Tom i Huck oraz Holmes i Watson w Kolegium
Transkrypt
Tom i Huck oraz Holmes i Watson w Kolegium
Tom i Huck oraz Holmes i Watson w Kolegium Artes Liberales – Daniel Kontowski Tom i Huck oraz Holmes i Watson w Kolegium Artes Liberales Gdy idących do teatru zaczęły oświetlać uliczne lampy, a Warszawa wymieniła ciepłolubne ptaki na wrony i kruki, do Kolegium Artes Liberales zawitały prawdziwe tarapaty, uosobione podwójnie w niesławnych Władysławie Fyn i Teofilu Sojer. Ci dwudziestodwuletni studenci Boston College nie przybyli jednak sami; tylko odrobina przypadku była w tym, że ich profesor Stanisław Holmz wraz ze swoim asystentem doktorem Cóżsynem dzięki wymianie kadry również znaleźli się w tym czasie w Warszawie. Mało tego – ich misją było zastąpić w najbliższym semestrze prof. Wolfa, dotychczasowego kierownika CLAS, który pojechał był na dydaktyczny rekonesans do Chin. Sytuacja rysowała się dla dwóch urwisów niespecjalnie: zimny prysznic, jakim była dla nich sama obecność znajomych twarzy na starannie przecież dobranym, bo wschodnioeuropejskim College, nie miał być jednak ostatnim, ale ledwie pierwszym z godnych uwagi wydarzeń, o których mamy tutaj zamiar opowiedzieć. Tego dnia, kiedy sala na dole wypełniła się polskimi studentami, nasi młodsi bohaterowie trzymali się nieco na uboczu wydarzeń. Nie chodziło nawet o barierę językową – wszyscy byli świadomi, że w razie potrzeby dojdą do porozumienia po angielsku – chodziło raczej o zwyczajny strach przed nieznanym. Chłopcy przestawali ze sobą, komentowali przydługie przemówienie nowego-starego kierownika, rysowali coś w swoich bloczkach. Polscy studenci spoglądali na nich z zaciekawieniem, a jednocześnie z dystansem wobec ich sztubackich nieco wybryków. Była w nich jednak taka młodzieńcza energia, że ci przecież tak znani ze swojej kreatywności studenci nie mogli nabrać do przybyszów żadnej wrogości. Profesor Holmz kończył właśnie swoje przemówienie; uderzał teraz w wysokie tony, gdy mówił o świetlanej przyszłości, która ze wszelkim prawdopodobieństwem zapisana jest w tym, co przedstawiają już przejrzane przez niego dokumenty z dotychczasowej działalności Kolegium. Jego asystentowi gorzały policzki; z upodobaniem bujał nogą, którą już wcześniej przewiesił był przez drugą. Na górnej spoczywał notatnik – co trafniejsze myśli swojego mistrza zapisywał, co zebranym na sali wydawało się praktyką trochę dziwną, by nie rzecz wręcz: czołobitną. Gdy Holmz skończył, nikogo nie zdziwiło już, że najgłośniej ze wszystkich zebranych bił brawo jego asystent. Jeśli tego dnia w Kolegium można było znaleźć coś równie przekonującego, jak niekłamany podziw, który Cóżsyn miał dla Holmesa, to była to chyba tylko szczeniacka radość, którą z jego prostodusznego płaszczenia się mieli Fyn i Sojer. Próba opowiadania, 10.05.2009 Strona 1 Tom i Huck oraz Holmes i Watson w Kolegium Artes Liberales – Daniel Kontowski Po uroczystości do nowych zaczęli podchodzić polscy studenci i – nie troszcząc się zbytnio o możliwość odpowiedzi. - Jak się macie? - Co robicie dziś wieczorem? - Który z was to Władysław? - Ile macie kredytów? Na sali zapanowała atmosfera ogólnej wesołości. Można rzec, że tak zaczęły się koleżeńskie stosunki pomiędzy jeszcze nieco zdezorientowanymi Fynem i Sojerem a silnymi, bo w kupie, polskimi studentami. Nie z każdym z nich, oczywiście, było im później dane tyle samo rozmawiać. Jedni mieli z nimi sporo zajęć, stosunki z innymi zaś ograniczały się do wymiany uprzejmości w drzwiach Kolegium czy wypożyczenia książki z sąsiedniej biblioteki (o takie udogodnienie dla obcokrajowców zresztą nawet profesor Holmz nie mógł się w tej ostatniej doprosić, przez co sam również polegać musiał na polskich studentach). Mijały tygodnie, a Fyn i Sojer, przez polskich kolegów nazywani FynSojerem (nikt bowiem nie widział żadnego z nich bez drugiego), powoli przyzwyczajali się do idiosynkrazji studiowania w Polsce, odmiennego podziału na to, co ciekawe i nudne, a nawet zaczęli przyglądać się co uważniej niektórym koleżankom. Temu ostatniemu sprzyjała łagodna jesień, która nie wywiała z ulic spódnic, a jedynie zachęciła do uzupełnienia stroju o rajstopy; studentki wykorzystały to globalne ocieplenie najlepiej jak potrafiły i przez wiele tygodni na ich nogach widać było całkiem niebrzydkie kabaretki, pończochy i rajstopy we wszystkich kolorach tęczy. Nikt nie wie, jak to się stało, ale nasi bohaterowie – którzy przecież wszystko robili razem – na dłużej zatrzymywali wzrok na jednej i tej samej Kwirynie. Była to dziewczyna ze wszech miar godna uwagi, trzeba przyznać. Oczytana, uduchowiona, zafascynowana kinem, w Kolegium pojawiała się raczej rzadko; można powiedzieć, że jej studiowanie było formą uprzyjemniania sobie czasu pomiędzy bardziej brzemiennymi w skutki kaprysami. Jeśli spóźniała się na zajęcia pół godziny, to nie dlatego, żeby przesypiała budzik. Raczej nie uznawała za konieczne nastawiać go, bo przecież życie w zgodzie z własnym biologicznym rytmem trzeba zawsze stawiać na pierwszym miejscu, a nawet najlepsza edukacja, jeśli opierać się będzie tylko na kawie, przyniesie najwyżej połowiczne skutki. Fyna i Sojera fascynowało jej zblazowanie, ale też niekłamana pewność siebie, z jaką mówiła „Panie profesorze, to jest nudne”. Trzeba zresztą przyznać, że pytanie „co z nią zrobić” było niemałą zagadką dla profesora Holmza, który obawiał się, że w warunkach takiego braku dyscypliny fizycznej, nic nie wyjdzie z dyscypliny intelektualnej, którą tak sobie cenił. Próba opowiadania, 10.05.2009 Strona 2 Tom i Huck oraz Holmes i Watson w Kolegium Artes Liberales – Daniel Kontowski - Coś mi się widzi, doktorze Cóżsyn, że będziemy musieli wziąć tę panią na warsztat – powiedział kiedyś do swojego asystenta. – Jak się panu wydaje, czy nie powinniśmy z nią poważnie porozmawiać? - Ależ profesorze, przecież Pan zawsze wie najlepiej, co trzeba zrobić. - Oczywiście, że tak jest, Cóżsynu, wszak sporządzam wielokolorowe mapy mentalne. Pytam jednak o Pańską opinię? - Moja opinia jest niewykrystalizowana w tym temacie. Chciałbym usłyszeć najpierw od Pana, jaka będzie decyzja, a wtedy ja wypowiem moje o nim zdanie. I tak toczyły się najczęściej ich rozmowy. Nietrudno zresztą zgadnąć, dlaczego doktor Cóżsyn był ciągle – pomimo całkiem ładnego wieku – asystentem, a zamiast profesury, przysługiwało mu jedynie prawo do rozmów ze swoim wieloletnim mistrzem. We wzajemnych stosunkach tych dwóch było jednak też coś innego: osobliwy chłód profesora Holmza dialektycznie splatał się z żarliwym podziwem doktora Cóżsyna. Ich charaktery stanowiły przeciwieństwa, które się uzupełniały. Trzeba sądzić, że obydwaj byli bardzo zadowoleni ze swojej relacji, ale jednocześnie nie mogli powiedzieć sobie wszystkiego. Tak w Bostonie, jak i teraz w Warszawie, rozmowy pomiędzy nimi nie były osobiste; panowie traktowali siebie z szacunkiem, nigdy nie zapominali o tytułach, a istniejącą pomiędzy nimi hierarchię traktowali jak świętość. Jeśli odzywali się do siebie poza Kolegium, czynili to rzadko; za każdym razem utrzymując pewien zawodowy dystans – który miał oczywiście swoje wady i jak i zalety. Z perspektywy polskich studentów byli kolegami z pracy, ale kolegami specyficznymi; na pierwszy rzut oka bowiem więcej dzieliło ich niż łączyło. Trzeba też zaznaczyć, że właściwie każdy z nich mógł w każdej chwili z Warszawy wyjechać, zostawiając drugiego – ich wspólna obecność wynikała bardziej z przyzwyczajenia niż z dydaktycznej konieczności. W porównaniu z Holmzem i Cóżsynem, Fyn i Sojer byli prawdziwymi przyjaciółmi. Wszystko, co robili, robili razem – a w razie potrzeby gotowi byli poświęcać się dla siebie. Tak było na przykład wtedy, gdy w czasie niezwykle nudnych zajęć prof. Natenczasa, między Fynem i Kwiryną wywiązała się korespondencja – by tak rzec – graficzna. Za czwartym przekazaniem karteczki na jej powierzchni dwie konkurencyjne karykatury były już w sporym stopniu odrealniony, gdy ku zdziwieniu całej Sali prof. Natenczas odezwał się swoim głosem kościelnego: - A cóż to za praca własna na zajęciach? Panie Fyn, pozwoli pan do mojej ławki z pana niestandardowymi, jak mniemam, notatkami? Próba opowiadania, 10.05.2009 Strona 3 Tom i Huck oraz Holmes i Watson w Kolegium Artes Liberales – Daniel Kontowski Fyn, u którego w tym momencie znajdowała się kompromitująca rycina, zmieszał się nie na żarty. Kwiryna zaczęła ze zdwojoną uwagą wpatrywać się w swoje notatki (co prawda na inne zajęcia). Sytuacja malowała się nieciekawie. Wtenczas odezwał się Sojer: - Psorze, niech pan zostawi Fyna, on tutaj nic nie jest winny. Tak się złożyło, że moje notatki znalazły się na jego blacie – musiałem w roztargnieniu przerzucić je tam gdy przeglądałem podręcznik pana autorstwa. Już karteczkę zabieram i sprawie łeb ucinam. - Nie tym razem, panie Sojer – gniewnie odparł profesor Natenczas. – Tak się składa, że domyślam się treści pańskich notatek. Obawiam się, że profesor Holmz miał rację uprzedzając mnie, że może dojść do tak nieprzyjemnej sytuacji. Nie pozostaje mi nic innego, niż zwolnić pana z dalszego udziału w tych zajęciach, tak by mógł pan zająć się swoim nowym zadaniem. Zapewne nie znajdzie się na sali nikt, kto by uznał, że woskowanie mojego samochodu nie przyniesie ci więcej cennych umiejętności niż dalsze bazgranie po swoich karteczkach tutaj, w tej zatłoczonej sali. Wtenczas szoruj, że się tak wyrażę, do woskowania i niech cię nie widzę. Sala zamarła. Kwiryna patrzyła z roztargnieniem na polskich studentów. Ci jednak ani drgnęli. Wpatrzeni w profesora Natenczasa, o zniknięciu Sojera mieli się przekonać dopiero po kilku chwilach. Prawdziwie zadziwiające było jednak to, że również Fyna gdzieś wywiało z sali. - Pozwolę sobie więc zacytować państwu… - ciągnął ospale profesor Natenczas, jakby nikt mu nie przerywał wykładu. Fyn i Sojer tymczasem ruszyli w stronę samochodu profesora, w którym spał jego szofer. Fyn nie wiedział, co powiedzieć, ale szedł obok swojego przyjaciela. Karnie, ze zwieszoną głową. Sojer był natomiast dziwnie podekscytowany. Wątpliwe, by to wizja woskowania nudnego samochodu nudnego profesora była tym, co wprawiało go w tak dobry nastrój. Nim doszli do nieszczęsnego auta, Fyn nie wytrzymał: - Ale tak w ogóle to halo, Sojer, dlaczego wziąłeś to wszystko na siebie? Przecież ty w tym w ogóle nie brałeś udziału, a nie wiadomo, co teraz z Tobą zrobią. Masz kłopoty, stary, bez dwóch zdań jutro stary Holmz i ten jego zausznik Cóżsyn będą o wszystkim wiedzieć. - No jak to, nie rozumiesz? Przecież na tym polega przyjaźń. Gdybym ja smolił cholewki do Kwiryny, a ten pacan Natenczas się do mnie przyczepił, czy zrobiłbyś coś innego? - Nie, no co ty, za kogo ty mnie masz? Próba opowiadania, 10.05.2009 Strona 4 Tom i Huck oraz Holmes i Watson w Kolegium Artes Liberales – Daniel Kontowski - No i właśnie o to chodzi. To jest przyjaźń – działamy jak jeden zespół, co mnie to i tobie, te sprawy. To świetnie mieć przyjaciela, nie uważasz? - Oczywiście. Mam w Bostonie piętnastu, takich bliskich przyjaciół. W sensie takich, z którymi rozmawiałem na Skype w ciągu ostatniego roku. Co ja bym bez nich. - E tam, co ty wygadujesz. Posłuchaj lepiej tych Polaków tutaj. Oni nigdy nie mówią o sobie „przyjaciele”, a to pewnie dlatego, że nie są swoimi przyjaciółmi. Sami nazywają siebie „kolegami ze studiów”, chwalą się jakimiś zagranicznymi znajomymi. U nich słowa same, bez dalszych dookreśleń, służą za nazwy na różne stopnie bliskości ludzi. I tak my jesteśmy po ichniemu przyjaciółmi, a nie byle friends. Friend to może być Cóżsyn dla Holmza, a przecież wiesz, jak to między nimi jest… - Tak, jeden drugiego tytułuje jakby to cokolwiek dawało… - No właśnie. A my jesteśmy przyjaciółmi. Więc ja bronię ciebie, a ty obronisz mnie, jak będzie potrzeba. Przy okazji… - Sojer zrobił nagle tajemniczą minę – co ty właściwie z tą Kwiryną tam wyczyniałeś? Przecież to nie chodziło o ten kretyna Natenczasa, nie? - Chodziło i nie chodziło. Wiesz, ona robi niezłe wrażenie, a do tego takie zajęcia… Sam rozumiesz. Człowiek się robi jakiś taki nieswój. Nie wiem co mnie podkusiło, ale chyba trochę straciłem kontrolę nad sytuacją. - Nie da się ukryć, stary wariacie. I co teraz będzie? - Masz tę kartkę? - Mam. - Pokaż! - A co tam jest takiego cennego? Mało ci tego psora? - Nie, palancie, tutaj jest jej telefon! - Fiu fiu, no to jesteś mi winien duże polskie piwo. - A co będzie z tym samochodem? - Nie widzisz, że szofer śpi? Nie zauważy nas. Długa! I tak przyjaciele udali się na piwo. Tego samego dnia, wieczorem, Holmz dumał w swoim pokoiku w drewnianym domku. Wreszcie odezwał się do swojego asystenta: Próba opowiadania, 10.05.2009 Strona 5 Tom i Huck oraz Holmes i Watson w Kolegium Artes Liberales – Daniel Kontowski - Chyba musimy się stąd zwijać. - A dlaczegóż to? - Widzisz, podpowiada mi to nowa mapa mentalna, jeszcze ciepła, dziś rano… Chłopcy się strasznie rozbisurmanili, lada moment zaczną tutaj wyczyniać jakieś interdyscyplinarne harce z tą Kwiryną. Mam wrażenie, że na moich zajęciach atmosfera robi się coraz bardziej zasiedziała, a zresztą jutro przylatuje profesor Wolf. Najlepiej spakować swoje manatki i wyjechać zanim zaczną się dziać jakieś gorsze sprawy… - Żeby mogli nas zawołać na pomoc? - Nie jesteś taki prostoduszny, jak myślałem – odparł Holmz z uznaniem. – W istocie. W końcu chcemy tutaj jeszcze wrócić, nieprawdaż? - Nieodwołalnie. Wcale tutaj przyjemnie. - No właśnie. Więc wiesz, co teraz masz zrobić? - Czytam w pańskich myślach, szefie. - Może przestań mnie tak tytułować ciągle, mów mi Stanisław. - Na.. naprawdę mogę? - Ależ jasne. Tyle już CLASów wizytowaliśmy razem, tyle wspólnie przeżyliśmy. Bez Ciebie jestem jak bez ręki, nic bym bez ciebie nie zrobił. Skończmy już z tym angielskim chłodem, i tak Oxfordu z tych Polaków nie zrobimy. - Ale może Harvard? – zapytał Cóżsyn szczerząc się w swoim szelmowskim uśmiechu. - Jesteś niepoprawny, przyjacielu. Za to cię uwielbiam. KONEC Próba opowiadania, 10.05.2009 Strona 6