustrój pełen podłości stwarzany przez człowieka dla człowieka a komunizm jaki wówczas budowano był natomiast wg mnie zafałszowanym kapitalizmem. Miały w nim miejsce o wiele potworniejsze formy wyzysku człowieka przez człowieka gdy np. zmieniano mu ciągle normy akordu ponad jego możliwości. Temu celowi służyła popularyzacja tzw. przodowników pracy wykonujących bajeczne normy. W kapitalizmie była natomiast tylko dniówka zadaniowa. Tworem czysto propagandowym były również „brygady pracy socjalistycznej” w których preferowano ilość zamiast jakości. W szkole zawodowej stałem się świadomym samoukiem. Zacząłem dostrzegać w nauce przewodnika. Po tzw. „polskim październiku” okazało się, że moja wiedza nabyta w tej szkole nie była nikomu przydatna. Coś ty losie narobił dobrego ? Nawet dostanie się do szkoły wojskowej było nie możliwe a więc ciężka właściwość życia człowieka wyrzuconego na śmietnik życia. Andrzeja Smolińskiego - obecnego dyrektora naszego Domu znam z okresu kiedy Jego ojciec był kierownikiem na szczeblu powiatowym. Przybył do Szczecina z terenu Lipian jako wybraniec wartości organizacyjnych tego szkieletu. Lipiany były siedzibą władz powiatu pyrzyckiego. Po odbudowaniu Pyrzyc ze strasznych zniszczeń wojennych, przeniosły się tam również władze powiatowe z Lipian. Pamiętam, że dawaliśmy program artystyczny z okazji jakiejś uroczystości w Lipianach. Organizatorem imprezy był Antoni Smoliński. Na podstawie pobytu w domach dziecka stwierdzam, że dla jednych ten pobyt był szczęściem, dla innych nieszczęściem ale pobyt pod opieką pani Lechowicz miał szczególnie dodatni wpływ na prawidłowy rozwój osobowości dzieci. Był to człowiek o wielkim sercu i doświadczeniu życiowym. Cechowała ją wielka kultura osobista. Jej pragnieniem było zawsze nauczenie nas tego wszystkiego co może być nam przydatne w samodzielnym życiu. Trzeba samemu umieć znacznie więcej żeby trafić do osobowości każdego wychowanka. 125 Po latach, gdy słowu awangardzista przywrócone zostało jego właściwe znaczenie zrozumiałem, że pani Lechowicz była w dużym stopniu awangardzistką, taką bowiem miała osobowość. Posiadała dwie ważne zalety brała od życia i od nas wszystko co było w nas najlepsze i jednocześnie dawała nam całą swoją miłość i doświadczenie życiowe. Jej dobroć sprowadzała się zawsze do tego przede wszystkim, że więcej dawała niż brała. Odbiciem duszy człowieka jest jego osobowość przejawiana w codzienności. Nazywałem Ją Babcią, gdyż dla mnie słowo Babcia i Dziadek kojarzy się z wyjątkową mądrością i przyjaźnią. To oni wiedzą najwięcej i najlepiej o wszystkim. Siłą, którą Babcia miała była wywoływana głodem wiadomości i stanem Domu, w którym pracowała, Tak się wszystko układało, że ja byłem częściowo adresatem i byłem tego świadom, że spełniam jej nadzieję, ale siła wyższa temu przeszkodziła ponieważ oboje zachorowaliśmy. Teraz wszystko odżywa na nowo. Dzięki Ci Panie. Babcia L. prowadziła Dom na zasadzie, że Ona była zawsze do dyspozycji dzieci, gotowa spełniać wszystkie ich potrzeby. W Jej mieszkaniu dzieci czuły się jak u siebie. Na stole stały zawsze cukierki i inne nęcące przedmioty. Była samoistnym konstruktorem samoświadomości dziecka, którą uzupełniała swoją świadomością. Samoświadomość człowieka jest zadziwiająca - każdy chce coś robić, do czegoś należeć, dlatego mieliśmy rodzaj samo władzy sprawowanej przez samorząd mądrze sterowany przez Babcię L. i wychowawców. Zgadzały się na to czynniki wyższego stopnia, do których należał Antoni Smoliński - kierownik Kuratorium a później wychowawca. Podkreślam to bo byłem główną figurą samorządu wraz z innymi na przemian. Analityczny umysł Babci L. sprawiał, że była autorytetem we wszystkich formach myśli ludzkiej. Instynktownie odbierała i analizowała impulsy otaczającego Ją życia. To nas łączyło po wsze czasy. Dlatego byliśmy sobie przyjaciółmi od pierwszego dnia pojawienia się w Domu Dziecka do ostatnich dni Jej życia. Przemawiała do każdego poprzez radość, gry, zabawy, tańce, śpiew, pracę i naukę. Święta w Domu Dziecka obchodzone były zawsze mimo zakazu stosowania kultu religijnego. Symbolika wszystkich świąt narodowych i kościelnych była jednak zachowana. na każdą okazję przygotowany był program artystyczny, zawierający najbardziej dobrane utwory poetyckie, inscenizacje, tańce itd. Pamiętam jak przygotowywałem się do roli Starego Roku. Nowym Rokiem była wówczas Zosia Jastrzębska. 126 Nauczyłem się roli na pamięć zdając egzamin z tego przed wychowawczynią panią Niusią, ale gdy przyszło to powiedzieć na scenie, to zapomniałem jak się nazywam. Uznano więc, że na scenę się nie nadaję ale za to byłem bardzo przydatny w pracach technicznych i dekoratorskich. Tak więc każdy z nas był wykorzystany zgodnie ze swymi zdolnościami. Występowaliśmy na terenie gminy, powiatu i województwa a każde przedstawienie poprzedzały prace techniczno-dekoracyjne. Oświetlenie, gramofon itp. stanowiły nieodłączne elementy każdego naszego programu stąd późniejsze moje zainteresowanie elektrotechniką. Były wśród nas dzieci adoptowane przez inne rodziny jak np. Wandzia Konti, która przebywała u opiekunów w Warszawie ale gdy przez wiele miesięcy tak tęskniła za Babcią, że niemal codziennie płakała prosząc nową mamę żeby ją odwiozła do p. kierowniczki. Przybrani rodzice oddali ją ponownie do Domu Dziecka w Tanowie. Babcia L. karmiła nas świadomością, żeby Polska była Polska bez względu kto z nas do jakich ras należy. Jej świadomość narodowa sprawiała, że była bardzo wierząca. Miała też serce takiej geometryczności, że był w niej kącik dla każdego dziecka. Pamiętam, że w Domu naszym był samorząd wychowanków, w którym brałem udział o różnym zabarwieniu. raz jako najlepszy, raz jako najgorszy. To wszystko było wzorowane na wartościach pionierów specjalnego ośrodka nad morzem koło Nowego Warpna. Tam był ogólnopolski ośrodek szkolenia pionierów o największej wartości ideologicznej (Podgrodzie, Brzózki). Adam Duchnicz był tam na obozie, może on coś pamięta. Ja pamiętam, że Babcia L. była naprawdę autorytetem od wszystkiego za wyjątkiem umiejętności wyrzucania gnoju od świń bo to robiłem najlepiej ja z Adasiem, którzy je karmiliśmy. I tu podkreślam, że każdy był wykorzystany do tego co potrafi. Temu też służyły kółka zainteresowań. Czyniłem też postępy w nauce razem z Adasiem dlatego jeszcze teraz jestem tak wszechstronny pamięciowo mimo choroby mózgu. 127 Pamiętam panią Emilię Rachwałową - Piechotową z małym synkiem, która przyszła do na po odejściu pani Suchań. Synek był cały czas przy Niej, bo Ona miała problemy z mężem. Kiedy te problemy nieco się zmniejszyły pani Emilia odeszła, a pozostała po Niej tęsknota. Pamiętam, że była też wychowawczyni, która miała koleżankę w przedszkolu gminnym tam gdzie teraz jest Dom Nauczyciela. Ja pamiętam, że nasz Dom był odwiedzany przez takich panów ubranych na wzór wojska z napisem SP, którzy mieli kontrolę nad ZMP i pionierami a u nas było skupisko pionierów organizowane przez Thail i oni organizowali imprezy o wartościach przysposobienia młodzieży do obrony kraju przed agresją Zachodu. Służba Polsce była organizacją przygotowującą do służby wojskowej. Obowiązywał tam rygor i dyscyplina wojskowa. Zadaniem ich była również odbudowa kraju. Synowie „kułaków” byli natomiast kierowani do kopalni jako „nieprawomyślni”. Komórki ZMP były tworzone również w Tanowie. Organizowały one później swoje odpowiedniki na wsi tj. ZMW. Przewodniczącym ZMW w Tanowie w latach 1958÷1960 był Henryk Wieczorek. Organizowano różnego rodzaju gry i zabawy. Pamiętam, że Wacuś Jastrzębski wygrał konkurs strzelania z KBKS - ja byłem na drugiej pozycji. Jurek Rabiega wygrał konkurs wspinania się po słupie. To były imprezy zwane festynem na cześć dobrobytu. Może Julek Kończyc coś pamięta z tego. Pamiętam, że jakąś specjalną opiekę miał pan Kisiel - ostatni maż Krystyny Winczewskiej ale on zajmował się organizacją rolniczą. Służba Polsce zajmowała się wszystkim co jawne czyli szkoleniem dla potrzeb PRL. Czymś specjalnym zajmował się Kazimierz Walerczyk jako przedstawiciel w mundurze wojskowym i stopniu sierżanta. Był to chyba korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego KBW. Jego brat - Władysław był nauczycielem. Pamiętam, że kiedy minął październik 56 roku wszyscy przestali być opiekunami naszego Domu. Ciocia Thail może coś pamięta jako współorganizator tego, że była specjalistką wiedzy nauki o komunizmie. Romek Kondracik na pewno coś pamięta bo był pierwszym. Na odpowiedź co potrzebne PL wstąpił do szkoły górniczej a po roku wrócił z niej i poszliśmy do szkoły rolniczej do Stargardu bo ja rok później skończyłem szkołę podstawową. Ze szkoły w Stargardzie zrezygnowaliśmy dlatego, że nikt się nami nie opiekował żeby mieć choćby minimalne warunki do nauki. Brak było zeszytów, książek, koszul na zmianę... Tak po pierwszym okresie przyjechałem z powrotem do naszego Domu, który był jednym bałaganem bo kierownikiem była Ciocia Thail. Służbę wojskową odbywałem w formacji doświadczalnej powstałej po polskim październiku 1956r., której celem było wyszkolenie oddziałów desantowych zdolnych do prowadzenia walk dywersyjno-sabotażowych na tyłach wroga. Był to pierwszy rocznik „czerwonych beretów”. Zostałem zwolniony przedterminowo pół roku wcześniej z powodu doznanego urazu głowy podczas wykonywania skoku spadochronowego na niskiej wysokości. Doznałem wówczas wstrząsu mózgu oraz uszkodzenia innych organów wewnętrznych. 128 Pełne rozpoznanie skutków tego wydarzenia nastąpiło niestety dopiero po 30 latach gdyż w wojsku uznano mnie za symulanta. Zostałem ponownie wyrzucony przez los na śmietnik życia. W tym stanie zdrowia przepracowałem jeszcze 21 lat do czasu przejścia na rentę inwalidzką. Byłem zawsze świadomym przeciwnikiem systemu komunistycznego. Za głoszenie swoich poglądów byłem dziewięciokrotnie zwalniany z pracy. Heniu jeśli to Twoja cenzura zatwierdzi i przepiszesz to, to ja jeszcze będę robił wstawki w to ujęcie myśli bo aż tak dokładnie słowo po słowie nie mogę pisać - brak mi skupienia myśli. Będąc świadomym przeciwnikiem sytemu Jako inwalida I grupy żyję dzięki osiągnięciom techniki w zakresie podtrzymywania życia. Od 1979 roku stale zażywam środki farmakologiczne. Teraz mówię sobie, że życie jest piękne dzięki ludziom dobrej woli takim jak Babcia L. i Ciocia Kazia. To Oni podtrzymywali mnie przy życiu. Nie potrafię wprost wyrazić jak wdzięczny jestem Im za to. Kiedy byłem najgorszy, dobry, najlepszy, zależnie gdzie trzeba było być jako organizm swego środowiska skąd przyszedłem Babcia L. zwracała uwagę nie wtedy kiedy widziała coś nieprawidłowego ale znajdowała zawsze okazję żeby dyskusja była na osobności, a później grupowo. To był osobisty kontakt obustronnej świadomości szacunku a nie poniżania. Była członkiem mojej rodziny - Babcią Elą, bo tak sobie życzyła moja córka. Zaakceptowaliśmy taką formę nazywając również pana Leszka dziadkiem. Zwracała się do mnie zawsze poprzedzając słowem - kochany. Naszą korespondencję zastępowały rozmowy prowadzone przez telefon w ujęciu kilku słów spełnialiśmy swoją radość życia. Dla poparcia tego najukochańsza Babunia przy pomocy Janinki Radziko swojej wychowanki przyjeżdżała do mnie aby się wzajemnie nami nacieszyć. Od 1973r. gdy po raz pierwszy odwiedziła mnie po wyprowadzeniu się do Radomia była u nas kilkanaście razy zanim zmarł jej mąż, a później przyjeżdżała sama lub rozmowy i polemiki na temat życia człowieka. Rozmawialiśmy na różne tematy. Szkoda, że nie miałem wtedy magnetofonu i nie nagrywałem tych rozmów. Babcia zaczynała rozmowę niespodzianie tak jak ja to robię zapisując wszystko chaotycznie na kartkach, bo łatwiej mi to napisać niż wypowiedzieć głośno. Nie mogę utrzymać żadnego porządku swoich myśli i nie wiem dlaczego. To są okruchy tego co poruszaliśmy w tych rozmowach z Babcią. Udało mi się tylko nagrać legendę o powstaniu Rzymu, którą opowiadała Agnisi. Babcia L. była osobowością kultury ludowej ziemi Kielecko-Radomskiej, całej Polski i słowiańszczyzny. Ubolewała, że nie stworzono świadomości mającej charakter ogólnoświatowy. Nie mniej jednak w niektórych rejonach kultywowano filozofię gloryfikującą radość życia itp. Dowodem tego są staroegipskie przykazania Mojżesza, które zostały upowszechnione poza kulturą egipską. Dopiero na tej bazie świadomości powstała forma wspólnoty życia. Znalazło to odzwierciedlenie w kulturze starożytnej Grecji - tzw. miłość platońska czyli platoniczna oparta na świadomości pochodzenia, kulturze 129 obserwacji życia poprzez zmysły ludzkie : wzrok, słuch, dotyk, wyobraźnię dedukcyjną. Nie wszyscy wiedzą, że Babcia L. posiadała zdolności chiromanckie tj. potrafiła przepowiadać przyszłość. Posługiwała się w tym celu specjalnymi kartami rysunkowymi, przy których pomocy wróżyła swoim najbliższym. Mnie także wróżyła, co się zresztą sprawdziło, że będę ciężko chorował Jej układ kart był zgodny z wróżbą innego chiromanty, który przepowiedział mi, że przejdę ciężką chorobę mózgu. To także się spełniło gdyż w ostatnich latach byłem leczony na oddziale kardiologicznym i neurochirurgicznym leczony gdzie dwukrotnie uratowano mi życie. Z mojej przyjaźni z Babcią L. wywnioskowałem, że była szczególnie wrażliwa i przeczulona na tle zespołu „brzydkiego, nieszczęśliwego kaczątka” i dlatego czyniła wszystko, żeby brzydkich kaczątek nie było. Dla każdego miała kącik w swoim sercu, odrębny i specyficzny tylko dla niego punkt widzenia. Uważała, że dzieci są kochane, tylko trzeba być samemu kochanym. Twierdziła, że świat jest zepsuty przez dorosłych, a nie dzieci. Pragnęła zaprzyjaźnić się z każdym z nas i pozytywnie oddziaływać na naszą osobowość. Była filarem imprez, w których brała udział; dobrze tańczyła, śpiewała i potrafiła być wodzirejem jako pierwsza para wraz ze swoim mężem oraz innymi partnerami. jej obecność sprawiała, że wszyscy czuli się dobrze, atmosfera była ciepła i wszyscy mile się bawili. Pragnęła odkrywać wszędzie i we wszystkich naturalne piękno. Była przy tym krzewicielką polskości i folkloru ludowego. Kiedy Babcia L. była chora i przebywała w szpitalu w tym samym czasie i ja zostałem poddany natychmiastowej operacji mózgu. Objawy choroby odczuwałem po urazie w 1958r., który miał miejsce podczas skoku na spadochronie w wojsku. I od tego czasu zaczął się nowy rozdział naszej przyjaźni obłożonej wzajemnością. Ja miałem świadomość konsultowania się z nią swoim życiem, a ona swoim udziałem o tym, że zbiera dane o każdym, bo ma świadomość pisania. Ja miałem świadomość też zbierania danych dla potrzeb swego rozwoju stąd mam świadomość tego co sobą prezentowała Babcia L. przedłużając ją nieco dla innych. Dobroć posiada godność, czyli świętość. Zło posiada ocenę, czyli niełaskę. Babunia miała świadomość, że Felix to z łac. pojęcie dobra. Doskonale rozumiała, że miłość powinna opierać się na kulturze życia, która powinna być właściwością każdej osobowości i każdej organizacji życia. Obecne formy miłości często są tego przeciwieństwem. Starożytni Grecy uważali, że miłość winna być oparta na świadomości wydania potomstwa i wychowania go bez nakazów ale wsłuchując się w głos duszy. Stąd przyjeżdżała do nas zawsze z największym bagażem dobra, którym pragnęła obdarzyć każdego na całe życie. Dziś te wartości trzeba odnajdywać i zbierać w całość. Babcia miała potrójną świadomość: • Czytając tekst z którym się nie utożsamiała bądź którego nie rozumiała pytała się zaraz innych co o tym sądzą, o co tam chodzi. Nie uznawała bowiem sloganów. 130 • Zanim przeczytała jakiś tekst często wiedziała co jest napisane. • Umiała odczytywać słowa nie napisane. Tak więc, Jej osobowość ubogacona była w wszystkie cechy myślenia: orientację, logizm, aksjomatyzm, dedukcjonizm. Właściwości te sprawiały, że posiadała umiejętność fabularyzowania, czyli przystosowania myśli do potrzeb życia. To wszystko co napisałem zrodziło się pod wpływem przyjaźni z Babcią L., która była skupiskiem kultury świętokrzyskiej czyli Słowian świętokrzyskich stąd posługiwała się programem ludowym w formie gawęd, baśni, legend, opowiadań. Jej osobowością przeniknięte były przedstawienia i inscenizacje ludowe wykonywane przez dzieci z naszego Domu. To Babcia w ostatnich chwilach swego tchnienia sprowadziła do mnie Henia, żeby mnie odwiedził i tak się zaczęła odnowa naszych myśli i życia. Jesteśmy kwiatem z bukietu miłości Babci Lechowicz. Jesteśmy małymi błękitnymi kwiatuszkami - niezapominajkami Jej ogródka Miłości ...Wszystko co w sercu i pamięci miałem Wam oddałem Teraz każdy powinien swe serce i myśli otworzyć i coś dołożyć. Ja pod opieką Babci L. żyłem w latach 1952-1990 I tego się od niej nauczyłem być dobrym - Amen Felix 131 WSPOMNIENIA H. KACZMARCZYKA Moja korespondencja i ostatnie spotkanie z panią Elą na krótko przed ... Ponad 27 lat minęło od dnia gdy po raz ostatni Ją widziałem na zjeździe w 1962r. Młodzieńczy okres mojego życia jaki rozpoczął się od sierpnia 1961r. był pasmem błędów, cierpień i niepowodzeń życiowych. Na to wszystko nakładała się koszmarnie trudna sytuacja materialna dziecka wyrzuconego do samodzielnego bytu bez najmniejszych szans na przetrwanie. Dano nam tylko kilka koszul i sam nie wiem czy coś jeszcze. Inaczej jak wiecie odprawiano wychowanków Domów Dziecka w następnych latach. Mijały lata i wraz z upływem czasu zacierały się w pamięci urazy i poczucie doznanej krzywdy. Ich miejsce zajęła tęsknota za „rajem utraconym” jakim dla nas był pobyt w Domu Dziecka w Tanowie. Pierwsze listy do pani Eli Lechowicz pisałem jeszcze w 1963r. Niestety zaginęły one wraz z moimi wierszami z tego okresu. Czytając wszystkie jej listy tak naprawdę wiedziałem, że kieruje swoje słowa do wszystkich z nas. Tyle jest w nich serca i miłości i tak bardzo urzekają przepięknym stylem i trafnością sądów i opinii o nas i całej rzeczywistości. Przepiękne i jakże czułe są słowa powitalne i pożegnalne jej listów. Była zafascynowana moją poezją. Niestety nie spełniły się jej pragnienia bym został wielkim poetą. Przepisując fragmenty jej listów starałem się nie uronić ani jednego przecinka. Nie poprawiałem niczego i niczego nie dodałem. Pani Ela pisała jak polonistka przepiękną polszczyzną mimo przedwojennej szkoły i z takim trudem zdobytego wykształcenia. Trzeba również pamiętać i tym, że większość listów od pani Eli pisane były gdy miała ponad 70 i 80 lat. Dowodzą najlepiej o jej ogromnej sprawności umysłu, który zachowała do końca swoich dni. Oglądając te listy odnosi się wrażenie, że pisała je na gorąco, tak jak czuła i myślała jakże często na przypadkowych kartkach z notatnika. Pisanie przerywała gdy brakowało jej już sił lub miejsca na papierze. Niczego nie upiększała, nawet jej pismo było miejscami nieczytelne. Zdumiewa mnie, że pisząc listy bez skreśleń osiągnęła taką doskonałość formy. Poprawny styl, dbałość o interpunkcję itp. elementy dowodzą o jej ogromnej sprawności intelektualnej przez cały okres życia. Stawiała przecinki tam gdzie dyktowało to jej serce i zawsze trafnie. Podziwiam jej bogate słownictwo, przepiękny styl i delikatność w tych kwestiach, które tego wymagały. Pisała przecież szybko, prawie po omacku, gdyż wzrok jej gasł z każdym dniem przy czym nawet wówczas gdy przykuta do łóżka zmagała się z poważnymi chorobami. Kiedy ją odwiedziłem w grudniu 1989r. mogła coś przeczytać z odległości 5cm. Powinniśmy o tym wszyscy także pamiętać czytając te niezwykłe listy. Wasze łzy nie przywrócą jej życia ale sprawią, że spełni się jej pragnienie abyśmy zawsze byli jedną wielką rodziną. 132 Moja korespondencja z panią Elą ograniczała się do 1 do 2 listów rocznie. Czasami przerwy były dłuższe. Zawsze jednak spowodowane przyczynami niezależnymi od niej lub ode mnie. Niestety burzliwy okres lat 80-tych oraz moje zaangażowanie w działalność społeczno-polityczną, podjęcie studiów, opieka nad dwojgiem małych dzieci itd. spowodowało, że brakowało mi czasu na korespondencję a panią Elą. Przez ponad 8 lat nie otrzymałem od niej żadnego listu. Był to okres trudny z pewnością i dla niej. Może uda się wypełnić te lata milczenia jeśli ktoś z Was zechce nadesłać fragmenty listów pani Eli także z tego okresu. Pani Lechowicz była dla mnie uosobieniem matczynego serca, duchową przystanią. Świadomość, że żyje dodawała mi skrzydeł. Chciałem ze wszystkim zdążyć aby móc jej powiedzieć o kolejnym swoim sukcesie. Wiedziałem, że Jej myśli są zawsze przy nas bez względu na to czy manifestujemy swoją pamięć poprzez listy, na które tak zawsze czekała. Lata 80-te nie były okresem łatwym także dla korespondencji. Uwikłałem się bardzo silnie w problemy społeczno-polityczne. Próbowałem ratować to wszystko co w oczach większości zostało potępione i zdeprecjonowane. Praca, działalność polityczna i studia pochłonęły mnie w tych latach tak bardzo, że nie miałem czasu na refleksję. Były to czasy tak straszne, że tak naprawdę to nie wiedziałem czy mogę wciągać w to wszystko tę jakże wrażliwą kobietę. Martwiła by się i przeżywała być może tak samo jak i ja. Gdy po pomyślnym zakończeniu studiów wracałem z Warszawy do Szczecina z dyplomem postanowiłem odwiedzić panią Elę. Nie miałem pewności nawet czy jeszcze żyje. minęło przecież 8 lat od otrzymania od Niej ostatniego listu (w 1981r.). Pociąg jechał okrężną trasą toteż podróż wydłużyła się o bezcenne dwie godziny. Gdy dojechałem do Radomia wiedziałem, że zostało mi tylko ok. 3 godziny do odjazdu pociągu powrotnego. Ulicę Daleką odnalazłem gdzieś na krańcach miasta. Z trudem trafiłem do klatki w której mieszkała pani Ela bowiem jak się okazało adres na który tyle lat kierowałem swoje listy nie był poprawny. Listonoszka widocznie dobrze Ją znała podobnie jak sąsiedzi, którzy wskazali mi gdzie mieszka. Mieszkała w kilkupiętrowym, bloku, szarym i ponurym. Gdy z bijącym sercem zapukałem ku mojej ogromnej radości usłyszałem tak bardzo mi znajomy głos, który nie wiele zmienił się pomimo upływu czasu i tak licznych chorób jakie przeszła w tym czasie. Bez wahania otworzyła słysząc przez drzwi moje imię i nazwisko. Ujrzałem w progu tak drobną i malutką babunię, która w mojej świadomości była zawsze gigantem. Istotą o tak potężnej osobowości, że nigdy nie zwracałem uwagi, iż była to w gruncie rzeczy wątła i niepozornej budowy kobieta. Twarz nosiła ślady przebytych chorób. Cera ciemna i silnie pomarszczona z licznymi wyrzutami skórnymi i włoskami, które dawno przestała usuwać z twarzy. Jej mała głowa z siwymi rzadkimi włosami z trudem przypominała kobietę, której obraz nosiłem w swoim sercu całe życie. To dziwne ale w tym momencie postanowiłem cały czas widzieć nie staruszkę z trudem poruszającą się po mieszkaniu ale tamtą kobietę zapamiętaną w Tanowie. Mieszkanie było niewielkie typowa „kawalerka” z ciemną kuchnią bez przedpokoju. 2/3 ciemnego pokoju o pow. Ok. 10 m2 przedzielone było 133 regałem za którym znajdowało się całe jej „święte archiwum”. Od wejścia po lewej stronie znajdowała się kuchnia na wprost stał stół i kilka krzeseł. Był tam jeszcze tapczan, telewizor otrzymany od Felka i tak naprawdę nie przypominam sobie innego sprzętu. Na regale obok wejścia do kuchni zauważyłem portret papieża i gdzie niegdzie jakieś inne obrazki i ozdoby święte na ścianach. Wystrój typowy dla ludzi o tak podeszłym wieku. Miała niebawem ukończyć 90 rok życia. Byłem tak zaaferowany samym poszukiwaniem ulicy a potem mieszkania, że dopiero w tym momencie gdy Ją ujrzałem zauważyłem, że nie mam nawet kwiatów, które zamierzałem kupić gdzieś w pobliżu jej domu. Przywitałem się więc i przeprosiłem obiecując przyjść za chwilę. Pani Ela domyślając się przyczyny mojej konsternacji zatrzymała mnie zapewniając że to jest zbędne a ja jestem prawdopodobnie zmęczony podróżą. Zaraz coś mi przygotuje do zjedzenia. Jej opiekunka z opieki społecznej właśnie wyszła ale spróbuje sama mi usmażyć kotleciki. W trakcie przygotowywania i spożywania przeze mnie posiłku pytała o wszystko co dotyczyło mnie oraz mego brata Edka, którego doskonale pamiętała. Mówiła o chorobie Felka oraz kontaktach z Czesią Harasimowicz i innymi wychowankami z Domu Dziecka. Mówiła o przebytych poważnych chorobach. Przeżyła dwa zawały i dopiero od niedawna mogła poruszać kończynami po przebytym wylewie, ale boi się jeszcze wychodzić sama. Przed kilkoma laty zmarł na serce jej mąż - pan Leszek. Nadal jest b. słaba, nasiliły się dolegliwości szczególnie dokuczał jej prawie całkowity zanik wzroku. sercowe. Ale Odnalazła jednak z trudem ale bez mojej pomocy wiersz o Domu Dziecka, który jej kiedyś wysłałem i prosiła abym go osobiście przeczytał. Była ogromnie wzruszona. Stwierdziła z żalem, że popełniła błąd opuszczając Tanowo gdzie miała tak wielu przyjaciół i gdzie my mogliśmy Ją odwiedzać. Po kilku latach pobytu w Radomiu zmarli najbliżsi jej krewni i przyjaciele. Nawet mieszkająca w pobliżu Basia Wagner wyprowadziła się do Kielc. Po śmierci męża pozostała zupełnie sama. Utrzymywała jedynie kontakt z jakąś młodą kobietą, daleką krewną. Nie pamiętam z jakiego powodu ta osoba także przestała się Nią opiekować. Nie mógł jej również odwiedzać Felek, o którego poważnej chorobie mi powiedziała prosząc o nawiązanie z nim kontaktu. Interesowały ją także wydarzenia polityczne. Dlaczego tak się stało w naszym kraju i jaki scenariusz wydarzeń przewiduję. Pokazywała mi różne przedmioty stanowiące dla niej wielką wartość. Z pośród otrzymanych odznaczeń szczególnym sentymentem darzyła Krzyż z Mieczami, który oczywiście mi pokazała. Obiecała mi nadesłać adresy 134 wychowanków, zapewniając jednocześnie, że wiele adresów posiada Masny. Felek Bezskutecznie szukaliśmy szczególnie jednego mojego wiersza z pisanego w latach 70-tych, w którym przejawiłem bunt wobec istniejącej rzeczywistości epoki późnego Gierka. Niestety nie wiem dlaczego nie zostawiłem sobie kopii tego wiersza. Obiecała go odszukać i przysłać mi. Pokazałem jej swój dyplom magisterski oraz zostawiłem zdjęcia swoje i małżonki wraz z dedykacją. W pewnym momencie powiedziała: „Nikogo w życiu nie skrzywdziłam i nie mam powodów aby żałować tego co robiłam.” To spotkanie trwało ponad dwie godziny ale poruszyliśmy tak wiele spraw, że trudno jest mi relacjonować wszystkie wątki naszej rozmowy. Nie przypuszczałem, że będzie to jednocześnie nasze już naprawdę ostatnie spotkanie. obiecałem pisać ale znowu nie dotrzymałem obietnicy. Wielokrotna Próba nawiązania kontaktu telefonicznego również się nie powiodła. Nie wiedziałem, że po złamaniu nogi a następnie jej amputacji ostatnie miesiące życia przeleżała w szpitalu. Był to ponadto okres niezwykle trudny także i dla mnie. Kończyła się pewna epoka w historii naszego kraju. Zmiany, które nadeszły spowodowały, że musiałem od nowa podjąć walkę o przetrwanie. Ale to już jest zupełnie inna historia. Henryk Kaczmarczyk 135 Wspomnienia Czesi Harasimowicz Urodziłam się w Wygodzie Wyniatynieckiej dn. 1.03.1942r. Moja mama jak miałam 3 tygodnie zmarła. Tato w tym czasie przebywał w niewoli więziony przez Ukraińców. Moja siostra Maria miała 16 lat gdy poszła do partyzantki. Zostałam z braćmi: Tadziem (12 lat), Franiem (9 lat) i Karolem (6 lat). Ten 12-letni chłopak zajął się nami - oczywiście dobre kobiety, które spotykał po drodze jak wędrował z nami pomagały. W latach 1945-1950 przebywałam w Sianowie z ojcem i macochą. W okresie 1951-1952 mieszkałam w Szczecinie na ul. Felczaka. Fajnie tam było - same ruiny i zarośnięte łąki. Na łąki dość często chodziłam i robiłam tam takie różne ćwiczenia gimnastyczne. Mieszkałam u siostry Marysi, która wówczas miała troje dzieci... Byłam zaniedbanym dzieckiem, bardziej mnie „ulica” wychowywała jak ktokolwiek z ludzi mi bliskich. Siostra miała dość kłopotu ze swoim mężem i dziećmi. Ja byłam ciężarem. Do szkoły chodziłam w łachmanach, brudna, głodna nieraz szukałam na ulicy jedzenia. I tak na początku 1952r. nauczyciele, którzy mnie uczyli za zgodą siostry oddali mnie do Pogotowia skąd po kilku miesiącach przewieziono nas autobusem do Pałacu w Tanowie. W Domu Dziecka w Tanowie przebywałam od 1952 do 1955r. W sumie było dobrze i miło, czasem było mi smutno. Pamiętam takie zdarzenie w szkole na lekcji geografii, którą mieliśmy z p. Paziem. Przed rozpoczęciem lekcji podkręciliśmy globus. Jak zaczęła się lekcja i p. Paź podszedł do Globusa i chciał nam pokazać jakieś państwo to globus wypadł mu z rąk. Zdenerwował się okropnie i zaczął wywoływać do tablicy. W pewnym momencie krzyczy - Harasimowicz do odpowiedzi. Oczywiście nie umiałam mu odpowiedzieć na zadane pytanie. Potarmosił mnie za ucho, zaczął zacierać ręce a przy tym język przygryzał z boku i mówił: „Ty ośle - geografii to ci się nie chce uczyć - tylko tańczyć ci się chce - siadaj - niedostateczny! Często tańczyłam w zespole artystycznym co sprawiało mi dużą przyjemność i satysfakcję. Pamiętam z tego okresu taką sytuację. Któregoś razu były występy u nas w świetlicy. Z przodu siedziały maluchy a za nimi starsze dzieci i dorośli. Tańczyłam wtedy kozaka - solo. Jak szłam tańczyć i popatrzyłam na te małe „bąble” pomyślałam sobie - zobaczycie małe gnojki jak Czesia ładnie tańczy. W tym czasie byłam trochę zarozumiała. Dzisiaj wstydzę się tego. Pamiętam jak któregoś dnia Basia Necław, Edzia Zakrzewska i ja dotykałyśmy grzebieniem drutów elektrycznych. Po prostu z okna naszej sypialni można było łatwo sięgnąć przewody elektryczne. Jakaś dziewczyna, może Marysia Frącik doniosła naszej Mateczce p. Eli. Oj dostało nam się za to... 136 Innym razem sprzeczałam się o coś z Marysią Frącik. Nie mam pojęcia dlaczego ale jej nie lubiłam. W pewnym momencie zaczęłyśmy się bić, oberwałam od niej sporo. Nie dałam za wygraną więc mocno ją podrapałam. Nie dało się ukryć tego podrapania bo całą twarz miała „zoraną” moimi paznokciami. Natychmiast dowiedziała się o tym Mateczka p. Ela i zareagowała pedagogicznie, chociaż mnie b. lubiła musiała mnie ukarać. Przez kilka dni na apelu wieczornym a nawet w czasie dnia na moich plecach była duża kartka z napisem „UWAGA ! KOCICA”. Jakże ja wówczas byłam nieszczęśliwa... Dzisiaj uważam, że bardzo dobrze postąpiła. Pamiętam jak godzinami chodziliśmy po bunkrach. Jakie tam były skarby. Któregoś dnia dostałam od Józia Zientarskiego piękną kolorową kartkę z widokiem na jezioro a wokół las i słoneczko przeglądające się w jeziorze. Kilka lat miałam tę kartkę. Niestety przez te wszystkie przeprowadzki gdzieś zaginęła. Szkoda - ta kartka była z bunkra. Tak bardzo Józia kochałam za tę kartkę, że obiecałam mu wyprać jego brudne skarpetki. Oczywiście wyprałam. Józiu Zientarski b. ładnie malował. Pamiętam jeszcze takie wydarzenie. Pewnego dnia przyszedł mężczyzna podający się za mojego krewnego. Mateczka - p. Ela zostawiła nas samych w świetlicy. Mężczyzna dość przystojny i młody głaskał mnie czule po rękach a nawet mnie przytulał i mówił, że jest moim kuzynem. Chciałby mnie zabrać na kilka dni do mojej rodziny. Powiedział jeszcze, że jak p. kierowniczka nie będzie chciała abym z nim pojechała to on wieczorem będzie na mnie czekał pod oknem. Ja tymczasem mam w tajemnicy wyjść przez okno do niego. O wszystkim powiedziałam Mateczce - p. Eli. W Domu Dziecka było wielkie poruszenie. Starsi chłopcy przepędzili tego „intruza” a ja tę noc spędziłam z Mateczką w jej łóżku. Więcej tego mężczyzny nie widziałam. W lipcu 1955r. przyjechał z żoną mój brat - Tadziu z Bydgoszczy. Przyjechali mnie zabrać z Domu Dziecka. Mówili, że chyba będzie wojna a dzieci z Domu Dziecka będą wywożone na roboty do Rosji. Takie głupoty opowiadali dziecku czyli mnie, które miało przeogromną wyobraźnię. Oczywiście zdecydowałam jechać z nimi do Bydgoszczy. Ostatnia rozmowa z Mateczką była wzruszająca, mocno przytuliła mnie do siebie i powiedziała ciepłym głosem - „Czesiu masz już 13 lat ... decyzja należy do Ciebie. Nie chcę abyś po latach mówiła, że ja cię zmuszałam do czegokolwiek... Nasza Matka Radomska czyli p. Ela była z p. Leszkiem u nas w Gdańsku w 1982 albo w 1983 roku - nie bardzo pamiętam. Byli u nas chyba trzy tygodnie, b. dużo rozmawialiśmy. Wówczas opowiedziała mi o swoich dzieciach i o tym jakim byłą chorowitym dzieckiem. Los chciał inaczej. Chociaż przeżyła w swoim życiu sytuacje nie do przeżycia, jak pięknie potem z nami pracowała. Zawsze ją kochałam i będę kochać do końca moich dni. To ona wzbogaciła mnie duchowo i kazała żyć uczciwie. Jak na razie to mi się udaje, może wcześniej (kiedy miałam mniej lat) były drobne potknięcia ... 137 Sławka Janowicz (Czesia Harasimowicz) Wspomnienia z Domu Dziecka (z ankiety) CZESIA HARASIMOWICZ Pamiętam jak starsi chłopcy straszyli dziewczęta. Była noc. Wszyscy kładliśmy się spać. Dziewczyny były z lewej strony „skrzydła” domu a chłopcy z prawej strony. Tak były usytuowane nasze sypialnie. W środku nocy słyszałyśmy jakieś jęki, krzyki, biegania. Bałyśmy się strasznie. To wszystko działo się na strychu. W tym strachu nie chciałyśmy spać w swoich łóżkach. Spałyśmy po dwie a nawet więcej w jednym łóżku. Któregoś dnia byłam na wagarach. Więcej było chłopców jak dziewczyn. Było nas chyba osiem albo więcej osób. Poszliśmy na kradzież jabłek. Nazrywałyśmy sporo tych owoców nie bardzo dojrzałych. Jak wracaliśmy z tego „szabru” wypchani gdzie się dało spostrzegł nas właściciel sadu. Gdy zaczął nas gonić chyba z psem, to całą zawartość ze strachu wysypałam. W „Kopciuszku” byłam st. córką. Występ odbywał się w Teatrze w Szczecinie. Tańczyłam walca, kozaka, kujawiaka, krakowiaka, poloneza. W Świteziance tańczyłam główną rolę. Tańczyłam również symfonię gimnastyczną. Pamiętam nast. tekst ze Świtezianki: Codziennie prawie o jednej porze Pod tym się widzą modrzewiem Chłopiec jest strzelcem w tutejszym borze A kto dziewczyna? - ja nie wiem. Moje dalsze losy: W roku 1955 przyjechał mój brat Tadziu z Bydgoszczy ze swoją żoną do Domu Dziecka, oznajmiając mi, że chyba będzie wojna więc musi mnie zabrać. Zgodziłam się dlatego żeby nie być z dala od Rodziny. Bałam się, że nas wywiozą gdzieś b. daleko. Będąc u brata Tadzia z Bydgoszczy w miesiącu sierpniu 1955r. przystąpiłam do I Komunii św. W latach 1956-57 kończyłam wieczorowo szóstą i siódmą klasę szkoły podstawowej. W tym czasie pracowałam w Dziewierzu” tzn. robiłam maszynowo koszule, kalesony itp. Pracowałam także w Magazynie Art. Elektrotechnicznych, sadziłam las, robiłam w lesie pasy przeciwpożarowe. Jakiś czas chodziłam do 138 Domu Kultury. Myślałam, że nadal będę tańczyć. Niestety po dwóch miesiącach podziękowano mi. Instruktorka powiedziała, że nie ma dla mnie roli. Byłam zbyt nieśmiała, nie potrafiłam przekazać tego czego się nauczyłam. W Latach 1957-61 byłam u mojej starszej siostry w Sianowie. Pracowałam w Fabryce zapałek i należałam do zespołu artystycznego. Instruktorka tego zespołu doceniała mnie i dobrze nam się współpracowało. Byłam szczęśliwa, choć b. biedna. W 1957 roku gdy pracowałam w Fabryce Zapałek - poznałam mojego męża - Jurka. On ze swoim starszym bratem Frankiem instalowali windy w Zakładzie. Pod koniec 1961r. znowu wyjechałam do Bydgoszczy do mojego brata Tadzia. Byłam u Niego do 1962r. W roku 1962 wyszłam za mąż i zamieszkałam w Gdańsku. W tym czasie pracowałam w Przedszkolu oraz w Szpitalu Położniczym. W Szpitalu najpierw pracowałam w magazynie sprzętu medycznego, a potem w Dziale Spraw Pracowniczych jako specjalista d/s pracowniczych. Pracę zawodową zakończyłam 31 października 1989r. Obecnie opiekuję się naszą Mamą i jeszcze inną starszą Panią, która wymaga mojej opieki. Ta Pani ma miażdżycę. Wiele rzeczy nie pamięta. Jest b. uciążliwa. Staram się Ją rozumieć. Wysłuchuję Jej opowieści. Kocham Ją tak samo jak naszą Mamę. Pamiątki z Domu Dziecka Zdjęcia. Kiedyś miałam taki złoty pasek od sukienki jak tańczyłam walca, ale gdzieś się zapodział... 139 JULEK KOŃCZYC Wspomnienia z Domu Dziecka Podczas gry w dwa ognie z kolonią z Bartoszewa zostaję z Jurkiem Rabiegą na boisku. Wykańczamy wszystkich. Zostaje królowa, która ma trzy punkty. Zbijamy jej dwa. Wówczas Stasiek Frącik prosi nas żeby dać się zbić bo on chce się pobawić. Tak się staje, ale w konsekwencji mecz przegrywamy choć mieliśmy przewagę 5 punktów. Pamiętam, że tańczyłem poloneza w zastępstwie kogoś na występach w Policach, gdzie zajęliśmy 2-gie miejsce. Moje dalsze losy: Zostałem przeniesiony do Domu Dziecka w Szczecinie, a następnie do Polic. Po ukończeniu Szkoły Podstawowej przygarnęła mnie Ciotka u której przebywałem do chwili powołania do służby wojskowej. W czasie wojska wziąłem ślub cywilny, a po wojsku - kościelny. Mieszkaliśmy z żoną u Ciotki. Najpierw urodził nam się syn, a po trzech latach córka. W tym czasie chodziłem do Technikum Wieczorowego, który ukończyłem w 1973r. W między czasie dostałem mieszkanie, w którym mieszkam dotychczas. 140 ZOFIA PROKOPCZYK Wspomnienia z Domu Dziecka Z powodu podarcia zeszytu z j. polskiego nie otrzymałam świadectwa na koniec roku szkolnego. Pan Smoliński bardzo tym się zdenerwował. Wziął kija i zaczął bić mnie i moją koleżankę Miecię Sokół w kancelarii. Uciekając przed biciem napotkałyśmy kol. Waniela, który również nie otrzymał świadectwa i za to kopał dół w lesie na śmieci, do którego my wpadłyśmy. Mając pasożyty w głowie miałyśmy zasypywane głowy proszkiem DDT, który musiałyśmy na drugi dzień strzepywać. Było to bardzo śmieszne bowiem trzeba było chustkami uderzać się po głowie. Moje dalsze losy: W wieku 18 lat po ukończeniu szkoły zostałam usamodzielniona. Po usamodzielnieniu poszłam do Wieczorowego Liceum Ekonomicznego, które ukończyłam. Wyszłam za mąż - mam jedno dziecko. 141 PAWEŁ DREWNIAK Wspomnienia z Domu Dziecka Było to w roku 1954-55 kiedy do Tanowa przyjechało kino ruchome. Grupa chłopców i dziewcząt z Domu Dziecka miała pójść do kina. Pani Kazia spostrzegła, że któraś z dziewcząt miała zerwany pasek u sandałka i z tego też powodu wszystkie dziewczęta miały pozostać w Domu. Ja widząc, że przez jedną dziewczynę (nie pamiętam która to była) nie pójdą wszystkie do kina (chłopcy poszli) - postanowiłem razem z Adamem zaszyć ten sandał aby mogły pójść z nami do kina. I tak się stało z tym , że zamiast dratwy użyliśmy druta. Po stwierdzeniu przez panią Kazię, że sandał został naprawiony (nie powiedziały kto to naprawił) - pozwoliła im iść do kina. Samodzielnie w okresie wiosny odkryliśmy kopiec ziemniaków celem przebrania i przeniesienia do bunkra za co otrzymaliśmy od Babci Eleonory nagrodę, jak i za wyrzucenie i przesianie żużla z kotłowni. Lista osób, którzy uczestniczyli wisiała długo. Za pomysł i inicjatywę otrzymałem nagrodę wraz z Adamem. Występowałem w: „Panu Tadeuszu”, „Reformie rolnej (kowal) oraz tańczyłem. Występy odbywały się w J.W. w Dobieszczynie koło Tanowa oraz w Szczecinie. Brałem udział w eliminacjach na których zdobywaliśmy różne nagrody za uzyskane miejsca. Pamiętam m.in. taki tekst: „Najszlachetniejszy brylant jest ten, który kraje wszystkie inne, a siebie zarysować nie daje. Najszlachetniejsze serce jest to, które właśnie raczej się da skaleczyć, niż drugich zadraśnie.” 142 Moje Dalsze losy: Ponieważ byłem już dorosły, musiałem opuścić Dom Dziecka. Po ukończeniu szkoły podstawowej oraz zawodowej (Z.S.Z. Gastronomiczna w Szczecinie) miałem już 18 lat. Otrzymałem „wyprawkę” i wyjechałem do Kamienia Pom. do pracy w piekarni jako piekarz-cukiernik. Służbę wojskową października 1961 do 1963r. odbywałem we Wrocławiu w okresie od Z Kamienia Pom. wyjechałem na Śląsk tzn. do Sosnowca, gdzie pracowałem na początku w piekarni, a potem - po ukończeniu kursu zostałem zatrudniony jako kierowca w K.P.R.Z w którym pracowałem do 31 stycznia 1965r. Od maja 1965r. do stycznia 1966r. pracowałem w K.P.R.I. W tym czasie otrzymałem wiadomość z PCK z Warszawy, że Ojciec,(który zmarł w 1979r.) odnalazł się i zamieszkuje w Szczecinku rozliczyłem się z tamtejszym zakładem pracy i wyjechałem do Szczecinka, gdzie ożeniłem się. Syn i córka które założyły już własne rodziny. Mamy wnuczka i dwie wnuczki. W Szczecinku pracowałem kolejno w następujących zakładach: • Zawodowa Straż Pożarna • Zakłady Przemysłu Torfowego • PKP • TRANSBUD Po likwidacji „Transbudu” w 1991r., kierowca - pracowałem prywatnie. gdzie pracowałem jako • Hurtownia Weterynaryjna • Zakład Surowców Mineralnych w Parsęcku do maja 1994r. Z powodu stanu zdrowia (miałem dwie b. ciężkie operacje: pierwsza w 1987r. a druga 11 stycznia 1994r.) staram się o rentę inwalidzką. Obecnie z powodu lat i stanu zdrowia uczęszczam dzień w dzień (6 dni w tygodniu) na działeczkę, którą uprawiam pomagając swoim dzieciom, relaksując się w ten sposób. Często wspominam dawne lata spędzone właśnie w P.D.Dz. w Tanowie. Dla upamiętnienia sobie - w dowód czułości, miłości do nas daną nam przez Babcię Eleonorę i byłych wychowawców, którzy uczyli mnie nieść pomoc innym gdy dorosnę - od 20 roku życia do 1987 (kiedy to miałem pierwszą operację) oddawałem honorowo krew w celu ratowania życia ludzkiego. Z tego tytułu otrzymałem od Rady Państwa PRL Złoty Krzyż Zasługi oraz po kilku latach Krzyż Kawalerski - Zasłużony dla Zdrowia Narodu za oddanie 53 litrów krwi. W tych latach w ten sposób mogłem tylko pomóc innym ludziom. Pamiątki z Domu Dziecka Parę zdjęć z młodych lat oraz wspomnienia, które przeniosłem do lat dzisiejszych. 143 TERESA PROKOPCZUK Wspomnienia z Domu Dziecka Pamiętam jak pan Smoliński chciał starsze dziewczyny namówić do wykonania jakiejś pracy w Domu Dziecka. Dziewczęta rozbiegły się w różne strony, a On za wszelką cenę chciał, którąś złapać. Gonił za nami po domu, a potem po terenie i w końcu złapał jedną mówiąc - „widzisz jesteś za gruba i dlatego Ci się to nie udało”. Było to bardzo zabawne. Grałam w przedstawieniach: „Pajac i lalka”, Królowa Śniegu”, „Król Maciuś I”, „Jaś i Małgosia” oraz tańczyłam nast. tańce: dzwoneczki, krakowiak, kozak, polka. Z inscenizacji „Pajac i lalka” zapamiętałam: Lalka: Pajacyku, coś tam drapiesz w tym kąciku Pajac: To nic laleczko, to tylko myszka pod podłogą Lala: Aj, a ja jaj... Z „Króla Maciusia I”: Dziewczynka; Ja bym chciała mieć lalkę do samego nieba... Moje dalsze losy: Gdy ukończyłam szkołę średnią Dom Dziecka został oddany do remontu. Po zdaniu egzaminów na studia, miałam problem materialny i mieszkalny. Dzięki interwencji pani Winczewskiej (księgowa) na utrzymanie wziął mnie Dom Dziecka w Policach. Faktycznie byłam tam tylko formalnie, bo przez cztery lata utrzymywałam się ze stypendium (1200,- zł.). Pomocy nie otrzymywałam żadnej. Po zakończeniu nauki (w 1977r.) dostałam wyprawkę: kołdra + 2 zmiany pościeli i poszłam w świat. Podjęłam pracę i mieszkałam na stancji. W 1979 r. na wiosnę otrzymałam własne mieszkanie i tym samym otrzymałam stały adres. Zawodowo pracowałam do 1990r. Obecnie jestem na utrzymaniu męża i mam jedno dziecko. 144 HALINA JÓZWIK Wspomnienia z Domu Dziecka Do Tanowa przywieziono nas z Polic z P.D.Dz. ponieważ tamten dom likwidowano i tak: Jola Brudkowska, Irena Kwiatkowska, Kazia Gleń, Józek, czyli mój brat i ja Halina Józwik mieliśmy to szczęście dostać się do Domu Dziecka w Tanowie. Po paru dniach pobytu zachciało nam się odwiedzić jeszcze tamtejszy Dom Dziecka i oczywiście poszliśmy tam bez pozwolenia. Pod koniec dnia powróciliśmy do Tanowa. Po przybyciu zostaliśmy bardzo skarceni. Pan Smoliński - wychowawca stwierdził : „Proszę - sami wrócili uciekinierzy, zaprowadził nas do Kancelarii, gdzie była p. Lechowicz, p. Lechowicz, p. Kazia i p. Winczewska. Dopiero zaczęła się rozmowa: „Jak macie tak źle, to po co wróciliście ?” - pyta p. Ela kierowniczka. No cóż trzeba było wszystkiego wysłuchać i długo, długo nazywano nas uciekinierami.... Moje dalsze losy: Po ukończeniu szkoły zawodowej i ze względu na wiek musiałam odejść z Domu Dziecka. Podjęłam pracę w Goleniowskich Fabrykach Mebli od dnia 17.XII.1962r. - Zamieszkałam u siostry, która mieszka również w Goleniowie. Po pół roku poszłam na sublokatorkę. W 1964r. wyszłam za mąż. Mam dwoje dzieci - syn 29 lat, córka 27 lat. W latach 1980 - 1983 wybudowaliśmy się i tak pomaleńku moje życie upływa. Z Domu Dziecka zachowałam sukienkę ofiarowaną przez p. Kazię, którą to bardzo cenię... Chciałabym nawiązać kontakt z: Jolą Brudkowską, Kazią Gleń i Tereską Rychter. 145 ANNA GAWER Wspomnienia z Domu Dziecka Najmilej wspominam zabawę z rówieśnikami w podchody i inne zabawy oraz pracę z grupą przedszkolaków w czasie urlopów wychowawczyń. Zapamiętałam również ucieczkę do Kościoła w okresie zakazu. Należałam do zespołu tanecznego i praktycznie brałam udział we wszystkich eliminacjach między Domami Dziecka. Najbardziej pamiętam piosenkę „Szczęście” oraz „Kołysankę”- Kołysanka Już księżyc zgasł i zapadł mrok Sen zmorzył mą laleczkę Więc oczka zmróż i rączki złóż Opowiem ci bajeczkę. Był sobie król, był sobie paź I była też królewna Żyli wśród róż, nie znali burz Rzecz najzupełniej pewna. Lecz straszny los okrutną śmierć zgotował im Dziecino ma kochana Króla zjadł pies, pazia zjadł kot Królewnę myszka zjadła. 146 A żeby ci nie było żal Kochana ma dziecino Z cukru był król, z piernika paź Królewna z marcepana. szczęście Wiem, że chcesz, abym była najszczęśliwsza Gwiazdy byś z nieba chciał mi dać Dobrze wiem, że Ty dla mnie zrobisz wszystko By szczęście to zechciało trwać. Ref. Szczęściem są najdroższe Twoje oczy Dobrze wiem czym są dla mnie usta Twe Szczęściem mym są codzienne Twe powroty Gdy na Twój widok cała drżę. Szczęście swe odnajduję w Twym uśmiechu W dłoniach Twych, kiedy obejmują mnie Szczęście też w każdym Twoim jest oddechu Nawet gdy śpisz ja kocham Cię. Kto z was wie ile szczęście miewa odmian Lub ile barw na tęczy lśni ? Mało kto szczęście swe spotka co dnia Przeważnie tylko o nim tylko śni. Ref. Szczęście to słońce witające ranek Barwny dzień, czy gwiazdami lśniąca noc Szczęściem są ptaki głośno rozśpiewane I Twój najukochańszy głos. Szczęściem też może być i niepogoda Głośny wiatr i tłukący w szyby deszcz Co mi tam jeśli wiem, że Ty mię kochasz I że ja Ciebie kocham też. Moje dalsze losy: 147 Wyjechałam do ciotki, a po ukończeniu szkoły zawodowej w wieku 17-tu lat wyszłam za mąż za chłopca też z Domu Dziecka. Z tego małżeństwa posiadam troje dzieci dzisiaj już mających rodziny swoje. Gdy owdowiałam, po kilku latach wyszłam po raz drugi za mąż, lecz małżeństwo to trwało zaledwie cztery lata. Obecnie jestem sama - zamieszkuję z synem i synową w Kamieniu Pom. do chwili obecnej. 148 ADAM DUCHNICZ Wspomnienia z Domu Dziecka Do Domu Dziecka zostałem skierowany z powodu bardzo trudnych warunków domowych. Było nas czterech braci, z których ja - najstarszy w kratkę chodziłem do szkoły. Szkoła wystąpiła z wnioskiem do Kuratorium w Szczecinie o umieszczenie mnie w Domu Dziecka. Moją szczególnie pamiętną przygodą była piesza wyprawa z Domu Dziecka do Dworca Głównego w Szczecinie celem załatwienia wagonu sypialnego do Rzeszowa dla dzieci udających się na kolonie letnie. Wyszedłem ok. godz. 17-tej. Burza spowodowała zerwanie linii telefonicznej a szosę tarasowały połamane wichurą drzewa. Padał deszcz i pogoda była nadal fatalna. Trasę przeszedłem sam. Załatwiłem wagon doręczając pismo z Domu Dziecka. Wróciłem do Domu Dziecka pieszo po północy. Wszyscy wówczas odetchnęli z ulgą, gdyż bardzo się o mnie niepokoili. W latach 1956/57 zostałem wydalony z Domu Dziecka za wzięcie piecyka metalowego z domu pani Lechowicz. Zamierzałem podgrzewać nim gołębie. Pani Kierowniczka za to odesłała mnie do domu, w którym byłem przez trzy miesiące. Pan Smoliński ściągnął mnie jednak z powrotem. Moje dalsze losy: Skończyłem szkołę zawodową w 1961 r. Na jesieni zostałem powołany do służby wojskowej w Grudziądzu. Służbę wojskową ukończyłem w 1963r. Jesienią tegoż roku ożeniłem się i podjąłem pracę w Zakładach Mleczarskich jako konserwator urządzeń chłodniczych gdzie pracowałem do 1969r. W 1969r. w sierpniu zostałem powołany do służby zawodowej na stanowisko mech. samochodowy (warsztat). Od 1990 r. jestem na emeryturze. 149 JADWIGA WALKOWIAK Wspomnienia z Domu Dziecka Do Domu Dziecka w Tanowie przyjechałam w związku z akcją łączenia rodzin. (przypis mój: brat Jerzy - Waldek na zdjęciu przebywał w P.D.Dz. Tanowo) Poprzednio do 1954r. przebywałam w Dębnie Lubuskim. Najwspanialsze przygody wiążą się z obozami harcerskimi. Tam to właśnie najbardziej uczyłam się samodzielności i odpowiedzialności. Np. w Chmielnie na obozie pierwsze śniadanie gotowałyśmy z Ireną Kwiatkowską. Okazało się, że w naszym zastępie były tak wspaniałe kucharki, że z makaronu ugotowałyśmy krochmal, ale i tak wszystkim wyśmienicie smakował. Nikt nie narzekał. W „Zaczarowanym Kaczorze” byłam Weronką a „Choinką” w inscenizacji pt. „O Marysi co podarła fartuszek” Pamiętam taki oto wierszyk, który uczyła nas „Mama Kazia”: Błogosławiona dobroć człowieka Niesie pokój ludziom w dom W progu chaty na sierotę czeka Nie da płynąć bólu łzom. Wyciągnijmy dłonie ku dobroci Niechaj dom nasz słoneczkiem ozłoci Błogosławiony chleb ziemi czarnej 150 Wieczna miłość wieczny cud. *** W jednej ze sztuk Wandzia Konti śpiewała tę oto piosenkę: Jestem wróżką hafciareczką Co mam złotą igiełeczkę Jasieńkowi srebrne szaty bis Wyhaftuję w cudne kwiaty Tutaj róże, a tam maki Kolorowe wszystkie takie Aż się oczy rozpromienią bis Na te wzory i desenie Z Domu Dziecka odeszłam wówczas, gdy mama uznała, że już jestem wystarczająco duża i mogę zostawać sama w domu oraz pomagać Jej w pracach domowych. Moje dalsze losy : W roku 1964 wyszłam za mąż. Pracowałam w SPiSiE w Szczecinie przez okres 3 lat. Następnie na PKP do roku 1982. We wrześniu 82r. uległam wypadkowi w drodze do pracy i obecnie jestem na rencie. 151